C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Zapukał do drzwi, a może słuszniej byłoby powiedzieć: załomotał w nie. A gdyby nie fakt, że Perpetua wiedziała, że nie ma przy drzwiach kołatki, można byłoby podejrzewać, że właśnie jej użył. W istocie, uderzył kilka razy kluczykami do motocykla, które tylko dzięki zaklęciom zabezpieczającym przed mechanicznym zniszczeniom, nie uległy całkowitemu rozbiciu się na kilka części. Stanął, mimo wszystko, cierpliwie, w wejściu, zakładajac ręce na piersi. Czekał, aż złotowłosa uchyli drzwi. Chociaż oczywiście mógł wejść bez pytania, skoro został zaproszony. Jednak wybrał opcję ostrzegawczą. Kumulowało się w nim wiele nierozładowanego napięcia, tym bardziej im więcej wysiłku wkładał w stonowanie rysów twarzy i przybranie neutralności. Nawet pomimo prób, jego sylwetka zdradzała napięcie. Choćby w skrzyżowanych rękach i spięciu ramion, które odznaczały się jakby wyraźniej przez wąskie, skrojone na miarę rękawy marynarki. Mimo zapewnień Shercliffe'a, że narażonej na pył, ta nie nosiła na sobie żadnej skazy. Dlatego, że oczyścił ją wcześniej zaklęciem. Perpetua otworzyła... Chwilę stał nieruchomo, taksując wzrokiem jej twarz. Burzowe tęczówki wydawały się mętniejsze, bardziej zmącone, a jego twarz, chociaż stabilna, jak zawsze, nie rozluźniła się na jej widok. Co samo w sobie było dość wymowne, ponieważ ostatnio zdarzało mu się spoglądać na nią przychylniej niż na innych. Nie tym razem jednak. Przekroczył próg, sztywno składając krótki pocałunek na czubku jej głowy. Pobłażliwy. Widocznie, dla niej, był nie w nastroju. Dla innych... wydawał się po prostu taki jak zawsze. — Jesteś sama? — upewnił się, zanim wkroczyłby głębiej do mieszkania. Coś mu się obiło o uszy, że będzie miała lokatora...
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie czytaj beze mnie. Do zobaczenia niebawem. Niedorzeczny uśmiech wypłynął na jej wargi na ostatnią wiadomość przez lusterko od Caine'a. Chociaż nawet on nie mógł stłumić dziwnego uczucia niepokoju, które zrodziło jej się pod mostkiem podczas tej krótkiej rozmowy. Shercliffe wydawał się... Zdystansowany. Bardziej niż zwykle. Napięcie w jego głosie było bardzo podobne do tego samego tonu, którym odpowiadał jej w Tawernie Laffite's w Luizjanie... Mimowolnie spojrzała na swoją - zranioną wtedy - dłoń. Może to tylko głupie wrażenie spowodowane kilkudniową rozłąką. W końcu w nawale nowych obowiązków, chcąc nie chcąc, znów się mijali. To na pewno to - tego się trzymała. Dlatego też tak bardzo chciała zaprosić go do siebie - wyrwać z tej codziennej pogoni chwilę dla nich. Odłożywszy więc lusterko w zasięg ręki - wzięła się za przygotowanie śniadania, zerkając co chwila na kominek w salonie. Przystawiła dwa hokery do kuchennej wyspy, szykując miejsce dla ich dwójki. Rozstawiła swoją białą, porcelanową zastawę, zadbała nawet o kwiaty ze swojego ogrodu - pomimo wczesnej jesieni. Krzątała się po pomieszczeniu - machnięciem różdżki włączając jeszcze gramofon na jednej z płyt Łez Feniksa, nucąc do przewijających się w powietrzu ballad, podśpiewując co bardziej znane fragmenty. Czyli właściwie całe piosenki. Wyciągając jeden z wyższych dźwięków wibrującym tonem - usłyszała... łomot do drzwi. Ucięła wers gwałtownie, odkładając patelnię ze ścinającym się na nim naleśnikiem i drobnym, energicznym krokiem ruszyła by otworzyć drzwi wejściowe. Zerkając jeszcze pobieżnie na kominek. — Caine, przyjechałeś jednak! — rozpromieniła się w uśmiechu, otwierając drzwi na oścież, już robiąc krok, żeby zarzucić mu ręce na ramiona. Zatrzymała się jednak wpół kroku i momentalnie przygasła, opuszczając ręce wzdłuż tułowia - kiedy dostrzegła ciemne spojrzenie mężczyzny, a na jej skórę, okrytą ledwie szlafrokiem, dosłownie spłynęła jego ciężka aura. A jednak to nie było tylko wrażenie... Uśmiechnęła się ledwie kącikiem ust, gdy ucałował czubek jej głowy, przekraczając próg. Przełknęła dzielnie uczucie zawodu na takie powitanie po kilku dniach - starając się podsycić to słońce, zwykle czające się w jej spojrzeniu. Mimo wszystko nie było to trudne - cieszyła się, że go widzi. Odnalazła swoją drobną dłonią jego - wyjmując z niej kluczyki, które rzuciła do wiklinowego koszyczka na kredensie. Przysunęła się - układając jego palce na swoim biodrze, w namiastce pół uścisku. — Jestem sama — potwierdziła, sięgając ustami jego policzka, w krótkim, słodkim pocałunku, drażniąc jego odsłoniętą szyję oddechem, gdy zastygła na chwilę w bezruchu. Wbrew pozorom - nie kusiła, tylko przez tę jedną krótką chwilę czerpała z jego bliskości - kojące uczucie opanowało jej drobne ciało, kiedy doszedł ją tak charakterystyczny dla Caine'a zapach wody kolońskiej, wiatru i... szałwiowych dropsów. Westchnęła cicho, odsuwając się od niego - jakby właśnie opuszczała swoje miejsce. — Denerwujesz się. Znowu jesz te cukierki. — Chrząknęła, poprawiając wiązanie jedwabnego szlafroka, spod niesfornych loków starając wyłapać spojrzenie burzowych tęczówek. — Huxleya nie ma, wczoraj gdzieś zniknął. Miał do załatwienia... Coś. — Zmarszczyła brwi w konsternacji, wzruszając zaraz jednak ramionami. Skoro Caine o to pytał - musiał usłyszeć, że Williams zatrzymał się u niej, póki nie znajdzie czegoś odpowiedniego dla siebie. Nie była to żadna tajemnica - oboje z Huxem głośno o tym rozmawiali. — W sumie go nie dopytywałam. Chyba urządza swój gabinet w Hogwarcie. Chodź, śniadanie już prawie... Przerwała - kiedy doszedł do niej zapach spalenizny. — Onienienie — spanikowała, obracając się gwałtownie na pięcie - z trzaskiem deportując się wprost do kuchni. Szybko dopadła do dymiącej patelni - zrzucając z niej spalonego na węgiel naleśnika, którego zaraz zutylizowała evanesco. Szczęśliwie to był jeden z ostatnich z partii uszykowanego ciasta. Machnięciem różdżki otworzyła okno - i wyciszyła nieco dalej grający gramofon, spoglądając w kierunku Caine'a. Uśmiechnęła się delikatnie, biodrem opierając się o kuchenną ladę - gestem i spojrzeniem zapraszając go bliżej. — Nie wiedziałam na co masz ochotę. Zrobiłam croissanty i naleśniki, ale jest też jajecznica, jeśli wolisz coś na słono... Piłeś już kawę? — operowała łagodnym tonem, przywołując do siebie dwie, identyczne filiżanki, jednocześnie uważnie obserwując sylwetkę Shercliffe'a. Jakby nieco pytająco.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Powitanie Perpetuy było tak samo ciepłe i wylewne jak zawsze. Pomimo jej sekundowego zawahania i tak przywitała go z ogromem rozpromienienia. Mimo to, Shercliffe obecnie, choć podskórnie doceniał gest, o czym świadczyła choćby gęsia skórka wstępująca na jego ciało, zewnętrznie uśmiechnął się kątem ust, ale w sposób pełny pobłażania. Jakby chciał spytać: “Kiedy powiedziałem jedno, a zrobiłem coś zupełnie odwrotnego?”. W końcu zadeklarował swój przyjazd i gryfońska duma nie pozwoliła mu nie dotrzymać słowa. Zachował jednak tą myśl dla siebie. Z dwóch powodów. Wiedział, że emanowanie negatywną energią nie było dobrym pomysłem, i że Perpetua nie całkiem była winna jego złości więc i nie zasługiwała na wylewanie na nią kwasu. Dlatego zachował marmurowy spokój. Przez co jednak wpatrywał się w nią surowo, niepodobnie do ostatnich ich spotkań. Mógł ją przyzwyczaić do czegoś innego, dlatego nie zdziwił go fakt, że zatrzymała się przed nim, zapobiegawczo układając jedynie jego ręce na swoich biodrach. Spięte palce zdawało się, że bolały go jak rwane prądem, dlatego odjął je od jej tułowia. Szczęśliwie w tym samym momencie,w którym pognała do kuchni, więc nie mogła potraktować tego jak odrzucenie. Echo jej pocałunku zostało mu na policzku, jak gorący oddech na skórze szyi. Dlatego wypuścił powietrze z płuc, które jak dotąd wstrzymywał w klatce piersiowej. Zakładając ręce na biodra, zarzucając marynarkę w tył, pochylił głowę w dół, zbierając siły żeby zachować pełen racjonalizm. Nie chciał się dać teraz złamać jej słodkiemu wdziękowi i urokowi. Ten bywał zgubny. Przez tą niewinność, gotów był przemilczeć kwestie, które nie powinny zostać przemilczane. Dlatego wstrzymał się z ruszeniem za nią, czekając aż feromony, które za sobą rozpuściła, rozwieją się w powietrzu. Ruszył dopiero po upływie jednej minuty. Grzywka opadła mu nieznośnie na czoło. Tym razem ją zignorował, zajęty innymi myślami. Przekroczył próg do kuchni, już pewien, że nie przyszedł na śniadanie. Nie chciał nic jeść. Podszedł do niej, umyślnie unikając łagodnego spojrzenia jasnych oczu. Pierwsza negacja jego myśli została zatrzymana kolejno rzuconymi przez nią propozycjami. Naleśniki, jajecznica, crossainty. Nie był głodny, a mimo to, jak mógł zignorować jej wysiłek? Wzrok spoczął mu na rogalikach. Chociaż w pierwszym momencie zdawało się, że chciał zamknąć ją w kuchni, przyszpilić przedramionami do lady, zdążyl oprzeć ledwie jedną rękę obok jej biodra, ale nie zamknął ją pomiędzy rękoma. Zacisnął palce, krótko, ledwie na kilka sekund na ladzie, a chwilę później rozluźnił dłoń, cofając ją gwałtownie do siebie. — Zjem crossainta. Szybko przeanalizował w co musiała włożyć najwięcej pracy i czasu, odwracając się w kierunku wyjścia z kuchni. Fakt, że zgarnął rogalika z talerzykiem w ruchu, niejako sprawiał wrażenie bardziej konieczności niż chęci jego skosztowania. — Zostaw to. Nie rób kawy. Przez zaakcentowanie drugiego słowa w pierwszym komunikacie, miało się wrażenie, że nie chodziło tylko o kawę, tylko o całość jej działań. Chociaż nie powiedział tego głośno, atmosfera “musimy porozmawiać” wisiała w powietrzu. Odsunięta w czasie jedynie w celu zjedzenia śniadania. Z rozmysłem, przechodząc do salonu przysiadł na najmniejszej pufce, na której nie znalazłoby się miejsce dla drugiej osoby. Dobór miejsca nie był tak prosty strategicznie, kiedy większość Perpetuowego salonu zajmowała koedukacyjna sofa. Jakby planowała na niej zmieścić wszystkich swoich facetów… Zmarszczył brwi, mimochodem przeszukując kieszeń w poszukiwaniu cukierków. Zawiesił ją tylko dlatego, że dałby tym powód Whitehorn do przypuszczenia, że rzeczywiście się denerwował. Jeszcze się oszukiwał, że potrafi to w sobie zachować. Dlatego odchrząknął, opierając przedramiona na kolanach. Z sztywno trzymanym przed sobą talerzykiem, wpatrywał się w maślaną skórkę rogalika, w pierwszej kolejności podejmując się luźnej rozmowy: — Dziękuję — mimo podziękowania za posiłek, nie był w stanie niczego przegryźć, dlatego odstawił talerzyk na niski stolik, krzyżując zamiast tego ręce na piersi. — Będziesz jadła? — upewnił się, bo gdyby się do tego przymierzała, rozmowa musiała jeszcze chwilę poczekać.