Duża, płaska przestrzeń otoczona stromymi zboczami gór jest początkiem lodowca alpejskiego. Przyciąga jednak nie tylko fascynatów tych tworów natury. Otwarty teren stanowi idealne miejsce do różnego rodzaju zabaw, od śnieżkowych bitew, po wszelkie gry miotlarskie.
Autor
Wiadomość
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Uśmiechnęła się jedynie szeroko, przygryzając nieco dolną wargę i podrzucając zabawnie brwiami. Nie dziwiłby się tak, gdyby spróbował tego sportu. Adrenalina była może większa niż przy quidditchu, a przynajmniej dla niej. Zaraz jednak padły kolejne słowa i wszystko stało się jasne. Próbowała nie wyglądać tak, jakby się z niego śmiała, ale szeroki uśmiech nie schodził z jej twarzy. Sądząc po tym, jak zaczął się tłumaczyć, dobrym pomysłem było nie drążyć tematu. Wolała jednak zapamiętać, z kim może się wybrać na łyżwy, gdyby zachciało jej się kiedyś z kimś wybrać. Tak samo w kwestii mieszkania w tutejszym miasteczku. Wzruszyła lekko ramieniem, gdy spytał o częstotliwość lawin, co mógł odczytywać na różne sposoby. Nie czuła konieczności wyjaśniania, skąd jest oraz dlaczego odpowiedziała na pytanie dotyczące życia w tej okolicy. Nie zaprzeczyła, ale też jej zdaniem wszystkie miasteczka mieszące się pod takimi masywami, łączyło to samo - ciągłe zagrożenie ze strony natury. Do tego dochodziło doświadczenie mieszkania w samym Riverside, które mieściło się dosłownie w górze. Choć nikomu z nich nigdy nic się nie stało, dzięki ochronnym zaklęciom, zimą zdarzało się widzieć lawiny sunące w stronę miasteczek. Poniekąd więc wiedziała, co mówi, choć możliwe, że mieszkańcy okolicy Mount Blanc mogliby się z tym nie zgodzić. Spojrzała na niego, mrużąc nieznacznie powieki, jakby chciała prześwietlić go samym spojrzeniem. Uśmiech, choć wciąż tkwił w kącikach jej ust, nie ocieplał spojrzenia, które zdawało się go pytać, czy naprawdę chciał to powiedzieć. Później zaś Bart zaczął się poprawiać, co wcale nie zmieniało całokształtu wypowiedzi na lepsze. Ostatecznie westchnęła, słysząc jego pytanie. Aż kusiło zacząć mówić, jak cudowne było to, że została przeniesiona w połowie roku. Jak bardzo cieszył ją fakt, że została odesłana pod opiekę wujka, którego uwielbiała i przez to nie chciała zniszczyć relacji. Słowa same chciały płynąć, spomiędzy jej ust, wyrzucając z niej, że wręcz emanuje radością, że kuzyn nie miał żadnej kary, a ją potraktowano jak winną całemu złu tego świata. Część niej miała ochotę wszystko wykrzyczeć, ale tak właściwie po co? - Można tak powiedzieć, choć nie zgodziłabym się z tym w pełni - odpowiedziała wymijająco. - Raczej nikt nie byłby zadowolony z przeniesienia w połowie roku. Dodatkowo nie lubię być “nową”, więc liczę na to, że raczej nikt nie zauważy mojego przeniesienia - dodała po chwili z dosłyszalną nadzieją w głosie. Pewnie mogła się z tym pożegnać, ale przecież nigdy nie wiadomo. Nie wiedziała, jak szybko rozprzestrzeniają się plotki w Hogwarcie, ani czy w ogóle jakieś krążą na jej temat. Jeśli tak, to pewnie przez wzgląd na wujka. - Ferie są w porządku, może i łatwiej jest o nawiązanie kontaktu z innymi, ale z drugiej strony… Cześć, fajne te szlafroki, nie? Idziesz na masaż, też się wybieram - dodała, na końcu wyraźnie zaczynając się zgrywać. Zaśmiała się cicho pod nosem, schylając się i biorąc w dłonie garść śniegu. Choć wcześniej rękawiczki miała wilgotne, nie przymarzały jej ręce tak, jak w tej chwili, gdy bez dodatkowej warstwy ochronnej lepiła śnieżkę. - Po prostu nie chciałam przyjeżdżać już teraz i nie czuję wielkiej potrzeby dopasowywania się do reszty. A ty od zawsze w Hogwarcie? Który dom?
