Górski resort słynie z luksusowych apartamentów, które zapewniają niesamowite widoki. W jednym pokoju znajdują się dwa ogromne łóżka, które perfekcyjnie dopasowują się do preferencji leżącego, a także niezwykle wygodne leżanki. Oprócz prywatnej łazienki, goście korzystać mogą z dwóch dodatkowych pomieszczeń, jakie stanowią obszerne szafy - znajdzie się tutaj wszystko, co potrzebne (od miejsca na czarty i przemoczone kurtki, przez wieszaki na koszule i suknie, po pudełeczka na biżuterię i stojaki na kapelusze). Dodatkowo, na każdego czeka jego własny szlafrok z wyszytym imieniem/monogramem. Jest dokładnie tak miękki, jak życzy sobie nosząca go osoba, a przy tym bez problemu dopasowuje się do temperatury.
Lokatorzy:
1. Alise L. Argent 2. Elaine J. Swansea 3. Riley Fairwyn 4. Elijah J. Swansea
Autor
Wiadomość
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Wiedziała, że będą musieli o tym porozmawiać — prędzej czy później. Nie chciała z nim negatywnych stosunków, przykrych wspomnień i tych pustych spojrzeń na korytarzu, gdy udawało się, że drugiej osoby się nie zna. Pierwsza miłość zawsze będzie wyjątkowa i zawsze będzie tkwiła uparcie w pamięci i sercu, niezależnie od tego, jaki był jej koniec. Wciąż pamiętała, jak się poznali. Tego uroczego, ale cichego chłopaka — te spojrzenia na zajęciach, krótkie uśmiechy pomiędzy przejściami do innych klas, aż w końcu zaproszenie na herbatę. Niezliczoną ilość razy po wyjeździe gdybała, rozważając inne scenariusze — długo zajęło jej uciszenie silnego uczucia, które do niego miała. I właśnie dlatego, że zrobiłaby dla niego wszystko i jego szczęście było ważniejsze — na dłuższą metę, jej decyzja wydawała się słuszna. Nie mógł zostawić Elaine. Domu. Nauki. -Widocznie te dziewczyny popełniają okropne błędy lub nie mają możliwości wyboru innej drogi Eli. Odparła krótko i dość pewnie, wzruszając ramionami. Zupełnie, jakby nawiązywała nie tylko do siebie, ale i innych dziewcząt. Nie naciskała więcej, nie pytała. Na to będzie czas później. Przymknęła oczy, zaciskając na chwilę mocniej palce, wpajając się w jego ramiona i wzdychając ciężko, bo naprawdę nienawidziła tej bezsilności. Wciąż przecież najbardziej lubiła, gdy się uśmiechał. W głowie krukonki już snuł się plan, niczym pajęczyna — mający na celu oswobodzenie go z tych wszystkich paskudnych uczuć, a jednocześnie zachowując świadomość, że pewne rzeczy po prostu trzeba przeżyć. Opierała się w milczeniu o drzwi balkonowe, mając skrzyżowane na piersiach ręce. Nie miała pojęcia, czy dobrze postępuję, słuchając, a przede wszystkim zgadzając się na prośbę Elijah, aby zostać w tym pokoju. Atmosfera była ciężka i bez tych rodzinnych sekretów. Zacisnęła usta, przesuwając spojrzeniem po twarzy krukona. Stłumione przed miesiącami wyrzuty sumienia rozgrzały w niej na nowo, ciążąc w umyśle w postaci prawdziwych kajdan. Bo co, jeśli miała inne wyjście? Może powinna go poprosić, żeby pojechał za nią lub zbuntować się do rodziców? Miała wrażenie, że częściowo przyczyniła się do jego odbioru związków i przeświadczenia, że zawsze był zostawiany. A był cudownym chłopakiem i Alisie wiedziała, że z takim kretyńskim myśleniem i nastawieniem nie może go zostawić. Nie kolejny raz. Na słowo "ciąża", przeniosła spojrzenie z Elijah na Elaine, uśmiechając się pod nosem. Nie zamierzała mówić na głos tego, że tworzyli z Rileyem tak wizualnie zgraną i dobrą parę, że maluch by im pasował. Spojrzenie, którym go obdarzała, było tym, które drugi człowiek chciał do końca życia otrzymywać. Milczała jednak, nie wchodząc w słowo — wciąż była tu piątym kołem u wozu i bycie ex jej brata nie sprawiało, że była lepsza od przeciętnej Pansy z korytarza. Błękitne ślepia przeniosły spojrzenie na Rileya — dlaczego wyglądał na tek zdenerwowanego? Syndrom zbawiciela świata coraz mocniej się u niej odpalał. Ten pokój był jakiś problematycznie przeklęty. Zamrugała kilkakrotnie zdezorientowana. Nie tylko jego słowami, ale również brzmieniem głosu i reakcją Elaine, denerwując się mimowolnie. Co było tajemnicą, która pchała ich w tak skrajne emocje? Przełknęła ślinę, przywierając mocniej do zimnej szyby. Czując, jak dreszcz przemyka pod swetrem i zdobi jej skórę. Najpierw dostrzegła bliznę na dłoni, a potem rozniosła się ona ku górze, wystawała spod ubrania na szyi, ozdobiła policzek. Faktycznie, rozszerzyła na chwilę usta — jednak poza zdziwieniem jej mimika niewiele mówiła. Nie chodziło o to, że uznała go za brzydkiego człowieka — a raczej o powód powstania śladów. Wszędzie by poznała smoczy ogień. Kochała smoki, chciała z nimi pracować. To, co reprezentował sobą Riley było największą obawą jej rodziców, chociaż nie sprawiało to wcale, że tego chciała mniej. Rana, której nie mogła usunąć żadna magia, żaden eliksir. Jak strasznie musiał cierpieć? Ile razy pokazywali jej, opowiadali ofiary starcia z ognistymi stworzeniami? Nie miała pojęcia. Burza z piorunami wciąż wydawała się jej straszniejsza, od krukona. Nie miała jednak odwagi przerwać ciszy, która zapanowała. Odetchnęła mimowolnie, przymykając na chwilę oczy. Najbardziej tym wszystkim przejmowała się tym, ile dla prefekta wyjawienie tego musiało znaczyć. Zwłaszcza, komuś tak obcemu i zbędnemu tutaj, jak ona. Poczuła nawet złość na to, że została. Podobnie jak Elijah, nie miała pojęcia, co powiedzieć. Współczuć? Czułby się gorzej. Gapić się? Byłby niczym dziwadło w magicznym cyrku. A przecież był w tym wszystkim normalnym chłopakiem, który przez aparycję zakrywaną magią miał wystarczająco dużo problemów. Odsunęła się od okna, przeczesując palcami jasne włosy. Zrobiła może dwa kroki w ich stronę, opuszczając dłonie wzdłuż ciała. - Dziękuje, że nam zaufałeś i powiedziałeś o tym, bo faktycznie, mogłabym w nocy się zdziwić. - zaczęła cicho, odrobinę nieśmiało podnosząc na niego wzrok. Miał szczęście, miał Elaine — a skoro o tym wiedziała i akceptowała go w pełni, musiał być — tak jak Alise przeczucie mówiło, dobrym człowiekiem. I właściwie chyba nic innego nie miało dla niej znaczna w relacjach międzyludzkich. - Musi być Ci ciężko, co? Powiedziałabym Ci jakiś sekret, żeby było Ci raźniej, ale chyba nie mam żadnego na tak wielką skalę. Powinieneś jednak wiedzieć, że to, jak wyglądasz lub jakie blizny nosisz, jaki masz kolor włosów — nie powinno nigdy definiować tego, kim jesteś i jaką osobą jesteś. Dodała jeszcze, patrząc mu chwilę w oczy i uśmiechając się blado. Tak, jak Elijah chciał zapytać o zdjęcia, tak ona miała setki pytań o tego smoka — którego pewnie nienawidził. Przyzwoitość i olbrzymie pokłady wrażliwości z empatią sprawiały jednak, że jedynie przygryzła delikatnie wewnętrzną stronę policzka i odwróciła się w stronę łóżka, aby na nim usiąść. Wiele myśli kotłowało się w głowie jasnowłosej, a tak niewiele mogła powiedzieć na głos. I dlaczego właściwie Elaine tak bała się reakcji brata? Nie wiedziała, co więcej powinna, a czego nie — mówić. Wystarczająco skomplikowała krukonowi życie swoją osobą w tej nieszczęsnej jedenastce, dokładając sobie kolejne wyrzuty sumienia.