Nawet nie brał pod uwagę przegranej. Uczciwie czy nie, zamierzał stąd wyjść dziś chociażby na zero i czuł związany z tym dodatkowy, nienachalny dreszczyk emocji. Pracownicy kasyna byli niezwykle wyczuleni na jakikolwiek próby oszustwa, a jednak tutaj nieuczciwi gracze mieli o tyle prościej, że czarodzieje nie korzystali z kamer wideo. Nie było więc kolejnej osoby, która mogłaby czuwać nad przebiegiem spotkania. Jednak Cassius i tak aż drżał wewnątrz, gdy czarował żetony. Inspektor zauważył ich przybycie. Rzucił okiem na planszę zza ramienia. Ich dwuosobowa gra nie była nawet w połowie tak zajmująca jak wrzawa panująca przy stoliku obok. Ot dwoje gówniarzy, którzy przyszli przegrać kieszonkowe. Nawet nie mrugnął okiem, kiedy dojrzał jak Dina obrzuca krupiera tym swoim maślanym wzrokiem, ale tylko dlatego, że zdążył w porę skoncentrować się na trzymanym żetonie. Zacisnął na nim palce. Mocno, dużo za mocno i odwrócił spojrzenie. On reagował na jej urok dwojako, w zależności od swojego stanu psychicznego. Dziś, w dobrym nastroju, zdawał się być podatniejszy, niż kiedykolwiek nawet na tak delikatną zmianę. Zamiast na swojej partnerce, skoncentrował się na grze, a przynajmniej spróbował. Nie obstawiał szczególnie śmiało. Nie robił wysokich słupków z drobnych kwot. Jeszcze nie. Ot starał się ustrzelić coś, co by mieć czym grać także i później, kiedy przyjdzie czas na większe szaleństwo. Nie musiał nawet fałszować wyniku. Koło zatrzymało się na magu, gwarantując mu ośmiokrotność obstawienia. Wygrał, chociaż niewiele. Delikatny ruch palcami wprawił dwudziestkę piątkę w ruch. Dłoń krupiera przemknęła nad żetonem ułożonym na numerze siódmym, resztę stołu sprzątnął. Nie zapomniał, za to Cassius przestał mrugać. Testował jego podatność i spostrzegawczość na drobnych kwotach, dopóki nie przyglądał im się inspektor. Gdy pojawił się przed nimi słupek ośmiu żetonów, przesunął go palcem bliżej Diny, drugą ręką popychając lekko żeton z siódemki na corner siedem - jedenaście. Potem dołożył resztę. Jeden na poprzednią wygraną - pierwszą czwórkę. Potem także po jednym na 0/2/3, street 4/6, split 9/12 oraz corner 17/21. Przetasował szybko w palcach ostatnie dziesięć żetonów, katując je jak krupier, który pokazywał wygraną kwotę. Kiedy je zwijał, spojrzał na Dinę i przesunął wszystkie na numer sześć, wybierając jednocześnie kartę kochanków. - Zobaczymy jak wiele szczęścia dziś przynosisz - odezwał się, jednocześnie lekkim rozłożeniem dłoni jeszcze wyraźniej pokazując, że nie zostało mu już nic. W tej rundzie nie skorzysta ze sztuczki z monetą, ale kto wie, może wcale nie będzie potrzebował? Spojrzał na zapatrzonego na Harlow chłopaka, gotów zaryzykować.
Trudno powiedzieć, czy Harlow w ogóle rozpatrywała wygraną czy przegraną. Choć nie była tego całkiem świadoma, to w środku przecież i tak czuła się jak zwycięzca już samym faktem bycia tu z nim, świadomości jego trwałej obecności na wyciągnięcie ręki, tego, że się nie zamierzał stąd deportować, ba, że ona nie zamierzała iść stąd nigdzie indziej. Zakładając nogę na nogę musnęła lekko, zaczepnie jego łydkę i ocierając się w krześle jak na obserwatora przystało upiła łyka drinka. Było coś takiego w hazardzie co jej zupełnie nie wzruszało, choć odczuwała przyjemność widząc zaangażowanie Cassiusa. Być może to dlatego, że nigdy nie miała okazji ani dużo wygrać ani dużo przegrać, więc ten narkotyk jakim była adrenalina związana z szaleństwem w kasynie był jej zupełnie obcy. Krupier wyglądał jednak na ukontentowanego jej uwagą, choć wciąż zachowywał pełen profesjonalizm, a ona pilnowała, żeby nie przekroczyć granicy i nie sprowokować niczyich podejrzeń. Miał wykonywać swoją pracę rzetelnie, być jedynie na krawędzi, samym brzegu rozkojarzenia. Obróciła zawartość drinka słomką i spojrzała na Cas'a, a po jej ustach przemknął uśmieszek - jakiego rodzaju szczęście dziś mogła mu przynieść i czy rzeczywiście wolałby ekwiwalent w żetonach biorąc pod uwagę to, co przyszło jej do głowy? Zasadniczo urodzin nie miała trzynastego, tylko w Halloween, co nawet udało im się wspólnie świętować na bruku przed Domem Strachów, ale to i tak bez znaczenia. Klekoczące charakterystycznie koło astralnych symboli zatrzymało się jakby złowróżbnie, a karta umiarkowania zalśniła złotem. Przechyliła lekko głowę: - Chyba dość niewiele. - powiedziała i przeniosła spojrzenie ponad ramię krupiera na ten drugi stolik, jeden z tych będących pod czujnym nadzorem. Jeden z graczy spojrzał w ich stronę, kiwnęła nieznacznie brwiami. Z jego perspektywy nie mógł dostrzec jej bladej dłoni lądującej na kolanie Cassiusa. Zastanawiała się co byłoby większym bałaganem, mącenie w głowie krupierowi, inspektorowi, czy graczom przy stoliku obok? Uśmiechnęła się do prowadzącego grę ponownie. - Chyba nie idzie mi najlepiej. - palnęła ot tak, słodka idiotka, komentując nietrafione obstawianie nikłego prawdopodobieństwa wypadnięcia Maga. Plus taki, że drink smaczny i już jej szeptał do ucha pieśń swoich ludzi.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Trybiki obracały się nerwowo w jego głowie, gdy koło ponownie zaczęło pędzić. Szaleństwo, to było bardzo dobre określenie na dzisiejszy wieczór. Mnóstwo go było w tej dwójce młodych ludzi, chociaż każde z nich swoje własne prezentowało w odmienny sposób. On w tej chwili szczerze skupiał się na tym, aby nie emanować swoim aż tak oczywiście, chociaż gołym okiem było widać jak wielką satysfakcję czerpie z ryzykowania kwotą, jaka dla innych byłaby kilkumiesięczną wypłatą. Zaklął. Pewnie nie on pierwszy i nie ostatni i jak nic zareagowałby ostrzej, gdyby nie jej dotyk na udzie. Zacisnął zęby i przykrył jej dłoń swoją własną, jednocześnie przypominając sobie o alkoholu, który utknął w złotym kubeczku na szklanki. Sięgnął po niego żywo, wypijając na raz nieomal połowę. Ostre pieczenie w gardle pomogło mu odzyskać trzeźwość umysłu. - Zostaw, będzie dobrze - szepnął, teraz w ogóle się już nie krępując. Wrzawa śpiewająca mu koło ucha dodawała mu energii na bycie bezczelnym, a perspektywa utraty połowy zainwestowanej kwoty również mu się nie widziała. Zerknął kątem oka na plecy inspektora. Astroletka przy sąsiednim stole grzechotała, gdy rama zatrzymywała się na jednej z kart. Jednocześnie czuł jak spojrzenie Diny przebiega mu po karku, lądując na kimś obok. Teraz, albo nigdy. - Szybko zapomnisz - dodał dwuznacznie (aby równie dobrze te słowa mogły pasować do wypowiedzi jasnowłosej), wwiercając spojrzenie w krupiera. Tak intensywne, że oczy nieomal natychmiast zaszły mu mgłą. Niemniej, zdążył przed jego palcami. Odebrał mu czternaście żetonów zagarniając je płynnym ruchem dłoni i przysuwając do bandy. Udał, że je przewrócił i powoli zagarniał je w dłoń, obracając najpierw jednym w palcach. Stuknął nim dwa razy o zieleń. - Wiem co zrobiliśmy źle - odezwał się ponownie, ale tym razem do niej. Spojrzał na nią, a jego oczy nie wyzbyły się jeszcze tej hipnotycznej magii. Wciągały w swój błękit, nie pozwalały odwrócić wzroku. Jakby zamiast źrenic miał w nich dwa wiry, które powoli i miarowo obracały się wokół własnej osi. Nie padał jednak żaden rozkaz i paść nie miał. Stopniowo ulotniło się to z niego, ale zanim to się stało, zdążył podnieść jej dłoń ze swojego kolana. Pocałował krótko jej wierzch i ułożył na rozsypanych żetonach. Dźwięk tych, które zbierał krupier przywołała na jego wargi nieładny grymas. Zacisnął je mocniej i zaraz uśmiechnął się, aby ukryć irytację. Lubił stawiać na swoim. Nic więc dziwnego, że tak wściekała go przegrana. - Kieruj moim losem - szepnął, łowiąc jej spojrzenie ponad stołem. Jednocześnie zacisnął palce na dwudziestkach piątkach, wsuwając wskazujący pod jej dłoń, aby nakryła ją własną i wybrała pola, które mają obstawić. Wspólnie.
