C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie różni się od innych domów, stojących przy ul. Amortencji, nie jest specjalnie zdobiony i chroniony, choć zamki są zaczarowane tak, by zabezpieczać przed potencjalnymi włamywaczami.
Ogród
Harry, tak jak Cam, z ogrodem nie robi zupełnie nic. Pozwala roślinom rosnąć jak im się podoba, jedynie wystawiając przy wyjściu kilka krzeseł. Niewykluczone, że można w bogatej roślinności znaleźć jakieś ciekawe magiczne okazy, choć sam gospodarz niespecjalnie jest tym zainteresowany.
Parter:
Kuchnia
Nie jest największa i najlepiej wyposażona, ale posiadająca wszelkie najpotrzebniejsze meble i sprzęty zasilane magią, takie jak chłodzące półki, zawsze zawierające świeże owoce, czy Italianka, na której przeważnie robi po prostu kawę, bowiem Whitelight potrafi w kuchni zrobić tyle, by nie głodować. Szefem kuchni go nie nazwie nikt, to jednak kilka prostych dań zrobi, by ostatecznie śniadanie zjeść po angielsku. Z kuchni można wyjść do ogrodu.
Salon
Nie często tutaj przesiaduje, ale zawsze utrzymuje w tym miejscu względny porządek. Względny, ponieważ nie zawsze pamięta, że koce powinno się składać, choć zapytany powie, że to artystyczny nieład. Miejsce przeważnie służy przyjmowaniu gości, natomiast kwiaty znajdujące się w salonie niemalże krzyczą o wodę. Camael (a teraz Harry) nie umie dbać o rośliny, kupił je, bo staruszka w sklepie przekonywała go, że są niezbędne.
Łazienka
Nie powala swoją wielkością – ale spełnia funkcje i nic nie liczy się bardziej, nie ma w niej zbyt wielu szafek, większość mebli jest po Camaelu.
Piętro:
Sypialnia Harry'ego
Harry bez skrupułów przemeblował za to pokój Cama. Przemalował ciemny pokój na biało, rozłożył swoje historyczne książki, zbudował sobie baldachim. Zakupił też najlepsze magiczne łóżko na rynku z tyloma mniej lub bardziej potrzebnymi bajerami, że szkoda gadać (otulająca kołdra, poduszka bujająca do snu, materac którego twardość możesz ustalić różdżką).
Pokój Sira
Gabinet Cama został całkowicie zmieniony. Wszystkie graty przeniesione do piwnicy, a Harry zrobił z tego dużego gabinetu - bardzo elegancki pokój dla swojego skrzata. Nie tylko bardzo klimatyczny pokój, ale dał w nim też mnóstwo zabawek (mimo tego że skrzat twierdził, że nie jest tak młody by się bawić). Hariel regularnie dokupuje mu przeróżne rzeczy do pokoju!
Pokój Nanael
Wcześniej pokój gościnny, teraz przejęty przez Nanael. Utrzymany w stonowanych, spójnych kolorach i ożywiany przez kilka roślinek, stanowi niedużą, acz zachęcającą i zachowaną w czystości przestrzeń. Pozbawione typowej ramy łóżko, tj. materac, jest prawdziwie magicznie wygodne, a większość dobytku Whitelightówny jest pochowane w plecionych koszach. Drugim istotnym meblem w pomieszczeniu jest komoda z ubraniami, obok której stoi magicznie wydłużający się parawan, dodatkowo dbający o prywatność.
Ostatnio zmieniony przez Camael Whitelight dnia Czw 25 Lis 2021 - 21:06, w całości zmieniany 1 raz
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Denerwował się. I chociaż gdzieś wewnątrz wiedział, że nie ma czym, to chodził z kąta w kąt, paląc papierosa za papierosem i obracając ten głupi sygnet w swoich palcach. Przysiadł na kanapie i patrzył na niego całkiem sceptycznie, mając ochotę zamienić wszystko dookoła w kamień. Zupełnie tak jakby trzy kubki już nie stały się idealnie gładkimi kamykami, leżącymi w tej chwili na stole, wskutek stresowego rzucania czarów przez Camaela. Każdy radził sobie inaczej, jednak niedługo skończą mu się naczynia i byłoby łatwiej gdyby później pamiętał o odczarowaniu przedmiotów. Nigdy w życiu nie był niczego tak pewny, a jednocześnie paradoksalna niepewność ściskała go za serce, kiedy uznał, że jest absolutnym idiotą. Nie precyzował czym ten idiotyzm się objawiał, zwyczajnie stwierdził fakt, kiedy przyglądał się idealnie rzeźbionym piórom w czystym srebrze i dotknął wygrawerowanych trzech liter we wnętrzu pierścienia – C.A.W. Camael Ariel Whitelight. Należał do niego i kiedyś miał należeć do jego dziecka, a tymczasem zamierzał dać go Beatrice, wraz z pytaniem, które na zawsze miało połączyć dwie ścieżki w jedną. Jeśli tylko zdobędzie się na odwagę. Wlepiał wzrok w zdobione „W” na onyksie, jakby miał tam zobaczyć odpowiedzi na wszystkie pytania, które odbijały się w jego głowie. Nie spał tej nocy wcale, bo kiedy podjął decyzję – nie mógł przestać o tym myśleć. Nie próbował nawet zmrużyć oka, wiedząc, że gonitwa myśli mu nie pozwoli, a znał siebie na tyle, że rezygnował z bezcelowych prób, które jedynie by go zirytowały, podsycając i tak już nerwy w strzępkach. To wszystko nie miało sensu, irracjonalnie nie bał się, że odmówi, tylko... No właśnie, tylko co? Nie rozumiał tego, a brak zrozumienia doprowadzał go do szewskiej pasji. Zacisnął palce na srebrze. Chciał tego i niczego na świecie nie pragnął bardziej. Camael weź się w garść – pomyślał i wziął głęboki wdech, rozprostowując palce i ostatecznie chowając sygnet do kieszeni swojej marynarki. Tak oto pierworodny syn głównej linii jednego z najbardziej szanowanych rodów w Wielkiej Brytanii, wymiękał w obliczu zadania jednego pytania miłości swojego życia. Prychnął i schował twarz w dłoniach, uświadamiając sobie jak żałośnie to musiało wyglądać. Wielki Merlinie, całe szczęście nikt go teraz nie widział. A kiedy ta myśl pojawiła się w jego głowie, zrozumiał, że brzmi jak własny ojciec, wbijający mu do głowy, że słabość nie jest akceptowalna. Jednak kiedy w grę wchodziła Trice – był jednocześnie najsłabszym i najsilniejszym człowiekiem na świecie. Teraz wszystko zależało od tego, którą stronę obierze i czy starczy mu śmiałości. Zerknął na zegarek i widząc dochodzącą wieczorną ósmą, lekko się uśmiechnął, wiedząc, że lada moment powinna się zjawić. Miała więcej zawodowych obowiązków od niego i nieważne jak bardzo by chciał, nie mógł jej pomóc w niektórych z nich, rola opiekuna domu nie była jego, a Whitelight potrafił to uszanować i nie wtrącał się w nieswoje powinności, wiedząc, że nie może i zwyczajnie nie powinien, choć zawsze był gotów zrobić to, o co tylko go poprosi. Nerwowo obracał różdżkę w dłoni i przygryzał paznokieć, choć tego nawyku pozbył się już dawno. Pokręcił głową i chwycił jedną z książek, które porozrzucane były po całym domu, próbował się skupić na francuskich słowach i schematach zaklęciowych sprzed kilkudziesięciu lat, jednak jego myśli dryfowały w kierunku Dearówny, tym mocniej, im bardziej próbował nakierować je na coś innego.
Kompletnie nieświadoma rozterek, jakie pojawiały się w jego ciele i głowie, miała całkiem normalny i spokojny dzień. Jak zwykle problemy w pracy przygniotły ją bardziej, niż powinny, a dodatkowe zmartwienia mnożyły się zamiast dzielić. Coraz częściej myślała, że jest zdecydowanie zbyt młodą osobą, aby babrać się pośród aż tak ogromnej ilości obowiązków. Bardzo często brakowało jej czasu na cokolwiek więcej, przez co zaniedbywała nie tylko siebie samą. O siebie nigdy się nie martwiła, niemniej znaczna większość jej myśli cały czas oscylowała wokół Camaela i tego, co działo się z nim. Potrzebowała go w swoim życiu niczym powietrza w płucach. Musiała mieć pewność, że wszystko u niego w porządku i nigdy nie miała dość jego obecności obok, jak w przypadku co poniektórych osób. Czuła, że jeśli kiedykolwiek, to właśnie z nim mogłaby ułożyć swoje życie. Takie rzeczy się po prostu wiedziało. Ale przecież, nim coś podobnego mogłoby się stać, musiała z nim porozmawiać. Na bardzo poważny temat. Strach ściskał jej trzewia na samą myśl o tym, co zamierzała mu powiedzieć… Umówili się na godziny wieczorne. Tak więc kiedy tylko upewniła się, że jak zwykle wszystko dopięła na ostatni guzik, żwawym krokiem ruszyła w stronę bramy wyjściowej zamku. Gdy tylko ją przekroczyła, od razu teleportowała się z głośnym trzaskiem do Hogsmeade. Gdyby to był ktokolwiek inny, teleportowała by się w odpowiedniej odległości od domostwa, aby dać osobie czas na przygotowanie się na jej przyjście. Jednak wiedziała, że w przypadku Camaela coś podobnego nie było koniecznym. Znalazła się tuż na progu jego niewielkiego domku i jak zwykle przywitała ten widok z uśmiechem. Szybko pokonała kilka stopni i nie pukając po prostu otworzyła drzwi wejściowej. Jak zwykle w jej nozdrza uderzył tak charakterystyczny dla Camaela zapach lordków i jego własnego, którego nigdy nie potrafiła dokładnie sprecyzować. Jej uśmiech poszerzył się. – Jestem! – zawołała od progu. Zdjęła z siebie odzienie i zaklęciem odesłała je na odpowiednie miejsce. Dopiero po chwili weszła głębiej. Uśmiechnęła się czule, kiedy w końcu dostrzegła tak cudną dla niej sylwetkę. Od razu podeszła do niego szybkim krokiem. Nie pytając o nic i w ogóle nie mówiąc nic, po prostu ujęła w dłonie jego twarz i ucałowała jego usta, mocno, namiętnie. –Ten dzień był dziwny i w ogóle nie powinien mieć miejsca. – wyszeptała tuż obok jego warg, by ponownie go ucałować. Dopiero po dłuższej chwili odsunęła się od niego na niewielką odległość. Z czułością ogarnęła kilka kosmyków z czoła. Zmarszczyła delikatnie brwi. – Wyglądasz, jakbyś znów nie spał całą noc. Coś się stało? – zapytała z troską w głosie. Widocznie coś go martwiło, ale Beatrice nie nawykła naciskać, aby zdradzał jej coś, czego mówić nie chciał. Patrząc w te błękitne oczy, zaczęła zastanawiać się nad tym, czy to dobry moment, aby porozmawiać z Camaelem o Eskilu. Niestety wiedziała, że więcej czasu nie ma. Wiadomość do ministerstwa musiała być wysłana lada dzień, a nie zrobiłaby czegoś takiego bez konsultacji ze swoim ukochanym.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Władał francuskim jak angielskim, a czytając słowa, miał wrażenie, że nie rozumie żadnego z tych języków. Wszystkie jego myśli zatrzymały się na jednej rzeczy, co sprawiało, że skupienie się na czymkolwiek innym graniczyło z cudem. Choć był przekonany, że tę granicę już dawno przekroczyło. Wlepiał jednak spojrzenie w książkę, uparcie zmuszając się do zaprzestania nadmiernego myślenia, które zdecydowanie nic nie miało na celu. Podjął już decyzję, czy nie powinno być teraz łatwiej? Czekał, a każda sekunda wydłużona była w nieskończoność, kiedy nareszcie usłyszał jej głos. Każda jego komórka miała ochotę rzucić wszystko i wyjść jej naprzeciw, to jednak zmusił się do zaczekania. Nie chciał dać po sobie poznać jak bardzo się denerwował, wiedząc, że jedynie ją zmartwi – a to była ostatnia rzecz, której chciał. Podniósł wzrok, gdy weszła do pomieszczenia, a jego twarz rozpromienił uśmiech, ten jeden konkretny, który go zdobił tylko przy niej. Oddał pocałunek z pełną mocą, odkładając książkę na bok i układają dłonie na jej biodrach, w machinalnym geście zupełnie oddając się chwili. Wszystkie jego rozterki odeszły na dalszy plan, kiedy w na tym pierwszym pojawiła się Dear, kompletnie odciągając go od wszystkiego co nie było smakiem jej ust. Mruknął niezadowolony, gdy się odsunęła i zmarszczył brwi na jej słowa. — Koniecznie trzeba to zmienić. — powiedział, by dzielące ich milimetry ponownie zniknęły w kolejnym pocałunku, tak przepełnionym uczuciem, którego nie potrafił opisać. Na Merlina, co ta kobieta z nim wyprawiała. Czasem zdumiewał go fakt, że po tylu latach, bo tak burzliwej i długiej przeszłości, wciąż nie mógł mieć jej dość, jedynie egoistycznie i zachłannie pragnąc coraz więcej. Kreśląc kciukami koła na jej biodrach, uśmiechnął się lekko na jej słowa i pokręcił głową, tłumiąc westchnienie. Co miał jej powiedzieć? Że nie mógł zasnąć, bo myślał o niej i o tym co zamierza? Salazarze, to brzmiało tragicznie i banalnie, nawet jak na niego. — Nie, czasem moja głowa jedynie za dużo myśli. — odparł więc, wzruszając nieco ramionami, pomijając sedno całej sprawy, jednakże w żadnym razie nie kłamiąc. Camael nie kłamał, nie potrafił i przede wszystkim – nie chciał. Już w szczególności przed tak ważną osobą, jaką była dla niego Beatrice. Znał ją i miał wrażenie, że i jej myśli coś zaprząta. Nie zwykł jednak wypytywać i wiedział, że sama mu o tym powie – jeśli tylko podejmie taką decyzję. Każdy miał prawo do prywatności i Whitelight nienawidził napierania na granice, które każde z nich samo ustalało. Nie zadał więc żadnego pytania, jedynie składając miękki pocałunek na jej czole i podnosząc się z kanapy. — Napijesz się wina? Whisky? — zapytał, stając za nią i kładąc dłonie na jej ramionach, łagodnie je rozmasowując, z błądzącym uśmiechem na jego wargach — Hm, a może herbaty? — jeśli nie zdążyłem zamienić jej w kamień. Na zadanie tego jednego ważnego pytania jeszcze przyjdzie czas, na razie chciał mieć pewność, że wszelkie napięcia tego dnia ją opuszczą. A może samolubnie chciał sprawić, żeby w jej głowie był teraz tylko on sam? Nawet niemiałby oporów, by przyznać to na głos.