Duża, płaska przestrzeń otoczona stromymi zboczami gór jest początkiem lodowca alpejskiego. Przyciąga jednak nie tylko fascynatów tych tworów natury. Otwarty teren stanowi idealne miejsce do różnego rodzaju zabaw, od śnieżkowych bitew, po wszelkie gry miotlarskie.
Autor
Wiadomość
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
W duchu kibicował April i cieszył się, że tak dobrze jej idzie. Starał się jednak nie pokazywać po sobie tego, jak bardzo bawi go, gdy ktoś dostaje śniegiem. Przynajmniej taki tłuczek dawał więcej radości, niż obrażenia od normalnego. Im dalej w las z grą, tym bardziej się rozluźniał i czuł pewniej na stanowisku sędziego. Jeszcze zostawało przed nim sędziowanie meczu, ale przeciez i to ogarnie. Kiedyś. Teraz należało wrócić myślami do gry. Tłuczek poszybował w stronę Krukonki, dwa razy z rzędu, a że wczesniej już raz została trafiona... - Violetta, ostatnie odbicie - podał dziewczynie nowego tłuczka, uśmiechając się przy tym szeroko. Właściwie, coś podobnego można było zorganizować na dwie drużyny i z bańkami wody. Może wykorzysta to na zajęcia, gdy już zrobi się nieco cieplej.
Rzuty: 1,3 - Morgan 2,5 - Nancy 4,6 - Loulou Swój - April
Trafienia Morgan - 1 Nancy - 2 Loulou - 1 April - 1
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Długo nie nacieszyła się brakiem obrażeń, bo jak już jeden raz śnieżynka w nią trafiła... to i dwa kolejne niemal za jednym zamachem. I tak oto panna Strauss z gracją spadła ze swojej miotły i zakończyła tym samym swoją przygodę z bludgerem. A to wszystko przez Morgan. I ona miała ją za przyjaciółkę, ale wiadomo... na boisku nie liczą się takie relacje. Ale zaraz, zaraz! Josh pozwolił jej jeszcze raz skorzystać z tłuczka i postanowiła zrobić z niego dobry użytek. Zrobiła solidny zamach pałką, uderzając w śniegową kulę, którą posłała w stronę Davies, trafiając ją prosto w głowę i eliminując z gry. Szach-mat. Jeśli ja idę na dno to ty razem ze mną. Oto moc prawdziwej przyjaźni, której nie można ignorować. Kości:3 i 6
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie nacieszyła się długo swoim sukcesem, bo Violka w rewanżu zdzieliła ją pałą w łeb, dorzucając do tego piękne pozdrowienia. Oberwanie w twarz było rozbudzającym doświadczeniem i chyba dopiero w ten sposób przekonała się, że nie była w tej grze nietykalna. Wcześniejsze uderzenie w rękę niemalże przegapiła. Zanim zeszła na ziemię, miała jeszcze ostatnią próbę i zamiar jej wykorzystania. Choć niekoniecznie wyszło tak, jakby chciała - po jej strzale w twarz dziewczyny, która podobno była jakąś rodziną Hala, na placu boju zostały same Puchonki. - Piwo? - zagadnęła Krukonkę, która wyróżniała się spośród zebranych czerwonych i żółtych graczy. Chyba powinny wykorzystać okazję, skoro już się spiknęły podczas ferii.
Akcja nabrała tempa i teraz nawet Josh przestawał się uśmiechać. Starał się nadążyć wzrokiem za tłuczkiem, zanim kolejny trafi w osobę. Ledwie podał do Violetty, a ta od razu, pięknym odbiciem, trafiła w głowę kapitan Gryfonów. Uśmiechnął się szeroko do Krukonki i posłał tłuczka w stronę Morgan. - Ostatnie odbicie - krótko i na temat. Ciekawe czy i ona będzie miała szczęście. Tłuczek poszybował w stronę siostrzenicy Cromwella. Może dobrze, że jego nie było pośród innych. Z tego, co się orientował, to on dał zakaz gry na następnym meczu Morgan. Jeszcze uznałby, że to jakiś odwet? - Brawo Morgan - pogratulował, po czym posłał tłuczka w stronę nowej Gryfonki, ciekaw w kogo ona teraz trafi.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Co tu się działo! A ona jeszcze nie tak dawno narzekała na nudę... Miała wrażenie, że konflikt między profesor a jedną z Puchonek musiał trwać dłużej niż od początku bludgera. Postanowiła zapytać o to kogoś przy nadarzającej się okazji. Lepiej w końcu wiedzieć co w trawie piszczy, jeśli chciało się jakoś dopasować do reszty. Tak, czy inaczej, po dziwnej akcji z rzucaniem pałką, wrócili do gry. Po cichu liczyła, że nie dostanie tłuczkiem. W końcu nie po to zapisywała się na pozycję pałkarza do drużyny, żeby teraz pokazać, że właściwie to nie potrafi grać. Już i tak raz została trafiona, co było dla niej ujmą na honorze. Czekała w napięciu, aż tłuczek zbliży się ku niej, ale ten znów wyeliminował kolejną osobę. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem, choć raczej nie powinna śmiać się z innych. W końcu tłuczek poleciał w jej stronę, ale nie tak, jak tego oczekiwała. Nie zdążyła go odbić, chyba żeby uznać za odbicie, przyjęcie śniegu na twarz. Prychnęła, strzepując śnieg z twarzy. No trudno, za wiele nie zdążyła pograć. Na kolejne odbicie była bardziej przygotowana i gdy sędzia zarządził, że ma ostatnią szansę, posłała tłuczka w stronę Puchonki, po czym wylądowała na ziemi, obserwując dalszy ciąg gry.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Nastąpiła seria nokautów i nie wiedzieć kiedy na boisku została tylko dwójka. Nans i opiekunka Hufflepuffu. Kto by pomyślał, że ta niepozorna dwójka dotrze aż do finału? No na pewno nie Nancy. Nie miała jednak nawet chwili na oddech, bo Gryfonka, w którą trafiła za pierwszym razem posłała w jej stronę śniegowy tłuczek. Odbiła w ostatnią osobę znajdującą się na boisku i... Trafiła prosto w głowę. Zamrugała kilkakrotnie z niedowierzaniem. Czy to oznaczało koniec gry? - Wygrałam..? Wygrałam! - Zaśmiała się wesoło lądując już na ziemi. Wciąż nie ogarniała jakim cudem tak dobrze jej poszło. Nigdy nawet specjalnie nie trenowała na pozycji pałkarza, na miotle lubiła najbardziej po prostu latać. Może to zasługa nowego nauczyciela, który skupił się na odbijaniu na ostatnich zajęciach? Kto wie? Chociaż bardziej prawdopodobne, że najzwyczajniej w świecie miała dzisiaj farta.