Nie był na to gotowy i chyba nigdy miał nie być. Nawet nie tyle na tę szaloną relację z Diną, która wpędzała go w taką niepewność, a nawet bardziej na szczerość, nawet gdy jej odbiorcą była Elaine. Wydawało mu się, że powiedział już absolutnie wszystko co mogło być powiedziane. Uśmiechnął się lekko w reakcji na to co mówiła, ale nie był to wyraz radości czy nawet zrozumienia. Był to uśmiech do cna ironiczny i gorzki. - Obawiam się, że nie ma między nami miejsca na takie gesty. - Odpowiedział słowami o wiele dojrzalszymi, niż zazwyczaj i bez trudu dostrzegał jak wiele w nich prawdy. Nie tylko nie było między nimi romantycznych gestów i łatwego porozumienia. Oni generalnie nie za wiele rozmawiali, a jeżeli już to robili to naprawdę mało było w tym wszystkim zwykłej, ludzkiej czułości. - To jest poza moim zasięgiem. - Uciął dalsze dywagacje na temat swoich uczuć, gdy poczuł jak temat ten zaczyna go zbyt dotykać. Jeszcze bardziej, niż przed chwilą. Nie powiedział jej jak bardzo lubi podnosić jej ciśnienie. Jak kocha przytulać ją do siebie tuż po przebudzeniu. Jak wiele pociechy odnajduje w tych jej złośliwych przytykach czy słodkich chwilach takich jak te w jej łazience. Nie mówił jej o niczym, bo to było ponad jego wszelkie możliwości komunikacji. Gdyby kiedykolwiek dał jej taką przewagę, zawsze martwiłby się, że Dina Harlow znajdzie drogę do tego, aby wyrwać mu serce, przeżuć je i wypluć na bruk. Przy niej zawsze starał się być nieporuszony, silny. Przy Elaine rozpadał się właśnie na kawałki. - Elaine, proszę… - szepnął, rozpaczliwie pragnąc nagle uciąć ten temat. Poczucie osaczenia spadło na jego barki nie tyle niespodziewanie, co po prostu niezwykle intensywnie. Zmusił się do dźwignięcia się do pozycji stojącej, chociaż Merlin mu świadkiem jak skomplikowane to dla niego było. - Nie wiem co się dzieje. Nie potrafię zostawić jej w spokoju. Przecież wiesz jak to między nami było zawsze. Pod górkę, albo z górki, ale wprost na twarz. - Powiedział, puszczając jej rękę, aby jeszcze raz upewnić się, że nie zostawił sobie żadnego papierosa na później. - Nosz, na kły bazyliszka. - Sarknął, rzucając wściekle paczkę wprost pod swoje stopy. Wbił ją butem w śnieg i dopiero teraz spojrzał na kuzynkę trochę bardziej trzeźwo, chociaż słowa jakie wypowiedział były dla niego zagadką stulecia. - Lubię ją. Dlaczego ja ją kurwa lubię?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zapisała sobie w myślach, że nie są skorzy do wymiany informacji dotyczącej wzajemnych uczuć. To dosyć mocno utrudniało sytuację i tym bardziej rozumiała gest Diny, kiedy ta poprosiła o wsparcie. Jak wyczytać spośród złośliwości i docinek coś cieplejszego? Przynajmniej nie zaprzeczył zbyt gorliwie wobec jej pytania. Chciał ją mieć przy sobie, a to już znaczyło naprawdę wiele. To nazywało się przywiązanie i było dobrym krokiem prowadzącym wprost w zakochanie. Wiedziała o tym z doświadczenia, bowiem pochwalić się mogła zdrowym i bardzo pięknym zakochaniem w Rileyu. Wstała z kucek zaraz za nim i przez moment obawiała się, że sobie pójdzie i utnie rozmowę, a ona będzie zmuszona go z powrotem w nią wciągnąć. Ten błagalny i zmęczony ton jego głosu dźgnął ją prosto w serce. Na Merlina, on naprawdę cierpiał. - Cassi... - gdy mówił i ona próbowała, bo przecież opisywał jej moc przyciągania, pragnienie nieustannego przebywania tuż obok. Jakikolwiek kontakt, byleby był. Wszystko, ale bez pustki i deficytów. - Przecież nie musi być powód do lubienia. - gwałtownie zgnieciona paczka papierosów była pierwszym sygnałem, że traci już cierpliwość. Trudno, nie mogła już zrezygnować z dalszej rozmowy. - Źle się czujesz, kiedy jej nie ma albo kiedy nie rozumie tego, co masz na myśli... - wymieniała już to, co zostało nazwane. - Jednocześnie cię przyciąga, a z tym zazwyczaj idzie w parze dużo myśli kręcących się wokół jednej osoby. - wyciągnęła rękę by musnąć przelotnie jego ramię palcami. - Cass, to nie jest zwyczajne lubienie. - oznajmiła, starając się jakoś subtelnie podsuwać mu odpowiedni trop. - Co byś zrobił, żeby wróciła do ciebie? - kolejny krok, kolejne pytanie, które zawisło w tej osłoniętej od zimy bańce. Uwiesiła jedną dłoń na łokciu drugiej ręki i niezrażenie przyglądała się jego obliczu. Nie mogła teraz odpuścić, gdy wydawali się być blisko puenty.