Przyglądanie się mu, kiedy był w tym miejscu swojej głowy, było niezwykle interesujące z perspektywy, w której ona nie stanowiła części układu. Zdarzało się, że ścierali się w szaleństwie swoich wzajemnych pomysłów, wtedy jednak była zbyt zajęta absorpcją i wypluwaniem kolejnych porcji jadu by docenić ten błysk w jego oczach, skupienie uszlachetniające jego i tak grecki profil, obserwować jak w tych powściągliwych ruchach lęgnie się coś niebezpiecznego, a jednocześnie udomowionego, pod pełną kontrolą. Utopiony w potężnym łyku wódki zryw emocjonalny, który drobnymi krokami skradał się już w stronę wolności, zgasł niczym zdmuchnięta świeczka, a jej kciuk odchylił się by pogładzić krawędź jego dłoni. Wiedziała, że będzie dobrze. Widziała co robił, ba, była ofiarą tego co robił - w pełni zgodną i współpracującą, ale już wtedy z pewnym przestrachem uświadamiała sobie jaką siłą będzie jego zdolność, jeśli... nie, nie jeśli, kiedy już będzie nią działał swobodnie. Śledziła reakcję krupiera bardzo swobodnie, trochę jak zblazowana królewna, którą sobie taki dżentelmen malarz z Pcimia wziął dziś ze sobą do grania jak swoją szczęśliwą maskotkę. Pochyliła się nieco, czując na sobie wzrok gracza ze stolika obok i rzuciła pełne dezaprobaty spojrzenie na jego towarzystwo. Urok wili działał trochę inaczej, nie był bezpośrednim poleceniem, był emanacją pragnienia wejścia w łaski pięknej damy, damy, która teraz krzywiła się na to towarzystwo w którym siedział. Trochę zamieszania. Dopiła drinka i odstawiła swoją szklankę w przeznaczone jej miejsce. Uśmiechnęła się zaczepnie, choć zupełnie się na chwilę zagapiła w jego spojrzeniu i tylko dotyk jego ciepłych warg na skórze jej dłoni pozwalał jej nie zgubić się pijacko w jego oczach. I to nawet nie ze względu na hipnozę. Była zwyczajnie, kretyńsko zakochana. Słowa które wypowiedział były dość oczywiste, miały kontekst rozgrywki i były związane z astroletką, a jednak dreszcz przebiegł po jej ramiona tak, że zatęskniła za swoim futrem. Przełknęła ślinę. - Uważaj o co prosisz. - powiedziała w końcu odrywając od niego spojrzenie jasnych oczu i przyjrzała się rozkładowi liczb i symboli na materiale pokrywającym blat. Zdecydowała się na pół, Diabeł i Księżyc, piętnaście i osiemnaście, na Moc, ósemkę oraz, po namyśle i z lekkim uśmieszkiem czwórkę Cesarza. - No zobaczmy w czyich rękach ten los powinien się znajdować. -przeniosła spojrzenie znów na Cassiusa zainteresowana bardziej nim i jego emocją niż tym, co rzeczywiście wypadnie z koła fortuny.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Czuł na sobie jej intensywne spojrzenie, ale w żadnym razie nie ujmowało mu to teraz niczego. Był zdecydowany i skoncentrowany, chociaż jednocześnie zaczął rozpaczliwie pragnąć jej dotyku. Zupełnie tak, jakby jej drobny gest, ledwie dotknięcie w okolicy kolana, obudziło w nim jakąś nową, niezbadaną wcześniej potrzebę, chociaż przecież znał ją doskonale. Lekko, jakby to motyl przysiadł na jej skórze, pogłaskał jeszcze przelotnie jej kciuk zanim wrócił do gry. Jego wzrok, chociaż zdecydowany i twardy, złagodniał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy kazała mu uważać o co prosi. Wygiął wargi w ten swój typowy, niezwykle denerwujący sposób, ubierając się ponownie w arogancję, ale tym razem nie padł spomiędzy różowej fali jego ust żaden przytyk, ani jedno nawet skubnięcie trafione czy nie. Po kontakcie z hipnozą i lekkim muśnięciem uroku wili, jej skóra nieomal go oparzyła. Nie był nawet świadom jak zaczynał się wyczulać na jej zdolność, ale zamiast mówić cokolwiek, zdecydował się na podjęcie obstawiania. Przesuwała jego dłoń, a on upuszczał wskazaną ilość żetonów posłusznie, jakby w gruncie rzeczy dysponowała teraz nie jego gotówką, a swoją własną. W zasadzie… może kiedyś… Koło poszło w ruch. Dźwięk kręcącego się mechanizmu mile łaskotał go w ucho, podczas, gdy on po prostu jawnie splótł palce z Dinową dłonią. Ułożył ją na stole, tym samym jawnie obnosząc się z tą potrzebą posiadania jej bliżej siebie. Tylko skupienie na grze nie pozwoliło mu jej objąć i tym samym zagarnąć jeszcze bardziej. Chciał poczuć zapach jej perfum, dotknąć jedwabiście miękkiej skóry w całej okazałości i móc bezczelnie zajrzeć jej w dekolt. Nawet przytulić swój policzek do jej. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo jest od niej uzależniony. Jak spija z jej uczernionych wachlarzy rzęs, okalających chłodne, niebieskie niby lodowate jezioro oczy, całą uwagę jaką mu oferowała. Jak czeka na jej aprobatę, jak oferuje jej coś, co dla niego było szalenie ważne - decyzyjność. Swój los oddał już wcześniej i to całkowicie dobrowolnie. Spojrzał na koło, gdy zaczęło zwalniać. Karty przesuwały się jedna za drugą, aż wreszcie wszystko ucichło. Załomotało za to jego serce. Wyruszyło w szaleńczą gonitwę, kiedy dolka opadła na rozsunięty przez prowadzącego grę pagórek ułożony z czterech żetonów dwudziesto pięcio galeonowych, umiejscowiony na polu numer osiem - karcie moc. - Sto czterdzieści - powiedział przed krupierem, ściskając mocniej jej dłoń. Jednocześnie przeniósł na nią spojrzenie. - Trzy tysiące pięćset galeonów - szepnął znowu, co przy wrzawie panującej w kasynie było ciężkie do uchwycenia. Rachunek był dla niego banalnie prosty. Niejeden raz widział te obstawienia, niejednokrotnie też wymieniał gotówkę na żetony i odwrotnie. Jego pamięć fotograficzna szybko pozwoliła mu zapamiętać co i ile było warte. Nic jednak nie było teraz cenniejsze od jego Dyni. Spontanicznie dotknął jej policzka, nachylając się nad nią. - Trzy razy po tysiąc, reszta w setkach. - Rzucił jeszcze do krupiera zanim sięgnął do jej ust. Pocałował ją, przytrzymując jednocześnie jej biodro. Delikatnie, dając jej możliwość cofnięcia się, chociaż byłby z tego niezwykle nierad. Ekscytacja związana z hazardem paradoksalnie uwrażliwiła go i uspokoiła. Ten pocałunek był zaskakująco słodki i niewinny jak na to miejsce, a chociaż śmiało spenetrował przy nim wnętrze jej ust, był w tym delikatny. - To będzie długa noc w barze - dodał, wprost w jej usta, gdy cofnął się o centymetr, aby wziąć w oddech.
Sieć tych drobnych gestów jakimi się podczas tego wyjazdu obdarowywali była czarująca. Coś niezwykłego działo się w jej głowie, a ona czyniła najprawdziwszy cud swego życia pozwalając temu, cokolwiek to było, po prostu dziać się bez gwałtownej potrzeby zamykania swoich myśli i uczuć przed nim. Izolowania się, separowania, doszukiwania łgarstwa, oszustwa i manipulacji. Godziła się na cokolwiek co planował jej zaoferować, przyjmowała każdy dar jaki skłonny był jej dać, jednocześnie otwierając szczodre ramiona z ochotą oddania mu tego wszystkiego, co skromnie miała w swoim posiadaniu. Obserwowała w milczeniu, jak objawienie się rajskiego ptaka, to unikatowe wydarzenie jakim było posłuszeństwo Cassiua. Uczyła się, że tej uległości nie mogła mu wyrwać z gardła, że musiała ją przyjąć z wdzięcznością wtedy, kiedy oferował jej ją w darze, a wtedy przecież mogła wszystko. Powolne i żmudne to były lekcje poznania, okupione łzami, chorobą, bólem i samotnością stanowiły potężną zaprawę, solidne podwaliny czegokolwiek co przyszło by im zbudować. Trzymała jego dłoń, drugą przykrywając jego palce. Czy chciała wiedzieć czy wygra? Tylko jeśli miało mu to sprawić przyjemność. Co było w tym drinku magicznego, że się idiotycznie uśmiechała patrząc jak jego wzrok śledzi ruch astroletki. Chciałaby rozumieć hazard tak, jak on go widział, czuć podobne emocje i fascynację jakie on odczuwał by wiedzieć lepiej czym haftowana jest krawędź jego przyjemności. Podziwiała swobodę z jaką się odnajdywał w kasynie, choć zapewne nie przyznałaby się do tego nigdy. Opuszkami palców kreśliła maleńkie kółeczka na jego kłykciach. Ruletka zatrzymała się, a fortuna zdecydowała się wybrać kartę, jedną z czterech, których obstawienie było jej decyzją. Każdy symbol kojarzył jej się z Cassiusem, zarówno Diabeł, którym był całe życie, jak i Księżyc jej życia, milczący obserwator w ciemnościach nocy, przepełniony Mocą... Cesarz. Gdy ścisnął jej dłoń jej usta rozkleiły się w zupełnie szczerym, szerokim uśmiechu i dopiero wtedy obejrzała się na kartę. Meandry wygranej i ciągi liczb o których mówił znaczyły dla niej niewiele, ale już ten gest? Dotyk palców na jej policzku? Znaczył wszystko. Przechyliła głowę przymykając oczy, jak kot garnący się do miękkiego dotyku. Chwytając klapy jego marynarki odwzajemniła absurdalnie słodki pocałunek, przeciwieństwo dementora, całe swoje samozadowolenie i zwykłą ludzką radość z bycia tu z nim przelewając na jego wargi bez grama pretensji. - W barze. Poza barem. W mieście. W pokoju. - mruknęła cicho póki jeszcze był w zasięgu jej cichego szeptu, z takim sugestywnym spojrzeniem jakby wcale nie mówiła o wydawaniu pieniędzy. Rzuciła ostatnie, przeciągłe spojrzenie krupierowi i amantowi ze stolika obok, długie i pełne współczucia - była już zaklepaną, oplutą i obsikaną pół-wilą, która z nikim innym nie miała najmniejszego zamiaru do kasyna chodzić, ani z kasyna wychodzić. Splatając dłoń z dłonią dediego Swansea skierowali się w stronę baru, bo jakiegoś szampiona to by wypadało, albo dwa. Poza tym... chciało się jej tańczyć.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Był chory kiedy tak robiła. Kiedy spychała go na samą granicę takimi właśnie obietnicami rozpalając jego zwyrodniałą wyobraźnię. Nie potrzebował dużo. Nie potrzebował absolutnie nic więcej jak jej zapewnienie, że będzie z nim w barze, w mieście, w pokoju. Wszędzie. Przytrzymał ją przy sobie dłużej niż powinien, wbijając palce w jej kość trochę mocniej. Chciał czuć ją przy sobie. Mieć, w wielu znaczeniach tego słowa, bowiem nie tylko posiadać, ale i zasługiwać na jej towarzystwo. Coś się w nim zmieniało. Dojrzewało jak regularnie podlewany i nawożony kwiat. Nie musiał być najpiękniejszym okazem w pomieszczeniu. Ba, jego paskudny charakter kompletnie wykluczał go nawet z pierwszej połowy w tym rankingu, ale starał się. Chciał starać się dla niej. Odsunął się od jej twarzy z niejasnym trudem. Ujął też jej dłoń, aby z niewymownym zadowoleniem zgarnąć wypłatę w żetonach do kieszeni marynarki. Przesunął po jej połach palcami i poprowadził swą damę do baru, aby za przeproszeniem najebać się z nią jak dzika świnia. Właśnie w ten sposób chciał spędzić z nią ten wieczór - tracąc pozostałą godność w samym sercu wielkiego miasta. Z nią. - Daj jakieś wino musujące - zwrócił się do barmana, gdy stanęli przy kontuarze, jak ten skończony pan i władca turlając w jego stronę żeton stugaleonowy. Powinien wystarczyć na jakiegoś dobrego szampana. Nie zważał nawet na to jak nierozsądne było zapijać whisky winem, bo dziś i tak nie zamierzał wyjść stąd idąc całkowicie prosto. Tańczyć też nie zamierzał, ale w tym momencie nawet mu to do głowy nie przyszło. Po prostu przygarnął Dinę do siebie ramieniem, tuląc się do jej boku i przytrzymując troskliwie jej policzek, kiedy czekali na alkohol. Nie patrzył na proces otwierania, patrzył na nią. Na czubek jej głowy lub w oczy i… czy naprawdę chciał to powiedzieć? Jakieś słowo zakręciło mu się na końcu języka. W jego spojrzeniu pojawił się namysł i lekkie wahanie. Rozchylił usta, ale chyba nie wiedział jak to ująć. Jednocześnie zalała go fala niewyobrażalnego bólu, która zmusiła go do półprzymknięcia powiek. Nie zesztywniał, nie cofał się. Jedynie wychylił się po wysokie szklaneczki wypełnione bąbelkującym napojem. Podał jeden Dinie, a swój własny opróżnił nieomal jednym haustem jak już stuknął się z nią. Czyżby Elaine miała rację? Zacisnął palce na szkle tak mocno, że gdyby było cieńsze, mogłoby pęknąć. Pochylił się, aby szepnąć jej coś do ucha. - Możemy się poobściskiwać? - Po raz pierwszy zapytał, zamiast bezczelnie brać. Chciał poprowadzić ją na jedną z kanap ustawionych w bardziej zacisznym miejscu. Mieliby szampana, strefę dla palących i chwilę dla siebie. Wyglądała w tej sukience tak pięknie, że nie mógłby nie spróbować. Nie wiedział też, że chciała potańczyć. Jeżeli mu o tym nie wspomni, nawet o tym nie pomyśli.