Mina Seva nie zapowiadała niczego dobrego, przynajmniej nie dla dziewczyn, ale w tamtym momencie Eliza jakoś szczególnie się nie przejmowała i po prostu się zaśmiała z jego wyrazu. Z nieskrywanym uśmiechem przyglądała się uważnie, czy nie planował jakiegoś szybkiego ataku na nie, szczególnie, że miał przewagę. Obie dziewczyny do wysokich nie należały, a to się równało głębszemu zapadaniu się w śniegu. Całe szczęście powstrzymał swój atak i tylko zbierał amunicję. - Taktyka wygrywająca – zażartowała z teatralną dumą w głosie. Nie miała jednak zamiaru psuć zabawy chłopakowi i była gotowa posłuchać pomysłów. – To co proponujesz? – zapytała, szykując kolejną śnieżkę do rzutu, w razie gdyby to była dobrze zaplanowana pułapka. Pomysł z wszyscy na wszystkich nie wydawał się zły, ba, był nawet jeszcze zabawniejszy. W końcu trochę chaosu przy rzucaniu się śnieżkami zawsze jest mile widziane. Pokiwała głową i uśmiechnęła się złowróżbnie… No przynajmniej chciała tak się uśmiechnąć, ale jak dobrze wiemy, nie jest ona najlepsza w groźnych minach. - Mi pasuje – spojrzała na Chrisi, jednocześnie zaczynając się powoli cofać z już przygotowaną śnieżką w dłoni. – Co ty na to?
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
To, że Sev nie przypuścił na nie ataku od razu po odwróceniu się, wydało się Christinie podejrzane. Nie straciła jednak czujności i w międzyczasie cały czas lepiła nowe śnieżki. Uważnie jednak obserwowała każdy jego ruch. Znała dobrze swojego brata i wiedziała, że pewnie knuje już jakiś podstępny plan. W końcu rozumieli się tak dobrze, jakby siedzieli sobie nawzajem w głowach. No i miała rację. Jej braciszek rozpoczął walkę od rozbicia ich damskiego sojuszu. - Ja chyba wiem, co on nam zaproponuje... - mruknęła pod nosem, gdy Puchon zaczął ugadywać Ślizgonkę. Zmrużyła oczy. No tak, to było typowe dla jego gatunku. Podstępy i chaos. I jak tu ufać facetom, skoro nawet na własnego brata liczyć nie można... - Łatwo wam mówić, bo oboje jesteście wyżsi ode mnie - powiedziała, mrużąc oczy i również zmieniając swoją pozycję na taką, w której byłoby jej wygodniej się bronić. Czy zamierzała wycofać się ze starcia tylko dlatego, że była słabsza i mniejsza? No skądże. Gryfońska duma chyba by jej na to nie pozwoliła. Dodatkowo Gremlinowa należała do osób wyjątkowo zawziętych i upartych, zbyt dumnych, by od razu skazać się na porażkę. Zaczęła więc patrzeć strategicznie na obecną sytuację. Była niższa i drobniejsza, a do tego dosyć zwinna, więc będą musieli bardziej się wysilić, by w nią trafić. - Nie zadzieraj z Gremlinem! - wydała bojowy okrzyk i przystąpiła do ataku na dwa fronty. Jak to dobrze, że była oburęczna!
Uśmiechnęła się szerzej, jak tylko padło słowo "łyżwy". Och, jak ona pragnęła ubrać swoje i móc pojeździć… Była pewna, że będzie jej brakować hokeju, w który nie zdążyła pograć tyle, ile chciałaby. Swoją drogą, ciekawe czy było w pobliżu, jeśli nie lodowisko, to chociaż zamarznięte jezioro. Jeśli tafla lodu byłaby odpowiednio gruba, skorzystałaby z okazji. Wyglądało na to, że być może mogłaby mieć towarzystwo do tej zabawy. - Zdecydowanie na łyżwach byłoby łatwiej… Ależ bym teraz pojeździła albo zagrała w hokej - wtrąciła nieco rozmarzonym głosem. Jakoś przez oglądanie śnieżnego krajobrazu, czując panujące wokół mróz, zaczęła tęsknić za hokejem. Równie brutalne i niebezpieczne co quidditch, ale na zupełnie innym poziomie. W tej chwili nie pogardziłaby nawet zwykłą jazdą na łyżwach. W jakiś dziwny sposób odprężało ją to i wywoływało uśmiech. Inaczej niż takie ślizganie się na ukrytym pod śniegiem lodzie, który zdawał się czyhać na czujących się zbyt pewnie wędrowców. Do mugolskie kultury nawiązała zupełnie przypadkiem. Gdyby babcia to słyszała, od razu trzeba byłoby zachowywać się inaczej. Teraz gdy nikt z rodziny jej nie widział, ani nie słyszał, nie miała potrzeby udawać, że nie zna niemagicznego świata, a przedstawienie się chłopaka automatycznie nasunęło skojarzenie. Inna sprawa, że nawet nie widziała filmu z Bondem, ale dzieciaki na podwórku czasem go udawały. Śmiech chłopaka w pierwszej chwili nieco ją speszył, sprawiając, że nieomal wykonała krok w tył. Na szczęście w kolejnej sekundzie dotarło do niej, że nie naśmiewa się z niej i że nawet wie, o co jej chodziło. Od razu lepiej. Uśmiechała się już szerzej, żeby po chwili samej nieomal się roześmiać, gdy powtórzył jej imię. Z akcentem czasem bywa tak, że nawet się go nie słyszy. Przez cały czas przebywania w szkole zawsze mówiła po angielsku, ale nigdy nie zwracała uwagi, że słychać francuski akcent. Dopiero w sytuacjach podobnych do tej, gdy wymawiał jej imię, dziewczyna zauważała różnice w wymowie. Na jego pytanie zamyśliła się chwilę, spoglądając w bok, w stronę miasteczka. - Żyje się raczej spokojnie, pomijając obawy przed lawinami. Dość… Rodzinnie? - odpowiedziała, nie myśląc nawet, że mógł uznać, iż ona stąd pochodzi. Inna sprawa, że tutejsze miasteczko przypominało jej obrzeża Terrebonne, jej rodzinnych okolic. Tam większość osób się znała, wieści dość szybko się rozchodziły, a zima również była piękna. Podejrzewała, że i w tutejszym miasteczku musi być podobnie. Może z tą różnicą, że pewnie miejscowym widoki nie zapierały już tchu w piersiach jak licznym turystom. Całe szczęście, że nie próbował się z nią sprzeczać w sprawie rękawiczek. Nie lubiła, gdy sprzeciwiano się jej, jeśli wiedziała, że ma rację. Można to nazwać syndromem rozpieszczonego dziecka, które zawsze dostawało to, czego zapragnęło, ale póki chodziło o czyjeś zdrowie, to nie było źle, prawda? Cień zadowolenia pojawił się na twarzy dziewczyny, kiedy Bart wciągnął rękawiczki na swoje dłonie i podziękował. Nie zamierzała oddawać mi ich na zawsze, ale przynajmniej chwilę mógł się ogrzać. Ona w tym czasie wetknęła dłonie do kieszeni kurtki, na razie nie narzekając na zimno. Zaraz też uśmiechnęła się lekko, unikając jednak spoglądania na chłopaka. - Nie, od następnego semestru zaczynam naukę w Hogwarcie, ale rodzina uznała, że dobrze będzie, jeśli przyjadę już na ferie - odpowiedziała, a lekkość w głosie była wyraźnie sztuczna. Kopnęła kupkę śniegu z nieukrywaną irytacją, po czym ruszyła wolnym krokiem przed siebie.
