Górski resort słynie z luksusowych apartamentów, które zapewniają niesamowite widoki. W jednym pokoju znajdują się dwa ogromne łóżka, które perfekcyjnie dopasowują się do preferencji leżącego, a także niezwykle wygodne leżanki. Oprócz prywatnej łazienki, goście korzystać mogą z dwóch dodatkowych pomieszczeń, jakie stanowią obszerne szafy - znajdzie się tutaj wszystko, co potrzebne (od miejsca na czarty i przemoczone kurtki, przez wieszaki na koszule i suknie, po pudełeczka na biżuterię i stojaki na kapelusze). Dodatkowo, na każdego czeka jego własny szlafrok z wyszytym imieniem/monogramem. Jest dokładnie tak miękki, jak życzy sobie nosząca go osoba, a przy tym bez problemu dopasowuje się do temperatury.
Na każdego gościa czeka drobny upominek - jest to bon na jeden darmowy zabieg w SPA znajdującym się w resorcie. Można wykorzystać go w dowolnym momencie, przez cały okres trwania ferii. Jeśli masz ochotę na element losowości, rzuć kostką na spersonalizowany bon: 1 - Masaż klasyczny 2 - Masaż peelingujący 3 - Masaż sportowy 4 - Masaż świecą 5 - Masaż czekoladą 6 - Dowolny zabieg na twarz Jeśli chcesz, możesz wybrać dowolną pozycję z powyższej listy.
______________________
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Annabell cieszyła się na te ferie jak głupia. Miała już serdecznie dość siedzenia nad książkami i mimo, że nie czuła już gorącego oddechu matki na karku, wciąż musiała się bardzo dużo uczyć, by ją zadowolić i wysyłać te durne listy w powiadomieniami jak jej idzie. Mogła rzecz jasna nieco oszukiwać, wiedziała jednak, że świadectwo swoje pokaże. Czuła się przez to paskudnie, była dorosła, a tak naprawdę sznurki, za które pociągała jej rodzina ani odrobinę nie zelżały. Była przekonana, że kiedy wyjedzie jej życie nabierze nieco koloru i w pewnym sensie tak się stało. Poznała nowych ludzi, podszkoliła się w angielskim (choć wciąż przekręcała pewne słowa lub zwyczajnie ich zapominała) i zaznała angielskiej kultury. Tak przynajmniej pisała matce. Im bliżej ferii było, tym mniej jej się chciało i chociaż zmuszała się do wszystkiego i ani na chwilę sobie nie odpuściła, to miała wrażenie, że czas znacznie się wydłużył, a sekunda zamieniła się w minutę. W końcu jednak ten upragniony czas nadszedł, a ona szła ze swoją walizką przez resort, podziwiając wszystko dookoła. Lepiej nie mogła sobie tego wymarzyć. W jej oczach tańczyły iskierki podekscytowania, spodziewała się czegoś „wow”, jednak to było… podwójne wow. Nie mogła się doczekać aż trafi na stok, musiał być niesamowity, skoro sam hotel robił takie wrażenie. Przeczytała numer pokoju, który wypisany był na świstku pergaminu w jej dłoni i idąc korytarzem szukała dwudziestki dwójki. Kiedy już znalazła się pod odpowiednimi drzwiami, zerknęła na listę lokatorów, z którymi będzie mieszkać przez ten czas i doszła do wniosku, że absolutnie żadnego nazwiska nie kojarzy. Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Stwierdziwszy, że była w pomieszczeniu sama, wzruszyła ramionami i zdjęła kurtkę, rzucając ją na pierwsze lepsze łóżko i tym samym – zaklepując je. Kto pierwszy ten lepszy. Zostawiła walizkę przy zaklepanym meblu i rozejrzała się po wnętrzu, upijając łyk kawy, którą już zdążyła dorwać. Ann miała problem z kawą, w życiu rzecz jasna się do tego nie przyzna, ale bez kofeiny czuła się jak wrak czarodzieja. Przed jedenastą rano - nie żyła, ale bez kawy była nie tyle martwa, co rozkładającymi się zwłokami. Przez chwilę jej wzrok zatrzymał się na zapierającym dech w piersi krajobrazie za wielkimi oknami, kiedy dostrzegła drzwi. Podeszła więc do nich i weszła do prywatnej łazienki. Słodki Merlinie…