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Uwielbiała takie momenty jak ten, kiedy po męczącym dniu miała możliwość odpocząć w jego towarzystwie, w jednych tylko ramionach które chciała, aby obejmowały ją do końca życia. Mogąc znów poczuć smak jego ust na swoich własnych czuła, że nic więcej do szczęścia jej nie potrzeba. Jak za sprawą cudownego zaklęcia dzięki temu zapominała o wszelakich nieprzyjemnościach, które miały miejsce przez ostatnie kilka godzin. Nic innego nie miało znaczenia i nawet nie próbowała udawać, że mogłoby być inaczej w tym momencie. Słysząc jego słowa, tylko uśmiechnęła się szeroko. Podobał jej się podobny plan działania. Odciągał myśli od tego, co zamierzała przekazać mężczyźnie! Co prawda nie powinna tego robić, bo im prędzej porozmawia z Camaelem o wszystkim, tym lepiej, jednak teraz miała kompletnie inny plan. Przy nim czuła, że niczego więcej w życiu jej nie potrzeba. Dalej przyglądała się jego twarzy z troską, próbując zrozumieć, co kryło się pod tym gąszczem jasnych włosów. Niestety (?) jej partner nie spieszył z wyjaśnieniami. Delikatna konsternacja odmalowała się na znak, że coś jej nie pasowało, ale nie powiedziała nawet słowa na ten temat. Skoro uważał, że nie chce o tym rozmawiać, nie zamierzała go zmuszać. Być może i nie kłamał, ale z pewnością nie mówił całej prawdy. Znała go na tyle, że bez najmniejszego problemu była w stanie wychwycić takie niuanse. Tak samo jak on wiedział o niej tak wiele. Przymknęła powieki rozkoszując się tym delikatnym, czułym gestem, gdzie ucałował jej czoło. Na ustach Dearówny od razu zagościł rozkoszny uśmiech. Zamruczała czując jego dłonie na własnych ramionach. – Zdecydowanie wino. Myślę, że dużo wina – powiedziała cicho, nie do końca kontaktując z rzeczywistością. Naprawdę skutecznie ją rozpraszał i odganiał to, co chciała powiedzieć. Nieświadomie rozluźnił węzeł zdenerwowania, który zagościł w jej żołądku zanim się tutaj pojawiła. Powoli usiadła na kanapie, od razu odchylając głowę na jej oparcie. Przymknęła powieki, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. To wcale nie było takie proste zadanie. Wcześniej wielokrotnie myślała nad tym, co powie, kiedy już się tutaj znajdzie, w jego towarzystwie. Teraz wszystkie te przemówienia odeszły w niepamięć, kompletnie zapomniane. Jakim cudem to się stało?! Otworzyła oczy kiedy poczuła, że siada obok niej. Uśmiechnęła się z wdzięcznością biorąc od niego lampkę wina. – Dziękuję – szepnęła, by upić potem niewielki łyk. Alkohol podrażnił kubki smakowe, co przyjęła z zadowoleniem. Może powinna wypić całą butelkę zanim rozpocznie tę rozmowę? Wtedy na pewno się rozluźnią i podejdą do tematu spokojniej… Nie bądź tchórzem, Dear… usłyszała cichy głosik we własnej głowie. Odstawiła kieliszek na blat pobliskiego stolika zauważając, jak wiele kamieni się na nim znajdowało. Uniosła jedną brew do góry, zaraz jednak powróciła myślami do tego, co chciała przedyskutować z Whitelightem. Potrząsnęła głową, jakby to, co zobaczyła, było nie ważne. Obróciła się nieco w jego stronę i wzięła jego dłoń między swoje palce. Patrzyła na nie przez chwilę czy dwie, zanim podniosła wzrok. – Cam, musimy porozmawiać. I to o czymś bardzo poważnym – powiedziała w końcu, patrząc w te jasne tęczówki. Żołądek ponownie zawiązał się w supeł, bo wiedziała, że najgorsze dopiero przed nią. I za cholerę nie mogła wiedzieć, w jaki sposób na te rewelacje zareaguje Camael. - Mam mały problem, który wymaga przedyskutowania go z tobą.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Jej obecność sprawiała, że wszystko było na swoim miejscu, zupełnie tak jak powinno być, a sam Camael czuł się jakby pełniejszy. Może właśnie dlatego na partnera zawsze mówiło się druga połówka. Whitelight bez wątpienia rozumiał to stwierdzenie. Delikatnym ruchem prowadził dłonie na jej ramionach, zadowolony z jej przymkniętych powiek i lekkiego uśmiechu, ozdabiającego jej usta. Czasem zadziwiało go to, jak bezbłędnie potrafił odciągnąć jej myśli od wszystkiego co nie było nim i nie omieszkał tego nie wykorzystywać przy każdej sposobności. Zaśmiał się cicho na jej odpowiedź i, nieco się ociągając, przesuwając jeszcze dłońmi po wyuczonej na pamięć krzywiźnie jej ciala, odsunął się od niej, by skierować się do komody, która służyła mu za swego rodzaju barek. — Czerwone? — zapytał jeszcze, otwierając szafkę i ostatecznie wyjmując butelkę tego, na co akurat miała ochotę Dear. Wina i whisky nigdy w tym domu nie brakowało, Camael czasem myślał, że gust do alkoholu miał wysoce snobistyczny i nie było opcji, że nie wyniósł tego z rodzinnego domu. Niespecjalnie się tym jednak przejmował, kiedy wyciągał butelkę wina starej daty i jednym machnięciem różdżki odkorkował ją, by starannym ruchem wlać trunek do dwóch kieliszków, niczym prawdziwy koneser. Sygnet ciążył mu w kieszeni, ale był pewien, że moment jeszcze nie był odpowiedni. Nie chodziło też wcale o wciąż niemalejący stres, który nie dawał mu chwili wytchnienia. Coś było nie tak i widział to w sposobie w jaki siedziała Beatrice. Skoro jednak on odparł na jej pytanie wymijająco, jakie miał prawo do oceny na tej płaszczyźnie? Nie pozostawało mu nic innego, jak zająć miejsce obok i podanie, rozbijającej się o ścianki szła wysoko procengowej cieczy. Patrzył na nią, jak upijała wino, spojrzeniem, które widziało właśnie cały świat. Sam również pociągnął łyk, ignorując palące uczucie w przełyku i lekko mieszając trunkiem w kieliszku. Dzieliła ich cisza, choć nie ta z rzędu niezręczności. Była komfortowa, zupełnie tak jakby oboje dobierali w swojej głowie odpowiednie słowa, choć Whitelight wybiegał myślami w nieco dalszą przyszłość. Z zamyślenia wyrwał go ruch ze strony czarnowłosej, która odstawiła kieliszek na stolik, powiódł więc do niej pytającym wzrokiem, uważnie obserwując, każde, nawet te najmniejsze napięcie jej ciała. Istniały dwa słowa, które wypowiedziane sprawiały, że zaczynało się wątpić w cały wszechświat. Patrzył więc na nią skonsternowany, gdy tylko je wypowiedziała i uniósł brew, z całych sił powstrzymując się przed zaciśnięciem szczęk. Dobrze, że nie dodała tylko się nie denerwuj, lub czegoś w tym stylu. Dwa słowa wystarczyły, by w jego głowie zagościły najczerniejsze scenariusze, a zmartwienie pojawiło się w jego oczach. Przełknął ślinę i skinął głową, może nieco dramatyzował? Whitelight, chcesz się jej oświadczyć, przecież nie powie nagle, że cała ta relacja nie ma sensu. Patrzył jej w oczy, nie odwracając wzroku i czekając aż będzie gotowa. Nie zamierzał jej pospieszać, a miał wrażenie, że informacja do najłatwiejszych nie należała. Różne myśli pojawiały się w jego głowie i każda była bardziej absurdalna od poprzedniej. — Nie trzymaj mnie zbyt długo w napięciu, bo dostanę zapaści. — powiedział i puścił jej oczko, mając nadzieję rozluźniając atmosferę, która nagle stała się zdecydowanie gęstsza. Widział, że słowa jej ciążyły i nie wiedział co może zrobić, żeby jej ulżyć. — Trice, cokolwiek by to nie było – chociaż mam nadzieję, że nikogo nie zamordowałaś, dużo lepiej jednak przyjmę wiadomość, że jesteś w ciąży – to nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. — powiedział i na potwierdzenie własnych słów splótł ich palce i lekko ścisnął jej dłoń.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Mimowolnie delikatny uśmiech błąkał się po jej wargach, kiedy miała obok Camaela. Z nim wiedziała, że wszystko jest możliwe, że wszystkiemu podoła. To było naprawdę niesamowite uczucie, zawsze uważała się za kobietę, która była w stanie bez problemu poradzić sobie z przeciwnościami losu. Jednak dopiero kiedy ponownie związała się z tym oto mężczyzną, wiedziała, że tak faktycznie jest. Jakby wcześniej brakowało jej czegoś bardzo ważnego, choć nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Dopiero od niedawna czuła, że wszystko jest na swoim miejscu, takim, jakim być powinno. Przytaknęła, nie mówiąc nic więcej w kwestii wina. Wiedziała, że Whitelight zawsze posiadał nienaganny gust i w tej sprawie ufała mu całkowicie. Kwestia dobrego wyboru alkoholu była w takich domach jak ta, w których oni się wychowywali, bardzo ważną kwestią. Przecież na oficjalnych bankietach czy przyjęciach nie można było dać plamy. Więc i trunki wysokoprocentowe zawsze musiały być idealne. Tak było i w tym przypadku, kiedy w jej dłoni pojawił się kieliszek czerwonego wina. Camael wiedział, co lubiła. A ona czując przyjemny smak na języku, nieco się rozluźniła. Choć tylko delikatnie. Słowa, które ciążyły jej głowie powoli doprowadzały ją do szewskiej pasji. Musiała bardzo szybko powiedzieć o wszystkim mężczyźnie. Na Merlina, przecież nie mogła ukrywać przed nim czegoś tak ważnego! Dlatego właśnie zdecydowała się na odstawienie kieliszka i przemówienie. Wiedziała, że ludzie na podobne słowa mogą reagować w sposób, który pozostawiał wiele do życzenia. Niefortunnie je dobrała, przez co w głowie Camaela mogły pojawić się najgorsze scenariusze. Już miała ruszyć z wyjaśnieniami, że to nie tak jak myśli, kiedy to on sam przemówił. Beatrice wpatrywała się w niego czarnymi tęczówkami. Kąciki jej ust uniosły się ku górze, jednak nie tak, jak myślał Cam, w geście rozluźnienia, ale niemalże śmiechu przez łzy. Ciąża, to ostatnie co by ją tutaj sprowadziło z taką miną i nastrojem. Chociaż w zasadzie… poniekąd ten temat ciąży dotyczył. – Nie, nie jestem w ciąży – odpowiedziała, odpowiadając uściskiem dłoni, na jego uścisk. Wzięła głęboki oddech i jeszcze raz przeczesała spojrzeniem całe pomieszczenie, jakby biła się z własnymi myślami. Chyba podjęła jakąś decyzję, bo potem spojrzała ponownie na Camaela. – Problem wbrew pozorom jest naprawdę poważny. Mam jednego ucznia, Edwarda Clearwatera, powszechnie znanego jako Eskila. Jest półwilem, ma szesnaście lat. I właśnie to jest problem, bo niespełna dwa miesiące temu zmarła jego babcia, czyli jedyny możliwy prawny opiekun. – wciąż patrzyła prosto w jego oczy. Widziała oczami wyobraźni, jak Cam próbuje ułożyć sobie to wszystko w głowie i pewnie niewiele rozumie z tego, co dotychczas powiedziała. A ona bała się coraz bardziej, ale przecież nie mogła teraz uśmiechnąć się i powiedzieć, że to wszystko żart i w zasadzie to jednak nie mają o czym rozmawiać. – Eskil nie posiada żadnej rodziny, która mogłaby się nim zaopiekować. Za kilka dni mija termin składania podań na zostanie prawnym opiekunem tego chłopaka. Jeśli nikt się nie zgłosi, to trafi do magicznego sierocińca. A ja wiem, że to najgorsze, co może go spotkać, bo potem kiedy tylko skończy siedemnaście lat, porzuci jakąkolwiek naukę i tyle go widzieli. I… tak się zastanawiałam… czy by… może… no… nie… - zamilkła na chwilę, delikatnie przygryzając dolną wargę. Kiedy poczuła smak krwi na własnym języku, niemalże na jednym oddechu wyrzuciła kolejne słowa –niezłożyćpodaniaozostaniejegoprawnymopiekunem…- i zamilkła, obserwując uważnie Camaela. Na Merlina, w którym momencie jej życie tak bardzo się pokomplikowało?! Ciekawe kiedy mężczyzna stwierdzi, że żałuje, że go wciągnęła w to życie...