Sam nie rozumiał, dlaczego dziewczyny tak od razu przyjęły postawę defensywną, zupełnie jakby na odległość wywęszyły jakiś podstęp od niego. On i podstęp? Był najbardziej pokojowo nastawionym facetem na tym polu firnowym. Gdzieżby śmiał zasypać gradem śnieżek te niewinne uczennice, łypiące na niego spod oka... - Cóż, myślałem, żeby to była po prostu zabawa, a niekoniecznie jakaś rywalizacja - powiedział, patrząc znacząco na siostrę. Ona z pewnością już knuła jakiś plan i była święcie przekonana, że będą chcieli ją wykiwać. Ale to dobrze świadczyło o niej - ostrożności nigdy za wiele. No i dodatkowo nie można było jej zarzucić braku sprytu. Wywęszyła pismo nosem, dało się to wyczytać z jej oczu. - Żeby było sprawiedliwie - i wcale nie mam tutaj na myśli różnicy we wzroście - pomożemy sobie nawzajem wybudować forty i potem będziemy się tłuc śnieżkami do woli. Lepienie kuleczek we własnym zakresie, ale forty budujemy identyczne tak, żeby każdy miał wyrównane szanse. Przynajmniej na początku. Otaksował wzrokiem dziewczyny. Na jego niekorzyść działało to, że Rusałka była cała... biała. Przez to ciężko będzie mu ją wyhaczyć wzrokiem, kiedy wychyli się zza ściany śniegu i pośle pocisk w jego stronę. Gdyby nie lekko zaróżowione policzki od mrozu, to niemal w ogóle by nie mógł jej odróżnić od bieli śniegu. A znając Chris, to zapewne będzie wyłaniać się tylko tyle, żeby mogła rzucić okiem i posłać kulkę - w najlepszym przypadku Sev strąci jej co najwyżej czapkę, i to wszystko. A jakie szanse miał on? Zapewne zarobi w cyngle i będzie już pozamiatane, bo zostanie ślepym kretem, a słońce odbijające się od śniegu wcale nie pomagało, jeśli chodzi o widoczność. No, i trzeba pamiętać jeszcze o tym, że ma refleks szachisty. Podczas gdy dziewczyny ułożą już stos kuleczek, on dopiero będzie kończył formowanie kilku pierwszych. Jego wzrost w tej sytuacji zdecydowanie nie był jego sojusznikiem. Chyba wydał na siebie wyrok śmierci, zgadzając się na te śnieżki, ale jeśli dziewczyny będą miały dzięki temu ubaw, to będzie to warte każdej śnieżki, jaką Puchon oberwie. - To jak będzie? Zgoda na takie warunki?
Głośne wycie wiatru zagłuszało wszystkie inne dźwięki. Sądził, że na otwartej przestrzeni nie będzie waliło w niego aż tak silnie, jak to zdarzało się, gdy wciskał się gdzieś pomiędzy dwie mniejsze skałki. Wtedy nieomal zdmuchiwało go z tej ścianki wprost na ziemię, a paradoksalnie to dzisiaj wcale nie było jakoś bardzo inaczej. Miał na sobie grubą kurtkę, a pod spodniami drugą parę spodni. Był zapobiegawczy, nawet jeżeli podczas spaceru na pole zdążył się upocić to podczas wspinaczki podziękował sobie za to. Za czapkę również. Wolał wchodzić, gdy było trochę cieplej. Duża ilość ubrań bardzo krępowała ruchy, ale nie mógł już wytrzymać bezczynności. Szlag trafiał go od nieustannego gapienia się w puste lusterko i od zaniepokojonych spojrzeń jakie sam rzucał sobie, gdy po raz dziesiąty ogarniał się po spontanicznym bieganiu. Nie mógł usiedzieć w miejscu, chociaż tak bardzo kochał lenistwo. Nie potrafił też znaleźć spokoju w hipnotycznym wyżywaniu się na Morrisie czy wizytowaniu się w saunie z Czarlim. Był w bardzo nieciekawej kondycji psychicznej, nie można było nazwać tego inaczej. To nie było załamanie, nawet pomimo tego, że nie radził sobie z tą sytuacją chociażby poprawnie. Dlatego też znęcał się nad swoim ciałem bardziej, niż to konieczne i to w bardzo nieodpowiedzialny sposób. Palił o wiele więcej, niż zazwyczaj. Jego kurtka przesiąknęła aromatem wielu różnych marek fajek, bo nie nadążała pozbyć się jednego, kiedy on już sięgał po kolejną. Jadł też o wiele mniej, za to więcej pił. I dużo, dużo ćwiczył. Nietrudno było sobie więc wyobrazić, że on na tych skałach bardziej wisiał, niż się wspinał, a mimo tego zdołał wejść naprawdę nie najniżej. Zabezpieczył się wszystkimi zwyczajowymi zaklęciami, dlatego nie bał się że spadnie. Szorstki dotyk liny, gdy przytulił do niej na chwilę policzek też podnosił go na duchu. Oddychał szybko. Nie rozumiał dlaczego świat ciemnieje mu przed oczami. Zacisnąwszy zęby, wyciągnął się w górę, aby dosięgnąć kolejnej, wystającej skałki, która tylko czekała aż ją złapie. Złapał i zawisł tak w połowie drogi. Nie był w stanie się podciągnąć.
- Hokej?! - zdziwił się, bo choć słyszał o tym sporcie, to jednak wydawał mu się on skrajnie nieosiągalny. Nie należał on do popularnych w Wielkiej Brytanii i jeśli miałby się spodziewać po kimś zamiłowania do tego zajęcia, to byłaby to osoba ze Skandynawii bądź Kanady. - Nie miałem przyjemności... ale wątpię, żebym podołał. Sporty w których trzeba trzymać coś w rękach nie są moją mocną stroną - roześmiał się z lekkim zakłopotaniem, bo ciężko było być osobą, która beznadziejnie grała w Quidditcha i stroniła raczej od gier zespołowych. Nawet w durnych zabawach okazywał się najsłabszym ogniwem, bo jego ręce zachowywały się tak, jakby nie miały połączenia z mózgiem. - Ale łyżwy totalnie! - nie chciał się dalej pogrążać (choć sam zaczął), toteż powrócił do przyjemniejszego tematu. - Chociaż muszę przyznać, że nie widziałem nigdzie lodowiska, a nie wiem jak tutaj z jeziorami - za mało zwiedził, aby posiąść taką wiedzę. Być może powinien był popytać innych? Wyraźnie się przejął na wieść o lawinach. - Często macie z nimi do czynienia? Z lawinami? - dopytał się nawet, bo choć nie uważał, aby jemu coś groziło (poza odmrożeniem), to było mu jakoś... żal? Dziwnie musiało się mieszkać w miejscu, gdzie stale istniało zagrożenie w postaci klęski żywiołowej. Ciekawiło go czy miasteczko używało zapobiegawczych zaklęć ochronnych czy radzili sobie z problemami dopiero po ich wystąpieniu, pozwalając naturze na jak największą dowolność. Zmarszczył brwi w wyrazie niezrozumienia. Najpierw mu mówiła, że mieszkanie na Mount Blanc było spokojne, a teraz twierdziła, że również przyjechała tu na ferie? Gubił się w jej logice, ale to wcale nie sprawiało, że nie miał dalszej ochoty na rozmowę z nią. Ruszył więc za nią, wpierw musząc nadgonić dziewczynę o parę kroków, aby potem już spokojnie towarzyszyć jej ramię w ramię. - Och, rozumiem. Ja bym się stresował, bo to trochę rzucenie na głęboką wodę - nie pomyślał zanim to powiedział i od razu zrobiło mu się jakoś głupio. - W sensie, nie no, po prostu chodzi o to, że jednak łatwiej jest chyba poznać ludzi, kiedy wszyscy dostają jasną informację, że jesteś nową uczennicą - próbował się wytłumaczyć, ale mu to nie szło. Był już tak czerwony od zimna, że bardziej się nie dało, więc nie mogła dostrzec, że rumienił się również z zawstydzenia - Cieszysz się z tej zmiany? - marne odbicie piłeczki, ale może nadszedł czas, aby to ona zaczęła coś mówić, skoro on sobie z tym nie radził.