Gest obrazujący jego posiadanie, własność absolutną jaką miał nad nią, jeszcze pół roku temu mógłby sprowokować w niej niezadowolenie. Źle znosiła wszelkie ograniczenia wolności, choć z powodów zupełnie odmiennych od niego - izolowała się poczuciem nieufności, podejrzliwie odbierając każdy taki gest jak pustą bańkę nadmuchaną urokiem wili. Spluwała na czułości, na spojrzenia pełne umiłowania, na dotyk obcych dłoni nie chcąc mieć nic wspólnego z tymi fałszywymi zagraniami. Teraz? Nie znała nic prawdziwszego niż te odbicie własnej, zadowolonej kretyńsko twarzy w lśniących hazardowym rauszem oczach Cassiusa. O ile zawsze byli dość beznadziejni w traktowaniu swojego otoczenia, tak dziś przechodzili samych siebie - można było już dawno zakładać, że będą najbardziej nietaktownymi sąsiadami w Dolinie Godryka zawsze bardziej zainteresowani sobą nawzajem, utarczkami ze sobą, własnymi przyjemnościami niż komfortem kogokolwiek wokół. Żeton poturlał się w stronę barmana, potraktowanego z bardzo nikłym dżentelmeństwem, by nie powiedzieć jak niewolnika - miał on wystarczająco dużo taktu i doświadczenia by nie zwracać uwagi na takie zachowania - Dina poświęciła mu jednak jeszcze mniej uwagi niż Cas. W ogóle go nie zauważyła. Jej skupienie jak złota rybka krążyło pomiędzy dotykiem jego dłoni na jej ciele i skórze policzka, a jego oczami. Czytała go, używając całego słownika gestów, mikroekspresji jego twarzy, oszczędnej mimiki i palety błysków w oczach. Obserwowała i rozmyślała z wielką przyjemnością zastanawiając się, co krążyło pod sklepieniem jego czaszki, jakie myśli, klucze ptaków, zasnuwały jego niebo. Ujęła kieliszek puszczając mu oko - taka chwila tylko dla nich, kilka dni wyrwanych światu, parę oddechów w innym ciele, w innej skórze, bez bagażu doświadczeń, obowiązków i presji otoczenia. Anonimowi, zblazowani, głupio zakochani mogli sobie tu pozwolić na wszystko i och jak zamierzali sobie na wszystko pozwolić. - Za wygraną... - zdążyła szepnąć. Wygraną w astroletce, wygraną w życiu, wszelkie powodzenie i sukces. Wszystko jedno, tak długo jak trzymał jej rękę. Odstawiła kieliszek gestem sugerując barmanowi, eby tam jeszcze im lujnął po jednej porcji, a co, raz się żyje, i nadstawiła ucha dotykając twarzy Cassiusa wolną ręką. Każde słowo jakim chciał się z nią podzielić było najcenniejsze na świecie, każde jedno chciała usłyszeć, za każde dać mu znak, że ją obchodzi, że ją interesuje. Aż zaśmiała się cicho, było to tak uprzejme pytanie, jednocześnie tak na wskroś kasjuszowa potrzeba. - Możemy. - skinęła głową składając na jego ustach krótki pocałunek - Ale najpierw pójdę potańczyć. - poinformowała biorąc ponownie do ręki napełniony kieliszek i podając Casowi jego szampana- A Ty będziesz mnie oglądał... - spojrzała na niego znad krawędzi szkła z tym samym chochliczym uśmiechem, jaki towarzyszył jej przez te wszystkie lata.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Coś w jego oczach się zmieniło. Wkradła się w niego jakaś miękka ekspresyjność, nad którą ciężko było mu zapanować, gdyż po prostu nie zdawał sobie sprawy, że właśnie tam się teraz znalazła. Czytanie z niego było teraz tak banalnie proste. Kiedy było mu dobrze, otwierał się szczerze na wszystko wokół. Nie trzeba było o nic go oskarżać, nic mówić, aby widzieć doskonale jak potrzebuje teraz jej towarzystwa. Ta wiedza była bardzo groźna. Mogłaby go teraz zniszczyć nawet jednym nieopatrznym słowem, a on nie miałby innego wyjścia jak zareagować na to jedynie bezdenną rozpaczą. Miękkość jego warg układała się w sposób jasno sugerujący, że chciałby coś powiedzieć. Wciąż bił się z myślami. Uciekał od nich jak oparzony, gdy wspominał swoje górskie rozterki, a zarazem zdawał sobie sprawę z tego, że było w tym bardzo dużo prawdy. Przez to czuł się coraz bardziej zagoniony w kozi róg. Czy powinien się z tym odsłaniać czy nie? Naturalną odpowiedzią byłaby odmowa. Zamknięcie się w swoich własnych myślach i odsunięcie od siebie deklarowania tego czegoś na głos. Niemniej, kiedy ona powiedziała, że chciałaby potańczyć, coś w duchu tknęło go, że jeżeli nie zrobi tego teraz to nie powie tego już nigdy. Dzisiejszy wieczór smakował mu niepoznaną dotąd słodyczą. Spod półprzymkniętych powiek wymykały mu się spojrzenia, jakich niegdyś było mu wstyd. To nie było dla niego normalne. Dlatego jak przystało na emocjonalnego tchórza, cholernie bał się pozwolić jej odejść. Przytrzymał jej łokieć, gdy przyjął od niej kieliszek. Nie może pozwolić jej na ten taniec, jeżeli się tego od niego nie dowie. Wystarczyłoby mu jedno zazdrosne spojrzenie kogoś innego, a wszystko mogłoby pęknąć jak roztrzaskana o kontuar butelka szampana. Spodziewał się jaka będzie jego własna reakcja. Pragnął ją ograniczyć. Pójść z nią, aby jakże niekulturalnie zakręcić się z nią pomiędzy stołami do pokera. Patrząc jej w oczy, wydawał się nagle zbyt poważny. Jakby ktoś kazał mu ubrać garnitur, który upijał go w kluczowych miejscach. Zmarszczył też brwi. Zawahał się po raz ostatni. Spuścił wzrok na jej usta, w ostatnim geście przed obudzeniem strun głosowych tchórząc na tyle, aby nie patrzeć jej prosto w oczy.
Zamarł, ledwo trzymając lampkę z winem. Jej łokieć zdołał wypuścić. Chciała tańczyć, więc niech tańczy.
Mogłaby się utopić w tej miękkości, po szyję zanurzyć jak ptak w chmurze, w słodkość tej cukrowej waty. To jak na nią patrzył nie miało teraz najmniejszego związku z tym, jak patrzyli na nią ludzie zauroczeni jej nieludzką urodą napompowaną genami magicznej istoty. To jak na nią patrzył nie było podobne do tego, jak patrzył na nią ktokolwiek inny w jej życiu, nigdy, nawet nie rodzina. To jak na nią patrzył było jak magiczne zaklęcie, któremu chciała ochoczo się poddać, dające odczucie dużo silniejsze niż jakaś tam głupia hipnoza, uroki i amortencję. Nie znała słów by móc mu o tym opowiadać, wpatrywała się więc w niego z najszczerszym uwielbieniem na jakie było ją stać, a nie było nawet świadome - można by się zastanawiać, czy kiedykolwiek była w stanie emanować czymś bardziej szczerym i piękniejszym niż teraz. Bąbelki szampana połaskotały ją w nos, który zmarszczyła lekko upijając łyk z kieliszka. Jej ciało samoczynnie lgnęło do niego, wspierając się o jego tors lekko jak winorośl wzrastająca przy ozdobnym płotku, obserwowała go, to jak uczucia i myśli błąkały się w kącikach jego ust i oczu, uśmiechała się miękko bo przecież nic nie miało znaczenia - gotowa była przecież zgodzić się na wszystko co powie i czekała na moment by skinąć głową. Tok rozumowania jakim podążał nie był jej obcy, sama praktykowała emocjonalną izolację przez całe życie i być może gdyby poświęciła choć chwilę własnym myślom miałaby podobne lęki, wpadła jednak jak bila do łuzy, w koszyczek wygodnego poczucia zadowolenia w którym pozwoliła sobie nie rozmyślać, nie nadinterpretować, nie analizować, szukać odpowiedzi, planować pięciu kroków wprzód i zgadywać nieodgadnionego, a już na pewno nie tego co chciałby powiedzieć lub co miał na myśli. Nauczyła się tego w bólu, tego, że nie warto, żeby nie szukać odpowiedzi, nauczyła się cierpliwości w wypatrywaniu znaków i odbieraniu słów takimi, jakie je wypowiadał. Nauczyła się najstraszliwszej rzeczy, bezwzględnego zaufania, urosła w niej jak guz mózgu pewność, że jeśli coś ma być powiedziane - powiedziane zostanie, a jeśli przemilczane, znaczy nigdy nie miało mieć znaczenia. Jasne palce jak kwiaty zwracające się w stronę słońca, reagując na dotyk jego ręki oparły się o żelazny biceps ukryty pod materiałem marynarki. Podniosła wzrok tylko po to, by nagle spotkać się z kamienną powagą w jakiej zastygł jego profil. Jego brwi powoli złamały się w marsowym grymasie, a jej serce, utopione naiwnie w tym uwielbieniu w którym dziś tarzała się jak rozwyrzony, rozpieszczony jorczek nawet nie rozpatrywało w tym żadnej tragedii. Zgodnie z podjętym tokiem rozumowania decydowała się nie zgadywać, nie wymyślać na zapas, nie nadinterpretować. Nie umiała jednak powstrzymać reakcji swojego ciała, choć głowa otwierała się ze szczerym zainteresowaniem jego intencji serce stanęło w piersi ogarnięte lękiem, a mięśnie, na widok jego umykających przez jej oczami źrenic stężały jak zalane ołowiem.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nieomal wyczekiwał jej ucieczki na parkiet. Z pewnych względów to byłoby dla niego lepsze rozwiązanie. Nie musiałby się wtedy mierzyć z jej uważnym spojrzeniem i odległym uciskiem zbierającym mu się w okolicy piersi. Powoli, wraz z każdą kolejną sekundą i następującymi po sobie nerwowymi wdechami coraz bardziej rozumiał, że nie był na to gotów. Nigdy nie miał być. Nawet, gdyby miało się okazać, że spędzi przy jej boku całe swoje życie, szorstkość tych słów zapiekła go w gardło, ocierając się o nie niezwykle ostro jak na fakt, że zwilżone je miał przyjemnie miękkim posmakiem wina musującego. W nosie kręciło mu się jednak nie od bąbelków, a od jej słodkiego zapachu, który znał tak dobrze. Był nim pijany bardziej, niż setką drinków ze szkocką, a nieomal biel jej jasnych włosów poznałby dosłownie wszędzie. Nie miał już wymówek. Przestał ją nienawidzić już wiele tygodni temu. Z jakiegoś powodu coś kliknęło w jego mózgu. Przestawiło wajchę, odpowiedzialną za potrzebę rywalizacji, a uruchomiło w nim cały ten misterny proces, aby zwyczajnie chcieć sprawiać jej przyjemność. Może nawet, aby wynagrodzić jej tę nieszczęsną noc zabarwioną czerwienią krzywdy, gdy jego gardło pokryło się sińcami, a jej palec skrzywił się nieładnie. Wciąż pamiętał jak następnego ranka wytrząsał z pościeli jej włosy. Jak wietrzył zapach strachu, odsłaniając ciężkie, ciemnozielone kotary zasnuwające drewniane okienne ramy. Jak stał nagi pod prysznicem i szorował się aż do czerwoności skóry, tak obrzydliwym wydawała mu się jego nieogarnięta rozumem chuć, jaka doprowadziła ich do tej chwili. Nigdy nie miał tego zapomnieć, niezależnie od tego jak wiele guzików miało zostać wciśniętych oraz ileż pocałunków mieli między sobą wymienić. Nigdy nie sądził, że będzie zasługiwał na to wszystko. Na uwielbienie w jej spojrzeniu, na bliskość, którą pozwalała mu czuć. Miał inne partnerki, partnerów również, a jednak zawsze z jakiegoś niezrozumiałego dla siebie powodu to do niej wracał myślami. Rozsmakował się w gorącu wściekłości, jaka między nimi wrzała od tak dawna. Szczerze czerpał z niej energię, satysfakcję i przerażającym było dla niego to, że nawet o wiele przyjemniej było dotykać delikatnie jej karku i rozsmakowywać się w jej ustach powoli, zamiast z dziką furią gryźć i szarpać fragmenty ciała, które udało mu się pochwycić. Wszystko to jednak nie mogłoby mieć żadnego znaczenia, gdyby teraz odmówiłaby mu tego wszystkiego, a mogła to zrobić. Dlatego właśnie poruszył tę kwestię teraz, kiedy byli zadziwiająco zgodni. On, szczęśliwy jak jeszcze nigdy dotąd, nie mógł rozkoszować się tą chwilą tak po prostu, bezrefleksyjnie, a to już była zasługa Elaine i Charliego, jacy obudzili w nim tę wątpliwość. Czy właściwie? Nie wiedział aż do ostatniej chwili. Jednakowoż z jakiegoś powodu nieomal zdechł w tym pieprzonym resorcie, kiedy deportowała się z restauracji, zostawiając go w niej samego. Patrząc w dwukierunkowe lusterka ostrzył w jej kierunku zęby i mordował ją źrenicami, podczas gdy w duchu był naruszony. Jak mały chłopiec, który stanąwszy na rozdrożu nie wiedział co powinien zrobić, bo nigdy nie był jeszcze zmuszony do tego, aby wybrać. Odwracał więc wzrok od decyzji, tak samo jak teraz rozpaczliwie pragnął umniejszyć wadze tego wyznania. Przemienić je w żart, bądź może udać, że nigdy ono nie padło? Nie byłby w stanie ubrać go w obrazę. Czy to w ogóle byłoby wykonalne? Miał tak wiele pytań i kompletnie zero odpowiedzi. Serce tłukło mu się w piersi niczym spłoszony ptak. Rozbijało się o krawędzie jego klatki piersiowej, nieomal podchodząc do gardła. Zrobiło mu się aż niedobrze od całego tego napięcia. Dałby się pokroić, aby po raz pierwszy w swoim życiu świadomie zniknąć ze sceny. Nic nigdy nie było jednak tak proste. Kiedy podejmujesz akcje, musisz liczyć się z reakcją. Czując jej dotyk na marynarce, spojrzał na nią z jeszcze większym popłochem, jednocześnie mrużąc oczy nieomal do granicy widzenia. Z jakiegoś niezrozumiałego dla siebie powodu miał wrażenie, że teraz go uderzy. Skrzywdzi go dlatego, że jego słowa uderzą w nią, bo nigdy nie powinien był kalać ją tak irracjonalnym wyznaniem i do niczego niepodobną deklaracją. Cios jednak nie padł, co jedynie go skonfundowało. Przytrzasnął zębami dolną wargę, nieomal miażdżąc ją od wewnątrz. Nie rozgryzł jej jedynie przypadkiem, bowiem w tym samym momencie kieliszek spadł na ziemię. Nie jego, ale chyba wyłącznie dlatego, że ona była pierwsza. Zacisnął na nim palce mocniej, bowiem dopiero teraz poczuł jak słodkawy alkohol leje mu się po palcach. Przekrzywiona lampka z winem musującym ledwie odczuła utratę zawartości. On za to z całą mocą tego gestu poczuł jak coś ciągnie go ku dołowi. Pozwolił się pociągnąć bez żadnych protestów. W tym właśnie momencie nie byłby w stanie zrobić czegokolwiek więcej od stania w bezruchu, sparaliżowany potrzebą natychmiastowej ewakuacji od tej rozmowy, od emocji jakie w nim buzowały. Żadna z nich nie była mu znajoma. Trącał je delikatnie końcem języka, badał ich granice, jednocześnie ponad wszystko bojąc się spojrzeć w te obezwładniająco niebieskie oczy, aż do momentu, gdy i ona zabrała głos. Wydawało mu się, że jej nie słyszy. Ucisk w głowie stał się tak wielki, że jej słowa przecisnęły się do niego jakby bez udziału słuchu. Wyczytał je z ruchu jej warg? W zasadzie, to bardzo możliwe. Jego serce zgubiło rytm. Zatrzęsło się pod żebrami spazmatycznie dwa razy pod rząd, potem zapomniało o jednym uderzeniu, gdy śmiało wyszedł naprzeciw jej wargom. Zderzył się z nimi bardzo powoli, jakby jeszcze wątpił czy powinien, ale kiedy ich dotknął natychmiast poczuł, że żaden inny pocałunek nigdy nie smakował mu tak słodko i niewinnie jak ten tutaj. Jak gdyby dopiero teraz poznali prawdziwą miękkość, zaangażowanie, czułość. Przytrzymał jej talię swoim szczupłym i bladym kompletem palców, gdy jego wargi zawisły o kilka milimetrów od jej własnych, jakby nie czując się na siłach do podążenia znajomym im szlakiem. Nie pytał od kiedy, sam także nie precyzował. Starał się jedynie ukryć przeogromną ulgę, niedowierzanie i wątpliwość splecione ze sobą i wypełniające go aż po same czubki palców. Wreszcie popchnął ją w plecy kieliszkiem, rozlewając połowę jego zawartości na jej kreację. Nawet tego nie poczuł. Przytulił ją do siebie, zanim zdążyliby zrobić cokolwiek więcej, wtulając twarz w zagłębienie jej szyi. Jak mały chłopczyk tulący się do maminej spódnicy. Westchnął w jej szyję. Nie musiał nic mówić, ona również.