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Kiedy ona dążyła go tego, aby ostatecznie go przyszpilić i wyciągnąć z niego prawdę, on pragnął robić fikołki ze zręcznością akrobaty. Niestety, nigdy nie był mistrzem trapezu czy gimnastyki artystycznej. Nie potrafił skakać w taki sposób, aby uciekać wystarczająco skutecznie. Nie przy niej, nie przed nią. Nie przed Diną i nie przed Elaine. To były dwie kobiety w jego życiu, no może poza Ces, które zwykle trafiały w samo sedno jego osoby. Dina głównie wtedy, gdy była zła, a Ela… właśnie w takich chwilach jak ta, kiedy swoją mądrością rozjaśniała mu meandry bycia człowiekiem. Problem był jednak taki, że Cassius o wiele lepiej czuł się jako góra lodowa, aniżeli organizm żywy. - Elaine… - ponowił, tym razem wyraźniej stawiając sprawę co do swojego zdenerwowania. Wyciągała go ze strefy komfortu, gdy marudność była jedynym co znał. Gdyby był dzisiaj w stanie wybuchnąć gwałtowniej, już dawno by się stąd deportował. Dzisiaj z pewnością by się rozszczepił. Kiedy powiedziała coś tak absurdalnego jak „to nie jest zwyczajne lubienie” to nieomal zachłysnął się powietrzem. Że nie lubienie… w takim razie co takiego? Nie pytał, wolał tej odpowiedzi po prostu nie znać. Wymazać ją z pamięci. Dotknęła go, a on w odpowiedzi skrzyżował ramiona na piersi w pozycji, którą najpewniej znała o wiele lepiej od jego pełnych smutku wyznań. Był o krok od stracenia cierpliwości, dosłownie o jeden mały kroczek. Nie tracił jej jednak do niej, nie tak do końca, a bardziej do siebie. Nie pojmował też dlaczego aż tak bardzo drażni go ta rozmowa. Nie rozumiał też, dlaczego się w nią wplątał i co się z nim działo. A pal licho te baby. Zacmokał, uciekając od niej spojrzeniem tak gwałtownie, że aż prawie strzeliło mu coś w szyi. - Nie wiem… coś pewnie bym zrobił, to już wystarczająco wiele. - Mruknął tonem obrażonego siedmiolatka i wreszcie szarpnął się naprzód, jednocześnie pociągając ją za sobą. Jego chód był zaskakująco żwawy jak na osłabienie, które odczuwał. Pewnie nie zdąży przejść kilkunastu metrów zanim zwolni… lub co gorsza, zemdleje. Niemniej, starał się uciec od tego tematu, nawet jeżeli źródło kłopotliwych pytań chcąc nie chcąc ciągnął razem ze sobą.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie czuła się jakoś szczególnie mądra, kiedy starała się wyjaśnić mu co poszczególne zachowania mogą tak naprawdę oznaczać. Nie uważała też tego za coś dziwnego, skoro Cassius potrzebował nakreślenia kilku emocji, to jeśli w jakiś sposób mogła mu w tym pomóc to pchała się ku temu, byleby kiedyś zobaczyć na jego twarzy szczęście. Zakochanie się to jest najlepsze co może mu się przytrafić. To przepiękne uczucie, a ten stan, gdy ono powoli dojrzewa... życzyła tego każdemu człowiekowi, by choć raz w życiu tego zaznał. Poszczęściło się jej, a więc pragnęła, by i reszta jej rodziny oraz najbliżsi też mogli poczuć to samo. Miłość uskrzydla, dodaje energii, odwagi, motywuje i sprawia, że problemy można dzielić na dwoje. Skoro Dina miała dla niego tak ważne znaczenie... to wiedziała już teraz, że nigdy sobie nie wybaczy, gdyby jej cierpliwość miała się skończyć. Jej też w jakiś sposób na nim zależało, a więc droga była prosta... tylko usłania niewygodnymi kamieniami, po których Cassius musi teraz przejść. Bardzo wyraźnie odbierała sygnały o jego narastającej złości lecz wewnętrzny upór uniemożliwiał jej odpowiednie ustosunkowanie się do ostrzeżeń. Ten ostrzegawczy ton głosu... a ona musiała to