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Patrzył na nią spokojnie, dusząc w sobie wszelki niepokój, odsuwając go na dalszy plan własnej świadomości, zupełnie nie dopuszczając do siebie tej emocji. Nie była mu potrzebna, nie w tym momencie, kiedy Beatrice wyglądała jakby właśnie podejmowała jakąś bardzo ważną decyzję. Lekko zmarszczył brwi, choć nie odezwał się już ani słowem, dając jej czas, jedynie popijając wino, ignorując jego cierpki smak. W końcu jednak wróciła swoim spojrzeniem do jego oczu, a on uśmiechnął się zachęcająco, jakby potwierdzając swoje wcześniejsze słowa. Był gotowy usłyszeć najgorsze słowa, lub zwyczajnie tak sobie wmawiał, bowiem czy można było przygotować się na wszystko? Nie chodziło o to, że poczuł ulgę. Właściwie to chyba nawet nie byłby jakoś wielce zaskoczony, gdyby okazało się jednak, że jest w ciąży. Oboje byli dorośli i oboje zdawali sobie sprawę, że żadne zabezpieczenie nie było pewne w stu procentach. Przyjął jednak jej słowa do wiadomości i skinął głową, unosząc jeden kącik. Nie mógł jednak powstrzymać ciekawości – co więc było taką istotną informacją, że Dear wyglądała jakby zaraz miał wyzionąć ducha? Przesunął opuszkiem kciuka po wierzchu jej dłoni, w mimowolnym geście. Słuchał jej uważnie, przyjmując każde słowo i starając się zrozumieć dokąd zmierza. Słyszał o sytuacji Clearwatera, niemniej – nie był na pozycji, by jakkolwiek się w to mieszać i co więcej, niespecjalnie wiedział co może zrobić. Nie miał bowiem pojęcia jak czuł się nastolatek, a nadmierne składanie kondolencji i uparte zapewniania, że przecież ma w innych wsparcie, bywało męczące. I chociaż Camael w takiej sytuacji nigdy się nie znalazł, to doskonale o tym wiedział. Nie przerywał Beatrice i nie spuszczał z niej oczu, miał wrażenie, że wiedział co zamierza ostatecznie powiedzieć, to jednak myśli miał nieuporządkowane, skupiając się całkowicie na tym co mówiła czarownica. Kiedy przerwała – nieco zdezorientowany na nią spojrzał, choć domyślił się jakie kolejne słowa padną z jej ust. Chce się zgłosić. Pomyślał w tym samym momencie, w którym pędzące wyrazy wyrwały się spomiędzy jej warg. Nie odezwał się od razu, chcąc dobrze dobrać słowa i poukładać wszystko co właśnie usłyszał. Był zaskoczony, bo chociaż przy końcu jej wypowiedzi wiedział jak ona się skończy, to jednak od samego początku nie podejrzewał, że tego wieczora pojawi się właśnie taki temat. Że kiedykolwiek się on pojawi. Cicho westchnął. — Hm. — wyciągnął chusteczki z kieszeni, jedną delikatnie ocierając niewielką kroplę krwi z jej wargi — Po pierwsze – nie rób tak i przede wszystkim to oddychaj. — mruknął odrobinę rozbawiony, by po chwili kontynuować — Po drugie, nie zrozum mnie źle, nie uważasz, że się trochę za bardzo angażujesz? — zapytał, odstawiając kieliszek na stolik i wracając do niej spojrzeniem — Eskil to nasz, twój uczeń, nie wiążą cię z nim żadne więzy krwi – chyba, że o czymś nie wiem – jesteś pewna, że adoptowanie go nie zaszkodzi w żaden sposób w relacji uczeń – nauczyciel? — powoli zaczynał rozumieć dlaczego chłopak wpadł w taki zachwyt niedawno w pubie. Nie wiedział czy Ślizgon wie o planie Trice, ale wniosek nasuwał się sam. Miał też nieodparte wrażenie, że kobieta tę decyzję już podjęła i być może szukała u Whitelighta czystego poparcia? Camael starał się zachować trzeźwy umysł, prawie zapominając o swoich własnych planach na ten wieczór. Teraz jednak priorytetem stała się ta rozmowa, a on chciał pomóc Bei jak najlepiej potrafił, choć cała ta sytuacja, prawie że wykraczała poza granice jego umiejętności dobierania odpowiednich słów. Wciąż czuł się zaskoczony i skonsternowany, nie tego się spodziewał. — Jestem pewien, że zdajesz sobie z tego sprawę, ale muszę to powiedzieć – nie wydaje mi się, żeby adopcja szesnastolatka należała do łatwych rzeczy, a myślę, że ty nawet bardziej przekonałaś się o tym, że Clearwater potrafi być, cóż, problematyczny. — westchnął — Nie chcę, żebyś brała na siebie za dużo, Trice. — dodał nieco ciszej, szczerze się o nią martwiąc. Niezależnie od decyzji, którą podejmie, lub już podjęła, oczywiście jej pomoże, to jednak czasem miał wrażenie, że Dear brała na siebie coraz to kolejne obowiązki, nie przejmując się tym, że przecież każdy miał swoje granice. A od takich rzeczy nie było odwrotu.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kompletnie nie wiedziała, czego może się spodziewać po tej rozmowie. I szczerze mówiąc, bardzo się tego wszystkiego obawiała. Bez względu na to, jak Camael mógłby zareagować na jej słowa i jej pomysł, nie mogła być pewna niczego i chyba właśnie to wykańczało ją najbardziej. Widziała te wszystkie zmiany jakie pojawiały się na jego twarzy i poniekąd była mu wdzięczna za to, że na ten moment powstrzymał się od komentarza. Pozwolił jej wyrazić wszystkie swoje myśli, co było bardzo istotne. Gdyby teraz jej przerwał, nie była pewna, czy umiałaby kontynuować. Pewnie odwlekła by tę rozmowę w bliżej nieokreślony moment w przyszłości, który zapewne nigdy by nie nastąpił, bądź już po fakcie. Delikatny uśmiech, który zagościł na jego wargach sprawiał, że czuła się jeszcze gorzej, kompletnie nie wiedząc czemu. Wcale nie oczekiwała jego komentarzy odnośnie sytuacji Eskila. Informacja ta była powszechnie znana i dostępna dla wszystkich nauczycieli w Hogwarcie. Niemniej, w tej konkretnej rozmowie, Beatrice musiała do niej nawiązać, jeśli chciała dokładnie wytłumaczyć, o co jej chodzi. Kompletnie nieświadoma faktu, że znał ją na tyle, aby domyślić się tego, co zamierzała powiedzieć, nim ona jeszcze skończyła mówić. Najgorsze w tym wszystkim było czekanie. Na wszystko, bez względu na to, czego dokładnie dotyczyło. Teraz jednak umierała czekając na jego jakiekolwiek słowa. Wpatrywała się w niego uparcie, niezdolna do tego, aby wykonać jakikolwiek ruch który oznaczałby, że wciąż jeszcze żyła. Słysząc jego pierwsze słowa, jakby instynktownie wzięła głębszy oddech. To pomogło. Nieco się uspokoiła. Skołatane myśli nabrały chęci do uporządkowania. Nie krzyczał, więc nie było tak źle… Rozluźniła się nieco, choć do pełni spokoju wciąż jeszcze wiele jej brakowało i miała tę świadomość z tyłu głowy. A potem usłyszała kolejne jego słowa. Analizowała je w ciszy, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Sama też się przecież nad tym zastanawiała. Cały czas siedziało to w jej głowie. Niemniej wiedziała, że komu jak komu, ale Camaelowi, mogła powiedzieć o swoich prawdziwych powodach, dlaczego w ogóle brała to pod rozwagę. -Wcale nie chce go adoptować, tylko stać się jego opiekunem prawnym - zaczęła, nieco naburmuszonym tonem. Przecież te dwie rzeczy są naprawdę odmiennymi. Przynajmniej w jej mniemaniu. - Miałabym być osobą, która sprawuje nad nim opiekę do momentu, kiedy nie zakończy swojej nauki czy jako uczeń, czy student. - wyjaśniła, jakby próbując się nieco usprawiedliwić. Mimo, że mogło to w taki sposób wyglądać, to wcale nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji. Nie mogłaby zrobić czegoś podobnego bez wcześniejszej konsultacji ze swoim ukochanym. Uważała go za jedną z najważniejszych osób w swoim życiu. Kogoś, na kim zawsze mogła polegać i ta więź bezsprzecznie działała w drugą stronę. Nie mogłaby podjąć takiej decyzji bez niego, kogoś kto stał się najważniejszym aspektem jej życia. Spojrzała na ich złączone dłonie, szukając tam nie wiadomo czego. Dopiero po dłuższej chwili spojrzała mu w oczy. -Wiem, że potrafi być trudny. Prawdopodobnie lepiej, niż ktokolwiek inny. - westchnęła cicho, by wolną dłonią odgarnąć do tyłu swoje włosy. - Ale jednocześnie wiem też, jak to jest być takim zagubionym nastolatkiem. Którego nikt nie rozumie, bo nie miał możliwości przeżyć czegoś podobnego. Który nie panuje nad sobą samym i swoją genetyczną zdolnością - nie bez powodu wypowiedziała właśnie te słowa. W dużej mierze były one cholernie prawdziwe. Wciąż pamiętała, jak musiała na każdym kroku pilnować siebie i swoich emocji, co ostatecznie doprowadziło ją do tego, że stała się taką, a nie inną osobą. Nie miała wtedy odpowiedniego wsparcia, kogoś, kto mógłby nią pokierować, czy powiedzieć, jak powinna robić, aby przy najmniejszym gniewie, nie zmieniać całkowicie swojego wyglądu. Wiedziała, że Eskil również potrzebował kogoś takiego w swoim życiu, a dotychczas tego kogoś nie posiadał. - Cam, zrozum, nie zamierzam tego zrobić, jeśli to będzie coś, co będzie cię w jakikolwiek sposób uwierać. Jesteś dla mnie najważniejszy i nie chcę tego zniszczyć w taki sposób. - powiedziała jeszcze, dalej patrząc mu prosto w oczy. Wiedział, że nie kłamała. Ona nigdy nie kłamała, a każde kłamstwo potrafiła wyczuć na kilometr. Jedna z rzeczy, która była skutkiem ubocznym jej nauk kontroli nad własnym ciałem i jego odruchami...
