Turyści z zaskoczeniem spoglądają na dużą wyrwę z boku zamarzniętego jeziora. Wbrew pozorom, jest to sytuacja w pełni kontrolowana. Dostęp do wody zapewniają regularnie rzucane zaklęcia, dzięki którym lokalni fani morsowania mogą w każdej chwili zanurkować w mroźnej otchłani. Woda jest niesamowicie przejrzysta i podczas pływania można z łatwością zaobserwować sporo wodnych zwierząt. W sezonie w pobliżu kącika morsów ustawiają się małe stragany z gorącymi napojami i miejscowym specjałem rozgrzewającym. Mikstura (o niewymawialnej francuskiej nazwie) sprzedawana jest podwójnie - najlepiej wypić jedną dawkę przed morsowaniem, a drugą po. Dzięki temu w wodzie można spędzić więcej czasu niż normalnie, a i zmniejsza się ryzyko wyziębienia! Cena mikstury: 5 galeonów
To nie tak, że zamierzała sprawdzać, jak to jest taplać się w wodzie, kiedy dookoła było tak zimno. Ciekawiła ją jednak ta okolica, tym bardziej że obecnie znajdowało się tutaj całkiem sporo straganów i można było odnieść wrażenie, że miejsce to naprawdę tętni życiem, poza tym, podobnie jak niemalże cała okolica, miało w sobie coś intrygującego, a ona nie zamierzała tego ukrywać. Co prawda nie miała tutaj aż tak wielu rzeczy do roboty, nie było tutaj może tak niesamowicie, jak być mogło, ale i tak całkiem przyjemnie spędzała te wolne dni, kiedy nie musiała pochylać się nad podręcznikami i nie musiała biegać na żadne zajęcia. Niemniej jednak jakaś jej część czuła się z tego powodu niepocieszona, nie lubiła zostawać tak kompletnie bez zadań, być może była do tego po prostu przyzwyczajona przez to, jak wyglądało ich życie domowe, przez to, jak tata bardzo często zabierał ją na spotkania i do pracy, by również można zapoznawać się z działaniami, jakimi zajmowali się Brandonowie. Od wieków, bo chyba już za czasów pierwszego członka ich rodu, magiczny transport był czymś, co uznawano za przynoszące bogactwo. Nie każdy się w tym widział, nie każdy miał do tego smykałkę i linie rodowe nieco się zmieniały, przechodząc na młodsze rodzeństwo albo kuzynostwo, kiedy ktoś całkowicie odrzucał możliwość zajmowania się przenoszeniem czarodziei w wymarzone miejsca. Podróżuj z fantazją! To chyba było pierwsze wyrażenie, jakiego Victoria się nauczyła, bo rodzice powtarzali je właściwie nieustannie, w dużej mierze skupieni na pracy i działaniach rodu, dziadek zaś opowiadał jej o latających powozach i mnóstwie innych, ciekawych rzeczy. Jak widać, nawet, teraz kiedy miała wolne, musiała zastanawiać się nad tym, jak radzą sobie w pracy, czy nie potrzeba im pomocy, czy czegokolwiek, do czego by się nadawała. Zatrzymała się przy jednym ze straganów, zastanawiając się chyba, czego powinna się napić i poprawiła swój gruby, elegancki szal, który miała zarzucony na ramię w sposób nieco fantazyjny. Zapewne wyglądała nieco dziwnie wśród tych wszystkich ludzi w bardziej współczesnych strojach, a już zdecydowanie mniej eleganckich niż to, co miała na sobie dziewczyna. W końcu długi, czarny płaszcz, który można było uznać za wzorowany na mundurach, nie do końca pasował do ośrodka pośród głuszy, gdzie w większości zajmowano się zimowymi sportami. Czasami wydawało jej się, że takie różnice są niesamowicie widoczne, że inni po prostu spoglądają na nią nieco dziwnie, a trzeba przyznać, że dziewczyny w wieku Victorii były z reguły nieco przewrażliwione na tym punkcie, nie ma się zatem co dziwić, że nie raz i nie dwa zastanawiała się, czy czystym przypadkiem nie odstaje aż za bardzo. Wiedziała, że jej świat różni się niesamowicie mocno od świata mugoli, ale jednocześnie, teraz kiedy wszystko tak mocno się przenikało, zaczynała czuć na czubku języka elektryzujące wyładowania, kiedy myślała o tym, że może poznać tę drugą stronę. Chciała nieco bardziej wtapiać się w tłum, w końcu wkrótce miała kończyć szkołę i wychodziła z założenia, że jeśli chce coś osiągnąć, to musi iść z duchem czasu i musi być bardziej niczym wujek, a nie jak te bardziej zapuszkowane części jej rodziny, które potrafiły myśleć tylko i wyłącznie o świecie czarodziei. Stała zatem cały czas przy straganie, bo niespodziewanie popadła w głęboką zadumę i po prostu przypatrywała się nie do końca widzącym wzrokiem temu, co tutaj sprzedawano, jakby nie mogła zdecydować, co właściwie chce wybrać, czego spróbować, a co nie będzie jej ani trochę odpowiadało.
Kącik morsów był jednym z miejsc najczęściej odwiedzanych przez turystów, w których w pierwszej chwili wywołuje wielkie zaskoczenie. Wielka wyrwa przy brzegu całkowicie zamarzniętego jeziora po którego kilka metrów dalej można pojeździć na łyżwach była gratką dla fanów pływania w lodowatej wodzie - Gabrielle do nich nie należała, jednak lubiła tu przychodzić. Za każdym razem kupowała kubek gorącej herbaty z niewielkim dodatkiem alkoholu, siadając na rozgrzanej odpowiednim zaklęciem poduszce oglądała odbywający się pod wodą spektakl. Dzięki temu, że woda w tym miejscu była wręcz niczym szkło nawet z brzegu wyrwy dostrzec można było sporo wodnych zwierząt, typowych dla tego regionu. Mimo wrodzonej ciekawości oraz pociągu do poznawania, a przede wszystkim doświadczenia nowych rzeczy Levasseur nigdy nie odważyła się zanurkować, nawet jeśli za każdym razem przychodząc w to miejsce zakładała na siebie strój kąpielowy. Nie do końca potrafiła pojąć, co ją powstrzymywało przed skokiem w toń wody, wszakże nigdy nie bała się działać. Może dziś będzie inaczej z tą myślą opuściła pokoju, w którym jak zwykle panował spokój. Miała wrażenie, że każdy z jego mieszkańców zachowuje się jak duch, skutecznie unikając spotkania innych. Droga na miejsce zajęła jej znacznie więcej czasu niż zakładała, dlatego kiedy w końcu tam dotarła ludzi było dość sporo. Rozejrzała się; najpierw spojrzenie zielonych padło na ludzi, którzy prawie całkowicie zanurzeni byli w lodowatej wodzie i choć wiedziała, że przed wejściem do niej wypili odpowiednią miksturę, dzięki czemu nie czuli zimna - wzdrygnęła się. Sama myśl o tym, ile właśnie stopni na minusie jest wywoływała na ciele blondynki gęsią skórkę. Cuchnęła sprawdzając zagęszczenie pary wydobywającej się z jej ust, która świadczyć mogła o stanie pogody. Uśmiechnęła się subtelnie, przenosząc wzrok na osoby, które kręciły się wokół straganów. Oni chyba podobnie jak ona wciąż mieli opory przed skakaniem do wody, dlatego kręcili się obserwując innych śmiałków. Wśród nich po dłuższej chwili Gabrielle dostrzegła znajomą twarz. Victoria, mimo iż stała do niej tyłem była dość rozpoznawalna, chociażby przez to, że jej styl ubierania mocno wyróżniał się na tle innych. Blondynka podeszła do niej od tyłu, wspięła się delikatnie na palce zasłaniając dziewczynie oczy. - Cześć! - przywitała się, wyciągając Krukonkę z dziwnego zamyślenia. Od razu obeszła dziewczynę, stając przed nią przodem. - Miło cię widzieć. - powiedziała z uśmiechem. Panienka Brandon należała do tej grupy społecznej czarodziejów, którą zaliczyć można było i określać mianem szlachty. Jej rodzina podobnie, jak państwo Levasseur prowadzili własny biznes, a z racji tego, że dziadkowie Gab zajmowali się dystrybucją swoich win, często współpracowali z Christopherem. Tak blondynka poznała się z Vicky, z którą była dość blisko, choć najczęściej spotykały się podczas jakiś przyjęć czy też, kiedy ich rodziny omawiały interesy, to jednak w żadnym stopniu nie utrudniało im darzenia się wzajemnie ciepłymi uczuciami. - To chyba ostatnie miejsce, w którym spodziewałam się Ciebie spotkać - stwierdziła, patrząc na koleżankę z wyraźnym zaskoczeniem. Jeśli dobrze pamiętała, Victoria nie lubiła wody. - Masz może ochotę się czegoś napić? - zapytała, brodą wskazując na pobliskie stragany znad których unosił się zapach gorącej czekolady i aromatycznej kawy. - Dawno się nie widziałyśmy. Musisz opowiedzieć mi, co się takiego u ciebie działo - oznajmiła, z lekką nutą smutku w głosie, który przy ostatnich słowach nabrał weselszego wydźwięku. Z wolna ruszyła, kierując się w stronę jednego ze straganów, gdzie serwowano jej ulubioną herbatę.
To prawda, że to było jedno z najdziwniejszych miejsc, w jakich można było ją znaleźć, w końcu nie przepadała za wodą, ale mimo wszystko widok, jaki tutaj można było trafić, wart był pewnych wyrzeczeń. Nie zbliżała się jednak za bardzo do zdradzieckiej toni, trzymała się raczej straganów i na wszystko zerkała z daleka, niemalże zza wachlarza palców, które czasem unosiła do twarzy, żeby odsunąć na bok jakiś kosmyk włosów albo zrobić cokolwiek podobnego i dać sobie chwilę na uspokojenie nieznacznego drżenia, w jakie wprawiała ją obecność tak sporego zbiornika wodnego. Wiedziała doskonale, że raczej nikt nie wpadnie na to, by wrzucać ją do wody, nie będzie jej po szczeniacku do tego namawiał, ani nie zachowa się w żaden podobny do tego sposób, w końcu większość tutaj zebranych była już dostatecznie dojrzała, by rozumieć cudze lęki. Oczywiście, mogła się potwornie mylić, tego również nie byłaby w stanie wykluczyć, ale jednak dawała sobie szansę, by podziwiać coś, do czego zapewne w normalnych warunkach, a zatem takich, w których nie dało się wyczuć ogólnego podniecenia zmianami, nowym miejscem i możliwościami, na pewno by nawet nie oglądała przez lornetkę. Wolała jednak faktycznie trzymać się nieco na uboczu, bo kto wie, co mogłoby się stać przy jednym, niefortunnym ruchu, którego zdecydowanie by sobie nie życzyła. Drgnęła zdziwiona, kiedy ktoś nagle zasłonił jej oczy, serce skoczyło w jakiejś dzikiej galopadzie, nad którą początkowo nie mogła zapanować, a pisk, który raczej miał więcej ze strachu, niż z radości, utknął gdzieś w jej gardle. Może to i dobrze, bo dzięki temu dziewczyna miała chwilę na to, by w pełni się pozbierać, żeby poczuć się nieco lepiej, żeby nie wybuchnąć jakimś irracjonalnym płaczem, bo przecież nic się nie działo, było nawet nieco zabawnie, tylko po prostu ogrom wody, jaka znajdowała się pod jej nosem, nieco ją, co najmniej onieśmielał. W końcu jednak dotarło do niej, że słyszy głos co najmniej znajomy i to całkiem przyjacielski, a w chwilę później dziewczyna stała już przed nią. - Cześć! - odparła na to, starając się bardzo, by jej glos nie zabrzmiał niczym piszczenie myszy i chyba nawet jej to wyszło. Co prawda zrobiła się chwilowo blada, jak ściana, ale nie zamierzała zwracać na to uwagi, a już na pewno nie chciała tego w żaden sposób podkreślać, co jedynie zwróciłoby uwagę na jej niezbyt stosowny stan. Już i tak czuła się nieco, jak idiotka, bo o mało nie wyskoczyła w górę na ten przyjacielski gest, jaki wykonała chwilę wcześniej Gabrielle. Miło było wpaść na kogoś, z kim pijało się herbatki, w czasie gdy dookoła trwały ważne rozmowy świata dorosłych, w których czasie ustalano najlepsze ceny i przekazywano sobie plotki z biznesowego świata. Co prawda Victoria już nim w pełni nasiąknęła i pewnie chętnie nadstawiała uszu, by dowiedzieć się, co się dookoła niej dzieje, ale jeśli robiło się nudno, to miło było mieć z kim pogawędzić i zacieśnić relacje między rodzinami. I nie, nie robiła tego z czysto biznesowego względu, ot, po prostu lubiła dziewczynę, a że była otwarta i koleżeńska, nie miała nic przeciwko takim znajomościom. - Musiałam w końcu zobaczyć, jak to wygląda, wiesz, wszyscy się tym zachwycają. Ale od razu ogląda się to bezpieczniej w twoim towarzystwie - powiedziała na to i uśmiechnęła się ciepło, po czym po prostu skinęła głową i zdała się na Gabrielle w sprawie doboru napoju, jakim miały się zaraz uraczyć. Na pewno nie zamierzała pić magicznej mikstury, która powstrzymywała chłód, bo nie chciała umoczyć w wodzie nawet czubka jednego, chociażby palca. - Staram się zaspokoić oczekiwania rodziców i chyba więcej czasu spędzam w książkach niż gdziekolwiek indziej, to pewnie dlatego. Poza nadal czekam na księcia na białym hipogryfie, ale coś mi się wydaje, że jestem zbyt wymagająca. Założę się jednak, że ty masz dużo ciekawych historyjek do opowiedzenia. W ogóle, z kim jesteś w pokoju? Bo podział przebiegał chyba na zasadzie wróżenia z fusów - odparła, a później uśmiechnęła się znowu i z ciekawością spojrzała na stragan, który wybrała jej towarzyszka.