Nie była pewna która jest godzina, głośna muzyka i alkohol w jakim zdążyli się utopić przez ostatni czas zdewastowały jej zmysły na tyle, że trudno było określić, czy trudniej się chodzi, słyszy czy wymawia sylaby. Z dala od głównych arterii, oświetlonych neonami i wielkimi instalacjami, w bocznych uliczkach Las Vegas, okolicach w których żyją zwyczajni ludzie dla których to miejsce to dom, praca, codzienne życie, zatrzymała się chwiejnie w połowie drogi od jednego krawężnika do drugiego. To była daleka trasa, czerwono białe pasy dwoiły się i troiły w oczach i żadne mruganie wcale nie pomagało złożyć wszystkiego w całość. Jedną ręką trzymała kurczowo swoje luksusowe futro za obie poły na piersi, bo wraz z Cassiusem zmarnowali dobre pół godziny w skupieniu próbując pospinać ukryte pomiędzy puszystym włosiem złote haftki, ale przerosło ich to mimo szczerych chęci, a teraz było trochę zimno więc trzeba było mieć płaszcz zapięty - choćby palcami. Drugą rękę wyciągnęła w bok z nadzieją natrafienia palcami na którąś część ciała Swansea na oślep, wiedziała bowiem, że jeśli odwróci głowę zakręci się jej pod kopułą tak, że się zrzyga. Wpatrywała się więc w falujące przejście dla pieszych mugolskiej części dzielnicy i jak upośledzona ośmiornica rozwierała i zamykała palce mamrocząc coś niewyraźnie, ale z wielkim zaangażowaniem. Wydawałoby się cudem, że nie zgubiła jeszcze butów, których cienkie obcasy roznosiły echa stuknięć pomiędzy metalowymi śmietnikami przy drodze, gdyby nie fakt, że to przecież magiczne pantofle, wygodne jak sportowe adidasy. - Cas. - wydusiła w końcu odrobinę głośniej niż nikły szept, ale jedna, krótka i gwałtownie urwana sylaba to było absolutnie wszystko na co mogła sobie pozwolić. Puściła kurczowo trzymane klapy futra i przeczesała palcami włosy, by wyczuć pod palcami, że brakuje jej kolczyka- Zgubiłam. - poinformowała nie bez wysiłku i stając w taktycznym rozkroku spojrzała w dół potrząsając lekko odzieniem, co poskutkowało jeszcze gorszym i niebezpiecznym zachwianiem równowagi. Złapała go za rękaw i podniosła wzrok- Musi tu gdzieś... - wydukała markotnie, wachlując umalowanymi rzęsami i bardzo ogólnikowym ruchem wskazała bliżej nieokreśloną przestrzeń wokół siebie. Gdzieś być musiał, ale czy tu? Czy tam? Z namysłem wyciągnęła jedną chudą nogę jak żuraw w wodzie, chyba nie chcąc na zagubiony kolczyk nadepnąć, ale kto tam w sumie wie, potem drugą zmierzając w stronę najbliższego kontenera i popchnęła go by z rozmysłem zajrzeć pod spód jakby się ten kolczyk jakoś magicznie miał tam zmaterializować. Jak? No tego nie wiedziała, wiedziała jednak, że zaraz wywali się na pysk.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Tymczasem on nie za bardzo orientował się już nie tylko w czasie, ale również i w przestrzeni, a grająca w oddali muzyka dudniła mu w uszach tak wyraźnie, jakby tuż przy jego głowie ktoś wystrzelił z armaty. Chciałby nie słyszeć, ale słyszał aż za dobrze. Ryk silników mijających ich samochodów czy rozbawione przyśpiewki wszystkich tych trzeźwiejszych od nich zupełnie go dekoncentrowały. Zapomniał, że mogli po prostu wezwać sobie taksówkę. Prawdę mówiąc, był tak napruty, że kompletnie nie pamiętał już nawet gdzie powinien iść spać. Wszystkie barwy zlewały się ze sobą w szalonym koktajlu pijackiego rauszu, w jakim oboje się znajdowali. Mogli być w Wielkiej Brytanii, w Teksasie czy nawet na pierdolonej Alasce, on nie widział różnicy. Od kilkunastu minut był bardzo blisko położenia się na jezdni i zostania tam aż do białego rana, aż wir obrazów przed jego oczami chociaż trochę zwolni. Od dawna się do tego przed sobą nie przyznawał, ale chyba wreszcie wypił za dużo i zdołał to zauważyć. Wcale nie dlatego, że wraz z każdym kolejnym chwiejnym krokiem, różdżka coraz mniej wygodnie wbijała mu się w łokieć, a pasek coraz mocniej zaciskał się w pasie. Przeszkadzało mu dosłownie wszystko co tylko mogło, bowiem był dosłownie o trzy kroki od puszczenia pawia tak jak stał. Niemniej, starał się trzymać dzielnie dla swojego warzywa strączkowego, które wlókł za sobą niby jakiś bohater. A przynajmniej tak sądził, bo do tej pory to raczej Dina przodowała, a jej koślawy chód dawał mu jakiś punkt odniesienia co do tego w którą stronę ma chociaż pełznąć. Nie, na kolanach jeszcze nie wylądował. Właśnie, jeszcze. Wiele wskazywało na to, że wkrótce zniszczy swój wspaniały garnitur przecierając go na kolanach, zupełnie tak jak buty, które od potykania się o krawężniki miały już kilka widocznych zarysowań. - Cozgubiaźź? - Wymamrotał, zatrzymując się niespodziewanie prosto, kiedy zorientował się, że coś do niego mówi. Podniósł rękę jakby chciał ją jej zabrać, ale zamiast się wyrywać on jedynie odgarnął wilgotne od potu włosy do tyłu, aby przestały włazić mu w oczy. Spróbował skupić na niej wzrok, żeby dostrzec co takiego zgubiła. Na Merlina, to wcale nie było takie łatwe. Kiedy wreszcie przyjrzał jej się, natychmiast się skrzywił. - Przecieżmasz - zauważył, machnąwszy dłonią w kierunku jej głowy. On tych kolczyków widział co najmniej trzy. Jakoś nie załapał, że zwykle nosi się tylko dwa i coś tu chyba jest nie tak. Uczepił się jednak jej ramienia, stając szerzej na ugiętych nieco kolanach i rozejrzał się wokół jakby chciał wykonać żabi podskok. Uniósł jednocześnie wolną dłoń do twarzy, osłaniając nią oczy. Rozbłyski kolorów zachęcających do zakupu najnowszej lokówki reklam czy neony pobliskich barów za bardzo go raziły. Pochylił się jeszcze bardziej, jedynie cudem nie spadając przy tej pokracznej pozycji na tyłek, kiedy zobaczył coś błyszczącego złotem pod swoimi nogami. Nie złapał tego. Wyślizgnęło mu się z palców, a nim zdołał złapać pion, westchnął ciężko walcząc z nawracającą falą mdłości. Przedmiot podejrzanie długo toczył się po krawężniku. To nie kolczyk, a samotny galeon, który wyturlał mu się z kieszeni, ale w tym momencie to wszystko co błyszczy wydawało mu się biżuterią. - Nie idę dalej - wyartykułował nagle bardzo wyraźnie, a sposób w jaki to powiedział bardziej przypominał rozkapryszone dziecko zmuszane do godzinnego marszu po parku, aniżeli dorosłego faceta, który szedł do hotelu. Rąbnął dłonią o kontener, jaki unosiła Dina, aby się o niego podeprzeć, jednocześnie wciąż trzymając ją za rękę.
Kiedy ukucnął zaparła się nogami, łapiąc go za krawędź płaszcza i ciągnąc w przeciwnym kierunku, stając się żywą przeciwwagą jego chwiejności w związku z czym ani jedno ani drugie finalnie się nie wyjebało na twarz. - Ya... yakto. - powiedziała z przedziwnym akcentem- Mam? Niemam. - wymamrotała macając się po głowie, potrząsając włosami, zaglądając sobie za dekolt jakby może tam się ten kolczyk sturlał, wszystko w niby pozycji stojącej ale tak jakby taniec dzikiego węża kiedy otumaniona głowa próbuje zrozumieć czym jest grawitacja, a pamięć mięśniowa jakoś jej przeciwdziałać. Klapa śmietnika trzasnęła głośno, na co Dina, jeszcze głośniej, zrobiła ĆŚŚŚŚŚ!przykładając palec do ust, niestety, zaraz się potknęła i cały blaszak wychrzanił się na jezdnię, wypluwając z siebie całą zawartość. Byli w mugolskiej dzielnicy, nie mogła użyć chłoszczyścia ani żadnego logicznego zaklęcia, w sumie i tak nie sądziła, że udałoby się jej go wyartykułować w poprawny sposób. Mimo to, z jednego z rozerwanych worków wypadł jakiś tani Świerszczyk z wielkim napisem "ANTONINA" i jakąś biuściastą kucharką w lubieżnej pozie na okładce, co blondynkę niebywale rozbawiło, szczególnie, że wydawało się jej, że ANTONINA miała trzy cycki. - Pa. - wskazała gazetkę palcem i znów parsknęła- Hasju.. Hasjusz, patrzna Antonje. - klepnęła go w ramię, idąc w jego kierunku krokiem raka, krzyżując nogi w przedziwny sposób. Dłoń zsunęła się jej z jego ramienia, a palce nieporadnie ujęły jego mały palec, z miną na twarzy taką, jakby to było karkołomne zadanie. - Myszliszże w tym... - wskazała drugi śmietnik - Jes ich wincyj..? - uniosła brwi i niewiele myśląc kopsnęła chudą nóżką przewracając kolejny śmietnik. Nie zdążyli zbadać, czy w którymś worku kryje się jakaś krewna ANTONINY, bo z końca ulicy dotarło ich charakterystyczne dla mugoli, a zupełnie obce dla Diny, szczeknięcie syreny policyjnego radiowozu oraz błysk niebieskich świateł. Oparła się o Swansea, myśląc, że może to jakiś performance, ale kiedy auto podjechało bliżej zmrużyła oczy na widok twarzy objawiającej się za uchylonym oknem wielkiej gabaryny. Należy pamiętać, że nasza blondi na zajęcia do Harringtona za często nie chodzi i choć wie co to samochód to ludzi w samochodzie się nie spodziewała. - Dobry wieczór państwu. - odezwał się funkcjonariusz z silnym południowym akcentem i dotknął swojej czapki z daszkiem - Z jakiej to okazji przewracamy te śmietniki? - dodał zanim otworzył drzwi i wysiadł ze środka, a z miejsca pasażera wyłonił się drugi przedstawiciel władzy. - Suham? - aż cofnęła z oburzeniem głowę. .