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie był zdenerwowany, zresztą Camael Whitelight nie podnosił głosu – praktycznie nigdy i powód musiał być naprawdę poważny, by został wyprowadzony z równowagi aż tak. Nie był zdenerwowany, był zmartwiony, że to wszystko to zbyt wiele. Starał się zrozumieć, myśleć jak ona. Nie chodziło o listę za i przeciw, nie zamierzał czegoś takiego robić, chciał być jedynie pewny, że nie podejmuje tej decyzji pochopnie. Nie mógł na to pozwolić. Miał mętlik w głowie, nie był pewien co o tym wszystkim myśleć. Rozmasował skronie, próbując zebrać myśli, choć szło mu to opornie, bowiem zupełnie nie spodziewał się, że kiedykolwiek przyjdzie mu zmierzyć się z podobną sytuacją. Kiedy stawiała to w takim świetle – czuł się źle, że w ogóle w jakikolwiek sposób negował ten pomysł, ale musiał patrzeć na to trzeźwo, rzeczowo, nie rozmawiali przecież czy lepsze są dyniowe paszteciki czy fasolki wszystkich smaków. Ten temat był poważny i taki też musiał zostać, a on w tym wszystkim tragicznie się cieszył, że przed podjęciem ostatecznej decyzji postanowiła z nim porozmawiać. Musiał wstać, to wszystko było absolutnie popaprane i z całych sił próbował poukładać właśnie otrzymane wiadomości w głowie. Chciał ją zrozumieć, chciał poczuć to, co ona czuła. Ale nie mógł. Nie mógł postawić się na jej miejscu, bo choć wiele ich łączyło, to pewne rzeczy pozostawały poza jego zasięgiem. Nie potrafił więc sobie wyobrazić jak ona czuła się przez te lata, bo chociaż wtedy też był przy niej – był tylko głupim nastolatkiem, tak samo zagubionym, choć w zupełnie innym tego słowa znaczeniu. Nie posiadał genetycznych zdolności, wszystko to co teraz potrafił było latami nauki. Nie wiedział więc jak to jest nie radzić sobie z takimi rzeczami jako dziecko, nastolatek i nieważne jak się starał – nie mógł postawić się na jej miejscu. Nie oceniał, nie robił tego nigdy i jedynie skinął głową, kiedy przechadzał się po pomieszczeniu jakby to miało mu pomóc, obracając w palcach magiczną zapalniczkę, co miało mu pozwolić na skupienie myśli, tak skołatanych i niepoukładanych jak jeszcze nigdy. — Proszę cię Trice, tylko się nie oszukuj w tej kwestii, doskonale wiesz, że pewne rzeczy wiążą na całe życie, jeśli nie prawnie, to emocjonalnie. — powiedział spokojnie i lekko wzruszył ramionami, musiała zdawać sobie z tego sprawę — Wiem, że dasz radę, a ja tobie pomogę niezależnie od tego co zdecydujesz, ale nie chcę, żeby cena, którą być może zapłacisz, była zbyt duża. A to czy będzie – tylko ty możesz mi powiedzieć. Był pod wrażeniem, kolejny raz mu zaimponowała, pokazała jak absolutnie dobrą osobą jest, a to sprawiło, że niemal pękło mu serce z głębokiego uczucia, którym ją darzył. Nie chciał jednak, żeby źle oszacowała swoje siły, nie chciał tylko, by to wszystko ją przerosło, nie zniósłby tego i wiedział, że byłby bezsilny. Kolejne jej słowa sprawiły, że się zatrzymał. Spojrzał na nią niebieskimi oczami, z nieodgadnionym wyrazem twarzy, przez kilka długich sekund się nie odzywając. Nie chcę tego zniszczyć. Wyrazy rozbrzmiały w jego głowie, a on miał ochotę jęknąć. Jakim cudem miałaby cokolwiek zniszczyć? Jak coś takiego, pokazującego ją w tym niesamowicie dobrym świetle miało cokolwiek zniszczyć? Nie zasługiwał na nią, a mimo to... — Wyjdź za mnie. — wypalił, patrząc na nią, bez cienia wątpliwości w jasnych tęczówkach, by po chwili podejść bliżej niej, nie przerywając kontaktu wzrokowego — Wyjdź za mnie i pozwól mi obwieścić całemu światu, że należymy do siebie nawzajem. — przyklęknął na prawe kolano — Zostań moją żoną i pozwól bym nazywał cię moją w każdym tego słowa znaczeniu. — mówił pewnie, zupełnie tak jakby słowa płynęły prosto z jego serca i miał wrażenie, nie, wiedział, że właśnie tak było; wyjął sygnet, chwytając go pewnie i wszelkie wcześniejsze niepewności zniknęły, zupełnie tak jakby nigdy nie istniały — Beatrice — jej imię zabrzmiało miękko, idealnie wyważone w jego ustach — tym pierścionkiem proszę cię byś była moja na zawsze. — i tym razem, to on czekał.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Naprawdę bała się tego, w jaki sposób Camael na to wszystko zareaguje. Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że zazwyczaj pozostawał oazą spokoju, jej prywatną ostoją, która naprawdę potrafi wiele znieść. Niestety, wiedziała również, że rewelacje, które teraz mu przedstawiała, były naprawdę niecodzienne. Nikt nie mógł się psychicznie przygotować na podobne słowa i czyny, które właśnie robiła Beatrice. Nie ma co, zafundowała mu burzę różnorakich emocji i teraz czekała na jego decyzję niczym na wyrok. Albo obwieszczający niewinność, albo skazanie. Cholera wiedziała, co było w tym momencie lepsze. Z niepokojem obserwowała, jak wstał z zajmowanego dotychczas miejsca. Pomiędzy jej palcami pozostała dominująca pustka spowodowana brakiem jego dłoni. Nie powiedziała jednak słowa. Wiedziała, że ma wiele do przetrawienia i nie powinna mu w tym przeszkadzać. Zdawała sobie sprawę z faktu, że gdyby Camael mógł, prawdopodobnie nieba by jej uchylił. Tymczasem zwyczajnie nie był w stanie postawić się w jej sytuacji. Zrozumieć motywów, które kierowały ją w tę a nie inną stronę. Miała ochotę przewrócić oczami niczym mała dziewczynka, kiedy usłyszała jego kolejne słowa i z ironią w głosie powiedzieć, że “To wcale ich nie połączy na całe życie”, ale nie mogła tego zrobić. Wiedziała, że miał rację. Konsekwencje jej działań z pewnością będą długoterminowe. Złączyła dłonie i opuściła swój wzrok na kolana, które nagle stały się tak bardzo interesujące. Jakoś tak nie mogła podnieść wzroku na Cama w tamtym momencie. Przecież jej nie osądzał, ani nic. Mówił szczerze, jak było. Czyli oznajmiał to, o czym sama wiedziała, ale jakoś wcześniej nie zwracała na to należytej uwagi. - Nie będzie za duża - powiedziała cicho, dalej prosto w swoje kolana. Była pewna, że jego słowa oznaczają brak zgody na to, co chciała zrobić. A nie zamierzała robić nic, co mogłoby zaszkodzić ich relacji. Kochała Camaela, prawdopodobnie tak, jak jeszcze nigdy nikogo w swoim życiu. Jak mogłaby coś takiego narazić na szwank? Musiała stawić czoła temu, co postanowiła. W końcu podniosła na niego niepewne spojrzenie czarnych tęczówek. Spodziewała się wszystkiego, ale z pewnością nie tego, co zaserwował jej później. W pierwszej chwili była pewna, że się przesłyszała i powiedział wyjdź ode mnie. Zaskoczona zamrugała kilkakrotnie. Czuła jak jej serce przyspiesza swojego rytmu. A więc jednak, to za dużo dla ich relacji. Nie pokonają takiego ekscentrycznego pomysłu Beatrice. Ale potem coś zaczęło się jej nie zgadzać. Cam niewątpliwie powtórzył swoje słowa. A te zaczęły kołatać się w jej głowie, odbijać od kościstych ścianek czaszki. Rozejrzała się dookoła, jakby szukając jakiegoś podstępu, ale nawet nie wiedziała, gdzie powinna go wyglądać. - Oszalałeś…- powiedziała cicho, kiedy zobaczyła, że Camael zaczął klękać na jedno kolano. Jej oczy rozszerzały się naprawdę cholernie mocno. o kurwa… tylko tyle pojawiało się w jej głowie. Przeżyła już jedne oświadczyny w swoim życiu. I nigdy nie spodziewała się, że doświadczy kolejnych. Niemniej, kiedy sięgnęła pamięcią wstecz, tamte wydarzenia i uczucia w niczym nie przypominały tych, które miały miejsce teraz. Były kompletnie nieporównywalne. Tak nikłe w porównaniu do tego, co działo się między nią a Whitelightem. Niemniej kompletnie się tego nie spodziewała z jego strony. Przyglądała się temu, jak wyjmował sygnet, którego nigdy wcześniej nie miała sposobności widzieć. Dopiero po dłuższej chwili podniosła ponownie zszokowane spojrzenie na mężczyznę. - Ty naprawdę oszalałeś… - pokręciła z niedowierzaniem głową. Serce biło jej jak oszalałe. - To ja ci mówię, że chcę adoptować nastolatka, a ty mi się oświadczasz? - wyszeptała kompletnie zaskoczona. Milion myśli pojawiło się w jej głowie, ale żadna nie chciała ukształtować się w coś konkretnego. A potem do niej dotarło, że Camael na pewno oczekiwał na jakąś odpowiedź. A niczego nie była bardziej pewna w swoim życiu, jak tego, że nie wyobraża go sobie dalej bez tego cudownego mężczyzny u swojego boku. Czuła, jak w jej gardle rosła jakaś dziwna gula, która uniemożliwia jej prawidłowe mówienie. Zamrugała kilkukrotnie bardzo szybko, bo zaczęły ją dziwnie szczypać oczy. To wszystko było takie nierealne, jak bardzo mogło być. A przy tym jednocześnie tak cudownie piękne. - Cam… - wyszeptała jego imię, nie zdolna do tego aby zrobić to głośniej. Delikatny uśmiech zaczął pojawiać się na jej ustach, kiedy nieśmiało pokiwała głową. Bez pytania o to, czy może, czy nie, pochyliła się w jego stronę, ujmując jego twarz między swoje dłonie. -Kocham cię - wyszeptała, zanim złożyła na jego ustach pocałunek. Tak, niczego nie była w życiu tak pewna jak tego, że właśnie podejmowała najlepszą decyzję w swoim życiu.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Miał bałagan w głowie, nowiny, okalane pytaniem czy Camael nie ma nic przeciwko temu szaleńczemu pomysłowi i ciążący w kieszeni sygnet skutecznie uniemożliwiały zebranie myśli w jedną, spójną całość. Zamiast tego odbijały się w jego głowie, jak fale od skał na brzegu morza, będąc tak samo nieokiełznanym. Nie wiedział do końca jak zareagować, nie mógł podjąć decyzji za nią, a niezależnie od tego co postanowi – będzie ją wspierał i musiała to wiedzieć. Niemniej, czuł się w obowiązku zadać kilka pytań, upewnić się, że przemyślała wszystko dokładnie, bądź co bądź taka decyzja była czymś wiążącym, i nie tylko między Beatrice a Eskilem, to było coś więcej i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Był jednak spokojny, a przynajmniej pomijając te kroki, które stawiał po pomieszczeniu i nerwowe obracanie zapalniczki. Złość jednak mu nie towarzyszyła, w żadnym procencie, żadnym gramie, zupełnie tak jakby nie istniała w jego słowniku. Był zwyczajnie zaniepokojony i zmartwiony, nie posądzał jej o pochopne podejmowanie decyzji, chciał tylko wiedzieć, czy na pewno spojrzała na wszystkie strony tej sytuacji, musiał się upewnić, że nie będzie niczego żałować. Nie zamierzał jej powstrzymywać, widział w jej oczach absolutną szczerość i wiarę w ten pomysł, a kim on był, by to gasić? W kolejnych sekundach wszystko potoczyło się szybko, wypowiedział słowa, które chciał powiedzieć od dawna. Przyklęknął przed nią, prosząc o rękę, zupełnie tak, jakby przed chwilą nie rozmawiali o adopcji nastolatka – a potem czas stanął w miejscu. Nie odrywał swoich jasnych tęczówek od tych pochłaniających ciemnością Dearówny, czekał cierpliwie, bo przecież na nią mógł czekać całą wieczność. Nie myślał o tym co będzie potem, nie myślał, że najpewniej tym czynem kopie pod sobą grobowy dół, kiedy tylko rodzina się o tym dowie – a dowie niewątpliwie i zapewne szybciej niż ktokolwiek by pomyślał – nie myślał też o niczym innym, co nie było Dear, w którą spokojnie się wpatrywał, dając jej czas i zupełnie nie przejmując się tym, że nie odpowiedziała od razu. Wiedział, że ją zaskoczył i z jakiegoś powodu to wszystko wywołało na jego twarzy lekki uśmiech. Kiedy szept dobiegł do jego uszu, zmarszczył brwi i z nieco teatralnym zdziwieniem pokręcił głową. — Wcale nie chcesz go adoptować, tylko zostać jego opiekunem prawnym. — rzucił zaczepnie, powtarzając jej wcześniejsze słowa, zupełnie tak, jakby właśnie nie klęczał na prawym kolanie, trzymając srebrny sygnet z dłoni i puścił jej oczko. Cóż, nawet w takiej chwili wciąż pozostawali sobą, a to miało się już nigdy nie zmienić. Z jakiegoś powodu nie bał się, że odmówi, wiedział jak silna była wiążąca ich więź i niewiele mogło temu zaszkodzić, chociaż zdecydowanie nie chciał niczego wystawiać na próbę. Nie wiedział czy mijały sekundy, minuty, czy godziny – nie obchodziło go to, tak długo jak jego oczy spoczywały na sylwetce jego ukochanej. Kiedy usłyszał swoje imię, miał wrażenie, że zadrżał, a serce przyspieszyło. Nieśmiałe kiwnięcie głową, które nastąpiło wkrótce po tym, wywołało na jego twarzy szeroki uśmiech, którego nie potrafił się pozbyć, nawet gdy połączyła ich usta w pocałunku. — A ja kocham ciebie. — odparł, gdy już się od siebie odsunęli i ujął jej dłoń, wsuwając sygnet – uprzednio zaczarowany tak, by idealnie się dopasował – na serdeczny palec Beatrice. Kiedy już to zrobił, splótł ich palce i podniósł się z kolana, podciągając ją do góry i drugą ręką obejmując w talii. — Nie myślałaś chyba, że tylko ty jesteś tutaj szalona, prawda, pani Whitelight? — mruknął z być może trochę za bardzo zadziornym uśmiechem, kiedy nachylił się do jej ucha, zadowolony z brzmienia tych słów. Chciał w tym momencie wiele rzeczy i w każdej z nich główną rolę grała Trice. Zdusił jednak wszystkie te chęci, będąc świadomym, że najpierw należało dokończyć coś innego. — No dobrze — westchnął i odsunął się tak, by spojrzeć jej w oczy — bardzo bym chciał, żeby to mogło poczekać, ale nie może, więc – w czym potrzebujesz pomocy w związku ze sprawą Eskila i do kiedy mamy czas? — zapytał naciskając na przedostatnie słowo, nie dopuszczając nawet do siebie myśli, że zostawi ją z tym wszystkim samą.