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Chciała wierzyć, że Caine ma po prostu gorszy humor. Wiedziała przecież, że aktualnie w mieszkaniu ma remont, naiwnie myślała także, że - tak jak ona - zdążył przywyknąć i docenić jej codzienną obecność, która teraz została drastycznie ograniczona. Nie czuła się z tym dobrze, ale również nie obarczała się za to winą - na początek roku przypadło jej naprawdę sporo obowiązków. Pomijając nauczanie magii leczniczej, na głowie miała także dwa hogwarckie Domy - jej Hufflepuff i Ravenclaw przekazany jej tymczasowo przez Alexandra. Jakby tego było mało - nie zaprzestała dyżurów w Skrzydle Szpitalnym, zajmowała się szczególnym przypadkiem Violetty Strauss, czuwała nad kondycją Lowella, musiała też znaleźć czas na wizyty kontrolne u Voralberga... I pracowała nad nowymi zaklęciami. Mimo wszystko - marzyła o chwili spędzonej z Shercliffem i wspinała się na wyżyny organizacji i planowania, żeby wygospodarować dla mężczyzny wolny dzień. Rozpoczęty dobrym śniadaniem. Jej nadzieje jednak szybko zostały rozwiane, kiedy Caine, któremu nie tylko w ciemnym spojrzeniu zbierały się burzowe chmury, dołączył do niej w kuchni. Pozornie wyglądał na, jak zwykle, stonowanego i spokojnego - jednak Perpetua widziała zupełnie co innego. Spięte ramiona, sztywność kroku, mimo prób maskowania napięcia. Czuła na swojej skórze presję jaką wywierał wokół siebie. Unikał jej spojrzenia - a była niemal pewna, że odnalazłaby w jego oczach pretensję, może coś na kształt gniewu. Tylko, co było powodem? Zmarszczyła brwi w zatroskaniu, kiedy się do niej zbliżył. Jego prezencja była przytłaczająca - miała niemal wrażenie, że nie może przez niego wziąć głębszego oddechu. Ruchy, choć pozornie swobodne podszyte były gwałtownością - a między nimi znów pojawił się ten niewidzialny mur. Dystans jednego kroku. — Caine... — chciała sięgnąć do niego dłonią, jednak mężczyzna szybko zmienił swoje położenie. Odsunął się i zgarniając w marszu ledwie jednego, marnego croissanta - skierował się do jej salonu. Złotowłosa ukradkiem obrzuciła przygotowane dla nich miejsca, skrupulatnie zastawione wszystkim, co do śniadania byłoby potrzebne. Zadbała nawet o gazety. Białe astry w wazonie zdawały się patrzeć na nią z dezaprobatą - jak fotografia Selmy Grand na pierwszej stronie Proroka. Tak dobrze znane gorące wrażenie niezidentyfikowanego poczucia winy rozpłynęło jej się po gardle gorzkim smakiem, kiedy podążyła za Shercliffem. Nie wzięła dla siebie nic - nawet różdżkę zostawiając na kuchennym blacie. Wiedziała już, że nie zjedzą tego śniadania - obawiała się, że nawet jeśli, to już nie w swoim towarzystwie. Gorycz zatańczyła jej na języku - przełknęła ją jednak, głęboko zaniepokojona tym, co mogło tak nagle Caine'a wyprowadzić z równowagi i zdystansować. — Teraz już nic nie przełknę — stwierdziła, powoli podchodząc do mężczyzny - od razu łamiąc tę barierę, która ich odgradzała. Sięgnęła drobną dłonią do jego czoła, miękkim gestem odgarniając grzywkę, opadającą mu na oczy. Miała w tym swój cel - chcąc wyłapać jego spojrzenie swoim - łagodnym i pytającym. Szybko jednak cofnęła rękę - żeby usadowić się tuż obok. Na kawowym stoliku - biodrem zgrabnie przesuwając odrzuconego rogalika. Nici z dystansu. — Jesteś zły, ale nie wiem o co — zaczęła, poprawiając poły szlafroka na swoich kolanach. Miała niemiłe wrażenie deja vu - ze swojego małżeństwa z Quillem. Myślała już, że nigdy nie poczuje tego niejasnego poczucia winy, które rodziło się jej w piersiach - zawsze sprzężonego z powrotami ex-męża do domu. Jej ciało jednak reagowało instynktownie - garbiąc się nieco i zaciskając kurczowo palce na jedwabnym pasku szlafroka. — Miałam naprawdę sporo zajęć, musiałam się rozpakować - Ty też z resztą. Potem jeszcze powrót do szkoły, musiałam rozplanować przynajmniej najbliższy miesiąc zajęć. Poza tym jeszcze rada pedagogiczna i prefekci... Wiesz, ile przypadków było w Luizjanie... Violetta Strauss straciła głos, zajmuję się nią razem z Dear i Williamsem, próbujemy opracować nowy eliksir. Ja też sama pracuję nad nowymi zaklęciami, widziałeś przecież moje notatki... Gorączkowy monolog wydostał się z jej ust - zakończony nerwowym, sztywnym śmiechem, jakby chcącym rozładować napięcie zbierające się w drobnym ciele. Dopiero jednak, kiedy podniosła wzrok ze swoich kolan na Shercliffe'a - wyprostowała się i odetchnęła cicho. Nie przestała jednak mielić kawałku materiału w dłoniach.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Chociaż z początku pochylony w kierunku stolika kawowego, teraz wyprostował się dystansując się chociaż o kilka dodatkowych centymetrów od sylwetki Perpetuy, która, w ten czy inny sposób pojawiła się przed nim. Wiedział, że tak się stanie, a mimo to podskórnie trochę liczył na to, że kobieta ułatwi mi tę rozmowę. Narzucona odległość dalej była zbyt niewielka, by znalazł się poza zasięgiem jej ramion. Utkwił spojrzenie, zmącone, ale już nie tak wyraźnie gniewne na jej tęczówkach oczu. Ramiona choć wydawało się, że już wcześniej bolały go ze spięcia, teraz wpadły w taką sztywność, że gdyby nimi poruszył, zapewne odezwalyby się wszystkie nadwyrężone przy jeździe konnej mięśnie. Odetchnął. Otwarcie, choć z wolna, Ledwie dając sygnał uchodzącemu z jego płuc powietrzu. Jej dłoń przy jego czole była jawnym testowaniem jego silnej woli. I odsunęła się. Tego chciał, a mimo to obserwował to cofnięcie z pewnym wyrazem niezadowolenia. Zrobiła to szybko. Gestem, który byłby bardziej podobny do niego niż do niej. Milczał, większość czasu jeszcze, pozwalając jej oswoić się z sytuacją, przez co dał jej pełna swobodę na zdenerwowanie. Nie po to dawał jej ten czas, żeby jej napięcie i nerwowość wzrastała… Ale kiedy już weszła w swój tryb wymówek, nie było odwrotu. Musiał dać jej skończyć, mimo, że w żadnym momencie nie oczekiwał od niej jakichkolwiek usprawiedliwień. Obserwowanie jak ściska w dłoniach poły szlafroku sprawiło, że poczuł się winny swojej złości, a mimo to nie potrafił jej całkiem stłumić. Odchrzaknął w końcu. Wiedział już co chciał powiedzieć. Wiedział z jaką rozmową chciał tu przyjść, a jednak… wytrąciła wszystkie jego argumenty zupełnie nieświadomie. Nakreślając mu dodatkowe problemy, których jeszcze wcześniej nie brał pod uwagę, a które teraz nieznośnie zagnieździły się z tył jego głowy. Rozważał, w tej sytuacji, co pierwsze powinien poruszyć. Wzrok spuszczony z jej twarzy odnotowywał każdy ruch jej palców i ich… lekkie drżenie? Nie rozbawiony, a napięty śmiech Perpetuy poruszył jego dłońmi. Wyciągnął jedną z nich przed siebie, układając ja na wierzchu jej, znacznie drobniejszej. Druga podniósł do brody, w zastanowieniu przejeżdżając nią po jej boku. – Czy pomiędzy tym wszystkim jesteś pewna, że masz czas na związek? Dopiero teraz podniósł spojrzenie. Tak strzeliło mu w karku, ale jedynie intuicyjnie dłoń z twarzy przeniósł na kark, przytrzymując ja tam przez chwilę, zanim odchrzaknął znów, odganiając wszystkie najbardziej natarczywe myśli. – Jak mogę rywalizować o twój czas z rannymi nastolatkami, których przyszłe życie od ciebie zależy? Dwa pytania. To i tak więcej niż chciał zadać. Palce spoczywające na jej dłoni leżały na niej bezwładnie. Pokrywały ją tylko dla uspokojenia jej zdenerwowania, ale teraz powoli odjął je od jej skóry, aby móc spleść ramiona na piersi, ponieważ zbliżali się do jeszcze jednej kwestii, której poruszenie z początku miał sobie odpuścić, ale mieli już nie grać między sobą w zakryte karty. – Spotkałem ostatnio młodą kobietę, z którą spędziłem kilka miesięcy. Jako, hmmm… Nieważne jak próbował to ująć delikatnie w słowa, brzmiało to dla niego tak samo źle, dlatego mrużąc oczy skończył po prostu tak, jak w pierwszej kolejności miał to zrobić: – Powiedzmy, że potrzebowałem silnego pokrzepienia, kiedy dostałem papiery rozwodowe. Oparłby się za sobą, ale musiał się przekląć za wybór pufy. Więc kontynuował z coraz większym, wewnętrznym zażenowaniem: – Posłuchaj mnie uważnie. Bo to nie jest coś z czego jestem dumny, więc drugi raz tego nie powtórzę. Miała, wtedy chyba dziewiętnaście, dwadzieścia lat. I teraz ona potrzebuje pokrzepienia. Bliskiego przyjaciela. Więc zdecydowałem się wziąć za nią pełną odpowiedzialność i odświeżyć nasze relacje. W końcu niegdyś byliśmy bliskimi przyjaciółmi, więc dlaczego mielibyśmy znów nimi nie być? To jedna z tych osób, przy której różnica wieku nie ma znaczenia. W końcu to nie znaczy, że znów wylądujemy razem w łóżku, prawda? Zmierzał do końca. Powiedział dużo więcej niż chciał, ale było to niezbędne żeby w dalszej części mógł o to spytać. – Jak się z tym czujesz?
