W głębi kuchni znajduje się ukryte przejście, prowadzące do obszernego pomieszczenia wypełnionego charakterystyczną wonią wina i drewna. Zamieszkuje tutaj zbuntowany skrzat, Irek, który postanowił zrobić specjalny magazyn alkoholu dla swoich ulubionych uczniów. Jest on bardzo poczciwym stworzeniem i choć łatwo się denerwuje, to jeśli tylko wie się jak, da się go udobruchać. Pod ścianami stoją zamknięte na klucz szafki z różnymi butelkami, żeby do którejś się dostać, trzeba poprosić o to Irka. Ponadto, czasem są tu organizowane mocno zakrapiane imprezy, ale jedynie dla wybranych osób, więc trzeba się starać żeby na jednej z takich zagościć.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Autor
Wiadomość
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Jedno trzeba przyznać - Jack nieźle wstrzelił się w sytuację, przejmując kontrolę nad zwariowanym biegiem wydarzeń. Mefisto chętnie dopadł do baru i o niego też się podparł, oddychając szybko i płytko. Przynajmniej miał chwilę na zebranie myśli; tych rozszalałych, rozcieńczonych spożytym alkoholem i przytłumionych głupimi instynktami. Nie miał pojęcia czemu Neirin uznał, że drażnienie wilkołaka przed pełnią to dobry pomysł. Czy na samym początku tego spotkania nie debatowali odnośnie pozostawienia go w spokoju? Nikt nie chciał testować Firehutchcatcha w pomieszczeniu. Nikt nie chciał ryzykować... a przynajmniej tak wydawało się Ślizgonowi. Obserwował w milczeniu, jak Moment ratuje sytuację i doprowadza Neirina do porządku. To było trochę bolesne, patrzeć tak ze świadomością, że sam nie byłby w stanie zrobić tego samego. Po prostu milczał i czekał - nie tyle co na swoich towarzyszy, a raczej na moment, w którym jego własne serce przestanie się tak szaleńczo rozbijać po klatce piersiowej. Mógł śmiało stwierdzić, że z każdą chwilą było coraz lepiej. Nie nazwałby się "niedoszłym mordercą" (pomijając fakt, że rzeczywiście mordercą był), przecież nawet w tej swojej chwili słabości nie planował nikogo aż tak skrzywdzić... Chyba... ogólnie to wcale niczego nie planował, to się po prostu działo... - Kurwa - podsumował, gdy ten durny Puchon wylał na niego wiadro lodowatej wody. Jak przed chwilą był spokojny, tak teraz szlag go trafił; wpatrywał się w chłopaka ze szczerą nienawiścią, zapominając o całej sytuacji z Neirinem. Tego dzieciaka już do reszty pojebało? CZY ICH WSZYSTKICH JUŻ DO RESZTY POJEBAŁO? On się odsuwał, robił uniki, starał się po prostu nie narażać na niebezpieczeństwo ani siebie, ani nikogo innego... Ale nie, oczywiście, wychowankowie Hufflepuffu wiedzieli lepiej! Co jest złego w wejściu do Zakazanego Lasu? Czemu by tak nie drażnić wilkołaka krwią? A może po prostu oblać go wodą, jak będzie wkurwiony? Zdusił w sobie żmudne zapewnienia, że ciężko odpowiedzieć na to pytanie Jacka, bo nie ma zbyt wielu osób, które nazwałby przyjaciółmi; zresztą, nie wiedział też o jaki dylemat chodzi, bo trzymanie się odległość to jawne "ej, nie zrobię ci krzywdy". Parsknął ciężko, wyjmując różdżkę i zaciskając na niej palce tak mocno, jakby próbował je sobie wyłamać. Moment odwrócił się do niego tyłem i rzucenie teraz jakiegoś mało przyjemnego zaklęcia było banalnie proste... Formułki przelatywały mu przez głowę i brakowało subtelnych ruchów nadgarstka, żeby przekleństwa spłynęły na siedemnastolatka. Aquasudo już tańczyło mu na końcu języka, gdy znikąd obok pojawił się Neirin. Jednocześnie z jego Silverto, Mefisto rzucił proste Chłoszczyść - w ten sposób nie wyglądał jak debil sterczący z różdżką i kombinujący co by tutaj zrobić. Nie była mu potrzebna pomoc. W końcu był suchy, a równie szybko zniknęły wszystkie odłamki szkła, plamy krwi czy alkoholi. Student wsunął różdżkę do kieszeni spodni, wziął jeszcze jeden głębszy wdech i wymusił niewielki uśmiech, którym uraczył Vaughna. - Cóż, świetnie się bawiłem, ale na mnie już chyba pora. Dzięki. - Wyszedł z pomieszczenia szybko, żeby już nie wdawać się w jakieś dyskusje; nie zorientował się przy tym, że nie oddał Puchonowi jego krawata. W tej chwili zupełnie nie potrafił się tym przejmować - zmęczony i dalej poddenerwowany chciał zaszyć się w jakimś bezpiecznym kąciku, gdzie nikt nie będzie go tak wyprowadzał z równowagi.
Nawet lepiej, że Jack nie widział co Mefisto miał zamiar zrobić. Chociaż znając jego, to nawet gdyby wiedział, nie ruszyłby się z miejsca. Jedynie wpatrując beznamiętnie w swojego oprawcę. Przekonany był, że każdy swój rozum ma. Zatem skoro go używa i jest w stanie świadomie czynić innym krzywdę, nie jest wart niczyjego szacunku. Pewnie jeszcze nie raz ta postawa go zgubi... byle nie na zawsze. Może do tego czasu nauczy się reagować na podobne sytuacje? Choćby ucieczką. Szkoda byłoby pożegnać się z tym światem zbyt wcześnie, skoro udało mu się coś w nim polubić. Raczej chciał dobrze. Wyszło jak zwykle. Cóż... Moment nie był najlepszy w pomaganiu innym. Liczą się intencje prawda? Spoglądał na odłamki szkła, formujące się ponownie w rozbitą wcześniej butelkę, oraz plamy krwi i wody znikające niczym wypłukane przez samotną falę. Ani śladu posoki, czy rozlanego piwa. Nawet ładnie. Tak to każdy chciałby sprzątać. Przeniósł swój wzrok na Mefisto. Nadal tam stał. Dziwnie blisko ale przynajmniej był już suchy. Chyba chciał zapytać czy już ochłonął. Jednak zamiast tego jego spojrzenie zostało przyciągnięte przez przedmiot dzierżony przez drugiego puchona. - To moja różdżka? Oddaj. - Zrobił krok na przód, kompletnie ignorując napięta twarz wilkołaka, jakby ten subtelny grymas został zepchnięty przezeń na dalszy plan. Tu są ważniejsze problemy! Pochwycił rudzielca za dłoń i wyciągając mu z niej zaczarowany kijek. - I nie ruszaj... co jeśli przestanie mnie słuchać? Niedługo egzaminy. - Jęknął, po chwili zagłuszony przez wychodzącego Noxa. Czyżby wstyd go ogarnął za tamto zachowanie? Ale stwierdził, że było miło. To chyba w porządku, że dobrze się bawił? Będzie można go jeszcze kiedyś zaprosić. Neirin również powinien się wstydzić. Skierował swoją uwagę z powrotem w stronę rudzielca, przypominając sobie o tym, że przecież poza różdżką miał w płaszczu coś jeszcze. Czy Puchon już to znalazł? Momentowi przez chwilę zrobiło się głupio. - Szperałeś w moim płaszczu? - Zapytał niepewnie, sam nieco zażenowany. - Też mam dla Ciebie prezent. Może nie jest taki fajny jak ten pierwszy... ale nie jestem hodowcą egzotycznych zwierzaków. - Wręcz odrobinę się naburmuszył na wspomnienie tego wielkiego terrarium z żywą sznurówką, którą Nox wręczył Neirinowi zanim ten został obdarowany przez Jacka. Takiego podarku niczym już nie przebije. Ale może chociaż miło mu się zrobi przez te pierwsze trzy minuty zanim podarek zostanie popsuty albo rzucony w kąt? Podszedł do swoich ubrań i macając chwile kieszenie, wyciągnął zeń niewielkie, podłużne pudełeczko przewiązane wstążką. Z jednej strony było odrobinę przygniecione ale nic wewnątrz nie chrobotało, zatem wyglądało, że wszystko jest w porządku. Jeśli nie... będzie to kolejna porażka w życiu Momenta. Jedna z wielu do odliczenia. - Weź. Wszystkiego dobrego. - Odwrócił spojrzenie, wysuwając dłoń w jego stronę.Skrzywił się tak, jakby to na czyjeś polecenie musiał dzielić się z kimś cukierkami. - Chyba jest całe... lubisz zwierzaki, więc pomyślałem, że będziesz takie chciał. Dodałem również tusz, który świeci w ciemności. Zatem będziesz mógł uczyć się również w nocy. - Zamilkł. Za dużo paplaniny. Niech Neirin sam oceni czy mu się podoba czy nie. Dziwny prezent jak na Puchona. Węże to raczej domena Slytherinu. Niestety istniała obawa, że borsuk nie wyglądałby już tak majestatycznie, gdyby go nabić albo obwiązać wokół kryształowego pióra. Najwyżej następnym razem poszuka czegoś odpowiedniejszego. Tymczasem ciekaw był, czy Neirin wymyślił już sobie życzenie. Nie odpowiedział mu wcześniej czy je spełni, ale chyba powinien. Co to za gra, jeśli nikt nie przestrzega zasad?