Tyle jest Swansea na świecie, a znalezienie jednego konkretnego zajęło jej ponad godzinę. Przeszukała cały resort i pytała ludzi o potencjalne miejsce pobytu jej kuzyna. W końcu małymi krokami udało się jej poznać najaktualniejszą lokalizację Cassiusa - podobno dosyć niedawno ruszył w kierunku skał. Cokolwiek chciał tu robić to według Eli było zbyt wietrznie. Dojście do podnóży było już wyczerpujące, gdy trzeba było pokonywać krnąbrny żywioł. Jeszcze za nim doszła do celu i zanim dojrzała sylwetkę kuzyna postanowiła wyczarować patronusa, który zaanonsuje jej obecność. Srebrzysty flaming był niemalże niewidoczny na tle oświetlonego słońcem nieba, a jednak niezrażony wiatrem pomknął przed siebie, machając skrzydłami z niezwykłą gracją. Zanim Cassius zawisł jedną ręką na skale patronus dotarł do niego. Przysiadłszy skałkę wyżej pochylił srebrzysty dziób w kierunku chłopaka i przemówił tonem Eli. - Szukam cię od godziny, misiu. Możemy pogadać? Jestem niedaleko i dzielnie drałuję w twoim kierunku. Mam nadzieję, że wiatr mnie nie porwie (śmiech). Zaklęcie rozsypało się w setki iskierek, by po paru sekundach zniknąć w promieniach słońca. Jakieś dziesięć minut później zbliżyła się już do góry. Za pomocą dłoni zrobiła daszek nad oczami, by spróbować dojrzeć Cassiusa gdzieś u podnóży skały. Poprawiła szalik, pochyliła się do przodu i przyspieszyła kroku. Nie mogła go nigdzie odnaleźć, a więc zadarła głowę i dostrzegła czyjąś sylwetkę wiszącą na jednej ręce. Momentalnie jej skóra i włosy pokryły się bielą. - CASSSIUS! - krzyknęła, a jej oczy zrobiły się okrągłe i pełne przerażenia. Zakryła usta i przez kilka chwil strach ją sparaliżował. Wisiał tak wysoko! Otrząsnęła i nerwowo wyciągnęła różdżkę z rękawa białego płaszczyka, gotowa robić cokolwiek, gdyby... nie, on musi się trzymać, on się zaraz przyczepi z powrotem do skały i zejdzie tu tak, jak na człowieka przystało. Nie miała pojęcia czy użył na sobie zaklęć chroniących. W jej oczach wyglądało to jak próba... nie, nie chciała o tym myśleć. To nie w stylu Cassiusa, przecież nie może być aż tak przybity, by chcieć targnąć się na swoje życie. - CASSI! - krzyknęła, by jej głos poniósł się echem i dotarł do niego. Nie wiedziała co ma robić. Pozostało jedynie czekać i z zasłoniętymi ustami przyglądać się sylwetce chłopaka. Jest silny, więc złapie się za moment skały i tu zejdzie. Myślami nakazywała mu zebrać siły i do niej zejść, by mogła go opieprzyć za straszenie jej, a później bardzo mocno przytulić.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Nie brzmiało to wcale jak zły pomysł. Chociaż nie spodziewała się, że ze zwykłego rzucania się śnieżkami można wydobyć budowanie fortów i taktyki z tym związane, mogła się założyć, że była to dobra zabawa. Plus miałaby z tym dużą przewagę, przyczajona za białą osłoną, jeżeli tylko wychyliłaby się odpowiednio powoli, może nie byłoby łatwym zobaczenie jej ruchu, co oznaczało mniej śnieżek wycelowanych w twarz. Oczywiście trudniej też było trafić, ale coś by wykombinowała. No i Chrisi zyskałaby przewagę ze swoim wzrostem – łatwiej byłoby jej się schować. Miała już powiedzieć, że jej to pasowało i zapytać się przyjaciółki o zdanie, jednak wtedy usłyszała jej krzyk bojowy. „Nie zadzieraj z Gremlinem!” I zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, w jej kierunku poleciała śnieżka, którą oberwała w ramię a tym samym rozprysła się jej na twarz. Dziewczyna najwyraźniej wyznawała ideę, że najlepszą taktyką był atak i trudno się było nie zgodzić w sytuacji, w której dwóch właśnie chciało omówić strategię rozgrywki bitwy na śnieżki – trzecia skorzystała na tym, obsypując czarodziei białym puchem. No… w formie kulki nie był aż tak puszysty, ale mniejsza z tym. Mała albinoska pisnęła krótko zaskoczona i zakryła twarz, jednocześnie szykując jedną z kul w razie konieczności ataku na Chrisi. - Chwila, chwila, chwila – zaśmiała się, nie puszczając jednak „amunicji”. – To co wybierasz, budujemy fort, czy bez litości? – przyglądała się jej uważnie, w końcu jej słowo mogło poskutkować tym, że w jej stronę poleciałaby śnieżka od albinoski.