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie wiedziała dlaczego tak uparcie utrzymywał dystans. Widziała tę sztywność w jego ramionach - która zdawała się jedynie nasilać, naprężać, kiedy tylko się zbliżała. Właśnie dlatego reagowała gwałtowniej niż miała w zwyczaju. Jakby koniecznie chciał ją od siebie odsunąć - dlaczego? Nie wiedziała. Jeśli wcześniej nie mogła zauważyć tego, jak odejmował od niej dłonie, to właśnie teraz dotkliwie mogła odczuć swego rodzaju odrzucenie. I nawet bezwiednie - pozornie w wyrazie pokrzepienia - położona dłoń na jej własnej nie przyniosła oczekiwanego efektu. Bo zadrżała jeszcze mocniej - zwłaszcza z pytaniem, jakie zaraz przed nią postawił. — Jestem pewna — odparła, nawet szybciej niż - chyba oboje - się tego spodziewali, wbijając w niego jasne spojrzenie. Bynajmniej nie oznaczało to bezmyślnej odpowiedzi. Jak mogłaby kierować się jedynie uporem i lekkomyślnością, kiedy dosłownie wszystko musiała planować, żeby zmieścić w w jednej dobie dodatkowe kilka godzin? Robiła w swoim życiu czas przeznaczony wyłącznie dla Shercliffe'a - być może jeszcze zbyt nieudolnie, być może ujmowała go jeszcze za mało. Starała się - zwyczajnie chcąc go w swoim grafiku. W swoim życiu. Drugie pytanie pozostawiła chwilowo bez odpowiedzi - śledząc wzrokiem dłoń Caine'a, którą odjął od jej skóry, by schować ją za ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Musiała przełknąć poczucie winy, zbierające się gulą w jej gardle. — Nie chciałam, żebyś tak się czuł. Nie musisz przecież z kimkolwiek rywa... — ucięła nagle, kiedy usłyszała jego kolejne słowa, którymi podjął nowy wątek. Wątek, którego Perpetua kompletnie się nie spodziewała. Na który nie była gotowa - zwłaszcza w obliczu dystansu, który między nimi narzucił. Mimo to - słuchała go uważnie, ze spojrzeniem szukającym jego oczu. Słuchała go całą sobą - sama napięta jak struna, starając się wyłapać wszystkie drgania i każdy gest. Czując jak z każdym wypowiedzianym przezeń zdaniem, jej ramiona, przyzwyczajone do ciepłych dreszczy - zalewają lodowate fale. Jakby skórę dźgały tysiące mroźnych igieł. Interpretowała. Gwałtownie odwróciła od niego wzrok - wbijając go w leżącego tuż obok rogalika. Chcąc ukryć to, jak jej tęczówki pociemniały. Symultanicznie zaciskała dłonie na materiale szlafroka - teraz bardziej niekontrolowanie i chaotycznie. Walcząc z gwałtownością krwi musującej w żyłach. Czy to miało znaczyć, że, w istocie, to mogło być ich ostatnie, nietknięte nawet, śniadanie? — Wcześniej Ty potrzebowałeś pokrzepienia. Teraz ona go potrzebuje. Ale to nie znaczy, że znów wylądujecie razem w łóżku, prawda? — Brzmiała żałośniej niżby chciała, zadając to retoryczne pytanie, kiedy zrywała się ze stolika. Próbowała się stonować, opanować nienaturalną dla niej nerwowość - w jej tonie sarkazm toczył bój z łagodnością i zrozumieniem. Bo naprawdę starała się zrozumieć. Odsunęła się od niego na odległość kilku metrów - jakby jego bliskość miała ją teraz sparzyć. Skrzyżowała ramiona na piersiach, kręcąc się w kółko, trochę jak w niemym szale - drżącymi dłońmi przecierając zasnuwające się czernią oczy. Oddychała głęboko - choć gardło zaciskało się przy każdej próbie głębszego wdechu. W końcu zatrzymała się pod oknem - w absolutnym bezruchu, powstrzymując swój wybuch. Dusząc go w zalążku drobnego ciała. — Pytanie, Caine... — zaczęła, miękkim choć drżącym tonem. Opanowanym, choć schrypniętym. — Czy mówisz mi to, chcąc być ze mną szczerym... czy chcąc usprawiedliwić swój wybór? Jego pytanie o czas dla związku, niepewność, czy byłby w stanie być dla niej równie ważny - ba, ważniejszy! - od pacjentów, kontra... jego zdecydowanie o odświeżeniu relacji z młodą kobietą. Z którą łączyła go bliska przyjaźń. Niegdyś. Zazdrość o to zdecydowanie w jego słowach odbijała się czernią w jej tęczówkach - teraz tępo wpatrzonych w widok za oknem.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Odwrócenie spojrzenia nic nie zmienilo. Widzial zmiany w jej tęczówkach. Z jasnej zieleni przełamanej błękitem do prawie tego samego kolorytu, jak jego, znacznie ciemniejsze oczy. A może nawet… ciemny pigment w jej spojrzeniu teraz okazywał się nawet intensywniejszy, Być może jej wzrok powinien go zaalarmować, powstrzymać od kontynuowania dłuższego monologu, ale choć obserwował zmiany w jej zachowaniu, teraz, kiedy już zaczął, nie widział drogi odwrotu. Na szybko przeanalizował wszystkie możliwe opcje. Mógł uciąć temat i pozostawić go niewyjaśnionym, co w przyszłości mogło zaowocowac jeszcze większą niejasnością pomiędzy nimi. Bądź kontynuować, pomimo, że coraz wyraźniej dostrzegał pewną istotną zależność kolejnych słów, a zachowania Perpetuy. Obudził wilę. Przeklął się na tę myśl, wraz z ostatnim słowem, jakie padło z jego ust. Pierwszy raz, obrał najgorszą, zdaje się, mozliwą taktykę perswazji. Negocjowanie z Perpetuą okazywało się, niezależnie od okoliczności, trudniejsze niż rozprawa na sali sądowej. Używała najróżniejszych argumentów. Siłę uroku. Siłę wdzięku. Siłę niewinnosci. Siłę niedomyślnosci. Przekonał się, że obok tych wszystkich eterycznych i subtelnych broni, jakie posiadała, nad wszystkimi nimi górowała jeszcze jedna przewaga. Przewaga genu wili. Emanowała dziką zazdrością. Nie musiała nic mówić. Choć jej słowa tylko potęgowały to wrażenie. Kiedy już przystanęła przy oknie, Caine odetchnął, wypuszczając powietrze z płuc i zwyczajnie siadł teraz z pełną rezygnacją, podpierajac czoło na dłoni wspartej na kolanie. Pochylony w przód w pozycji myśliciela, w istocie… nie miał wiele do rozważania. Pomiędzy najgorszym scenariuszem, a najlepszym scenariuszem, jakie teraz przemyślał, istniały tylko kosmetyczne różnice. Oba, niebezpiecznie oscylowały wokół prostego stwierdzenia: był w dupie. Więc nie zrobił nic, bo nic co by teraz mógł nie miało akurat w tym momencie wielkiego wpływu na zelżenie napiecia między nimi. Podchodząc do niej, mógł ją tylko bardziej rozjuszyć. Patrząc na nią, jedynie uświadamiał sobie coraz wyraźniej sytuację w jakiej się znaleźli. W końcu, doszedł też do kolejnego, zapewne, niestety, słisznego stwierdzenia. Z każdą sekundą wydłużającego się milczenia, prawdopodobnie zaogniał sytuację. Dlatego ostatecznie rzucił do tyłu Perpetuowych pleców. — Dokładnie tak się czuję od miesiąca, kiedy spędzasz czas z Williamsem. Powinien był dawno zdjąć marynarkę z ramion, ponieważ teraz, kiedy to zrobił, szelest materiału drażniąco przecinał powietrze. W tej ciszy, jaka zapadła na chwilę między nimi wszystko wydawało się tak samo drażniące w swojej zbytniej wyrazistości. — Nie było żadnego wyboru. Ani żadnego spotkania. To był tylko hipotetyczny przykład. Wiesz co nie jest hipotetycznym przykładem? Twój flirt z byłym.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Dawno nie była narażona na takie wahania własnych nastrojów - dawno nie odczuwała tak mocnego, przemożnego wpływu jej dzikiej krwi, krążącej w żyłach. Czuła jak magia elektryzującymi dreszczami przelewa się przez jej skórę - miała wrażenie, że zaraz coś rozerwie ją od środka. Jak coś próbuje wydostać się na zewnątrz z dzikim krzykiem. Doskonale wiedziała co - i szczerze, myślała, że jej wewnętrzna harpia zasnęła już snem wieczystego po rozwodzie. Cóż, w tym momencie było wręcz widać jak bardzo się myliła. Dystans sprzężony z nieznośną ciszą jaka zapanowała po jej pytaniu - omal nie wytrącił jej panowania i kontroli z dopiero co odzyskanej równowagi. Irytacja - nie, złość, a nawet gniew wzbierał w jej piersiach gorącą falą, poskromioną tylko i wyłącznie głębszymi, pozornie spokojnymi oddechami. By zaraz buchnąć ze zdwojoną siłą, kiedy tylko dostarczyła mu odpowiednio dużo tlenu. Szczęśliwie to Caine tym razem odpowiednio wyczuł powód nagromadzenia napięcia między nimi - i rozładował je jednym nazwiskiem. A przynajmniej utworzył przestrzeń, w którą mogło przepłynąć. — Jesteś zazdrosny o Huxleya? — rzuciła w eter, zupełnie niepasującym jej, opryskliwym tonem. Kłócącym się z jaśniejszym tonem jej tęczówek - i brwiami ściągniętymi w zatroskaniu i niejakim niezrozumieniu. Dualność jej zazwyczaj spójnej natury wypływała na powierzchnię - rysując się głębokimi rysami na porcelanowej skórze. Pozostawiła obraz poranka za oknem, zastępując go widokiem wyraźnie zrezygnowanego Caine’a. Na co znów odezwała się jej łagodniejsza, dojrzalsza strona - ta, która chciała do mężczyzny podejść, usiąść obok i wszystko na spokojnie wyjaśnić. Tak jak powinno to wyglądać od początku. Przynajmniej póki nie usłyszała jego kolejnych słów. Huśtawka. Z opanowania do kompletnej furii. — H I P O T E T Y C Z N Y ? ! Wrzask przeszył pomieszczenie, nieludzkim drganiem wbijając się także w materię ścian - wisząc jeszcze przez jakiś moment w eterze, wybrzmiewając ostatnimi oscylacjami, za którymi - jak na aplauz, posypały się szyby tuż obok Perpetuy. Złotowłosa zakryła twarz dłońmi, bynajmniej, nie osłaniając się przed szklaną drobnicą. Tylko powstrzymując kolejny skowyt rodzący się na jej rezonujących strunach. Z