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Gdyby ktokolwiek jej powiedział, że to spotkanie rozwinie się w taki sposób, prawdopodobnie zabiłaby śmiechem. Nie uwierzyłaby w zamiary Camaela. To nie tak, że uważała, że ma nieczyste intencje, czy cokolwiek, po prostu było to dla niej tak niesamowicie niespodziewane, jak to tylko możliwe. Przyszła tutaj, aby odpocząć od ciężkiego dnia w cudnych ramionach ukochanego, przedyskutować z nim dosyć istotną sprawę. Dowiedzieć się, jakie on posiada na to wszystko spojrzenie, być może wniesie do jej pomysłu coś nowego, czego ona sama wcześniej nie rozważyła. Tymczasem właśnie przeżywała jeden z najcudowniejszych momentów w jej życiu, kiedy to mężczyzna obwieszczał jej, że chce spędzić z nią resztę swojego życia. Gardło zacisnęło się jej ze wzruszenia. Jakimś cudem i tylko Merlin raczył wiedzieć jakim, powstrzymywała jeszcze łzy, aby nie wydostały się one na zewnątrz. Wpatrywał się w nią tak natarczywym wzrokiem a jednocześnie pełnym miłości, że nie mogła i nie chciałaby nigdy mu odmówić. Niczego. Zaśmiała się cicho, kiedy użył jej własnych słów przeciwko niej. Pokręciła delikatnie głową, dalej nie wierząc w to, co się dzieje. A potem już delektowała się słodkim smakiem jego pocałunku, który jednocześnie był przypieczętowaniem tego, co postanowili. Naprawdę w to wszystko nie dowierzała. Nie mieściło się to w jej głowie. Z nieskrywaną fascynacją przypatrywała się temu, jak wkładał na jej palec pierścionek z czarnym oczkiem. Uniosła dłoń nieco wyżej, aby dokładniej się mu przyjrzeć, zaskoczona tym, ile szczegółów mogło być zawartych w tak niewielkiej ozdobie. - “W” jak Whitelight? - zapytała, unosząc jedną brew ku górze. Wstała z zajmowanego miejsca i od razu w bezwarunkowym odruchu, jej dłonie powędrowały w stronę jego karku. Czarne oczko sygnetu zalśniło, kiedy je przemieszczała powoli po jego ciele. Parsknęła śmiechem słysząc kolejne jego słowa. Pani Whitelight brzmiało tak irracjonalnie, jak tylko mogło. - Chyba jeszcze przez długi czas do tego nie przywyknę - stwierdziła, chociaż po chwili wszelkie jej logiczne myśli zniknęły, kiedy jego głos pojawił się tak blisko jej ucha. Zapach Camaela otoczył ją ze wszystkich stron, a ją uderzyła myśl, że już zawsze, tylko ona będziem mogła się nim rozkoszować. Kompletnie zapomniała o tym, po co tutaj przyszła, co miała do zrobienia, o czym wcześniej rozmawiali. Te wszystkie myśli wyparowały z jej głowy, a zamiast nich na stałe zagościł Cam. Świadomość tego, co właśnie miało miejsce, powoli do niej docierała. A im bardziej to lokowało się w jej głowie, tym większe szczęście ogarniało kobietę. Miała ochotę śmiać się głośno, pokazać wszystkim, jakie szczęście ją spotkało, że on miał być tylko jej. A ona miała należeć tylko do niego. Jęknęła niezadowolona, kiedy nieco się od niej odsunął. Kompletnie nie miała na to ochoty, jednak znów okazywało się, że to on jest ten trzeźwo myślący. Chyba faktycznie należało najpierw jedną sprawę załatwić do końca, aby potem zająć się kolejnymi. Patrzyła w jego błękitne oczy, przeniosła swoją dłoń na camaelowy policzek. Czarny sygnet ponownie znalazł się w polu jej widzenia, co mimowolnie wywołało szerszy uśmiech na jej ustach. - Na pewno chcesz to zrobić? - zapytała jeszcze raz. Chciała mieć sto procent pewności, że Camael wie, na co się pisze. Na pewno go zaskoczyła i temat nie był łatwym. Więc jeszcze raz musiała zadać to pytanie. - W zasadzie to czasu jest naprawdę niewiele. Do końca tego tygodnia muszę złożyć wniosek. Jeśli tego nie zrobię, to Ministerstwo Magii wyznaczy swojego własnego opiekuna - wyjaśniła mu jeszcze to dokładniej. Miała świadomość tego, że to nie jest proste. Prawo nigdy nie było łatwe do zrozumienia. Te wszystkie kruczki stanowiły dla niej samej nie lada zawiłości. Jedno wiedziała na pewno; czasu nie było wiele i musieli działać szybko.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie pamiętał, czy jakikolwiek inny moment w jego życiu sprawił, że był tak szczęśliwy. Czysta euforia wylewała się niemal z jego jasnych tęczówek, nie mógł powstrzymać uśmiechu, który tak samo rozjaśniał jego twarz, sprawiając, że wszystkie ślady nieprzespanej nocy znikały, zupełnie jakby rzucić na nie abdico visus. Mógł tę chwilę jedynie porównać do swojej pierwszej przemiany, kiedy wszystko się zmieniło – i miał nadzieję, że teraz przyszłość również otworzy nowe drogi, które miał nadzieję przemierzać razem z Beatrice. I chociaż mimowiednie wiedział, że się zgodzi, to cień jego świadomości nie mógł w to uwierzyć, nawet kiedy smak jej ust przyćmił wszystko inne, a kciuk delikatnie gładził jej policzek, gdy patrzył w te ciemne oczy, które błyszczały od powstrzymywanych łez. Skinął głową na jej słowa. — Mhm, to mój sygnet rodowy. — powiedział cicho, jakby niepewnie, choć niepewność nie sięgała jego oczu. Zdawał sobie doskonale sprawę, że nigdy go nie widziała, bowiem Camael go nie nosił, niemal zapominając o jego istnieniu. A jednak nie wyobrażał sobie, by mógł jej się oświadczyć jakimkolwiek innym pierścionkiem. Ten należał do niego, i chociaż latami nie mógł znieść tego widoku, to był jego cząstką, czy mu się to podobało, czy też nie. Właśnie z tego powodu tak bardzo pragnął, by to ona miała go w posiadaniu, jakby był deklaracją, że Camael w całości należy do niej. I już nigdy nie miał należeć do nikogo innego, a on nawet nie potrafił sobie wyobrazić by miało być inaczej. Nie wiedział kiedy dokładnie Beatrice zajęła najważniejsze miejsce w jego życiu. Nie potrafił przywołać jednego, konkretnego wspomnienia, będąc świadomym, że ich historia była zbyt długa, by to uczynić, i miała być jeszcze dłuższa. A może deklarował też tym, że przyszedł czas na zmiany? Nie był głupi, a nie tak dawna rozmowa z Trice o jego rodzinie, wciąż była żywa w jego głowie. Teraz jednak to się nie liczyło, nie kiedy trzymał w ramionach swój cały świat. — Będziesz miała na to dużo czasu. — odparł, bezwiednym ruchem zakładając zbłąkany kosmyk czarnych włosów za jej ucho, operując dłonią milimetry nad jej bladą skórą, choć nie powstrzymał się, by lekko musnąć jej ramię chłodnymi opuszkami, gdy po chwili ponownie ułożył dłoń na jej smukłej talii. Ogarnęła go przemożna chęć obwieszczenia całemu światu, że nie należała do nikogo innego niż niego, niemal zwalając z nóg, kiedy nie odrywał od niej wzroku, po raz kolejny zapamiętując każdy szczegół głębi jej oczu. Nie otwierali jednak szampana, nie zatracali się w błogich chwilach radości, doskonale wiedział, pamiętał, że niektóre sprawy nie mogły czekać. Nieważne jak bardzo chciał odłożyć je w czasie. Los nie zawsze sprzyjał w stu procentach, a oni musieli się z tym pogodzić. Wystarczyła chwila, by na powrót stał się poważny, by cień zmartwienia ponownie przemknął w jego oczach. — A ty? — odbił jej pytanie — Bo jeśli tak, to nie mamy o czym rozmawiać. — posłał jej lekki uśmiech i nieco niedowierzając, że wciąż go o to pytała, choć kilka minut temu zapytał czy zostanie jego żoną – czy nie była to wystarczająca deklaracja, że podąży za nią nawet do siódmego kręgu piekła? Skinął głową i zmarszczył brwi, w obrazie głębokiego zastanowienia się. Jego myśli pędziły, kiedy kalkulował za ile sznurków będzie w stanie pociągnąć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Oh, czyż nie był podobny do tych, od których aż tak stronił? Ale tutaj nie chodziło o niego, a dla kobiety, która stała tak blisko – był nawet gotów płaszczyć się przed własnym ojcem. — Pomogę w kwestiach prawnych, nie martw się o to i zajmij się przede wszystkim samym Eskilem. — powiedział, doskonale wiedząc, że ma po swojej stronie prawników, którzy bez zbędnych pytań udzielą mu odpowiednich odpowiedzi. Miał też to nieszczęście, że chcąc nie chcąc musiał znać prawo doskonale, kiedy przychodziło mu obcować z własną rodziną. Tak perfekcyjnie nauczoną jego omijania.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Beatrice miała świadomość tego, że dzisiejsz dzień na pewno na stałe zapisze się w jej pamięci. Obfitował w tak wiele różnorakich emocji, że choćby nawet chciała, to zapewne najpotężniejsze Obliviate nie miałoby szans z tak wspaniałymi wspomnieniami. Wciąż jeszcze nie dowierzała w to wszystko, co miało tutaj miejsce. Że to wszystko się wydarzyło. Kompletnie nie spodziewała się faktu, że jeśli się dzisiaj spotkają, to zapadnie tyle kluczowych decyzji. Te oświadczyny były czymś tak niesamowicie niespodziewanym. Ciężar pierścionka wciąż czuła na swojej dłoni i coś jej podpowiadało, że przez jeszcze bardzo długi czas nie będzie w stanie do tego przywyknąć. Pasował idealnie, choć prawdopodobnie za sprawą jakiegoś odpowiedniego zaklęcia, które użył Camael. Coś dziwnego działo się w jej wnętrzu, ilekroć na niego spojrzała. Teraz jednak, wpatrzona wciąż w oczy swojego ukochanego, nie chciałaby nawet zauważyć czegokolwiek innego. Uśmiechnęła się delikatnie słysząc jego słowa. - Więc teraz to ja jestem na niego skazana? - upewniła się jeszcze, pozwalając sobie na to, aby uśmiech, który zdobił jej usta, stał się nieco złośliwym. Takim zupełnie w jej stylu. Kompletnie niepasującym do sytuacji, ale jednak nie mogła się powstrzymać. Sam Camael na pewno wiedział, że świadomość tego iż pierścień należał do niego samego, znaczyła dla niej cholernie dużo. Na Merlina, to było coś tak osobistego i intymnego, jak tylko to było możliwe. Nawet nie chciałaby, aby podarował jej cokolwiek innego. Jak w ogóle mogłaby w ogóle o czymś podobnym pomyśleć? - Jest cudowny - powiedziała jeszcze cicho, dalej wpatrując się prosto w jego jasne tęczówki. Jakby całe jej nastawienie, nie mówiło o tym, jak niesamowicie radosny był to dla niej moment. Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie czuła tak wielkiego przywiązania do Camaela jak właśnie w tamtym momencie. Tak bardzo z nim połączona... Miała ochotę okazać to w każdy możliwy sposób. Wciąż wydawało jej się, że śni i że za chwilę to wszystko się uspokoi, unormuje, a ona znów obudzi się w swoim łóżku w Dolinie Godryka. I że to wszystko będzie tylko wspomnieniem. Niemniej dotyk jego ciała był tak realny, że chyba nie mogłaby sobie czegoś tak prawdziwego wyobrazić. - Zobaczymy - stwierdziła tylko, kiedy uznał, że będzie musiała przyzwyczaić się do takiego nazwiska. Na to będzie na pewno potrzeba bardzo dużo czasu. Niestety (?) była przyzwyczajona na brzmienia swojego nazwiska rodowego. Tymczasem okazywało się, że faktycznie będzie musiała je zmienić. Kto by się tego spodziewał... Jej dłonie bezwiednie błądziły po jego ciele, jakby wciąż nie mogła się nasycić jego obecnością obok. Przymknęła powieki czując co z nią robił. Rozkoszowała się tym wszystkim, choć mieli coś jeszcze do załatwienia. Chciała jeszcze coś powiedzieć. Zastanawiała się nad podaniem kolejnych argumentów przeciwko temu, aby Camael zechciał podjąć się jej pomysłu. Wiedziała jednak, że to nie ma sensu. Całym sobą pokazał, że chce to zrobić, przede wszystkim ze względu na nią. Dalej nie była w stanie dowierzyć w to, co się działo. - Kocham cię - powtórzyła tylko to, co zapewne i tak już wiedział. Chciała jednak, aby miał pewność, co do tego. Oraz co do faktu, że jej uczucia względem niego będą wyłącznie rosnąć. Nie widziała innej możliwości. Jak, mogłoby stać się inaczej, skoro miała dzielić swoje życie z tak cudownie dobrym człowiekiem. - Myślę, że nie będzie dużo formalności oraz kwestii prawnych do załatwienia. Chociaż mogą chcieć szczegółowo sprawdzić moją kandydaturę. Ciekawe dlaczego... - jej ostatnie słowa ociekały nutką ironii, której nie mogła się wyzbyć. W pewnym momencie jej życia, jej imię i nazwisko oznaczało bardzo dużo. Było tak do czasu, kiedy nie została oficjalnie wyklęta przez własnego ojca. I nawet jeśli nie przebywał obecnie w Wielkiej Brytanii, Beatrice po prostu wiedziała, że nawet w takiej sprawie niektórzy mogą spróbować utrudnić jej życie.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Była między nimi swoboda, której nie zamieniłby na nic innego. Kiedy patrzył na nią i pierścionek, którego ciężar jej przekazał, jego serce biło mocniej, w rytmie, który przeznaczony był tylko jednej osobie na świecie i którą trzymał w ramionach. Nie robiło mu różnicy, czy za miesiąc nie zaproponuje mu kupienia smoczego jaja, zupełnie tak, jakby miał się teraz zgodzić na wszystko. Miłość była ślepa, czyż nie? Niemniej – doskonale wiedział co robi, kiedy klękał na jedno kolano, kiedy powiadał tak ważne pytanie, niemal desperacką prośbę spędzenia reszty dni u jego boku. Wiedział także co zrobił wcześniej, zgadzając się na szalony pomysł Beatrice, oboje byli siebie warci, tak samo nienormalni. Nie powstrzymał się przed ułożeniem dłoni na jej policzku, przed złożeniem miękkiego pocałunku w kąciku jej ust, ani przed przyciągnięciem jej jeszcze bliżej, zupełnie tak jakby milimetry nie wchodziły w grę. Nie mógł się przyzwyczaić do myśli, że teraz była jego w znacznie poważniejszym tego słowa znaczeniu i nie zamierzał oddawać jej nikomu, nigdy. Uśmiechnął się lekko na jej słowa, unosząc kącik ust w nieco zadziornym geście, swobodnie oddając się tej grze, niewiele nawet o tym myśląc. — Tak, nie mogłem na niego patrzeć, więc daję go tobie, żeby nareszcie się go pozbyć. — powiedział, doskonale naśladując powagę, a jednak iskry rozbawienia żarzyły się w jego oczach, kiedy nie odrywał od niej wzroku, chłonąc każdy cal jej twarzy, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, jakby nie znał jej na pamięć, jak nikogo innego. Wiedział co znaczy ruch, który wykonał. Wiedział, że pokazał jej jak blisko niej pragnie być, że oddaje część siebie i tego kim był. Ta chwila nie mogła należeć do nikogo innego, należał do nich, i miał nadzieję, że na stałe zagości nie tylko w jego sercu. Był szczęśliwy, tak jak jeszcze nigdy, a wszystkie wcześniejsze i te bardziej stałe, niezmienne zmartwienia odeszły w zapomnienie. Nie pytał o pozwolenie, niczym ona wcześniej, łącząc ich wargi w pocałunku, w który włożył niemal całą pasję, wypełniającą go w tym momencie, przeplataną z namiętnością i nutą niecierpliwości, jakby nie docierał do niego fakt, że ostatecznie zwiążą się na całe życie. Sam nie widział innej opcji, niż zmiana nazwiska przez Dear. Mógł nienawidzić większości tradycji, mógł po nich deptać i pluć na rodzinne zwyczaje, które w większości były durne i bezcelowe, ale nie mógł nawet dopuścić do siebie myśli, że Trice zostanie przy własnym nazwisku, że on przyjmie jej. Przemawiał przez niego na tej płaszczyźnie absolutny tradycjonalista, który uniósł brew na jej zobaczymy. Nie poruszał jednak tego tematu teraz, nie pobiorą się przecież jutro – choć mógłby, jeśli miał być szczery, musieli jednak pozałatwiać jeszcze inne rzeczy, zanim to nastąpi. — Un monde sans amour est un monde mort. — mruknął i usiadł na kanapie, ciągnąc ją za sobą, by usiadła na jego kolanach, chciał mieć ją blisko siebie, jak zawsze — Jeśli zadziałamy odpowiednio szybko i rodzice nie zdążą rzucić we mnie avady, albo spalić Anglii jakąś szatańską pożogą, za to, że ci się oświadczyłem, to żaden ministerialny pies we własnym interesie zapewne nie podważy mojego słowa. — rzucił, zupełnie poważnie i mając ochotę prychnąć, albo zwymiotować, nie był pewien, zamiast tego jednak westchnął — Ale nie mamy dużo czasu jak mniemam. — jego imię jeszcze coś znaczyło, jednak nie mieli dużo czasu, mieli go tragicznie mało i z każdą sekundą coraz mniej. Musieli więc działać szybko, zanim i jego rodzina stanie przeciw nim, rozpoczynając najpewniej serię niefortunnych zdarzeń.
Un monde sans amour est un monde mort. → Świat bez miłości jest martwym światem.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Tak, miłość zdecydowanie była ślepa. Niepomna na jakiekolwiek wady czy niuanse, które mogły stanowić o dziwnocie człowieka. Jak to się w ogóle stało, że kobieta pałała względem Camaela tak ogromną miłością, która była kompletnie nieuzależniona od czegokolwiek? Bezwarunkowa, nieskończona, a sama Beatrice nie wyobrażała sobie, by kiedykolwiek mogło być inaczej. Wiedziała, że on też pałał względem niej potężnym uczuciem, które tylko zyskiwało na sile. Nie musiał tego mówić głośno, by zdawała sobie z tego sprawę. Wszystkie czyny, których dokonywał o tym świadczyły. A przecież poddawała go nie łatwym próbom. Jak i teraz, gdy pytała go o zdanie odnośnie przygarnięcia pewnego chłopaka, który nagle napotkał ogromne trudności w swoim życiu. Kto normalny zrobiłby dla niej coś takiego, jeśli by jej nie kochał?! Jakim cudem mogłaby w takiej sytuacji nie przyjąć jego oświadczyn? W ogóle nie brała tego pod rozwagę i brać nie chciała. Nie od dziś wiedziała, że Whitelight to osoba, z którą pragnęła spędzić resztę swojego życia. I nie mogła się doczekać tego, kiedy to nadejdzie. Był jej i tylko to się liczyło. Chciała zneutralizować wszelkie milimetry, które dzieliły ich ciała od siebie. Chciała czuć jego ciepło bez względu na odległość. Pierścień, który jej podarował, mógł być namiastką tego ciepła. Chłodny kawałek metalu zawsze miał jej przypominać o tym do kogo należy. I chyba po raz pierwszy w życiu ta świadomość zupełnie jej nie ciążyła, a jedynie napawała radością. Parsknęła śmiechem w odpowiedzi na jego słowa. Czuła tak niesłychaną lekkość w piersi, że pragnęła, aby cały świat również miał okazję ją poczuć. Wciąż jednak nie mogła uwierzyć w to szczęście, które ją spotkało. Że mogła obcować z tak cudownym człowiekiem i dodatkowo kiedyś stać się jego żoną. Uśmiech dalej gościł na jej wargach, kiedy ją całował. Nie mogła go usunąć i nawet nie chciała tego zrobić. Oddawała mu pocałunki z równie wielkim zaangażowaniem, nie szczędząc sobie słodyczy jego ciała oraz cudowności jego zapachu. Kto by pomyślał, że Beatrice Dear kiedykolwiek stanie się tak uległa względem kogokolwiek? Miała ochotę znów parsknąć śmiechem, gdy dostrzegła tak wymownie uniesioną brew w wykonaniu Camaela. Oczywiście brała pod uwagę zmianę nazwiska na to, które nosił jej obecny narzeczony, jednak przystosowanie się do tego, wcale nie było tak łatwym zadaniem, jakby się mogło wydawać. Niemniej, to nie był czas ani miejsce na tego typu rozważania. Zamiast jednak powiedzieć cokolwiek rozkoszowała się brzmieniem wypowiadanych przez niego słów. Przymknęłą na kilka chwil oczy, gdy pociągnął ją za sobą w stronę kanapy. Bezwiednie zaczęła gładzić opuszkami palców fakturę skóry na jego przedramieniu. Mimowolnie otworzyła oczy, słysząc kolejne jego słowa. - Sądzisz, że w taki sposób zareagują? - zapytała z nutką niepewności w głowie. Bo o ile kilka miesięcy temu to ona namawiała go do ostatecznego zerwania więzów rodzinnych, tak teraz nie chciała się stać tego głównym powodem. Nie mogło być tak, aby Camael musiał wybierać pomiędzy rodziną, a związkiem z nią. Nie wyobrażała sobie takiej sytuacji. Była świadoma tego jaką przypięto jej łatkę. Tej niechcianej Dearówny, która to złamała serce własnych rodziców. - Cam, nie chcę, żebyś przeze mnie musiał rezygnować ze swojej rodziny. Nie mogę stać się tego powodem - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Ofiarowany wcześniej pierścionek zaręczynowy nagle zaczął jej niezmiernie ciążyć na palcu, jakby naznaczony był jakąś nieodwracalną klątwą. Westchnęła zastanawiając się nad odpowiedzią na kolejne słowa. - Czasu jest naprawdę bardzo mało. Zaledwie kilka dni. Jakoś… nie wiedziałam jak ci to wcześniej powiedzieć - przyznała się z delikatnym uśmiechem na wargach, który miał oznaczać jej skruszenie takim stanem rzeczy. No bo w sumie mogła powiedzieć mu wcześniej, na pewno dla wszystkich byłoby to wtedy łatwiejszym...
/zt x2
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Koniecznie musiał porozmawiać z Viro. Miał wielką nadzieję, że ten nie postanowi znowu zniknąć bez słowa, nie kiedy Camael miał do niego ważną sprawę. Powrót z Arabii okazał się jednak zderzeniem z rzeczywistością i czuł się tak, jakby ktoś wylał na jego głowę kubeł zimnej wody. Wszystkie negatywne emocje związane z rodziną i wszelkie problemy z tym związane uderzyły go niesamowicie, zaraz po tym, gdy wylądował a Anglii. Jakby tego było mało – temperatura wcale mu nie pomagała, kiedy kichał strasznie i nie mógł pozbyć się uciążliwego kataru. Myślał też o nowym roku szkolnym, który zbliżał się nieubłaganie i cała wakacyjna sielanka się zwyczajnie już skończyła. Szybko, zbyt szybko jak na takie zderzenie się ze starym i codziennym życiem, poczuł w Arabii wolność na nowo i nawet wydarzenia na derwiszowej wycieczce nie zmieniały jego nastawienia. Cóż, był dorosły i nie zamierzał marudzić, nie zamierzał znowu uciekać, doceniając to co miał. Odpalił Lordka, powoli zaciągając się nikotynowym dymem, kiedy czekał na przyjaciela. Poprosił go by przyszedł do domu Whitelighta, niespecjalnie mając ochotę na włóczenie się po pubach, nie kiedy nie potrafił pozbyć się tego cholernego kataru. Przypominał sobie czasy, gdy podróżował z jednego miejsca na drugie, szybko zmieniając klimat, w którym się znajdował i wszystko zawsze kończyło się tak samo – upierdliwym przeziębieniem. Camael jednak nie potrafił zbyt długo siedzieć na miejscu, więc ignorował wszystkie niepokojące objawy, chociaż Merlin mu świadkiem, że miał tylko katar! Stał w kuchni, wybierając alkohol, bowiem całe jego zapewnianie na arabskim kacu, że zostaje abstynentem, nie były zbyt prawdziwe, co raczej zwyczajnie dramatyzował, czując się koszmarnie. Uśmiechnął się jednak lekko, kiedy wspomnienie tego jednego poranka nie było wcale takie złe. Był sam, Trice była u siebie, kiedy oboje mieli własne sprawy do załatwienia, korzystając więc z tej okazji naprawdę chciał porozmawiać z Rowle. Wyjął butelkę czerwonego wina dobrej daty, uznając, że chyba nie będzie to zły wybór. W razie czego miał też whisky. Wzruszył ramionami, stawiając ze stuknięciem szkło na stole w kuchni i kończąc papierosa. Nie do końca jeszcze wiedział jak ma zadać to pytanie. Powinien zapytać prosto z mostu, czy może jednak rozegrać to inaczej? Cholernie chciał, żeby Viro się zgodził. Długo o tym myślał i prawdę mówiąc, nie chciał nikogo innego na tym miejscu. Mimo to, nie zamierzał do niczego zmuszać, nie nastawiał się, jakby podświadomie obawiając się zawodu, choć może to jedynie irracjonalny strach, którego nawet nie powinien w ogóle czuć? Nie wiedział, za to wiedział, że bez rozmowy niczego się nie dowie.