Nie spodziewał się patronusa. Drgnął lekko, kiedy głos Elaine rozbrzmiał nagle tuż nad jego głową. O mały figiel się wtedy nie puścił, ale zamiast tego, zdołał jedynie spojrzeć w ten półprzeźroczysty, znajomy kształt. Nie wydawało mu się, ten patronus naprawdę tutaj był. Szukała go, kiedy on tak bardzo pragnął nie zostać znaleziony. Ba, udało jej się to. Zacisnął mocniej zęby, bardzo starając się zachować spokój. Gdyby coś podobnego zrobiła teraz Caelestine, nie zszedłby na dół, ale ona nie byłaby taka uparta jak Ela. Pozwoliłaby mu wisieć na tych skałach, może nawet szkicowałaby jego porażkę. Co do Krukońskiej kuzynki, nie miał żadnych wątpliwości - ściągnęłaby go na dół nawet przemocą (zaklęciem), gdyby wydało jej się, że potrzebuje jej pomocy. Więc puścił się. Uderzył jeszcze stopą o jedną ze skałek pod sobą, ale poza tym uczucie było zniewalające. Wiatr wył dookoła niego, szarpiąc go dziko za ubranie. Nie czuł chłodu, nie czuł nawet strachu. Świat spowolnił, gdy wyrzut adrenaliny przywołał na jego twarz wariacki uśmiech i pozwolił dokładniej przyjrzeć się skałom uciekającym z daleka od niego. Lina furkotała mu koło głowy, czasem uderzając go w ramiona, a potem w pobliżu paska od spodni, gdy magicznie zaczarowana zaczęła ciągnąć go ku górze. Dotknął jej delikatnie dłonią. Przestała chcieć sprowadzić go do ostatniego miejsca, w którym wisiał. Spowolniła za to jego upadek. Naprężyła się w powietrzu i rozwijała się swobodnie, pozwalając jego rozciągniętym ramionom wreszcie rozłożyć się swobodnie na ośnieżonym podnóżu skał. Opadł na śnieg bardzo miękko i spokojnie, chociaż jego twarz był czerwona od zimna i gwałtownych emocji, jakie towarzyszyły mu podczas upadku. - Hej - rzucił na powitanie, ale nie był pewien czy słychać go, gdy wokół nich tak szalenie wył wiatr. Spodziewał się, że Elaine za moment go zamorduje za tak spektakularny powrót na ziemię, ale teraz skupiał się tylko na tym, aby sprowadzić swój sprzęt na ziemię. Sięgnął po różdżkę i stuknął nią w linę przytwierdzoną do swoich bioder. Zabezpieczenie odczepiło się od skały i zaczęło lecieć prosto na niego. Zwijało się, zmniejszało. Za kilka sekund miało złożyć się w idealną, malutką kostkę. Swansea odpiął klamerkę, potem drugą i trzecią, gdy uniósł się na łokciach. Skopał z siebie osprzęt, a potem w końcu usiadł. Metalowe części ciągnięte przez linę rąbnęły z amortyzacją w ziemię i zgodnie z jego planem zwinęły w zestaw do wspinaczki magicznej. Dopiero wtedy usiadł, a chociaż zrobił to powoli gwiazdy i tak zatańczyły mu przed oczami. - Co tam? - Zapytał beztrosko swoją kuzyneczkę, chociaż w żadnym razie nie czuł się tak luźno i lekko, jak to chciał przed nią zagrać.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Miał się trzymać i zejść po ludzku z tej skały, a on... puścił się. Momentalnie skurczyła się w sobie kilka centymetrów i jednocześnie rzuciła do przodu, by w razie czego trafić w niego "Aresto momentum", jeśli tylko odpowiednio się zbliży. Nie musiała jednak używać żadnego zaklęcia, bowiem dopiero teraz zauważyła, że jest przywiązany liną. Opuściła rękę z różdżką i z przymrużonymi powiekami czekała aż Cassius znajdzie się na parterze, choć nie można powiedzieć, że oglądała to ze spokojem. Wiedziała, że ma zadatki na szaleńca, ale czasami przechodził samego siebie. Gdy tylko znalazł się cały i niepołamany na ziemi to dobiegła do niego, a z jej oczu sypały się zaiste iskry, ale złości zmieszanej ze strachem. Stanęła nad nim z zaciśniętymi pięściami. - Czyś ty kompletnie zdurniał, Cass? Zapewniam, że nie musisz skakać ze skał, by mi poruszyć serce. - zirytowana pochyliła się ku niemu, by chwycić jego lodowatą dłoń i pomóc mu wstać. Nie mogła długo się wściekać, a więc nic dziwnego, że po paru chwilach jej oblicze znów złagodniało. - Dobrze, że nic ci nie jest, ale następnym razem sugeruję zaprzyjaźnić się z kaskiem, głuptasie. - uśmiechnęła się blado, gdy go lekko upominała i gdy tylko to zrobiła to metamorfomagicznie doprowadziła się do porządku, aby więcej nie zdradzać się z tym jak ją wystraszył. Przytuliła go na powitanie z zamiarem przedłużenia tego gestu o kolejne kilkanaście sekund, jednak gdy tylko dobiegł ją dławiący zapach stężonych papierosów to musiała się aż cofnąć. - Uh, to jakaś nowa marka papierosów? - zmarszczyła nos. Zadarła głowę, aby wyłapać jego wzrok i zapoznać się z wyrazem jego spojrzenia.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Patrzyła podejrzliwie to na brata, to na Ślizgonkę. Nie to, że coś do nich miała prywatnie, ale, choć na ogół należała do osób stabilnych emocjonalnie i niekierujących się instynktem, obudził się w niej jakiś wewnętrzny duch rywalizacji. Pewnie miało to coś wspólnego z przynależnością do Gryfonów, którzy byli przecież znani z zamiłowania do wszelakich wyzwań. Kryśka co prawda nie miała w sobie zbyt wielkiego ducha rywalizacji, ale nie bez powodu trafiła do tego, a nie innego Domu. Słuchała propozycji Seva, mrużąc podejrzliwie oczy. Gdzieś tam w głębi umysłu może i mogłaby przyznać mu rację. Ale Kryśka pozostawała małym, wrednym, zawziętym Gremlinem, więc w tej chwili nie myślała tak logicznie, jak w normalnych okolicznościach. Przez kilka sekund rozważała propozycję swojego brata, ze śnieżkami uniesionymi w górę, gotowymi do użycia. Ale to było tylko kilka sekund. Przeniosła wzrok na Eli, która chyba poważnie rozważała propozycję jedynego w ich grupie faceta. Po chwili Gryfonka zawzięcie pokręciła głową i wskoczyła za niewielką zaspę, która jednak była wystarczająco wysoka, by ukryć ją przed częścią śnieżnych pocisków. O nie, nie będzie bawić się w półśrodki. - Żywcem mnie nie weźmiecie! - zawołała rozbawiona, z szerokim uśmiechem ponownie przystępując do ataku. Śnieżki śmignęły w powietrzu i poleciały w stronę Elizy i Seva.