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Pierwszy raz była na szkolnym wyjeździe. Jej starych nie było stać na takie ekstrawagancje i zawsze chcieli, żeby wracała do domu i pomogła na bazarze. W tym roku miała jednak niebywałe szczęście, bo zmarł jej wujek Sean i rodzice pojechali do Derry, żeby pomóc siostrze mamy. Niamh nie do końca wiedziała co się tam odmerliniło, ale widocznie coś grubszego, skoro pojechali oboje rodzice i do tego nie chcieli zabierać jej i brata. Najpierw myśleli, że zostaną sami w domu, ale o tym nie chciała słyszeć ich matka. Zdaje się, że miało to jakiś związek z tym, że wywalili ją z drużyny, a jej brata z dziesięć razy złapali na bójce, parę razy pod wpływem, w każdym razie Ethne i Gaeralt absolutnie nie chcieli zostawiać swoich latorośli samopas. Rozglądając się po luksusowym... wszystkim w resorcie musiała przyznać, że była to najlepsza kara na świecie, nawet jeśli miało ją to kosztować dożywotnie kieszonkowe. Lewitując obok siebie kufer, udała się do swojego pokoju. Na miejscu stuknęła różdżką w drzwi, tak jak polecił im typek, który ich przywitał, zapomniała jednak przy tym o swoim bagażu, a że nie była na tyle biegła w zaklęcia, by podtrzymać dwa na raz, kufer z hukiem poleciał na podłogę. Już miała się wkurzyć, kiedy oniemiała, widząc wnętrze pokoju. Zdecydowanie częściej powinna była zrzucać ludzi z mioteł. – O kierwa... - wydusiła z siebie, wchodząc do środka na miękkich nogach. O kufrze znowu zapomniała, leżał więc dalej w progu i blokował przejście. Z rozdziawionymi ustami przeszła przez pokój, ignorując leżący na jednym z łóżek cudzy bagaż. Zatrzymała się dopiero przy oknie, najwidoczniej dlatego, że dalej iść się nie dało, bo przylgnęła do niego obiema dłońmi i nosem. Widok zaparł jej dech w piersiach.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Ann dosłownie łykała wzrokiem to co widziała, nawet sobie nie wyobrażała, że właśnie tak to wszystko będzie wyglądać. Była pod wrażeniem, chociaż to chyba za mało powiedziane. Uśmiech błąkał się na jej wargach, kiedy wyszła z łazienki i zobaczyła już kogoś w pokoju. Kojarzyła ją, to znaczy, chyba. Przez ostatnie kilka miesięcy widziała praktycznie same nowe twarze, z wyjątkiem zaledwie kilku osób, tak więc, nawet mimo swojej dobrej pamięci nie sposób było ogarnąć absolutnie wszystkich. Może byłoby inaczej gdyby chodziła na mecze, ale quidditch ją nie kręcił, właściwie szczerze za nim nie przepadała. Rzucania piłek przez obręcze nie uznawała za rozrywkę, a i wydawało jej się to zwyczajnie bezcelowe. Tak więc jedynie to co widziała na lekcjach. Była jednak pewna, że nigdy z dziewczyną stojącą przy oknie nie rozmawiała i cóż, nie miała nawet pojęcia jak miała na imię. Czas to zmienić. - Cześć! – zagaiła, a jej wzrok padł na leżący przy drzwiach kufer. - Wygląda na to, że będziemy razem mieszkać. – powiedziała po angielsku ze swoim charakterystycznym akcentem. Mówiła w tym języku naprawdę dobrze, gorzej było z pisaniem, bowiem koszmarnie myliła zwykłe angielskie „s” z węgierskim „sz”, w każdym razie akcentu chyba nie pozbędzie się nigdy. - Jestem Annabell. – dodała i przysiadła na swoim łóżku. Musiała się rozpakować, ale serdecznie tego nienawidziła, chociaż pakowanie się z powrotem wzbudzało w niej jeszcze więcej niechęci. Może po prostu zostawi wszystko tak jak jest, zaoszczędzi sobie czasu i nerwów. Nie uśmiechało jej się jednak szukanie absolutnie wszystkiego każdego dnia, jej plan nie byłby taki zły gdyby nie te kilka, całkiem sporych minusów.