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle również nie mogła oprzeć się widokom, które stanowiły śnieżny, surowy krajobraz tego miejsca, lecz ona skupiała swoje spojrzenie nie tylko na tym co znajdowało się wokoło, ale również pod ich stopami. Zamarznięta tafla jeziora kryła w sobie wiele istot i pięknych okazów ryb, od których ciężko było oderwać wzrok; kolorowe ławice, które w toni wody przypominały sunące z różki zaklęcia - było w tym coś magicznego. Uśmiechnęła się pocieszająco widząc odrobinę strachu malującą się w oczach koleżanki, kiedy stanęła przed nią. Panienka Levasseur była i tak pod dużym wrażeniem, że Krukona postanowiła przezwyciężyć swój lęk przed wodą i wybrać się w to urokliwe miejsce, niemniej nie sądziła, że ktoś byłby na tyle głupi i nierozważny, aby wrzucać spacerujących nieopadal ludzi do lodowatej wody. Wejście do niej wymagało pewnego przygotowania, a przede wszystkim wypicia mikstury ogrzewającej, która chroniła organizm przed wyziębieniem. Blondynka rozumiała podejście Victorii, które nakazywało jej trzymać się z dala od wyrębli w lodowej pokrywie, dlatego nie zdziwił jej fakt, że stała nieco na uboczu. Nie chciała wyobrażać sobie, co by się stało gdyby ktoś niechcący popchnął ją do wody przez zwyczajną nieuwagę. Kręciło się tu naprawdę sporo osób, biegały dzieciaki, a czasem wystarczył jeden niefortunny krok. Dostrzegła spięcie mieśni oraz skrycie twarzy w dłoniach i choć relacja ta wydawała się jej nieco dziwna, nie zamierzała tego w żaden sposób komentować. Widocznie nawet tak proste gesty, jak zasłonięcie oczu u osób, które włączyły z własnym lękiem były bardziej wyostrzone. Bodźce z zewnątrz musiały być przez Vicky odbierane silniej, ludzki organizm tak już działał, w chwili zagrożenia, pod wpływem krążącej w żyłach adrenaliny. Kąciki ust Levasseur drgnęły w ciepłym uśmiechu skierowanym do koleżanki, po chwili blondynka zamknęła ją w swoim uścisku, chcąc przez to wyrazić nie tylko swoją radość na jej widokiem, ale również dodać trochę otuchy, gdy uświadomiła sobie, że popełniła błąd nachodząc ją tak znienacka. To już było wpisane w naturę blondynki, że najpierw robiła, a później ewentualnie myślała o konsekwencjach. Podobnie jak panienka Brandon, zielonoooka nie mogła pozbyć się z głowy myśli, jak dobrze było wpaść na kogoś z kim czas zawsze płynęła szybciej, najczęściej przy akompaniamencie rozmów i śmiechów. Gabrielle w przeciwieństwie do Victorii nie była tak bardzo zainteresowana światem biznesu, miała zupełnie inne priorytety w sowim życiu, które na przestrzeni lat mocno ewoluowały. Dopiero teraz mogła z pewnością przyznać, że w końcu obrała odpowiednią ścieżkę kariery zawodowej, bo w sprawach sercowych wciąż tkwiła w impasie. - Trudno się dziwić. Jest tu naprawdę pięknie, a jeszcze piękniejszy jest podwodny spektakl, ale nie wiem czy chciałabyś obejrzeć go z brzegu - odparła na słowa dziewczyny, uśmiechając się szeroko na ostatnie wypowiedziane przez nią zdanie. Miło było słyszeć, że ktoś czuje się bezpieczniej w jej towarzystwie. W swojej odpowiedzi Gab zawarła swego rodzaju propozycję, naprawdę chciała, by Vicky ujrzała nie tylko to co znajdowało się wokół nich, ale i pod ich stopami, bo to właśnie było kwintesencją tego miejsca. Nie zamierzała jednak nalegać, równie dobrze mogły przejść się wytyczoną przez innych ścieżką w śniegu, który poza nią sięgał aż kolan. Chwyciła koleżankę za dłoń, zmuszając ją tym gestem, aby poszła za nią, kiedy sama zaczęła kierować się w stronę straganów z gorącymi napojami. - Oczekiwania rodziców? A co z twoimi marzeniami? - zapytała od razu, zaskoczona tymi słowami. W kwestii własnych wyborów, Gabrielle miała dziwną tendencję do mierzenia ludzi swoją miarą, sądziła, że każdy przecież go posiada, jest on nieodłączną częścią natury, jednak rzadko kiedy pod uwagę brała fakt, że niektórzy - nie tak jak ona - właściwe tego prawa nie posiadają. Z góry mają założone czym powinni się zajmować; czy to prowadzić rodzinny biznes czy iść w ślady ojca pracującego w Ministerstwie Magii. Ona miała to szczęście, że rodzice nie naciskali na nią w wyborze własnej przyszłości, za co była im niezmiernie wdzięczna. - O księcia w tych czasach trudno - zaśmiała się, a do głowy blondynki od razu napłynęły myśli o Charlim. Pokręciła nią, chcąc się ich pozbyć, bo samo to, że się w nich pojawił budziło w niej potrzeby, które nie powinny się teraz pojawiać. - No chyba, że Ty już jakiegoś na oku masz - dodała, poruszając zabawnie brwiami, jednocześnie zachęcając koleżankę do podzielenia się tą informacją. Temat chłopaków wśród dziewczyn był zawsze na topie, w końcu każda chciała wiedzieć, kto jest jeszcze wolny i czy jest szansa na utrafienie tego, który akurat im wpadł w oko. Czyżby Victoria również miała swój typ? - Co to wymagań, cóż… Te zmieniają się z czasem - oznajmiła z nieco tajemniczym uśmiechem na ustach, zupełnie takim tonem jakby doskonale wiedziała co mówi i w gruncie rzeczy tak właśnie było - tyle, że znajomość z panienką Brandon stanęła na momencie, kiedy Gabrielle raczej stroniła od przedstawicieli płci przeciwnej. Pytanie o współlokatorów wywołało u blondynki głębsze wzdechnięcie. - Buca Boyda Callahana, Isabelle Cortez i Willa, to znaczy Williama Fitzgeralda, a ty? - zapytała, od razu zmieniając temat, gdyż ten dotyczący jej pokoju był nieciakwy, wciąż się tylko kłócili albo mijali. Odpowiedziała uśmiechem na jej uśmiech, kiedy stanęły przy jednym ze straganów. - Poprosimy dwie herbaty z konfiturą malinową - powiedziała do młodego chłopaka, posługując się czystym francuskim, płacąc od razu za zamówienie. - Byłaś już na jakimś stoku? Ja wybrałam się wczoraj z Nancy, przyznam, że jazda na deskorolce i snowflowu są bardzo do siebie podobne - powiedziała, zawierając w swoich słowach pytanie, a kilkanaście sekund później ich zamówienie zostało zrealizowane. Gabrielle otoczyła dłońmi ciepły kubek, wcześniej mieszając jego zawartość mieszadełkiem. - Dodają tu świetną konfiturę malinową do herbaty, tylko zastanawiam się czasem czy nie jest ona robiona na jakimś winie - powiedziała, chwaląc dany stragan. Co do dodatku alkoholu nie miała pewności, nie była dobrą w gotowaniu, więc nawet nie wiedziała czy jest możliwym zrobienie konfitury na winie, ale skoro istniała czekolada bez czekolady?
Jak wyglądałaby w oczach swojego dziadka, gdyby nie próbowała walczyć z własnymi lękami? Byłaby skończonym tchórzem, a tego na pewno nie chciała. Doskonale wiedziała, że starszy pan, niestety nieobecny w jej życiu od ładnych kilku lat, nigdy nie spojrzałby na nią krzywo z powodu jej płaczu, czy czegoś podobnego, ale chciała być równie dobra i niezawodna, co on. Doskonale pamiętała te wszystkie problemy, w jakie dziadek wpadał, a jednak potrafił z nich wybrnąć w sposób, który zachwycał nawet taką małą dziewczynkę, jaką była w czasach, gdy mogła jeszcze cieszyć się jego obecnością. Jej ojciec był pod tym względem podobny, aczkolwiek nie posiadał tej gracji, z jaką postępował najsłynniejszy chyba Brandon tych czasów, mówił za to zawsze, że w Victorii jest coś z dziadka. Chciała w to wierzyć i jeszcze bardziej starała się, by lęki i łatwe uleganie emocjom nie brało nad nią góry, a już zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych, co takie proste nie było. Ostatecznie nadal była jeszcze dzieciakiem, który wkroczył na dokładkę w okres dojrzewania i wszystko w nim potwornie wręcz buzowało. Niemniej jednak przyświecał jej pewien cel, pewna idea i cały czas powtarzała, że chciała, żeby dziadek był z niej dumny, tak naprawdę, w pełni, bez żadnego przymykania oka na jakieś powijanie się nogi, czy coś podobnego. Gdy zatem wiedziało się, co dokładnie kierowało dziewczyną, gdy się tutaj zjawiało, nie było już właściwie nawet cienia wątpliwości, że postępuje słusznie. Chciała zrobić to dla siebie, ale również dla dziadka, który był jedną z najważniejszych osób w jej życiu, a ona wierzyła, że chociaż nie pozostał z nimi pod postacią ducha, to i tak doskonale wie, co się z nią dzieje. Miała przeświadczenie, że dokądkolwiek faktycznie poszedł, to zdaje sobie w pełni sprawę z tego, co dzieje się z jego ukochaną wnuczką. Nie, nie uważała z miejsca, że była jakimś jego wybrańcem, ale jednocześnie miała poczucie, że jednak miała z nim naprawdę mocną więź, zaś jakaś jej część twierdziła po prostu, że tego nie mogła zerwać nawet śmierć. Zrobiło jej się niesamowicie miło, kiedy Gabrielle tak po prostu ją objęła i przez chwilę czuła, jak łzy napływają jej do oczu. Znowu! Nie umiała do końca panować nad tymi falami emocji, jakie się przez nią przetaczały i chyba nawet nie chciała tego robić, nie tak do końca, bo wiedziała doskonale, że jeśli będzie to w sobie dusić, to ostatecznie wszystko to ją przytłoczy. Nie miała jednak najmniejszych nawet powodów do tego, by płakać na środku tak urokliwego miejsca, gdzie wszyscy biegali radośnie z jednego miejsca w drugie i zachwycali się niesamowitymi widokami, przytuliła się więc na moment nieco mocniej, by zaraz wziąć się w garść. W końcu była jedną z Brandonów! Ci zaś, niezależnie od tego, czy byli Gryfonami, Puchonami, czy Krukonami - nie przypominała sobie, co zabawne, by ktokolwiek w długiej historii rodu był Ślizgonem - świetnie radzili sobie z wychodzeniem z trudnych sytuacji z twarzą. Nie mogła być od nich gorsza. Poczucie przynależności do rodu było w niej zaś mocne, a jednocześnie cudowne, bo dawało jej siły do parcia naprzód niczym taran. To również jej pomagało, chociaż nie wiedziała jeszcze do końca, czym dokładnie chce się zajmować, bo Jonathan w pełni wsiąkł już w pracę, ona zaś, choć widziała w tym wiele ciekawych aspektów, nie była do końca pewna, czy świetnie radziłaby sobie w sprzedaży i promocji wszystkich tych magicznych pojazdów. Jeśli nie? Pewnie dlatego chciała być dobra ze wszystkiego, to mimo wszystko ułatwiało życie, przynajmniej do pewnego momentu, a ten zbliżał się do niej wielkimi krokami. - Wystarczy, że oglądam wszystko stąd, jest naprawdę czarująco - powiedziała na to, starając się brzmieć jak najbardziej pewnie, żeby pokazać, ze doskonale zdaje sobie sprawę z własnych ograniczeń. To była dziwna zabawa z samą sobą, ale Victoria doskonale wiedziała, że musi udowodnić coś sobie, żeby to poszło dalej, żeby inni również to dostrzegali. To była nieco szalona zabawa, ale tak należało w nią grać. Ujęła dłoń dziewczyny i spokojnie ruszyła za nią dalej, nie widząc w tym zupełnie nic dziwnego, a kiedy ta zadała pytanie, westchnęła nieco ciężko. - Bardzo by chcieli, żebym podjęła już jakieś decyzje, żebym się na czymś skupiła, ale nie wiem do końca, na czym i staram się robić wszystko na raz, co czasami po prostu nie wychodzi. To nie tak, że podcinają mi skrzydła, ani trochę, po prostu w ostatnim czasie nie wychodziło mi najlepiej - stwierdziła i chciała nieco nonszalancko wzruszyć ramionami, ale trzeba przyznać, że jednak nieco bardziej przejmowała się tą kwestią, niż chciała to przyznać, co wcale nie było takie dziwne. Nastolatkowie mieli tendencje do tego, by robić z igły widły, wiele rzeczy było dla nich nie do przeskoczenia, ale i tak starali się machać na to ręką, by sprawiać wrażenie bardziej wyluzowanych, niż byli w rzeczywistości. - Mm, smoki ich zjadły - rzuciła na to i zaśmiała się lekko, po czym uśmiechnęła się całkiem niewinnie. To nie tak, że była zakochana, czy coś podobnego, ale za co najmniej książkowy przykład początku romansu można było uznać jej spotkanie z Fillinem, nic zatem dziwnego, że rzuciła koleżance dość wymowne spojrzenie, jakby chciała jej powiedzieć, że jeśli tylko ma ochotę, to proszę, niech pyta. Sama zaś nie naciskała, bo mimo wszystko wydawało jej się to nieco niestosowne, choć mocno korciło ją, żeby dowiedzieć się, co siedzi w głowie Gabrielle. Na jej kolejne słowa uniosła lekko brwi i wydała z siebie ciche gwizdnięcie, bo widać było, że powoli zanosi się tutaj na plotkowanie, co było mimo wszystko dobre, przynajmniej Victoria całkiem to lubiła, od czasu do czasu oczywiście. - Barta Huttona, Melusine Pennifold i Lyalla Morrisa, zdaje się, ale odnoszę wrażenie, że nawet nie widziałam go na oczy, chyba ciągle się mijamy - powiedziała i lekko wzruszyła ramieniem, ale uśmiechnęła się pod nosem, bo domyślała się, że jej rozmówczyni również wie co nieco o Melusine i jej rodzinie. To zawsze ją dziwiło, szokowało, a jednocześnie zastanawiało, jaka sama dziewczyna jest tak naprawdę, teraz zaś miała okazję przekonać się, że na pewno nie było w niej ani grama pruderii. Uśmiechnęła się ciepło do chłopaka, ale nie zdążyła się nawet odezwać, kiedy zrobiła to jej towarzyszka, z całą pewnością podchodząc do sprawy o wiele prościej, niż zrobiłaby to sama Victoria. Nie miała czasu w żaden sposób zareagować, bo Gabrielle rzuciła już kolejnym pytaniem, na które Brandonówna jedynie pokręciła głową. Nie udało jej się jeszcze wybrać na stok, mogła zrobić to samotnie, ale jaka byłaby w tym zabawa? Chyba niezbyt wielka? - Deskorolce? - powtórzyła za nią nieco niepewnie, bo chyba nie miała bladego pojęcia, o czym właściwie tutaj rozmawiają, a przynajmniej przez chwilę miała prawdziwą dziurę w pamięci. Aż lekko zamrugała, zanim odebrała swój kubek z herbatą, całkiem uprzejmie za niego dziękując. Zerknęła jeszcze na towarzyszkę, a później uśmiechnęła się pod nosem i upiła pierwszy łyk herbaty, starając się wyłapać tam jakieś nutki smakowe, które naprowadziłyby ją na właściwą odpowiedź. - Chyba musimy wypić więcej, żeby się przekonać - powiedziała na to, a jej oczy jakby pojaśniały, pełne figlarnych iskierek.