Nie chciał poruszać jej serca, ale nie było po nim widać jakiejkolwiek skruchy. Przyjrzał jej się uważniej, powoli opanowując słabość, którą odczuwał i aby zlać trzy dłonie, które widział w jedną, jaka istniała w rzeczywistości. Nie trafił za pierwszym razem w jej rękę. Dopiero za drugim, schwycił jej palce, aby się podnieść. Skorzystał też przy okazji z jej pomocy, co nie zdarzało mu się w sumie nigdy. Znaczy, za rękę pewnie złapałby ją i tak, ale nie wsparłby się o nią z faktyczną potrzebą. Tylko udawałby, że to robi. - Tak było szybciej - odpowiedział jej z fałszywą lekkością i kiedy już się wyprostował, puścił natychmiast jej dłoń, aby móc otrzepać się ze śniegu, w którym leżał przed chwilą. Niedbałymi ruchami nie strącił nawet połowy, kiedy to nachylił się naprzód, aby podnieść skompresowany, chociaż ciężki zestaw do wspinaczki i wrzucić go sobie do kieszeni. Nie chciał jej uświadamiać, że podczas upadku z takiej wysokości kask kompletnie nic by mu nie dał, więc tylko uśmiechnął się do niej leciuteńko unosząc kąciki sinych, zmarzniętych warg. Nie spodziewał się, że tak otwarcie go przytuli. Spędzał ostatnio z rodziną za mało czasu, a ani Dina ani jego „przyjaciele” zwykle nie bywali tak otwarci w okazywaniu czułości. Objął ją w odpowiedzi dość machinalnie, ale aby ten gest nie był taki suchy, pogłaskał ją też krótko po głowie. Nie trzymał jej jednak siłą i kiedy Ela się cofnęła, pozwolił jej na to. Zaśmiał się też krótko, co było swego rodzaju nowością w jego ostatnim stanie. - Tak, moja własna. - Odpowiedział jej zagadkowo, nie chcąc tłumaczyć się ze swojego nałogu. Jednocześnie poklepał się po kieszeniach w geście bardzo znajomym i charakterystycznym, gdy przypomniała mu o możliwości potrucia się. Nie mógł jednak znaleźć fajek, co natychmiast przywołało na jego twarz lekką irytację. - O czym chciałaś porozmawiać? - Zapytał, przerywając szukanie, kiedy wymacał wreszcie coś, co kształtem przypominało wymiętą paczkę. Wyciągnął ją z tylnej kieszeni drugiej pary spodni, a potem westchnął z rezygnacją. Była pusta.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Westchnęła głośno, a wydychane powietrze zmieniło się w kłębek pary tuż przed jej ustami. - Szybkie i o mały włos bardzo krwawe. - dodała z lekkim przekąsem uznawszy, że skoro omija go srogie kazanie na temat podejmowania takiego ryzyka, to chociaż pozwoli sobie na odrobinę kąśliwości. Zastanowiła się czy jego stan wzbudziłby w niej niepokój już teraz, gdyby nie wiedziała tego, co Dina jej przedstawiła. Widziała na jego twarzy zmęczenie, ale równie dobrze może to być po prostu spowodowane jego szaloną wspinaczką. - Poradzę ci coś. - wsunęła dłoń pod jego ramię, by korzystali wzajemnie ze swojego ciepła, a i przy okazji dostarczy mu swojej wylewności, za którą musiał (albo powinien) się stęsknić. - Jeśli ten zapach ma dodać ci seksapilu to musisz jednak popracować nad tą mieszanką. Jest paskudna. Mogłaby odstraszyć. - skinęła mu głową, by ruszyli powolnym krokiem w kierunku resortu, bo nie chciało jej się wierzyć, że planował ponowienie wspinaczki. Nawet jeśli to jednak chciała go wyciągnąć na kubek grzanego miodu z imbirem, aby się rozgrzał. Zerknęła przelotnie na wymiętą paczkę, która przypominała jakby właśnie wepchnął ją psidwakowi do gardła i od razu wyciągnął. - O wielu rzeczach, ale zacznijmy od tego, że za mało czasu spędzamy razem i mam z tego powodu wyrzuty sumienia. - co było zgodne z prawdą. Najpierw musi wybadać poziom jego irytacji, choć trzeba przyznać, że Cassius doskonale potrafił ukrywać swoje prawdziwe odczucia. - Chcę wiedzieć co u ciebie i od razu zaznaczam, że odpowiedzi typu: w porządku, nic ciekawego i nowego mnie nie zadowalają. - dziwnie było jej... manipulować rozmową, by wyciągnąć chociażby szczątkowe informacje, do których mogłaby się doczepić. Czuła w kościach, że powinna oszczędzić kuzynowi informacji, że kilka godzin temu rozmawiała z Diną. Musiała więc znaleźć jakiś aspekt, dzięki któremu wciągnie ich na odpowiedni tor rozmowy dotyczący jego głębszych uczuć. - Rano byłeś zirytowany. Widziałam cię na stołówce.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie chciał się z nią kłócić, więc postanowił milczeć. Nawet pomimo tego, że miał przygotowaną idealną ripostę, którą bez wahania cisnąłby w twarz każdemu innemu. Wzruszył więc wyłącznie ramionami w geście nie tyle poddańczym co po prostu lekceważącym. Do twarzy mu było z takimi reakcjami, więc pewnie nie była to dla Elaine żadna nowość. Nawet, jeśli zdecydowanie częściej stosował je na innych członkach rodziny. - Och, więc jednak wybrałem idealnie. - Odpowiedział dość zgryźliwie, ale w zasadzie bardzo szczerze. Było mu absolutnie wszystko jedno czy kogokolwiek swoim zapachem czy wyglądem zachęcał czy też nie. To była pewna nowość. Do tej pory Cassius, nawet gdy upaćkał się farbami, raczej dbał o to aby chociaż przyzwoicie pachnieć. Gniazdo z niesfornych, pokręconych włosów na głowie towarzyszyło mu od lat i z tym nawet nie próbował już walczyć, ale kiedy fajki przebijały się już nawet przez zapach jego zwyczajowej wody kolońskiej to coś było na rzeczy. Mimo tego, doskonale udawał że wszystko jest okej. Nie potrzebował cudzej pomocy, a przynajmniej tak uważał. Od lat radził sobie całkiem nieźle ze wszystkimi elementami swojego życia. Agresja go oczyszczała. Dlatego kiedy nie mógł wejść w ten znajomy sobie tryb, był kompletnie inny i nieobecny. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego jak bardzo to widać. Nie odpowiadał nawet na jej słowa. Drepcząc z nią w sposób bardzo odczłowieczały, jak zaprogramowany do spacerów robot długo milczał. Nawet taki pociągnięty za język. - To chyba… dość normalny stan jak dla mnie. - Zauważył wreszcie, a słowa te były zaskakująco prawdziwe. Zwykle balansował pomiędzy trzema stanami: inspiracji, wściekłości i samozadowolenia. Przeżywał je bardzo gwałtownie i zwykle bardzo płynnie przechodził od jednego do drugiego. Z cierpieniem nie tyle nie było mu nie do twarzy, co po prostu nie potrafił sobie z nim radzić. Wyniszczanie siebie nie pomogło mu wrócić na znajome tory, dlatego teraz po prostu nie wiedział co jej powiedzieć. - Ostatnio źle się czuję, chyba dopada mnie grypa. - Odpowiedział wreszcie, ale było to okropne niedopowiedzenie. Okrężnie mówił jej o tym, że z nim źle, ale chyba sam nie do końca rozumiał, iż brak apetytu i ogromna apatia wcale nie są objawami wyłącznie chorobowymi. - I nudne te ferie, resort brzydki, masaże nieciekawe. - Mówił dalej, co by mówić jej cokolwiek.