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Starałem się nie patrzeć. W pierwszym dziecinnym odruchu umknąłem od prawdy, najwidoczniej uważając, że jeżeli zamknę oczy to ona po prostu mnie nie dosięgnie. Zacisnąłem powieki zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć. Widziałem tylko jak Elijah opada na łóżko, a Alise muska go spojrzeniami, to mi wystarczyło. Odwróciłem lekko twarz, machinalnie chcąc chociaż nieco skryć bliznę przed ich spojrzeniem. Gdyby nie Elaine, nie dałbym sobie z tym rady. Ściskając jej rękę oddychałem miarowo. Starałem się liczyć sekundy, skupić się na odległym łomocie w mojej klatce piersiowej. Szukałem czegokolwiek, co pomogłoby mi odzyskać równowagę i ubrać ponownie płaszcz metamorfomagiczny. Miała rację, że chciała to odłożyć w czasie. Nie byłem na to gotowy, ale czy kiedykolwiek mógłbym być? Pogładziłem dłoń jasnowłosej, aby się nie martwiła. To było coś, przez co musiałem przejść prędzej czy później. Trochę jak… amputacja. Zaboli tylko raz, ale powinna chociaż odrobinę to wszystko uzdrowić. Z mojej terapii relaksacyjnej nie wyszło za wiele. Za bardzo rozproszyły mnie spojrzenia wbite we mnie. Wreszcie i ja uniosłem wzrok, aby objąć nim cały pokój. Powoli, powolutku, okrutne smocze dzieło zaczęło zapadać się pod moją skórę. Chciało mi się śmiać. Byłem tak zdenerwowany, że śmiech wydawał mi się jedyną adekwatną reakcją, zwłaszcza, gdy Swansea mówił, że mu przykro. - Stare dzieje - podsumowałem tylko, zbywając jakiekolwiek wyrazy współczucia. Nie tego powinni mi współczuć i przede wszystkim nie mnie. Odwróciłem głowę, aby popatrzeć na Elaine. Dotknąłem jej pobielałych włosów, łącząc fakty. Ich jedność była naprawdę zastanawiająca i całkiem urocza. Niestety, w tym momencie nawet przez myśl mi nie przeszło, aby się nad tym roztkliwiać. Nic nie mówiłem dopóki tematu nie poruszyła Alise. Spojrzałem na nią dłużej, starając się wyczytać z niej coś więcej. Czy mówiła szczerze? Nie znałem jej za dobrze, potrzebowałem czasu, aby to przeanalizować, ale nie do końca byłem teraz w stanie to zrobić. Należało coś odpowiedzieć. - Dziękuję. - Odpowiedziałem po chwili ciszy, zapewne iskrzącej od napięcia. Ja sam przestałem już to odczuwać. Za bardzo zapadłem się we własnych myślach. To co mówiła było bardzo pokrzepiające, chociaż również dorzucało cegiełkę do muru, jaki wewnątrz siebie budowałem, oddzielając od siebie dwie swoje twarze. Zabawne, że gdyby nie ten wspólny pokój, nie dowiedziałaby się tego o mnie najpewniej nigdy. - Po prostu… chciałem, żebyście wiedzieli. Nic więcej. - Dodałem, aby nie mieli wątpliwości co do tego, że mogą nad tym moim sekretem swobodnie przejść do codzienności. Przesunąłem kciukiem po dłoni Elaine, jednocześnie dotykając też swojego policzka. Lekka szorstkość zdradzała, że potrzebowałem jeszcze chwili. - To co z tymi kartami? - Zapytałem, aby zmienić temat i być może zająć się wreszcie czymś więcej, niż jedynie sprzeczkami o łóżka i trudnymi rozmowami. Należała nam się odrobina relaksu. - Chcecie jeszcze zagrać? - Dodałem, spoglądając po każdym z zebranych po kolei. Ostatnie spojrzenie zachowałem dla Elaine. Jej podarowałem także ciepły uśmiech.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wyłapała każdą emocję na twarzy Elijaha i bezbłędnie zinterpretowała zmieniony odcień włosów. Riley zamykał oczy, ale nie ona. Nic nie mogło jej umknąć. Zerknęła też na Alise i dzielnie czekała aż pierwsze zaskoczenie przeminie i słowa przerwą narastające napięcie. Pokiwała głową do brata i z ulgą zauważyła, że nie potraktował tego jako zdrady czy czegokolwiek, za co mógłby się obrazić. Sama nie wiedziała czemu zwątpiła w jego wyrozumiałość i takt. Kolejne słowa Alise sprawiły, że na twarzy Elaine zakwitł uśmiech pełen ulgi. Wypuszczając z płuc westchnięcie wyciskała z siebie też cały stres, a gdy Riley dotknął jej włosów, to można było odnieść wrażenie, że pod wpływem jego gestu zmieniły swoją barwę z powrotem w platynę. - Dzięki ci, Alise. - posłała jej ciepły uśmiech, doceniając mocno jej słowa. To nic, że kierowała je do Rileya. Wszystko co miało z nim związek było dla niej ważne, a więc poczuła się w obowiązku i potrzebie podziękować i jej. Ścisnęła mocno dłoń Rileya chwilę przed tym, gdy wysunęła się z jego objęć po to, by dojść do Elijaha i mocno go przytulić. Nie było jasnej przyczyny, która wyjaśniałaby tę potrzebę. Potarła policzkiem o jego polik i uśmiechnęła się przy jego twarzy. - Kocham cię, braciszku. - szepnęła cichutko, by mógł to usłyszeć najwyraźniej. - Jestem szczęśliwa. - dodała jeszcze ciszej i odsunęła się po to, by czułym siostrzanym gestem ułożyć maleńki kosmyk jego włosów grzecznie nad uchem. Nie potrzeba było więcej słów i dopowiedzeń. Przyjęli wiadomość, zaakceptowali ją i nie zareagowali wzburzeniem, a więc mieli wdzięczność Elaine. Odsunąwszy się od brata podeszła do Alise i też lekko ją przytuliła, skoro słowa nie potrafiły wyjaśnić jej uczuć. Po całym tym procesie mogła weselszym krokiem wrócić do Rileya i od razu spleść ich palce, a z jej oczu sypały się iskry, jakby chciały powiedzieć "mówiłam, że będzie dobrze". - Ja chętnie zagram, choć uczulam, że mam do nich pecha i najczęściej przegrywam. Tak to jest, jak ma się tak zdolnego brata, który mnie zawsze ogrywał. Ostrzegam was, bywa niepokonany w wielu karcianych gierkach. - podłapała od razu intencje Rileya i dorzuciła kilka swoich zdań, aby ubarwić początkowy pomysł Alise.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Mógł się spodziewać, że jego wyrazy współczucia nie zostaną odebrane najlepiej, ale nawet po tym jak szybko zbył je Riley, Elijah nie potrafił żałować, że powiedział to na głos. Przecież od początku mówił to ze świadomością, że Fairwyn może zareagować na to w różny sposób i ostatecznie nie było wcale źle, a on sam czuł niezrozumiałą potrzebę wypowiedzenia tych słów. Alise była o wiele lepsza w te klocki, bardziej wylewna, cieplejsza; szybciej odnalazła się w tej sytuacji i był jej za to wdzięczny, bo to właśnie dzięki niej mógł w końcu się zamknąć i nie robić z siebie kretyna. Choć na to dzisiejszego dnia i tak było już za późno. Zaczął się zastanawiać, czy i on powinien podzielić się z nimi własnymi bliznami, może chociaż z Alą, skoro ta miała – jak twierdziła – dzielić z nim łóżko. Ostatecznie z tego zrezygnował, bo wobec tego co ujrzał przed momentem, własne oszpecenie wydało mu się nic nie znaczącą drobnostką. Przetransmutuje piżamę tak, by miała długie rękawy, a zmęczona w dzień twarz ukryta za płaszczem metamorfomagii... cóż, może nie wystraszy jej tak bardzo? Zresztą mógł przecież wstawać przed nią, prawda? Był przyzwyczajony do budzenia się o świcie, zdarzało mu się zrywać z łóżka o nieludzkich porach tylko po to, by wybrać się na spacer z aparatem w ręku. Z zamyślenia wyrwała go siostra. Przymknął powieki pod wpływem jej ciepłej, kojącej bliskości i uśmiechnął się w odpowiedzi na jej szczere wyznanie. Nie powiedział nic, nie czułby się komfortowo z podobnym wyznaniem wypowiedzianym przy dwóch innych osobach – pod tym względem zdecydowanie się różnili, ale... przecież wiedziała, prawda? Zawsze wyczuwała co ma na myśli. Na wszelki wypadek obiecał przypomnieć jej o swoich braterskich uczuciach gdy nikt nie będzie słuchał; chciał by cała miłość płynąca ze słów była przeznaczona tylko dla jej uszu, bo wyłącznie wówczas była taka wyjątkowa. Miał ochotę powiedzieć jej, by nie bała jej się mówić o ważnych rzeczach. Żeby pozostawała z nim szczera, bo tylko przy niej miał zawsze pewność, że słyszy prawdę i chciał, by tak pozostało. Ostatecznie jednak nie powiedział nic, nie chcąc powracać do niewygodnego tematu, zwłaszcza w momencie, gdy Riley przypomniał o kartach. — Zagrajmy — zgodził się z cieniem uśmiechu na wargach, puścił Elaine i zsunął się z łóżka na ziemię, gdzie niewątpliwie miało być im wygodniej grać. Wspólnie spędzili trochę więcej czasu i na całe szczęście nie było już tej niezręczności, która pojawiła się między nimi na początku.