Prezent:
Prezent II:
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Oddał różdżkę bez protestów. Nie sądził, aby nagle przestała słuchać szatyna. To raczej tak nie działa. Rudzielec w ogóle był zdziwiony, że patyczek poddał się jego woli. Winien chyba burzyć się, gdy ktoś go przejmuje? Nie? Huh. Może to przez bliskość i relacje między właścicielami? Magia chyba takie rzeczy rozumie i wyczuwa. - Musiałbym cię pokonać w pojedynku, aby odmówiła ci posłuszeństwa. Takim na śmierć i życie. Ale nie chcę cię zabijać. Mam swoją różdżkę. Jest dobra, wiesz? Bardzo dobrze rzuca zaklęcia lecznicze - nie miał jej jednak teraz przy sobie, aby pokazać, a tarninową Jack mu odebrał. Wobec tego spojrzał po swoim przedramieniu. Póki co prowizoryczny opatrunek nie przecieka. Za moment też będą w pokoju wspólnym, więc spokojnie się wyleczy. Nie ma co panikować. Odprowadził Mefisto wzrokiem. Nie sądził, że oblanie wodą było aż powodem do opuszczenia zabawy. Raczej by o takie zachowanie, podchodzące pod nastoletni foch, posądził kobiety. Tym można wiadrem wody zepsuć włosy, twarz, ubranie, zapewne coś jeszcze się znajdzie, co wrażliwe jest na wilgoć w ilościach hurtowych. Może jakaś biżuteria? Neirin nie miał pojęcia. Nie zatrzymywał jednak chłopaka. Skoro chce, niech idzie. Dobrze się bawił, miło było. Najwyraźniej rudy przesadził tą ostatnią akcją. Nie czuł jednak wyrzutów. Nie było mu głupio. Uznał tylko, że to było trochę za dużo i tyle z moralnego odzewu jego sumienia. Wrócił uwagą do Jacka. - Tylko wyjąłem różdżkę - pudełeczka nie ruszał. Nie był świadom, że Moment coś dla niego przygotował. Ma jakiś pakunek w kieszeni, to ma. Neirinowi przez myśl nie przeszło w nim grzebać. Nie spodziewał się zatem, iż paczuszka jest dla niego. Spojrzał na prezent, przejmując go z rąk niższego Walijczyka. Wysłuchał jego słów, przyjrzał się grymasowi, a potem otworzył. Na początku nie wiedział, co to jest. Wygląda jak różdżka. Ale czemu jest ze szkła? Można je robić z czegoś poza drewnem? To chyba niepraktyczne... Wyciągnął przedmiot z opakowania, oglądając. Miał złotego węża i był dość ciężki. Zimny, ale pewnie leżał w dłoni. A słysząc o tuszu, w rudej łepetynie zatrybiły zębatki. - To pióro? - Spytał, odkładając opakowanie na stolik i przyglądając się mocniej kryształowi. Próbując ułożyć go w palcach. - Można pisać szkłem? To brzmi tak... Tak - nie potrafił nazwać tego odczucia, towarzyszącemu myśli, iż kawałkiem kryształu da się pisać jak piórem. Dotknął palcem końcówki. Była ostra. Skaleczył się? Nie, nie było krwi. - Tak... Jak ja - to chyba najlepiej podsumowuje prezent. Był irracjonalny. Dziwny. Niecodzienny. A przez to wpasowywał się idealnie w postać Neirina. Czego chcieć więcej od prezentu, jak nie odrobiny surrealizmu wzorowanej na obdarowywanej osobie? Naprawdę mu się podobało. I chociaż nie dało się tego zaobserwować po twarzy, tak przyglądając się oczom można było dostrzec weselsze ogniki. Ten dzień był dobry. Wąż. Pióro. Ta głupia, ale jednak na swój sposób zabawna popijawa. Chyba tak powinny wyglądać urodziny. - Zostało jeszcze życzenie, tak? - Wsunął pióro do opakowania, aby się nie zniszczyło, zanim spojrzał na Jacka, milcząc parę sekund. Wyciągnął dłoń, zgarniając miękko włosy szatyna. Odgarniając je na bok, gładząc go po policzku i szczęce. Ujmując lekko za brodę, aby unieść mu twarz, móc się jej lepiej przyjrzeć. - Uśmiechnij się - inni pewnie by uznali, że chłopak marnuje życzenie. Czymże wszak jest uśmiech? Byle grymasem dla niektórych częstszym niż deszcz w Anglii. Jack jednak rzadko pozwalał, aby kąciki jego ust uniosły się w górę, systematycznie ściągając je w dół lub krzywiąc twarz w marudnym grymasie niezadowolenia. Uśmiech w jego przypadku jest czymś wyjątkowym. I jak rudy mało dbał o emocje czy mimikę... Uznał to za nietuzinkowy prezent, aby Jack wręczył mu pióro z uśmiechem na ustach.
Chwilę stał w zniecierpliwieniu. Czy to musi tyle trwać? Wywal to albo schowaj do kieszeni... Naprawdę niezręczne jest tak stać i czekać na reakcje drugiej osoby. - Tak, jak ty. Mam nadzieję, że będziesz używać tuszu. Nie własnej krwi. - Skomentował starając się odwrócić uwagę od napiętej atmosfery wręczania podarków. Czy to dobry moment aby wyjść? Już miał się odwrócić i uczynić pierwszy krok, jednak Neirin ubiegł go, przypominając o jeszcze jednej rzeczy. - Życzenie? - No tak. Przecież sam o owym mu przypominał parę chwil temu, zanim sam poszedł święcić wilkołaka wodą z lodem. Powinien dziękować opatrzności, że po czymś takim nadal stoi o własnych siłach. Niemniej, przyjęcie się udało i chyba nawet będzie pozytywnie wspominane przez jubilata. - Tak? I co to jest? - Znieruchomiał gdy tylko rudzielec wyciągnął rękę w jego kierunku. Cóż to, powtórka z rozgrywki? Wpatrywał mu się w oczy, jakby szukał w nich jakiejś psychopatycznej iskry, która popchnęła go do rozbicia butelki i rozdrażnienia wilkołaka własną krwią. Może nie potraktuje Jacka w podobny sposób? Skojarzenia Momenta z podobnymi sytuacjami były niezwykle płytkie i zazwyczaj brakowało w nich jakiegokolwiek romantyzmu. Bez względu na to po której stronie stał. Czy jako strona bierna, czy ta czynna, próbująca nie udusić swojego rozmówcy kawałkiem ciasta podczas poczęstunku. Uniósł swoje spojrzenie w górę wraz z kolejnym ruchem poparzonej ręki, która teraz podtrzymywała delikatnie jego podbródek. Oddech mu się urwał, zdając sprawę z tego że to milczenie trwa odrobinę za długo. A potem... - CO? - Wypuścił głośno powietrze z ust. Chyba się przesłyszał. W sensie, że Neirin z Mefistofelesem walczyli przez wieczór o coś tak trywialnego jak uśmiech Jacka? Jeśli się nad tym zastanowić, w ciągu całego spotkania, odkąd natknęli się na Mefistofelesa przed pokojem wspólnym Puchonów, Jack nie był w stanie wykrzesać z siebie nawet odrobiny entuzjazmu, który sprawiłby że jego usta wygięłyby się w tak monotonny u niektórych wyraz twarzy. - Mam się uśmiechnąć? - Zapytał ponownie, jakby się upewniając że o to Neirinowi właśnie chodzi - ten wzrok nie kłamał. Uciekł spojrzeniem zażenowany. To będzie dość sztuczne. Chłopak zmarnował życzenie... chyba, że Jack jednak się zmobilizuje i pomyśli o czymś przyjemnym. Zadanie na miarę próby wywoływania patronusa. Przymknął na moment oczy aby się skupić. Gdziekolwiek uciekły jego myśli, na pewno było tam coś... oraz pizza! Trwało to może niecałe dwie sekundy, jednak na pewno był to prawdziwy uśmiech. Wszak on się cieszy tylko w dwóch wypadkach. Jak spotka go coś fajnego albo postawi się przed nim talerz pełen jedzenia. - Dobra, starczy. - Zawstydził się tą sytuacją, szybko odsuwając od Neirina i chwytając jego dłoń. - Koniec na dziś. - Był wyraźnie speszony. Do tego stopnia, że zapomniał okryć swoją nagą pierś. Także uciekając z pomieszczenia, ledwie przypomniawszy sobie o zalegającej na kanapie szacie szatyna, musieli dla skrzata wyglądać odrobinę podejrzanie. Ważne że pokój wspólny był niedaleko i nie zostawili po sobie żadnego bałaganu. Będą mieli szansę jeszcze kiedyś tam wrócić.
ztx2
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Skoro nic na niego nie działało... ...skoro nic nie było w stanie poprawić mu humoru na dłużej niż kilka minut... ...cóż mogło pomóc, jeśli nie alkohol? Szczerze mówiąc dziwił się sam sobie, że na pomysł zapicia smutków wpadł z aż tak dużym opóźnieniem, ale teraz zamierzał nadrobić całą tę zwłokę. Szybko i skutecznie. I efektownie, miał nadzieję. Pomysł na małe męskie spotkanie przyszedł do niego w obliczu kumulacji zdarzeń, po pierwsze bowiem ukończył właśnie kurs barmana, a po drugie – Jerry odkrył zupełnie nowe miejsce, które aż prosiło się o dokładną eksplorację, o czym zresztą od razu powiadomił go drogą pocztową. Kiedy tylko dostał list, zszedł do kuchni i wybadał całą sprawę, chcąc przekonać się na własne oczy jak to wszystko wygląda. A wyglądało cokolwiek zachęcająco. Wypadałoby jednak zacząć od początku – odezwał się do chłopaków nie tylko dlatego, że miał ku temu odpowiednią sposobność, a przede wszystkim dlatego, że desperacko potrzebował ich towarzystwa. Siostra, jakkolwiek była dla niego nieocenionym wsparciem, nie była w stanie pomóc mu w taki sposób jak dobrzy kumple przy boku. Fazę zadręczania się w samotności i wstrętu do czyjegokolwiek towarzystwa miał już za sobą, teraz potrzebował wrócić do normalności i cicho liczył, że Jerry oraz Tyler delikatnie mu w tym pomogą. Oczywiście nie mówił tego wprost... w ogóle niewiele mówił, ograniczył się jedynie do krótkich, enigmatycznych liścików zachęcających ich do przyjścia w to miejsce. Wyznaczył godzinę spotkania i zjawił się nieznacznie wcześniej aby trochę przygotować „bar” Irka. Skrzata przekupił wspomnianą puszką kandyzowanych ananasów i zapewnił tym sobie spokój na długi czas, stworek wydawał się bowiem całkiem zadowolony i nie tylko dał mu dostęp do kilku szafek, ale też zupełnie stąd zniknął, podśpiewując wesoło pod nosem. W końcu obsługa była im zupełnie zbędna, bo to właśnie Swansea we własnej osobie miał być „barmanem na tym dancingu”. Z tą tylko różnicą, że nie było tu żadnego dancingu. Będąc już w pomieszczeniu, Eli rozejrzał się z zamyśleniem, po czym dwie puste skrzynki przetransmutował za pomocą zaklęcia furnise w średnio wygodne barowe stołki, natomiast dwie beczki w niewielki, aczkolwiek całkiem profesjonalny kontuar. Barmańskie zabawki przyniósł ze sobą, więc jedynie wyciągnął je z torby i rozłożył na barze. Pozostało tylko czekać.