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Chuchała na szybę, przyklejona do niej nosem i nie widziała świata poza widokiem roztaczającym się za oknem, kiedy za jej plecami ktoś niespodziewanie się odezwał. Krzyknęła cicho, obracając się przodem do intruza. Zaskakiwanie kogoś kto trzymał w ręku różdżkę, mogło być niebezpieczne, szczególnie jeśli była to osoba tak tak zapalczywa jak Niamh. Na szczęście Irlandka nadal odruchowo działała trochę po mugolsku i owszem – użyła różdżki – i jak najbardziej rzuciła, ale nie zaklęcie, a właśnie trzymany w dłoni magiczny przedmiot. Na szczęście w przy tym wszystkim zapomniała wycelować i różdżka przeleciała obok drugiej dziewczyny, z cichym stukotem lądując na podłodze. Natychmiast zrobiło jej się z tego powodu głupio, ale w życiu by się do tego nie przyznała, więc zadarła brodę jeszcze wyżej, na wszelki wypadek od razu patrząc na współlokatorkę z góry, żeby nawet nie przyszło jej do głowy, że ma do czynienia z byle kim. – Wysmyrgła mnie sie – wyjaśniła, tonem nieznoszącym sprzeciwu, gotowa bronić tej racji siłą, gdyby ktoś zamierzał z tym polemizować. Akcent drugiej dziewczyny brzmiał dziwnie, chociaż przez te pół roku Niamh przyzwyczajała się do najróżniejszych sposobów artykulacji. Wszystko było z resztą lepsze od napuszonego sposobu mówienia Anglików i każde rozrzedzenie jego dominacji na szkolnych korytarzach należało witać z otwartymi ramionami. – Niamh – również się przedstawiła, spuszczając z tonu. – Durmstrang, czy Souhvsedi? – zapytała już bez cienia napastliwości, a z czystej ciekawości. Jak dla niej wszyscy przyjezdni brzmieli tak samo. Nie żeby miała jakieś uprzedzenia, ale ci uczniowie z czeskiej szkoły wydawali się sympatyczniejsi i tak też o nich mówiono, więc po cichu liczyła jednak na to, że właśnie stamtąd przyjechała jej tymczasowa współlokatorka. Niamh zdawała się też w ogóle nie poruszona tym, że nie tak do końca nie wie, jak wspomniana placówka się nazywa. Jak się przyjeżdżało gdzieś z obcymi nazwami, to trzeba się było spodziewać, że nie każdy je będzie pamiętał i poprawnie wymawiał. Chyba, że były to nazwy irlandzkie, ale to zupełnie inna sytuacja, różniąca się od tej zaistniałej tym, że Niamh w tym momencie o niej nie myślała. Puchonka przeniosła wzrok na swój tarasujący przejście kufer i różdżkę, której potrzebowała, żeby go przenieść. Sęk w tym, że musiałaby się po nią schylić, a jeszcze jej się nie chciało. Zamiast tego została w miejscu i przyjrzała się łóżkom. – Ila nas tu ma być? – dopytała. Jej się wydawało, że czworo, ale szczerze nie podobał jej się pomysł dzielenia z kimś łóżka. Skąd miała wiedzieć, że nie kopie i takie tam? Hogwartu nie było stać na wynajęcie normalnych pokoi?
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
W porządku, tak, zaskakiwanie kogoś trzymającego różdżkę było całkiem głupie, ale skąd Annabell miała wiedzieć, że dziewczyna ma ją w ręce? Prawdę mówiąc spostrzegła to dopiero, kiedy ta przeleciała jej obok twarzy, czego postanowiła nie komentować. Z reguły nie szła tak przez życie, żeby zapominać o większości spraw, ale czuła wewnętrznie, że nie chce już na wstępie zepsuć relacji z nieznajomą dziewczyną, z którą ma spać w jednym pokoju przez następne dwa tygodnie. No cóż, każdemu się czasem zdarza wyrzucić różdżkę, a sama Ann koszmarnie reagowała na zwykłe bu, więc totalnie rozumiała dlaczego różdżka postanowiła przelecieć się po pokoju, aczkolwiek była wdzięczna za to, że nie wylądowała w jej oku. Myślała, że zna angielski? Musiała się więc naprawdę pomylić, bowiem absolutnie nie zrozumiała słowa, które opuściły usta dziewczyny, dlatego skupiła na nim cała swoją uwagę, mając w nosie ton blondynki. Zaczęła się nawet zastanawiać czy znajdzie je w jakimkolwiek słowniku. Stała tam i gapiła się na nią z