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wystarczyło piętnaście minut, by jednak stwierdzić, że i bez rozmowy z Diną zauważyłaby, że coś jest nie tak. Za tą zgryźliwością wyczytała niechęć do jakiejkolwiek interakcji z innymi ludźmi, a to oznaczało, że powód musiał być głębszy, skoro odbijał się na jego image'u. - A więc... na rękę jest ci odstraszanie od siebie ludzi. - podsumowała, prowadząc go dzielnie wzdłuż ogromnego pola firnowego. Cóż, ludzi mógł płoszyć, ale to nie działało na Elaine. Zawsze to ona była delegowana do załatwiania jakichkolwiek spraw rodzinnych polegających na konsultacjach z Cassiusem. - A to znaczy, że albo ktoś zalazł ci za skórę i musisz odreagować albo... coś cię gryzie. I ty i ja wiemy Cassi, że jeśli ktoś ci się narzuca to wystarczy, że go ostro zripostujesz i masz w większości święty spokój, a więc te nieatrakcyjne walory zapachowe są zbędne... i wydają ci się obojętne. - mówiła wszystko tonem delikatnym i łagodnym, zupełnie jakby właśnie robiła mu drobną psychoanalizę. Nie zapomniała, by spoglądać na jego profil w nadziei wyłapania czegoś więcej. Dołączyła wolną rękę do ich przytulonych ramion i czekała aż przerwie milczenie. - ... owszem, ale i tak coś mi tu nie gra. - przytaknęła, a jako obrońcę tej uwagi podała swoją intuicję, której ostatnio słuchała częściej niż dotychczas. Starała się więc subtelnie i delikatnie wciągać go do rozmowy i nie pozwalać mu się wyrwać ani monosylabami ani zwięzłymi odpowiedziami. Uniosła głowę, by przyjrzeć się jego twarzy, gdy przyznał się do fizycznego negatywnego samopoczucia. Sięgnęła dłonią do jego czoła lecz poza naturalnym rozgrzaniem ciała po wspinaczce nie wyczuła niczego niepokojącego. - Naprawdę wszystko jest takie nudne? Nie znalazłeś nikogo ciekawego do namalowania? - drążyła i nakłaniała go do mówienia. Ciężko było jej sobie przypomnieć kiedy narzekał ostatnio na nudę. Potrafił przecież znajdować sobie atrakcję, a tu nagle napotkała grymaszenie. Westchnęła ponownie, powiem jego nastrój jakoś tak i jej się chciał udzielić przed czym się dzielnie broniła. - Co cię gryzie, Cassi? - zapytała wprost, a minę miała taką, że za odpowiedź "nic" chyba go opieprzy. Póki co nie widziała w nim tej niebezpiecznej wściekłości, o której rozmawiała z Diną. On był po prostu... spokojny, markotny i obojętny.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Smutny. Nigdy nie bywał smutny, dlatego pewnie ciężko było rozpoznać w nim, że cała ta obojętność i markotność jest wyłącznie reakcją obronną. Próbą ucieczki od niewyobrażalnego bólu, który czuł w piersi, gdy myślał o tym, że tak po prostu sobie pojechała. Nie chciał się nad tym zastanawiać, wypierał to z siebie tak śmiało i uparcie, że gdyby wszyscy przestali wreszcie drążyć, może nawet byłby w stanie przejść z tym do porządku dziennego. Tymczasem Elaine robiła mu tutaj psychoanalizę, z której on zdawał sobie sprawę aż za bardzo. Czuł, że próbuje wyciągnąć z niego cokolwiek. Potwierdzenie lub zaprzeczenie, więc machinalnie po prostu milczał. Nie był przystosowany do życia w społeczeństwie, nie wiedział co powinien opowiadać, a co trzymać dla siebie. Doskonale odnajdywał się w ranieniu innych, ale kogo jak kogo - Elaine nie chciałby zrobić krzywdy. Nie czuł się też gotowy na to, aby dzielić się z nią swoim cierpieniem, ale… na to chyba nigdy nie miał być przygotowany. Nie puścił jej ręki, ale zatrzymał się nagle, ciągnąc ją za sobą i zmuszając do tego samego. Nie zważając na to, że ziemia jest lodowata jak ostatnie licho, przycupnął kolanami na śniegu, a potem usiadł na własnych piętach. Nie chciał nad nią górować, nie teraz. Nie w chwili, gdy po prostu nie pozostało mu nic więcej jak powiedzieć coś, co zasugeruje jej, że to nie jest dobry moment. - Nie wziąłem sztalugi. - Odpowiedział po chwili, zgodnie z prawdę i wypuścił wreszcie jej palce, aby mogła stanąć wygodniej. Nie wyjaśniało to jednak dlaczego zatrzymał się nagle pośrodku niczego i nawet nie drgnął, jak ten osiołek z mugolskich opowiastek. Przesunął zimnymi palcami wzdłuż swojej pociągłej twarzy i zatrzymał je w okolicach ust, gdy podparł nimi brodę. Wyglądał teraz jak ktoś, kto stanął w obliczu czegoś, co cholernie go przerastało. - Źle się czuję - powtórzył i to była naprawdę szczera odpowiedź. Popatrzył na Elaine, a jego oczy nie były już zmrużone w zaczepności czy nawet pękające od lodowatej obojętności. Zaokrągliły się, lśniły. - Tutaj - dodał, dotykając swojej klatki piersiowej, nie wskazując przy tym żadnego konkretnego organu. Jego słowa nieomal porwał wiatr. Nie był w stanie odezwać się głośniej, niż jedynie szeptem.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Odpowiadało jej milczenie i to nie było to, czego oczekiwała. Przez chwilę zastanawiała się czy w ogóle słyszał jej słowa i czy może nie odpłynął myślami hen daleko, odrywając się duchem od sztywno poruszającego się ciała. To wzbudzało niepokój, bowiem tworzyło w jej myślach czarne scenariusze. Skoro będąc tak apatycznym postanowił wspiąć się na górę i wesoło z niej spaść, bo jest "szybciej" to co jeszcze siedzi w jego głowie? Elijah mówił, że ludzie lubili się jej zwierzać, bo miała w sobie "tajemnicze coś", a jednak pojawiały się wyjątki od reguły. Cassius był taką osobą, z której nie można było siłą wyciągać cokolwiek, bowiem mógłby zareagować w taki sposób, jakiego się druga osoba nie spodziewa. Nie obawiała się niczego z jego strony, a jednak wizja odtrącenia zawsze towarzyszyła jej gdzieś na tyłach głowy. Zatrzymawszy się popatrzyła nań ze źle ukrywanym zaniepokojeniem. Odprowadzała go wzrokiem, gdy z niewiadomej przyczyny siadał na lodowatym śniegu. Nie mogła stać tak nad nim, a więc przykucnęła, choć nie odważyła się mrozić sobie pośladków na tym mrozie. Znieruchomiała pod wpływem