Alkohol miał w sobie moc. Rozwiązywał języki i pomagał przetrwać najgorszą falę żalu czy przygnębienia. Co prawda następnego ranka mordował bezwzględnym kacem, a jednak ludzie sięgali po trunki mimo, że ponoć są szkodliwe i niezdrowe. Jeremy nie potrzebował drugiego zaproszenia. Nie planował odmawiać spotkania z Elijahem z wielu powodów. Widział, że kumpel coś się ostatnio źle trzyma, jednak znał go na tyle, by wiedzieć, że nie wymusi od niego tłumaczenia dopóki sam nie będzie na to gotowy. Z drugiej strony ostatnimi dniami jego bliźniaczka się do niego tak mocno przykleiła, że nie miał możliwości by chociaż po ludzku do niego zagadać. Ktokolwiek miał czelność podejść do Elijaha, jego siostra patrzyła na niego z jakąś dziwną grozą w oku. Jeremy miał tyle oleju w głowie, by zaniechać prób nawiązania rozmowy tak długo aż jego siostra sobie nie pójdzie. Już od dawna go frustrowała ich ta nierozłączność. Chciałby móc czasem pogadać z Elim bez towarzystwa jego bliźniaczej połówki, która w dodatku była płcią piękniejszą niż oni. Poszedł w ciemno w umówione miejsce. Rad był z aprobaty Elijaha, lubił odkrywać nowe miejsca i je pokazywać wybranym. Miał nadzieję, że będą pić alkohol, bo inaczej po co mieli się tam spotkać? Jeremy potrzebował zamienić krew w żyłach na whiskey. Niby uśmiechał się szeroko do ludzi, niby żartował, ale w środku wył z rozpaczy i coraz trudniej było mu się szczerzyć. Wszystko to przez jeden jedyny list od... brata. Na samą myśl Jeremy chciał uderzać głową w ścianę by pozbyć się treści jak i problemu. Rozumiał Elijaha w kwestii oszczędnego uzewnętrzniania kłopotów emocjonalnych. Sam miał z tym problem, a jeśli tylko wpada w gniew, nie potrafił się powstrzymać. Potrzebował alkoholu. Potrzebował się upić i na chwilę zapomnieć, chciał zabawić się i udawać, że jutra już nie będzie. Wszedł do kuchni i wyminął krzątające się skrzaty. Raz dwa otworzył ukryte przejście i po chwili wlepiał wzrok w stołek barowy, którego wcześniej tu nie było. - Serwus! Normalnie oczom nie wierzę, nie ma przy tobie Elaine. Cholera, muszę chyba zrobić ci zdjęcie, bo to szaleństwo. - zażartował i oczywiście doprawił wypowiedź szerokim wyszczerzem. Podszedł do Krukona, ścisnął mu mocno dłoń zastanawiając się jednocześnie kiedy miał z nim okazję normalnie porozmawiać. - Ooo, lubię takie świecące kolorowe butelki. Pachną alkoholem... dziś są moje urodziny? Czy jakieś święto, o któym nie wiem? - popatrzył na Elijaha i usiadł sobie po przeciwnej stronie barku gotów wypić wszystko, co dostanie do ręki. Jak najwięcej. Do nieprzytomności.
Choć alkohol zdarzało mu się pić od święta, kiedy otrzymał zaproszenie od Elijaha na męski wieczór zabarwiony drinkami przygotowywanymi przez samego Swansea, nie mógł odmówić. I choć od paru tygodni odznaczał się dziwnym dystansem wobec jakichkolwiek ludzi, wybierając się na to spotkanie, nie odczuwał żadnego zniechęcenia; trochę go to zresztą ucieszyło, bo doskwierająca mu samotność zaczęła go powoli dobijać. Wiedział też, że popijawa ograniczy się tylko do niego, Elio i Jerry'ego, którego znał przede wszystkim z widzenia, dlatego nie martwił się zbytnio o to, ile alkoholu wypije, i w konsekwencji - czy zaśnie w miękkim łóżku swojego mieszkania, czy na ladzie w zamkowej kuchni. A nawet gdyby okazało się, że jednak spędzi noc w kuchennej kanciapie, a rano obudzi się z ostrym bólem głowy, nie będzie miał sobie tego za złe; zarówno on, jak i Elijah, Jeremy pewnie też, tego potrzebował - zapomnieć o problemach, choćby na te parę godzin. Na tę okazję nie ubrał się spektakularnie, przede wszystkim dlatego, że wiedział, iż grono jest odgórnie zaplanowane, a w pobliżu nie spotka żadnych pań. Czarna koszula na długi rękaw, klasyczne spodnie z wysokim stanem, przewiązane skórzanym paskiem i zwykłe, czarno-białe trampki sprawiały, że wyglądał schludnie, a przede wszystkim o to mu chodziło. Do Sekretnego Baru dotarł jako ostatni dzięki informacji od Swansea odnośnie jego lokalizacji. Za barem dostrzegł Krukona, czekającego na okazję, by popisać się swoimi świeżo zdobytymi umiejętnościami barmańskimi; za ladą z kolei siedział Jerry, wyraźnie wyczekując pierwszej kolejki alkoholu. Przywitał się z obojgiem chłopaków, ściskając im dłoń na powitanie. - No Elio, co nam przyrządzisz na rozgrzewkę? Teraz, póki jesteśmy trzeźwi, musisz się popisać, bo później możemy... nie docenić Twoich specjałów - powiedział, szczerząc się do obu towarzyszy. Z kieszeni spodni wyjął paczkę papierosów; jednego włożył sobie do ust i odpalił, pozostałe proponując Elijahowi i Jerry'emu.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie musiał długo czekać na pojawienie się zaproszonych chłopaków, bo ci – od dziwo! – przyszli zupełnie punktualnie. No jasne, czemu on się w ogóle temu dziwił? Przecież chodziło o alkohol, a żaden z nich nie zwykł zwlekać w tym temacie, zwłaszcza kiedy nie wszystko układało się tak, jakby sobie tego życzyli. – Witam szanownego pana. Jakie tam zdjęcie, przesadzasz. – uścisnął kumplowi dłoń i zaśmiał się pod nosem, chcąc tym samym pokazać, że potraktował to jako żart, choć słowa Jerry'ego zmusiły go do zastanowienia; rzeczywiście ostatnimi czasy Elaine towarzyszyła mu w każdym miejscu, na wszystkich zajęciach i najczęściej również poza nimi... to drugie było dość oczywiste z racji tego, że od tygodnia wychodził z domu tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał. Podrapał się po gładko ogolonej brodzie. – Może masz trochę racji... tym lepiej, że do mnie przyszedłeś. – wyciągnął z torby swój mugolski polaroid i położył go na barze – miał plan zrobić kilka zdjęć drinków żeby móc po jakimś czasie ocenić swoje postępy, a może i nacyka kilka wspólnych z chłopakami – powinien uwiecznić tę chwilę, żeby mieć pewność, że nie wymknie się ona z jego pamięci. Słysząc otwierane drzwi, poniósł wzrok i zaraz uniósł kąciki ust na widok Ślizgona. – No to jesteśmy w komplecie, siądźcie sobie wygodnie i obserwujcie jak dzieje się magia. – powiedział, jednocześnie ściskając na powitanie dłoń Tylera. – Dzisiaj będzie trochę po babsku, ale przecież nie musimy się do tego nikomu przyznawać. Chociaż proponuję zacząć od wściekłych psidwaków – uśmiechnął się pod nosem, a potem zaczął działać. Przywołał do siebie kieliszki, odnalazł butelkę uścisku Merlina i wlał ją do szkieł. Potem delikatnie uzupełnił je sokiem z malin i kilkoma kroplami wywaru z hibiskusa ognistego, który sprawił, że kieliszki zaczęły delikatnie dymić. – Za co pijemy? Bo chyba wszyscy mamy ku temu jakiś dobry powód. – stwierdził gorzko, przysuwając do siebie jeden z kieliszków. – Może za egzaminy? Pracę już mamy, a o miłości to lepiej nie mówić. – uniósł kieliszek, stuknął się nim z kolegami i wychylił go do dna, nieznacznie krzywiąc się na moc alkoholu i drapanie w gardle wywołane ostrym wywarem. przepraszam bardzo za opóźnienie, kumulowałam wena :c
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Popatrzył zainteresowany na wyciągnięty aparat, przymrużył oczy i nie powstrzymał cisnącego się na usta uśmiechu. Wyczekał na ten krótki moment, kiedy Elijah po coś sięgał i jednym szybkim ruchem zabrał jego skarb. Obchodził się z nim delikatnie, doskonale zdając sobie sprawę z pasji kumpla. Mimo wszystko nie mógł się temu oprzeć. - Ja mówię serio, że trzeba uczcić jednorazowy brak twojej siostry. - mówiąc to, zrobił zdjęcie, tworząc pierwszą pamiątkę tego spotkania. Nie, nie oddał aparatu od razu. Odwrócił się plecami do Krukona, zabierając tym samym aparat z zasięgu jego rąk i zerknął co tam udało mu się stworzyć. Sądząc po jego minie, był usatysfakcjonowany. - Udokumentuję na wizbooku. Toż to przejdzie do legendy. - trochę się naigrywał z Elijaha, jednak robił to w sposób całkowicie niegroźny i co lepsze, typowy dla swojego charakteru. Nie raz i nie dwa wytykał mu przecież wieczną obecność Elaine. Popatrzył znad aparatu na wchodzącego do środka Ślizgona. Nie miał pojęcia, że i on będzie zaproszony, ale też nie widział w tym żadnego problemu. Ścisnął mu dłoń i dopiero wtedy odłożył delikatnie polaroid na blat, tam gdzie dotychczas leżał. - Woods dobrze prawi, polać mu pierwszemu. - wyszczerzył się do Tyler'a i usiadł obok niego na stołku barkowym. Oparł łokcie o blat i obserwował alkoholową magię, która nigdy, przenigdy nie przestanie go zadziwiać. Widząc łączące się kolory i czując charakterystyczny zapach drinków aż nabrał zniecierpliwienia. Pić, musiał pić, trąbił o tym już od ponad tygodnia. Sięgnął po swój kieliszek doskonale świadomy, że to pierwszy z wielu, naprawdę wielu, które planował w siebie dzisiaj wlać. - Tsa, egzaminy. - wolał nawet nie myśleć o tym jak mu poszło, bo tym bardziej utwierdzi się w przekonaniu, że przez wakacje czas wynająć sobie pudełko pod mostem i tam się urządzać. - Pijemy za koniec kolejnego roku, za to, że w końcu udało się zebrać w przyzwoitym gronie i przy przyzwoitym alkoholu i to cudownie nielegalnie. Tak, jak faceci powinni to organizować. - skomentował i po stuknięciu kieliszkami, wypił alkohol duszkiem. Zacisnął jedno oko, gdy po tchawicy przelał się płynny ogień lecz po paru sekundach wszystko wróciło do normy. - Wściekłe psidwaki to nie powinny być siedem naraz? Czego cię tam jeszcze uczyli na kursie, co? Możesz na nas wszystko przetestować, co nie, Tyler? Jesteśmy genialnymi królikami doświadczalnymi, ze świecą takich szukać. - nie miał problemu z rozgadaniem się na byle jaki temat. Zerknął na Ślizgona i wyszczerzył się, ale też popatrzył na niego nieco wyzywająco - nie miał pojęcia czy miał mocną głowę, jak wiele był w stanie wypić i czy planował też upić się do nieprzytomności.