lekko zmarszczonymi brwiami i czuła jak ogarnia ją coraz większa konsternacja. Co do cholery znaczy "wysmyrgła"? Orientując się, że musi wyglądać jak totalny debil, odchrząknęła i żeby czymś się zająć związała swoje długie brązowe włosy w coś na wzór koka. Nie było to ważne, chciała tylko sprawić wrażenie, że wcale nie przeszukuje intensywnie swojego umysłu, by znaleźć znaczenie tego słowa. Nic jednak nie znalazła i co więcej - skończyła wiązać włosy, więc nie pozostawało jej nic innego jak przyznać się do swojej niewiedzy, albo udawać, że doskonale wie. Cóż, wybór był raczej prosty, więc Ann kiwnęła głową. - Souhvězdí. - odparła szybko, może nawet zbyt szybko, ale chciała wyrzucić z głowy to cholerne wysmyrgła. O Durmstrangu słyszała wiele rzeczy i nie wszystkie były pochlebne. Nigdy nie zależało jej na opinii innych, na pewno nie tak jak jej rodzinie, natomiast czuła się nieco lepiej z faktem, że przyjechała z Souhvězdí, chociaż miała wrażenie, że to trochę jednak idiotyczne. W każdym razie miała pewien uraz do złych opinii, od dwóch lat próbowała wyczyścić złe imię swojej rodziny, zniszczone przez człowieka, o którym wolałaby zapomnieć. Może i sama nie przepadała za większością osób, noszących nazwisko Helyey, ale ona mogła ich oczerniać, inni nie, a szczególnie nie osoby, które gówno wiedziały. Cieszyła się więc, że przynajmniej w Hogwarcie miała zupełnie czystą kartę, bo właśnie tego było jej trzeba - nowego rozdziału. Annabell nawet nie zauważyła, że dziewczyna wcześniej jakby nieco się wyprostowała, zajęła się natomiast podniesieniem jej różdżki z podłogi. Ważne, żeby na początku zrobić dobre wrażenie. Podała magiczny przedmiot blondynce, z delikatnym i uprzejmym uśmiechem na twarzy. Lepiej było na samym początku pozostać na neutralnym gruncie, była nauczona, że później może to wyjść na jej korzyść. Nie była niemiła z natury, miała swoje wady, które mogły innych irytować i czasem przeklinała swoją brutalną szczerość, ale taka już była. Natomiast nie chciała od pierwszego cześć pokazywać siebie z tej kiepskiej strony. - Cztery. - powiedziała i wzruszyła ramionami. Zaczęła się nawet zastanawiać czy nie ma nigdzie ukrytych drzwi, prowadzących do kolejnych łóżek, ale dotychczas żadnych takich nie wypatrzyła. - Co jest bezsensu, bo łóżka są dwa. - dodała niczym prawdziwa mistrzyni numerologii.
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Nie zwróciła uwagi na reakcję dziewczyny na to jak mówiła. Na szczęście. Niamh była bardzo drażliwa na tym punkcie, choć przede wszystkim przeszkadzały jej spojrzenia i komentarze Anglików, którym wydawało się, że istnieje jedyna słuszna odmiana angielskiego. Mogli jednak patrzeć na nią krzywo, ile tylko chcieli. W dupie miała ich opinię i nie zamierzała mówić w szkole inaczej niż w domu. – Prawda to co mówio, że wy tam do obiadu browca chlejo normalnie? – zainteresowała się. W Hogwarcie krążyło sporo plotek na temat spożywania trunków w czeskiej szkole, ale czy można było kogoś o to winić? Jakby nie patrzeć na powitalnej uczcie urządzili libację. Niamh wprawdzie nie brała udziału w tej części imprezy, bo tak jak pozostali nieletni uczniowie, została odesłana do pokoju wspólnego, ale widziała w jakim stanie wrócili niektórzy starsi Puchoni. Poza tym znała profesora Bozika i była bardziej niż pewna, że gdyby przed lekcjami kazano mu dmuchać balonik, nie mieliby gotowania do końca roku. – W Hogwarcie to sztywno... – nie dało się ukryć, że swoboda, jaką w jej wyobrażeniach charakteryzowali się przyjezdni ze środkowej Europy, bardzo jej się podobała. Jej szkoła kojarzyła jej się z milionem drętwych zasad i ujemnymi punktami za każde przewinienie. Na szczęście nie musiała się schylać w ogóle, bo różdżkę podała jej Annabelle. Niamh podziękowała, bo wbrew temu co mówili o niej