niezidentyfikowanym pomrukiem, skuliła się w kuckach, wplatając palce w rozsypane po ramionach włosy - chcąc ukryć wydłużające się szpony, ponownie zdusić to, co wyrywało się przez jej skórę na światło dzienne. Caine istotnie miał intuicję - nie decydując się na podejście do złotowłosej przy zamiarze wypowiedzenia słów w takiej formie, w jakiej to zrobił, bo niewątpliwie by ogłuchł. W pierwszej chwili poczuła się dotknięta - niejakim oszustwem, graniem na jej emocjach, które kotłowały się w jej piersi żywo. A które jej dzika cząstka ceniła sobie ponad wszystko. Zarzutem wobec jej wierności, zamachem na uczciwość. Dopiero z kolejnymi zaczerpniętymi oddechami spłynęło na nią zrozumienie - kiedy do głosu dochodziła jej ludzka elementarna, wysłuchująca i empatyczna. A w jej uszach echem odbijały się ostatnie słowa Shercliffe’a - wypowiedziane przez niego bezpośrednio i zwięźle, konkretnie. Dopiero teraz je zinterpretowała - z cichym jękiem odrywając czoło od otulających głowę ramion. Dzwoniło jej w skroniach. — Huxley jest moim byłym... — przyznała, widocznie zażenowanym, jasnym spojrzeniem ogarniając poczynione przezeń szkody. Głęboki rumieniec wypłynął na jej białą skórę, kiedy podnosiła się do pionu. — … z którym nie łączy mnie nic poza przyjaźnią od prawie dwudziestu lat. Myślisz, że gdybym miała z nim być, byłabym aktualnie rozwódką, bez rodziny, za jedyną stałą mającą pracę? I to od 8 lat? Ponownie zabrzmiała żałośniej niżby chciała, ponownie pozwalając, by Shercliffe zobaczył tę mniej radosną stronę Perpetuy Whitehorn, która wychodziła zza Słońca właśnie w chwilach słabości - i większego zmęczenia. Unikała spojrzenia na mężczyznę, dosłownie płonąc teraz ze wstydu przez swój nagły wybuch. Czuła, że jeszcze tu jest - bała się jednak podnieść wzrok, z obawy przed zobaczeniem… obawy właśnie. Ukradkowym ruchem wcisnęła się w róg kanapy. Nigdy nie słynęła z gniewu harpii - nawet za czasów szkolnych. — Chciałam… Chcę — zreflektowała się, podwijając nogi pod biodro, układając na udzie materiał szlafroka. — Ciebie jako moją stałą, Caine. Jeśli tylko Ty będziesz chciał nademocjonalną półwilę w swoim codziennym - a przynajmniej tygodniowym - grafiku. Siliła się na swobodny żart sparowany ze swego rodzaju obietnicą - oderwała tęczówki od swoich dłoni, by odnaleźć nimi Shercliffe’a. Znaleźć odpowiedź, czy w istocie, karty dalej pozostawały zakryte - albo czy chociaż jej talia nie zostanie odrzucona.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Brak opanowania Perpetuy był czymś niecodziennym, ale nie tak przerażającym, jak Perpetua zakładała. Caine widział ją już w podobnym stanie. W młodości częściej wpadała w gniew. Dalej niezmiernie rzadko, ale znali się dość długo, zęby raz czy dwa był tego świadkiem, choć nigdy on nie był powodem. Chociaż wydawał się statyczny i obojętny na sytuację, kiedy tylko rozpoznał pierwsze znaki jej rozdygotania i połączył je z jej naturą, sięgnął pod klapy kamizelki w pogotowiu. Jakby wyczuł, że będzie mu to potrzebne, bo kiedy gwałtowne drganie strzeliło szybą za jej plecami niewerbalnie rzucił zaklęcie ochronne, które odbiło odłamki szkła, zanim dotarły do jej drobnego ciała. Nie zauważyła. Schowała się w kuckach, nie doceniając, że drobinki nie wylądowały w jej włosach, nie wplątały się w gęste loki, z których ciężko byłoby jej je wygrzebać. Niemniej, Shercliffe nie szukał uznania. Odetchnął z czymś na rodzaj ulgi. Całe spięcie opuściło jego ciało, a przynajmniej większość tego napięcia, kiedy powoli ruszył w jej kierunku. Wyglądała żałośnie. Skulona do kucek, a jemu dalej trochę dzwoniło w uszach, od jej wybuchu, albo to krew szumiała mu w głowie, sam już nie wiedział co bardziej. — Perpetuo, w takim razie kim ja dla Ciebie jestem? — klęknął, ukradkiem zaklęciem oczyszczając podłogę, zanim kolanem zetknął się z jej powierzchnią. Wyciągając dłoń w jej kierunku, zadarł jej podbródek – dwadzieścia lat temu nie byliśmy nawet przyjaciółmi. Jej niepewność była zastanawiająca. Musiała uważać, że bardzo łatwo jest go do niej zrazić, skoro reagowała takim rozemocjonowaniem na swój wybuch. Niemniej, Caine, choć absolutnie się go nie spodziewał, nie wydawał się nim zdziwiony. Była w części wilą. Wiedział o tym przecież cały czas. Dlaczego teraz miałoby go to zniechęcić? — Mój grafik jest zaskakująco pusty, odkąd w Rezerwacie nic się nie dzieje. W istocie, ostatnio jedyne co robił to czekał aż Perpetua dopełni mu dzień. Ale Perpetua miała swoje sprawy. Swoje zobowiązania. I mógł tak czekać do usranej śmierci. I chyba pierwszy raz w życiu dowiedział się, jak musiała się czuć jego żona, kiedy nie wracał do domu. Choć w przeciwieństwie do niej, on choć dawał Perpetui wybór, żeby sama zdecydowała czego chce, nie zamierzał na takich podwalinach budować związku. Dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki… Dlatego wydawał się tak dobitny w tym, co próbował jej przykazać. Dlatego doprowadził ją do tego stanu, chociaż nie chciał, ani nie próbował. – Jak się czujesz? – spytał na sam koniec, już nie w kontekście problemów między nimi, tylko sytuacji. Wyglądała na poruszoną. Czy była w stanie dalej prowadzić tą rozmowę? — Moja była żona też jest moją byłą żoną. Gdyby istniało między nami porozumienie, dalej by nią była. Ale nie da się ukryć, że wiąże nas wspólna historia i wspólne dzieci. A kiedyś pomiędzy tym uczucie. Czy byłabyś zadowolona, gdybym spędzał z nią tyle czasu, co ty spędzasz z Huxleyem, w taki sposób, w jaki to robisz? Pomimo, że… to nic nie znaczy? Jeśli naprawdę tak uważasz… nie jesteś gotowa na STAŁĄ w swoim życiu, Perpetua. Kiedy zdecydujesz czy mogę przestać być dodatkiem do Twojego “tygodniowego grafiku”, daj mi znać. Tymczasem… nie jestem głodny. Zakończył, zerkając w przelocie na porzuconego na blacie rogalika. Znów powiedział wiele. Długo nie mówił nic, a później wyrzucał z siebie cały monolog. Tak już chyba było z tym typem, że wybuchał i wylewał się na 100% albo wcale.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Shercliffe - zapewne - zupełnie nieświadomie nieustannie rósł w oczach Whitehorn, kiedy z iście stoickim spokojem przetrawił jej nagły wybuch. Owszem, Perpetua była półwilą, nigdy tego nie ukrywała i jej bliskie otoczenie o tym wiedziało - choć naprawdę niewiele ludzi rzeczywiście zdawało sobie sprawę z czym ta spuścizna krwi się wiąże. Złotowłosa była oswojona ze swoją naturą, była wybitnie łagodna, nieludzko wręcz opanowana - doskonale wiedziała jak ogrywać swoje instynkty, by nie grały w jej życiu pierwszych skrzypiec. Zdarzały się jednak chwile słabości - a one nie były tak mile widziane jak jej codzienne promienne uśmiechy i pieszcząca oko aparycja. Były gwałtowne, gniewne - brzydkie, zwłaszcza kiedy zniekształcały ten codzienny piękny obraz. Niewiele ludzi widziało siedzącą pod jej gładką skórą harpię - a jeśli już, to... Nie reagowali najlepiej. W jej umyśle dalej żyło wspomnienie, kiedy nie opanowała furii przy swoim byłym mężu - Thomas nigdy nie wykazywał się akceptacją co do jej magicznego pochodzenia, ale od tamtej pory widział w niej zwyczajnego potwora. Nigdy jej tego nie powiedział - ale złotowłosa doskonale widziała to w jego oczach. Tak jak teraz widziała jak Caine przeszedł nad jej wybuchem do porządku dziennego. Zupełnie jakby go w ogóle nie było. Jakby to było normalne. W końcu - cóż - właściwie to było. — Caine, ja... — Właściwie to nie wiedziała co mogłaby mu powiedzieć. Jeszcze roztrzęsiona po pokazie swojej natury - zwyczajnie wpatrywała się w mężczyznę, słuchając. W istocie - miała co słuchać. I po raz kolejny upewniła się w tym, że o ile - jakimś cudem - z Shercliffem zazwyczaj rozumieją się bez słów, w lwiej większości wyczytując z siebie nawzajem więcej niż ludzkie oko i ucho byłoby w stanie wychwycić, tak... Ich wzajemne rozszyfrowywanie się rodziło nieporozumienia. Niedopowiedzenia. Bardzo dużo niedopowiedzeń - których być nie powinno, odkąd zdecydowali się na związek. Zupełnie nagle i w dość gwałtownych okolicznościach - ale powinni już dawno usiąść po jednej stronie stołu razem ze swoimi taliami. Typowo jednak dla ich relacji - zamiast iść tylko do przodu, lubili poczynić kilka kroków w tył. Dlatego też Perpetua zerwała się z kanapy, opuszczając swoje bezpieczne miejsce wśród poduszek - stając tuż przed mężczyzną, zapobiegawczo zagradzając mu drogę. — To nie tak Caine, to... Zupełnie nie tak — zaczęła, dla własnego pokrzepienia sięgając po jego dłoń, którą zamknęła w swoich. Dzielił ich zaledwie krok. — Rozumiem to jak mogłeś się czuć, jest mi... zwyczajnie głupio, że nie wzięłam tego pod uwagę. Bo nie wzięłam, a powinnam. Od lat jestem sama i moje decyzje nie były warunkowane przez... nic. Ani nikogo. Moje jedyne zobowiązanie to praca, ale... Chaos - Caine miał rację, Perpetua to chodzący chaos. W końcu jednak rozmawiali - a kobieta miała wrażenie, że ten dystans i gęsta atmosfera zmniejsza się z każdym wypowiedzianym słowem. Bo nic już nie zostawało w sferze domysłów - a choć Perpetua potrafiła wyczytać z