Górski resort słynie z luksusowych apartamentów, które zapewniają niesamowite widoki. W jednym pokoju znajdują się dwa ogromne łóżka, które perfekcyjnie dopasowują się do preferencji leżącego, a także niezwykle wygodne leżanki. Oprócz prywatnej łazienki, goście korzystać mogą z dwóch dodatkowych pomieszczeń, jakie stanowią obszerne szafy - znajdzie się tutaj wszystko, co potrzebne (od miejsca na czarty i przemoczone kurtki, przez wieszaki na koszule i suknie, po pudełeczka na biżuterię i stojaki na kapelusze). Dodatkowo, na każdego czeka jego własny szlafrok z wyszytym imieniem/monogramem. Jest dokładnie tak miękki, jak życzy sobie nosząca go osoba, a przy tym bez problemu dopasowuje się do temperatury.
Lokatorzy:
1. Isabelle L. Cortez 2. Gabrielle Levasseur 3. Boyd Callahan 4. William S. Fitzgerald
Na każdego gościa czeka drobny upominek - jest to bon na jeden darmowy zabieg w SPA znajdującym się w resorcie. Można wykorzystać go w dowolnym momencie, przez cały okres trwania ferii. Jeśli masz ochotę na element losowości, rzuć kostką na spersonalizowany bon: 1 - Masaż klasyczny 2 - Masaż peelingujący 3 - Masaż sportowy 4 - Masaż świecą 5 - Masaż czekoladą 6 - Dowolny zabieg na twarz Jeśli chcesz, możesz wybrać dowolną pozycję z powyższej listy.
______________________
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Poczuła delikatne szarpnięcie, które na ułamek sekundy wprowadziło ją w stan nieważkości, po którym znowu poczuła pod stopami podłogę. Chwyciła się delikatnie osoby, która stała najbliżej z cichym "przepraszam" na ustach, zupełnie jakby próbowała złapać równowagę - źle znosiła wszystkie magiczne - poza miotłą - środki transportu. Zamrugała kilka razy, kiedy okazało się, że miejsce do którego trafili spowite jest całkowitym mrokiem. Gdzieś z boku do jej uszu dobiegły nerwowe szepty, lecz ona zdawała się tym nie przejmować. Poprawiła materiał swetra odgarniając przy tym blond kosmyki, które mimochodem opadły jej na twarz kilka z nich zgarniając za ucho, kiedy łagodne światło zaczęło wkradać się między nich, ukazując hotelowe lobby. Panienka Levasseur uśmiechnęła się szeroko na bardzo znajomy widok. Jako rodowita Francuzka doskonale znała resorcie Beaumont, przynajmniej raz w roku razem z rodziną odwiedzając to miejsce. Słysząc swój rodowity język, uśmiechnęła się jeszcze szerzej, tak, że w jej policzkach pojawiły się słodkie dołeczki, zaś w zielonych tęczówkach zamigotały radosne iskierki. Całe powitanie przez właściciela dla niej samej było jedynie formalnością, wszakże Puchonka doskonale znała nie tylko panujące tu zwyczaje, ale również miła swoje ulubione miejsce. Zastanawiało ją tylko, jakim cudem dyrekcji szkoły udało się - w pełnym sezonie - znaleźć pokoje dla tak dużej ilości uczniów. Stanęła przed numerem drzwi, które wskazała jej karteczka chwilę jeszcze się wahając. W gruncie rzeczy miała jakieś złe przeczucia, gdyż wszystko wydawało się być zbyt piękne, a to zawsze, ale to zawsze! zwiastuje coś złego. Długo nie musiała czekać, los szybko pokazał jej, że nie jest w błędzie. Wzrokiem omiotła listę lokatorów przynależnych do pokoju numer 9, z wrażenia otwierając szeroko usta. Zaskoczenie minęło szybko zastąpione narastającą w niej złością, kiedy tylko dostała do trzeciego nazwiska. - Boyd Callahan?! To jest kurwa jakiś pieprzony żart - warknęła płynnie przechodząc