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Wysłał Dinie kruka z informacją, gdzie może na niego czekać. Nie uczył się w tej szkole długo, ale przez swoją niechęć do dzielenia swojej przestrzeni z większością Hogwartczyków, znalazł już kilka miejsc, w których mógł spokojnie spędzać popołudnia. Nie było to tak trudne, jak wielu mogłoby się zdawać. Mogli z nim podyskutować jak ciężkie było znalezienie bezpiecznej przystani w sercu islandzkiej dziczy. W ciepłych, milusich murach zamku Hogwart nic nie wydawało się dla niego wielkim wyzwaniem. Przy kuchni wsparł się o ścianę, przymykając powieki i zaraz za tym leniwym odruchem, odchylił głowę w tył, przejmując chłód muru za sobą. Ręce splecione miał na piersi. Chociaż nie wydawał się szczególnie obecny, zachowywał czujność. Dlatego, kiedy w pomieszczeniu pojawił się charakterystyczny, kwiatowy zapach, owiewając nim całe pomieszczenie, zabijając woń przygotowywanej pieczołowicie przez skrzaty kolacji, otworzył mozolnie oczy. Przeciągnął się w tym samym, nieśpiesznym tempie, wyciągając ponad swoją głowę ręce, skrzyżowane w nadgarstkach. — Spóźniłaś się — oskarżenie padło od razu od wejścia, ale kiedy zlustrował wzrokiem jej piękną twarz i złociste włosy, zawahał się z jego kontynuacją. W ciszy odpuścił sobie dalsze pretensje. Jedynie machnął na nią ręką, żeby poszła za nim. Uruchamiając tajemne przejście wpuścił ją do ukrytego za ścianą pomieszczenia. Było chłodne i pozornie nieprzyjemne, ale kiedy rozpalił w kominku, rozżarzając ogień zaklęciem, zrobiło się trochę jaśniej, choć nie cieplej. Jemu całkowicie to odpowiadało. Irka nie było, ale umówił się z nim dzień wcześniej, za drobną opłatą, że zostawi mu trochę alkoholu. Skrzat dotrzymał obietnicy, dlatego Gunnar mógł teraz zbliżyć się do stolika, na którym stała butelka Ognistej. — Napijesz się? — zanim odpowiedziała, upił pierwszego łyka prosto z butelki, sadzając swoje cztery litery na krawędzi stolika. — Nie masz wrażenia, że umrzemy z nudów w tej szkole? Miał ochotę się stąd wyrwać, a po ostatniej lekcji ONMS, jeszcze większą. Pamiętał zajęcia w norweskiej szkole magii. Bez porównania lepszej, bo przywykł do zupełnie innych standardów rozrywki.
Oczywiście była niesamowicie zajęta, jak to Dina, kiedy dostała kruka z wiadomością. Mianowicie leżała w łóżku po zajęciach patrzyła w sufit użalając się w głowie nad sobą samą i swoim żałosnym życiem. Kiedy ptaszysko postanowiło bezczelnie zakłócić jej spokój obraziła się śmiertelnie, jednak zatrważająco szybko przebrała się w coś wygodniejszego niż szkolna szata, prysnęła perfumą, musnęła usta czymś lekko koralowym i pognała co koń wyrwał w stronę kuchni. Kilkanaście metrów przed celem zatrzymała się by uspokoić oddech i zadarła nosa by spacerowym krokiem dotrzeć na miejsce. - Może nasze zwyczaje wciąż są Ci obce - odszczeknęła - ale dama się nigdy nie spóźnia. Nie mogła powiedzieć, że ten egzotyczny profil chłopaka nie przyciągał jej uwagi, jednakże nie mogła przecież mu pokazać, że ją interesuje, prawda, inaczej by pewnie umarła. Potrząsnęła więc głową przyglądając się sceptycznie jego zapraszającym gestom. Przez chwilę chciała go zapytać czemuż to chce jej pokazywać zakamarki kuchni, widać przecież wyraźnie, że oboje raczej dbają o figurę i podjadanie przed kolacją nie było rozsądne, zaraz jednak szybko ją zawstydził, bo oto on, przyjezdny, uczeń od ile, dwóch lat? Znał sekretne zakamarki szkoły, których nie znała ona. Oczywiście zwaliła to na karb tego, że się nie szlajała po jakichś mysich kątach kuchni, niemniej jednak nadepnął jej na ego. - Czego? Tego? - wskazała palcem na trzymaną przez niego butelkę. Przez chwilę chciała powiedzieć, że woli soczek albo drinka, ale wyzwanie jakie czaiło się w oczach Islandczyka działało na nią jak płachta na byka. Wiedziała, że absolutnie nie może przegrać, choć czuła, że jak przesadzi to się pewnie zhaftuje na kolorowo własnymi flakami- Oczywiście. Daj. - zażądała wyciągając rękę. Sam zapach ognistej sprawiał, że cierpła jej skóra na karku. Czasem z czymś słodkim, dużą ilością lodu i cytryny, była w stanie skonsumować odrobinę mocniejszych alkoholi - preferencje jednak miała dość prostackie, bo najbardziej lubiła zwyczajne piwko, choć zapytana, zawsze wymyślała jakieś pokręcone, egzotyczne drinki. - Żartujesz? - skorzystała z okazji by odwlec nieuniknioną konieczność napicia się szatańskiego sika z butelki- Ja umarłam już dawno temu. Hogwart wysysa ze mnie duszę. - jęknęła. No Dinka, raz kozie śmierć, siup! Pociągnęła łyka aż jej oczy zaszły łzami.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Chciałby widzieć, jak damy nigdy się nie spóźniają, ale doświadczenie mówiło mu, że skoro dotarcie na miejsce zajmuje im zwykle dłużej niż przeciętnemu facetowi, widocznie dbanie o urodę musi być bardzo zajmującym, ale przede wszystkim czasochłonnym zajęciem. Nie wiedziałby, jak bardzo, bo jedyne starania jakie przykładał podczas swojego przygotowania do wyjścia, to wzięcie prysznica po intensywnym biegu z rana i opcjonalnie pokropienie się domowymi perfumami z olejków eterycznych, wytworzonymi przez matkę. Na specjalną okazję. Tych jednak ostatni raz użył na jej pogrzebie, więc ten etap przygotowań można było chyba uznać za stracony. Taksując jednak spojrzeniem Dinę i wnioskując po wiecznym, świeżym zapachu kwiatów, jaki za sobą roznosiła, wnioskował, że Harlow nie ograniczała się do tych samych czynności. Wyglądała na taką, która nie szczędzi na czasie jeśli chodzi o upiększenie swojej urody. Jakby próbowała ukryć jakieś skazy, a przecież oboje wiedzieli, że i bez pieczołowitych przygotowań, wystarczyłoby jedno jej zmarszczenie noska, a połowa facetów w Hogwarcie byłaby na każde jej skinienie. Nieważne czy pachniałaby lawendą i orchideą czy łajnobombą. — Dobrze wiedzieć, że nie mam do czynienia z damą — skwitował, mimo wszystko oferując jej tą Ognistą, a przecież na nią nie zasłużyła. Ale to przecież była Dina. Mógł się oszukiwać, ale gdyby sam nie zachował się wobec niej pobłażliwie, ta przeklęta rusałka znalazłaby sposób, żeby zmusić go do współpracy. Dlatego wolał działać na swoich warunkach. Być może kiedyś, kiedy nauczy się odporności na jej piękno i urok, wtedy będą mogli przedyskutować jej pewność siebie i wyniosłość. Póki co, pozwalał jej myśleć, że jest uległy. Zresztą, nie bez oporów, ale musiał przyznać, że bycie uległym wobec Diny Harlow nigdy nie należało do rzeczy nieprzyjemnych. Sam jej widok cieszył oczy. Choć cieszyłby się bardziej, gdyby prócz pięknego wyglądu, posiadała równie piękne wnętrze. Dała mu jednak powody sądzić, że była z niej podstępna demonica. Mogłaby się równać z duszami demonów, jakie ściągali na siebie naiwni islandczycy, zbyt często bawiący się w przywołania duchów, które wbrew ich założeniom, prawie nigdy nie były im przychylne. Gunnar, czasami wierzył, że w ciele Diny zaklęta jest dusza prawdziwej femme fatale. Nie będąc naiwnym, wolał nie kusić losu, zbyt dobrze wiedząc, że najbardziej zgubnymi istotami w świecie magicznym były nie smoki, a kobiety. Aż dziwne, że klasyfikacja Ministerstwa Magii ich nie ujmowała, jako “zabójcy czarodziejów”. Uważał to za omyłkę. Były tym groźniejsze, że w przeciwieństwie do stworzeń magicznych, one były jeszcze rozumne. Przekleństwo mężczyzn. — Być może będziesz chciała… — rozcieńczyć Ognistą, chciał skończyć, ale Harlow odważnie pociągnęła z butelki, dlatego obserwując ją, cieszył oczy łzami szklącymi się w jej tęczówkach. Parsknął odbierając od niej butelkę. Sam wypełnił gardło kilkoma sążnymi łykami, czując przyjemne, palące ciepło w przełyku. — Jaką duszę, Harlow? Nie dał się zwieść, wystukując palcami kilka pustych brzmień o szkło. — Hogwart karmi cię śliniącymi się do ciebie brytyjczykami. Myślę, że w tych warunkach nadużyciem jest stwierdzenie, że nie masz co ze sobą zrobić. Ty po prostu, słonko, nie wiesz, jak dobrze się bawić. Co innego przyjechać z zagranicy, przyzwyczajonym do zupełnie innego trybu życia. Daleko od przyjaciół i własnych zainteresowań.