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle stanowiła przeciwieństwo Krukonki, należała do osób nad którymi emocje często brały górę, pakując je w kłopoty i nawet jeśli blondynka próbowała nad nimi zapanować wychodziło jej to okropnie. Jako dziecko miała z tym jeszcze większe problemy, teraz było trochę łatwiej, jednak wystarczyło spojrzeć w zielone tęczówki Levasseur, aby odkryć co tak naprawdę w niej drzemie; była to jednocześnie wada, jak i zaleta. Dziewczyny tworzyły swego rodzaju kontrast, były wychowane w inny sposób, stawiane były im inne wymagania, wpajane podobne, a jednocześnie zgoła odmienne wartości, lecz tym co je łączyło była ambicja. To właściwie ona napędzała ludzi do działania, sprawiała, że zaczynali sobie oni stawiać cele i dążyć do ich spełniania czy to dla samych siebie czy też - jak w przypadku panienki Brandon - by ktoś był z nich dumny, nawet jeśli tego kogoś nie było już wśród żywych. Puchonka była osobą, która nigdy nie robiła czegoś dla poklasku innych, częściej miała tendencję do tego, aby sprostać swoim wymaganiom niż tym, które podświadomie narzucali jej rodzice, być może dlatego, tak dużo czasu zajęło jej odnalezienie własnej drogi, którą od kilku tygodni zaczęła podążać czując, że jest ona tą właściwą; miała szczęście. Prosty jest miał być czymś na kształt przeprosin, kiedy blondynka uświadomiła sobie, jak głupi błąd popełniła, swoim zachowaniem potęgując w koleżance strach, który towarzyszył jej towarzyszyły, każdym wykonanym krokiem w pobliżu wielkiej wody. Zmarszczyła delikatnie brwi, dostrzegając w jej oczach łzy, jednak postanowiła, że tym razem ciekawska natura, którą w sobie miała od zawsze, nie weźmie nad nią góry. Zamiast zasypywać Vicky zbędnymi pytaniami, uśmiechnęła się do niej uroczo, chcąc w ten sposób dodać jej otuchy - tej ewidentnie potrzebowała. Gab nie miała pojęcia, ile spoczywa na barkach tak młodej dziewczyny, tylko dlatego, że należała ona do znamienitego rodu. U nich w domu - choć Levasseur i Gardowie mieli prawie szlachetnie czystą krew - nie przykładano wielkiej wagi do tego dziwnego, nieco archaicznego podejścia, nie naruszano potomkom przejęcia rodzinnego interesu, każdy miał prawo do objęcia własnej drogi, choć blondynka podejrzewała, że gdyby nagle oznajmiła, iż chce przejąć spuściznę Levasseur dziadkowie nie posiadaliby się wówczas z radości. Na odpowiedź dziewczyny przytaknęła ponownie nie komentując jej niepotrzebnie. Ostatnio Gab coraz lepiej panowała nad własnymi ustami, dzięki czemu zaczęła więcej nie tylko dostrzegać, ale również rozumieć. Victoria walczyła z własnymi słabościami - zdając sobie sprawę z ich istnienia - co było niejako czynem wręcz heroicznym. Puchonka - jak mało kto - wiedziała, jak trudne to jest, ile wysiłku, głównie psychicznego wymaga, dlatego zamierzała wspierać krukońską koleżankę w podjętej przez nią próbie. Temat rodziny oraz kierunku rozwoju, który w ich wieku pojawiał się przy każdej nadarzającej się okazji był ciężki. Gabrielle doskonale pamiętała, jak jeszcze rok temu wciąż na nią naciskano, żeby w końcu wybrała swoją drogę, kiedy ona sama przeżywała swoje pierwsze zakochanie w życiu, a później wszystko potoczyło się tak niefortunnie. Puchonka bardzo chciała zapomnieć o tym momencie swojego życia, wymazać je z pamięci, jednocześnie pozostawiając dla siebie, te wszystkie emocje, które dane było jej wtedy czuć, bo to one ukształtowały ją taką jaką była teraz. - Czasem taka decyzja przychodzi niespodziewanie, powinnaś skupiać się głównie na tym, co lubisz, a nie na wszystkim - odparła, dając przy okazji radę, którą kiedyś sama od kogoś dostała, kierując się nią przez długi czas pobytu w szkole. Niedawno doszło do przegrupowania sił, więc teraz musiała nadrabiać braki w niektórych przedmiotach, jednak nie mogła powiedzieć, że czegoś żałuję. - Może dlatego, że za bardzo chcesz być we wszystkim bardzo dobra? - zapytała, zastanawiając się chwilę nad ostatnim zdaniem wypowiedzianym przez dziewczynę. Czy właściwie istniał, ktoś kto jest we wszystkim idealny? Gab śmiała wątpić, zwłaszcza gdyby zadać to pytanie w oparciu o Historię Magii, nawet taki Voldemort czy Grindewald mieli swoje słabości, byli w czymś gorsi niż inni. Oczywiście nie zamierzała w żaden sposób krytykować podejścia Vicorii, każda z nich miała inny sposób, aby odnaleźć własną ścieżkę. Również się zaśmiała, kręcąc przy tym delikatnie głową. Po czym widząc spojrzenie Krukonki zmrużyła oczy ze świadomością, że ta nie mówi jej wszystkiego. - A tak całkiem na poważnie? - zapytała patrząc na nią nieufnie badawczo, a co ważniejsze - uważnie, aby przypadkiem nie umknęła jej żadna zmiana na twarzy dziewczyny. Skrzywiła się delikatnie słysząc imię panienki Pennifold. Co prawda, nigdy nie miała z nią do czynienia, lecz była ona dla niej swego rodzaju rywalką. - To chyba normalnie, to znaczy ja też się ciągle mijam ze swoimi współlokatorami - odparła, zakładając kosmyk włosów za ucho. - Wydaje mi się, że te pokoje przydzielane były na chybił trafił - dodała, swoim tonem głosu dając Vicky jasno do zrozumienia, że zupełnie nie przypasowało jej to z kim mieszkała. Niestety, próba zmiany pokoju zakończyła się klapą. Gab uderzyła otwartą dłonią w czoło, śmiejąc się przy tym głośno. Zupełnie zapomniała o tym, że Victoria nie była wychowana w tym samym duchu znajomości mugolskich przedmiotów. - Deskorolka to taka deska i cztery kóła i możesz się przy jej pomocy przemieszczać - wyjaśniła, starając się zrobić to w jak najprostrzy sposób. Upiła łyk herbaty, uśmiechając się na uczucie ciepła, które od razu - niczym fala - zalało jej ciało. Uwielbiała ten rodzaj herbaty, który smakował znacznie lepiej, gdy zamiast siedzieć w jakiejś kawiarni, można bylo oglądać piękne widoki i oddychać górskim powietrzem. - W takim razie, musimy podjąć to wyzwanie. Ale najpierw wypijmy tą pierwszą - odpowiedziała, ponownie zatapiając usta w ciepłym napoju.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Przez chwilę zastanawiała się, czy lepiej na morsowanie przyjść przed czy po obiedzie, ale zasadniczo pływanie po jedzeniu wywoływało kolkę - tyle wiedziała, w związku z czym zjadła solidne śniadanie i do przerębli wybrała się tuż przed obiadem, uprzednio zawracając dupę Anunnakiemu coby nie podejmować tego wyzwania samej. Spakowała, zgodnie z obietnicą, do plecaka wódkę, a nawet dwie pary rękawiczek na wypadek, gdyby Sin zapomniał swoich, bo jedno co wiedziała o morsowaniu, to, że trzeba mieć czapkę i rękawiczki. Dostała się w okolicę zamarzniętego jeziora jako pierwsza i rozejrzała po rozstawionych wokół wycinki w lodzie budkach. Niektóre były przebieralniami, inne oferowały rozgrzewające eliksiry. Nie można było jednak powiedzieć, że miejsce cieszyło się niebywałą popularnością, wręcz przeciwnie, widząc brak tłumów aż pożałowała, że nie przyszła tu wcześniej bo z natury była osobą preferującą raczej mało niż dużo ludzi w swoim otoczeniu. Na wejściu do morsowego zakątka przedstawiano instrukcję jak się rozgrzać przed wejściem do wody i jak zadbać o to, by nie odmrozić sobie kończyn, a dla wybitnych zmarzlaków naszykowane były odpowiednie środki niwelujące poczucie mrozu. Miała w pamięci, że Anunnaki odmówił jej eliksirów, pan sprzedawca jednak był taki uśmiechnięty i miły, że nie mogła się powstrzymać i kiedy ślizgon już się zjawił, sterczała na środku placyku z szerokim uśmiechem, zaczerwienionymi policzkami i dwoma kubeczkami francuskiego naparu o nazwie, której nie dało się wymówić. - Hej! - powiedziała aż nazbyt entuzjastycznie, tak się cieszyła na morsowanko, że prawie przebierała nogami. Jakby nie patrzeć, pływanie było jej ulubionym sportem- To dla Ciebie! - wyciągnęła jeden z kubków w jego stronę, a nachyliwszy się konspiracyjnie dodała- Wódki jeszcze nie dolałam, ale jeśli chcesz…
Byli tacy, którzy uważali, że przynależność do wielkiego rodu jest czymś, co można określić tylko i wyłącznie mianem splendoru. Niewielu było takich, którzy zaglądali za kurtynę i próbowali dostrzec to, że oprócz dużych pieniędzy i tego wszystkiego, co się z tym wiąże, kryją się tam także liczne, wysokie wymagania, nie tylko ze strony rodziców, ale i większości członków rodu. Ci, którzy się wyłamywali i szli własnymi ścieżkami, często byli nazywani czarnymi owcami i uważani za naprawdę kiepski materiał na jakąkolwiek przyszłość. Oczywiście, pewne kwestie przestały być już krytyczne, patrzyło się na nie inaczej, ale mimo wszystko wciąż jeszcze istniało przekonanie, że czysta krew jest czymś o wiele lepszym, niż mugolskie pochodzenie. Kultywowało się pewne tradycje, chciało się, by te przetrwały i oczywiste było, że w rodzie zawsze znajdowali się jacyś chętni, którzy mimo wszystko czuli, iż są powołani do tego, by zajmować się — w przypadku Brandonów — transportem. I to nie tak, że Victoria tego nie lubiła. Bo była tym zafascynowana, doskonale pamiętała dzień, w którym tata dostał w prezencie latający dywan od swojego azjatyckiego kontrahenta, a ona była nim tak oczarowana, że nie była w stanie oderwać od niego oczu. Ciekawiły ją te wszystkie zaklęcia, jakie wychodziły z głów, ust, różdżek Brandonów zaangażowanych w proces tworzenia odpowiednich wehikułów, podobał jej się nawet proces produkcji świstoklików czy proszku fiu, wszystko to było oszałamiające i wciągające, a ona, mimo wszystko, faktycznie miała pewną smykałkę do interesów. Poza tym jednak pisała również swoje powieści prosto do szuflady i marzyła wciąż, że pewnego dnia stanie się wielkim pisarzem, choć wcale nie wiedziała, po co jej to i do czego ma to służyć. Gdy zaczynała myśleć o sprawie na spokojnie, chłodno analizując to wszystko, zdawała sobie nagle sprawę z prostego faktu, że sławę i pieniądze już miała, postępując zaś zgodnie ze wskazówkami dziadka, miała możliwość rozwijać działalność rodu wciąż dalej i dalej, fantazji zaś chyba jej nie brakowało. Ale jednak chciała coś zmienić, gdzieś się wyrwać, dało się to wyczuć, bo mimo wszystko szamotała się i chciałaby już wiedzieć, co byłoby słusznym postępkiem, a co jedynie szaleństwem z dzieciństwa. Nie mogąc się zdecydować, łapała dziesięć srok za ogon i spoglądała na swoje oceny, swoje zajęcia, na to wszystko, co miała i głęboko zastanawiała się nad tym, co dalej i jak powinna wybrnąć z sytuacji, w której się znalazła. Ogólnie rzecz biorąc nie mogłaby powiedzieć o sobie, że jest mało utalentowana, ale to nie oznaczało jeszcze, że pośród tego leży jakaś perła. Zresztą, słyszała nie raz, że ludzie dobrzy ze wszystkiego, nigdy nie będą dobrzy w czymś wybranym i nie są zbyt interesujący dla przyszłych pracodawców. A przecież nie mogła tak po prostu siedzieć i być po prostu jedną z Brandonów, to tak nie działało, przynajmniej w jej przypadku. Widać miała w sobie naprawdę wiele krwi dziadka, a ta nie mogła przecież pójść w piach! Zatem, uwierzcie, przynależność do wielkiego rodu, to nie tylko splendor, bogactwo i wyglądanie jak milion galeonów, ale również wielka odpowiedzialność, wielkie oczekiwania i nadzieje całego twojego otoczenia. - Problem polega na tym, że w gruncie rzeczy lubię prawie wszystko. Poza wróżbiarstwem, ale jak dla mnie to opowiadanie bajek nad fusami herbaty. Raczej niewiele nam to daje, co? - rzuciła nieco kąśliwie i może ironicznie, co pokryła niepewnym uśmiechem, ale widać koleżanka nie była pierwszą osobą, która jej to mówiła, a Victoria czuła, że nie jest w stanie wytypować własnej drogi i kręciła się wiecznie jak zepsuty kompas, który nie był w stanie wskazać północy. Westchnęła ciężko, nieco odsuwając się od dostrzegalnego wyrębu lodu i złapała głębszy oddech, by przypadkiem nie zapaść się za mocno w swoim lęku, to chyba byłoby najgorsze, co mogłoby ją spotkać! Kiedy zaś Puchonka zwróciła uwagę na dość istotny szczegół, jaki dotyczył Victorii, dziewczyna zagryzła lekko wargę, czując, że jej rozmówczyni ma rację. Za bardzo chciała być dobra we wszystkim i to pewnie ją blokowało, ale jednocześnie nie wiedziała nadal, w czym ma być dobra, więc koło się zapętlało. Nic dziwnego, że wolała skupić się na tym, o czym zaczęły mówić nieco później. - Tak całkiem na poważnie, to poznałam Fillina - powiedziała i uśmiechnęła się lekko, po czym odrzuciła włosy na ramię i zerknęła ponownie na swoją rozmówczynię, jakby czekała na jakąś reakcję z jej strony, jednocześnie zastanawiając się, czy ta ma ochotę podzielić się z nią jakimiś, cóż, plotkami. Nie umknął jej wyraz twarzy dziewczyny, nie wiedziała tylko, kogo dokładnie się tyczy, więc postanowiła dopytać, bo mimo wszystko chciała wiedzieć, co w trawie piszczy. - Ktoś z nich ci coś zrobił? A pokoje losowali chyba przez wrzucenie kartek do wielkiego wazonu i wyciągali je na chybił trafił. Nic się tutaj nie zgadza, to taka trochę mało śmieszna zabawa w eksplodującego durnia - stwierdziła, wzruszając jeszcze ramionami, ale zaraz zaczęła słuchać uważnie tego, co dziewczyna miała do powiedzenia na temat deskorolki, by zaraz zmarszczyć brwi. - Jak dokładnie? To znaczy, siedzisz na niej, jak w autach albo na latającym dywanie? - dopytała, bo chciała sobie to w pełni uzmysłowić, a nie bardzo potrafiła, było to dla niej zadziwiająco abstrakcyjne. Jednocześnie zaś zaczęła się zastanawiać, czy to ma właściwie jakiś potencjał i czy dałoby się to wykorzystać w ich własnym świecie, a na kolejne słowa Puchonki uśmiechnęła się i pokiwała głową, po czym sama napiła się herbaty i aż przymknęła oczy z zadowoleniem.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