na język francuski. Z irytacją uderzyła różdżką w drzwi, które otworzyły się przed nią. W pośpiechu odnalazła swoją walizkę rzucając ją na łóżko, aby jak najszybciej - jeszcze przed przybyciem reszty - przebrać się i opuścić to pomieszczenie. Zbyt zdenerwowana nawet nie zdawała sobie sprawy, że ostatnią osobą na liście był Will. Szybko pozbyła się swojego ubrania stając w samej bieliźnie co i raz odwracając się w stronę drzwi i nasłuchując czy ktoś nie nadchodzi. Szybki ruchem wciągnęła na tyłek spodnie, biorąc w dłonie biały sweter gdy zamarła słysząc charakterystyczne uderzenia różdżką w drewniane drzwi. Przełożyła głowę przez niewielki otwór w swetrze zupełnie zapominając o rozpuszczonych włosach, które zwyczajnie wplątały się w miękki materiał. - Żeby to była Isabelle, Isabelle, proszę - mamrotała pod nosem, zupełnie jakby to zmieniało cokolwiek, wciąż walcząc z plątaniną włosów i białego materiału. W momencie kiedy drzwi z lekkim skrzypnięciem otworzyły się,instynktownie odwróciła się w ich stronę w tej samej sekundzie nakładając sweter, jednak przybysz i tak przez dobrych trzy sekundy miał idealny wręcz widok na jej koronkowy stanik. Mimochodem policzki blondynki zrobiły się czerwone.
Destynacja szkolnych ferii była tajemnicą, a uczniowie już od paru ładnych tygodni poprzedzających wyjazd obstawiali, gdzie też mogą zostać wysłani w tym roku i jakie atrakcje będą na nich czekały; nie brał udziału w tych dysputach, słuchał jednym uchem i nie brał sobie do serca słów kolegów, sugerujących, że może to będzie Meksyk, a może Kanada, gdyż nie miał żadnych doświadczeń z takimi wycieczkami i dzięki temu też żadnych oczekiwań. Był jednak przekonany, że wszystko będzie lepsze niż spędzenie przerwy w Cork, jak co roku do tej pory. Czy miał wyrzuty sumienia, że olał rodzinę i czy dręczyło go poczucie, że zamiast zajmować się sobą, powinien pomagać w domu? Oczywiście. Podjął jednak decyzję pod wpływem impulsu, a teraz klamka zapadła i było już za późno, bo właśnie zmaterializował się w luksusowym kurorcie, a wraz z każdym krokiem z którym zbliżał się do przydzielonego mu pokoju, ten piekący go wyrzut, że jest okropnym synem i jeszcze gorszym bratem, palił go jakoś mniej, coraz bardziej zaś czuł, że choćby nie wiadomo co się działo, to będzie się tutaj dobrze bawił i W KOŃCU SIĘ ZRELAKSUJE. Z tą myślą, zdeterminowany do powyższych czynności, stuknął różdżką w drzwi pokoju numer 9 i gdy zamaszystym ruchem je otworzył, jego oczom ukazał się zupełnie niespodziewany widok, a mianowicie elegancki koronkowy stanik, normalnie tak elegancki jak ten hotel; kilka sekund konsternacji, i nim zdążył coś powiedzieć, albo taktownie się odwrócić, właścicielka biustu uporała się z zakładanym właśnie swetrem. Spojrzał jej w oczy i cały plan na relaks Merlin strzelił. - No, Gabrielle, ja rozumiem, że się cieszysz na mój widok, ale żeby tak od razu w staniku wyskakiwać? Nie trzeba było, naprawdę – zakpił sobie, chociaż jeśli miał być szczery, to nie miałby nic przeciwko, gdyby tak chodziła cały czas, spoko, tylko mogłaby się przy okazji nie odzywać, bo wiedział, że wystarczyłoby jedno słowo i już dałaby radę go zdenerwować, i żadna bielizna by nie pomogła. Ale chwila, moment. Bo on tutaj sobie żarty stroi, ale fakt faktem, że ona jednak tak sobie beztrosko, półnaga paradowała po JEGO APARTAMENCIE, NO HALO. Zamknął