lekceważyć tak samo jak i skrzyżowane ramiona. Zacisnęła usta w bladą linię i wytrzymała jego spojrzenie. Wyrwał się do przodu tak gwałtownie iż nieomal się potknęła o własne nogi. - Nie pędź tak. - zacisnęła palce na jego dłoni i opierała się swoim ciężarem, nakłaniając go do zwolnienia tempa. Chyba zapomniało mu się, że niedawno spadł beztrosko ze skały oraz to, że wciąż ma czerwone policzki. Niech ją sklątka pożre, a co jeśli naprawdę się rozchoruje? Będzie go karmić eliksirami pieprzowymi. O nie. Wciśnie to Dinie i zrzuci to na jej barki. Gdyby chociażby zaczęli rozmawiać o uczuciach między sobą... ileż by to im rozjaśniło. - Czyli to znak, że się angażujesz, Cass. - narzucała konsekwentnie im wolniejsze tempo, oczekując, że się w końcu zrównają. - Wygląda na to, że ci na niej po prostu zależy. Staje się dla ciebie ważna, mam rację? - brnęła w to dalej wiedząc, że testuje jego cierpliwość. Później będzie sobie pluć w brodę, że go tak męczy, gdy jest zmęczony, ale czy w pełni sił w ogóle by pozwolił na dojście do już tego etapu rozmowy? - Nie myśl, że to coś złego. To dobre znaki. - dodała jeszcze na wszelki wypadek, jakby wystarczająco go nie drażniła. Skrzywiła się, gdy wyszli z ochraniającej ich bańki zaklęć. Zostawiła tam jedną rękawiczkę lecz nic teraz nie zmusi jej do powrotu po nią. Najwyżej będzie tłumaczyć się Rileyowi z kolejnej zgubionej pary. W tym sezonie już chyba trzeciej.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Brnąc nieustannie naprzód miał wreszcie wrażenie, że coś zmienia w swoim położeniu. Kiedy stał i mówił, miał poczucie, że zaciska się na nim niewidzialna klatka zbudowana nie ze szkła, a wyłącznie ze słów. Z bolesnej dla niego prawdy, do której był zbyt niedojrzały i ślepy, aby przyjąć ją jako rozwiązanie wszelkich swoich problemów wiążących się z Claudine Harlow. Albo może inaczej… doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że coś jest na rzeczy, że Elaine może mieć racje i między nimi rozgrywały się równolegle różne scenariusze, mające ostatecznie złożyć się w tą jedną odpowiedź, która rozjaśniłaby mu myśli. Tylko łatwiej było to z siebie wyprzeć. Mniej boleśnie byłoby raz a dobrze przeboleć ten dziwny stan, w którym był teraz, niż narażać się na nieustanne ataki ze strony tej drugiej osoby. On odbierał to właśnie w ten sposób, jak zagrożenie, do którego nie mógł dopuścić. Pod tysiącami masek, obelżywych słów, pozornej twardości postawy i charakteru był bardzo, ale to naprawdę bardzo kruchy. Jeżeli ktoś docierał już aż tak daleko jak te dwie dziewczyny, oznaczało to, że były mu bliższe, niż dziewięćdziesiąt dziewięć procent społeczeństwa, a jednak Cassius szczerze wątpił w to, aby którejkolwiek miało dać to szczęście. Zwłaszcza Dinie, która niezwiązana była z nim głupimi więzami krwi, które musiałaby szanować. Ela miała stanowczo zbyt dobre serce, aby przyznać się mu, że ta rozmowa ją męczy… a męczyła na pewno, co do tego nie miał wątpliwości. Sam czuł się teraz tak źle, jakby ktoś wrzucił go do betoniarki i żwawo nim turlał co najmniej przez kwadrans. Nie dał się spowolnić, ale zatrzymał się. Tak nagle, tak dziko i niespodziewanie, że automatycznie przytrzymał ją za przedramiona, aby się nie przewróciła. Złapał ją za materiał kurtki okrywający ręce. Bardzo mocno. W sposób, którego nie mogła znać, bo przy niej Cassius zwykle starał się skrywać tę swoją mroczną stronę, której daleko było od delikatności, do której przywykła wśród kochającego rodzeństwa. W jego oczach pojawiło się więcej emocji, nie tylko złość, ból czy smutek. Przez tych kilka sekund można było zajrzeć mu do serca. Dostrzec jak słodko-gorzkie trawi go uczucie. Jak obezwładnia go bezradność, związana z nim samym, z niemożnością stania się dla Diny kimś lepszym, kto mógłby traktować ją lepiej. - Przestań… - syknął, ostatkami siły woli powstrzymując się od potrząśnięcia jej ramionami. Obudź