To mogła nie być szczególnie dobra zagrywka, by Leonardo - jako asystent nauczyciela i wyjazdowy opiekun - prowadzał się za rękę z jednym ze studentów. Pozwolił się jednak wyprowadzić, nie wiedząc nawet, że część Ezrowego Felixa wpływa też na samego Gryfona... Który tylko machnął ich rękoma kilkukrotnie, zmieniając ewentualnie "romantyczny" pogląd na zdecydowanie bardziej dziecinny i żartobliwy. Mogło to średnio współgrać z tamtym sugestywnym przysuwaniem się, a także pogwizdywaniem czapki, ale przecież Leonardo faktycznie nie myślał o niczym ponad przyjacielskie spędzenie jego urodzin. Miał swoją czapkę, więc świstak wylądował na chwilę obecną w obszernej kieszeni zimowej kurtki Vin-Eurico. Nie zagadywał swojego towarzysza, zaciągając się mroźnym powietrzem i omiatając spojrzeniem okolicę. Lubił spędzać urodziny w nietypowych miejscach, a ferie miały przyjemną tendencję do wstrzeliwania się w pobliże tej daty. - Żartujesz sobie? - Zdziwił się, gdy rozpoznał miejsce, do którego się zbliżają. Oj nasłuchał się już o morsowaniu i swego czasu nawet miał okazję rozrywki spróbować, ale nie spodziewał się tego teraz. Pociągnął Clarke'a lekko za rękę, by mocniej zwrócić na siebie jego uwagę. - Nie wierzę, że wejdziesz do wody.
Ostatnio zmieniony przez Leonardo O. Vin-Eurico dnia Pon Mar 02 2020, 18:29, w całości zmieniany 1 raz
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Sam Ezra nie bardzo wiedział, czego chciał - bo wcale nie przygotowywał tego wyjścia z wielką myślą o wypadających walentynkach, jak działo się to pierwszego roku ich znajomości. I nie miał też żadnych wygórowanych oczekiwań wobec rozwoju ich relacji. Chciał tylko, żeby wreszcie było dobrze. Żeby było normalnie i przyjemnie i żeby było miło, bo w urodziny nikomu nie wolno było się smucić. Ezra smucił się w zeszłym roku i jak to się skończyło? Cassiusem, uzależnieniem i wpędzaniem samego siebie do grobu. Toteż nieromantyczny akcent spaceru był jak najbardziej na miejscu, tym bardziej, że Clarke sam tej atmosferze bardzo pomagał śmiechem i złośliwostkami, którymi tego dnia dobrze mu się było dzielić. W pewnych rzeczach z formy się nie wypadało tak łatwo, jak w aspekcie fizyczności. W ogóle Ezra w te ferie zabierał się za jakieś szalone rzeczy, o które nikt przy zdrowych zmysłach by go nie posądzał. Wśród świadków? Choćby Skyler, na którego Clarke wpadł z okazji żałosnych prób łyżwiarstwa. Dobrze zatem, że ferie wielkimi krokami zbliżały się do końca, ponieważ trudno byłoby inaczej przewidzieć, co jeszcze chłopak sobie wymyśli. Czarty albo jakiś snowflow... - Leonardo Vin-Eurico, ja nigdy nie żartuję, kiedy w grę wchodzą spacery w minusowych temperaturach. Dla zabawnej puenty żartu bym cię tu nie ciągał. Ba, siebie bym nie ciągał. Jakkolwiek ja też zupełnie nie wiem, co mi strzeliło do głowy i jest wciąż szansa, że będziesz musiał mnie tam wepchnąć, tak. Akurat praktyka pokazała, że tu nie zawodzisz... Ale metody pierwszej pomocy też znasz, więc jestem skłonny ci zaufać. - Posłał mu wymowne spojrzenie, wspominając to szczeniackie wciąganie pod wodę i podtapianie w basenie. I te inne wydarzenia pomiędzy. Zaraz poklepał go przyjacielsko po klatce piersiowej, ewidentnie jednak promieniejąc jakiegoś rodzaju samozadowoleniem. Dla kogo, jak nie Leonardo, było stworzone to miejsce? - Urodziny to ważna okazja, staram się, żeby moi przyjaciele zawsze mieli z nich jak najlepsze wspomnienia, nie dziw się już tak - skarcił go, przewracając oczami, coby przypadkiem nie zabrzmieć zbyt ckliwie. Tym bardziej, że nazywanie Leonardo "przyjacielem" było określeniem mocno na wyrost. - Chodź zanim się rozmyślę. Kupiłem z tej okazji nawet kąpielówki. Poważnie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek przyjdzie mi używać ich zimą, ale masz u mnie kredyt na pierwsze razy. Puścił ostatecznie jego rękę, żeby wydobyć z kieszeni 10 galeonów i zapłacić za magiczne mikstury, które podobno miały sprawić, że wskoczenie do tej lodowatej toni wodnej stanie się przyjemnością. Podał fiolkę Vin-Eurico, własną wznosząc jak do toastu z wesołym "salud".
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Szczerze mówiąc wierzę, że właśnie dla żartu byłbyś w stanie wiele poświęcić - parsknął, zarzucając Ezrze nieprawdę z całą pewnością. Na rzecz tej drobnej potyczki słownej powstrzymał nawet cisnące się na usta komentarze odnośnie ciągnięcia; nie zdołał za to nie rozczulić się na wspomnienie tamtej imprezy z okazji zakończenia roku. Przygryzł mocno dolną wargę, powstrzymując się od śmiechu. Och, to powinno być tradycją. Vin-Eurico może i był ćwierćolbrzymem, ale lubił również myśleć o sobie jako syrence - w męski i zupełnie nieuwłaczający nikomu sposób, wobec czego mógłby uznawać się za trytona, ale nie miało to tego samego wydźwięku. I choć rozumowanie to nie należało do najprostszych, to sprowadzało się do jednego: pocałunki i woda perfekcyjnie się łączyły, koniec kropka. - No skoro tak dbasz o swoich przyjaciół... - Gwizdnął z podziwem, a potem przyjął eliksir i od razu go wypił, nawet nie zerkając kontrolnie na buteleczkę. Ezra miał szczęście, że choć Leo nie był przygotowany na wszystko (no bo jak), to przynajmniej transmutację opanował całkiem przyzwoicie. Parę(naście) warstw później już transmutował bokserki w kąpielówki. Chwilę zastanawiał się czy zostawać w czapce i szukać rękawiczek, ale... Po coś był ten eliksir! - To co, pomysłodawcy przodem?
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wielkie wymagania stawiane są osobom należącym do znamienitych rodów lub tych, które wciąż wierni pozostają dawnym tradycjom. Ona sama była temu wszystkiemu przeciwna, dlatego cieszyła się, że jej rodzice są bardziej postępowi; w przeciwieństwie do siostry ojca, która uległa pod naporem Bloodwortha. Ciężko było - zwłaszcza w czasach, w których żyli - pojąć, dlaczego wciąż istniały rody tak bardzo ukierunkowane na zachowanie czystości krwi, wręcz przesiąknięte przeszłością, ich członkowie ślepo wierzyli w słuszność swoich poglądów, nie biorąc pod uwagę panujących realiów. Ilekroć Levasseur próbowała choć w niewielki stopniu wyjaśnić ich postawę, zawsze kończyło się to swego rodzaju batalią pomiędzy tym, co podpowiadało jej serce a argumentami wysuwanymi przez umysł. Może sama nie była do końca przesiąknięta normami zachowania, które obowiązywały w świecie czarodziejów w latach 80-tych czy 90- tych ubiegłego wieku, lecz pozostałość owych norm była w niej niejako zakorzeniona. Może wynikało to z tego, że w takim właśnie duchu wychowywani byli jej dziadkowie? Ile to razy słyszała opowieści o tym, jak dziadek poznał babcie, choć teraz nie miała pewności ile w tym wszystkim było prawdy; wtedy nie wiedziała, że w żyłach babci płynie krew wili. Niemniej jednak patrząc przez pryzmat tego wszystkiego, co wiedziała, co zostało jej wpojone (również podczas lekcji Historii Magii) była w stanie zrozumieć, że wobec rodziny Victoria miała pewne zobowiązania; Brandonowie wydawali się być mniej wyrozumiali w stosunku do swoich potomków. Podobnie, jak Krukonka Gabrielle również zafascynowana była profesją, którą zajmują się jej dziadkowie, ich wyroby były naprawdę czymś o co niektórzy byli w stanie się zabić, jednak nie budziło to w sercu blondynki mieszanki tych uczuć, które towarzyszyło jej chociażby wtedy, gdy wsiadała na miotle lub pakowała się w kolejne niebezpieczeństwo, miłość do niego miała zaszczepioną po ojcu i choć długo broniła się przed uzdrawianiem (tym zajmowała się jej matka) tak teraz wiele rzeczy się zmieniło. Chciała zostać Uzdrowicielem zwierząt i nawet jeśli mogłaby to w jakiś sposób połączyć z produkcją wina, na razie nie zastanawiała się nad tym, skupiając się na jednym celu. Powodem przez który dziewczyny zakumplowały się ze sobą mogło być nie tylko to, że ich rodziny współpracowały, ale ich podobieństwo. Victoria pisała do szuflady, marząc o stworzeniu własnej książki, Gabrielle w puzderku szpargałek ukrywała notesy zapisane słowami, do których melodię znała tylko ona. Każda z nich miała marzenia zgoła odbiegające od tego, co związane było z ich rodzinami, lecz w gruncie rzeczy to rzeczywistość weryfikowała wszystko - Levasseur zdążyła się już o tym przekonać, zaś panienka Brandon dopiero stawała przed wyborem własnej drogi. Z tego powodu miała prawo się miotać, sprawdzać każdą możliwą ścieżkę, próbować nowych rzeczy, to był naturalny proces przez który przechodził i przechodzi każdy człowiek. Jeszcze pół roku temu Gab była w tym samym miejscu co brunetka, miotała się, rzucała na głęboką wodę, by po chwili wypłynąć albo tonąć, jednak w jej przypadku wystarczyła jedna, niespodziewana sytuacja, by zrozumiała, czego tak naprawdę pragnie w życiu. Od dziecka czuła swego rodzaju więź ze światem magicznych istot, lgnęła do niego, początkowo nie rozumiejąc dlaczego, z momentem odkrycia własnego dziedzictwa powoli zaczynała rozumieć, aż w końcu dotarła do momentu w którym jest teraz i nie może powiedzieć, że czuje się nieszczęśliwa. Przynależność do żadnego z rodów nie definiuje człowieka, będącego niezależną jednostką. - Też nie przepadam za wróżbiarstwem, dla mnie to jakieś brednie - odpowiedziała, zgadzając się ze słowami swojej towarzyszki, choć byli tacy, którzy pozwalali, aby przepowiednie i wróżby rządziły ich życiem, świecie przekonani o ich słuszności i braku możliwości zmiany. - A jest coś co lubisz bardziej? To znaczy musi być coś takiego w czym nie tylko jesteś dobra, ale również sprawia Ci to radość - powiedziała, starając się w jakiś sposób nakierować koleżankę, gdyż jeszcze niedawno sama podążała podobną drogą, nie wiedząc który kierunek jest tym właściwym. Różnica polegała na tym, że nie miała przy sobie kogoś kto zadałby właściwe pytania. Wiedziała, że jej uwaga dotycząca samej Victorii może nie przypaść jej do gustu, jednak była ona odwieczną prawdą, o której istnieniu wiedział każdy, lecz często zdarzało się, że ludzie nie dopuszczali jej do siebie, dążąc do ideału, który nie istniał. Ciszę ze strony Krukonki Gab odebrało jako zgodę z jej słowami, dlatego nie zamierzała ciągnąć tego tematu, gdyż i Vicky wydawał się on nie odpowiadać. Fillina Ó Cealláchaina? - zapytała, szczerze zaskoczona, jednak z uśmiechem na ustach. - No, słodki jest, ale zadaje się z bucem-Callahanem - wspomniała, od razu przypominając sobie ich spotkanie w pokoju oraz kłótnie, w której Fillin zaproponował tarzanie po łóżkach. - Wygląda trochę na podrywacza - dodała po chwili zamyślenia, choć nie znała Ślizgona zbyt dobrze, a raczej nie miała w zwyczaju pochopnie oceniać ludzi, dlatego jej słowa brzmiały bardzo niepewnie. Przeskoczyła z nogi na nogę robiąc dwa głębsze ślady w śniegu - Więc ten Ślizgon zawrócił panience Brandon w głowie? - dopytywała, starając się uzyskać jak najwięcej informacji. Może nie była dobra w swataniu ludzi, ale była gotowa poświęcić się dla koleżanki i umówić ją z chłopakiem na randkę w ciemno - oczywiście podstępem. W zielonych tęczówkach blondynki, pojawił się znajomy błysk, kiedy tylko przez umysł przemknął owy pomysł. -Z Williamem łączą mnie chyba skomplikowane relacje, jeszcze bardziej skomplikowane łączą mnie z jego przyjacielem, a Boyd Callahan to buc, większego na świecie nie ma, ale to wszystko to długie historie - odpowiedziała, kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. Pierwszy raz była uwikłana w tak zawiłe relacje i nie potrafiła się z tego wyplątać, wręcz przeciwnie - brnęła w to dalej i dalej. Na słowa dotyczące przydzielania ludzi do pokojów przytaknęła głową, całkowicie zgadzając się z koleżanką; sama lepiej by tego nie określiła. Zabawnie było patrzeć, jak w tęczówkach Vicorii rozbudza się zainteresowanie zdawałoby się prostym środkiem transportu, jakim była mugolska deskorolka. - Nie, zwyczajne na niej stajesz. Jeśli chcesz nadać jej pędu i prędkości musisz odepchnąć się jedną nogą. To naprawdę proste i jest przy tym niezła frajda - oznajmiła uśmiechając się szeroko - Tyle, że początki bywają trudne - dodała, przypominając sobie wszystkie otarcia i rany, jednakże wszystko to, czego dopiero zaczynamy się uczyć na początku jest trudne. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który mimowolnie wkradał się na jej usta, za każdym razem kiedy wspominała o desce. - Jeśli chcesz mogę nauczyć cię jeździć, w zamku mam jedną zapasową deskę - zaproponowała, w głębi serca licząc, że panienka Brandon przystanie na jej propozycję.