za sobą drzwi i wparował energicznie do środka, dopiero teraz uświadamiając sobie, że coś tu ewidentnie nie gra. (Oczywiście nie zaprzątał sobie głowy tym, by sprawdzić listę zameldowanych razem z nim, rzucił tylko okiem na dziewiątkę i popędził zajmować najlepsze łóżko). - A, przepraszam, kurwa, powiesz mi dlaczego mi tu świecisz cyckami w moim pokoju?! – burknął gniewnie, przyjmując tym samym swój typowy ton, którym traktował pannę Levasseur podczas większości ich dialogów i spojrzał na nią morderczo-wyczekującym wzrokiem, krzyżując ręce na piersi i starając się wymazać z pamięci obraz jej bielizny, która w ogóle go nie interesowała, przecież widział już pięć milionów ładniejszych (wcale nie) i w ogóle szkoda było komórek w mózgu na trzymanie takich wspomnień, o.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Poczuła jak cała krew z twarzy spływa na jej policzki, które wręcz płonęły ze wstydu, czuła gorąc bijący z tego miejsca, zaś ich krwiście czerwona barwa jasno dawała do zrozumienia, że Gabrielle nie czuję się komfortowo w sytuacji, kiedy jej dwa skarby wystawione zostały na widok obcej osoby. W momencie, gdy zielone tęczówki napotkały znajomą, a jednocześnie znienawidzoną twarz Callahana uczucie wstydu zastąpione zostało złością, która pojawiła się w momencie, kiedy zobaczyła jego imię i nazwisko na liście lokatorów przydzielonych do jej pokoju. Na trochę o niej zapomniała, a teraz uderzyła w nią ze zdwojoną siłą, spotęgowana dodatkowo słowami opuszczającymi usta Gryfona. Czającą się w oczach dziewczyny czerń całkowicie pochłonęła kolor żywej zieleni, dając do zrozumienia, jak bardzo wkurzona jest. - Callahan! - powiedziała przez zaciśnięte zęby, łypiąc groźnie na chłopaka. - Nie nauczyli cię pukać do drzwi? Czy to zbyt wymagająca czynność, jak na ciebie? - pytanie za pytaniem, pełne irytacji oraz okraszone nutą sarkazmu opuszczały usta Gab i gdyby wzrok mógł zabijać - Boyd od kilku sekund leżałby już martwy. Ruchem dłoni blondynka wyjęła włosy spod materiału pozwalając, aby swobodnie opadały na jej ramiona i plecy, starając się zachować spokój, choć było to niezwykle trudne w jej przypadku. Przygryzła wewnętrzną stronę policzka, licząc że jej umysł skupi się na bólu wywołanym przez ten gest, zamiast na tych wszystkich negatywnych emocjach wymierzonych w bruneta. - Ciesz się. To jedyny taki widok w twoim życiu. Masz szczęście - dodała na jego komentarz dotyczący jej stanika, widząc, że właściwie był zadowolony z tego co zobaczył. Uniosła w ironicznym geście kąciki ust do góry, choć w jej subtelnym uśmieszku nie było ani krzty radości. Wciąż obserwowała zmieniającą się twarz Boyda, widząc jak powoli dociera do niego, że przebywają w tym samym pokoju, a oprócz nich są tu również ich walizki. Uśmiech dziewczyny sukcesywnie powiększał się w takim samym tempie, jak do Gryfona docierały wszystkie fakty. Słysząc jego słowa dotarło do niej, że nie zapoznał się z listą lokatorów, co sprawiło, że śmiech opuścił jej usta, lecz ciężko było doszukiwać się w nim przyjemnych dźwięków, wręcz przeciwnie - brzmiał nieco złowieszczo. - Rozejrzyj się Callahan. I rusz trochę tym narządem - powiedziała, podchodząc do niego i uderzając palcem wskazującym w jego skroń - Jeśli go posiadasz oczywiście, w co śmiem wątpić - dodała, odchodząc od niego, aby z walizki wyjąć jeszcze kurtkę i zamknąć ją.