| z/t x4
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Niewygodnie. Tak właśnie teraz mu było samemu ze sobą. Oddech wymagał skupienia, język nie mógł znaleźć dla siebie miejsca, wzrok nie chciał złapać ostrości, a mięśnie jakby spinały się w proteście przed dalszym funkcjonowaniem. Niby był przytomny, czytał nakreślone zdania z wspartego na kolanie notesu, a jednak po każdym kolejnym śladzie zębów, pozostawionym na trzymanym przez niego ołówku, jego myśl powracała do całej serii nieprzyjemnych wniosków. Mdły posmak drewna ścierał się z usilnym pragnieniem utrzymania świadomości przy pisanym liście, a jednak wszystko i tak przegrywało z myślą jak żałosna jest jego potrzeba obecności kogokolwiek, byle tylko głowa przestała podważać wszystko, czego jeszcze tak niedawno był pewien. Zabawne, że gdy tylko jego pragnienie się spełniło, a w pokoju pojawił się Lazar, to wystarczyło jedno spojrzenie na błysk kolczyka w języku, by wiedzieć, że zdecydowanie musi się stąd ewakuować. Gdyby chociaż było to wywołane konkretną myślą, ale nie - to było przeczucie, głęboko zakorzeniony lęk, że zrobi coś głupiego. Porzucił notes na łóżku, pełny ufności, że przecież i tak nikt z tymczasowych współlokatorów do niego nie zajrzy i mrucząc pod nosem jakieś słowa wyjaśnienia, po prostu wyszedł z pokoju, by desperacko zgarnąć dla siebie czas kogokolwiek z osób, na których wsparcie mógł liczyć. Pogrążony w myślach nawet nie zdawał sobie sprawy z pokonanej trasy, a nim się zorientował, to instynktownie zapukał już do pokoju Elaine i nie czekając na odpowiedź uchylił drzwi z głośnym “Elaaa, jesteee...”, urwanym gdy tylko jego wzrok padł na odrywającą się od siebie parę na łóżku. - Mogę dołączyć? - rzucił z zakłopotania, zanim zdążył ugryźć się w język i oczywiście uśmiechnął się przy tym niezręcznie, krzycząc w duchu, żeby zrozumieli, że nie pyta się na poważnie, skoro od razu wbił wzrok w ziemię. - Przepraszam was, ale no… wywiesza się jakiś krawat czy coś- dodał zaraz, pocierając kark dłonią, a drugą ręką poklepując klamkę, jakby mieli jakieś wątpliwości o czym mowa. Nie żeby brak krawata w jakikolwiek sposób usprawiedliwiał to jego wtargnięcie i boleśnie zdawał sobie z tego sprawę. Wstrzymał się więc od kolejnych komentarzy, które miałyby za zadanie go rozluźnić, krępując dla równowagi wszystkich innych i porzucił chęć zafundowania im jakichś prezerwatyw, skoro nie przywiózł ze sobą żadnego Nopuerunu. Odchrząknął, orientując się, że nie ma nawet żadnego powodu, żeby tu być, poza “potrzebowałem pogadać”, które teraz wydało mu się żałośnie błahe. - Bo ten, jakaś trzecioklasistka powiedziała mi, że jej koleżanka zamknęła się w łazience i przeraźliwie ryczy - zaczął, odruchowo broniąc się kłamstwem, choć przecież tak dzielnie stronił od tego nawyku przez ostatnie trzy miesiące, czego uświadomienie sobie wywołało uniesienie zmarszczonych brwi. - [b]Chciałem pomóc, ale chyba chodzi o jakieś kobiece sprawy i pomyślałem, no wiesz, że może Ty byś pomogła, ale no… nawet nie wiem o który pokój chodziło[/]b] - doprecyzował, wodząc po omacku palcem po drzwiach za swoimi plecami.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Feriowy wyjazd nie zmienił wiele. Inna lokalizacja i odmienne, chłodne powietrze co prawda zachęcały do wyruszenia na odległe, leśne ścieżki w poszukiwaniu flory i fauny jakiej jeszcze nie znałem, ale Elaine (specjalnie lub nie) chyba bardzo dobrze czuła, że coś jest na rzeczy. Znalazła więc doskonały powód, dla którego z chęcią zatrzymałem się w hotelu. Siebie. Tak po prostu. Nie zastanawiałem się nad tym czy to fortel czy może nie. Za bardzo pragnąłem napawać się jej bliskością. Listy, które wymieniałem z Finnem wpędziły mnie w stan zdecydowanie odmienny od stabilnego. Rozzłościł mnie i to tak, jak od dawna nikt nie potrafił, a przecież nie znałem nikogo mniej skłonnego do agresji przeciwko drugiej osobie od siebie samego. Teraz jednak byłem zdolny do przekroczenia kilku barier, byleby tylko zetrzeć mu z twarzy tę satysfakcję, z którą obnosił się listownie. Zmienił jedną rzecz i liczył na to, że teraz wszystko będzie w porządku. Prawda była jednak taka, że nic nie miało być w porządku, a przynajmniej już nie. Dlatego moje ruchy były nieco bardziej zdesperowane, niż kilka tygodni temu w moim własnym pokoju. Krył się w nich swego rodzaju pośpiech, chociaż pocałunki wciąż kipiały od pasji należnej młodym i zakochanym. Przytrzymałem przy sobie jej twarz, obejmując dłońmi jej policzki, gdy nasz pocałunek przeciągnął się w kilka kolejnych. Byłem już zaróżowiony na twarzy i bardzo bliski tego, aby ściągnąć z niej bluzkę, w którą była ubrana. Na szczęście, nie zdążyłem tego zrobić. Krótkie pukanie do drzwi wyrwało mnie z letargu, w jaki psychicznie zapadłem. Drgnąłem nerwowo w jej ramionach i z zaskoczenia nieomal straciłem panowanie nad metamorfomagią. Moja blizna zalśniła w hotelowym świetle, aby sekundę później znowu wtopić mi się w skórę. Na szczęście, siedziałem na łóżku tyłem do drzwi. Puszczając Elaine, odwróciłem się przez ramię, aby spojrzeć na intruza, który zakłócił nam tę chwilę. Widząc Skylera ledwie powstrzymałem przewrócenie oczami. No tak, jeszcze jego mi tutaj brakowało. Starając się zapomnieć o drażniącym mnie Finanie, wpadałem właśnie na osobę, z którą ostatnio wiele go łączyło, a właściwie to on wpadał na mnie, co jeszcze bardziej mnie drażniło. Ściągnąłem wargi, z zawstydzeniem dopinając dwa guziki mojej koszuli, które zdążyliśmy już rozpiąć, ale nie upomniałem go. Miał pewną słuszność w swoich słowach, nawet jeżeli wewnętrznie bardzo nie chciałem zgodzić się z tym, że wchodzenie bez pozwolenia w czyjąś strefę prywatności jest jakkolwiek dopuszczalne. Zapamiętałem, aby następnym razem jeszcze chętniej skorzystać z zaklęcia zamykającego. Przesunąłem się na łóżku, aby Elaine nie musiała wychylać się zza mnie chcąc spojrzeć na Skylera. Ja unikałem spojrzenia na niego. Słysząc, że i tak nie przyszedł do mnie, dość niegrzecznie zagapiłem się na okno. Z początku zrobiłem to wyłącznie po to, aby jakoś zająć czymś swoje myśli. Kilka sekund później zrozumiałem co takiego w nim widziałem. Pewien znajomy, ptasi kształt, jaki na nowo rozpalił we mnie pokłady irytacji. Co do cholery robiła tu sowa Finna? Zbliżając się do naszego pokoju, mogła nieść list dla każdego z nas. Odwróciłem spojrzenie na Schuestera, jakbym chciał dopatrzeć się w nim przyznania się do korespondowania z Gardem.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wiedziała, że coś jest nie tak. Nie musiała znać szczegółów, by wyczuć, że coś gryzie Rileya i to od kilku dni. Te zaciśnięte zęby, napięte policzki i wściekły błysk w oku wystarczyły, by wzbudzić zainteresowanie i zmartwienie Eli. Nie zliczy ile razy pytania cisnęły się jej na usta, a jednak w porę gryzła się w język. Nie naciskała na niego, a pozwalała mu to rozgryźć w zaciszu własnego umysłu. Towarzyszyła mu przy tym i starała się pohamować niepokój swych oczu. Jednak gdy kilka dni przed wyjazdem to zdenerwowanie się nasilało to zaczęła się już poważnie martwić. Zamiast wiercić mu dziurę w brzuchu nakłoniła go do odpoczynku w hotelu. Uznała, że sam jej powie, gdy będzie potrzebować porady. Szanowała jego milczące dni wiedząc, że czasem ich potrzebuje. Miała nadzieję, że do końca tygodnia dowie się wreszcie kto mu zalazł za skórę. Zatrzymała go tutaj, bowiem chciała oszczędzić mu drażniących ludzi, a w zamian po prostu go rozpieścić - czy to dobrym obiadem czy to nielimitowanymi przytuleniami. Skończyło się na coraz to gorętszych pocałunkach, a nim zdołała odzyskać rozsądek (wszak są w hotelu…) to jej palce już dobierały się do guzików jego koszuli. Riley potrzebował odciągnięcia myśli i byłaby mu to skutecznie zapewniła, gdyby nie nagłe wtargnięcie do pokoju niespodziewanego gościa. Zacisnęła palce na ramieniu Rileya i szybko poprawiła wolną ręką bluzkę, gdy rozpoznała głos. - Sky, słońce… - zaczęła i wymownym spojrzeniem przesunęła po twarzy Rileya, aby uspokoił metę. Zsunęła się na skraj łóżka nieco zakłopotana. Zawiesiła błyszczące oczęta na Puchonie i mimowolnie się doń uśmiechnęła. Z pomocą metamorfomagii usunęła ze swoich policzków rumieniec oraz ujednoliciła kolor włosów, by nie mienił się barwami. - Następnym razem poczekaj aż drzwi same się otworzą. - zagaiła łagodnie choć z lekkim zawstydzeniem. Nie komentowała propozycji dołączenia uznawszy ją za zbyt zawstydzającą i niepoprawną. Nie wiedziała jak miałaby to odebrać… powinna się zdenerwować czy zaśmiać? Słysząc o zaistniałym problemie aż wyprostowała plecy i szybko zamieniła się z rozanielonej zakochanej dziewczyny w poważnego prefekta Ravenclawu. - Ojej, to musi oznaczać albo złamane serce albo jakieś zawstydzające zaklęcie… Już się zbieram do niej. Łazienki na parterze, tak?. - sięgnęła po torebkę, wpakowała tam różdżkę, szybko rozczesała szczotką włosy i związała je w luźnego warkocza. - Zabieranie trzynastolatków na takie wycieczki zawsze oznaczają kłopoty. - zerknęła w odbiciu lustra na Puchona i posłała mu kolejny uśmiech. Po doprowadzeniu się do porządku podeszła do Rileya, pogładziła wnętrzem dłoni jego gładki policzek i ucałowała czule kącik jego ust. Upewniła się, że nie widać na jego twarzy ani centymetra blizny. - Zobaczymy się na obiedzie, okej, kochanie? - niechętnie oderwała od niego rękę i ruszyła w kierunku drzwi. Zignorowała obecność nadlatującej sowy. Ścisnęła mocno ramię Skylera, gdy podeszła już do drzwi. - Dzięki, słońce. Złapię cię później na wizzengerze, hm? - i wyszła z pokoju, spiesząc na pomoc rozkrzyczanej trzynastolatce. Najchętniej zostałaby w pokoju, jednak obowiązki nie lubią być lekceważone.