spojrzenia, którego jeszcze nigdy dotąd u niego nie spotkała. Empatyczna, lwia część jej jestestwa sprawiła, że te słowa, ten oczy i ten gest ją zabolał do żywego. Coś dzieje się Cassiusowi i on cierpi. Kolejna kochana jej osoba jest smutna i coś ją boli. Nabrała zimnego powietrza do płuc, aby nie dać się ponieść rozpaczy. Zdjęła rękawiczkę i zgarnęła chłodne palce, którymi zakrywał klatkę piersiową. Objęła jego dłoń swoimi, wychodząc z założenia, że każdy, kto źle się czuje powinien mieć dostęp do ciepłej skóry drugiej osoby. - Jak długo? - zapytała równie cicho, a modulowała głos na jak najłagodniejszy. - Czy ktoś cię zranił? - w jej myślach pojawiła się Dina i jej słowa "skrzywdziłam go". Widząc lśniący wzrok kuzyna nagle nabrała ochoty na wygarnięcie dziewczynie jej zachowania. Cokolwiek zrobiła albo powiedziała Cassiusa to boli. A przecież mówiła, że chce dla niego szczęścia... powoli się tutaj gubiła. Nie puszczała jego dłoni, nawet nie drgnęła, aby go nie przywracać gwałtownie do rzeczywistości. W innym przypadku nie pozwoliłaby mu siedzieć na tym śniegu, kiedy temperatura pozostawiała wiele do życzenia.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Połknięty przez lodowate gardło, nie zwracał nawet uwagi na odmrażające mu się kolana. Czuł chłód kompletnie w innym miejscu i to takim, które bolało przy każdym tknięciu. Nie rozumiał tego, dlaczego tak jest, a już tym bardziej nie wiedział jak to naprawić. Po raz pierwszy tak bardzo gubił się w swojej rzeczywistości, we własnym wnętrzu, które przecież znał tak dobrze. Zacisnął mocno wargi, czując że nie może powiedzieć jej więcej, bo eksploduje. Tak naprawdę po raz pierwszy i może ostatni nie będzie to erupcja przemocy i bezsensownej złości. - Już… jakiś czas - odpowiedział jej bardzo mętnie, bo nie potrafił już oddzielić tego co było teraz, od tego co towarzyszyło mu jeszcze w zamkowych murach. To było coś innego, ale jednak źródło miało dokładnie to samo. Ledwo był w stanie trzymać jej palce. Czuł się taki słaby. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Bezmyślnie zatapiał się spojrzeniem w sypiącym z nieba miękkim puchu i osiadającym teraz na jego kolanach. Zgarnął go z siebie ruchem kompletnie bezmyślnym. - Nie wiem - udzielił jej odpowiedzi, ale zapewne nie takiej się spodziewała. Skrzywdzić… co to w ogóle znaczyło? Pierwszy raz był w takiej sytuacji. Czy to była krzywda? Czy tak czuli się wszyscy, do których strzelał ze swoich obelg? Każdy, kto dostał kiedyś od niego pięścią po żebrach? - Nie rozumiem co się dzieje. To po prostu boli. Kiedy mnie zostawia. Kiedy jej nie ma. Kiedy nic nie mówi i nie rozumie. Dlaczego tak jest? - Mówił i pytał zarazem, kompletnie poplątany w swoich uczuciach. Przecież kiedy Dina była przy nim, nigdy nie był taki słaby. Wprost przeciwnie, rzadko zdarzały mu się takie porywy serca, które prowadziłby go w kierunku nawet tak pożądanej u niego łagodności. Wystarczyło, aby na moment go opuściła i odtrąciła to co miał jej do zaoferowania, aby zamienił się w kogoś kompletnie dla siebie obcego. Fizyczne wyczerpanie tylko pogłębiało jego dziwaczny stan półistnienia. Przesunął językiem po dolnej wardze w zamyśleniu. - Nie mam ochoty w ogóle wstawać z łóżka. - Powiedział jeszcze, ale tyle mogła zaobserwować nawet sama. Wyglądał na półprzytomnego, pomimo tego co mówił. Można było nawet pomyśleć, że majaczył ze zmęczenia, może nawet z choroby, która wkrótce miała go ogarnąć. Ścisnął jej dłoń trochę mocniej. Widząc jak się o niego martwi, coraz bardziej miał ochotę wyłącznie milczeć. - Nie masz papierosów? - Zapytał ją naiwnie. Bez tytoniu czuł się jeszcze bardziej bezbronny, a teraz przydałyby mu się bardziej, niż zwykle.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Kiedy ją trapił problem to szła do Elijaha, Éléonore albo Rileya, by się wygadać i przerobić na głos to, co boli. Sugerowała im, aby robili to samo, bo to oczyszczające i ułatwiające w podjęciu następnych kroków. Wiedziała, że Cassius radził sobie na swoje sposoby z tym, co go trapiło lecz w chwili obecnej wyglądał na zagubionego, bowiem najwyraźniej dotychczasowe metody nie przyniosły oczekiwanego skutku. Może uda się o tym porozmawiać na tyle, by rozjaśnić sytuację im obojgu? Wstrzymała oddech, gdy się otworzył. Bolało go serce, bo nie było przy nim Diny... to było tak smutne i jednocześnie ujmujące iż musiała przypomnieć sobie o wydechu, by nie pęknąć z poruszenia. - Bo może pragniesz, żeby była obok, trzymała cię za rękę i rozumiała cię bez słów? - nie oczekiwała odpowiedzi. Nie musiała jej znać, bo przecież to Cassius sam musi to zrozumieć. - Żeby pojawiło się to prawdziwe porozumienie potrzeba dużo rozmów. - pogładziła powoli jego kłykcie, by je choć trochę rozgrzać. - Szczerości i zainteresowania uczuciami drugiej osoby. Czy.. powiedzieliście sobie co czujecie? - przy ostatnich słowach nieco się zawahała, ale uznała, że warto popchnąć temat, skoro udało się wejść już na odpowiedni tor. Szukała w jego oczach czegoś więcej aniżeli tylko niezrozumienia. W jej myślach formułowały się już słowa. Cassius potrzebował tej konkretnej osoby. Bolało, bo wyczuwał w sobie deficyt i nie udawało mu się go zapełnić niczym innym. Czy dobrze przypuszczała czy myliła się? Zmartwiona jego apatią i słowami uznała, że nie może zlekceważyć tego, że on siedzi teraz na lodzie, a sypie na nich śnieg. Nie wypuściwszy jego ręki, wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w kierunku nieba. Niewerbalne "Aexteriorem" odcięło ich od nowej warstwy spadającego śniegu jak i wiatru, który hulał ich kapturami i siekał ich po policzkach, zaś zgrabne "Lumos solar" zawisło nad ich głowami, by choć trochę ogrzać ich właściwościami słonecznymi. Dopiero wówczas mogła uspokoić swoje zmartwienie i wrócić spojrzeniem do Cassiusa. - Nie mam. - pokręciła głową, bowiem nie paliła papierosów i nie zamierzała popadać w ten trujący nałóg, którego nie pochwalała. - Co... co się dzieje tutaj... - wskazała na jego klatkę piersiową. - ... gdy ją widzisz? - może gdy spróbuje na głos nazwać emocje to łatwiej będzie im dojść czy to faktycznie jest to uczucie, o którym rozmawiała z Diną.