Faktem mało znanym było to, że Dina najchętniej nie robiłaby ze sobą nic. Obecnie jej stan ducha zachęcał jedynie do leżenia i dogorywania, choć to nie było wcale związane z Hogwartem wysysającym z niej ostatnie siły, a zwyczajną autonienawiścią. Nie uważała się za osobę ani chcianą ani mile widzianą w towarzystwie, choć towarzystwo zawsze się znajdywało i ludzie podchodzili do niej bardzo przychylnie. Cały problem leżał w tym, że Harlow była święcie przekonana, że ludzie ją lubią bo muszą. Bo to urok wili. Bo jest piękna. Nienawidziła w sobie tego piękna, nienawidziła w sobie tej wili, nienawidziła wszystkich, którzy uśmiechali się na jej widok bo nie wierzyła w autentyczność tych pozytywnych reakcji. Kaszlnęła po tym łyku, kozaczka, chciała pokazać, że i w piciu ognistej jest najlepsza ale przecież nie jest. W mało czym w sumie jest najlepsza, nie przeszkadza jej to jednak ani trochę zadzierać nosa w czym popadnie. - Będziemy się tak wymieniać tą butelką, czy znajdziesz szklanki... - stęknęła próbując zignorować palenie w gardle- Sprowadzisz mnie na złą drogę, Ragnarsson! - wzięła głębszy wdech i potrząsnęła głową, a złote włosy zatańczyły urokliwie w świetle świec ocieplających wnętrze baru. Czy można się upić jednym łykiem? Bo już się trochę czuła pijana. Skrzywiła się na sugestię Islandczyka, że nie ma duszy, ale lepszy rydz niż nic. - Nie jestem Twoim skarbem, to raz. - uniosła brwi nachylając się lekko przez stół. Niczyim nie była skarbem, ostatni raz nazwał ją tak ojciec w piąte urodziny. Później, jej wspaniały charakter zadbał o to, żeby nazywano ją inaczej- A dwa, wbrew pozorom nikt się do mnie nie ślini. - trudno było powiedzieć, czy w głosie miała żal, ulgę czy rozdrażnienie. Wpatrywała się w niego mrużąc oczy. - Ja doskonale wiem jak się dobrze bawić. - powiedziała wyniośle, choć to było wielkie, wierutne kłamstwo. Harlow się nie bawiła, bo nigdy nie miała z kim, a kiedy już się trafiała okazja do zabawy to jej kompleksy i zwątpienie w samą siebie szybko psuły nastrój. - Powiedziałabym, że bawię się szalenie, niczym Le Blance w Baron Royale, jeśli w ogóle wiesz co to.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Pokręcił butelką w ręce, uderzając nią kilka razy o udo, kiedy jej słuchał. Nie zamierzał zaraz lecieć po szklanki, bo księżniczka je sobie zażyczyła. Wręcz spojrzał na nią z powątpiewaniem, pokazowo upijając kolejnych kilka łyków Ognistej. To nie tak, ze jego przełyk nie palił aż do bólu. On po prostu uważał to wrażenie za bardzo odświeżające i wnoszące w nim jakąś żywą zmianę, dla odmiany od wszystkich innych nużących go rzeczy i spraw, czy lekcji w tej szkole. Dlatego nie szczędził sobie alkoholu, mimo, że wrażenie trzeźwości było bardzo zwodnicze, nawet dla kogoś, kto miał sporo ponad sześć stóp wzrostu i alkohol uderzał mu do głowy trochę wolniej. Miał żałować swojej zachłanności dopiero później. Póki co pławił się w poczuciu panowania nad sytuacją. — Ja będę pił z butelki, a jeśli ty chcesz pić ze szklanki, madame Harlow, to sobie ją znajdź. Odstawił butelkę na bok, udostępniając jej alkohol. W Islandii nikt nie uczył go dobrych manier. Nie było też obok matki, która za ich brak mogłaby go upomnieć, więc uśmiechnął się tylko cynicznie, ciekaw, czy principessa znajdzie sobie szkło sama, czy jednak pociągnie z dzióbka. — To co to za szkoła, w której nikt się do ciebie nie ślini? Zmarszczył brwi, bo trochę nie rozumiał jak można było przejść obok rusałki obojętnie. Nawet on, z szacunku do opowiadań matki o pięknie i uroku rusałek, syren, czy elfów, podziwiał ich urodę, jak na prawdziwego pasjonata natury przystało. Doceniał jej piękno, nawet jeśli nie dawał tego po sobie poznać. Stanowiła pewnego rodzaju równowagę w naturze. Istniały rzeczy i istoty brzydkie, jak trolle, żeby mogły istnieć stworzenia piękniejsze i urokliwsze. — A jaka jest definicja dobrej zabawy tej Le Blance? Omylnie wziął postać ze sztuki Baron Royal za kobietę. Jak Dina podejrzewała, Gunnar nie miał najmniejszego pojęcia o czym do niego mówi. Może gdyby wspomniała o czymś o chłodniejszym klimacie, bliższym jego korzeniom... — Jeśli wiesz jak się dobrze bawić to weź no się pośpiesz z tą Ognistą, bo mnie suszy. Nie spowalniaj mojego procesu deprawowania niewinnych rusałek. Przewrócił oczami, bo ani na niewinną mu nie wyglądała, ani tym bardziej na mało zdeprawowaną. Grzeczne dziewczęta nie dają się zaciągnąć do picia, nie pyskują. Grzeczne dziewczęta zwykły lubić Ragnarssona, a Dina zdawała się odporna na jego niegrzeczny urok, więc do grzecznych nie należała.
Popatrzyła wyzywająco na butelkę, jak torreador na byka. Z jednej strony pijąc z butelki mogła udawać, że pociąga łyki w rzeczywistości nie maltretując przełyku - to był plus. Z drugiej, istniało niebezpieczeństwo zachłyśnięcia się trunkiem, którego przy spożywaniu ze szklanki nie było. Plus, picie z Gunnarem z jednej butelki to już wymiana śliny, a to jest prawie jak całowanie! Westchnęła jedynie na jego słowa. - Myślałam, że jesteś dobry w tropienie i znalezienie szklanek Cię nie przerośnie. - wstała od stolika i zaczęła gmerać po szafkach. Rzeczywiście znalazła ze dwie, trzy, ale niesamowicie brudne i zakurzone. Przecież nie będzie z nim pić z brudnych szklanek na wszystkich bogów. - A Ty byś się ślinił? - palnęła bezmyślnie- Znaczy chciałbyś żeby się do Ciebie ślinili? - spróbowała wybrnąć zachowując kamienną twarz, coby się nie zorientował co przed chwilą powiedziała i tego nie zrozumiał opacznie! Opłukała szklankę zaklęciem i usiadła na powrót przy stole. - Teraz możesz mi nalać, jak prawdziwy dżentelmen. - zaproponowała, wiedząc jednak jak przekorny jest to człowiek sama sobie nalała zanim przyszło mu do głowy rozważyć wzięcie butelki do ręki. - No więc Le Blance wydaje pieniądze, bawi sie w kasynach, pije kolorowe drinki, otaczają go piękne kobiety... - zaczęła wymieniać biorąc szklankę w rękę z taką ostrożnością jakby to był granat odłamkowy. Odbezpieczony. - Jak się upije, to będziesz mnie musiał prowadzić do pokoju. - ostrzegła z miną, sugerującą, że nie zamierza tknąć nawet kropli, dopóki jej tego nie obieca.- Będę Twoją odpowiedzialnością! Na Twoim sumieniu! - wycelowała w niego palec, choć, o bogowie, drgnął jej kącik ust!