|Zt
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uniósł wzrok dopiero, gdy usłyszał pouczenie od Elaine i od razu uśmiechnął się do niej przepraszająco, co z pewnością zrobiłby i w stronę Rileya, gdyby tylko ten na niego spojrzał. Nie było obok Finna, więc nie było też powodu, by posyłać mu inne spojrzenia od tych neutralnie-życzliwych. W jego głowie istniało zresztą dwóch Rileyów i nic nie mógł na to poradzić. Jeden był tym od Finna i wywoływał w nim same negatywne myśli, choć przecież zdawał sobie sprawę, że powodują to gesty tak błahe, że idiotyczne byłoby przyznanie się do tego głośno. A ten drugi… najwidoczniej zasługiwał na miłość Elaine, a jej rozumowi ufał, nawet jeśli błądził po omacku od ślepoty uczucia. Teraz zdecydowanie był tym drugim i nawet przemknęło mu przez myśl, że powinien im podesłać jakieś ciastka w ramach tej bezsensownej akcji, którą sprowokował. Najwidoczniej miło spędzali czas, a on nie dość, że im to zepsuł, to nawet sam nie dostał tego, po co tu przyszedł i ta myśl zdecydowanie nie poprawiła mu humoru. - Etam, my byliśmy dość grzeczni w tym wieku - odpowiedział, podłapując się niekoniecznie prawdziwego smalltalku, gdy tylko oparł się barkiem o ścianę i skrzyżował ręce na klatce. W końcu mógł odwzajemnić jej uśmiech normalnie, bez przepraszająco zmarszczonych brwi, ani nie korzystając z wyuczonego odruchu. Ela była ciepła, życzliwa, kochana i niestety choćby chciał, to nie mógł mieć pretensji, że nie było jej więcej dla niego. Za nisko był w tej całej piramidzie jej relacji i gdyby nie to, że pomogła mu wtedy z kryzysem podratuszowym, to prawdopodobnie teraz nawet by nie myślał o tym, by zawracać jej głowę. Ale wpuścił ją wtedy do siebie i teraz nie chciał wypuścić na wolność. Był zachłanny. Zawsze był piekielnie zachłanny, a teraz nie miał najmniejszego prawa domagać się czegokolwiek. Znów spuścił wzrok, nie chcąc patrzeć na tę chwilę czułości ze strony Elaine, choć nie z poszanowania dla ich prywatności, a raczej z próby opanowania zazdrości przez tę nieskrępowaną bliskość panującą w ich związku. On w takiej sytuacji mógłby liczyć co najwyżej na życzliwsze spojrzenie. A do końca ferii nie dostanie nawet tego. A chętnie przyjąłby choćby i jedno z tych piorunujących, byle tylko zobaczyć błękit wycelowany właśnie na niego. Miał zamiar odezwać się, że pójdzie z nią, pomoże jej szukać, skoro i tak wiedział, że niczego nie znajdą i czas będzie mógł upłynąć im na rozmowie, ale cała jego uwaga skupiła się na widoku dobrze znanej sowy i lekkości w sercu, którą wywołała. Przytaknął Krukonce instynktownie, nie czując nawet jej gestu, a który był przecież namiastką tego, czego tak bardzo potrzebował. Zrobił krok w stronę okna, ale zatrzymał się orientując, że sowa wcale nie przyleciała do niego. Przyniosła tylko list, a gdyby Finn faktycznie chciał mu coś napisać, to zrobiłby to przez wizbooka. Zacisnął mięśnie szczęki i spojrzał oskarżycielsko na Rileya, jakby Krukon faktycznie to zaplanował, chcąc zrobić mu na złość. Jakie myśli Szweda wymagały akurat jego komentarza? Co takiego Fairwyn miał niby do zaoferowania czego on sam nie mógł dać? Co z tego, że minęły trzy miesiące - wciąż pamiętał słowa nakreślajace, że Riley jest bystry i nadaje na tych samych falach. A więc to o to chodzi? Jest za mało bystry? Po prostu Finn założył, że i tak nie zrozumie i lepiej napisać do Rileya? Przesunął kciukiem po pasku zegarka, sam nie wiedząc czy próbuje się uspokoić jego obecnością czy skrywanym pod nim tatuażem, ale zdecydowanie podziałało chociaż częściowo, bo ściągnął z myśli złość, pozostawiając wszystkie pomniejsze emocje bezbronnie odkryte. - Myślałem, że już ze sobą nie rozmawiacie - mruknął, nie spuszczając z oczu chłopaka, który na powrót stał się w nich tym finnowym Rileyem, gdy tylko Elaine wyszła z pokoju, ale zaraz zmarszczył brwi, na chwilę napierając palcami na zamknięte powieki, by spojrzeć na tę sytuację chłodniej. Faktycznie wielu rzeczy nie rozumiał i najwidoczniej naprawdę był za mało bystry, bo nie potrafił niczego sam rozszyfrować, ale w takich sytuacjach należy po prostu pytać. Poprosić o pomoc. - Mógłbyś mi łaskawie wyjaśnić waszą relację? - wyrzucił w końcu z siebie, robiąc krok w przód, i choć wyraźnie było czuć w jego głosie irytację, to sam zdecydowanie skupił się bardziej na tej desperackiej nucie, zdradzającej pragnienie pozbycia się chociaż części wątpliwości. A mógłby po prostu wyjść. Nie martwić się o nic i cieszyć się feriami. W którym momencie stracił tę umiejętność lekkiego ducha?
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Miałem nadzieję, że wraz z pocałunkiem złożonym w kąciku moich ust, usłyszę jednocześnie stukot czterech stóp na posadzce. Jeżeli już Elaine musiała mierzyć się z prefektowymi obowiązkami, liczyłem że chociaż Skyler zdobędzie się na to, aby odprowadzić ją we właściwe miejsce. Zamiast tego, utknął przy drzwiach. Dlaczego? W pierwszej chwili nie znałem na to odpowiedzi. Pozwoliwszy, aby perfumy Elaine zawisły między nami jak niemy rozjemca, spojrzałem na niego kątem oka dość… ostrożnie i zwyczajnie analitycznie. Nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, że oceniam go w myślach, dopóki nie skupił na mnie podobnego spojrzenia. Nie wiem dlaczego, ale dziś nie byłem w stanie się do niego szczerze uśmiechnąć. Finn okrutnie obrzydził mi swoją osobą postać Schuestera. Nigdy nie byłem tak sugerujący się w ocenie czyimś zdaniem, upodobaniami czy relacjami. Wszystko to było dla mnie tak nowe i obce, niepewne nawet w mojej własnej głowie, a co dopiero w rzeczywistości. Absolutnie nie potrzebowałem do tego zaciśniętych szczęk Puchona ani jego słów, które chociaż rzucone mimochodem, były oskarżeniem, jakie zawisło pomiędzy nami w milczeniu. Pozwoliłem mu trwać. Przestałem patrzeć na sowę, ale głównie dlatego, że na początku zamierzałem ją zignorować. Niech wraca z tym cholernym listem wprost do nadawcy. Nie miałem ochoty na rozmowy z Gardem nawet wówczas, gdyby zamierzał wysłać mi przeprosiny, a wiedziałem, że to by nie nastąpiło. Zawsze pisał do mnie wyłącznie wtedy, gdy miał jakiś problem. Niech tym razem napisze do swojego zazdrosnego chłopaka. Zajęty odpisywaniem, może przestałby włazić kolegom do pokoi bez zaproszenia. - Nie rozmawiamy. - Odpowiedziałem uzupełniająco, chociaż wcale nie musiałem. To nie było pytanie. To próba wtargnięcia w moją prywatność. Mógłbym ją zignorować, ale mama nauczyła mnie mimo wszystko czegoś innego. Powiodłem spojrzeniem po zaciśniętych powiekach chłopaka, zastanawiając się do czego to dąży. Widząc jak stawia krok naprzód byłem już przekonany, że nie uwolnię się od jego towarzystwa zbyt szybko. Szkoda. Nie byłem dzisiaj w nastroju na prowadzenie mentalnych walk z kimś, co do kogo miałem tak wiele wątpliwości. Naprawdę chciałem zignorować tę sowę. Niestety, przysiadła na parapecie i drapiąc w szybę bardzo nachalnie domagała się podjęcia listu. Wstając z łóżka, uchyliłem okno, aby wpuścić ją do wewnątrz niewielką szparą. Odebrałem przesyłkę, odkrywając z zaskoczeniem, że sówka nie czekała. Tym lepiej. Może okaże się, że będę mógł po prostu cisnąć ten list wprost do kominka. Rozważałem właśnie czy naprawdę było między nami jeszcze coś, o czym powinniśmy pomówić, kiedy Skyler odezwał się ponownie. Odetchnąłem niemalże słyszalnie. Bliżej nieokreślona złość zawrzała we mnie tak nagle, że nie byłem w stanie zrozumieć jej gwałtowności. Jawna ciekawość i potrzeba zaingerowania w moje relacje sprawiła, że spojrzałem na niego uważnie. W moich oczach kryła się spora doza ostrożności, niewątpliwie związanej z koniecznością właściwej odpowiedzi na to pytanie. Problem polegał jednak na czymś zupełnie innym. Jak powiedzieć to co miałem do przekazania bez nieposzanowania cudzej prywatności? - To trochę mało konkretna prośba. Co mam ci wyjaśnić, Sky? Co nas łączy? Jak się poznaliśmy? Jak się kłócimy i godzimy? - Odpowiedziałem nie odpowiadając, czym najpewniej miałem tylko go rozgniewać. Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że tak się stanie. Uspokój się. To nie jest Finn… - Sam nie do końca pojmuję tę relację. Potrafię troszkę zrozumieć go na płaszczyźnie, na której nie poszukiwał nigdy zrozumienia. Do tego raz bardzo mi pomógł, ja mogłem odwdzięczyć się wyłącznie swoimi radami. To trwa do dziś dzień… a właściwie trwało. - Uzupełniłem, aby mimo wszystko nieco go udobruchać, chociaż nie czułem się dobrze już z samym uzewnętrznianiem się przed nim. Finnowi mogłem być winny odrobinę szczerości. Skylerowi, w żadnym wypadku. Cisnąłem niedbałym ruchem list na wewnętrzny parapet, aby zaraz odejść od niego i ponownie przysiąść na krawędzi łóżka. Cichy nacisk mojego sumienia przybrał na sile, ale byłem jeszcze w stanie go zignorować. To nie jest twoja sprawa…