Ktoś mógłby powiedzieć, że Whitelightowy domek nie różni się niczym od innych domów, stojących przy ul. Amortencji. Ja sam zawsze jednak z czułością dostrzegam te drobne różnice w białych zdobieniach nad dachem - dokładnie tak jak zawsze rozróżniam układ burych pasków na kociej sierści, nie zamierzając nigdy pozwolić sobie pomylić swojego przyjaciela z pierwszym lepszym sierściuchem na swojej drodze. Lubię wmawiać sobie, że cegła tego domu rumieni się bardziej od innych, że trawa na nieco zaniedbanym trawniku jest zieleńsza od tej sąsiedzkiej i że żywopłot rośnie tutaj bujniej od tego starannie przystrzyżonego obok. Chcę wierzyć w to wszystko, bo przecież nie jest to dla mnie pierwszy lepszy dom w Hogsmeade, a Twój dom, w którym tak bardzo lubię się gościć, czując wtedy, że wkraczam w Twoją przestrzeń prywatną, poznając Cię lepiej przez samą obserwację otoczenia. Zamki w furtce czy drzwiach faktycznie mogą być zaczarowane, jednak nie stanowią przeszkody dla kogoś, kto doradzał ci konkretne zaklęcia i kogo niejednokrotnie przecież widziałeś podczas, czasem prób, a czasem sukcesów włamania. Wpadam więc do środka, od razu zdejmując z siebie futrzasty płaszcz, zdecydowanie za gruby jeszcze na tę porę roku, machnięciem różdżki posyłając go na kanapę, bo przecież nie na wieszak, który mógłby uszkodzić warty więcej niż moje życie materiał. - Wyjmuj czerwone wino, Amigo - wołam od razu, nie do końca wiedząc gdzie konkretnie jesteś, ale nie wątpiąc w to, że nagle gdzieś się przy mnie pojawisz, gdy tylko wejdę do Twojej kuchni, w której przecież zdarzyło mi się już potłuc kiedyś kilka kubków. - I nie twierdzę, że wydałem wszystkie swoje oszczędności w Arabii, aaaalee... - zaczynam, kładąc już paczkę przypraw na kuchennym blacie, by zaklęciem przetransmutować przyniesioną pomarańczę w zgrabne plasterki, gotów przepędzić Twoje (tak oczywiste dla mnie) przeziębienie gorącym grzańcem. - Jeśli masz coś ciepłego do jedzenia, to nie pogardzę.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Stał zagubiony we własnych myślach, nie do końca wiedząc na której jednej powinien się najbardziej skupić. Jakaś jego część się obawiała pytania, które chciał zadać, druga z kolei prychała zirytowana na tę pierwszą, jakby jego strach i stres były irracjonalne – a Camael nie wiedział, której słuchać. Stał więc, patrząc bez ruchu na dopiero co wyjętą butelkę wina, odruchowo stukając palcami w blat stołu. Wciąż nie był pewien swojej decyzji, poniekąd zastanawiając się czy nie powinien wybrać któregoś z własnego rodzeństwa. Ale przecież nie robił tego z bardzo konkretnego powodu. Wiedział, że ślub z Trice i tak się na nich odbije – nie mogli tego uniknąć, a on bez względu na wszystko chciał spędzić resztę życia u boku Dear. Nie chciał więc powodować kolejnej lawiny nieszczęść, bowiem musiał być ze sobą szczery. Całe swoje życie walczył z rodziną także w imieniu Nanael i Hariela, a jednak teraz cała trójka była dorosła, i Cam nie mógł znowu podejmować za nich decyzji. Wybór na świadka któregoś z nich, ich zgoda, byłaby jasną odpowiedzią dla rodziny, a on nie potrafił, nie chciał ich do tego zmuszać. Zrobił co mógł, teraz przyszedł czas, żeby podejmowali własne decyzje – nawet jeśli nie odważą się przyjść na ślub, który wywoła lawinę rodowych dramatów. Czuł się zmęczony kiedy tylko o tym pomyślał. Za to Viro traktował jak brata, odkąd wpadli na siebie jeszcze w szkole, i doskonale wiedział, że jemu nie grożą żadne whitelightowe koneksje, żadne skandale oprószone camaelowym nieposłuszeństwem. Czasem się zastanawiał, dlaczego właśnie on musiał tkwić w środku tych wszystkich intryg; dlaczego nie mógł po prostu żyć swoim życiem, bez bezustannego zastanawiania się na kogo jego decyzje wpłyną. Chociaż bardzo chciał dać rodzeństwu wolną rękę, wciąż nie potrafił przestać o nich myśleć, jakby w nawyku do ochrony przed całym zakłamanym obliczem Whitelightów. I nie potrafił myśleć tylko o sobie, także teraz, gdy chciał poprosić Viro o bycie świadkiem – nie mógł pozbyć się wrażenia, że na niego to też wpłynie. Merlinie, gdyby wiedział, że powrót do Anglii będzie wiązał się z takimi rozterkami, zostałby w Arabii na zawsze. Drgnął lekko słysząc głos najlepszego przyjaciela, który wyrwał go ze swoistego letargu, a na twarzy pojawił się za to lekki uśmiech. Nie był zaskoczony nagłym pojawieniem się Rowle, nie spodziewał się – a nawet byłby cholernie zdziwiony – że Viro nie wejdzie jak do siebie. Zbyt długo się znali, zbyt wiele czasu tu razem spędzili, by takowe zachowanie mogło mieć miejsce. Już miał się odezwać, by przywitać się z przyjacielem, kiedy kichnął przeokropnie, i wyciągając chusteczkę z kieszeni odwrócił się do asystenta. — Za kogo ty mnie masz — żachnął się teatralnie, może odrobinę przedrzeźniając przyjaciela — Już wyjąłem, rzecz jasna. — dodał i wyszczerzył się w uśmiechu, kiedy opadał na kuchenne krzesło bez najmniejszego skrępowania, jedynie obserwując z zainteresowaniem jak Viro tnie pomarańcze i wyciągając przed siebie nogi — Nie wiem czy Nana czegoś ostatnio nie przyniosła, sprawdź na półkach chłodzących, ostatnio średnio u mnie z organizacją. — wzruszył ramionami, dochodząc do wniosku, że sam sobie doskonale poradzi, a Camael nigdy nie uchodził za zbyt dobrego gospodarza. Wymownie też spojrzał na niespecjalny porządek w pomieszczeniu i wzdychając machnął różdżką, by uprzątnąć to chociaż trochę, choć doskonale wiedział, że przecież Viro nie będzie go oceniał. Znali się na tyle długo, że iluzja zorganizowania i absolutnego ułożenia, którą Camael potrafił wokół siebie roztoczyć, już dawno zniknęła w oczach przyjaciela, był tego pewien. Z kolei on zajął się przywołaniem do siebie pierwszych lepszych kubków i transmutowaniem ich w odpowiednie kieliszki, kiedy słowa nagle ucichły, gdy Whitelight zbierał się na odwagę i naprawdę musiał przestać się stresować we własnym domu.
Niezwykle cenię tę hojność najbliższych mi ludzi, nie będąc pewnym, czy to ja nauczyłem ich oczekiwania na mnie z alkoholem, tego beztroskiego podejścia do mojego głodu czy tendencji do ciągłego pożyczania "jeszcze tylko kilku galeonów", czy może tylko tacy ludzie potrafili przy mnie wytrzymać, mając w sobie absurdalne pokłady wyrozumiałości dla mojej egocentryczności. - Urzekają mnie Twoje relacje z rodzeństwem. Jest w tym coś przyjemnie stabilnego i bezpiecznego - zauważam ostrożnie, w pierwszej chwili otaczając butelkę wina magią, by jednak w połowie drogi poprzestać i spróbować zająć się nią zwyczajnie, po mugolsku, chwilę dłużej szarpiąc się z upartym korkiem. - Nie mówię, że nie czuję tego samego przy Emily... - poprawiam się, ściągając brwi w skupieniu, gdy wlewam szkarłatny trunek do garnka, pozwalając by pojedyncze krople uciekały na wolność, odbijając się od dna na blat kuchennych szafek. Rozrywam opakowanie przypraw, pieczołowicie wsypując całą zawartość do płynu, niecierpliwie poganiając płytkę Italianki, by ta szybciej podgrzała wino z dorzuconą pomarańczą, gdy ja już zaczynam przeczesywanie chłodzących półek przyjaciela. - Ale mam wrażenie, że nikt poza nią nie cieszy się z mojego powrotu do rodzinnego życia - ciągnę nieco ciszej, podejrzliwie pozerkując na zapieczoną z warzywami plumpkę, by jednak powrócić do wina, wychodząc z założenia, że to na czczo smakować będzie jeszcze lepiej, a przecież pomarańcza bezdyskusyjnie uchodzić mogła już z posiłek. - Wiesz... - podejmuję nieco głośniej, z większą werwą w głosie, gdy mieszam swój eliksir życia, przyjemnie odurzony buchającymi mi w twarz korzenno-owocowymi oparami, myślami odbiegając już do tego, co łączy Cię z moją Emily i co obu Was ode mnie oddziela. - Z alkoholem jest tak, jak jest z miłością. Przy pierwszym pocałunku całym sobą czujesz tę magię, przy drugim przyjemną intymność skrytą w stabilności, później wszystko staje się odruchowe, pozbawiasz szyjkę korka i sięgasz po to, co Ci się należy - ciągnę dalej, rozlewając grzane wino do przygotowanych przez przyjaciela kielichów, poświęcając te urwane dramatycznie sekundy ciszy, by pogonić plastry pomarańczy do fikuśnie ozdobnych skrętów. - Ale całym sobą czujesz, że bez tego nic już by nie było takie samo i jeśli tylko włożysz w kolejny raz nieco więcej wysiłku... - dodaję melodyjniej, przysuwając w Twoją stronę parujący od gorąca i zapachów kielich, by dokończyć: - To znów czujesz tę magię od nowa.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Jestem wycieńczony. Cala podróż trwała jakieś trzy razy dłużej niż powinna, bo Hope zdecydowanie przeceniła moją krzepę. Musiałem się co raz zatrzymywać, oznajmiać, że umrę i mnie wykończy, a potem i tak brałem ją z powrotem na plecy, bo skoro obiecałem - czułem się zobligowany by wypełnić to przyrzeczenie. Oczywiście idzie mi to marnie, często się potykam i co jakiś czas musi iść sama, bo inaczej naprawdę bym padł. Zmachany odstawiam ją w końcu pod domem Camaela, o mało nie wypluwając płuc. - Jesteśmy na miejscu - mówię z ulgą i wskazuję na całkiem zwyczajny dom mojego brata. Szczerze mówiąc nawet jakby ktoś wyjrzał teraz z domu i nie spał o tej nieboskiej porze, pewnie uznałby że to Cam wraca do siebie. Może by się zdziwili nad tym jak wygląda jego towarzyszka - ale cóż mnie obchodziły jakie plotki będą rozchodzić się po okolicy. Pewnie sam wiele rozpuściłem. Przykładam palec do ust robiąc teatralne Ciii i w stronę Hope kiedy łapię jej drobną rękę i ciągnę ku drzwi frontowych. Trochę mi zajmuje wyjęcie różdżki i otwarcie drzwi, ale na szczęście one szybko rozpoznają stałego gościa tego miejsca. Ledwo wciągam za sobą Hope i zamykam z nią drzwi w mojej opinii - bardzo cicho, już składam kolejne pocałunki na jej ustach, którym w końcu dałem tyle wytchnienia podczas ostatniego spaceru. - Mój pokój jest na górze - mówię bardzo na wyrost określając go jako mój, bo był gościnny. Ale planowałem to zmienić, więc prawie nie skłamałem! Delikatnie ciągnę ku schodom Hope, by rozpocząć trudną wędrówkę po nich. Nie było to łatwe, bo po pierwsze - byliśmy pijani, po drugie - nie mogłem przerwać całowania dziewczyny, po trzecie - właśnie znalazłem zapięcie od sukienki i planowałem tak prędko się nim zająć, że Hope nawet nie zauważy i pomyśli, że sama je ściągnęła.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Był przyzwyczajony do sposobu bycia Viro i właściwie – choć czasem miał ochotę nim potrząsnąć – to nie wyobrażał sobie przyjaciela w jakiejkolwiek innej roli. Lekki uśmiech błądził w kąciku jego warg, gdy skinął głową na jego słowa, jakby w zgodzie, a jednak sam był zdania, że czasem aż za bardzo chciał, by dla wszystkich było bezpiecznie, gdy sam stąpał po cienkim lodzie, starając się nie popełnić żadnego błędu, którego koszty poczuje nie tylko on, co i jego rodzeństwo. I nie uważał swojej decyzji o ślubie za błąd, mimo że niepożądane myśli wciąż zatruwały jego umysł, gdy nie potrafił przestać zadręczać się tym, że przez własne działanie wpłynie niekorzystnie na najbliższą rodzinę, na tych, na których zależało mu najbardziej na świecie. Camael nie potrafił zbyt długo skupiać się na sobie, może taki już był, może to te wszystkie lata, kiedy stwierdzał, że zniesie absolutnie wszystko jeśli tylko będzie mógł chronić przed cierpieniem swoich bliskich? Obserwował działania Viro, nie komentując ich w żaden sposób, pozwalając mu czuć się jak u siebie, bo przecież jaki był sens w udawaniu, że tak nie było. Nie zwracał zbytniej uwagi na czerwone krople spadające na blat. — Nie zawsze jest stabilnie. — mruknął i wyciągnął papierosa, by roztoczyć nad sobą znajomy zapach, teraz pomieszany z korzennymi przyprawami, które tak dokładnie Rowle wsypywał do wina. Odpalił Lordka i odłożył zapalniczkę na stół, zupełnie ignorując wszelkie wczesne objawy własnego przeziębienia, dochodząc do wniosku, że przy najbliższej okazji poprosi Perpetuę o eliksir pieprzowy i po kłopocie. Podniósł wzrok na przyjaciela, lekko marszcząc brwi. Wiedział, że relacje Viro z rodziną bywały całkiem skomplikowane, choć zawsze uważał, że na zupełnie innej płaszczyźnie niż komplikacje, które pojawiały się wśród Whitelightów. A jednak żadna rodzina nie była doskonała, chociaż ta Camaela uparcie próbowała wszystkim pokazać, że perfekcja to jedyne z czym powinni się czarodziejom kojarzyć. — A ty? — zapytał — Cieszysz się, że postanowiłeś znowu uczestniczyć w rodzinnym życiu? — doprecyzował, ale prawdę mówiąc nie zamierzał naciskać na odpowiedź, jeśli tylko Rowle nie zechce odpowiadać. To nie było łatwe pytanie i Cam doskonale zdawał sobie z tego sprawę, nie był też kimś, kto jakkolwiek chciał wpływać na przyjaciela. Dawał przestrzeń, jak zawsze. Przyjął kieliszek ze skinieniem głowy i upił z niego trochę gorącego płynu, by ten przyjemnym ciepłem mógł rozejść się po jego ciele. Myślał o słowach przyjaciela, nie do końca wiedząc do czego zmierza, a jednak był już całkowicie przyzwyczajony do dziwactw przyjaciela. Uśmiechnął się więc półgębkiem, kiedy ponownie podniósł na niego swoje niebieskie tęczówki. — Czyli mówisz, że jestem jak wino, im starszy tym lepszy? — rzucił, doskonale wiedząc, że absolutnie nie to było tematem monologu Rowle, a jednak nie potrafił się powstrzymać, unosząc kolejny raz kieliszek do własnych warg i posyłając przyjacielowi ciepły uśmiech. — Viro — zaczął już nieco bardziej poważnie, łącząc własne spojrzenie z tym Rowle’a — Będziesz moim świadkiem? — zapytał i tak jak na poprzednie pytania wcale nie oczekiwał odpowiedzi, tak na to czekał z niecierpliwością. Licząc na to, że Viro nie zastygnie w bezruchu, nie ucieknie, a zwyczajnie przystanie na propozycję. Bowiem ta przecież była nie do odrzucenia.