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Dlatego, że zignorował jej pierwsze pytanie, uznając je za daremną próbę wejścia mu na ambicje, z bardzo dobrym refleksem zareagował na następne. Podniósł do niej spojrzenie, uśmiechając się do niej kpiąco. Miała rację. Był dobry w tropieniu. Tropienie wymagało dużej spostrzegawczości i cierpliwości, dlatego nie mógł przegapić tego spontanicznego, głupiego pytania, którego nie zdążyła dobrze przefiltrować w głowie, zanim je wypowiedziała. Nie rzucił go w niepamięć. Zrobiłby tak, gdyby tak szybko nie zmieniła tematu, dając mu do zrozumienia, że tą wypowiedzianą moment temu kwestię chciała rzucić w niepamięć. Złośliwie, właśnie dlatego tej się uczepił: — Chciałabyś żebym się do ciebie ślinił? Dopiero teraz zaczął żałować, że użył właśnie takich frazesów, kiedy słowo "ślinić się" padło w ich rozmowie po raz czwarty. Zdecydowanie o trzy razy za dużo. Znał angielski na tyle, żeby więcej nie popełniać tego błędu i unikać tego rodzaju niesmacznych sformułowań. — Nie przeczę, że jesteś piękna, Harlow. Ale to płytkie dać się zwieść tym złocistym włosom, gładkiej, porcelanowej skórze i rumianym ustom, wiedząc, że to atrybuty, które zgubiły wielu mężczyzn, jak śpiew syren. To nie tak, że nie był podatny na jej urodę. Był. Choć im więcej czasu z nią spędzał, tym łatwiej było mu się z tym oswoić. Może właśnie dlatego dzisiejsze zaproszenie do baru u Irka wydało mu się tak dobrym pomysłem. Powoli pozbywał się swojej słabości. Jednak potrafił się do niej przyznać otwarcie. W końcu był przecież tylko facetem. Jak wiadomo, łatwo ulegającym żeńskim potomkiniom wil. — Schlebia mi zainteresowanie kobiet. Tobie uznanie mężczyzn nie? Po co miałby się z tym kryć? Bywał chłodny w stosunku do płci pięknej i ostrożny, ale nigdy nie odmawiał im atrakcyjności. Tym bardziej nigdy nie oszukiwał się, że nie potrzebował kobiet w swoim życiu. W pewnej sferze nie dało się ich nikim innym zastąpić. Parsknął więc rozbawiony z naiwności tego pytania. Jak i z jej późniejszej próby wymuszenia na nim kultury. — Chciałabyś, Claudine — podsumował. — Czy jeszcze mam cię nosić na rękach, czy wleczenie po korytarzu wystarczy, księżniczko? Zwrócił twarz ku górze, zastanawiając się nad jej wcześniejszymi słowami. W zastanowieniu pociagnął również kolejny łyk Ognistej. I on odczuwał jej efekty. Wyraźnie rozwiązał mu się nieco język. Zwykle bardziej powściągliwy. Chyba, że rozmawiał na tematy, którymi akurat się interesował. — Czyli, adekwatnie, ty teraz popijasz Ognistą w towarzystwie przystojnego faceta i dobrze się bawisz? Nawiązał do dopiero co poznanej postaci Le Blance'a.
Trudno było nie zauważyć zażenowania na jej twarzy w związku z jego bardzo trafnym uczepieniem się kwestii głupiego pytania. Prychnęła chcąc zachować pokracznie resztki godności, co oczywiście jedynie potwierdziło, że uderzył czułą strunę. To i rumieniec pojawiający się na policzkach. - Nie. - uniosła brwi - Podejrzewam, że Twoja ślina jest trująca. - dodała zupełnie bez sensu, próbując jakkolwiek wybrnąć z tego pata. Uniosła szklankę do ust i powtarzając w głowie, że raz kozie śmierć upiła kilka łyków. Choć oczy znów zaszły jej łzami przynajmniej nie chciało się jej kaszleć. Może organizm zaczynał się przyzwyczajać? Trudno ocenić, miała bardzo małe doświadczenie w konsumpcji mocnych alkoholów. - Powiem Ci, Gunter - powiedziała tonem typowego menela, podpierając się jednym łokciem o blat i mrugając znacznie zbyt często niż należy- że jakbym chciała Cie zwieść to byś nie miał żadnych szans. - trochę prawda trochę nie. Z jednej strony już dawno temu obiecała pewnemu palantowi, że nie będzie wykorzystywać uroku wili do własnych celów i przyjemności, z drugiej czasem wciąż jej się wymykały jakieś przelotne uśmieszki i trzepotanie rzęsami. Najgorzej było, jak zaczynała śpiewać. - Ale nie chce. - poczuła za stosowne dodać odsuwając się znów od blatu. Po tym wywodzie znów łyknęła trunku zadając sobie to pytanie dlaczego to robi. Milczała chwilę obracając w głowie jego pytanie i patrząc w blat nieobecnym wzrokiem. - Wiesz... - zaczęła zupełnie innym tonem niż kiedykolwiek do tej pory- ...nie. Nie schlebia. - dodała cicho, zaplątana we własne myśli. Na całe szczęście nim utonęła w ciemnych głębinach własnych porażek wyrwał ją z nich jego kpiący ton. - Jakbyś mógł na rękach, to wolę na rękach. - uśmiechnęła się zadziornie i uniosła brwi. Le Blance nie skończył najlepiej i przegrał wszystkie pieniądze, na dodatek chyba oszukał przyjaciela z tego co pamiętała. W sumie wiele rzeczy się zgadza. - Nie. - ucięła, ale zaraz zreflektowała, że mówiąc, że się źle bawi jedynie potwierdzi rzuconą wcześniej przez Ragnarssona teorię, że po prostu nie umie tego robić, więc szybko dodała- Tak. - kompletnie tracąc sens. Alkohol brał ją szybko, jak cukier dziecko z adhd.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie wiedział w jaki sposób jego ślina może być toksyczna, ale widocznie Dina miała większą wyobraźnię niż wiedzę ogólną, co zdażył zauważyć, dlatego uśmiechnął się kpiąco pod nosem, zadowolony, że przynajmniej zszargał jej trochę nerwów. Mina mu trochę zrzedła, kiedy zauważyła, że gdyby chciała go uwieść, nie miałby z nią żadnych szans. Wiedział to. Był tego wręcz dobitnie świadomy, nie musiała mu przypominać. Skrzywił się, zapijając gorzki smak nieprzyjemnej prawdy łykiem Ognistej. — Właśnie tego się obawiam, Claudine — mruknął pod nosem, tylko w ten sposób kwitując ten temat, bo teraz, kiedy zwróciła mu na to uwagę głośno, zaalarmowała go, że może powinien być trochę bardziej przychylny, bo się doigra. Chociaż był wredny, bardziej niż tylko wredny, wolał być i wredny i zachować swoją godność. Dlatego poczuł się trochę uspokojony jej następnymi słowami, choć nie od razu jej w nie uwierzył. Patrzył na nią z ukosa nieufnie, jak to islandczycy mają w zwyczaju patrzeć na brytyjczyków, nawet jeśli trochę się znali z dzieciństwa. — Co się z Tobą stało, Dina? Byłaś takim słodkim dzieckiem — zauważył, bo tak było. Pamiętał ją uroczą, zadającą mnóstwo pytań. Niewinną. W niczym nie przypominała tej podstępnej żmii, jaką stała się teraz. Chociaż czasem miewała przebłyski tamtej dziewczynki. Kiedy ktoś ją zaskoczył. Kiedy chowała się za jego plecami, chwytała go za rękaw, podczas wędrówek wzdłuż skraju lasu. Była też niegdyś szczera, teraz przemieszczała się pomiędzy fałszywymi maskami, z których nie wiedział, które są prawdziwe, a które stanowią zaledwie tylko zwykłą fasadę. Oparł ręce na kolanach, przypatrując jej się uważnie, bo przez chwilę wydawała się jakby bardziej... bezpośrednia. Wrażenie to było jednak tak bardzo ulotne, jak cichy był jej głos, przez co uznał, że musiał to sobie uroić w głowie, dlatego też początkowo zignorował. — Nie jestem przystojny, ale zabawa jest przednia? — zmarszczył brwi, próbując nadążyć za jej tokiem rozumowania i podniósł się, tylko na jednej ręce, podpierając się na pełnej dłoni zamiast na przedramieniu. — Kolejność ci się pomyliła, księżniczko. Czekał aż dziewczyna bardziej się upije, aż jej fasada opadnie, a on będzie pławił się w jej słabościach, które w końcu wyjdą na wierzch. O ile będzie dość trzeźwy, żeby zdobyć się na swoje złośliwości. Póki co, to on więcej wypił. Przez chwilę nawet miała wrażenie, że oblała go zbyt mocna fala gorąca, bo przesiadł się dalej od kominka, rozsiadując się na krześle za plecami Harlow. Siadł na nim okrakiem, ręce wspierając przed sobą na oparciu mebla. — Jak dobrze, ze mieszkamy w lochach. Będę mógł cię sturlać ze schodów, zamiast cię po nich wnosić. Reklamacji nie przyjmuję.