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Powinien wyjść. Przecież dobrze zdawał sobie sprawę, że to była jedyna słuszna opcja. Nie był osobą, która by wymuszała na innych odpowiedzi w tak bezpośredni sposób, więc dlaczego teraz to robił? Czemu nagle miał wrażenie, że ma prawo o to pytać i że cokolwiek mu się należy? Nie należało mu się przecież nic. Riley nie był mu winien ani jednego słowa wyjaśnień i słysząc to “nie rozmawiamy” zdał sobie z tego sprawę ze zdwojoną siłą. Przecież list był zaprzeczeniem tego stwierdzenia, wyraźnym komunikatem “To nie Twoja sprawa”. A jednak wbrew temu, wbrew sobie i wbrew jakiemukolwiek wychowaniu dziadków - stał tutaj nadal, nie potrafiąc tak po prostu się odwrócić, gdy czuł, że odpowiedź jest na wyciągnięcie ręki. Splótł ręce na piersi, chcąc dodać sobie pewności siebie, a jednak głowa pochyliła się w dół pod ciężarem mieszanki poczucia winy i determinacji. Pierwszy raz pomyślał o tym, że to wina Finna. To naprawdę była jego wina. Zawsze był taki oszczędny w informacjach, a skoro ich relację tak długo utrzymywał w tajemnicy, to czemu miałaby być pod tym względem wyjątkowa. Dlaczego wcześniej z taką ufnością twierdził, że tak właśnie jest? Chciałby umieć się wściec, unieść złością, wykrzyczeć w czym problem i przez emocje wymusić tę samą porywczą reakcję w Rileyu, przez co może i niezbyt elegancko, ale szybko dowiedziałby się prawdy. Zaraz zresztą zaatakowała go rykoszetem myśl, że problem jednak nigdy nie leżał w Finnie, a w jego własnej nieumiejętności zawalczenia o swój interes. Robił uniki ilekroć tylko widział ten błysk niezadowolenia w jego oczach, jakby naprawdę miał go zostawić przez zadanie o jednego pytania za dużo. - Jak to “kłócimy i godzimy”? - powtórzył po nim, bezwiednie marszcząc brwi i unosząc na niego wzrok, mając nadzieję, że oczy nie zdradzają zbyt wiele ze zmartwienia, a raczej zwykłe zdziwienie i irytację. Może to on miał już spaczone myślenie, ale takie sformułowanie kojarzyło mu się już tylko z powiedzeniem “jak stare małżeństwo”. Naprawdę ich relacja była aż tak głęboka? Jak to możliwe, że on nie widział nic poza drażniącą go wymianą spojrzeń? Czemu nie widział niczego więcej, a jedynie efekt ich kłótni odbity w oczach? Sam zdziwił się dyskomfortem, który poczuł, słysząc jak zwraca się do niego skrótem jego imienia. O ile łatwiej byłoby się zdenerwować słysząc oschłe “Schuester”. Był dla niego miły mimo nieprzychylnych spojrzeń, które posyłał mu już jakieś trzy miesiące, chociaż nie zrobił nic złego. Mimo tego, że tak prostacko wtargnął mu do pokoju, psując przyjemną atmosferę. Mimo tego, że rościł sobie prawa do bycia wścibskim, tylko dlatego, że zobaczył znajomą sowę. Irytował go ten jego spokój i uprzejmość, a jednocześnie wiedział, że tak naprawdę irytuję się samym sobą, swoim zachowaniem i swoją niewiedzą, co wyraźnie uświadomiło mu ukłucie żalu na widok listu potraktowanego z takim brakiem szacunku. Listu, według tego co mówi Riley, prawdopodobnie z prośbą o poradę. Kolejną. Mimo tego, że oficjalnie ze sobą nie rozmawiają. Spiął się, by nie pozwolić rękom opaść w geście rezygnacji i zamiast tego wbił mocniej palce w mięśnie ramion, zastanawiając się czy Finn kiedykolwiek się go o coś poradził. A, tak, przy wyborze skrzata i skończyło się tym, że był z niego niezadowolony. Uśmiechnął się gorzko sam do siebie i desperacko zaczął szukać czegoś co mógł wiedzieć, a co Szwed ukrywał przed innymi, by udowodnić sobie, że nie znaczy wcale mniej od Rileya. A jednak o czymkolwiek nie pomyślał, to nasuwał mu się wniosek, że i z tym Finn mógł pójść po poradę do Krukona. - Z przedramieniem... - zaczął w końcu, ale musiał przerwać, by odchrząknąć w celu pozbycia się chrypy. - Z tym też to Ty mu poradziłeś? - spytał, kontrolując się na tyle, by nie wspomnieć o niczym konkretnym, zakładając, że jeżeli Fairwyn faktycznie coś wiedział na ten temat, to nie potrzebował by padło słowo “blizna” czy “rozcięcie”. Sam już nie wiedział na jaką odpowiedź liczył, wbijając wyczekujące spojrzenie w chłopaka. Z jednej strony ulżyłoby mu wiedząc, że jednak Finn nie był na tyle lekkomyślny, by robić coś takiego bez cudzego nadzoru, a z drugiej tak bardzo nie chciał, żeby okazało się, że Rileya potraktował inaczej. W końcu on sam został postawiony przed faktem dokonanym, a właściwie… nie miał nawet pewności czy kiedykolwiek by się o tym dowiedział, gdyby nie zbieg okoliczności.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie wiedziałem jak powinienem z nim rozmawiać. Jakich odpowiedzi ode mnie oczekiwał, skoro musiał zdawać sobie sprawę, że ze mnie w żadnym wypadku nie jest typ plotkarza czy rozmówcy otwartego na dzielenie się swoimi doświadczeniami? Jeżeli chciał uzyskać prawdę, mógł zapytać o to wszystko wyłącznie Finna, a jednak przyszedł właśnie do mnie. Przypomniały mi się wszystkie te sytuacje, kiedy Puchon kręcił otwarcie nosem na wszystkie moje subiektywnie mądre rady, jak odrzucał chęć racjonalnej pomocy samemu sobie. Czy ktoś taki byłby skłonny do spaczenia drugiej osoby wizją swojej niemoralności? Mnie potrafił, ale ja również sądziłem wtedy, że jestem na to gotów. Z jednej strony to było pocieszające. Oznaczało, że Finn najpewniej nigdy nie miał rozmawiać z innymi o tym co działo się między nami, ale z drugiej wplątało mnie to w jakiś chory układ, którego nie akceptowałem. Chciałbym móc ostrzec świat przed Finanem, a jednocześnie nie naruszać tym samym jego zaufania. Chciałbym pomóc mu w tak wielu rzeczach, ale potrzebowałem, aby mnie słuchał… a czy była jakakolwiek inna osoba, której posłuchałby chętniej od Schuestera? Czy delikatna sugestia byłaby już manipulacją? Żałowałem, że Elaine wyszła. Ona o wiele lepiej rozumiała te ludzkie rozterki ode mnie. W mojej głowie emocje zamieniały się w wodę. Nie zrozumiałem jego spojrzenia, ani tym bardziej tych zmarszczonych brwi. Pytanie było dokładnie takie jak każde inne. Potencjalnie niegroźne, a odpowiedź nie kosztowała mnie zbyt wiele. Przesunąłem palcem po dolnej wardze w geście jawnie zdradzającym zamyślenie. - Mamy bardzo różne poglądy na wiele kwestii, a Finn… cóż, zwykle znajdzie jakiś sposób na to, aby zawadzić słowami o jakiś wrażliwy dla mnie temat, najczęściej kompletnie nienaumyślnie. A potem tak jak dzisiaj pisze do mnie z jakimś pytaniem, na które odpowiedź mnie wydaje się tak oczywista, że aż nie potrafię tego zignorować. Tak toczy się nasza relacja. To nieustanny cykl gór i dolin. - Odpowiedziałem mu zaskakująco szeroko jak na siebie, ale nie byłem pewien ile tak naprawdę z tego wywnioskuje adekwatnie do własnych myśli. Czasem żałowałem, że nie jestem legilimentą. Chociaż spostrzegawczy, nierzadko byłem ślepy w sytuacjach skrajnie oczywistych. Starając się ignorować jego spiętą mowę ciała, stylizowałem się teraz na luźniejszego, niż w rzeczywistości. Łagodne opadnięcie na łóżko burzyło jednak lekkie przygarbienie, jakbym spodziewał się, że zaraz będę musiał poderwać się do pozycji stojącej. Kiedy jednak padło kolejne pytanie, faktycznie spiąłem się cały, ale nie byłem w stanie się poruszyć. Nie udało mi się powstrzymać od pełnego bólu skrzywienia, gdy odwróciłem spojrzenie w kierunku ściany. Dotknąłem własnych policzków, aby po sekundzie ukryć oczy za dłońmi. Marszcząc czoło, ścisnąłem grzbiet nosa jak ktoś bardzo zmęczony. - Więc jednak sobie to zrobił? - Zapytałem głucho. Kompletnie bez emocji, bo nie byłbym w tym momencie w stanie udźwignąć całej ich wagi, aby jednocześnie nie dać się porwać ich prądowi. Chociaż w pokoju było dość ciepło, zacząłem czuć chłód w czubkach palców, gdy zaczął pojawiać się stres. - Poradziłem mu wiele rzeczy. Chciałem mu pomóc, gdy o to prosił, ale nigdy nie potrafił pójść na kompromis. - Nieświadomie zacząłem mówić o nim jakby już nie istniał. Poniekąd tak było. Tamtego dnia zacząłem wykreślać go ze swojego życiorysu. Znieruchomiała we mnie złość nagle zaczęła podszeptywać. Czy ja byłem mu cokolwiek winny? Czy musiałem kryć się z tym wszystkim co czułem? Elaine uczyła mnie skrajnie czego innego. Może warto byłoby wypróbować ten styl bycia właśnie w tym momencie. Nie będę miał lepszej okazji. - Poradziłem mu zaklęcie transmutacyjne, ale obstawiam, że rozciął sobie rękę do żywego mięsa. Byłeś przy tym? - Zapytałem bardzo bezpośrednio jak na samego siebie, ale wyplątawszy się już ze swojej strefy dyskomfortu, byłem w stanie odwrócić się już przodem do rozmówcy. W moich oczach nie kryła się ciekawość. Był tam jedynie lęk przed tym, że Sky zastał go właśnie w takiej sytuacji - z różdżką przytkniętą do skóry, mdlejącego od utraty krwi.