się, dziewczyno - zdawał się mówić ten gest, ta twarz, te słowa. - Nie jest ważne co ja czuje. To nie ma ŻADNEGO znaczenia. - Położył nacisk na to jedno słowo, aby na pewno uważnie go teraz słuchała. - Wiesz dlaczego? Bo ja na to nie zasługuję. Nie ma w moim życiu miejsca na randki, na ckliwy romantyzm. Na szeptanie sobie wyznań na uszko. Nie ma miejsca na kobietę, której mógłbym objaśniać mechanizm mojego postępowania. Jak mam to zrobić, kiedy to po prostu się dzieje?! Nie zasługuję na Dinę i dobrze, że czuję się tak jak teraz. Mam wreszcie za swoje. - Nawet nie zauważył kiedy zaczął podnosić głos. Puścił ją nagle, ale nie szarpał nią nawet przez moment, chociaż Merlin mu świadkiem, że wykorzystał na to całą swoją samokontrolę. Jego twarz była nie tyle dzika, a raczej ludzka ponad wszelką miarę. - Ona nie może wiedzieć co do niej czuje. Jeśli się dowie, będzie czuła się zobligowana do zareagowania. Tu nie trzeba robić absolutnie nic. Kiedyś… to się skończy. - Zakończył niezgrabnie. Zacisnął palce w pięści, gdy poczuł jak drżą mu ramiona. Nie tylko z zimna, ale i od nadmiaru wrażeń, których doświadczał. - Nie idź za mną, proszę. - Dodał jeszcze. Głos mu się nie załamał, ale zanim się odwrócił, mogła dostrzec na jego twarzy coś, czego najpewniej nikt nie spodziewałby się dojrzeć u Cassiusa Swansea. Wilgoć niepochodzącą od płatków śniegu rozbijających się o jego bladą skórę. Ruszył uparcie w kierunku resortu i nie obejrzał się za siebie nawet jeden, jedyny raz. Ucieczka była jedynym co znał.
Z rozbawieniem w oczach obserwował, jak jego mały skrzat (czyli siostra) ciska śnieżką prosto w Elizę, podczas gdy tamta wyglądała tak, jakby próbowała omówić warunki chwilowego "rozejmu". Choć w zasadzie ciężko było to nazwać rozejmem, skoro jeszcze nie zaczęli bitwy. Bardziej pasowało określenie "cisza przed burzą" i Sev coraz bardziej utwierdzał się w tym przekonaniu, ilekroć patrzył na Chrisi i te jej niepokojące ogniki w oczach, nie zwiastujące niczego dobrego. Miał przeczucie, że ona raczej nie pójdzie im na rękę i będzie wolała wojować od razu. A co gorsza, wykorzysta element zaskoczenia przeciwko nim, jak to już niejednokrotnie praktykowała, kiedy bawili się we dwójkę. Przeniósł wzrok z albinoski na samozwańczego gremlina, ciekaw odpowiedzi. Tamta wyglądała, jakby analizowała całą sytuację i swoje możliwości. Jakby w jednym mrugnięciu oka zaraz skoczyła za zaspę i zasypała ich gradem kul. Chłopak osłonął się rękami, mając na uwadze najbardziej swoje okulary. Bez nich będzie całkowicie zdyskwalifikowany z dalszej potyczki i będzie mógł robić najwyżej za... No właśnie, za kogo? Albo co? Dołączy z którąś do sojuszu i będzie lepił kopiaste góry kuleczek śnieżnych? Zawsze to jakiś plan. Na razie jednak nie miał zbyt dużo czasu na myślenie, jeśli nie chciał uraczyć śniegu za kołnierzem. Jednym susem dopadł do pobliskiej zaspy, która jednak była mniejsza niż ta, której używała jego siostra. Dodatkowo on był o wiele wyższy, więc można było sobie wyobrazić, jak to wyglądało... Ledwo wychylił głowę żeby ocenić sytuację, kiedy dostał w łeb i pospiesznie schował się z powrotem. Miał zamiar skupić się na słuchaniu (czy przypadkiem któraś z dziewczyn nie zamierza go po cichu podejść) i lepieniu zapasu kuleczek. W końcu ma najwięcej siły z całej trójki, więc może jeśli będzie rzucał dostatecznie mocno, to wtedy rozwali te prowizoryczne zaspy dziewczyn i one będą dostawały rykoszetem? Wtedy czym prędzej zaczną uciekać w poszukiwaniu lepszej kryjówki, a on z satysfakcją będzie mógł posyłać śnieżki w stronę ich pleców. Akurat z celowaniem było u niego dobrze, ale nie zawsze potrafił to zgrać z siłą swojego ramienia i w rezultacie śnieżki mogłyby przelatywać wysoko nad głowami przeciwniczek, zamiast zatrzymując się na ich plecach. Zaryzykował ponowne wyjrzenie zza zaspy, chcąc zobaczyć, czy Chris i Eliza zdążyły się już nawzajem wybić.