Shercliffe'a wiele spraw, to najbardziej ceniła sobie jego słowa. — Wtedy, kiedy pomagałam Ci wybrać mieszkanie. Po tym jak mnie pocałowałeś - zdałam sobie sprawę, że jestem w Tobie zakochana, że... Chcę żebyś tak na mnie patrzył. Z tym, że nie byłam pewna, czy jest to tylko chwilowa zachcianka, impuls. A potem w Luizjanie... Kąciki ust powędrowały jej delikatnie ku górze, zdradzając wesołość, ale i pewną nutę smutku. Nostalgii może. Choć równie dobrze mogła to być zwyczajna niepewność. Westchnęła, wlepiając spojrzenie w ich dłonie. — Dawno nie czułam się tak niedorzecznie szczęśliwa — przyznała, gładząc opuszkami palców wierzch dłoni Caine'a. Mógł nie zdawać sobie sprawy z tego z jak bardzo przyspieszonym biciem serca Perpetua wspominała ostatni miesiąc w Nowym Orleanie. Bynajmniej, nie ze względu na to jak rozładowywali napięcie między nimi. — Na pewno zauważyłeś. Przestałam pić eliksir słodkiego snu, z Tobą zasypiałam normalnie. Z Tobą... potrafiłam się odprężyć. Zwłaszcza, jak zamykałeś nas w pokoju, twierdząc, że mamy dziś wolne. Chichot mimowolnie przecisnął się przez jej usta - zaraz jednak zakończony kolejnym westchnieniem. Cięższym. — Ale wróciliśmy do Anglii, do naszej codzienności, a ja... Staram się Caine, ale nie wyczytam z Ciebie wszystkiego. Trzymasz dystans i... Na Merlina, staram się to uszanować, ale nie wiem już jak mam to odbierać! Puściła jego dłoń, ponownie nakrywając własne skronie - tłumiąc wzbierającą w niej irytację. Znowuż - nie powinni znaleźć się w takiej sytuacji. — Twój grafik jest pusty bez Rezerwatu, czy... beze mnie?
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Czy w ogóle zdawała sobie sprawę, że gdzieś pomiędzy wierszami wyznała mu miłość? Czy zrobiła to przypadkiem, zupełnie tego nieświadoma? Doboru słów? Stał, zastanawiając się teraz właśnie nad tym. Chociaż powiedziała znacznie więcej, to te kilka słów go teraz zastanawiało. Powinien udać, że ich nie słyszał, czy na nie zareagować? Ostatecznie cały kontekst jej wypowiedzi się do nich sprowadzał. Wpatrywał się w nią, jak gorączkowo mu wszystko tłumaczy. Jakby go przy tym nie było. Wtedy na mieszkaniu, ani w Luizjanie. Jakby musiała mu wszystko wyjaśnić. Razem z tym, jak się wtedy czuła. Chociaż było to chyba oczywiste. Oboje wydawali się wtedy naprawdę szczęśliwi. W Nowym Orleanie. Dlatego, że Shercliffe nie miał tendencji do mówienia o oczywistościach czy uczuciach w ogóle, stał, w głębokiej konsternacji przyjmując wylewającą się z Perpetuy bezpośrednią, rozczulającą szczerość. Nie potrafił być na nią zły. Chciał być. Przyszedł zły. Ale tak naprawdę od początku był cały czas zły na siebie. Nie na nią. Wobec niej miał odrobinę żalu, ale ten żal poddawał w wątpliwość, kiedy ją widział. Dlatego trzymał dystans. Dlatego nie mógł pozwolić jej siebie dotknąć, bo kiedy go dotykała, wytrącała jego argumenty. Był wtedy bardziej nastoletnim dzieciakiem bez doświadczenia niż w istocie, w szkole, kiedy potrafił się jej urokowi opierać. Teraz, kiedy raz mu uległ, było już za późno, żeby oszukiwać się, że to tylko kolejna, ładna kobieta, której wdzięk na niego nie działa. Wpatrywał się w nią w milczeniu i w zasadzie zdał sobie sprawę, że już powiedział wszystko co chciał powiedzieć i… co miał jeszcze zrobić, skoro Perpetua na wszystko mu po prostu przytaknęła? Nie wykłócała się z nim o to, nie próbowała się tłumaczyć. Powiedziała jak jest, jak poniekąd wiedział. Musiał jej to wyjaśnić, ale dotarło to do niej zaskakująco szybko. Wszystko, co chciał jej przekazać. Dlatego wpatrywał się w jej twarz, czując jak rozgoryczenie mija szybciej niż się tego spodziewał, zastępowane przez zażenowanie, że stała teraz rozedrgana przez niego. A potłuczone szkło pod ich stopami zdawało się krzyczeć do niego, jak źle na nią wpływa. – Trzymam… dystans? — spytał tylko, bo przecież ten sam powód był ponoć przyczyną rozstania się jego z jego byłą żoną. Może to był jego schemat? Podniósł dłoń do karku, przejeżdżając po nim w zastanowieniu, wolną ręką, którą uwolniła, automatycznie klepiąc się po kieszeni, w poszukiwaniu znajomego, metalowego pudełeczka, ale przypomniał sobie, że całe je opróżnił, zanim tu przyjechał, więc odetchnął, wymijając Perpetuę, żeby usiąść na krawędzi kanapy. Ledwie musnął dłonią jej talię, żeby się zmieścić między nią, a meblem, ale kiedy, już jej dotknął, dłonie instynktownie przyciągnęły ją do siebie, opierając jej biodra o jego kolana, kiedy zadarł do niej głowę. — Spytaj mnie o cokolwiek. Na wszystko ci odpowiem. Co innego mógł zrobić? Nie czuł potrzeby mówienia nic więcej, więc nie wiedział co chciała wiedzieć, co chciała usłyszeć, w jakiej sferze trzymał dystans i jak miał to naprawić? Wpatrywał się z dołu, z zapytaniem, ale i z nutą… prośby? – Bez ciebie – odpowiedział, skoro już to było jej pierwsze pytanie. I czekał dalej. Na następne.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Czy zdawała sobie z tego sprawę? Być może. Trochę. Nie do końca jednak... Wpadła w swoją własną pętlę tłumaczeń, mówiąc rzeczy oczywiste. Podobno oczywiste. Między Perpetuą a Cainem było wiele oczywistości, które jednak z czasem wcale takie jasne się nie okazywały. I wychodziły z nich niedopowiedzenia - które właśnie tak jak teraz, budowały między nimi napięcie. Bo nie rozmawiali - przynajmniej nie tyle i nie tak jak powinni. Oboje się starali, co ku temu nie było wątpliwości - tylko osobno, nie razem. Zapomnieli w tym wszystkim dochodzić do wspólnych wniosków i konkluzji - włączać w swoje wątpliwości drugą stronę. W istocie - po prostu musieli nauczyć się być z drugim człowiekiem. Skoro już zdecydowali o... partnerstwie. A mieli naprawdę dobry grunt - choć narzędzia notorycznie mylili. W pierwszej chwili, kiedy Caine się poruszył - odetchnął - sama złotowłosa wstrzymała oddech, gdy ją wymijał. Przez ten krótki moment sparaliżowała ją myśl, że zostawi ją bez słowa i wyjdzie. Choć przecież wyraźnie czuła, że ta przytłaczająca aura, którą roztaczał rozproszyła się - pozostawiając przestrzeń na porozumienie. Jej intuicja i tym razem nie zawiodła - gdy poczuła jego dłoń na swojej talii, a zaraz potem jej jasne tęczówki zatopiły się w ciemnoniebieskim spojrzeniu. Pytającym odcieniu granatu, który chwycił ją za serce. — Oh Caine... — westchnęła cicho, rozczulona. Zarówno tym, jak właśnie - na swój sposób - Shercliffe postanowił się otworzyć; jak i jego odpowiedzią. Właściwie to mogłoby jej wystarczyć, tylko to. Przyznanie, że bez niej jego dzień był pusty - postanowiła jednak nie wykazywać się teraz swoją wyrozumiałością i zrozumieniem. Nadinterpretacją. Skoro już znaleźli się w tym punkcie - kiedy w końcu rozmawiali, nie chciała już nic odkładać na później. Bo choć wydawało się to dobrą strategią - w ich przypadku nie do końca się jednak sprawdzało. — Będę go więc wypełniać — dopełniła swoje pytanie i jego odpowiedź - sięgając drobną dłonią do jego policzka. Czułym gestem, przebiegając opuszkami po żuchwie, by ułożyć je ostatecznie na kości policzkowej, kciukiem gładząc linię zarostu. Perfekcyjnie równą. — Dystans... — podjęła, układając słowa w swojej głowie tak, by zabrzmiały jak najmniej chaotycznie. Ostatecznie jednak - porzuciła figury retoryczne, decydując się na prostolinijność. — Byłeś zły o to, że nie spędzam z Tobą czasu. Wystarczyło powiedzieć wcześniej, zanim... aż tak się wzburzyłeś — wczesała swoją dłoń w jego włosy, śledząc spojrzeniem jak oprószone srebrem przesypują jej się przez palce. — Ja też mogłam wcześniej się zorientować, tylko... Caine, jesteśmy dorośli, mamy swoje osobne życia, ale: jestem Twoja. Zsunęła swoją dłoń na ramię Shercliffe'a - a spojrzenie prosto w jego oczy. Bynajmniej - nie kuszące, ani miękkie. Poważne. — Dlaczego więc z tego nie korzystasz? — spytała cicho. Wolną dłoń położyła na jego kolanie - które teraz odsunęła na bok, robiąc krok i zbliżając się do mężczyzny tak, że właściwie mógł ułożyć głowę w kołysce jej obojczyka. Nie chciała jednak pozostawić zadanego pytania wyłącznie w sferze fizycznej, bo zupełnie nie o to jej chodziło. Nie tylko. — Możesz mi powiedzieć cokolwiek. Dobrze wiesz, że zrozumiem, jeśli tylko powiesz. Bo... nie odczytam wszystkiego. Choć bardzo chcę. Możesz mówić, kiedy chcesz mnie na wyłączność. Dlaczego więc tego nie robisz? Odnalazła jego dłoń, którą - tak jak kilkanaście minut wcześniej - ułożyła na swoim biodrze. Delikatne iskierki zatańczyły w jej spojrzeniu. Subtelne - bardziej pełne uczucia niż zadziorności. — Możesz mnie dotykać - po prostu, jeśli masz ochotę — ucisnęła dłonią spięty mięsień barku Caine'a, jako nawiązanie do swoich dalszych słów, w których czaił się uśmiech. — To też zmniejsza spięcie, a teraz wydajesz się jeszcze bardziej zestresowany niż na diabelskim młynie... Nieco intencjonalnie nawiązała do ich przygody sprzed - na Merlina, już? - ponad miesiąca. Kiedy to na Oku Zaświatów w Nowym Orleanie mężczyzna przyznał się do stresującego życia. Skoro wtedy, w tak rozkosznej wspólnej codzienności czuł się spięty, to jak musiał czuć się teraz?