- Fair. - Był jedynie człowiekiem i to wbrew pozorom człowiekiem o słabej woli. Wzruszył więc jedynie lekko ramionami, najwyraźniej musząc udowodnić Leonardo czynem, że to nie było wczesne Prima Aprilis. Wyjątkowo. Co nie zmieniało faktu, że wcale się nie spieszył; po wypiciu eliksiru wcale nie zrobiło się cieplej, co uznawał za jedno wielkie oszustwo. Rozpiął kurtkę, ale i to już było wystarczające, by zimny wiatr wtargnął i okradł go z całej chęci do robienia ludziom miłych niespodzianek. Być może powinien był to potraktować jak zerwanie plastra, zamiast modlić się przy każdym centymetrze odsłanianej skóry. Skulił się w sobie, bardzo, ale to bardzo niezadowolony, niby wierząc że w wodzie będzie lepiej, a jednak dalej będąc tym samym tchórzem co zawsze. - Więc jednak nie chcesz wchodzić do wody? - zdziwił się, zbliżając się do krawędzi i z nieprzekonaną miną wpatrując się w przejrzystą toń; woda w tym miejscu była niemal krystaliczna, tym samym pozwalając na obserwację drobnych żyjątek pospiesznie umykających przed Ezrowym wzrokiem. I to w zasadzie był kolejny argument przeciw zagłębianiu się w mroźną otchłań - któż mógł powiedzieć, kiedy dreszcz spowodowany przypadkowym muśnięciem o skórę nazwany mógł być przyjemnym, kiedy zaś odrzucającym? - Nie mogliby zrobić jakiejś, nie wiem, magicznej drabinki? Lodowych schodów wstydu dla frajerów? Jak ja mam niby wejść? Nie widać dna - zamarudził, przykucając przy dziurze i wychylając się, by tylko ręką sprawdzić temperaturę. I - szokujące - przeraźliwy ziąb nie objął jego skóry bolesnym uściskiem, jak się tego spodziewał, ale intensywna gęsia skórka i tak się pojawiła, jakby swoim oczekiwaniem Clarke sam ją wywołał. - Ty pierwszy - stwierdził ostatecznie, czując, że Leo nie będzie musiał namawiać.
Wymagania, oczekiwania, tradycja i historia. To było niewątpliwie tym, co mocno trzymało Victorię w ryzach, chociaż tak naprawdę i tak miała całkiem sporo swobody, nikt nie stał nad nią i nie biczował, nie zmuszał do prowadzenia rodzinnego biznesu i z miejsca zakazywał jej innych wyborów, czuła jednak, że rodzice byliby zadowoleni, gdyby dołączyła do Jonathana, gdyby stała się częścią tego świata i poświęciła mu się na tyle, na ile tylko mogła. Jednocześnie jednak pewnie byliby z niej dumni, gdyby ostatecznie wybrała coś innego, spełniała się w tym i robiła to, o czym sama marzyła. Problem polegał na tym, że nie wiedziała jeszcze, co faktycznie będzie dobre, co jest słusznym wyborem, a co jedynie wędrowaniem po wybojach. Jedna sprawa to marzyć, inna sprawa to te marzenia realizować i robić to na tyle dobrze, by wiedzieć, że postępuje się słusznie. Wiedziała doskonale, że dziadek chciałby, żeby spełniała się w tym co robi, a jej czasami brakowało możliwości posiedzenia z nim i zapytania, co byłoby słuszne. Jednocześnie jednak miała przykład swojego wujka, który w młodości się wyszalał, spędził długie lata w mugolskim świecie, a później powrócił do nich i po prostu pomagał rodzinie, podtrzymując kontakt ze swoimi zwyczajnymi znajomymi, którzy wprowadzili go w świat techniki, motoryzacji i tych wszystkich dziwów, które dla córki Richarda były po prostu jednym wielkim sekretem, który coraz bardziej ją pociągał. To był niewątpliwy powiew świeżości, który Brandonowie przyjmowali z przyjemnością, nie była jednak pewna, jakby zareagowali, gdyby postanowiła wyjść za mugola albo związała się z czarodziejem z pośredniej rodziny. Nie wiedziała nawet, czy chciałaby próbować, bo rozum podpowiadał jej coś zupełnie innego. Nigdy też nie zakochała się tak naprawdę, tak mocno, by o to walczyć, więc nie wiedziała, co właściwie miała zrobić i jaką ostatecznie pójść drogą. Powtarzała sobie jednocześnie, że przecież jest wciąż jeszcze dzieciakiem i naprawdę trudno mówić w tej chwili o tym, co wydarzy się za kilka lat, co odkryje i co dokładnie do niej przemówi. Na chwilę obecną posiadała jakieś założenia i ideały, ale była na tyle bystra, by zdawać sobie sprawę z tego, że to nie wszystko, że przecież trzeba czegoś więcej, że za rok może znaleźć coś, co ją popchnie naprzód i całkowicie odmieni jej poglądy. Pisała do szuflady, czując wielokrotnie, że to wszystko stoi w sprzeczności z jej rozumem, a jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to właśnie ta podróż wyobraźni do gwiazd jest czymś, czego chciałaby doświadczyć. Z drugiej jednak strony uwielbiała możliwości, jakie dawały jej zaklęcia, jakie posiadała dzięki transmutacji, fascynowała się dziełami, jakie mogą powstać, jeśli tylko dostatecznie mocno będzie ćwiczyć, stała więc w prawdziwym rozkroku i nie umiała się zdecydować, co dalej, ostatecznie jednak kończyła dopiero siedemnaście lat, więc przed nią było jeszcze całe życie. Musiała skończyć szkołę, potem jeszcze kolejne lata studiowania i dopiero wtedy pewnie stanie przed lustrem i zdecyduje, co chce robić. Do tej pory pewnie zrozumie, że jej starsi znajomi wybrali własne drogi i kierowali się tym, czego chcieli sami, nie ich rodzice, rodziny czy ktokolwiek inny - musieli wiedzieć, w jakim kierunku pragną pójść i musieli to zrobić. Na razie Victoria jedynie przypatrywała się zaciekawiona temu, jak jej znajoma stawia pierwsze kroki i chyba nie była nawet do końca świadoma tego, że Gabrielle już podjęła decyzję. - Wszystkie rodzaje zaklęć, transmutacja, przemiany, możliwości, jakie posiadam dzięki tym prostym słowom - przyznała po chwili, kiedy tylko zgodziły się w temacie wróżbiarstwa. Zmarszczyła lekko brwi, zdając sobie sprawę z tego, że to brzmi właściwie tak, jakby chciała podążać ścieżką wyznaczoną jej przez rodzinę, ale tak akurat nie było. Może po prostu podziwiała dziadka i z tego powodu chciała być do niego podobna? Na całe szczęście przeszły jednak na inne tematy, a to, nie ma co się dziwić, cieszyło dziewczynę, bo takie poważne dyskusje nie pasowały jednak do ferii, czyż nie? - O, na pewno nie jest księciem z bajki, bardziej... amantem - zaśmiała się, czując jednocześnie, jak jej policzki pokrywają się rumieńcem. -Spokojnie można by wsunąć mu do ust pytanie, czy wierzy się w miłość od pierwszego wejrzenia, bo jeśli nie, to może przejść jeszcze raz - stwierdziła na to rozbawiona, ale jednocześnie dość mocno podekscytowana, bo ostatecznie takie rzeczy były po prostu przyjemne, a ona akurat była w tym wieku, w którym podobne sprawy niepomiernie wręcz ją ekscytowały. Gdyby spojrzeć na to spokojnie z boku, można by stwierdzić, że była po prostu typową nastolatką, która jednak myślała i marzyła o chłopakach, ale w końcu nie miała jeszcze nawet osiemnastki, która teoretycznie powodowała, że powinna nieco zmądrzeć. - A co kryje się pod tymi "skomplikowanymi relacjami"? - spytała, nieco ostrożnie, unosząc jednocześnie w górę jedną rękę i wykonując w powietrzu znak cudzysłowu, ciekawa, czy Gabrielle podzieli się z nią swoimi przemyśleniami i wątpliwościami w tym względzie, czy jednak będzie wolała zachować te sprawy tylko i wyłącznie dla siebie, co wcale nie byłoby takie znowu dziwne. Później jednak sprawa deskorolki tak zafascynowała Krukonkę, że słuchała jak oczarowana, jednocześnie analizując, co mogłaby z nią ewentualnie zrobić, by usprawnić jej działanie. - Jak najbardziej! To brzmi jak wyzwanie, którego jestem skłonna się podjąć - powiedziała na to, uśmiechając się radośnie i zdawało się, że wręcz promienieje. Być może jednak przejawiała większą więź z rodzinnymi założeniami, niż jej się wydawało, bo oto zwyczajna deskorolka, zwyczajny środek transportu, budził w niej niesamowicie wiele fascynacji.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Oczywiście, że chcę - parsknął, po tym jak już napatrzył się na wyjątkowo mało ekscytujący striptiz w wykonaniu Ezry. Najwyraźniej wszystko można zepsuć, jeśli doda się do tego dygotanie i ślimacze tempo, skutecznie zabijające ekscytację w każdej żywej istocie. Podszedł za Krukonem do krawędzi lodowej wyrwy, również spoglądając w jej toń; prawdę mówiąc, o wiele bardziej korciło go wskoczenie niż takie gapienie się, bo mimo wszystko na zewnątrz było zimno. Leo nie znosił najlepiej takich temperatur, nie kiedy po prostu sterczał i niczego nie robił. Byli o krok od paskudnego narzekania... albo salwy śmiechu, która rozbrzmiała dźwięcznie, wsparta podrygującymi ramionami ćwierćolbrzyma. - Lodowe schody wstydu dla frajerów? To nie takie głupie, jak się na nich poślizgniesz to nie ma ucieczki... - Przyklęknął, bezceremonialnie zanurzając dłoń w wodzie i zaraz przesuwając nią po klatce piersiowej, by ponowić to kilkukrotnie i zahaczyć też o kark. Zimne krople spływały po napiętych mięśniach, podczas gdy Vin-Eurico obejrzał się na pobliskie stragany. Nasłuchał się już wcześniej, bardzo zaciekawiony tutejszą rozrywką, że kącik morsów wcale nie polega na takim typowym morsowaniu. Czarodzieje ułatwiali sobie sprawę eliksirem, dzięki któremu niwelowali część nieprzyjemności i pozwalali na przebywanie w wodzie dłużej, bez mugolskich ograniczeń. Skoro nie musiał się bawić w niemagiczne rytuały, po prostu poklepał Ezrę po ramieniu i wskoczył do wody.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Było mu tak zimno, że wcale go nawet nie obchodziło, czy Leonardo się na niego patrzył, czy nie ani co sobie tam w główce uważał za atrakcyjne. Clarke w takich warunkach nie mógł pracować. - Jesteś chory - zamamrotał z niedowierzaniem, krzywiąc się i automatycznie cofając, gdy Vin-Eurico bezceremonialnie wskoczył do wody, przy okazji wytwarzając prawdziwą falę uderzeniową wymierzoną w biednego krukona. Ale być może dzięki tym kropelkom, które zdążyły go dopaść, Ezra mógł stwierdzić, że wodne środowisko nie było aż tak złe w porównaniu ze smaganiem zimnego powietrza. Chociaż oczywiście i tak było złe same w sobie. - Och, dobra, raz się żyje, nie? - I tak potrzebował jeszcze trzech sekund, żeby się wewnętrznie zmotywować, zanim wykonał krok - wielki dla niego, choć mały dla ludzkości. I to było absolutnie potworne; woda wpiła się w jego ciało zimnymi szpileczkami i choć nie był to ostry, lodowaty ból, który zatrzymałby jego serce w miejscu, nie zaklasyfikował tego uczucia do przyjemnych. Woda zaatakowała jego oczy, nos, uszy, chciała też wtargnąć do jego ust, gdy w pierwszy odruchu nieznacznie z szoku je uchylił. Dreszcz przemknął po jego ciele, pozostawiając po sobie gęsią skórkę. Ezra nie należał do najlepszych pływaków; wody może i się nie bał i jak w basenie potrafił się wygłupiać, tak otwarta przestrzeń i brak stabilnego gruntu pod stopami budziły w nim swego rodzaju wewnętrzne napięcie. Zatem to było bardzo automatyczne, że sam czując się niestabilnie, od razu garnął się do punktu pewnego - a w tym wypadku był nim jedynie Leonardo. Tym bardziej, że woda sprawiała, że wreszcie mogli być ze sobą równi; ezrowa brawura wymieszana z cichym lękiem, w efekcie dawała mieszankę o wiele milszą w obyciu. U Vin-Eurico wyrównywana była za to różnica wzrostu. Przyjemniej było patrzeć mu względnie prosto w twarz, bez zadzierania głowy. Clarke przerzucił rękę przez bark Leo, przytrzymując się go i leniwym ruchem palców gładząc skórę na jego karku. Drugą położył po prostu na jego klatce piersiowej - słyszał gdzieś, że podczas morsowania nie należało zanurzać dłoni, a więc robił na tym polu, co mógł. Nieważne jak magiczne morsowanie miało się do zwykłego. - Jeden z najgorszych pomysłów w mojej karierze - zaszemrał z zaciśniętą szczęką. Trzeba było jednak przyznać, że było dosyć bezpiecznie - eliksir pomagał, własne zimne serce stanowiło zabezpieczenie wewnętrzne, a jeśli to nie miało wystarczać, to przecież pod ręką znajdował się Leonardo, od którego ciepło biło nawet w takich warunkach. - Więc... co teraz powinniśmy zrobić? To już cała zabawa? - zapytał, niby się rozglądając, ale zaraz powracając wzrokiem na twarz Leo; na czekoladowe tęczówki, na pełne usta. - W zasadzie, to dobry moment na drugi prezent. Chcesz drugi prezent?