Wydawało mu się, że jego ułomność w sportach ją rozbawiła, ale nie znał jej na tyle długo, aby móc bezbłędnie odczytać jej mimikę. Darował się sobie próby i skoro ona nie ciągnęła tematu, to i on zaprzestał się pogrążać. Choć z tonu jej wypowiedzi oraz treści wynikało, że nie do końca szalała z radości na taką życiową zmianę, to cieszył się, że zaczęła mu o sobie opowiadać. Lubił słuchać o cudzym życiu i poznawać nowych ludzi. Nawet jeśli przychodziło mu to z pewną ciężkością i dozą niezręczności. - Jeśli chcesz, to mogę Ci o wszystkim poopowiadać jak już wrócimy do Hogwartu, no i trochę o ludziach. Nie jestem popularny, ale dużo obserwuję - wzruszył ramionami, posyłając jej przyjacielski uśmiech. Może i nie zrobi jej to większej różnicy, ale z pewnością parę ciekawostek pozwoli jej się poczuć mniej obco. No i na pewno zaskoczyłaby tym ludzi, którzy zakładaliby, że dziewczyna nie ma o niczym zielonego pojęcia. - O rany, totalnie! Nie jestem nowym uczniem, ale do teraz mam z tym problem, bo sporo tu osób, z którymi nigdy wcześniej nie rozmawiałem - westchnął ciężko. Na samą pomyśl o tych wymuszonych dialogach, aż się włos jeżył na głowie. - Z Tobą to jakoś wyszło tak naturalnie, za co jestem ogromnie wdzięczny, ale... no w samym ośrodku miałem ciężkie przypadki - pokręcił głową, nawet nie chcąc ich przytaczać w tej chwili, bo szkoda mu było psuć sobie humoru. - Chcesz swoje rękawiczki z powrotem? - zapytał, widząc, że dziewczyna zabiera się za lepienie śnieżki. Miał szczerą nadzieję, że nie planowała go nią rzucić, ale wstydził się uprzedzić, aby tego nie robiła. Postanowił poczekać i zobaczyć jak się zachowa. - Rozumiem Cię. Ja jestem w Hogwarcie od pierwszej klasy, tak. Dumny Hufflepuff - potrząsnął swoim żółtym szalikiem. Nie wiedział czy znała już ich domy, ale chętnie mógł jej o puchonach opowiedzieć, bo byli zwyczajnie najlepsi. - A Ty z jakiej jesteś szkoły? - zainteresował się, bo w sumie to nie wiedział, a zawsze go intrygowało jak wyglądały inne instytucje. Między innymi dlatego pisał sobie z uczniami z innych krajów.
Spojrzała na chłopaka z uśmiechem, gdy zaproponował bycie jej przewodnikiem po Hogwarcie. Wiedziała co nieco o tej szkole, na jakich zasadach wszystko było oparte. Wiedziała, że są cztery domy, a ją przypisano do Gryffindoru. Nie rozumiała, dlaczego jest to oparte na ich charakterach, ale nie była pewna, czy ktoś będzie mógł jej na to dostatecznie wyczerpująco odpowiedzieć. Przecież o wiele prościej byłoby, gdyby mieli profile, jak w Riverside. Wybierało się kierunek i na takim profilu się uczyło. A tu jakieś domy i do tego wybór przedmiotów. Dziwne. Za to o wiele przyjemniej było, gdy przyznał, że z nią rozmawia mu się dobrze. Wiedziała, o co mu chodzi, sama to poczuła. Dość lekko prowadzili rozmowę, a ona sama płynęła swoim rytmem. - Przyda się taki przewodnik, który opowie nieco o wszystkich, w tym o profesorach. Jaką mają reputację, kogo warto unikać… Macie tu kółka dodatkowe? Pojedynki…? - zaczęła pytać, formując ze śnieżki coraz ładniejszą kulkę wielkości piłki do baseballa. Co rusz łapała ją w trzy palce, sprawdzając wielkość i dokładając nieco śniegu. Pokręciła głową na znak, że nie potrzebuje jeszcze rękawiczek, przez co włosy zatańczyły wokół jej twarzy. Powinna była je spiąć wcześniej, a tak musiała odgarnąć kilka kosmyków, które zaplątały się w nauszniki i spadały jej na oczy. Spojrzała na szalik, którym potrząsnął, mrużąc nieznacznie powieki. Szalik miał znaczenie? W jej szkole wszystko było po prostu opatrzone herbem szkoły, nawet szaty nie musiały być w konkretnym kolorze. Tu obowiązywała czarna, co jej się nie podobało. W końcu co złego w turkusowym kolorze? - Ja też dostanę szalik? Wiem, że jestem w Gryffindorze i tu kończy się moja wiedza. No, wiem jeszcze, że macie cztery domy. Tyle zadania domowego