Rzuć kością: 1,4 - Dina robi pawia na policjanta. Wywiązuje sie awantura. 2,5 - Dina grzecznie tłumaczy, że zgubiła kolczyk, ale tak bełkocze, że policjant nie ma wyjścia jak zgarnąć ją na izbę wytrzeźwień. Jeśli Cass się odezwie, jedzie z nimi. 3,6 - Drugi funkcjonariusz rozpoznaje w Cassiuszu poszukiwanego listem gończym przestępcę.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
- Ojojojojo - wyartykułował inteligentnie, kiedy śmietnik radośnie wygrzmocił się na chodnik, rozsypując wokół zgniecione puszki po napojach, pety i kilka innych rzeczy, których w ulicznych śmietnikach chyba nikt nie spodziewał się znaleźć. - Hantoiiina - zauważył bystro, zdecydowanie zbyt trzeźwo jak na swój obecny stan, ale on się wcale rozbawiony nie wydawał. W końcu się wywrócił, padając na kolana tuż obok wybebeszonych wnętrzności kubła na śmieci. A może specjalnie wsparł się o płytę chodnikową? Teraz to już raczej wszystko jedno, skoro ostatecznie spojrzał na Dinę tylko i wyłącznie dlatego, że pociągnęła go za palec. - Zara - mruknął niewyraźnie, rzucając dzikie spojrzenie najpierw na nią, potem na śmietnik, a następnie na „Antoninę”. Przesunął palcem po jednym z niewielu fragmentów materiału jaki kuchareczka miała na sobie. - Jajochybaznam - znowu stwierdził na jednym wdechu, marszcząc brwi i unosząc zmartwione spojrzenie na Harlow, która kopała właśnie w śmietnik. - Wewee, a co ak.. ak z ego wyjdzie… Dżesika?! - Wyglądał na autentycznie przejętego taką ewentualnością. Ewidentnie był też zorientowany w najnowszej prenumeracie mugolskich świerszczyków, co też pewnie nikogo dziwić nie powinno. Niestety, nigdy nie miał nikomu wyjaśnić co takiego miał do Jessiki, że aż tak straszliwie obawiał się oberwania po oczach jej nagą klatką piersiową. Zamachał ręką jak w jakiejś panice, starając się złapać lecący na ziemię śmietnik, dzięki czemu tylko żwawiej potoczył się po ziemi, rozpłaszczając się na niej niby wielka dżdżownica. Niestety, z jego pamięcią nie było jeszcze aż tak źle, aby nie rozpoznać charakterystycznego klekotu towarzyszącego nadjeżdżającemu radiowozowi. - No w pizzzdę Morgany - jęknął, nagle całkiem wyraźnie i z werwą, jakiej trudno było spodziewać się po takim zacnym burrito. Nie ma to jak upokarzać się w garniturze za tysiące złotych monet, zdzierać buty na mugolskim bruku i zadziwiać się pozbawionym cellulitu tyłkiem Antoniny, a to wszystko w towarzystwie Diny Harlow i niezwykle praworządnego pałecjanta. - Fieczur? - powtórzył tylko Cassius, gdyż jego zasób zrozumiałej artykulacji najwidoczniej wyczerpał się kilka sylab temu. Przeturlany na plecy, zmrużył mocno oczy, aby chociaż trochę zminimalizować wrażenie, że mugole nie zaczęli jeździć po pięćdziesięciu w jednym samochodzie. Zamachał ręką przez sobą, aby dodać swojej kolejnej wypowiedzi jakiejś powagi, ale zanim zdążył spomiędzy „sz” „cz” „ę” i „eee” stworzyć jakieś logiczne słowo, młokos, który wysiadł właśnie z fury skoncentrował na nim swoje spojrzenie. Nie musiał nawet nic mówić, jedynie szturchnął swojego partnera w bok, kładąc palce na kaburze przypiętej do paska i już cała uwaga obojga należała do Swansea. Bohater dzisiejszego przedstawienia, jakby chcąc im pomóc w wykonaniu czynności, jakimi za moment najpewniej będzie i tak rąbnięcie nim o glebę i zakucie w kajdanki, uniósł się do pozycji siedzącej i… tak, zrzygał się temu pierwszemu prosto na buty, zanim przetoczył się na bok, podpierając się dłońmi o rozgrzany asfalt.
Dina zdawało się starała się jeszcze zachować resztki powagi, poziomu, czy właśnie może pionu, kiedy jednak policjanci zjawili się jakże licznie - im dłużej patrzyła tym liczniej - opadła tyłkiem na przewrócony śmietnik, który utrzymał jej wątłe i kruche ciało bez większego problemu. Problem pojawił się w tym, że był on w kształcie walca, a walce mają to do siebie, że się lubią toczyć. Nie wiedziała czy się na odchylać w przód czy do tyłu, tuptała więc nóżkami starając się nadgonić zachwiania otoczenia. - Dokumenty proszę. - powiedział pierwszy z funkcjonariuszy, kiedy drugi wskazał mu palcem najebanego Cassiusa, Dina jednak nie miała pojęcia czego od niej chcą, podniosła więc swoją magiczną torebkę - jajo i wyciągnęła otwarcie w ich stronę. Żaden z nich nie kwapił się jednak wziąć do ręki migoczącego kamieniami cudeńka. Patrzyli na nich z powagą łamaną przez politowanie z tego prostego względu, że wyglądali jak dzieci bogatych rodziców lekarzy, które wystrojone w diamenty, garnitury i futra urwały się z domu, żeby za hajs matki balować (troche tak było, tylko bez hajsu matki). Cassius jednak do złudzenia przypominał niebezpiecznego przestępcę, uciekiniera ze stanowego zakładu karnego i oficer byłby już wyjął z kabury broń by zakazać mu się ruszać kiedy ten w pełnym najebaniu podniósł się z pozycji horyzontalnej do pozycji siedzącej, ale głupia gąska Harlow musiała otworzyć mordę. - Zosafgo, jes pjany. - powiedziała machając ręką, jakby chciała zasugerować, że Swansea nie stanowi żadnego zagrożenia w tym stanie. No chyba, że sam dla siebie. - Dokumenty. - drugi powtórzył twardo, robiąc krok w ich stronę i to był jego błąd. Zdawało się, że to jakiś odruch obronny Casa, choć trudno powiedzieć czy przed najazdem policji czy nadmiarem absurdalnie drogich i absurdalnie zmieszanych alkoholi w jego brzuchu, rzyg zalał policjantowi buty, a także fragment spodni, z czego nikt nie był zadowolony. Prawie nikt. Harlow wybuchła takim histerycznym śmiechem, że aż dostała pijackiej czkawki i wyjebała się ze śmietnika na plecy poważnie łomocząc głową w betonową płytę chodnika. Można to było poznać po pierwsze, bo jej śmiech ucichł, po drugie, bo poniosło się echo zderzenia betonu z pustką jej czaszki. Oboje ewidentnie nie nadawali się ani do rozmowy, ani do podawania dokumentów, ani do legitymowania się, a już na pewno nie do składania wyjaśnień. Obrzygany policjant zaklął szpetnie, strząsając z buta drogiego szampana wymieszanego z luksusowymi zakąskami i sokiem trawiennym, kiedy w tym samym czasie drugi dopadł Cassiusa i bez pieszczot czy ceregieli zakuł go w kajdanki. - Sprawdź czy żyje, czy dzwonimy po pogotowie. - rozporządził, po czym przez krótkofalówkę wpiętą w kieszeń koszuli zgłosił zgarnięcie dwójki pijaków z czego jeden odpowiadał rysopisowi poszukiwanego przestępcy. Drugi policjant podszedł do Diny, wciąż szpetnie klnąc pod nosem i szturchnął ją by ocenić rzeczowo jej stan. Słysząc niewyraźny mamrot dobywający się z jej ust zrozumiał jedynie, że była równie pijana co Pan Rzygacz, ukucnął więc by podciągnąć ją do pionu. Miała to szczęście, że jako pół-wila urzekała urodą nawet w stanie pół przytomności. - Pakujemy ich, najebani i tak nie przydadzą się na wiele. - pierwszy spróbował podnieść Swansea do pionu- Mamy Cię, Bonson, już się nie wyślizgniesz. Karcer czeka, koledzy spod celi się stęsknili. Chcą wiedzieć kto ich wykiwał, obiecał wspólną ucieczkę i zostawił pod murem. - warknął do niego. Drugi podniósł z ziemi Harlow, na której białych włosach zamajaczył niewyraźny cień czerwieni. - Zosawmie sboszeńsu..! - sapnęła chwytając się kurczowo jego ramienia by nie upaść, bo nagle obraz przed oczami zaczął jej wirować dwa razy gorzej.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Z minuty na minutę Cassius coraz bardziej tracił orientację w terenie. Nie wiedział już czy jeszcze leży czy już siedzi, kiedy wspierał się z ogromnym trudem o ziemię. Nie wiedział też co oznaczają te wszystkie podniesione głosy. W głowie mu wirowało, nawet pomimo wyplucia z siebie chociaż odrobiny tej trucizny, którą dziś tak skutecznie zdołał się zatruć. Splunął na ziemię, ocierając jeszcze usta rękawem płaszcza. Dopiero teraz, w jakimś przebłysku świadomości zrozumiał, że zgubił gdzieś krawat. Jakie to miało znaczenie? Absolutnie żadne. Starczyło jednak do tego, aby zmusić go do spojrzenia na swojego oprawcę, jaki właśnie brutalnie wykręcał mu ręce do tyłu. I żaden, żaden jełop, który właśnie zamierzał go aresztować kompletnie nie zwrócił uwagi na to, że chociaż bełkotał, to zdecydowanie na Amerykanina nie tylko nie wyglądał, ale i nie brzmiał. - Oostawmje, ebaoo cie? - Fuknął, naturalnie wstrząsnąwszy ramionami jak zwierzę, które ktoś na siłę próbuje wsadzić do transportera i gdyby tylko był w stanie, pewnie bardzo żywo wdałby się w bójkę ze stróżami prawa. Może to nawet lepiej, iż jedyne do czego w tym momencie był zdolny to właśnie bojowe zwymiotowanie na policyjny mundur. Na nic jednak zdało się jego mamrotanie i wszelkie ruchy, bo w tym stanie zakucie go w cokolwiek było po prostu banalnym zadaniem. W jego głowie szalał teraz prawdziwy sztorm. Dźwięki zlewały się w jeden, długi pisk, a światła oślepiały na tyle, że wreszcie zamknął oczy. Cokolwiek, byleby tylko nie patrzeć, bowiem im bardziej starał się cokolwiek dostrzec tym mniej stabilna zdawała się zawartość jego żołądka. - Ostawjąupiujuu - wymądrzył się jeszcze, kiedy jeden z nich wpadł na pomysł, aby załadować go do radiowozu. Musiał go jednak postawić do pionu, co też wcale nie było takim prostym zadaniem, bo chociaż Cassius był przecież szczupły, to człowiek leżący bezwładnie jest zdecydowanie cięższy, niż taki który stawia jakiś opór, ale jednak podtrzymuje samego siebie w pozycji pionowej. Coś tam próbował ustać, ale co to miało za znaczenie, skoro ten tu go szarpnął, tu mu się noga podwinęła i ostatecznie i tak wyjebał się tyłkiem o beton. Jęknął, wtedy też uchylając oczy, aby opędzić się od typa, który mruczał mu do ucha obietnice, których nie dość, że chciał realizować to i jeszcze nie do końca rozumiał. - Ostawmnie i ostawpanio, ty iesz im a estę? - Wytoczył żelazny argument wszystkich najebanych młodocianych, na co najpewniej oboje policjanci wywrócili oczami, aż ich pod czaszkami zapiekło. Chyba nie chcieli wiedzieć kim jest Cassius, bo w odpowiedzi - kiedy gramolił się na nogi - dostał silny cios w ramię, co w połączeniu z dwoma kozimi skokami, jakie zdołał usadzić spowodowało, że przejechał kolanem po betonie, zdzierając je koncertowo. Plus tego był taki, że zauważył przy okazji co dzieje się z Diną. - Apy precz, mugolu jeden. - Zażądał, wspinając się na wyżyny stawiania wyraźnych żądań i dość bezpośrednio nazywając rzeczy po imieniu. Niestety nie zdołał ocalić swojej księżniczki, bowiem zanim po raz kolejny obrzygał swojego ulubieńca, młokos - najpewniej cichy fan wszystkich filmów akcji - zaczął brutalnie ciągnąć go do radiowozu. Nawet udało mu się go już wepchnąć nieomal w całości, zanim Swansea zorientował się, że oddzielają go od Diny. - Ina! Ina, douja… - spróbował wyjść, ale pokonanie tak wysokiego progu go przerosło. Sekundę później trzaskające drzwi nieomal ucięły mu czubek nosa.