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Lodowata toń zamknęła się ponad Leonardo, dając mu błogą chwilę zawieszenia w nicości. Pewnie nie było to szczególnie rozsądne nawet z eliksirem, by tak szybko zanurzać się w całości, ale Merlinie... Szczypanie otulającego ciało zimna było uczuciem tak unikatowym, że początkowo zdawało się jakby żadna siła nie była w stanie zmusić ćwierćolbrzyma do przerwania go... Żadna, poza myślą o biednym zmarzniętym Krukonie, który trząsł się tam gdzieś na nierównym lodzie. Wynurzył się i odetchnął głęboko, chcąc uspokoić nieco rozszalałe od nadmiaru wrażeń serce. Leo odgarnął mokre włosy do tyłu, z uśmiechem spoglądając na swojego towarzysza i nawet pogwizdując wesoło, kiedy ten również znalazł się w wodzie. - Oj jestem pod wrażeniem... - przyznał, zaraz z lekkim zaskoczeniem przygarniając chłopaka do siebie. No bo... teoretycznie jeszcze lód był czymś stałym, ale też zapewne mniej wygodnym. Vin-Eurico pozwolił się usidlić w miejscu, majestatycznie przebierając nogami i tylko jedną ręką podtrzymując Krukona u swego boku. - No i co marudzisz? Jest super - przewrócił oczami, spoglądając w wodę i próbując dostrzec spod jej rozmytej tafli jakieś stworzenia. - Możemy popływać, ponurkować, pooglądać tutejsze żyjątka, możemy... oczywiście, że chcę prezent, co za pytanie? - Zaśmiał się, również spoglądając na Ezrę i stwierdzając, że jednak są bardzo blisko; ciepły oddech nie mógł ominąć zaróżowionych policzków aktora. Nie odsunął się, uparcie patrząc w tak dobrze znane tęczówki i myśląc, że to przecież nie jest nic dziwnego.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Było im miło i przyjemnie, dużo się śmiali i z coraz większą swobodą pozwalali sobie na żarty, a Ezra już wiedział, że będzie zmuszony to zniszczyć, nawet jeśli oddech asystenta na policzku ciągle go rozpraszał od właściwych słów i wywoływał uśmieszek w kąciku ust, którego nie dało się powstrzymać. Bezmyślnie nawet pokiwał głową, gdy Leo wspomniał o nurkowaniu, co już samo w sobie mogłoby być alarmem, że Ezra wbrew pozorom w pełni się nie skupiał. - Okej. Więc chcę cię pocałować - oznajmił bezpośrednio, zmuszając się do utrzymania wzroku na poziomie oczu Leonardo; wraz z tymi słowami serce załoskotało mu nieregularnie, a rumieniec powstały od mrozu być może nieznacznie się powiększył. Wymagało to od niego bardzo dużo samozaparcia, by nie prześlizgnąć się niedopowiedzeniem, zainscenizować całą scenę samym gestem i zwieść Leo w taki sposób, by sam zagrał pod takt Ezry. Tak otwarte wyznania były nie tylko niezręczne, ale zwyczajnie stresujące. Zbyt mocno bał się oceny. Odrzucenia, śmiechu... Nie dał więc Leonardo dojść do słowa, mocniej napierając palcami na jego klatkę piersiową i trochę się odpychając. Zimny pływ natychmiast wypełnił tę pustkę. - Ale nie zrobię tego. Bo... Bo mam wrażenie, że zawsze psuję kolejność. A moim prezentem nie jest pocałunek, a... przeprosiny. Za ten bal w zeszłym roku, za sposób, w jaki z tobą zerwałem, za, cóż, za Islandię szczególnie. - Być może to nie był dobry moment, aby przypominać Vin-Eurico o tych wszystkich negatywnych zaszłościach, na pewno nie było to na korzyść samego Clarke'a, kiedy tak dobrze udawało im się ignorować rzeczywistość. Głęboka powaga przesiąknęła do rysów jego twarzy, podobnie jak determinacja; nie chciał by Leonardo mu przerywał, bo drugie podejście mogłoby się okazać zbyt trudnym. - Nie byłeś i nigdy nie będziesz dla mnie chwilowym zaćmieniem. I powinienem powiedzieć ci to już dawno. Nie zasługiwałeś na to. Ja... Nie wiem, dlaczego ciągle się tak gubię i nie mogę ze sobą dojść do ładu. A potem udaję, że to nic. - Nawet nie zauważył, kiedy woda ściągnęła go ku brzegowi, tak że plecami dotknął krawędzi lodu. - Ale wiem, że to nie jest nic. Naprawdę dużo ostatnio myślałem, chyba z trochę nowej perspektywy i chcę żebyś wiedział, że - jeśli ty jeszcze w ogóle bierzesz to pod uwagę, bo ja tak mówię, a może ty wcale nie chcesz, ale... mogę jakby, spróbować być lepszy? Dla ciebie. - Wreszcie całkowicie spuścił spojrzenie, biorąc głęboki oddech i wytężając wzrok dla pochwycenia pływających wokół rybek, licząc że ten widok rozładuje napięcie. Że w ogóle ta okolica je rozładuje; nie bez powodu nie ściągał Vin-Eurico gdzieś do odosobnionego pomieszczenia, przeczuwając, że ciśnienie mogłoby go tam zabić. Skinął na Leo, wierząc że to zadziała tak, jakby pociągnął za sznurek marionetki. Albo że przynajmniej ciekawość skusi byłego Gryfona. Ciekawość tego, co Ezra jeszcze miał do powiedzenia lub tego, czego szukał w głębi plecaka, który wczesniej zostawił na krawędzi. Z niego wyjął małe zawiniątko, które Leonardo już mógł kojarzyć - Krukon odwinął materiał, wyciągając lśniącą tak samo urokliwym błękitem co kilka dni temu bryłkę. Teraz jednak wyglądała inaczej. Jej krawędzie były wyraźnie wycięte i względnie wygładzone. Ezra wyciągnął śnieżną - teraz już rzeźbę - w stronę Leo. - Oboje możemy sobie wyobrazić milion lepszych ludzi niż ja. I moje serce jest takie jak to; trochę nieudolne, trochę zimne, potrafi być ostre - Przesunął palcem po boku, zahaczając o ryskę, na której łatwo byłoby się skaleczyć. - Ale choćbym nie wiem, co chciał z nim zrobić, dla mnie jest już też bezużyteczne, bo należy do ciebie. I za to też przepraszam... Odetchnął, opadając niżej w wodzie, jakby całe powietrze z niego zeszło. Lub może to po prostu jego duma wreszcie została zrównana z parterem? Potarł ramiona, które coraz usilniej pokrywały się gęsią skórką. Jedno było pewne - była to dla niego jedna z najtrudniejszych rzeczy w ciągu ostatnich miesięcy, wliczając w to proces rzucania narkotyków...
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Wymagania, oczekiwania, tradycja i historia. Były to cztery główne fundamenty, które tworzyły każdą rodzinę, a ta była ważna nie tylko dla Vicky, ale również dla Gabrielle. Każda z dziewczyn wychowywana była w nieco odmiennych realiach, ich rodziny miały inne poglądy, jednakże przed każdą z nich stał wybór - rodzinne dziedzictwo lub własna droga. Bo kto inny mógłby przejąć rodzinny interes, jak nie potomkowie - krew z krwi? Spoczywała na ich barkach wielka odpowiedzialność, z której istnienia inni nie zdawali sobie sprawy. Dla nich Viktora czy Gabrielle były po prostu dziećmi czy też wnukami kogoś, kto osiągnął sukces, uważali, że podobny pisany był również im, lecz czy było to regułą? Zasadą, od której nie było żadnych odstępstw? Niespełnione ambicje rodziców były najgorszym scenariuszem dla dziecka, które nie wykazywało nigdy zainteresowania tym, co jego rodziciele. Panienka Brandon miała o tyle dużo szczęścia, że profesja, którą parali się jej przodkowie interesowała również ją. To mogła być dla niej dobra droga, jednak czy wówczas byłaby szczęśliwa? Pielęgnowanie tradycji to piękna i niezwykle ważna sprawa, a jednocześnie wiązało się to z wieloma wyrzeczeniami i tylko osoba gotowa się poświęcić była w stanie rozwijać spuściznę przodków. Gabrielle niestety nie była taką osobą w przypadku rodziny Levasseur, jej zdaniem dużo bardziej nadawał się do tego jej kuzyn, który wciąż mieszkał w Paryżu i w ostatnich latach bardzo pomagał przy winnicy. Za każdym razem, kiedy odwiedzała dziadków latem spędzała z nim czas widząc ile radości sprawia mu komponowanie nowych bukietów smakowych rodzinnego wina; chłopak miał do tego dar, tak duży, jak ona do pakowania się w kłopoty. W gruncie rzeczy obie miały alternatywne wyjście, odpowiedzialność zrzucić mogły na kogoś innego, mogły wybrać łatwiejszą drogę i żyć własnym życiem pracując na należną sławę. Gabrielle nie wiedziała, jak Vicky podchodzi do tego tematu, lecz ona sama nie zamierzała opierać swojej przyszłości tylko na tym, że posiada odpowiednie nazwisko; to w przyszłości i tak zapewne ulegnie zmianie i co wtedy? Świat wobec kobiet był zdecydowanie mniej łaskawy, mimo, iż przyszło im żyć w czas kiedy kobiety posiadały pełnię praw, to wydawały się być niedoceniane, zaś w przypadku rodzin czystokrwistych, które wciąż pielęgnowały dawne tradycje i poglądy nie miały prawa decydowania o sobie. Z tego powodu Gab nie zamierzała z niego rezygnować, skoro mogła samodzielnie wybrać swoją drogę, gdyby nosiła inne nazwisko zapewne już dawno na jej palcu spoczywałby pierścionek zaręczynowy. Wzdrygła się na samą myśl o tym, o odebraniu jej wolności, która była nieodłączną częścią natury dziewczyny. Victoria również miała przed sobą wielkie zadanie, jednak dopiero czas pokaże czy zdołała mu sprostać, zaś historia oceni każdą podjętą przez nią decyzję oraz kierunek, który obrała. Nie powinna czuć na sobie presji, że już, teraz powinna dokonać wyboru, Gabrielle wiedziała o tym, jak nikt inny, w końcu jeszcze kilka miesięcy temu. Powinna popełniać błędy, uczyć się na nich, robić szalone, czasem niebezpieczne rzeczy - poznawać siebie czy to przez rzucanie zaklęć czy pisanie do szuflady. - Zaklęcia to bardzo obszerny temat, dający dużo możliwości, chociaż brzmisz trochę, jakbyś jednak chciała podążać tą samą ścieżką co twoja rodzina - powiedziała, po chwili zastanowienia, w tym samym czasie Victoria zmarszczyła brwi, jakby i ona zdała sobie z tego sprawę. Gabrielle wzruszyła ramionami nie bardzo wiedząc, co powinna poradzić koleżance, która ewidentnie bardzo mocno przesiąknięta była tym, co zajmowała się jej rodzina. Inaczej niż w przypadku blondynki, choć sama po sobie musiała przyznać, że krew rodziców zawsze - prędzej przy później - wychodzi z dzieci. Sama przez połowę nauki w szkole broniła się przed uzdrawianiem, a tymczasem postanowiła zostać Uzdrowicielem zwierząt. Czy to nie ironia losu? Zmiana tematu sprawiła, że w oczach Vicky pojawiły się znajome Puchonce iskierki, uśmiechnęła się do niej szeroko, aczkolwiek bardzo charakterystycznie, niemo mówiąc "czuje, że kroi się coś grubszego". Zabawnie było widzieć w tym stanie dziwnej euforii kogoś innego niż własne odbicie w lustrze, a jednocześnie wywoływało to w Gab duże pokłady radości oraz dobrego humoru, gdyż w końcu nie musiała przejmować się swoją skomplikowaną relacją ze Ślizgonami. Zaśmiała się słysząc słowa koleżanki, które były bardzo odległe od opinii, którą ona sama miała na temat Ślizgona, choć z drugiej strony nie znała go zbyt dobrze, w przeciwieństwie do Krukonki? - Zauroczył cię? - zapytała wprost, chociaż relacja dziewczyny na wspomnienie chłopaka jednoznacznie dawała jej do zrozumienia, że panienka Brandon traciła dla Fillina trochę głowę. Przymknęła na chwilę oczy, upijając kolejny łyk herbaty, kiedy pod powiekami nagle pojawiła się jej twarz Elijaha. Zakasłała zaskoczona tym majakiem, choć przecież był on pierwszym chłopakiem, który obudził w niej wiele uczuć; tych dobrych i złych. Westchnęła głośno słysząc pytanie, uciekła spojrzeniem gdzieś za horyzont wpatrując się nieco dłużej niż powinna w jeden punkt. Przygryzła dolną wargę, zastawiając się jaka odpowiedź byłaby tą odpowiednią, aby opisać wszystko co czuła, będąc w towarzystwie jednego i drugiego chłopaka. - Kryje się tak dużo, że sama już nie wiem czy jestem dobrą osobą. - odparła, krzywiąc się przy tym znacznie i dopiero wtedy odważyła się spojrzeć na twarz Vicky. - Mam wrażenie, że z każdym z nich łączy mnie jakąś więź, tylko, że opiera się ona na innych fundamentach w przypadku Willa i na innych w przypadku Charliego. Chociaż tak naprawdę Rowle, to tylko kumpel, biega za inną, więc powinnam sobie darować. Nie rozumiem tylko dlaczego… - wyjaśniła w bardzo, ale to bardzo dużym skrócie, urywając w połowie zdania. Policzki dziewczyny mimowolnie zrobiły się czerwone. Westchnęła po raz kolejny zastanawiając się jakie słowa powiedzieć - za każdym razem budzi się między nami pożądanie, a ja głupia temu ulegam - przyznała w końcu, bardzo zawstydzona tym wszystkim. Ciężko było jej o tym myśleć, a co dopiero wypowiadać na głos, cała ta sytuacja była bardzo skomplikowana i nawet jeśli chciała stosować się do rad przyjaciół William, który w ostatnim czasie jakby jej unikał - nie ułatwiał niczego. Kiedy Victoria zgodziła się na wspólną naukę jazdy, Gab uśmiechnęła się szeroko. Zarażanie pasją do jazdy na deskorolce nie było może jej życiowym powołaniem, jednak sprawiało jej wiele radości. Do tej pory tylko Viniego udało jej się na to namówić, dlatego tym bardziej cieszyła się na aprobatę Krukonki. - To super! Myślę, że możemy zacząć zaraz po powrocie z ferii - oznajmiła, już nie mogąc się doczekać. Może to w jakiś sposób zainspiruje dziewczynę?