- Wolałbym sobie różdżką oczy wydłubać niż być narażonym na ten widok jeszcze raz - odparował, gdy Gabrielle wytknęła mu, że powinien docenić jedyną okazję w swoim życiu na spotkanie z damską bielizną; nie do końca było to kłamstwo, bo przecież tak zupełnie obiektywnie była z niej superlaska, i gdyby była na przykład marmurowym posągiem albo bezimienną modelką uwiecznioną na obrazie to z całą pewnością doceniłby jej wdzięki, w końcu z tą figurą i kaskadą blond włosów bliżej jej było do dzieła sztuki niż zwykłego śmiertelnika. Niestety, Gab była tylko człowiekiem, mającym - oprócz zalet - również wady, a pech chciał, że Boydowi dała się poznać akurat od tej mniej przyjemnej strony; dlatego była raczej piękną rzeźbą owniętą w parszywą pajęczynę, była obrazem, ale pokrytą grubą warstwą kurzu. Nieprzyjemny charakter i złośliwości dziewczyny skutecznie przyćmiewały jej urodę, sprawiając, że w jego oczach stawała się znacznie mniej atrakcyjna, w ogóle nie skupiał się na atrybutach jej wyglądu, bo był zbyt zaabsorbowany tym, jaka jest głupia i wstrętna, i tym by jak najbardziej jej dopiec. Nie mógł uwierzyć, że organizatorzy wyjazdu potraktowali go w tak okrutny sposób i umieścili w jednym pokoju z tą harpią, po prostu nie mieściło mu się to w głowie, nie potrafił sobie kompletnie tego wyobrazić, że od teraz każdy poranek miałby rospoczynać w jej towarzystwie, co dzień mijać się w drzwiach pokoju i co wieczór pluć do tej samej umywalki podczas mycia zębów. Zasypiać, leżąc raptem na wyciągnięcie ręki od siebie; zakładając, że w ogóle by zasnął, bo jak można spokojnie spać, wiedząc, że tuż obok jest ktoś kto życzył mu wszystkiego najgorszego? Nie dało się. Nie było takiej opcji. Chuj go strzelał na samą myśl. Musi natychmiast stąd wyjechać. To jedyny ratunek. Z pełnych trwogi rozmyślań wyrwał go złowieszczy śmiech Puchonki i niespodziewany cios w skroń; jak to bywa przy tego typu atakach, nie bolało, ale wzięło go z zaskoczenia. Pacnął więc odruchowo ręką dłoń dziewczyny, jakby odganiał się od natrętnej muchy, i uniósł się gniewem. -I GDZIE Z TYMI ŁAPAMI, WON MI STĄD Z NIMI! - huknął rozeźlony, robiąc solidny krok w tył, by znaleźć się dalej od niej i wpadł na czyjąś walizkę, która przewróciła się na stolik nocny i narobiła niezłego rabanu. Rączka bagażu zahaczyła o stojącą na krawędzi szafki elegancką karafkę z wodą; pchnięte naczynie upadło z hukiem na posadzkę, rozbijając się na mnóstwo kawałków i rozbryzgując dookoła odłamki szkła i wodę, która utworzyła niemałą kałużę. -I WIDZISZ CO NAROBIŁAŚ?! - naskoczył na Gabrielle, bo to jej wina, gdyby go nie szturchnęła, toby nie wlazł w walizkę i nie narobił bałaganu i hałasu. Kurwa. Przecież nie wytrzyma nawet jednego dnia w jej towarzystwie.