Droga do aresztu wypełniona była awanturą, przynajmniej w radiowozie w którym transportowano skutą Dinę. Pomimo bycia zdrowo narąbaną co wiązało się nierozerwalnie z faktem nieumiejętności prawidłowej artykulacji słów,miała funkcjonariuszom wybitnie wiele do wybełkotania, przeróżnych treści od tego co o nich sądzi po takie absurdy jak zapewnienia, że się nie da zamknąć w kufrze. Pierwsza w życiu styczność z samochodem okazała się być policyjną furgonetką - żołądek Harlow już i tak ledwie zipał, a niestety, osoba, która nigdy nie doświadczyła tego typu poczucia lokomocji nie mogła powstrzymać reakcji w związku z czym, biorąc świetlany przykład ze swojego dediego kilkanaście minut wcześniej, uwaliła policjantom całą tylną kanapę, wycieraczki, tapicerkę i trochę jednego z okien. Prowadzona do karceru wygrażała im śmierelnymi klątwami jakimi obrzuci ich rodziny i wyzywałą od gorgon i szyszymor, przez co zlecono zbadanie jej na posiadanie we krwi nielegalnych substancji. Posadzona przy biurku w celu zebrania od niej odcisków palców i zrobienia fotografii przygrzmociła czołem w blat stolika i zasnęła - bądź straciłą przytomność, na dwoje babka wróżyła. Noc skończyła się dawno temu, cela była ciasna, ale na szczęście w nieszczęściu jak to głupie gąski miewają w życiu, nie była zamknięta z nikim innym, czego nie można było powiedzieć o celach dla panów. Kiedy legła w swoim luksusowym futrze na jednej z metalowych półek robiących za prycze zgasła kompletnie na następnych kilka-kilkanaście godzin. Kiedy uchyliła ponownie oczy uświadomiła sobie między innymi ze względu na ból stawów, że nie zmieniła przez ten cały czas pozycji i że już zapada noc gdyż słońce chyliło się ku zachodowi wpuszczając do wnętrza budynku pomarańczową łunę sugerującą czas na odpoczynek. Wpatrywała sę martwym wzrokiem w podłogę, gdyż ból głowy był tak potężny, że bała się nawet za mocno oddychać by nie umrzeć. Bardzo możliwe, że to efekt kaca połączonego z tym wielkim guzem na potylicy, prawie takim samym jak wyrastały bohaterom looney tunes po oberwaniu w czapę kowadłem. Na tym bezruchu przepełnionym bólem zmarnowała kolejną godzinę, znajdując w sobie motywację do ruchu dopiero kiedy jej gardło było już tak suche, że każde przełknięcie śliny stanowiło jedynie źródło kolejnego bezbrzeżnego cierpienia. Sztywna jak wyrwany z grobu umarlak podniosła się na rękach w tempie milimetr na minute, ciśnienie krwi z każdym uderzeniem serca zdawało się rozsadzać jej głowę, a gwar pracujących na komisariacie osób doprowadzał ją na skraj szaleństwa. - Cass… - wydusiła przez wysuszone gardło mierne szepnięcie, jej struny głosowe chyba zmumifikowały się w tym suchym klimacie, bo na pewno nie przez alkohol- Cassius! - sapnęła bezdźwięcznie na kolejnym wydechu i spadła z leżanki w bólu cierpieniu i lękach- Cass, zabierz mnie stąd… - jęknęła płaczliwie kuląc się w swoim wspaniałym futrze a wszystko o czym marzyłą to zwinąć się z Casem w kłębek i zdechnąć. Albo przynajmniej dostać się do swojej walizki, bo tam to miała specyfików na bóle i kaca tyle, że starczyłoby im na pół roku. Dopiero ta myśl zapaliła w jej głowie lampkę, że przecież schowała eliksiry do swojej torebki i rozejrzała się za nią gwałtownie - co było błędem, bo mózg w odpowiedzi na ten ruch zapragnął wypłynąć jej nosem. Znów zajęczała, siedząc na podłodze jak stara bieda w roznegliżowanej sukience i wielkim palcie z białej niedźwiedzicy. - Gdzie jest moja torebka, zaraz umrę! - podniosła głos bo chciałą tym coś osiągnąć, zaraz jednak poważnie swojej decyzji pożałowała. Pół idąc, pół pełznąc w stronę kra starała się dostrzec czy Cassius był gdziekolwiek w pobliżu. Próbowała o niego zapytać, tak jak o swoją torebkę, niestety, jak to bywa z najebańcami na wytrzeźwiałce, nikogo specjalnie nie obchodziło co ona tam bełkotała.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Cassius nie pamiętał swojej przejażdżki radiowozem. Był zbyt wypity, aby zdawać sobie sprawę z tego co się z nim dzieje, a co dopiero by potem móc to wspominać. Kiedy miał już przy sobie Dinę, wydawał się jakiś spokojniejszy i nawet kajdanki nie uwierały go w plecy aż tak bardzo. Tylko szczęście pozwoliło mu uniknąć zostania obrzyganym, bo akurat na zakręcie wcisnęło go w przeciwległy bok fotela. Niemniej, to była jedna z mniej wygodnych nocy jego życia. Kompletnie nie kojarzył swojej drogi do celi, zdjęć, pobierania odcisków palców ani faktu, że obmacany na obecność niebezpiecznych narzędzi, zwymiotował jeszcze raz. Po tej akcji wleciał do aresztu nieomal głową naprzód. Wszyscy w jego boksie byli ewidentnie wczorajsi, o czym przekonał się następnego dnia rano. Obudził go jednak nie hałas czy przeraźliwy smród, który wydobywał się zza krat, a tragiczny wręcz ból głowy. Potrzebował bardzo dużo czasu na to, aby być w stanie traktować go jak coś integralnego z nim samym. Dopiero wtedy ostatecznie otworzył oczy i rozejrzał się wokół siebie. Oprócz niego, było tutaj jeszcze dwóch mężczyzn. Oboje byli już przytomni, zdecydowanie trzeźwiejsi, niż on sam i ewidentnie niepocieszeni. Wspomnienia wczorajszych treści żołądkowych na fragmencie płaszcza Cassa śmierdziały nie lepiej, niż kolorowa plama gdzieś w przeciwległym rogu klatki. Trudno powiedzieć do kogo należała, a i żaden z nich ewidentnie nie garnął się do ustalania winowajcy. W jakimś bardzo durnym odruchu, zanim sprawdził w jakim jest stanie, dotknął własnych kieszeni. Leżał na prawym boku, więc różdżki szczęśliwie nikt mu nie zabrał. Na pewno jednak wymacano mu zawartości kieszeni, bo cokolwiek pozostało mu w nich po wczorajszej nocy, to odeszło już w zapomnienie. Tyle dobrego, że były to raczej dolary, aniżeli czarodziejska waluta. Tę drugą Cassius wczoraj zdołał przelać do swojej skrytki, podejmując wygraną w kasynie na własną różdżkę. Rzucił okiem na faceta siedzącego bliżej. Jego oko świeciło świeżym fioletem, a powieka zdawała się puchnąć coraz bardziej. Jak przez mgłę zauważył, że w jednym miejscu pojawiła się wyraźniejsza krwawa wybroczyna - pasowała kształtem wręcz idealnie do zaczarowanego, srebrnego pierścienia, który nosił na palcu. Pochłaniacz magii użyty na mugolu mógłby stanowić poważne naruszenie kodeksu tajności… a co w sytuacji, jeżeli mugol sam próbował ściągnąć mu go z dłoni i w odpowiedzi dostał w pysk? Cassius wnioskował to po delikatnym opuszczeniu błyskotki na dłoni. Poprawił go nieomal machinalnie, jednocześnie prostując zastygłe w zaciśniętych pięściach palce. Uniósł się do wygodniejszej pozycji siedzącej, muskając swoją skroń delikatnym dotykiem. Miał takiego kaca, że aż mu słów brakło, aby go opisać. Nie jęknął tylko dlatego, że przy okazji oceniał także inne straty i o wiele bardziej zabolała go utrata garnituru. Wymięta koszula wyszarpnięta spod marynarki puściła w szwach w okolicy ramion. Znaczy, szarpał się z kimś jeszcze poza policjantem na ulicy? Nie miał nawet sił odpowiedzieć na słabe wezwanie, które dobiegło jego uszu gdzieś z oddali. Potrzebował dłuższej chwili, aby ułożyć sobie w głowie gdzie jest góra, gdzie dół i dlaczego się tutaj znaleźli i gdzieś po drodze dotarło do niego, że przecież wciąż są w areszcie. To znaczyło, że porównując odciski palców, musieli się zorientować, iż nie jest żadnym drabem, który już raz im zwiał. Tyle dobrego. Napawałoby go to nawet nadzieją, gdyby jeszcze miał w sobie miejsce na coś więcej poza poczuciem kompletnego upodlenia. - Dina… ciszej… - mruknął i w połowie rozkaszlał się okropnie. Miał nieomal tak samo sucho w gardle jak i ona. Ocierając oczy, zmarszczył jednocześnie brwi, kiedy rozejrzał się wokół nieco uważniej, zmuszony do tego znajomym głosem. Zobaczył ją szybko. Na Merlina, kto byłby w stanie nie dostrzeć w tej zapyziałej dziurze jedynej kobiety, w dodatku półwili? Chwilę mu to zajęło, ale zdołał podnieść się do pozycji stojącej i wesprzeć się o zakratowane drzwi, aby pokazać się wszystkim w pełnej krasie. Wyglądał okropnie. Wymiętolony, walący gorzelnią i wymiocinami na kilometr, z włosami splątanymi w nieładzie i sklejonymi potem. W dodatku był blady jak ściana i ewidentnie nie w nastroju do zbędnych dyskusji. - Pal sześć torebkę, dajcie mi stąd wyjść… albo chociaż zadzwonić. - Rzucił w przestrzeń, kierując te słowa do klawisza, który rozwiązywał właśnie zestaw krzyżówek przy akompaniamencie lecącego z mugolskiego radia z wtyczką i anteną „Don’t worry be happy”.