Uśmiech zamarł na twarzy Leonardo, zupełnie jak gdyby mróz przeniknął przez ćwierćolbrzyma i złapał jego radosną minę. Nie było to zupełnie codziennym zjawiskiem, by usłyszeć takie wyznanie i zaraz stracić zupełnie łączący go z innym człowiekiem kontakt fizyczny; mężczyzna zmarszczył lekko brwi, jeszcze niezbyt rozumiejąc i po prostu tkwiąc w miejscu, na tyle na ile pozwalało mu niemrawe dryfowanie w chłodnej toni. Sam również spoważniał - niechętnie bo niechętnie, ale niestety też nieuchronnie. Trochę zaczęło brakować mu gruntu pod nogami, kiedy nagła fala ciepła została pchnięta w ciało przez przyspieszone bicie serca; Leo opuścił lekko głowę, gubiąc kontakt wzrokowy, którym do tej pory tak zaciekle obdarzał swojego rozmówcę. Chwilowe zaćmienie... Nie chciał sobie przypominać o tym jak się wtedy czuł i o tym, jak dalej się czuł, jedynie o tym myśląc. Zaczynało mu się wydawać, że płonie i to cholerne jeziorko wcale nie jest do morsowania, a nurkowania w lawie... Uniósł wzrok w idealnym momencie, wychwytując zaproszenie Krukona i korzystając z niego; z niewielką gracją podpłynął, zaciskając usta w wąską kreskę pod ciężarem zrzuconych na niego myśli. Chętnie wziął do ręki niebieski kryształ, kiedy tylko Ezra skończył metaforę; podparł się łokciami o lodowy brzeg, tym samym zupełnie odwracając od chłopaka. Zagapił się w połyskujący błękit, na chwilę trzymając tylko jedną myśl, tę o dobrej wróżbie. Dopiero po chwili zorientował się, że jednak cisza nie może trwać wieczność i musi coś powiedzieć. Odłożył bryłkę i z połowicznie zduszonym westchnięciem odwrócił się do chłopaka, lekko rozedrganymi z emocji palcami odgarniając sobie włosy z czoła. - Skoro pchnęło cię to aż do wandalizmu... - Zaraz zaklął cicho po hiszpańsku, zastanawiając się jak wielkim chamstwem byłoby poproszenie Clarke'a o trochę czasu na przemyślenie sobie tego wszystkiego. I wystarczyło mu jedno spojrzenie zawieszone na jego zielonych tęczówkach, by po prostu się uśmiechnąć, z błyskawicznym nadejściem wymarzonego olśnienia. Przecież wcale nie chciał spokoju, nie szukał nijakości. Całe życie ganiał za tym, co chwytało go za serce i przyspieszało jego bicie. Za tym, co nieustannie dostarczało mu nowych wrażeń i sprawiało, że nie tylko porażka bolała ze zwiększoną siłą, ale i radość przekraczała wszelkie granice. Za Ezrą. - Tego prezentu chyba nie da się przebić - stwierdził w końcu, z może nieco zbyt wielką siłą wybijając się w stronę chłopaka, żeby go po prostu objąć. Dopiero z tym dobrze znajomym ciałem w swoich objęciach mógł na nowo przywołać na swoją twarz uśmiech, nawet jeśli ten pozostawał schowany przy ezrowej szyi. - Spróbujmy być lepsi.
- Może chcę? Naprawdę nie wiem. W tym, co robimy, jest wiele fascynujących rzeczy, ale też całkiem sporo takich, które w ogóle mnie nie intrygują, z drugiej strony, tworzenie pojazdów, które znikają, przemieszczają się z nieprawdopodobną prędkością, są w stanie uniknąć korków... Magia, jaka je otacza, jest potężna i pociągająca - przyznała w końcu z pewną dozą namysłu, nie do końca wiedząc, jak dobrze oddać to, co sama czuła, co o tym wszystkim myślała. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że to jej się podobało, że ją pociągało, że była właściwie całkowicie pewna, że gdyby tylko mogła, spróbowałaby rozgryźć zagadkę latającego dywanu albo spróbowałaby zbudować miotłę, która byłaby wręcz idealna do zdobywania wszechświata. Mugole, z tego co słyszała, chcieli kolonizować kolejne planety, kto zatem wie, być może ona, jako kolejna w rodzie Brandonów, wymyśli, jak dostać się tam w magiczny sposób? To nie byłoby na pewno takie złe i powinna brać to pod uwagę, jeśli się nad tym poważnie zastanowić, bo wiązało się to nie tylko z jej marzeniami, ale i z tym, czego pragnęła rodzina, to z kolei zbliżało ją do spełnienia na raz dwóch możliwości i pasji, jakie w sobie nosiła. Było to jednak tak skomplikowane, że nie do końca wiedziała, jak podchodzić do tej sprawy i po prostu się gubiła, zaczynała się mętnie tłumaczyć, a w głowie miała prawdziwy mętlik, z którym nie do końca sobie radziła albo zupełnie nie wiedziała, jak z nim postępować. Być może zatem dobrze, że Gabrielle przeszła w sumie na zupełnie inny temat. - Nie - stwierdziła i roześmiała się głośno, przy okazji kręcąc głową. - To całkiem miłe, że mu się podobam i w ogóle, ale już nie przesadzajmy, że się w nim z miejsca zakocham, czy coś takiego. Ciekawa jestem, co zamierza dalej, skoro obiecał mi, że pójdziemy na jakąś herbatę, czy coś podobnego - stwierdziła jeszcze i delikatnie wzruszyła ramionami na znak, że właściwie to nie wie nawet, czy cokolwiek z tego będzie. Owszem, serce jej mocno biło, było to niesamowite uczucie i była wręcz wniebowzięta, ale na Merlina, Fillin z całą pewnością nie był kimś, o kim powinna myśleć jakoś poważniej, nie było również gromów z jasnego nieba, ani czegoś podobnego, więc po prostu ciekawa była, co dalej i czy postanowi pociągnąć jakoś dalej ich znajomość, na co pewnie by nie protestowała, ale chyba również nie wiązała z nim również przyszłości. Podobne bzdury roiła sobie na początku randkowania ze Sky'em, ale była wtedy tak dziecinna, że aż głowa mała, nic zatem dziwnego, że obecnie spoglądała na to z wielkim rozbawieniem i pełną świadomością, że potrzebuje kogoś zupełnie innego, choć, oczywiście, nie miała jeszcze bladego pojęcia kogo. - Zupełnie nie rozumiem w takim razie, dlaczego ugania się za inną... - powiedziała na to mocno marszcząc brwi, bo sprawa ta wydawała się jej mocno dziwna. Nie miała takich doświadczeń, nie wiedziała, jak to jest, ale po prostu nie umiała zrozumieć chłopaka, który biegał za inną dziewczyną, a jednocześnie czuł to przyciąganie w stosunku do jej koleżanki, które, jak widać, nie mogło być wcale takie małe, jak można byłoby sądzić na początku. Napiła się znowu herbaty, jakby to miało jej jakoś pomóc w rozwikłaniu tej tajemnicy, ale była zdecydowanie zbyt mało doświadczona, by móc się jakoś wypowiadać i w pełni zdawała sobie z tego sprawę, chociaż chciała pomóc Gabrielle. To jednak, jak widać, wcale nie było takie łatwe. - A ty czego byś właściwie chciała? - spytała zatem i spojrzała na nią bystro, jakby chciała w ten sposób wyłapać każdą zmianę, jaka mogła w niej zajść, jakby chciała przekonać się, co dokładnie kryje się w głowie dziewczyny. Trudno byłoby ją oczywiście namawiać na randki z kimś, kto tego do końca nie chce, ale znowu z drugiej strony, czy mogła kazać jej to odrzucić? Sprawę jazdy na deskorolce zrzuciła chwilowo na dalszy plan, nie miała takiej potrzeby, by się w to jakoś mocno zagłębiać, przyjęła to do wiadomości i po prostu uznała, że kiedy tylko będą miały czas, to umówią się, żeby pojeździć.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Bał się. Że powie o jedno słowo za dużo, że poruszy przypadkowo jakąś strunę, która tak długo wyciszona, przy niespodziewanym ruchu się zerwie. Że po prostu spóźnił się ze swoją skruchą i w życiu Leonardo nie było już dla niego miejsca, nie w ten sposób. Niepewność rozpalała go od środka; z jednej strony chciał potrząsnąć Vin-Eurico za ramiona, by się ocknął, by coś powiedział. Wszystko było bowiem lepsze niż milczenie, pełne gęstych pytań, wątpliwości, szybkich myśli, które musiały toczyć ze sobą potyczki. Znosił to jednak w cierpliwości, nie zauważając nawet, że wyłamuje palce w oczekiwaniu. Pochłaniał wzrokiem wszystko, co mogło dać mu podpowiedź; drobne zmiany w mimice, drżenie palców... A w końcu i uśmiech. Jeden z najbardziej uniwersalnych sygnałów, na które serce Ezry w pierwszym momencie stanęło, by zaraz potem popędzić ze zdwojoną prędkością. Bo wreszcie wszechświat zdawał się wrócić na swoje miejsce. - To? To tylko zapowiedź - zaprzeczył, nie poddając do wątpliwości wagi ani wartości wypowiedzianych słów, ale jednocześnie nie pozwalając podejść Leonardo tak lekceważąco do jego możliwości. Wszak krukońska kreatywność była nieskończona jak ilość gwiazd na niebie i kielich bez dna. Jeszcze szerszy uśmiech pełen ulgi objął jego wargi, kiedy wreszcie mógł zupełnie pełnoprawnie odetchnąć tak znajomym zapachem, przesyconym egzotycznymi nutami i mógł z czułością wpleść palce w skręcone kosmyki włosów. - Zawsze będę podbijał stawkę. - Miękki pocałunek pozostawił na jego czole, nie mając odwagi na bardziej otwarte zamanifestowanie uczucia. Nie, kiedy Leonardo był asystentem, prawie nauczycielem i nie kiedy miejsce było tak wystawione na publikę. Do jego głowy przyszedł jednak inny pomysł. - Więc... jest jeszcze jedno miejsce. Trochę odległe miejsce. - Może nie dał się Leonardo jeszcze nacieszyć tym jeziorkiem, może w ogóle wyszedł z tym wszystkim zbyt szybko, zamiast stopniować napięcie. Jednak tak jak teraz trudno było mu utrzymać ręce przy sobie, tak i słowa nie mogły zalegać na jego języku dużo dłużej. I tak miał wrażenie, że były spóźnione o całe miesiące... Woda zaczynała się wbijać w jego ciało coraz to mroźniejszymi smugami, sygnalizując, że ucieczka była kwestią kilku krótkich chwil. Do tego czasu warto było mieć przygotowany plan działania... Palcem przejechał więc po linii mostka Leonardo, posyłając mu niewinne spojrzenie spod kaskady rzęs. Nieubłaganie zjeżdżał jednak chciwymi palcami coraz niżej, dokładnie przez środek wyraźnych mięśni torsu, nie zatrzymując się w okolicy pępka ani nawet na poziomie linii V. A wraz z dotykiem obniżał się również ton jego głosu. - Podobno też bardzo przytulne. Moglibyśmy zacząć tam sobie przypominać pewne rzeczy... na przykład, jak się dobrze dopełniać - Naparł palcami na krocze mężczyzny, drażniąco przesuwając po jego długości. Decyzję pozostawiał tylko jemu...
