Chociaż wielu ludzi zazdrościło jej pochodzenia, Nessę częściej ono denerwowało, niż przynosiło korzyści. Bardzo denerwowało ją podejście wielu czystokrwistych czarodziejów, którzy mając nazwisko jednego z wielkich rodów, spoczywali na laurach i podążali wydeptaną już ścieżką układów i znajomości. Przypomniała sobie, jak całe życie śmiała się z tych aranżowanych małżeństw i co, sama wzięła pierścionek, bo brakło jej słów? Hipokryzja. Odrzuciła jednak gdybanie i powrót do złości nad własnym brakiem konsekwencji, przesuwając wzrok Jerryego. Miała wrażenie, że przez zwykle uśmiechniętą i beztroską twarz gryfona przebiegał jakiś cień, którego pochodzenia nie umiała rozszyfrować. Nie mogła jednak nic z tym zrobić, przynajmniej na razie. - Na pewno będzie. Na szczęście nie mam dwóch lewych rąk i moje umiejętności nie są tylko przechwałkami. Skoro poradziłam sobie ze zmuszeniem się do latania na miotle i jednak się nie utopiłam w ostatnich miesiąc, to nie ma rzeczy, której nie dźwignę. - rzuciła pół żartem i pół serio, puszczając mu oczko z uśmiechem. Co innego jej zostało? Wystarczająco mało komfortowo czuła się przez brak możliwości przewidzenia reakcji rodziny na jej śmiałe decyzje, bo przecież poza wżenieniem się w czysty ród, zamierzała odpuścić również tworzenie instrumentów na szczeblu zawodowym. Trudno było sprecyzować, co bardziej dotknie Papę Lanceleya. - Nie mam pojęcia. Wiesz, nigdy się im nie sprzeciwiałam w tak ważnych decyzjach, postępowałam zgodnie z oczekiwaniami. Pewnie obrażą się, odetną na kilka tygodni, a potem jakoś to będzie. Chyba. Zmarszczyła brwi na kilka sekund przy ostatnich słowach, niezbyt ich pewna. Bo jaką miała gwarancję, że zaczną się do niej odzywać? Jedyną okolicznością łagodzącą dla jej planów zrujnowania ich marzeń i wizji idealnego dziecka było to, że mieli je tylko jedno i nie potrafiła sobie jakoś wyobrazić, aby zrezygnowali z niej na stałe. Ojciec zawsze chciał syna, nic dziwnego, że córkę wychował, jakby takowym była i przez to stworzył małego potwora z uporem godnym smoka pilnującego skarbu. Przesunęła palcem po dolnej wardze, wydając z siebie ciche mruknięcie, jakby głęboko zastanawiała się nad odpowiedzią, żeby zaraz z największą niewinnością schować ręce za siebie i spleść razem dłonie, kręcąc przecząco głową i wprawiając w ruch rude pukle. - Oczywiście, że nie. Nikt Ci jednak nie zabrania go trochę spłacić, żeby był mniejszy. Oznajmiła mu tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie i nie uznawała tego za dobrą wymówkę. Były to oczywiście niezbyt udane żarty z jej strony, bo zdawała sobie sprawę — teraz z perspektywy czasu — że mogła te informacje partiami mu przekazać. Z drugiej jednak strony, czy nie lepiej dostać kubłem zimnej wody na raz, niż potem jak się trochę wyschnie, obrywać raz za razem? Nie mogła zdecydować nad lepszym rozwiązaniem, chociaż już tak naprawdę nie było sensu gdybać, bo się stało. Zacisnęła jeszcze dłonie na jego placach z uśmiechem, zanim je cofnęła, całkiem nie zwracając na ten drobny gest uwagi. Dla niej cała ta rozmowa i scena były dość nierealne, nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji i w dziwny sposób zdenerwowanie objawiało się łaskotaniem w okolicy pępka. Z Dunbarem bardzo łatwo było jednak przebywać, uśmiechać się, niczym głupia mysz do serca i zapominać o wszystkim tym, co złe i czaiło się za rogiem. Niby zauważyła to wcześniej, jednak teraz dopiero docierała do niej moc tych umiejętności, gdy całkiem zapomniała o tkwiącym w plecaku pierścionku. - Mam nadzieję, że się nada. Wbrew pozorom, zrobienie Ci prezentu nie jest takie łatwe, wiesz? Westchnęła ciężko, czując ulgę z powodu odzyskanej równowagi. Wyprostowała głowę, patrząc na niego odrobinę nieporadnie z dołu i wzruszając ramionami, wskazała palcem wolnej dłoni na lód. - Ten lód to taka pułapka. Zagapisz się na złotą rybkę i zamiast trzech życzeń, złamiesz nogę. To jednak wciąż słaby argument, żeby przestać patrzeć. Zauważyła z rezygnacją, tłumacząc się odrobinę swoim brakiem umiejętności sportowych, chociaż była przekonana, że nie da się o tym zapomnieć. Może zapomniała przez niego? Obserwowała w milczeniu, jak wreszcie łapie za pudełko i unosi jego wieczko. Na czerwonej, atłasowej poduszeczce leżała bransoletka. Prosta — niby to z koralików, które w rzeczywistości były odpowiednio dobranymi kamykami szlachetnymi. Nie miała pojęcia, czy gama kolorystyczna pod układ planet była właściwa, jednak najważniejsze tu było "słońce", wcześniej będące sercem amuletu. Kamień filozoficzny miał zbliżony do niego kolor. Dobry tydzień myślała, czy brelok nie byłby lepszy i czy ten dodatek nie jest zbyt mało męski, jednak uległa prostocie i urokowi tego pomysłu. Naprawdę chciała, żeby chociaż w połowie uśmiechnął się tak mocno, jak ona na ten bukiet. Nie zauważyła jego dłoni, która zmierzała w stronę jej policzka do momentu, aż jej nie dotknęła, wcześniej zgarniając za ucho kosmyk włosów. Wstrzymała jakoś oddech, rozchylając delikatnie usta i patrząc na niego z zaskoczeniem, nawet nie zauważając subtelnego rumieńca oblewającego jasną skórę twarzy. Zwykle nie lubiła, gdy ktoś naruszał jej przestrzeń osobistą i nie pozwalała na gesty, nawet jeśli sama wobec drugiej osoby coś robiła. Tu jednak coś było inaczej. Pokręciła głową, łapiąc oddech i patrząc mu w oczy przez sekundę, przesunęła je na bransoletkę. Nie powinien jej tak robić, kiedy obiecała, że nie będzie kradła. - To nic takiego, nie ma za co.. Mruknęła cicho, przymykając na chwilę oczy, gdy cofnął rękę. Niby to beztrosko poprawiła czapkę, sweter i skupiła się na zajmowaniu głowy i rąk najprostszymi czynnościami, podczas gdy on wrócił do oglądania małego nieba na sznurku. Obserwował bransoletkę z taką uwagą i dziwną nostalgią w oczach, że zrobiło się jej miło, że docenia pracę "jubilera". Uśmiechnęła się pod nosem, zaciskając palce na jego przedramieniu, żeby się nie wywalić i podjeżdżając bliżej. Spojrzała na swoje dzieło. - Co Ci przypomina tutaj ten koralki, który jest słońcem? Zapytała sprytnie, chcąc go nieco naprowadzić. Przecież nie powie mu wprost, że dowiedziała się o jego sympatii do eliksirów z podpytania Sanford. W pewien sposób, tak jak od słońca zależało istnienie układu słonecznego, tak kamień filozoficzny wpływał na alchemie i inne surowce, metale. |