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie było słów, które doskonale a przede wszystkim dokładnie opisać mogłyby całą niechęć, którą Gabrielle darzyła Gryfona. Gdyby ktoś postawił przed nią bruneta i karalucha - zdecydowanie wybrałaby to drugie stworzenie, nawet jeśli nienawidziła tych ohydnych robaków. Przy chłopaku nawet taki opancerzony zwierz wydawał się być bardziej przyjemny w obyciu. Pokręciła z przekąsem głową na jego słowa, które w jej mniemaniu miały mało wspólnego z rzeczywistością. Wszakże Boyd był jedynie dorastającym mężczyzną, więc kobieco ciało musiało robić na nim chociaż delikatne wrażenie. Gabrielle uśmiechnęła się z dziwną satysfakcją wymalowaną w zielonych tęczówkach. - Słaby z ciebie kłamca, Callahan. - stwierdziła starając się sprawiać wrażenie wyluzowanej, na której zaistniała sytuacja przestała robić wrażenie, choć w rzeczywistości aż kipiała ze złości wywołanej faktem, że zmuszona jest dzielić pokój z tym nadętym bucem. Kto właściwie wpadł na pomysł, aby do jednego pokoju wpakować mieszane pary?! To był jakiś poraniony żart. Prychnęła pod nosem do własnych myśli czując jak uczucie irytacji ponownie zalewa jej drobne ciało. Jak miała codziennie budząc się widzieć nadęta twarz Boyda, słyszeć jego chrapanie i wąchać jego ohydne bąki?! Na samą myśl robiło jej się niedobrze. W dodatku nie miała żadnej pewności czy w nocy, kiedy wszyscy zasną ten nie będzie chciał udusić jej poduszką? Zdaniem panienki Levasseur był zdolny do wszystkiego. Poczuła uderzenie zanim zdążyła zabrać dłoń. - Damski bokser! - odchrząknęła na jego huknięcie, masując delikatnie zaczerwienioną dłoń. - Trochę szacunku - dodała w momencie, gdy chłopak cofnął się potrącając jedną ze stojących nieopodal walizek. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko: walizka uderzyła w stojącą na stoliku karafkę z wodą, zaś ta z hukiem upadła na podłogę rozbijając się. Zawartość szklanego naczynia wylała się na podłogę, na której oprócz kałuży wody leżało rozbite szkło. - Nie dość że idiota to jeszcze niedorajda! - warknęła w stronę Gryfona wymachując przy tym oskarżycielsko rękami. -JA, JA NAROBIŁAM?! TO TY NIE POTRAFISZ SIĘ ZACHOWAĆ - ona również podniosła głos, mając w poważaniu to czy ktoś ich usłyszy. Nie będzie ponosiła konsekwencji za wybryki takiego buca. Mimochodem zrobiła się czerwona ze złości.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Podobnie jak chyba większość Hogwartczyków nie mógł się nie zastanawiać co organizatorzy ferii chowają w tym roku w zanadrzu; wszystko w końcu było jak zwykle takie top secret, tajne/poufne i w ogóle, nikt nawet pary z gęby nie chciał puścić i wszyscy mogli jedynie spekulować co do destynacji tegorocznego wypadu oraz możliwych atrakcji. Nie włączał się jednak w żarliwe dyskusje na ten temat, bo w gruncie rzeczy nie miało to dlań na dłuższą metę znaczenia; tak naprawdę nieważne czy będą to upalne tropiki, tak dla urozmaicenia, czy wręcz odwrotnie – jakaś lodowa pustynia, w końcu ferie zimowe zobowiązują, wszystko będzie po stokroć lepsze od spędzenia całych dwóch tygodni w rodzinnej posiadłości w Cork ze starymi wiszącymi mu nad łbem jak para wygłodniałych sępów. Szczególnie teraz, kiedy był na ukończeniu obowiązkowej nauki i stawał przed pierwszymi poważnymi wyborami odnośnie swojej przyszłości. Nie dzięki, serio. Chciał odpocząć od ksiąg i tego wszystkiego, a