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie chciał straszyć Krukona milczeniem i to pewnie dlatego w ogóle zdobył się na żarty. W rzeczywistości przez cały czas trwania tamtego monologu nie było mu do śmiechu - Leonardo czuł się przytłoczony nie tylko myślami, ale również emocjami. I chociaż z każdą chwilą było coraz lepiej, to przecież w gruncie rzeczy nie wiedział na ile świadomie aktualnie postępuje; co motywowane jest którą myślą, na co wpływa jaka emocja. Wiedział tylko, że zwykły pocałunek w czoło potrafi rozgrzać go bardziej skutecznie niż magiczny wywar używany do nurkowania, a ciało samo wie co robić kiedy dostanie wymarzoną bliskość. Ale nie dostawało jej, nie tak w pełni... I Leo uparcie ze sobą walczył, by przypadkiem nie przesadzić. Musiał pamiętać, że to jest miejsce publiczne, że nie może pozwalać sobie na zbyt duże swobody. Szkoda, że był jeszcze na tyle otępiony rozszalałym sercem, by w ogóle nie zastanawiać się nad konsekwencjami wiązania się ze studentem. - Ezra - mruknął, nie odnajdując u Clarke'a podobnej powściągliwości. Chciał prędko przechwycić jego dłoń, ale uległ samemu sobie i zaczekał, przejeżdżając opuszkami palców od jego ramienia, przez całą rękę, aż do nadgarstka. Rozciągnięte w uśmiechu wargi zdawały się marznąć jako pierwsze, choć może tego zasługą była ich smutna samotność; Leonardo zwinnie podciągnął się na brzeg, zaraz nienachalnie oferując też pomoc swojemu towarzyszowi. Ile w tym było realnej chęci pomocy, a ile pragnienia dotyku, to już tylko pozostaje się domyślać. - Nie żebym cię pospieszał... - zaczął, osuszając się nierówno lekkim machnięciem różdżki i, dygocząc, narzucając na siebie kolejne warstwy ubrań. Nawet to paskudne alpejskie zimno nie mogło ostudzić jego zapału, kiedy pełnym pożądania spojrzeniem kontrolował poczynania Ezry. - Ale ja doskonale pamiętam, więc no. Chodźmy? - Nie ukrywał, że dałby się zabrać w tej chwili wszędzie i nawet świstoklik do Wielkiej Brytanii by mu pasował. Chciał go już, cholera. Jak najbliżej, jak najmocniej i jak najszybciej.
/zt x2
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
- A czy musisz zajmować się wszystkim? To znaczy… - zadał pytanie, rozpoczynając swoją wypowiedź by przerwać na kilka sekund, zatrzymując w miejscu ich spacer. -... jeśli postanowisz iść drogą swojej rodziny, to czy musisz zajmować się całością czy możesz pozwolić sobie na podział obowiązków? Na przykład między ciebie i twojego brata? - zapytała, próbując ubrać w słowa, które mimo wszystko brzmiały bardziej jak pytania niż sugestie swoje myśli. Proces wytwarzania wina również składał się z wielu etapów, zaś niektóre z nich również jej nie odpowiadały, dlatego najczęściej wykonywał je ktoś inny, gdy blondynka skupiała się pozostałych czynnościach. Być może w profesji państwa Brandon również można było dokonać takiego podziału. - Myślę, że masz jeszcze trochę czasu, a wybór którego dokonasz na pewno będzie właściwy - powiedziała, mocno wierząc w swoje słowa. Victoria była osobą, która dość twardo stąpała po ziemi, a Gab znała ją na tyle dobrze, by ufać jej wyborom - nieważne jakie by one nie były. Widziała w jej oczach fascynację z jaką mówiła o zaklęciach i pojazdach, miała w sobie zaszczepioną miłość do tych dwóch dziedzin życia, więc nie powinna była się przed tym bronić, lecz zastanowić w jakim kierunku należało to rozwijać. Obrona przed tym co nieuniknione była niczym walka z wiatrakami, w dodatku pochłaniała wiele energii, którą wykorzystać można było w inny sposób; Levasseur coś o tym wiedziała. Gabrielle również zaśmiała się, kiedy Krukona wspomniała o zakochaniu, kręcąc przecząco głową. - Nie mówię o zakochaniu, a zauroczeniu. - powiedziała kładąc duży nacisk na drugie ze słów, a widząc niepewną minę koleżanki westchnęła rozbawiona - Zauroczenie to fizyczna reakcja na cudze emocje i wygląd. Zauroczenie to intensywne emocje, które sprawiają, że nie możesz o niczym innym myśleć tylko o obiekcie swoich uczuć. Ten stan emocjonalny ma oderwać cię od rzeczywistości. Ma to wiele wspólnego z seksualnym pożądaniem, ale nijak nie umywa się to do tego, gdy się w kimś zakochujesz. To dwa odrębne uczucia. - wyjaśniła, doskonale zdając sobie sprawę z różnic wynikających między nimi uczuciami, z których być może Vicky nie zdawała sobie jeszcze sprawy. Może i sama Gabrielle nie miała dużego doświadczenia w związkach, nigdy w żadnym prawdziwym nie była, jednak przebywanie wśród Chloé czy Skylera, a nawet Finna pozwoliło jej uzyskać nieco wiedzy. Uniosła brew słysząc o herbaciane - Jeśli cię nie zabierze to będzie ostatnim kretynem - stwierdziła po krótkiej chwili, choć gdzieś tam tliły się w niej wątpliwości, co do zamiarów Ślizgona. Być może podyktowane były one uprzedzeniami do jego osoby, wywołanymi tym, że był on przyjacielem Boyda. W żadnym wypadku nie ufała narwanemu Gryfonowi, ani żadnej osobie, która w jakiś sposób była z nim związana. Callahan wielokrotnie pokazywał jej, jak wielkim bucem jest, a tacy ludzie przyciągają jedynie podobnych sobie. Przez myśl Gabrielle nie przeszło nawet, w jak wielkim błędzie była myśląc o obu chłopakach w taki sposób, jednak każde spotkanie z Boydem do tej pory - nawet jeśli ona chciała zawrzeć rozejm - kończyło się katastrofą. Przejście do tematu jej relacji z Williamem i Charlim było dla Gab nieco niekomfortowe, w ostatnim czasie starała się unikać myślenia o którymkolwiek z chłopaków, lecz nie dała tego po sobie poznać uśmiechając się delikatnie wznowiła ich spacer. Upiła łyk gorącej herbaty, która miło rozgrzewał nie tylko dłonie, ale całe ciało. Victoria wypowiedziała na głos zdanie, które od czasu walentynek, a może może już po wspólnej nocy spędzonej w iglo pojawiło się w głowie Puchonki, a na które wciąż nie potrafiła udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Miała wrażenie, że Ślizgon zwyczajnie chce pociągać za wszystkie sznurki, torując sobie możliwą drogę ucieczki, gdyby musiał nagle stanąć przed wyborem, nie do końca z własnej woli. Ale czy ona sama nie postępowała podobnie? Utrzymując wciąż relacje z Fitzgeraldem? Teoretycznie żadnemu z nich nie obiecywała, każdy z nich był wolny, tak samo jak ona, lecz czy to nie kłóciło się z obrazem relacji damsko-męskich jakie Gab miała w głowie? Była przecież romantyczką, a można nią być jednocześnie próbując być wolną kobietą, która świadomie chce obchodzić się z własnym ciałem? Patrząc na przyjaciółkę wzruszyła ramionami, gonitwa myśli nie pozwoliła jej na skomentowanie w jakikolwiek inny sposób słów Krukonki. To było po prostu skomplikowane, ale przecież uczucia takie bywają nie? Są pełne pasji, namiętności, bywają nieokiełznane i niezrozumiałe, a jedynym co mogło je wyklarować był czas. Pytanie które padło, zmusiło Gabrielle do gwałtownego zatrzymania się i spojrzenia w szaro-niebieskie oczy dziwaczny. Zmarszczyła czoło w zamyśleniu, gdyż do tej pory nikt nie zadał jej tego pytania wprost. Dostała rady od przyjaciół, których potrzebowała, lecz ciężko było się do nich dostosować; może była zbyt słaba, zbyt naiwna, a może zbyt delikatna. - Nie mam pojęcia. - przyznała szczerze, wiedząc, że tak naprawdę serce mówi jej co innego, a rozum mu się sprzeciwia. - Tak naprawdę boję się, że mogę się zakochać w Charlim, a on nie będzie w stanie zmienić swojego życia dla mnie. - dodała z trudem wypowiadając te słowa po raz pierwszy na głos. Victoria miała w sobie taką dziwną moc wydobywania z ludzi informacji w łatwy sposób. Ciężko było przy niej cokolwiek ukrywać, może powinna to jakoś w przyszłości obrócić na swoją korzyść?
Krukonka zmarszczyła lekko brwi, a później przystanęła, kiedy tylko Gabrielle zaprzestała spacerowania. To, co mówiła, było właściwie całkiem logiczne i oczywiste, ale z jakiegoś powodu Victoria nigdy nie brała tego pod uwagę, co było z jej strony koszmarnie głupie, musiała to przyznać. W końcu to, że jej tata wszystkim zarządzał, nie oznaczało z miejsca, że ona po ukończeniu szkoły powinna robić dokładnie to samo, był również Jonathan, który niewątpliwie miał do tego wszystkiego smykałkę, więc nie musiała koncentrować się stricte na prowadzeniu interesu. Owszem, rodzina uważała, że miała ten sam dar, który miał jej dziadek, ale była zdecydowanie za młoda, by przejmować stery całego okrętu, a już na pewno nie chciała rzucać się na głęboką wodę ze swoimi zmiennymi nastrojami, gdzie łatwo wpadała w złość albo poddawała się smutkowi. Mogła jednak przecież być taka, jak wujek Charlie, w końcu on donosił najnowsze informacje, konfrontował ich ze światem mugoli, opisywał, co dokładnie jest popularne, a co już nie, więc być może to była jakaś droga. Wspólna, ale jednocześnie - własna. - To wydaje się oczywiste, prawda? Zwłaszcza biorąc pod uwagę mojego wujka. A jednak nigdy tak o tym nie myślałam, biorąc to wszystko jako jedność, której nie da się rozerwać - powiedziała szczerze, po czym pokiwała lekko głową na znak, że teraz ma się nad czym zastanawiać. Istniał cień szansy, że jej droga tak naprawdę była już dawno wyznaczona, tylko z jakiegoś powodu ona sama o tym nie wiedziała, odwracała od tego wzrok i kręciła się w miejscu, co nie było zbyt dobre. Miała jednak jeszcze swoje małe marzenie, o którym nie mówiła głośno i być może właśnie tutaj leżał największy problem i pojawiał się największy możliwy zgrzyt, to jednak było już coś, co niewątpliwie musiała rozważyć sama, a nie w towarzystwie, choćby i najbliższych przyjaciół. - Nie i nie - powiedziała po tej wypowiedzi, aczkolwiek Gabrielle mogła obserwować, jak Krukonka wyraźnie się nad tym wszystkim zastanawia. To nie była odpowiedź pełna emocji, czy dynamiczna, w tej chwili sobie na to nie pozwalała, a była gotowa na rozłożenie wszystkiego na czynniki pierwsze, przeanalizowania i zorientowania się, co się za tym kryje. Nie, nie myślała o nim ciągle, nie czuła żadnej z tych rzeczy, jedynie proste, całkiem zwyczajne zadowolenie z faktu, że ktoś się nią zainteresował, a i rozmowa była dość ciekawa, więc byłoby jej miło, gdyby poszli faktycznie na herbatę. Widać jednak - w tym przypadku dziewczyna nie była ostatecznie zdolna do takich emocji, uczuć, wzniosłości. Owszem, przez chwilę może, ale po dłuższym czasie - nie. Zadziwiające. Nie do końca to rozumiała, ale znowu, to musiało być coś, czemu poświęci czas sama, tym bardziej że nie chciała aż tak dokładnie wszystkiego wywlekać, teraz gdy Gabrielle zadała jej teoretycznie proste pytanie, a ona właściwie wywróciła się już na samym początku. Aż parsknęła z rozbawienia, gdy zdała sobie sprawę z tego, że spokojnie może uchodzić za zimną flądrę. Widać ich zdanie miało wkrótce ulec zmianie. W różne strony najpewniej, ale teraz Victoria tego nie wiedziała, więc jedynie uważnie obserwowała koleżankę, zastanawiając się jednocześnie, co mogłaby jej poradzić, ale prawda była taka, że doświadczenie miała liche, a sama rozłożyłaby to zapewne na składniki pierwsze, co zakończyłoby się równie tragicznie, co skakanie do pustego basenu na główkę. Nic nie było dobre, to pewne, ale z drugiej strony - chciałaby jakoś pomóc. Inną kwestią było jednakże to, że za nic nie była w stanie podejmować decyzji za Gabrielle, mogła jej wysłuchać, mogła to wszystko przyjąć, ale nie mogła pójść i powiedzieć w jej imieniu czegokolwiek któremukolwiek ze wskazanych chłopaków. Nie siedziała również w głowie, ani sercu koleżanki, nie mówiąc już o pozostałych osobach tego teatru, więc nic tutaj nie mogła poradzić. Ostatecznie więc łagodnie położyła dłoń na ramieniu rozmówczyni. - Posłuchaj, może wyda ci się to dziwne, ale ja w takich chwilach wszystko spisuję. Analizuję to dokładnie, przyglądam się temu, wyrzucam to z siebie. Dzięki temu oczyszczam umysł i pozbywam się emocji, więc może tobie też by to pomogło? Gdybyś chciała... zawsze możesz po prostu napisać do mnie, nie będę tego w żaden sposób komentować, jeśli nie będziesz chciała, ale zastanów się, czy takie przerzucenie myśli na papier, nie będzie dla ciebie najlepsze - zaproponowała spokojnie, a później dodała, żeby jeszcze się przeszły, spokojnie spróbowała również zmienić temat, na spokojniejszy, bardziej powiązany z feriami, a jeśli Gabrielle tylko zdecyduje się naprawdę na napisanie listu, to z całą pewnością go przeczyta. Nie chciała, żeby dziewczyna się smuciła, chociaż domyślała się, że po takiej rozmowie będzie jej trudno, postanowiła jednak zrobić wszystko, by przyjemniej spędzić resztę tego popołudnia.