Dolała sobie hojnie do szklanki, jakby chciała ilością alkoholu zrekompensować sobie małość rozumu - to niestety tak nie działa - i zmarszczyła nos. - Przecież bym nie używała uroku wili na Tobie, Gunter. - burknęła prawie oburzona tą sugestią. Gdyby była trzeźwa pewnie by go podjudzała, ale alkohol robił swoje- To nie jest takie fajne jak się wszystkim wydaje. - skrzywiła się i popiła whisky. Zauważyła, że z każdym kolejnym biednym łykiem przychodzi jej to łatwiej. Odrobinę, ale łatwiej. - Nie wiem, a co stało się z Tobą. Kiedyś byłeś odważny i mądry, teraz tylko przystojny. - uniosła pytająco brwi i odwracając się na ławie tak, żeby być do niego przodem. Mogła być chamską buraczką, ale przecież nie będzie siedziała do niego tyłem. Pamiętała jego opowieść o niedźwiedziu, pamiętała swój zachwyt jego bohaterstwem, choć teraz wyrzekłaby się wszystkich okrzyków zachwytu jakie wtedy jej się wyrywały z gardła. To nie tak, że zapomniała, po prostu bycie dorosłym okazało się być znacznie bardziej do dupy niż ktoś mógł się spodziewać. Na pewno bardziej niż sama się spodziewała. - Chcesz mnie zepchnąć ze schodów, tak? - zmrużyła zaczepnie oczy - A co jak spadnę i naprawdę zrobię sobie krzywdę? Założyła nogę na nogę i oparła plecami o blat stołu. Ciepło kominka było przyjemne, osobiście nie lubiła wilgoci podziemi. Ani zimna. Ani w ogóle wilgoci. Kamieni też. Właściwie nie lubiła wcale niczego, a najbardziej rzecz jasna siebie samej. Czy lubiła Gunnara? Przyglądając się jego twarzy trudno było dostrzec tego małego chłopca o rumianych od mrozu policzkach w wielkim futrze obwiązanym rzemykami. Zrobił się surowy, obojętny, zimny jak ta jego Islandia, którą przecież kochał i za którą tęsknił. Wiedziała, że to jego dom i wiedziała, że gdyby miał wybór wcale by stamtąd nie wyjeżdżał, rzeczywistość miała jednak wobec niego inne plany i choć zdawała sobie sprawę z tego, że wcale nie byli jakimiś wybitnie bliskimi znajomymi czuła się trochę w powinności pokazać mu, że ta Anglia wcale nie jest taka do dupy. Problem polegał na tym, że ona też uważała to miejsce za gnojowisko, więc pokazywanie Ragnarssonowi superlatyw Hogwartu wydawało się zadaniem karkołomnym.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Odważny i mądry. Przymknął powieki pochylając głowę w przód, skonfundowany tą myślą. Dawno nie czuł się ani odważny, ani tym bardziej mądry. Jego nienawiść i pogarda dla hogwartczyków i Hogwartu to tak naprawdę było tylko głośne, tęskne wołanie do domu i do piersi matki. Z czasem, dorastając, przestał ją doceniać. Przestał słuchać. Magicznych opowieści. Pięknego głosu. Teraz pragnął obu. Poczuć ciepło jej ciała, otaczających go ramion, zapach jej olejku we włosach, usłyszeć jej głos. Zapomniał o wstydzie dojrzewającego młodzieńca. Chciał porzucić ten wstyd. Raz jeszcze… zobaczyć ją. Uśmiechnął się kwaśno. Gdzie była jego odwaga wtedy? I gdzie była teraz? Prychnął, wzbraniając się nawet przed tymi myślami. — Trzeba być trochę odważnym, żeby siedzieć z tobą jeden na jeden. Nie ubliżał jej. Tym razem. Naprawdę, pomimo całej tej nierozumności i zainteresowania bardzo wąskimi dziedzinami magii, Dina miała w sobie coś bardzo groźnego… dla niego. Znała go jeszcze zanim przeniósł się do Wielkiej Brytanii. Znała jego rodzinę. I kilka faktów o nim, z którymi wolałby się nie obnosić. Chciał się upewnić, że te nie wyjdą poza wyłącznie ich wiedzę. Może dlatego trzymał ją tak blisko siebie? A może chciał chociaż trochę poczuć… dom? Nie przypominała mu go już. Nie uśmiechała się tak chętnie jak kiedyś. Nie podziwiała go jak kiedyś. Nie słuchała jak kiedyś. Nie wyglądała nawet jak kiedyś. Była już młodą kobietą, a go drażniło, że nie mógł już patrzeć na nią aseksualnie, jak na niewinną istotę, naiwną na tyle, żeby wierzyć w jego wyimaginowane opowieści. — Jeśli naprawdę pozwolę ci upaść, Claudine… pierwsze co zrobię to zastanowię się, jak wytłumaczyć się twojemu ojcu — przyznał szczerze ciągnąć znów z butelki, kiedy zdał sobie sprawę, że ta jest już pusta. Potrząsnął nią, upewniając się czy na pewno, ale nie było co do tego żadnych wątpliwości. Prychnął znów, odkładając ją pod nogi krzesła. — A może złapię cię w locie i pozwolę znów nazywać bohaterem? — dopytał zaczepnie. — Jak ci się podoba ta wizja, Dina? Mimo, że słowa można było uznać za flirt, zaczepny ton pozostawał dalej bliższy chłodowi i zdystansowaniu niż prawdziwemu, namiętnemu romansowi. Nawet uśmiech miał zimny, jak spojrzenie, pozbawione zabawnych iskierek. Mętne i… zgniłe.
Oddałaby ostatnią wstążkę i ostatni egzemplarz Pamiętników Młodej Czarownicy za to, by teraz poznać jego myśli. Łuk brwiowy, który mu się zmarszczył gwałtownie, potem to ponure zanurzenie we wspomnieniach zapewne i prychnięcie na koniec. Dostrzegała w nim jakąś wewnętrzną walkę, której była bardzo ciekawa, nie będąc jednocześnie pewną, czy wolałaby być obserwatorem, czy wojownikiem noszącym jego barwy klanowe. - Nie zesraj się! - argument ostateczny, co oznaczało ni mniej ni więcej tyle, że wygrał rundę finałową. Może nie chciał jej ubliżyć, mózg Harlow jednak odebrał to jako potwarz. Miała ogromne kompleksy i bardzo mało znajomych, kiedy jeszcze jedyna osoba, którą uważała za szczerą w swoim towarzystwie rzucała sugestią, jakoby spędzanie z nią czasu było takim wysiłkiem i wyzwaniem, zaraz poczerwieniały jej policzki ze złości. Przytknęła szklankę do ust pociągając tryumfalnego łyka, jakby fakt, że ona wciąż ma trunek kiedy jemu się jego skończył, był jakimkolwiek pocieszeniem. - Papa na pewno by Ci natarł uszu. - powiedziała wyniośle, brzmiąc jak sześciolatka zasłaniająca się rodzicami przed starszym kolegą. Whisky paliła w dziąsła, których nie mogła przestać dotykać końcem języka. Dziwne uczucie mrowienia w ustach, drżenie obrazu, miękkość w palcach. Stan upojenia był głupi, jednak jak to zazwyczaj bywa o tym dlaczego nie można się upijać zapominamy do czasu, aż znów się upijemy. Poza potężnym kacem dnia jutrzejszego, Dina miała jeszcze jeden poważny kłopot z alkoholem. Kiedy była pijana, a zdarzało się to nader rzadko, przestawała kontrolować swoje rusałcze zapędy. Co więcej, częściej przychodziło jej do głowy, że to zabawne poużywać sobie i kiedy Islandczyk spojrzał jej w oczy, a jego zaczepny ton trącił nie tę strunę w którą celował, leniwy uśmiech zakwitł na ustach dziewczęcia. - Jak w prawdziwym romansie... - powiedziała miękkim głosem, przechylając lekko głowę na bok i przeczesując palcami złote włosy. Wpatrzyła się w niego intensywnie, powoli pochylając do przodu- Chciałbyś znów być moim bohaterem, Gunnar? - zapytała cicho, spod firanki jasnych rzęs- Powiedz, że tak... - słowa niewiele głośniejsze od trzasku ognia w kominku, tylko to intensywne spojrzenie utkwione w samych kropkach jego źrenic. Ależ sobie pogrywała, gnojówa jedna. Tak sobie dokazywali i wypominali aż przyszedł czas kolacji, na którą zawinęli się trochę sie odpychając trochę podpierając - wiadomo przecież nie od dziś jak słabą głowę miała Harlow.