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Zawsze to z nim robiła. Rozmiękczała go najdrobniejszym gestem i nawet najkrótszym spojrzeniem. Dlatego trochę uciekał twarzą od jej dłoni, a trochę do niej lgnął, przez co wykonał cały okrężny ruch podbródkiem, aż w końcu z rezygnacją jego spojrzenie padło na barwną mieszankę jej oczu. Pomimo, że ręce skrzyżowane miał przez chwilę na piersi, poddał się jej. Ułożył dłonie na jej biodrach. Zawsze tak było. Nawet w szkole nie był na nią obojętny. Tylko jej pozwalał układać się na swoich kolanach. Tylko jej słowem był zainteresowany, nawet, kiedy wydawało się, że słuchał jej mimochodem. Teraz zahipnotyzowany jej urokiem, wpatrywał się w piękną, perpetuową twarz i choć buzowało w nim wiele emocji - od zażenowania, przez gorycz, zdenerwowanie, zazdrość i spięcie, nie był już dłużej zły. Chociaż fakt, że w ogóle potrafiłą rozbudzić w nim te gwałtowniejsze emocje, wiele o niej mówił i jej wpływie na jego osobę. — Gdzie? W domyśle, gdzie mógł dotykać jej ciała, ale też, lokacyjnie, gdzie... ? Dookreślił to kontynuując: — W klasie, na błoniach, w zagłębieniu krużganek? — logiczna przeszkoda… którą dało się jeszcze jako tako obejść, gdyby potrafił przymknąć oko na zasady. Perpetua była uroczo nieświadoma, że mógłby chcieć dotykać jej zawsze, wszędzie. – Jesteś na to za głośna. Cała prawda. Poważny ton, brzmiący trochę jak krytyka, czy uszczypliwosć, choć w gruncie rzeczy, był to z pełnym przekonaniem i prowokacją wypowiedziany komplement. Czasami ton jego głosu wyrażał zupełnie coś innego niż słowa. Caine, zbyt długo maskujący emocje, zwyczajnie bazował na znanych mu intonacjach. Ale Perpetua, jako jedyna, potrafiła pomiędzy nimi rozróżniać delikatne różnice w brzmieniu. Chwilę potem, kiedy pierwsza skryta żartobliwość minęła, objął rękoma jej pas, w gruncie rzeczy, korzystając z jej bliskości i ułożył głowę w dołku pomiędzy jej obojczykami. Tylko na chwilę. — Przy twoich amantach? Uczniach? Przy moich dzieciach? — kontynuował na chwilę przerwany wątek i muskając ustami jej skórę, oderwał się od jej ciała, spoglądając w jej tęczówki, lekkim cieniem w burzowym spojrzeniu zdradzając źródło problemu. Dzieci. Nawet jego ramię ugięło się pod naporem jej uścisku, spięte na tyle, że ten gest zabolał, ścierając się z napiętymi ścięgnami. Ostatecznie ból zmusił go do chwilowego odpuszczenia. Rozluźnienia ramienia. — Jak jeden człowiek może czuć się przy kimś jednocześnie tak dobrze i tak źle? Miał wyrzuty sumienia, że zwyczajnie czuł się z nią szczęśliwy. Jak to świadczyło o nim, jako o byłym mężu? Ojcu? Przy dzieciach nie czuł się całkiem szczęśliwy. Czuł skomplikowanie, zmęczenie, trudność, opór, blokadę, smutek, rozgoryczenie, zawód nad samym sobą, tęsknotę do zmarłej siostry, żal do żony, która poczyniła go winnym rozpadu rodziny, niezrozumienie, odrzucenie i… brak jakiejkolwiek nadziei. A jednocześnie tylko rodzina napędzała jego życie. Tylko dla niej miał cel. Tylko dla nich chciał być lepszym człowiekiem. Tylko o dzieci chciał dbać i się o nie troszczyć. Tylko do nich czuł radość. Dzięki nim czuł dumę. Tylko one mu się w życiu udały. Tylko do nich czuł miłość. Perpetua wprowadziła nowe emocje w jego życiu. Pokazała mu, że mógł odczuwać to wszystko - cel i troskę - ale bez tego ciemnego płaszcza niezgody. Bez dwubieżności, od której bolała go głowa i od której gubił już samego siebie. — Czy Keyira jest rozsądną, młodą kobietą czy rozwydrzoną nastolatką? Bo potrafi być dwiema. O tym właśnie myślał na diabelskim młynie, kiedy zwyczajnie był tak kurewsko szczęśliwy. Że to szczęście ciągnęło za sobą inne rozważania. Był rozdarty pomiędzy dwie perspektywy. Jego radość, jednocześnie ściągała go na dno. Dwojakość tego szcześcia i dodatkowo wstępujące na drodze przeszkody, w postaci Huxów, czy perpetuowego braku czasu, dawała Caine zbyt wiele do zastanowienia. — Czy Caiden nie zgubił sensu i celu życia w swojej niezależności? Bo to zdecydowanie, co kiedyś było jego siłą, teraz jest słabością. Zawsze cenił jego jasno wyznaczoną ścieżkę. Ale niegdyś patrzył, jak Caiden z Keyirą spędzają ze sobą czas. Zazdrościł Keyirze braterskiej troski i uczucia. Teraz? Caiden zgubił się w wyznaczaniu własnej drogi. Zbyt jasno ją wytyczając, odsunął się od rodziny. Przez co Shercliffe rozważał wszystkie podjęte w życiu kroki i zastanawiał się: — Czy to ja ciągnę swoje dzieci w dół? Tylko przy mnie stają się najgorszą wersją siebie. Pogładził dla rozluźnienia miękki policzek Perpetuy. Ta gładkość i ukojenie od opuszkami palców sprowadzała go do ostatniego pytania. — Czy zdradzam z tobą moją rodzinę? Tak naprawdę nie pytał jej i nie oczekiwał odpowiedzi. Po prostu… była ciekawa, co było powodem jego spięcia na diabelskim młynie. Właśnie to. I to chciała usłyszeć? Ze wszystkich możliwych pytań, jakie mogła zadać? Na szczęście, zadała jeszcze jedno, na którym teraz mógł się skupić. Pytała go, dlaczego nie korzystał ze swojej możliwości do zdradzenia jej tego, co czuł i czego od niej chciał. — Nie chcę cię ograniczać. Ty po prostu taka jesteś. Lubisz ludzi. Ja - nie.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
— Gdziekolwiek! Umiem być cicho! Roześmiała się w głos, na jego uwagę - wysoko i perliście, perfekcyjnie niszcząc zapewnienie, które dopiero co wyszło z jej ust. Mimo jawnej prowokacji, nawet delikatnemu naigrywaniu się z jej reakcji - schlebiało jej to. Radosna, kobieca cząstka cieszyła się, że to właśnie Caine mógł jej to wytykać - pod przykrywką przytyku. W końcu doskonale wiedziała, że nie narzekał, nie śmiałby - sam w końcu robił wszystko, żeby właśnie ciszy nie zachowywała. I choć sama była głośna - potrafiła wsłuchiwać się w jego ciszę, a miał ich cały arsenał. Była to cisza ukontentowania, pełna koncentracji, skupienia, niemego uczucia, ale też pełna znaczenia - i napięcia. Taka cisza zapanowała właśnie wtedy, gdy ułożył głowę na jej piersi. Z jednej strony czuła minimalne rozluźnienie jego ciała - rozczuliła ją ta ufność, którą tak ostrożnie ją obdarzał - choć w powietrzu jednocześnie zawisła... powaga. Odbiła się ona cieniem w granatowych tęczówkach - co nie umknęło jej jasnemu spojrzeniu. Które momentalnie przybrało subtelny, miękki wyraz - i Perpetua już wiedziała, że trafiła w cierń, który tkwił głęboko w caineowym jestestwie. Paradoksalnie - w jej także. Tyle, że u niej ten cierń był jedynie widmem, echem - u niego nabierał rzeczywistej formy, z krwi i kości. — Dzieci... Widziała te wszystkie emocje, które przewijały się w jego spojrzeniu - czuła je niemal na swojej skórze, na której odbił się również gorący ślad irracjonalnego poczucia winy - i szczęścia jednocześnie. Bo Shercliffe właśnie teraz, w jej ramionach zaczął powoli się otwierać, dzielić się z nią tym, co tak wyraźnym ciężarem zalegało na jego barkach. Ukazywać uczucia, które starał się zamykać i przepracowywać samemu. Przyznawał, że czuł się z nią dobrze - a jednocześnie to właśnie ona była między innymi powodem jego rozdarcia. Sprzeczności - widziała je w nim ilekroć w ogóle się do siebie zbliżali. Prawda była jednak taka - że w końcu widziała w nim życie. I wierzyła, że nie tylko ona to dostrzegała; nie tylko dla niej się to liczyło. Wystarczyło wspomnienie jej rozmów z Keyirą - która tak emocjonalnie (i tak podobnie do ojca) reagowała na wspomnienie o nim. Pamiętała jej pytania i prośbę - o opiekę. Dlatego też, chłonąc każde jego słowo - każde pytanie - po prostu słuchała, łagodna, pełna zrozumienia. Powoli, zachęcająco przesuwając drobne dłonie po jego ramionach - i z powrotem, ku nasadzie szyi. I choć chciała odpowiedzieć mu na wszystkie pytania, które rzucił w przestrzeń - wiedziała, że nie mogła; że nie powinna. Mogła za to okazać mu wsparcie - i pokazać, że mimo wszystko; mimo tego rozdarcia, dwubieżności - nie był sam, w końcu. I nie będzie. — Dla niektórych samotność jest ucieczką - nie od innych, ale od samych siebie — mruknęła cicho, niskim, miękkim tonem. — Ponieważ widzą w oczach innych tylko odbicie siebie. Próbowałeś być szczęśliwy Caine? Wiem, że... z byłą żoną nie byłeś. Twoje dzieci też to