W kolejnej żałosnej próbie zwrócenia na siebie uwagi wsparła się o kraty, chwytając za nie mocno chudymi paluszkami i przylgnęła do ich zimna czołem czując zadziwiającą ulgę. Wiedziała, że wczoraj przesadzili, taki był zresztą plan na zupełny reset w miejscu w którym nie mieli żadnych odpowiedzialności i kompletnie nikt ich nie znał. Jak przez mgłę pamiętała decyzję, by iść do mugolskiej dzielnicy skoro tam to już w ogóle prawdopodobieństwo rozpoznania w nich kogokolwiek było zerowe. Wiedziała i zapewniała, że mogą sobie pozwolić na wszelkie szaleństwa bo przygotowała im autorski, opracowany przez siebie eliksir "Day After", który miał sprawić, by dziś czuli się jak młodzi bogowie, czyli dokładnie tak samo jak wczoraj, a nie tak jak zwykle żałować swoich uczynków. Nie od dziś wiadomo, że bycie pijanym to kradzież szczęścia z dnia następnego, stąd też kac i chęć umierania. Chęć umierania nasilała się z każdym oddechem. Czuła, że jej wspaniałe futro cuchnie i to nie tylko alkoholem czy potem, wolała nie precyzować w czym i kiedy się tarzała, wiedziała jedynie, że chcę natychmiast wrócić do hotelu i oddać wszystko, włącznie ze sobą samą do pralni. W zasadzie mogłaby się deportować, byłoby to rozsądne biorąc pod uwagę fakt, że perspektywa poruszania się w sposób manualny wywoływała w niej torsje - problem polegał na tym, że nie posiadała już żadnej treści w żołądku by móc zwymiotować, a obolała libacją wątroba nie mogła nawet podzielić się kwaśną żółcią do żałosnej imitacji rzygu. Po drugie, nie wiedziała jak się deportować z mugolskiego więzienia tak, żeby potem nie ponosić odpowiedzialności przez Wizengamotem ze względu na jakieś ujawnianie czy inne zamieszanie. Departament współpracy z mugolami już i tak miał pełne ręce roboty w Las Vegas. - Ja muszę moją torebkę... - stęknęła. Czas wlókł się bezlitośnie, wskazówki zegara powoli przesuwały się po jego tarczy jakby ktoś na nie rzucił zaklęcie spowalniające, a obolała Harlow w końcu poddała się zupełnie. Nie znała mugolskich zasad, mugolskiego prawa, Harrington nie przygotowywał nikogo na takie sytuacje. Westchnęła robiąc dwa koślawe kroki w stronę swojej pryczy boleści i położyła się z nadzieją, że prześpi najgorsze. To zawsze dobra taktyka. Po zmianie pozycji z pionowej na horyzontalną jęczała jeszcze chwilę, bo się ciśnienie w mózgu zmieniło wywołując absurdalny ból, znieruchomiała jednak i zamknęła oczy z nadzieją, że jak je otworzy następnym razem to będzie jednak w hotelu. Jeden z przechodzących obok klawiszy zupełnie niechcący walnął, aż trzy razy, w kraty jej celi pękiem kluczy, po czym uśmiechnął się kpiąco na widok wystawionego przez blondynkę środkowego palca. - Jeszcze dwanaście godzin, kochasiu. Było się w nocy tak nie awanturować. - odpowiedział sucho Casiusowi, co było już jakimś sukcesem, bo na marudzenie Diny nikt nie kwapił się odpowiadać. Prawdopodobnie dlatego, że po wczorajszych wyzwiskach i przekleństwach mieli ją za niespełna rozumu- Wtedy sobie będziesz dzwonił do kogo zechcesz, mamy, taty, babci nawet. - z pewnością było czuć, że teraz to już zupełnie mają ich za dwójkę angolskich nowobogackich smarków, które czmychnęły zagranicę, żeby poszaleć bez rozumu. "Don't worry, be happy" powoli zmieniło się w "I'm singing in the rain" a potem w "Blue velvet". Reszty Harlow nie usłyszała, bo w końcu udało się jej znów zasnąć, ukołysawszy się w głowie setką tysięcy pomysłów na to, jak się zemścić na zaśmierdłych mugolskich gliniarzach i jak słodko ta zemsta będzie smakowała.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Metaliczny odgłos jaki wydała para kluczy, gdy uderzyła o kraty nieomal złamał mu głowę na pół. W im większym był potrzasku, tym stawał się bardziej nerwowy, zupełnie tak jakby ktoś odpalił wewnątrz niego fajerwerki. Oj tego ranka był nie w sosie, ale cóż mu się dziwić. Nie codziennie budzisz się w areszcie w Las Vegas z kacem jak stąd do Doliny Godryka. Iskry strzelały mu z oczu, czego zapewne nikt z obecnych nie miał zauważyć. Przypomniał sobie dlaczego tak szczerze nienawidził stróżów prawa i byłby splunął jakiemuś prosto w twarz, czym pewnie zarobiłby na kolejną dwunastkę i jakąś solidną karę pieniężną, gdyby nie jedna, króciutka chwila, w której mijający go klawisz spojrzał mu w oczy. Sięgnął do niego poprzez kraty, bez chwili namysłu łapiąc go za mundur na piersi. Uczepił się go tak rozpaczliwie, że rąbnął go hipnotycznym żądaniem prosto w twarz bez grama subtelności. Zapewne uszkodził mu przy okazji którąś klepkę. Emocje i myśli policjanta skłębiły się w nim dziwnie, gdy najpierw wybuchły niby supernowa, porażone szokiem po kontakcie z magią, a potem zgasły nagle, gdy Cassius stłumił je swoją wolą kompletnie beż żadnych ceregieli. Nie był w stanie się pieścić. Łupanka w głowie dekoncentrowała go na tyle, że miał zaledwie kilka krótkich sekund, zanim całe to połączenie przysporzy mu wyłącznie kłopotów i pójdzie wpizdu jeszcze szybciej, niż się nawiązało. Ciało faceta trochę zwiotczało. Podszedł do krat o krok czy dwa, dzięki czemu przestali wyglądać aż tak podejrzanie. Niebieskie oczy Swansea rozszerzyły się trochę, gdy ku uciesze swego wewnętrznego masochisty przestał mrugać i dostał całym możliwym światłem prosto w tę pieprzoną migrenę. - Wpuścisz mnie. Wypuścisz w tej chwili. Pamiętasz, że pomogłem ci kilka tygodni temu? Dzięki mnie masz jeszcze tę pracę. Słuchaj się mnie i wypuść mnie oraz tę damę z celi obok. - Szeptał mu w twarz oddechem cuchnącym zwietrzałą whisky, aż wreszcie puścił go, cofając dłoń z powrotem do środka, zanim drugi policjant zdążył na nich spojrzeć. - Wytłumacz to koledze, obiecaj mu połowę z łapówki, którą ostatnio dostałeś. - Dodał, wmawiając mu jeszcze, że czeka na niego w domu mnóstwo zieloniutkich dolarów, mających osłodzić mu tę niedogodność związaną z nadmiarem słów i niewygodnych tłumaczeń. Kiedy cofnął się o krok, po raz pierwszy nie miał pojęcia czy cokolwiek z tej kulawej hipnozy mu się udało. Wyrzucał z siebie polecenia silniej niż kiedykolwiek, dosłownie wtłaczając je do mózgu policjanta i nie bacząc kompletnie na to, co jednocześnie z niego wypycha. Później i tak nie będzie niczego pamiętał, a i nie zobaczą się już nigdy więcej. W tym wypadku jedna, malutka ofiara nie była ważna. Tymczasem kara za próbę była naprawdę przerażająca. Swansea osunął się powoli na ziemię, ściskając kraty najmocniej jak potrafił, ale jednak nie na tyle silnie, aby powstrzymać gnące się pod nim nogi. Wtulił twarz w zakurzony rękaw płaszcza, wzdychając w niego ciężko, gdy jednocześnie jego żołądek zrobił salto, a w oczodoły ktoś z rozpędu rąbnął młotkiem. - Już nigdy więcej nie tknę alkoholu - mruknął do swojego rękawa. Na jego szczęście nikt nie mógł usłyszeć jego idiotycznej obietnicy bez pokrycia, bo kiedy jeden z mundurowych majstrował przy zamku dinowej celi, drugi natychmiast zaczął ostro go ochrzaniać. I w ten sposób wywiązała się prawdopodobnie dłuższa dyskusja. Jego pacjent nie miał ustąpić, tego był pewien, a mimo tego Cassius spróbował wyjrzeć zza własnego ramienia i skontrolować sytuację. Na jego nieszczęście, oboje byli teraz zbyt zajęci sobą, aby był w stanie dotrzeć do któregokolwiek. Pod ich wyciągniętymi i spiętymi ramionami, pochwycił spojrzenie Harlow. Ledwie zauważalnie przechylił głowę w bok, spoglądając na tego trzeźwiej myślącego z gliniarzy.
Rumor jaki zaistniał przy celi obok zmusił jej niewspółpracujące powieki do pracy. Z bólem, niechęcią i soczystą porcją przekleństw pączkujących jej w głowie jak grzyby po deszczu próbowała dostrzec co się dzieje jednocześnie zachowując absolutny bezruch na wypadek kolejnej fali pragnienia śmierci. Nie miała siły nawet porządnie się wściec o to, że lekarstwo na te całe cierpienie jest w zasięgu ręki - bo w końcu dostrzegła swoją torebkę na szafce za biurkiem klawisza - tak bardzo była w złej kondycji. Obserwowała zajście pod drugą celą wzrokiem proszącym o litość i koniec życia, a widząc kulejącego bezmyślnie kilka kroków w tył policjanta, a przed nim Cassiusa opadającego w kucki bez sił wniosek nasuwał się sam. Patrzyła na Swansea z nadzieją, że zrobił to czego spodziewała się, że mógł, powinien i musiał według niej uczynić by uratować sytuację i z zadowoleniem i ulgą przyjęła widok funkcjonariusza zmierzającego w jej stronę z wyciągniętym w ręku kluczem do zamka w kratach. Wciąż nie miała siły się podnieść, ale ten widok był odpowiednią motywacją, by zacząć to w ogóle rozważać, można więc uznać, że ...brałą rozbieg by wstać, kiedy konflikt między dwoma pracownikami rozgorzał na dobre. Drugi policjant dołączył do pierwszego, próbująć powstrzymać go przed otwarciem celi, a pierwszy kusił drugiego brudnym szmalem co samo w sobie wydawało się Harlow przezabawne i być może śmiałaby się gdyby miała choć odrobinę, ociupinę więcej siły. Jedyne na co miała teraz energię to leżeć trupem. Przynajmniej do czasu aż jej wzrok nie natrafił na uważne spojrzenie Casa. Kto wie, może to jakaś autosugestia, może rozumieli się bez słów, kto wie, może to jej skacowany umysł ubzdurał sobie ten widok, ale zdawało się jej, że na jego niepoprawnie długich rzęsach zatańczyła niema prośba, by dopięła to dzieło do końca, a ona była już absolutnie niezdolna do odmówienia temu człowiekowi czegokolwiek. Podniosła się powoli do siadu, przenosząc wzrok ze swojego dediego na dyskutujących półszeptem o papierach, pieniądzach i łamaniu kodeksu pracowników. Futro zsunęło się z jej wąskich ramion ciągnięte grawitacją, a ona walcząc z dudniącym ciśnieniem w głowie przeczesała palcami pozlepiane bóg jeden raczy wiedzieć czym (czy to krew?!) papierowe włosy i wstała wygładzając sukienkę. Jak to się mówi, czasem pół-wila musi zrobić to do czego pół-wila jest przeznaczona. Objęła dłońmi kraty i odezwała się wyraźnie, na tyle znienacka by zwrócić na siebie uwagę zarówno funkcjonariuszy jak i współtowarzyszy Casa spod celi: - Panowie, czy to tak przystoi? - a kiedy odwrócili się w jej stronę potrząsnęłą magiczną grzywą przenosząc czarujące spojrzenie z kropek źrenic jednego do drugiego i uśmiechnęła się w najpiękniejszy sposób jaki tylko miała w głowie, a choć system składowy Diny Harlow nie posiadał wielu uśmiechów to jednak geny wili to geny wili- Kłótnie są takie bez sensu, lepiej się zgodzić. - oparła podbródek o poziomą poprzeczkę łączącą kratki, bo już na krawędzi wzroku widziała ciemne plamki sugerujące, że zaraz zemdleje. Ostatek siły wpompowałą w tę szarżę, desperacką falę uroku sugerującego, że zrobią na niej najlepsze wrażenie, jeśli jednak obaj uznają pomysł otworzenia cel za słuszny. Stężenie błędnej magii w pomieszczeniu eskalowało, co samo w sobie było dość niebezpieczne w środowisku tak niemagicznym jak komisariat. Policjanci przez chwilę wgapiali się w blondynkę bezmyślnie, aż ten z kluczami zreflektował i podszedł by z wielką szarmancją otworzyć drzwiczki jej krat, ba, nawet wszedł do środka by podać jej futro, które zsunęła z ramion i pozostało na pryczy. - Jesteś wspaniały, dziękuję Ci bardzo. - powiedziała, kiedy znajdował się tuż koło niej, patrząc mu głęboko w oczy i klepiąc lekko po policzku. Facet wyglądał, jakby chciał ją pocałować, na myśl o czym w brzuchu dziewczyny przewróciło się coś obrzydliwego - znała to bezmyślne spojrzenie aż za dobrze - więc skupiając się na przebieraniu nogami wyszła z celi stawiając na to, by jak najszybciej dotrzeć do swojej torebki. W międzyczasie drugi z patałachów w mundurach otworzył celę panów i rzucając jakimś bełkotliwie niewybrednym komentarzem kazał brunetowi wyłazić. - Chodź. - powiedziała do dediego otwierając ozdobne jajo i wyciągając z niego dwa zakorkowane flakoniki. Podeszłaby sama mu podać, ale musiała przysiąść na biurku zamykając bezsilnie oczy bo nie była w stanie nawet odkorkować butelki, a co dopiero dostarczyć ją swojemu dzobeczkowi do dziobka.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Bardzo ciężko było mu się podnieść. Cassius nieomal z przerażeniem odkrył lekko drżące kolano, gdy podparł się stopą mocniej o podłogę przygotowując sobie pozycję, w której miałby więcej siły na dźwignięcie się do góry. Westchnął cicho, a na ustach zatańczyło mu przekleństwo. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi, co w zasadzie kompletnie go nie zdziwiło, gdy wreszcie dostrzegł, że jego słoneczko zrozumiało jego sugestię. Z jednej strony nie byłby z niczego bardziej rad jak właśnie z tego, ale z drugiej nie potrzebował w tym momencie jej uroku w aż takim natężeniu. Nie zdołał się przed nim uchronić. Rąbnął w niego kompletnie bez żadnej litości, wykręcając jego najeżone ostrożnością nerwy aż do granic możliwości. Jego umysł odruchowo spróbował odeprzeć jej urok, ale pod tym względem kompletnie nie miał podejścia. Znał go na wylot, ale jeszcze nigdy nie mierzył się z tak potężnym wariantem. To mogłoby sugerować, że Dina w rzeczywistości nie robiła z niego kretyna w ten sposób aż tak często. Zaskakująca informacja, ale do przetworzenia w późniejszym terminie, albowiem w tym momencie po prostu się zapatrzył. I zacisnął mocniej palce na kratach, nieomal trzeszcząc zaciśniętymi zębami, kiedy jego białogłowa poklepała zahipnotyzowanego podwójnie biedaka po policzku. Gorące liźnięcia zazdrości nieomal zdołały go rozgniewać. Od zepsucia całej akcji powstrzymał go jednak drugi policjant, jaki zdołał otworzyć jego cele i kazał mu z niej wychodzić. Nabrawszy nowych sił i czerpiąc kolejne z wściekłości, zdołał się podnieść. Wyszedł z tej cholernej klatki, ale zanim wyminął policjanta, zdołał jeszcze spojrzeć mu w oczy. - Zapomnisz, że nas spotkałeś. - Szepnął, zamykając palce na własnej różdżce ukrytej w czeluściach kieszeni. Nie zamierzał rzucać zaklęć, ale podświadomie wierzył, że bliski kontakt z magicznym przekaźnikiem pomoże mu w zwiększeniu skuteczności tej próby. Nie miał pojęcia czy jego czar poskutkował dopóki nie zauważył (przystając już przy stoliku), że policjant jakby nieświadomie omija ich wzrokiem. Powtórzył tę sztuczkę z drugim stróżem prawa, przyjmując buteleczkę od Diny bez żadnych protestów. Skubana już raz uwarzyła mu eliksir, po którym wciąż miał kompletnie zero zaufania do jej zdolności warzelniczych, lecz sytuacja niejako zmusiła go do zmiany podejścia. Jeżeli zaraz nie weźmie czegoś na tego kaca, wykorkuje w mugolskim areszcie, tego był pewien. Widząc jak Dina zamyka oczy, wcisnął jej w dłonie swoją otwartą butelkę, przejmując drugą i to z niej pijąc. - Już dobrze - szepnął, gładząc oszczędnie jej ramię w dwóch krótkich ruchach. Wyzereował flakonik od razu, a w ustach wciąż miał tak sucho, że wypiłby takich jeszcze z dziesięć. Nie minęło kilka sekund, a ćmiący ból w skroniach zaczynał ustępować. Jednocześnie cofała się też chwiejność żołądka, która chyba najbardziej psuła mu nastrój. Zanim wyszli, musiał jednak jeszcze coś załatwić. Podszedł na krótko do swojej klatki, aby zaczarować jeszcze gości, którzy z nimi siedzieli. Akcja była szybka i bezbolesna. Kiedy kac mijał, Cassius odzyskiwał siły, chociaż bez wątpienia musieli wreszcie dostać się do hotelu, umyć i wypić po karafce zimnej wody. - Chodź - odezwał się, łapiąc Harlow natychmiast za dłoń, aby wyprowadzić ją z komisariatu. Za moment będą musieli zorientować się w swoim położeniu, ale obecnie myślał wyłącznie o tym by znaleźć się jak najdalej stąd.