Dość późno zorientował się o braku precyzji, rażącym w jego wizbookowych wypowiedziach. Prawdę mówiąc, witał się już z Irkiem, chętnie wymijając go na drodze do sekretnego baru, kiedy dopiero zauważył jak błędnie mógł zostać odebrany. I chociaż w pierwszej chwili rzeczywiście go to zmartwiło, zaraz odetchnął z ulgą, rozglądając się dla uspokojenia po udostępnionych dla niego szafkach. Wierzył, że z Violettą dogada się bez problemu, a przy tym miał na to po prostu cholernie dużą ochotę - na takie luźne, niezobowiązujące spotkanie, które zawsze tak dobrze im wychodziły. Fakt faktem, teraz czekała ich rozmowa, a nie fizyczność. Nawet, jeśli Krukonka jeszcze mogła nie mieć takiej świadomości... Chyba i tak przeczuwała, że muszą porozmawiać? Mogli mijać się od niemal dwóch miesięcy, ale nie chowali się przecież pod kamieniami... Wskoczył na blat jednej z szafek, czytając sobie dla zabicia czasu etykiety dostępnych tutaj alkoholi. Wybór mieli całkiem przyzwoity i w gruncie rzeczy nie miał nawet pomysłu na co ma ochotę - na coś, co przyjemnie pociągnie go za język, ale co nie pozwoli mu się wygłupić. Raczej nieprzychylnie spoglądał w stronę magicznych efektów niektórych trunków, stawiając na prostotę klasycznych alkoholi. Siedział tak, stukając cicho butelkami i pozerkując w górę tylko po to, by upewnić się, że przez masywne drzwi nie wchodzi jakiś niepożądany gość, gotów za to przywitać pannę Strauss szerokim uśmiechem.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Od dawna nie miała okazji do tego, by porozmawiać z Mefem. Nie unikała go jednak. Po prostu jakoś tak wychodziło, że mijali się na korytarzach zamku, albo Strauss po prostu leżała gdzieś w skrzydle szpitalnym, gnijąc w łóżku mniej lub bardziej. Ups? Cieszyła się jednak tym, że to Ślizgon pierwszy wyszedł z propozycją picia, bo sama zapewne by nie wpadła na to przez jeszcze długi czas. Może też przez to, że wiecznie coś ją dręczyło i zawracało głowę. Poza tym dusiła się w zamku, czuła coraz wyraźniej, że stanowi on jej więzienie. Co prawda dosyć przestronne, ale wciąż więzienie. Dlatego coraz częściej myślała o tym jak się z niego wymknąć, gdy tylko coś wyrywało ją z odrętwienia, w które zdarzało jej się coraz częściej popadać. Tuż przed dwudziestą zjawiła się w kuchni, gdzie zaczęła dopytywać o skrzata Irka. Przy okazji podrzuciła również nóż, który przywłaszczyła sobie poprzedniego dnia. Odłożyła go dokładnie w to samo miejsce, z którego go wzięła. Czysty i lśniący jakby zupełnie nie był skąpany w ludzkiej krwi jeszcze nieco ponad dwadzieścia cztery godziny wcześniej. Dopiero, gdy udało jej się dotrzeć do Irka i wspomnieć mu imię Mefistofelesa ten odrzekł jej, że wilkołak już na nią czeka po czym wskazał jej wejście do swojego tajnego baru. Co ciekawe Krukonka nigdy wcześniej nie podejrzewała nawet, że podobne miejsce może się mieścić w ich hogwarckiej kuchni. Chociaż może to przez to, że nie spędzała znowu aż tak dużo czasu w lochach, a tym bardziej w części służącej do gotowania i tym podobnych. Zgodnie ze słowami skrzata, gdy tylko otworzyła drzwi do dosyć małego, ale zdecydowanie dobrze wyposażonego pomieszczenia, zauważyła, że faktycznie Nox znajduje się już na miejscu i siedzi na jednej z szafeczek. Uśmiechnęła się na jego widok i zamknęła za sobą drzwi, by następnie podejść do siedziska Mefista i samej wskoczyć na blat, aby usadowić się tuż obok niego. Oczywiście zapewne nie zrobiła tego z taką samą łatwością jak wilkołak, który był od niej wyższy o blisko dwadzieścia centymetrów. Cholernik jeden. - Co jest, wilczku? - zagadnęła go w ramach powitania i moszcząc się na tyle blisko chłopaka, że ich uda i ramiona się praktycznie stykały. Nie miała jednak nic przeciwko tej bliskości. Niejednokrotnie w końcu byli w o wiele bardziej intymnych sytuacjach. Wiedziała, że może czuć się przy nim swobodnie. Nawet jeśli ostatnimi czasy jej samopoczucie można było nazwać po prostu chujowym z braku bardziej odpowiedniego słowa.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zdecydowanie się nie zgrywali, zbyt zajęci zamieszaniem związanym z feriami i wszystkim co posypało się zaraz po hogwarckim wyjeździe. Mefisto może nie miał jakichś wielkich zmian w swoim życiu, ale za to miał tendencję do trzymania się swoich starych problemów. I skoro z Violą nie garnęli się jakoś do szybkich spotkań, to łatwo było im się subtelnie rozmijać. Prawdę mówiąc, właśnie ta spontaniczność spotkań, ta swoboda i ten brak nacisku z którejś strony - to było to, co prowadziło ich niezobowiązującą relację do przodu. To było też to, czego Nox nie chciał tracić, niezależnie od tego jak mocno zdecydowany był na oficjalne zakończenie pewnych aspektów danej znajomości. - Mam wrażenie, że wieki się nie widzieliśmy - przyznał, z zastygniętym na ustach uśmiechem obserwując jak zbliża się i zaraz siada obok niego. Kąciki ust drgnęły mu ku górze jeszcze mocniej, gdy mógł wyczuć jej obecność na swoim ciele, widząc w tym przyjemną naturalność. Wychylił się zaraz, by sięgnąć po kieliszki i podać jej jeden z nich; potem napełnił je tequilą, co może nie było szczególnie precyzyjne ze względu na załatwianie wszystkiego w powietrzu. Nie czekał, zaraz stukając lekko o nią szkłem, by już wlać w siebie palący przełyk trunek. Może powinien rozejrzeć się za solą i limonką?... - Dobra, to opowiadaj, bo ja się już nasłuchałem o twoich walkach z dinozaurami. Wiwernami? Armią smoków? - Prychnął cicho, już manewrując znowu butelką, w oczekiwaniu na historyjkę mającą jakoś odnieść się do krążących po Hogwarcie plotek. Spodziewał się wszystkiego - nawet tego, że w Zakazanym Lesie zaatakował ją wielkanocny zajączek, bo cholera jasna, w świecie magicznym wszystko miało sens.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Ferie... Uh, zbyt wiele rzeczy się wydarzyło od nich, a minęły jakieś niespełna dwa miesiące. Chociaż jakby nie patrzeć to miała ze sobą również niesamowicie pokręcony i intensywny tydzień na przełomie marca i kwietnia, kiedy to wracała do skrzydła szpitalnego jak bumerang. Chyba naprawdę powinna przystopować z pewnymi akcjami lub przynajmniej nauczyć się magii leczniczej, by móc się samej poskładać, gdy coś szło ewidentnie nie po jej myśli. W sumie nauka eliksirów również nie wydawała się być taka głupia biorąc pod uwagę, że toksyny i inne cholerstwa czaiły się wszędzie. - Prawdopodobnie tak było, Mefi - westchnęła, a następnie przyjęła od niego kieliszek. W zasadzie nie miałaby nic przeciwko piciu z gwinta, aby niepotrzebnie nie brudzić naczyń (nawet jeśli mogli je potem wyczyścić przy pomocy szybkiego Chłoszczyść). Poza tym był jednak jakiś urok w podobnych momentach, gdy siedziało się zaraz przy jednej ze swoich ulubionych osób i wymieniało się co chwila butelką, z której co rusz ubywało alkoholu. Najchętniej usiadłaby tak z Mefistofelesem na świeżym powietrzu z widokiem na rozgwieżdżone niebo i majaczącym na horyzoncie zarysem Zakazanego Lasu, ale jak widać musiała się zadowolić widokiem czterech ścian i znajdujących się na nich drzwi prowadzących do kuchni. W sumie zawsze mogło być gorzej, prawda? Nie przejmując się zbytnio utartymi zwyczajami picia tequili po prostu przechyliła kieliszek w ślad za Noxem, wlewając na raz całą jego zawartość w przełyk. Dopiero czując palący smak alkoholu, rozchodzącego się powoli po całym ciele, mogła stwierdzić, że poczuła się nieco lepiej. Chyba jej tego brakowało. Podobnie jak towarzystwa wilkołaka. - Wiwernem. Jednym - uściśliła, gdy Ślizgon wspomniał już o jej pamiętnej wycieczce do Zakazanego Lasu, która obiła się echem po szkole. Głównie za sprawą Voralberga, który trafił do świętego Munga, a następnie rozesłał sowy po wszystkich nauczycielach, by poinformować ich o jej zakazie opuszczania murów zamku oraz odmówieniu wstępu do Działu Ksiąg Zakazanych. Chociaż pewnie na długo ją to nie zatrzyma. - Chyba za bardzo nie ma o czym mówić. Oprócz tego, że cieszę się, że pontyfikat Hala dobiegł końca, bo pewnie zajebałby mnie za skrzywdzenie gatunku na skraju wyginięcia - prychnęła, wspominając jeszcze dawnego nauczyciela ONMS-u. Zapewne nie uznałby czegoś takiego jak obrona konieczna. Jasne, mogła nie włazić na teren Zakazanego, ale kto by się spodziewał, że spotka tam takiego wiwerna, który nie dość, że był niezwykle rzadki to raczej zamieszkiwał jakieś walijskie tereny? Owszem, nieco się doedukowała w tym temacie. Szansa jedna na milion, ale jej się trafiła. Fart w chuj. -W każdym razie mogło być o wiele gorzej... A co u ciebie? - zagadnęła, wyciągając prawą dłoń z kieliszkiem po kolejną porcję alkoholu. Z kolei lewą, pokrytą w miarę nowymi bliznami przezornie trzymała nieco za sobą, niby to podpierając się na niej w czasie siedzenia na szafce choć wcale nie musiała tergo robić.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Widział po niej, że jest zmęczona i doskonale wiedział, że coś nie jest w porządku. Nie mógł też pozbyć się wrażenia, że czekała go tragiczna bezużyteczność - nie mógł odciągnąć jej myśli w najprostszy możliwy sposób, przy pomocy fizyczności. Nie mógł i nie chciał, gdzieś w całym tym mętliku w głowie ciesząc się z ograniczeń narzucanych mu przez w końcu słuszną wierność. Nie zmieniało to faktu, że chciał Krukonce pomóc. Na chwilę obecną mógł być jej ramieniem do wsparcia, mógł jej słuchać i mógł jej dolewać alkoholu, a to wszystko brzmiało chyba całkiem nieźle. Gwizdnął z aprobatą, jednak dostając potwierdzenie co to za bestia czaiła się w Zakazanym Lesie. Szkoda, że ta informacja nie została rzucona jakoś odgórnie, bo pomimo regulaminowi Hogwartu sporo osób kręciło się w tej okolicy - sam Nox przecież miał zgodę, by pełnie spędzać właśnie tam. Czyżby wilkołaki miały stać się nowymi przysmakami wiwernów? Albo odwrotnie... - A to Cromwell taki bojowy? Zawsze jak wpadałem na jego lekcję to gadał o jakichś głupotach, jakbyśmy wszyscy byli pierwszakami. Albo w ogóle niemagiczne rzeczy omawiał... - Zawtórował grzecznie z narzekaniem, bo w gruncie rzeczy były opiekun Gryffindoru nie należał do czołówki jego ulubionych psorów hogwarckiej kadry. Potem tylko machnął niedbale ręką nad tym wszystkim, nie chcąc wchodzić w czyjś pierdolnik, który skutkował wizbookowymi dramami i cholera wie czym jeszcze. Przynajmniej te tragedie ominęły wilkołaka. - I co, tyle? Jakieś fajne blizny? Co pokazujesz ludziom jak się chwalisz, że pokonałaś ostatniego wiwerna? - Lał tequilę równo, nie krępując się wcale tym, że znowu na nic nie czekał i od razu opróżniał kieliszek. - U mnie... Wiesz, że u mnie to tak w miarę spokojnie? Znaczy, jestem w jednym kawałku, nie szlajam się po sądach - uśmiechnął się słodko, przekazując tym swój triumf. U niego zawsze było tak samo dziwnie, nawet jeśli ostatnie kilka miesięcy trzymał się (w większości?) z dala od kłopotów. - Ale za to muszę przyznać, że no... spotykam się z kimś. - On, Merlinie, ze wszystkich ludzi. Nieskory do związków, zbyt przestraszony wizją straty kolejnej bliskiej osoby. Niby chętny, ale wtedy zawsze odrzucany.