widziały. Pewnych rzeczy uczą nas tylko rodzice. — Nie obwiniała go o nic - bo i nie miała o co. Nie tylko on odpowiadał za wychowanie swoich dzieci - i nie tylko on powinien czuć się winny. Bo widziała tę ciężkość, ten cień, który nad nim wisiał, który cały brał na siebie. Chciała go rozjaśnić - pomóc mu go rozproszyć, poradzić sobie z nim. I choć zarówno Keyira jak i Caiden wyszli już z rodzinnego domu - Caine wcale nie musiał utrwalić się w ich myślach do końca jako zdystansowany ojciec, pochłonięty przez pracę. Perpetua też nie chciała, żeby zapomniał, że ojcem był - nie chciała być powodem do zdrady czegoś tak fundamentalnego jak rodzina. Chciała tworzyć - nie niszczyć. Ufnie wtuliła policzek w jego dłoń - chowając jasne tęczówki za ciemnozłotymi rzęsami. Uśmiechając się delikatnie - nie pozwalając by ciężar jej obaw ściągnął kąciki jej ust w dół. — W istocie, lubię ludzi... — przytaknęła mu na kolejną odpowiedź, na którą Caine postanowił przerzucić ich uwagę. Na pozornie łatwiejszą kwestię - bez pytań tym razem, okraszoną samymi stwierdzeniami. Czterema twierdzącymi, prostymi zdaniami - stwierdzeniem faktów. Przynajmniej póki złotowłosa nie postanowiła ich rozwinąć. — Ale to Ciebie kocham — a nie kochała dawno i była gotowa na wszelkie związane z tym ograniczenia - mówiła o tym z pełnym przekonaniem. Obawa w jej oczach wymalowała się dopiero przy kolejnym pytaniu, które po ludzku bała się zadać. Pomna jeszcze wahania Shercliffe'a w Luizjanie. — Kim dla Ciebie jestem, Caine? Kochasz mnie? Czy... — pokręciła głową, nie chcąc dodawać nic więcej, nie chcąc dywagować i wkładać mu w usta odpowiedzi, których nie chciałaby usłyszeć. Chciała usłyszeć jego odpowiedź - nie swoją. Nie chciała znów dać się zmiękczyć jego gestom - jak w balialni. Odsunęła się więc, dwa kroki, tuż poza zasięg jego ramion. Jak w balialni.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Jeśli miał patrzeć na siebie przez pryzmat tego, co myślą o nim jego dzieci, to nie był łatwy w przyswojeniu obraz. Kącik ust Caine drgnął. Nic na te słowa nie odpowiedział. Ten dialog nabierał toku, którego nie przewidział. Sięgnął znacznie głębiej niż to zaplanował. Absolutnie nie był gotowy do tej improwizacji. Nie miał przygotowanych żadnych argumentów, a bez argumentów… cóż, przewidywał, że ta rozmowa nie mogła skończyć się dobrze. Ta kwestia, którą poruszyli, była też w jakimś stopniu niezwiązana z Perpetuą. To były rzeczy, które musiał sam przepracować. Choć z doświadczenia wiedząc, że przemilczenie tego, co sam chciał przemyśleć, nie przyniosło nic dobrego. Dlatego się tym podzielił. Ale nie chciał brnąć w to dalej. I znów to zrobiła. Znów wyznawała mu miłość, a on znów nie odpowiadał. Patrzył na nią, obserwując jak dystansuje się od niego, tak, jak on przed chwilą przed nią. Szukała swobody. Trzeźwego spojrzenia na sprawę. Rozumiał tę potrzebę. Przed momentem dokładnie tą samą bezpieczną sferę komfortu wokół siebie budował on. Jednak… w tej sytuacji, nie wiedział co w takim razie zrodziło się w jej głowie. Delikatnie zmarszczył brwi. — Bez “czy”.... — zaczął ostrożnie, bo chociaż nie wiedział co chciała powiedzieć, przewidywał po jej zachowaniu, że obrała jakiś czarny scenariusz, jakiego nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jako, że w przeciągu kilkunastu minut zaledwie, przegadali już kilka poważnych spraw i zażegnali konflikt, więc nie wiedział, gdzie Perpetua znalazła fundament do szukania nowego… — Odraczam odpowiedź na to pytanie. Wstał, bo w przeciwieństwie do Perpetuy nie był tak wrażliwy i empatyczny jak ona. Nie potrafił przystać na ten dystans, szczególnie kiedy powiedziała mu już, że może ją dotykać kiedy ma na to ochotę. Postąpił krok w jej stronę, zadzierając jej głowę do góry. — Ale nie zrozum tego źle. To nie jest “nie”. To jest - porozmawiajmy o tym później. Zaufaj mi… możesz? Zakończył kwestię nie spuszczając wzroku z jej wielobarwnych tęczówek przez długi moment. Zanim zerknął na podłogę, okraszoną drobinkami szkła i ściągnął brwi. — Tak. Zdecydowanie. To rozmowa na później.
+
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie mogła nic poradzić na swoją naturę - już nie wili jednak. Była emocją i choć bardzo mogła się starać - pozostać powściągliwą, stonowaną, może trochę niepewną - to nie potrafiła tego nie wyrażać. Byłoby to swego rodzaju kłamstwo, już nawet nie w stosunku do Caine'a, jak do samej siebie. Nie potrafiła być cicho i przemilczać sprawy tak istotne jak uczucia - których na domiar złego była zwyczajnie pewna. Jednak swoimi wyznaniami nie miała także zamiaru zmuszać do pewności - której Shercliffe zwyczajnie nie miał. Być może miał - ale jej jeszcze nie przemyślał. I choć to rozumiała - przecież, że rozumiała - po jej piersi rozlał się ból, który odbił się nagłą wilgocią pod powiekami. Tylko dlatego nie uniosła na niego spojrzenia, kiedy zmusił ją do zadarcia podbródka - uparcie wpatrując się w mieniące drobinki szkła rozproszone po drewnianej podłodze. Słysząc jego słowa - i to niedorzeczne pytanie - westchnęła cicho, dłonią zgarniając złote loki za ucho. — Mogę. Bardzo dobrze wiesz, że mogę... Dopiero wtedy uniosła wzrok, na krótko. Stanęła na palcach i wpiła się w jego usta, trochę zbyt gwałtownie, zbyt desperacko, zdecydowanie za krótko. Chcąc jedynie upewnić siebie w tym, że dalej tu jest - i nigdzie nie wyszedł. Sprawdzić, czy po ramionach jak zwykle puści jej się dreszcz, a tępe uczucie bólu w piersi odrobinę złagodnieje. Złagodniało - i jednocześnie przybrało na sile. — Zgłodniałam. Zrobię nam po kawie... Nie odmawiaj — chociaż tego, poprosiła. Zawiązując szlafrok - i unikając spojrzenia niosących burzę oczu - odwróciła się w stronę kuchni, smakując na końcu języka gorzką żałość. Jednak tylko przez chwilę. Tylko po to, żeby zaraz uśmiechnąć się i z uniesionym zadziornie podbródkiem zaprosić Shercliffe'a do stołu. Na kawę i kruche, letnie już rogaliki. Przecież umiała czekać, była w tym naprawdę dobra. Nigdzie im się nie spieszyło.
EOT
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Chciała po prostu przestać myśleć - zająć się czymś innym. Wszystkim, byleby nurt jej myśli opływał jej osobę i jestestwo z daleka - byleby tylko znów nie wpaść w spiralę błędnych refleksji. Nie mogła spać, a niewyspana nie mogła pracować - zżerały ją wyrzuty sumienia, głęboki żal, a gorycz stawała w gardle na sztorc. Jeść też więc nie mogła. Musiała się oderwać. I choć chciała być sama - i nie chciała mieć nikogo obok, tak... Musiała. Choćby po to, żeby zająć czymś myśli. Dlatego też postanowiła napisać do Fawleya - dawno mężczyzny nie widziała, dawno już nie pili razem herbaty. I choć wątpiła, żeby mogła przełknąć choć łyczek ziołowego naparu - Dragos był idealnym potencjalnym towarzyszem. Kimś, kto mógł jej opowiedzieć o zmianach w swoim życiu i pomóc nie myśleć. Choć na chwilkę. Westchnęła ciężko, automatycznie gładząc rysujący się pod luźną sukienką brzuch. Oczy znów ją zapiekły i zamrugała gwałtownie, ocierając ich kąciki - i czubek swojego nosa. Nie płakała jednak. Nie miała już czym. Słysząc pukanie do drzwi, obruszyła się w miejscu, wychodząc ze stanu otępienia. Chrząknęła, poprawiając poły jasnej sukienki na podołku. — Wejdź proszę! — zawołała - głos jej brzmiał wyjątkowo słabo i płasko. Zupełnie jakby nie ona wypowiadała te słowa. Jakby nie ona tutaj siedziała. Odrealnienie boleśnie wpijało się w jej percepcję - jednocześnie dobitnie pokazując jej, że nigdzie nie zniknęła. Tylko dalej tu była. — Wybacz, że nie wstanę, Dragosie — podniosła na mężczyznę jasne tęczówki obleczone w woal przekrwionej rogówki. Mimowolnie poprawiła złote loki w nerwowym geście - nawet one wydawały się matowe. Uśmiechnęła się - pamięć mięśniowa robiła swoje i nie wyszedł jej jakiś krzywy grymas - ale nic więcej poza ustami jej się nie uśmiechało. — Trochę słabo się czuję — przyznała, ogarniając spojrzeniem sylwetkę przyjaciela. Chrząknęła raz jeszcze, wskazując miejsce na sofie. — Jak w pracy? — Nachyliła się nad stoliczkiem, sięgając po imbryk z parującą herbatą. Nalała sobie odrobinę w kwiecistą filiżankę. Dłonie jej drżały.