niektórzy, nie chowano jej w stodole. Przelewitowała swoje bagaże na drugie łóżko. – No to dziewuchy majo problem – prychnęła, unosząc kącik ust. Miała szczęście, że zdążyła przyjść za nim wszystkie łóżka były zajęte, chociaż nawet gdyby jej się nie udało wywalczyłaby to wyrko innym sposobem. Najprawdopodobniej Hogwart zakładał, że skoro łóżka były duże, to się nimi podzielą, ale powinni to byli najpierw z nią skonsultować, bo NO RACZEJ NIE. Przyjechała tu odpocząć, a nie walczyć co noc o kołdrę z jakąś wycieruchą z zespołem niespokojnych nóg. Nie miała wątpliwości, że taka by jej się trafiła. Trudno – kto późno przychodzi... śpi na wycieraczce.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Reakcja Annabell w ogóle nie wynikała z chęci naśmiewania się, tudzież jakiegokolwiek wytykania Niamh poszczególnych słów. Węgierka zwyczajnie pewnych słów w ogóle nie rozpoznawała i mimo, że naprawdę się starała po angielsku ładnie – to nie zawsze jej to wychodziło. Musiała też przyznać, choć już było lepiej niż na samym początku, że najróżniejsze akcenty mieszkańców Wielkiej Brytanii, sprawiały jej sporo kłopotów. Musiała się zupełnie przestawić, wytężyć swój słuch do granic możliwości i modlić się w duchu, żeby zrozumiała przynajmniej większość. Nienawidziła też tego, że oni wszyscy mówili tak szybko! Na początku swojej przygody w nowej szkole nie rozumiała absolutnie nic, właśnie przez te okropne akcenty i prędkość wypowiadanych słów. Oczywiście jej węgierski akcent nie chciał jej opuścić, ale halo! ona przynajmniej była zza granicy. Niemniej jednak postanowiła udawać, że rozumie wszystko, a w razie czego po prostu poprosi o nieco wolniejsze mówienie… i może wyraźniejsze, bo na Merlina, kiedy nie skupiała się dostatecznie, to słyszała jedynie niewyraźny bełkot i nie mówiła tego, by kogoś obrazić. Właściwie koszmarnie zazdrościła im wszystkim, mogli dogadać się z ludźmi z całego świata w swoim ojczystym języku, to skrajnie niesprawiedliwe. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie w górę na pytanie nowopoznanej dziewczyny. Nie wiedziała dokładnie co mówiono o Souhvězdí, ale musiała przyznać, że festiwale browarnicze były jej ulubioną częścią roku. No błagam, kto nie lubił czeskiego piwa? Nie sądziła, żeby taka osoba w ogóle istniała, a i rywalizacja między czeską szkołą a Trausnitz była niczym wisienka na torcie. Chociaż co to za rywalizacja, naturalnie z Souhvězdí nikt nie mógł się równać, a już na pewno nie jacyś Niemcy. – Może nie do obiadu, ale festiwale mamy super. – odparła, a jej uśmiech się powiększył Nic nie mogła na to poradzić, bowiem oczywiście cieszyła się ze swojego udziały w wymianie, ale też cholernie tęskniła za dawną szkołą, swoimi przyjaciółmi, a każde ich wspomnienie rozjaśniało jej twarz uśmiechem. Chciała się stamtąd wyrwać tylko i wyłącznie ze względu na swoją rodzinę i jej koszmarne podejście do życia. Musiała zwyczajnie odetchnąć i wiedziała, że wyjazd jej służył, ale nigdy nie twierdziła, że ucieka przed Souhvězdí. – Ja bym chciała zaprzeczyć, ale nie mogę znieść mundurków. – powiedziała i parsknęła krótkim śmiechem, bo na galopujące jednorożce, jak mogli kazać uczniom dzień w dzień nosić koszule i jeszcze pod krawatem, a do tego te koszmarne spódniczki. Ann miała ogromną awersję do spódniczek i codziennie wciskała się w nie tylko dlatego, że nie chciała jeszcze wracać do domu. Wcale nie chciała. Tak więc zaciskała swoje zęby i ubierała ten cholerny mundurek z głupią czarodziejską szatą. – Trzeba było się pospieszyć, mogą spać na tym czymś. – powiedziała i wskazała na leżanki, których absolutnie nie potrafiła nazwać. Zorientowała się, że ona nawet po węgiersku i czesku nie wiedziała jak to się nazywa. Rozkładany fotel? Zresztą co za różnica, ona swoje łóżko już miała i zaklepała.