Nie skupiała się ani na tym co robi, ani na tym, co czyni Cassius. Kiedy opadła tyłkiem na krawędź biurka siedziała tak, z zamkniętymi oczami i próbowała zapanować nad łamiącym ciśnieniem w głowie. Pieczenie w okolicach potylicy sugerowało jej, że różowość włosów i ch pozlepianie, a także zdwojona moc bólu głowy może wiązać się z czymś poza zatruciem alkoholowym, nie miała jednak siły pomacać się po głowie by wyczuć tego guza na miarę kreskówkowego u kaczora Donalda po oberwaniu w głowę kowadłem. Chciała już tylko, żeby Cassius do niej podszedł i wziął ją za rękę - to wszystko. Tylko i aż tyle. Kiedy dotknął jej ramienia i szeptem zapewnił o tym, że już dobrze uwierzyła mu z taką łatwością jak nigdy wcześniej - tak bardzo chciała mu wierzyć i tak bardzo chciała, żeby już było po wszystkim. Przyjęła posłusznie odkorkowany flakon i zmusiła się i swoje słabe mięśnie by podnieść go do ust wiedząc, że to już będzie ostatni wysiłek przed głęboką ulgą. Eliksir miał kwaśny posmak i wydawał się być nieco gazowany, trochę jak mugolski energetyk najwyższych lotów, jednak z efektem dużo większego łał i dużo większą dawką sił, energii i środków przeciwbólowych. Magiczny energetyk to dopiero klasa sama w sobie. Zacisnęła palce na jego dłoni i podniosła się trzymając w ręku łańcuszek torebki i krawędź futra. Chciała stąd wyjść wcale nie mniej niż on, w związku z czym niedługo potem znaleźli się na oblanej pomarańczem zachodzącego słońca ulicy, po której wciąż krążyły samochody, ludzie, działo się sto tysięcy rzeczy i Dina po raz kolejny w życiu cieszyła się, że miała przy sobie odpowiedni eliksir. Wiedziała, że gdyby wyszła na taki gwar w stanie w jakim była dziesięć minut temu mózg wypłynął by jej nosem. Obejmując Cassiusa w pasie skierowała się wraz z nim w miare wartkim krokiem w stronę najbliższego budynku, w którego podziemiach znajdowały się portale do magicznej dzielnicy, a stamtąd choćby i teleportacją łączoną prosto do hotelu. Chciała wejść do tej irracjonalnie wielkiej wanny będącej w sumie mini-basenem, jaką mieli w łazience, odesłać wszystkie swoje rzeczy do pralni i sprawdzić, czy Swansea nie ucierpiał w jakiś sposób podczas ich nocnej eskapady. Bardzo istotną rzeczą po każdej imprezie był bilans zysków i strat. Zdjąwszy w przedpokoju zniszczone pantofle niemal zdarła z siebie ubrania wciskając je, tak jak rzeczy Casio, do szuflady działającej bardzo podobnie do szafki zniknięć i wysyłającej wszystkie włożone rzeczy do hotelowej pralni po czym powoli i bezsilnie poszła uklęknąć przy wanno-basenie i napełnić go wodą, odpowiednio dobraną kompozycją zapachową i mleczno białą pianą. - Potrzebuje odpocząć... - poinformowała Cassiusa, jakby sam o tym nie wiedział. Podniosła się tylko po to, by naszykować im mięciutkie ręczniki i wyjrzała przez drzwi do łazienki w poszukiwaniu wody gdzieś w zasięgu wzroku. W zasadzie pełna wanna wody, tak? Ale królewna chce w wodzie leżeć i wodę pić, najlepiej z lodem i cytrynką. No i z dedim, bo bez dediego nigdzie się nie wybierała. Trzymając się framugi dostrzegła jednak coś kątem oka, co zupełnie odwróciło jej uwagę od napitków, dedich i wanny.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Kiedy dotarli do hotelu, Cassius natychmiast zajął się zamówieniem do ich pokoju wszelkich niezbędnych im w tym momencie dodatków takich jak solidny zapas wody mineralnej, butelkę słodowej na ewentualnego kaca egzystencjonalnego, lekkostrawny posiłek i co najmniej kilkanaście bezzapachowych świec, które kazał rozpalić w łazience. Z jakiegoś powodu uznał, że po tym wszystkim potrzebuje cholernie porządnie się zrelaksować i prawdę mówiąc nie było co mu się dziwić. Nie sądził nigdy, że dwóch mugoli aż tak obrzydzi mu nocne imprezowanie, ale na chwilę obecną (jak nigdy) był szeroko zrażony do wszystkiego co wiązało się z policją i aresztami. Nie, żeby wcześniej utrzymywał z prawem chociażby poprawne stosunki. Po prostu obudziły się w nim dawne uprzedzenia. Ściągnął z siebie ubranie dość szybko. Kwaśny odór wietrzejącego alkoholu nieomal wżarł mu się w skórę. Będzie potrzebował naprawdę porządnej kąpieli, aby doprowadzić się do porządku, ale zaczął póki co od rozebrania się do rosołu i naszykowania sobie czystego szlafroka na ubranie się, gdy już rzeczoną kąpiel zażyje. Usiadł na miękkiej pufie ustawionej niedaleko szerokiego paleniska. Zerknął w ogień leniwie liżący włożone do środka drewno, z ulgą stwierdzając iż ucisk w czaszce nieomal całkowicie minął. - Prawdziwa z ciebie wiedźma - mruknął jeszcze do Diny, kiedy ta kręciła się po pomieszczeniu, ale w żaden sposób nie wyjaśniał co miał na myśli. Spodziewał się jednak, że doskonale go zrozumie. Uwarzyła całkiem solidny eliksir. On sam, w porównaniu do tego co mógł dzisiaj wypić, najpewniej stworzyłby co najwyżej coś podobnego do cienkiej polewki. Nie zagłębiając się jednak w szczegóły w milczeniu czekał na przybycie zamówionych na recepcji dodatków do wypoczynku. Kiedy nadeszły, otworzył drzwi w całkowitym negliżu. Nie wydawał się tym speszony nawet w jednej trzeciej tak bardzo jak pracownica, która ich obsługiwała. Na widok jego bezwstydu spąsowiała wyraźnie, ale Cassius zupełnie na to nie reagował. Nie był dzisiaj na siłach do nadmiernego przekomarzania się, chociaż normalnie pewnie wykorzystałby tę sytuację do maksimum możliwości. Teraz jedynie odebrał dwie srebrne tace wyładowane różnorakimi przysmakami, mocno schłodzoną butelkę, którą natychmiast schował przez wzrokiem Diny, aby nie wywracała na nią oczami oraz wiele litrów świeżej wody w wariancie musującym od bąbelków i bez nich, z dodatkiem limonki i odrobiny miodu. Kiedy on wszystko pieczołowicie układał na tacy, dziewczyna rozpalała świece. Potem wyszła i zamienili się miejscami… a w zasadzie to Cassius po prostu spróbował wejść do łazienki, ale zatrzymał się przed framugą, o którą opierała się Dina. Podając jej szklankę z zimną wodą, uniósł pytająco brew do góry.
Oderwała jedną rękę od framugi, prawie jakby chciała odebrać od niego szklankę wody, wyprostowała jednak palce i zawiesiła ją między ich twarzami. Na jej serdecznym palcu znajdowała się zupełnie prosta w swojej skromności, dość szeroka, choć płaska i matowa, złota obrączka. Wpatrywałą się w nią w miczeniu po czym przeniosła wzrok na oczy Swansea, które dostrzegała pomiędzy rozpostartymi palcami. Trudno powiedzieć co przedstawiała jej twarz, jaką konkretnie emocję. Kąciki ust drgały niebezpiecznie w czymś pomiędzy powstrzmywanym śmiechem, a powstrzymywanym płaczem, brwi marszczyły się gniewnie, a oczy pytająco szukały jakiegokolwiek wspomnienia w głowie wiążącego się z czymś... tak wiążącym. Zaczynała sinieć na twarzy, bo przy okazji tej obserwacji zupełnie zapomniała o oddychaniu, a chaos myśli odbijał się jedna od drugiej próbując zważyć na szali nikłego rozsądku podjęcie jakiejś decyzji. Opcji było kilka, zerwanie pierścionka i wyrzucenie go należało do jednej z nich. Inna potrzeba paląco nakazywała jej sprawdzenie ręki Cassiusa i to w trybie natychmiastowym, niestety, spychana była przez paniczną obawę przed tym, że na jego palcu nie znajdzie niczego szczególnego, a to mogłoby ją zabić. Świadomość za to, że to mogłoby ją zabić przerażała ją jeszcze bardziej od całej tej sytuacji i mózg w panice podjął jedyną słuszną decyzję, taką samą jaką zawsze podejmował w takich sytuacjach, powoli i sukcesywnie odłączał wszystkie złączki w systemie żeby opanować ten chaos i przywrócić funkcje życiowe, takie jak chociażby oddychanie czy mruganie, bo już jej oczy zaszły łzami od wlampiania się w Cassiusa. Bez słowa wzięła szklankę z wyrazem skołowania zastygłym debilnie na twarzy i zamrugała kilkukrotnie, po czym odwróciła się do wnętrza łazienki i poszła wejść do wanny. Będzie trzeba się zastanowić nad wydobyciem pijackich wspomnień dnia wczorajszego z głowy, nie była w stanie jednak wyartykułować na chwilę obecną więcej niż dwóch słów na raz, nie widziała więc sensu podejmowania żadnej próby podążania nitką wspomnień by odszyfrować to co się stało pomiędzy kasynem, a aresztem. Weszła do wody i usiadła w niej z tą samą miną konfuzji zastygłą na jej twarzy z jaką wpatrywała się w Cassiusa i z wzrokiem utkwionym w przestrzeni wyglądała jak zaprogramowana zaklęciem kukła ze szklanką w ręku, otoczona trzaskającą lekko, aromatyczną pianą, romantycznymi świeczkami w różnych rozmiarach i kształtach i cichym, relaksującym szumem wody wpadającej do wanny jak malutki wodospad po kamiennych płytkach skonstruowanych pod ścianą. Abstrakcyjność tego wyjazdu, całej tej sytuacji i wszystkiego w czym teraz tkwiła przywaliła w nią jak pociąg towarowy, siedziała więc w bezruchu, jak potrącony opos na poboczu, sytuacja wydawała się jej tak wielka i straszna, że nie umiała w ogóle się zachować, nie wiedziała w ogóle co powiedzieć. W końcu otworzyła usta odwracając się do Cas'a, spotykając jednak jego spojrzenie zapomniała co miała powiedzieć. Zamknęła więc japę z kłapnięciem i wróciła do wpatrywania się w przestrzeń niczym wyjątkowo urodziwa podstawka na wciąż trzymaną w dłoni szklankę wody.