Nie pamiętał kiedy ostatni raz siedział spokojnie z kimś innym niż Valeria. Dlatego list od Perpetuy sprawił, że jego twarz rozświetlił promienny uśmiech - nie widział jej od ślubu i brakowało mu tej aury wesołości, ciepła i troski, jaką roztaczała dookoła siebie. Brakowało mu przyjaciółki, po prostu. Godziny w pracy, pomimo że dzisiaj skrócone, dłużyły się niemiłosiernie. Jak na złość, miał niewiele do zrobienia, snuł się więc po biurze, nadrabiając zaległą dokumentację, co chwilę zerkając na zegarek. Pod jej dom teleportował się punktualnie o siedemnastej. Kiedy usłyszał zaproszenie, wszedł do środka, od razu kierując swe kroki do salonu. Coś ścisnęło mu serce, gdy ją zobaczył - przygaszoną, apatyczną, bez tej radosnej iskry w oku. - Nie musisz wstawać, naprawdę - podszedł do kobiety i pocałował ją w policzek na powitanie. - Jeśli chcesz odpocząć to mogę przyjść innym razem - dodał, początkowo wiążąc jej nienajlepszą kondycją z ciążowymi dolegliwościami i zmęczeniem. Dopiero spojrzenie smutnych oczu i blady uśmiech uświadomiły go, że powód jest inny, znacznie poważniejszy. Jakby patrzył na siebie w momencie, kiedy życie dobitnie mu pokazywało, że nie zasługuje na szczęście i obecność najbliższych. Dość szybko powiązał kropki - brak obecności Caine'a, to, że siedzieli w jej domu, rysy twarzy, ułożone w wyuczonym geście pozornego spokoju. Usiadł obok, z pewną dozą troski przyglądając się kobiecie. Na chwilę zastygł, gdy padło pytanie o pracę. Zacisnął dłoń na kanapie, zastanawiając się co odpowiedzieć, jak opisać wszystkie te uczucia, które nim targały odkąd powrócił do rezerwatu. - To dosyć dziwne pracować w miejscu, z którym łączą mnie najlepsze i najgorsze wspomnienia jednocześnie - powiedział zgodnie z prawdą, spoglądając na Perpę i szukając u niej zrozumienia. Całe życie poświęcił smokom, a gdy te odebrały mu matkę, stracił nie tylko najbliższą osobę, ale i pasję, zostawiając swoje roztrzaskane serce w rumuńskim rezerwacie. - Ale musiałem kiedyś ruszyć do przodu i nie żałuję decyzji, że porzuciłem posadę w Hogwarcie, który nigdy tak naprawdę nie był moim - domem - miejscem. Dostrzegając drżące dłonie Shercliffe, uśmiechnął się łagodnie. Martwił się o nią, ale nauczony doświadczeniem - nie pytał. Pozwolił jej prowadzić konwersację w sposób, który był dla niej komfortowy, jednocześnie tworząc przestrzeń do podzielenia się swoimi problemami, gdy tylko będzie na to gotowa. - Gdybyś potrzebowała pomocy, czy to w kwestii opieki czy załatwienia jakichś spraw, możesz liczyć na mnie i Valerię - napełnił filiżankę naparem i upił łyk, czując jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego gardle. - Paradoksalnie, mam o wiele mniej obowiązków niż w szkole, a może to po prostu kwestia tego, że wykonuję je z większym zaangażowaniem - wzruszył ramionami. Wciąż bił się z myślami czy postąpił właściwie i czy powrót do zawodu smokologa to był dobry pomysł.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie była sobą i to było widać. Nawet ktoś kto jej nie znał mógł to stwierdzić po zaledwie rzucie okiem. Nie trzymała jej się żadna energia, a wokół niej kwitła - tak bardzo nieprzystająca do charakteru złotowłosej - apatyczna aura. Jej zazwyczaj dobitnie silna obecność teraz rozpłynęła się w eterze. Perpetua znikała, jednocześnie bardzo mocno kotwicząc się w materialnym wymiarze. Rozbita, trzymająca się jedynie 'na słowo honoru'. Nie nadstawiła policzka z uśmiechem, gdy Fawley pochylał się by ją ucałować - przyjęła ten gest biernie. Choć zazwyczaj sama rozpływała się w czułościach. W normalnych okolicznościach zapewne rozkokosiłaby się nad tym niewinnym gestem - teraz jedynie opuściła wzrok na trzymaną filiżankę. Zacisnęła szczupłe palce na porcelanie, kręcąc głową na słowa mężczyzny. — Nie chcę odpoczywać — rzuciła po prostu, krótko. Odpoczynek wiązał się z myślami, które bez przerwy napływały i kłębiły się w jej głowie. Miała ich dość. Podniosła zasnute smutkiem oczy na Dragosa, kącik jej ust drgnął delikatnie. — Miło mi, że znalazłeś chwilę czasu, żeby do mnie wpaść. Do mnie. Nie - do nas. Przez twarz złotowłosej przebiegł bolesny grymas - który szybko zamaskowała filiżanką uniesioną do ust. Nie zaprosiła przyjaciela po to, żeby przelewać na niego swoje smutki. Żale. Swoją osobistą tragedię. Była wdzięczna, że Fawley nie drążył, tylko gładko przyjął scenariusz, którym ona się kierowała. Choć nie mogła wytrzymać jego zatroskanego spojrzenia - wszyscy tak na nią patrzyli. A ona chciała udawać, że wszystko jest w porządku, chociaż przez momencik... — Jestem dumna, że się na to zdecydowałeś — podjęła temat zawodowy Dragosa. Podchodziła do mężczyzny nieco protekcjonalnie - jak do wszystkich wokół z resztą. Dręczące ją myśli w końcu odsunęły się na nieco dalszy plan - tak, praca była dobrym tematem przewodnim. — Czarodzieja z rezerwatu wyrwiesz, ale rezerwatu z czarodzieja już nie... To jak ja i Mung. Niekończąca się opowieść. — Upiła łyk herbaty, walcząc przez chwilę z własnym ciałem by napar gładko przełknąć. Gardło miała ściśnięte jak imadło. — Okazało się, że w Szpitalu szukają uzdrowiciela dyżurnego na urazach pozaklęciowych, też wróciłam na stare śmieci. Nie mogła pracować w Hogwarcie. Już nie. Chrząknęła, zbywając propozycję mężczyzny milczeniem. Nie chciała o tym mówić, bardzo nie chciała nawet myśleć o przyszłości. — Co u Valerii? — rzuciła bez większej refleksji. Chwytała się wątków, które w żaden sposób nie dotyczyły jej samej.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Palce nieznacznie mu zadrżały, gdy jego powitalny gest został przyjęty bez większego entuzjazmu – nie dlatego, że czuł się odrzucony czy znieważony. W głowie zapaliła mu się czerwona lampka. Perpetua była pierwsza do czułych uścisków, uśmiechów i bliskości; teraz, gdy spuściła wzrok i kurczowo zacisnęła dłonie na filiżance wyglądała jakby zaraz miała się rozpaść, a jej jedyną kotwicą była porcelana. Nie umknęło jego uwadze do mnie. Bądź co bądź, nigdy nie miał z Caine’m jakichś szczególnie bliskich relacji (w zasadzie to nie miał żadnych), ale od kiedy wila się z nim związała, używała formy my. Nie zamierzał jednak pytać i zaglądać do wciąż jątrzącej się rany. – Wiem, że ostatnio byłem mocno niedostępny, ale dużo się działo i… - nie chciał się tłumaczyć i obarczać kobiety swoimi problemami. – Przepraszam – poszukał jej jasnych tęczówek, chcąc przekazać za pomocą oczu, że zawsze dla niej będzie, niezależnie od tego ile przeszkód natrafi na swej drodze. – Prawie skończyłem remont, więc następnym razem widzimy się u mnie. O ile lubisz muzykę Zbira Nokturnó, bo mój sąsiad jest jego ogromnym fanem – parsknął, kręcąc głową na potwierdzenie jak bardzo ma dość upierdliwego lokatora zza ściany. – Póki co unikam bezpośrednich starć ze smokami i się klimatyzuję – przełknął nerwowo ślinę, nieświadomie kierując rozmowę na niebezpiecznie bolesne tory. Miał wrażenie, iż zaraz się zachłyśnie powietrzem. Płuca, ściśnięte kilkunastoletnim wypieraniem traumy, na chwilę przestały pracować. Zamaskował ten krótki moment niedyspozycji obraniem wygodniejszej pozy na kanapie, zakładając nogę na nogę. – Ale masz rację, rezerwat zawsze był miejscem, w którym czułem się jak w domu w momencie, kiedy ten opustoszał – przyznał. Za to rewelacji o powrocie Perpetuy do Munga się nie spodziewał. Otworzył szeroko oczy, dopatrując się w jej twarzy może nie tyle powodu, co stosunku do tej zmiany. Zrobiła to, bo chciała czy musiała, uciekając przed czymś? – Mówią, że takie powroty to cofanie się i blokowanie swojego rozwoju. Ale wydaje mi się, że i tobie i mi to wyjdzie na dobre – uśmiechnął się delikatnie, odkładając filiżankę na blat stołu. A przynajmniej miał taką nadzieję, że w końcu oboje staną na nogach i odnajdą w swoim życiu pewną stałą, coś, do czego zawsze mogą wrócić, gdy wszystko inne trawi ogień. – Teraz jak znowu postanowię zniknąć, przynajmniej będę miał w szpitalu towarzystwo – luźno nawiązał do zeszłego roku, kiedy zachorował na znikanie epidemiczne i przez to spędził w Mungu kilka długich dni, uprzednio zasięgając rady u Perpy. Pytanie o Valerię od razu zmieniło jego rysy twarzy – złagodniały, a oczy rozbłysły na samą myśl o kobiecie. – Ma dużo pracy i spraw rodzinnych na głowie, kazała przekazać pozdrowienia – gładko ominął wszystko to, co działo się teraz u Albescu. Sprawy rodzinne piętrzyły się z dnia na dzień i nawet nie chciał dywagować ile ich jeszcze czeka poszukiwań i stresu, aby złagodzić sytuację. – Ale trzyma się – to spore niedopowiedzenie zamaskował wygięciem warg w wymuszonym uśmiechu. – I jak tylko znajdzie chwilę, na pewno do ciebie przyjdzie. Jeśli będziesz chciała – zapewnił, nienachalnie oferując Perpecie towarzystwo – czy to swoje czy Valerii, byleby tylko miała świadomość, że nie została sama, z czymkolwiek się teraz borykała.