odrobiłam przed przeniesieniem. Czym różnią się domy, poza kolorami? - spytała bez skrywanego zainteresowania. Musiała dowiedzieć się jak najwięcej, żeby nie mieć problemów później. - Z Riverside. Jak jesteś z Kanady, masz dwie szkoły, do kórych możesz iść. Jedną jest Riverside, a drugą jest Ilvermony. Do tej drugiej chodzą właściwie z całej Ameryki, a do mojej tylko Kanadyjczycy - odpowiedziała mu z wyraźną dumą w głosie. Uważała, że to dobrze, że mają swoją własną szkołę, jak Anglia miała Hogwart. Poniekąd żałowała, że nie mówili tam tylko po francusku, ale ostatecznie jedynie w Quebecu był to główny język. Z drugiej strony, teraz nie miała problemu rozmawiać z Bartem, czy innymi, albo pisać listów poza swój kraj.
- No jasne! W zasadzie to każdy przedmiot ma swoje kółko... tak mi się przynajmniej wydaje. Ja osobiście nie należę jakoś oficjalnie do żadnego - chyba pierwszy raz zrobiło mu się z tego powodu głupio, ale nie zamierzał teraz nad tym gdybać. Pomyśli o tym jak wróci do pokoju i będzie potrzebował czegoś żeby się dobić. - Chociaż myślę nad dołączeniem do fanów fauny, skoro i tak pomagam woźnemu - wzruszył ramionami. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego słowa musiały mieć dla niej niewiele sensu, ale zamierzał rozjaśnić sytuację w Hogwarcie, kiedy będą mogli spokojnie porozmawiać i przy okazji pospacerować po zamku. - Pojedynki jak najbardziej są, może to mógłby być dobry sposób na to, abyś poznała trochę ludzi - on oczywiście się do takich rzeczy nie zabierał, ale to już kwestia tego, że walki go stresowały. Czy na zaklęcia, czy też śnieżkami - wolał stać z boku i co najwyżej się przyglądać. - No jasne! Wszyscy dostają komplet ubrań z emblematem swojego domu. Gryffindor jest czerwony i ma lwa w godle, więc myślę, że będzie Ci pasować - jak tak się jej przyglądał, to kolor czerwony wydawał się do niej pasować. Dlaczego? Nie miał pojęcia, po prostu takie przeczucie. - W Hogwarcie chodzi głównie o cechy charakteru, które dominują w ludziach. Nie zawsze musisz idealnie pasować do swojego domu, ale Tiara Przydziału przeważnie wie co mówi i nie spotkałem się jeszcze z kimś, kto wydawałby mi się wylądować w złym domu - wyjątkami byli ślizgoni, ponieważ stereotypy trochę ich krzywdziły, a było wśród nich wiele sympatycznych osób, które Bart darzył sympatią. - Gryfoni uchodzą za odważnych i energicznych, krukoni za inteligentnych i spokojnych, ślizgoni za przebiegłych i ambitnych, a puchoni, czyli ja, za cierpliwych i lojalnych - opowiedział pokrótce, chociaż jakby mógł, to znacznie by się rozwinął. - Myślisz, że spośród tych czterech opcji dobrze Cię przydzielili? - zainteresował się, wbijając w nią zaciekawione spojrzenie. Póki co nie mógł o niej wiele powiedzieć. Na pewno nie była arogancka ani egoistyczna, więc śmiał twierdzić, że w jej przypadku nie doszło do pomyłki w przydziale. - Riverside! Szkoła w górze, coś niesamowitego. Trochę o niej słyszałem, bo piszę z paroma osobami stamtąd - nawet się nie zorientował, że wyznał jej coś tak osobistego. Wymiana listów z innymi uczniami niby nie była tak niecodzienna, ale Bart jednak wolał to zachowywać dla siebie. Za bardzo się jednak podekscytował i wyszło jak wyszło. - Podobno macie tam strasznie dużo magicznych stworzeń i przecudowne lasy dookoła. Uwielbiam przyrodę, więc mocno zazdroszczę. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś zobaczyć Riverside na żywo - szkoły magii były wielką pasją Barta. Najbardziej fascynowało go Stavefjord, ponieważ miał w sobie spore zamiłowanie do skandynawskiej mitologii, ale Riverside definitywnie było w jego top trzy szkół. - Na jakim wydziale byłaś? - wiedział jak wyglądały podziały w poszczególnych instytucjach, toteż zdawał sobie sprawę, że w dawnej szkole Loulou nie występowały domy podobne do tych Hogwartowych.