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zmrużył oczy w pełnym braku zrozumienia dla tej odpowiedzi, żałując, że nie ma tutaj Elaine, nawet jeśli to nie u jego boku by teraz stała. Jego słowa nie mówiły mu zupełnie nic, niczego nie wyjaśniały, ani nie rozwijały. Krukońskie pierdolenie. Ela by to przetłumaczyła na ludzki, dając jakąś metaforę, która by mu to zobrazowała, a nie tylko zawisła w poetyckiej niewiadomej. Ale jej tu nie było i przecież to też było jego winą, więc jedynie przygryzł wargę z irytacji i duszonych nieuzasadnionych pretensji. Przewidywał, że usłyszy podobną odpowiedź, a jednak jego słowa i tak boleśnie zakuły go w nadkruszone już ego. Wiedział, wiedział, oczywiście, że wiedział. Tego wyrzutu nie będzie w stanie przemilczeć przed Finnem, choć ten przecież niczego mu nie obiecywał. Już z każdą poprzednią odpowiedzią zaczynał odczuwać przytłaczającą świadomość, że nigdy nie był taką podporą dla Finna jaką chciał być, jednak dopiero ta naprawdę uświadomiła mu jego pozycję. Nie dał mu absolutnie nic. Woli porady od kogoś, z kim prawie nie rozmawia, niż od osoby, z którą widuje się codziennie. Pomoc w skylerowym wykonaniu zawsze okazywała się bezużyteczna, jak podczas remontu, gdzie zdążył ledwo współuczestniczyć w odczarowaniu stolika, a już zaraz zdenerwował Szweda na tyle, że musiał mu podać eliksir na uspokojenie. Nawet w kuchni nie jest potrzebny, bo przecież ma skrzata. Poczuł się zbędny w pełni znaczenia tego słowa i nie mógł winić za to Rileya, by to na nim odreagować. A przecież zaledwie kilka dni temu uwierzył, że naprawdę coś znaczy. Nie, chwila, przecież tak naprawdę wcale w to nie uwierzył, skoro kazał zostawić miejsce na modyfikacje tatuażu. Po prostu miał nadzieję, która teraz znów osłabła, ciągnąc przytłoczone myślami barki w dół. Skrzywił się niekontrolowanie, słysząc określenie użyte przez Krukona. Czemu ludzie zawsze muszą tak mówić? To takie… brutalne. Dla niego “mięso” było czymś martwym, odseparowanym, czystym, czymś co zupełnie nie kojarzyło mu się z ciałem, do którego wcześniej przynależało. Dodając określenie “żywe” psuło się cały sens tego słowa. Nieodwołalnie brudziło się je krwią. W pierwszej chwili spiął się w złości, znów ściągając brwi, gotowy do salwy oburzenia, że Riley wiedział, a mimo to nie dopilnował, by do tego nie dopuścić lub chociaż być wtedy przy nim, by się nie wykrwawił. Ledwie jednak zrobił krok w jego stronę, a mimowolnie odbił emocje, które odnajdywał w jego wzroku i postawie, przez rozrośniętą empatię niezdolny do wściekłości na kogoś, kto wyglądał tak łagodnie. Spojrzał na niego z wyrzutem, zaraz jednak zaciskając usta powędrował zbolałym wzrokiem po ścianie, nie potrafiąc zdobyć się na głośne przyznanie się do tego, że nie mogło go przy tym być, bo dowiedzał się dwa tygodnie po fakcie i to jedynie przypadkiem. Pokręcił więc jedynie przecząco głową i znów przycisnął palce do oczu, wydychając głośno powietrze nosem, w próbie ułożenia sprzecznych myśli. - b]Chciałbym, wtedy bym...[/b] - zaczął, ale przerwał, nie wiedząc co właściwie chciał mu powiedzieć. Że nie pozbyłby się tego widoku z głowy przez miesiące, ale w pełni tego świadom i tak chciałby przy tym być, byle upewnić się, że to przeżyje? Że jeżeli faktycznie coś by mu to pomogło, to byłby w stanie zrobić znacznie więcej? Gorączkowo szukał wniosku, liny za którą mógłby się podciągnąć w górę, po chwili pod mnogością pędzących myśli przysiadając niezbyt świadomie na leżance obok. - Nie posłuchał się Ciebie - zauważył niezbyt błyskotliwie, unosząc wzrok z ziemi na Fairwyna, z opóźnieniem orientując się, że ten proponował Finnowi łagodniejsze rozwiązanie. - Doradź mi, ja się posłucham - zaproponował desperacko, wstając z ledwo zajętego przez siebie miejsca, by wbić błagalny wzrok w Krukona. Ufał Gardowi na tyle, by zrozumieć w końcu, że musi mieć jakiś powód, by zwracać się o porady do Rileya. Może w tym układzie Fairwyn był świerszczem, a Finn popełniał błąd Pinokia nie słuchając się bezwarunkowo jego podszeptów? - Powiedz mi… - urwał, nabierając powietrza w płuca, próbując brnąć w tej zuchwałości do jakiegoś skutku. Dla siebie nie potrafiłby tak zawalczyć, chcąc zachować resztki godności z tej absurdalnej wymiany zdań, ale przecież nie chodziło tylko o jego samolubną potrzebę bycia kimś… znaczącym. Nie znał pytania, ani prośby. Znał tylko problem i to dużo większy od powodu jego zazdrości. - Nie chcę żeby znów coś sobie zrobił - zaczął ciszej, próbując w swoim mniemaniu ważyć słowa, mimowolnie nachylając się nieco w stronę Krukona. - Ale niczego nie rozumiem, a on wcale niczego nie wyjaśnia - dokończył, mając nadzieję, że Fairwyn chociaż spróbuje mu odpowiedzieć, skoro ma dość listów Finna, które może by ustąpiły, gdyby ten otworzył się przed Skylerem. Bolesna prawda była taka, że Gard raz chciał mówić, a on go uciszył, myśląc, że w swoim czasie wszystko mu opowie. Ale od tamtego wieczoru minęły prawie dwa miesiące, a on nie wyjawił mu zupełnie nic. - Railey, proszę… - mruknął cicho, choć niezbyt zgrabnie łączyło się to z resztą wypowiedzi, żegnając się już z poczuciem godności, teraz zbyt nastawiony na rozwiązanie problemu, by powstrzymać się nawet przed błaganiem. Naiwnie wierzył, że kryje się za tym jakaś prosta sztuczka, drobna rzeczy, którą należy zmienić i dzięki temu nagle uzyska dostęp do myśli osoby, która przejęła już kontrolę nad jego własnymi.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie byłem co do tego przekonany. Tak zwyczajnie, po ludzku, byłem rozbity pomiędzy chorą potrzebą zachowania się lojalnie wobec człowieka, który wyłącznie mnie krzywdził, a wyrzucenia z siebie wreszcie tego co stawało mi w gardle ością. Nie potrafiłem o tym opowiedzieć nawet Elaine, dlatego kiedy Sky prosił mnie o rozjaśnienie sytuacji, wcale nie było mi prościej zrobić to teraz. Gdybym wcześniej to wszystko w sobie przeprocesował, zamiast spychać to w sobie na krawędź świadomości z nadzieją, że po prostu to wszystko wkrótce odejdzie… może, ale tylko może wtedy byłbym na to gotów. Może także gdybym wiedział, że dopuszczenie Skylera do tej wiedzy cokolwiek rozwiąże, zrobiłbym to bez zawahania. Pewności jednak nigdy nie było… Mieszały się we mnie dwie moje strony - empatyczna z samolubną. To nie był już mój problem. Żadnemu z nich nie byłem nic winien. Nie patrzyłem na Puchona. Uciekłem spojrzeniem w kierunku drzwi, tak jawnie zdradzając, że w zasadzie nie chcę o tym rozmawiać. Jakby sygnałów do tej pory było zbyt mało. Dlaczego Elaine nie mogłaby już wrócić? Czy ta dziewczynka naprawdę aż tak bardzo potrzebowała teraz pomocy? - Popchnij go na skraj cierpliwości. - Zacząłem, karcąc się w duchu tak bardzo za to, że nie potrafiłem całkowicie zatrzasnąć się przed Puchonem, iż aż zrobiło mi się od tego niedobrze. Moje jasne, niebieskie oczy odszukały Schuesterowe, aby po raz ostatni tego dnia złączyć się z nimi w spojrzeniu. - Wtedy poznasz jego prawdziwe oblicze. - Dodałem jeszcze, bo dla mnie to było jedyne słuszne rozwiązanie problemu tych dwojga. Musiał zobaczyć go w szale. Nie było innej opcji, aby zrozumiał z kim ma do czynienia, skoro do tej pory Gard tak sprawnie krył przed nim swoje mroczne „ja”. Nie zamierzałem jednak wysyłać go na śmierć. Bywałem bezwzględny, ale zwykle nie stosunku do ludzi. A przynajmniej nie tych ze szkoły… - Tylko nie zostawaj z nim wtedy sam na sam. - Uzupełniłem, a moje spojrzenie miast tracić na intensywności, skoro ta rozmowa definitywnie dobiegała końca, stało się jeszcze ostrzejsze. - Nigdy nie zostawaj. - Pouczyłem, zostawiając mu nić, której mógł się uczepić. Zmuszanie go do odnalezienia odpowiedzi samodzielnie było bardzo krukońskie i nawet jeśli zamierzało go to poirytować, to już nie był mój problem. Wstałem z łóżka, cofając się od Skylera na kilka kroków w kierunku wyjścia. - To nie jest dobry człowiek. - Zupełnie tak jak i ja, ale o tym już nie wspominałem. Nie bacząc na to co będzie się z tym wiązało, deportowałem się z pomieszczenia z trzaskiem byleby tylko Sky nie był w stanie pójść za mną i jeszcze raz o coś zapytać. Nie byłbym w stanie go okłamać, gdyby zapytał dlaczego Finn jest zły, a był tym przesiąknięty przecież na wskroś. Aż do szpiku tych gnijących w nim kości. Tymczasem list of Garda wciąż tkwił na parapecie.