Była gotowa mu odpuścić, liczył się sam fakt, że postawiła na swoim. Podyktowała warunek, a on go wypełnił, choć po imprezie najpewniej nie miał na to najmniejszej ochoty. Nie spodziewała się, że tak to sobie weźmie do serca i doniesie ją praktycznie pod sam dom, ale kimże była, żeby stawiać jakikolwiek opór? Pozwalała nieść się, nieważne czy wyglądało to, jakby trzymał księżniczkę, czy worek pełen kartofli, szczęśliwa, że nie musi używać zmęczonych tańcem nóg. — Żyjesz? — zapytała z rozbawieniem; miała ochotę go pocałować, ale, o zgrozo, koszmarnie wstydziła się zrobić to pierwsza. Zupełnie jakby nie wiedziała, po co tutaj przyszli. Zamiast tego podniosła wzrok i omiotła nim wyłaniający się ze świtu poranka budynek, szukając w nim jakiegokolwiek znaku życia – zapalonego światła, ruchu firanki, twarzy w oknie czy wylatującego zza niego papierosowego dymu. Nie dostrzegła niczego podobnego, nie zdążyła, bo odwrócił jej uwagę. Zachichotała niemądrze i podążyła za nim, w myślach pospieszając go, żeby otworzył drzwi choć odrobinę szybciej. Oddała pocałunki z opóźnieniem, nie spodziewając się, że otrzyma je tuż po zamknięciu drzwi. Schlebiało jej to. Dość miała wytchnienia. Wcale nie miała ochoty pozwalać mu się odsunąć, nawet jeśli na górze czekał na nich przytulny pokój. Zgodziła się na to tylko dlatego, że przy drzwiach było nieprzyjemnie zimno. — Mieszkasz tutaj? Z pro...Camaelem? — zdziwiła się, już zapominając o tym, że nakazał jej być cicho. Podążyła za nim i omal nie potknęła się już na pierwszym stopniu. Zachichotała, w jej odczuciu cicho i mruknęła z zaskoczeniem, gdy nie tylko pocałował ją w tak niedogodnej sytuacji, ale też sięgnął do zapięcia sukienki. Nie protestowała, wręcz przeciwnie, zatrzymała się na moment, pozwalając, by sukienka zsunęła się z jej ciała i smutno zwisała ze schodka zupełnie jak jej godność. Stała więc przed nim odziana we wstyd i białe, zupełnie najzwyklejsze na świecie majtki, bo ze względu na głęboki dekolt sukienki zrezygnowała z górnej części bielizny. Potrząsnęła głową, by wilgotne kosmyki włosów choć trochę zakryły niewielki biust, a żeby nie czuć się tak osamotnioną w swojej nagości, zdjęła mu z ramion kurtkę, zrzucając ją przypadkiem na sam dół schodów, bez wątpienia robiąc przy tym mnóstwo hałasu. — Na pewno go nie ma? — szepnęła konspiracyjnie i jeszcze bardziej konspiracyjnie obejrzała się za siebie, jakby spodziewała się zobaczyć nauczyciela tuż za swoimi plecami. Byłoby to cokolwiek niefortunne spotkanie. Nie ujrzawszy tam jednak nikogo, pokonała trzy ostatnie schodki i uśmiechnęła się do niego zachęcająco. — Gdzie? — stanęła na palcach i złożyła na jego wargach krótki pocałunek. — Tu? — zapytała, kładąc dłoń na klamce pierwszych napotkanych drzwi.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Strasznie się przejąłem tym całym noszeniem! I raczej przez to ile alkoholu wypiłem tak wziąłem na wątłą klatę tą prośbę, inaczej nie zgrywałbym Gryfona dłużej niż kilka kroków. A teraz o proszę bardzo jaki to ze mnie prawdziwy mężczyzna, brodzący w deszczu, aż mi jego krople ciekły po czole i muszę je ocierać. - Żyję. Musisz schudnąć jeśli kiedykolwiek będziesz chciała żebym Cię nosił, bo ja mam wagę piórkową - mówię żartobliwie oczywiście, na pocieszenie klepiąc ją z wielką klasą po tyłku i całując prędko w ramię; zanim nie zaciągnąłem jej do wnętrza mieszkania, by oddać się pocałunkom w pełni. Przynajmniej zostawiliśmy za sobą zimno i deszcz, a wnętrze domu skutecznie rozgrzewało równie mocno co wargi Hope. - No, powiedzmy. Potem wytłumaczę - oznajmiam i ponownie przytykam palec do ust dziewczyny, bo ta wcale nie była cicha. Ale ja też prędko o tym zapominam, bo kiedy sięgam do zapięcia sukienki ze zdumieniem stwierdzam, że Gryfonka bez krępacji porzuca ją po drodze zostając jedynie w niepełnym komplecie damskiej bielizny. Jak to było, że nie potrafiła się zebrać by pocałować mnie sama z siebie, a nie krępowała się aż tak bardzo, idąc w tej porankowej poświacie przez dom Camaela - nie mam pojęcia skąd taki rozbieżność, ale zdecydowanie na to nie narzekałem w tej chwili. Pomogłem jej zsunąć z ramion moją kurtkę, która może i robi odrobinę hałasu, ale Hope niebywale sprytnie to maskuje konspiracyjnymi szeptami. - Na pewno nie ma - mówię podobnym do niej tonem. Tak naprawdę nie mam pojęcia czy jest tu Cam. To nie tak, że wysyła mi notki pod hasłem: Witaj bracie, nie ma mnie dziś w mieszkaniu, baraszkuj z kim chcesz. Na zdrowie. Jednak w tej chwili, kiedy patrzyłem na nią w zaledwie skrawku materiału przysięgałbym, że jestem tak naprawdę Harrym Potterem, byleby wprowadzić ją do sypialni. Na szczęście wcale nie musiałem tego robić, bo ta już łapała pierwszą lepszą klamkę, dając całusa. - Nie - mówię w pośpiechu zabierając rękę Hope, która już planowała wejść do pokoju Camaela. Popycham ją odrobinę dalej i skradam pocałunki, otwieram z rozmachem odpowiednie drzwi i wyjmuję ze spodni różdżkę, bo prędko pozbywam się tej części ubrania, które lądują podłogę. W końcu Gryfonka nie może czuć się tak opuszczona w swojej nagości. Różdżkę rzucam zgrabnie na stolik nocny, a z kolei Hope zarzucam na swoje biodra, by oplotła mnie nogami, a potem wraz ze mną runęła na łóżko, przez co aż chichoczę rozbawiony. Nie na długo, bo już obsypuję pocałunkami jej dekolt z lubością; odkrywam to nowe piegi i zostawiam delikatne, miłosne ślady. Do tego czułością błądzę palcami po skórze dziewczyny, może bym był bardziej cierpliwy, ale świt nas poganiał, alkohol się ulatniał, a my czekaliśmy na to od pierwszego pocałunku, a było to (w mojej głowie) lata świetlne temu; Hope już dawno powinna nie mieć na sobie żadnej bielizny.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Nie miała dużych wymagań. Można było zrzucać to na karb alkoholu, gorącej atmosfery między nimi, zauroczenia albo desperacji. Nie protestowała, gdy perfidnie sobie z niej żartował i nie domagała się odpowiedzi, choć jej brak w gruncie rzeczy mógł oznaczać, że pakowała się do tego domu, choć żadne z ich dwójki nie miało prawa, żeby tak po prostu do niego wejść. Nie zadawała zbędnych pytań, nie miała pretensji – na każdą wątpliwość odpowiadała sobie, że jest to problem Hope z przyszłości, a Harry... cóż, Harry bardzo zręcznie utwierdzał ją w tym przekonaniu. Przy nim wszystko zdawało się być łatwiejsze – nawet zrzucenie z siebie sukienki. Taka już była, pełna sprzeczności, nie zawsze możliwa do zrozumienia. Czasem ogarniała ją zbyt duża nieśmiałość, żeby odezwać się na lekcji, innym z kolei razem bez zastanowienia wrzucała na Limiera, zarzucając mu niesprawiedliwe traktowanie. Nie odważyłaby się zaprosić Harry'ego na kawę, ale zgadzała się iść z nim do domu swojego nauczyciela. Wstydziła się go pocałować, onieśmielona chwilą przerwy narzuconej spacerem, pełna obaw, że zostanie odtrącona, ale topniała pod wpływem jego dotyku i zrzucała z siebie ubranie tak, jakby była to dla niej norma. Nie była. Nic z tego nie było dla niej normalne i gdyby wciąż nie była upojona alkoholem, płonęłaby nie tylko pod wpływem śmiałych pocałunków. Wydusiła z siebie ciche „och”, kiedy tak gwałtownie zaprotestował. Jeśli mieli dom tylko dla siebie, co właściwie stało im na przeszkodzie? Oczywiście wolałaby nie kłaść się na łóżku Camaela, ale gdyby do tego doszło, to nie stałoby się nic poza pogwałceniem pewnej przyzwoitości. To zaś, tak czy inaczej, miało mieć dziś tutaj miejsce. Nie dał jej czasu na zastanowienie a tym bardziej na pytanie, nim się obejrzała, wpadali już do pokoju, a on w ekspresowym tempie ściągał spodnie. Nawet nie rozejrzała się po pokoju, obserwowała go z przygryzioną delikatnie wargą, dostrzegając w tej chudej, kościstej sylwetce spełnienie swoich nastoletnich wyobrażeń. Przylgnęła do niego chętnie, ciesząc się ciepłem jego skóry, ale nie zaśmiała się razem z nim, a jedynie uśmiechnęła delikatnie, zbyt zaaferowana tym, co się właśnie działo. Może była trochę spięta? Bez względu na to ile dziś wypili, dosłowne wylądowanie z kimś w łóżku miało moc uświadomienia powagi sytuacji nawet najbardziej opornym jednostkom. I choć nie zamierzała uciekać, to bała się – tak odrobinkę. Przymknęła powieki, starając się skupić nie na kotłujących się w głowie myślach, a fizycznych odczuciach; na błądzących po skórze wargach, na rozpalających pocałunkach i tworzonych przezeń malinkach. Na niecierpliwych dłoniach i wyrywanych spomiędzy rozwartych warg, powstrzymywanych westchnień. Przez głowę przebiegła jej myśl, że może powinna powiedzieć mu, że przecież nigdy przedtem tego nie robiła, ale za bardzo bała się zepsuć kruchą w jej mniemaniu atmosferę... więc milczała, zdradzając się biernością.