- Paru nowych znajomych się przyda, choć przewodnika już znalazłam - odpowiedziała gładko, uśmiechając się do niego zaczepnie. Właściwie uśmiechała się cały czas, gdy tak żywo opowiadał o kółkach i tym, gdzie sam chce się zapisać. Jeśli rzeczywiście były kółka z każdego przedmiotu, to wiedziała, gdzie będzie chciała się zapisać. Fani fauny brzmieli w porządku, zwłaszcza że mogłaby nadrobić wiedzę i sprawić, żeby wujek Hal był z niej dumny. Na pewno chciałaby do wróżbiarstwa, aby babcia Odile była zadowolona, a także coś z eliksirów dla samej siebie. Eliksiry w połączeniu z czarną magią mogły dać wiele, ale tego lepiej nie mówić na głos. Jeszcze pojedynki…. W Riverside były na porządku dziennym, podejrzewała jednak, że nie jest tak w każdej szkole. Uniosła brew zdziwiona, gdy wspomniał o kryteriach doboru do domu. Czyli, zdaniem Tiary, nie była tak sympatyczna jak Puchoni? Prychnęła cicho, kolejny raz myśląc, że podział na domy nie ma sensu. Zupełnie, jakby była mniej lojalna, czy inteligentna od innych. Jeśli znów Ślizgoni byli podstępni, to dziwne, że tam nie trafiła. Z drugiej strony, co szkołą to inne zasady. Należało się im podporządkować i tyle. Spojrzała na chłopaka, wzruszając ramionami. - Bo ja wiem? Jestem lojalna, do idiotek raczej się nie zaliczam, wydaje mi się, że jestem ambitna… Mogłabym poczuć się urażona twierdzeniem, że brakuje mi którejś z tamtych cech. Z drugiej strony, może więcej mam odwagi niż roztropności? Zobaczymy w czasie szkoły, czy dobrze mnie przydzielono - odpowiedziała, naprawdę nie będąc pewną słuszności decyzji. Nie jej jednak było decydować. Właściwie, słysząc, że Gryffindor ma czerwony kolor, była zadowolona. Zielony lubiła w naturze, nie na ubraniach. Jeszcze żółty były ładny, ale czerwień zdecydowanie wygrywała. - To coś nas łączy, bo też trochę listów wysyłam, choć nie mam wielu znajomych spoza szkoły - rzuciła mimochodem na jego przypadkowe wyznanie. Jeśli dobrze pamiętała, pisała z kimś z Hogwartu, ale o tym nie musiała przecież mówić na głos. - Tam jest pięknie. Szczyty gór jak tutaj, a do tego las, jezioro pełne druzgotków. W ogóle mnóstwo jest zwierząt i trzeba uważać. Wielu wychodzi z założenia, że lepiej zaatakować stworzenie pierwszemu, niż nie obronić się, gdy zaatakuje, chociażby żabert. Ja sama miałam małą szarpaninę z druzgotkiem i mam teraz maleńką pamiątkę - odpowiedziała, wyciągając w jego stronę rękę i wskazując na niewielką bliznę na wewnętrznej stronie nadgarstka. Nie była to blizna wojenna, ale i tak zawsze chętnie ją pokazywała, na dowód spotkania z druzgotkiem. Nie każdy wierzył w takie historie, a przecież były prawdziwe. Dodatkowo nie wstydziła się jej. Krążyły plotki w szkole, że nie każdy dał radę uciec druzgotkom i teraz ich duchy błąkają się nad jeziorem. Nie wierzyła w nie, ale wymieniane osoby rzeczywiście nie wracały do szkoły. Uformowaną odpowiednio śnieżkę, ostatecznie złapała w dłoń i cisnęła nią jak najdalej. - Na sportowym. Tu chcę spróbować czegoś innego, skoro i tak nie mogę trenować tego, co trenowałam w domu - odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. Hokej i baseball odpadał, więc dlaczego nie spróbować w innych dziedzinach? I tak nie wiedziała, co chce robić w przyszłości, więc mogła próbować wszystkiego.