| zt
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Za głupi. Czuł się zwyczajnie za głupi, bo z każdym kolejnym zdaniem tym bardziej przestawał rozumieć, jak niby te słowa miały być radą do jego problemu. Ze zmarszczonymi brwiami odwzajemniał jego wzrok, nie uciekając od zdecydowanego spojrzenia ani na moment, chcąc dostrzec w tej zmianie wyjaśnienia i… niemal odruchowo mu przytaknął, skoro obiecał już, że się posłucha. Zwyczajnie zaufać i dostosować się do rady. Potrafiłby to zrobić, skoro miałoby to pomóc mu w zbliżeniu się do Finna. Problem w tym, że specjalizował się raczej w innym typie “doprowadzania na skraj” i nie był pewien czy faktycznie byłby w stanie naprawdę wyprowadzić Szweda z równowagi. Lekka irytacja czy dezaprobata to zupełnie co innego od prawdziwej złości. Finn był dość opanowany i tylko raz widział go w naprawdę silnych emocjach, a było to już na tyle dawno, że wspomnienie zatarło się nieco w jego pamięci. Uderzenie w twarz czy przyciśnięcie różdżki do gardła nie wydawało mu się jednak czymś, co godnym było nazwać “prawdziwym obliczem”. Poniekąd uważał nawet, że miał pełne prawo tak zareagować, skoro został sprowokowany kłamstwem. Ale przecież wtedy wszystko było inne. W jego głowie. Między nimi. Teraz nie odważyłby się wspominać Marlowa. Wolał ignorować rolę jaką odegrał i nigdy już nie musieć się do niego porównać, by nie dojść do wniosku, który przecież sam się nasuwał przez wzgląd na poprzednie związki. Wtedy nawet Finn wtedy wydawał mu się zupełnie inny, gdy obejmował go po raz pierwszy w ciszy ciasnej kuchni. Otoczony ramieniem zdawał mu się kruchy. Wrażliwy. Potrzebujący jego pomocy. Naiwnie myślał, że ochroni go przed złem tego świata, a gdy teraz patrzy wstecz, to przecież widział, że nie zrobił nic. Łaził za nim, gapił się i uśmiechał. Po prostu był. Nic więcej. I tak jak nie potrafił go w sobie rozkochać, tak też nie będzie w stanie go naprawdę zdenerwować. Uniósł brwi w niedowierzaniu, że Riley naprawdę wypowiedział takie słowa. Czy on właśnie poradził mu, że ma nigdy nie zostawać sam na sam z kimś z kim jest w związku? Równie dobrze mógł powiedzieć “zerwij z nim”, bo przecież obecność “obcych” przy Gardzie była równoznaczna z sztucznym dystansem między nimi. Niedałby rady. Oszalałby z niepewności, nie mogąc uspokoić się dotykiem, odnaleźć niemych zapewnień w bliskości. Naprawdę właśnie to chciał mu doradzić na problem, że Finn za mało mu mówi? To nie miało sensu. Zanim zdążył to sobie ułożyć w głowie, znaleźć dźwięki, które mogłyby wybrzmieć jako kolejne pytanie, to Krukon wstał już z łóżka, a więc i on odruchowo zrobił kilka kroków za nim, a dopiero słysząc jego słowa - cofnął się o jeden, patrząc na niego z mieszanką niedowierzania i oburzenia. - Nie pozwalaj so… - zaczął, ale słowa przeszły w jęk irytacji, tuż po tym, gdy przerwane zostały przez dźwięk teleportującego się Rileya. - Nosz kurwa - mruknął, żałując, że w ogóle tutaj przyszedł. Z deszczu pod rynnę. Czuł się tylko gorzej i zdawało mu się, że ma więcej pytań, niż jest w stanie odnaleźć odpowiedzi. Uciekł z własnego pokoju w poszukiwaniu towarzystwa, by odciążyć nieco głowę z bezpodstawnych zmartwień, a teraz w cudzym musiał odruchowo przykryć oczy dłonią, jakby miało mu to ulżyć w kotłujących się w umyśle wątpliwościach. Fairwyn nie miał racji. Nie mógł mieć. Nie miał prawa tak mówić. Najwidoczniej wcale nie zna Finna tak dobrze, jeżeli jest w stanie powiedzieć coś takiego. Przemknął spojrzeniem po kopercie na parapecie i od razu odwrócił się do niej plecami, chcąc wyjść na korytarz, byle nie patrzeć na ten pieprzony dowód tego, że to on sam jest tym niedoinformowanym. O co właściwie się pokłócili, że nie tylko przestali ze sobą rozmawiać, ale i Riley jest w stanie tak źle o nim myśleć? Co Finn mógł niby takiego zrobić, żeby móc stwierdzić, że nie jest dobrym człowiekiem? Przecież niejednokrotnie już miał okazję zobaczyć jak troskliwy potrafi być. Rozmasował zesztywniały kark, pochylając głowę w dół, gdy przypomniał sobie wszystkie te żarty Finna o potraktowaniu kogoś niezbyt przyjemnym zaklęciem. Ale przecież to były tylko żarty. Prawda?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie znalazła żadnej płaczącej dziewczynki, a przejrzała wszystkie toalety w hotelu i wypytała osiem osób czy ktoś widział tę sytuację. Albo wszyscy nabrali wody w usta albo ten kłopot nie miał nigdy miejsca. Pozostaje więc powrót do Skylera, by dowiedzieć się o czym dokładnie mówił. Nawet nie podejrzewała go o oszustwo, po prostu tłumaczyła sobie, że spóźniła się albo coś źle zrozumiała. Nie spotkała Skylera w jego pokoju, więc żwawym krokiem ruszyłam do swojego w nadziei, że Riley tam będzie i ewentualnie wspomoże ją w rozwikłaniu tej drobnej zagadki. Najwyżej wyśle patronusa do Puchona, a resztę popołudnia zarezerwuje, by spędzić więcej czasu z Rileyem. Szybkim krokiem wróciła do pokoju numer jedenaście i zatrzymała się w progu widząc w środku jedynie Skylera. - Oj… nie ma Rileya? - zapytała choć przecież już wiedziała. Odłożyła torebkę na łóżko i zerknęła z uwagą na chłopaka. - Nigdzie nie było tej dziewczynki. W której łazience… oj, wszystko w porządku? - zmieniła temat, gdy zauważyła, że jego usta nie uśmiechały się tak jak zdołał ją do tego przyzwyczaić. - Pokłóciliście się…? - jeśli tak, to musiała czym prędzej go odnaleźć, aby upewnić się czy i na jakim poziomie jest jego złość bądź irytacja. Miała doprowadzić do sytuacji, gdzie i Riley i Elijah choć trochę się zrelaksują, a tutaj napotkała opór, o ile faktycznie się pokłócili. - Mam nadzieję, że nie. Riley już i tak chodzi spięty. Ty też coś widzę. Och, chłopcy, chłopcy. - westchnęła i podeszła do lusterka, aby poprawić kolor włosów i ust. - Później podpytam opiekunów o tę dziewczynkę. Może ktoś zdążył już jej pomóc. - oznajmiła podczas szperania w kosmetyczce. Nie pytała co tu robi, gdy nikogo tu nie ma. To byłoby niemiłe, a przecież Sky jest przesympatyczny.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zmarszczył lekko brwi, gdy bezkształtne słowa przedarły się przez harmider myśli i uniósł niezbyt przytomny wzrok wprost na stojącą w progu Elaine. W pierwszej chwili speszył się, przemykając wzrokiem po pokoju, samemu orientując się, że wciąż w nim tkwi, choć planował przecież poczekać na dziewczynę na korytarzu. - Jakiej… - mruknął cicho, próbując przerwać rozwijającą się dyskusje w jego głowie i wrócić do rzeczywistości. - Aa - przypomniał sobie nagle i wyprostował się, przygładzając materiał koszulki na mostku. - Tak, u mnie tak - zapewnił szybko, odchrząkując od razu, gdy wyczuł charakterystyczne ściśnięcie w gardle. Uśmiechnął się wyuczenie, by nie martwić niepotrzebnie Krukonki, choć zaraz brwi nadały temu przepraszającego wydźwięku. - Chyba nie - odpowiedział niepewnie, zatrzymując dłoń na wysokości przepony, by upewnić się, że oddech wcale mu się nie spłyca. Przecież się nie pokłócili. To była tylko rozmowa. Riley wyszedł w odpowiednim momencie, bo z pewnością przerodziłoby się to w kłótnie, skoro postanowił obrażać kogokolwiek mu bliskiego. Zrobił to na złość czy faktycznie chciał mu doradzić? Dłoń z brzucha powędrowała znów wyżej, jakby była w stanie powstrzymać płuca przed zbyt pospieszną wymianą powietrza. - Ale chyba go zdenerwowałem - przyznał zaraz, próbując przypomnieć sobie zachowanie Krukona. Nie było krzyków ani agresji, więc póki Elaine nie zaznaczyła, że już wcześniej był spięty, nie brał pod uwagę, że w środku może być na skraju cierpliwości i dlatego uciekł od dalszej rozmowy. Zupełnie go nie znał i najwidoczniej zlekceważył swoją nieumiejętność odczytania jego mimiki. Znów popełnił błąd. - Ela. Ufasz mu? - zaczął najłagodniej jak potrafił, potrzebując chociaż jednej odpowiedzi po niewidomych, którymi obdarzył go jej chłopak - Wiesz o nim na tyle dużo, by ufać mu bezwarunkowo? - spytał, nie siląc się już na żadne uśmiechy, skoro i tak nie był w stanie ukryć w oczach zmartwienia, a patrzył się przecież prosto w duże, bystre oczy Elaine, którym z pewnością by to nie umknęło. Chciał usłyszeć, że nie wie. A mimo to ufa. Miłość przecież opierała się na naiwności. Nie można mówić o zaufaniu, jeśli jest się pewnym. Zaufanie polegało na tym, że wierzy się w coś “pomimo”. Gdy się ufa, nie potrzebuje się dowodów. A przynajmniej tym było dla niego zaufanie. Ale chyba nie radził sobie zbyt dobrze z tą formą, skoro wciąż ma głowę pełną wątpliwości.
Ostatnio zmieniony przez Skyler Schuester dnia 1/3/2020, 14:15, w całości zmieniany 1 raz
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wierzyła Skylerowi. Nie miała powodu, aby być wobec niego nieufnym bowiem znali się od paru lat i nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek się pokłócili. Doceniała jego umiejętności kucharskie, sympatyczny uśmiech, empatię i chęć niesienia pomocy. Uważała go za Puchona z krwi i kości, a jego popularność i niegdysiejsze skakanie z kwiatka na kwiatek uważała za pragnienie ofiarowania komuś swojej miłości. Podzielała ten stan, choć u niej objawiało się to niepoprawnymi zauroczeniami, często kierowanymi głównie do przystojnych uzdrowicieli. Aż uśmiechnęła się pod nosem, gdy przypomniała sobie siebie sprzed roku. Teraz miała Rileya i nigdy nie wymieniłaby go na nikogo innego. On był "tym jedynym". Czuła to całym sercem. Na wieść, że go zdenerwował, odwróciła się doń przodem i z zatroskanym wzrokiem pomknęła po jego twarzy. - Zdarza się... porozmawiam z nim później, jak ochłonie, gdziekolwiek teraz go wywiało. - przecież nie będzie robić Skylerowi wyrzutów z tego powodu. Szanowała prywatność Rileya i nie pakowała się buciorami w przyczyny jego kłótni, bowiem miała pewność, że prędzej czy później powie jej o tym, co go trapi. A nawet jeśli nie będzie chciał, to chociaż w milczeniu będzie siedzieć obok. Wyrozumiałość Elaine była naprawdę ogromna, a wszystko to było możliwe dzięki temu, że wiedziała, że ją kocha. Teraz to jej brwi zbiegły się ku sobie, bowiem nie spodziewała się tego pytania. O Merlinie, musiało nieść za sobą wiele emocji, tylko nie mogła odkryć pobudek Skylera. Skrzyżowała ręce pod biustem i przyjrzała się uważniej Puchonowi. - Dziwne pytanie mi zadajesz, Sky. - powiedziała wprost. - Tak. Odpowiedź to: absolutne tak. Znam go, wiem jaki jest i mu ufam bezgranicznie, a co za tym idzie kocham do szaleństwa. Dlaczego mnie o to pytasz? - złagodziła swój głos, rozplotła ramiona i podeszła do chłopaka, by dotknąć jego ramienia. - Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać, jeśli tego potrzebujesz, Sky? - miała już wprawę w zapewnianiu o swojej miłości, skoro tak wiele czasu potrzebowała, aby Riley zaufał jej w stu procentach. Potrzebowała dowiedzieć się skąd u Skylera ta myśl, czyżby coś sprawdzał? Odeszła odeń na momencik, by popchnąć wnętrzem dłoni białe drzwi, bowiem postanowiła zostać tu jeszcze na chwilę, jeśli Skyler faktycznie potrzebował rozmowy. Nie wyganiała go, a Rileya znajdzie w drugiej kolejności. Miała tutaj kolejnego spiętego chłopaka, któremu chciała pomóc. Jak nie Elijah, to Riley, a jak nie on to Skyler. Marzyła, aby posiadała możliwość odebrania im trosk, by w czasie ferii uśmiechali się szczerze i zrelaksowali na tyle, ile to tylko możliwe na Mont Blanc.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Kocha do szaleństwa. Czy faktycznie? Czy naprawdę zdawała sobie sprawę z tego czym jest szaleństwo z miłości? Czy byłaby w stanie kochać bez wzajemności? Kochać mimo słuchania imienia kogoś innego zapętlonego bez żadnej wizji końca? Kochać ze świadomością, że okłamuje się drugą osobę, byle tylko utrzymać ją przy sobie jeden dzień dłużej? Złamać swoje zasady, byle tylko móc dalej kochać z bliska, nie dać się odsunąć… Łatwo jest kochać, gdy jest się kochanym. Piękna, perfekcyjna para prefektów z bogatych rodzin. Nikt nie wątpi w ich miłość, bo przecież okazują ją sobie bez przerwy w każdym geście i spojrzeniu. To nie miało nic wspólnego z szaleństwem. Wzruszył ramionami(?) Nie był pewien czy zareagował jakkolwiek na jej pytanie, zbyt zajęty wyciszaniem zazdrości. Elaine zasługiwała na to wszystko. Na miłość, na czułość, na zaufanie. Nie mógł pozwolić sobie patrzeć przez pryzmat zazdrości. Nie na nią. Nie na najukochańszą ze wszystkich Krukonek. Poczuł dłoń na ramieniu i spojrzał prosto w duże oczy, obiecujące zrozumienie i pocieszenie, ale przecież wiedział, że nie będzie w stanie jej tego wyjaśnić. O co miałby się zapytać? Co miałby powiedzieć? Może powinien poprosić, by dowiedziała się więcej niż on sam był w stanie wyciągnąć z Rileya? A może zarządać, by wymusiła na nim obietnice, że nie powie już czegoś takiego o Finnie? Nie. To nie na tym polegał problem. Chodziło o brak informacji. O jego własną niewiedzę. Elaine nie zna odpowiedzi na nurtujące go pytania. To Finnowi powinien je zadawać, a nie jej. Wiedział już, że popełnił błąd. Nie zawsze wystarczy czekać i słuchać, czasem trzeba też pytać i drążyć. Tylko co jeśli jest już za późno? Co jeśli zniszczył wszystkie swoje szanse w tamtej chwili, gdy powstrzymał Finna przed mówieniem? - Wiem - zapewnił ją, ale zamiast zapytać się o cokolwiek więcej czy podzielić się obawami, pokonał dzielący ich dystans i zwyczajnie objął ją w ciepłym przyjacielskim uścisku, pochylając się, by nie musiała stawać na palcach. Najwidoczniej tego właśnie potrzebował, by móc wziąć swobodny oddech i choć na chwilę zapomnieć o ciężarze za mostkiem. - Z dumą oglądałbym Cię w szatach Hufflepuffu - mruknął cicho, a w jego ustach było to jednym z najszczerszych komplementów, którym mógł kogoś obdarzyć. W końcu sam nie był pewien czy zasługuje na swoje czarno-żółte godło. - Pójdę popytać o tę dziewczynę - powiedział, odsuwając się z niezbyt zadowoloną miną, ale zaraz spróbował nadrobić to uśmiechem. Uważał, że dla Elaine dziwne pytania i niezręczne reakcje były już wystarczającą dawką Skylera na dziś. Nie chciał zadręczać jej swoimi wątpliwościami, skoro wiedział już, że póki nie porozmawia z Finnem, to nie będzie w stanie się ich pozbyć. Wystarczająco namieszał już swoją obecnością w tym pokoju, psując szczęśliwej parze czas, który chcieli przeznaczyć dla siebie. Przy drzwiach odwrócił się do niej jeszcze raz, chcąc powiedzieć jej, że zasługuje na wszystko co najlepsze, ale zamiast tego przełknął tylko ślinę, uśmiechnął się ciepło i pożegnał krótkim “Złapiemy się gdzieś jeszcze”.