w domu na pewno nie byłoby mu to dane. Okazało się, że nie zafundowali im ani tropików, ani żadnego lodowego pustkowia, choć miejscówka zdecydowanie wpasowywała się właśnie w zimowe klimaty – tym razem zdecydowali się władować ich do luksusowego resortu usytuowanego w masywie Mount Blanc z mnogą ofertą zimowych sportów, no i SPA, ale uwagę Williama przede wszystkim przykuwały te pierwsze. W końcu aktywny wypoczynek to najlepszy wypoczynek, prawda? Nie była to jego pierwsza styczność z ośrodkiem Paradiso, jako dzieciak z zamożnego domu swego czasu miał okazję tu zawitać z rodzicami na zaproszenie jakichś ich snobistycznych znajomych, bo oni sami chyba nie posiadali w swoich słownikach terminów ‘dobra zabawa’ czy ‘wypoczynek’. Mimo okoliczności całkiem dobrze wspominał pobyt w tym miejscu, więc był jak najbardziej kontent z wyboru organizatorów. Kciuk w górę dla nich. Aż dziw, że w środku sezonu udało się znaleźć tyle wolnych pokoi, żeby ich wszystkich pomieścić, więc jasnym było, iż musieli pójść na jakieś ustępstwa. Obracał między palcami karteczkę z numerem przydzielonego pokoju, żwawym krokiem przemierzając korytarz; nawet nie wiedział z kim go w nim ulokowali, chciał po prostu jak najszybciej ogarnąć kwestię zakwaterowania i najchętniej od razu wyruszyć na podbój tutejszych stoków. Pokoju z numerem dziewiątym nie było trudno odnaleźć, szczególnie przez dochodzący ze środka bliżej nieokreślony harmider. Oho, chyba nie będzie mógł narzekać na nudę pod względem towarzystwa. So little did he know… — Co to za zaczynanie jakichś imprez beze… — Chciał zarzucić małym żarcikiem zaraz na wejściu, gdy tylko drzwi otworzyły się po stuknięciu w nie różdżką, ale urwał w pół zdania i zamarł na samym progu, gdy jego spojrzenie padło na… Callahana. Dłoń mimowolnie zacisnęła mu się mocniej na magicznym badylu, a czoło przeciął głębszy mars. Czy to jakiś nieśmieszny żart? A może pomylił jednak pokoje? Nie, to na pewno właściwy, jest tu przecież jego walizka, więc… — Ja pierdolę, serio?! Ze wszystkich ludzi… — wycedził przez zaciśnięte zęby, czując jak włosy jeżą mu się na karku. Za co kopnął go taki zaszczyt? Dopiero teraz przeniósł spojrzenie na drugą osobę w pomieszczeniu, którą była… panna Levasseur. Wyraz twarzy mu złagodniał na jej widok, choć przemknęło przez nią szybko stłumione zaskoczenie. Dyrekcja Hogwartu i koedukacyjne pokoje? Zaraz jednak ściągnął z powrotem brwi, uświadamiając sobie, że najwyraźniej wszedł w środku jakiejś burdy – wnioskując chociażby po ich podniesionych głosach oraz rozbitej karafce – i rzecz jasna z miejsca założył, że wina leży po stronie znienawidzonego Gryfona. Jakżeby inaczej. Zero obiektywności, nie w tym przypadku. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. — Kurwa, Callahan, widzę, że niezmiennie udowadniasz, iż jesteś nawet mniej okrzesany niż pierwszy lepszy ghul — prychnął, krzyżując ręce ma klatce piersiowej, mimowolnie zaciskał i rozluźniał przy tym wolną dłoń; niech mu tylko da powód, raz już mu jebnął i chętnie uczyni to po raz kolejny. Dobrze dla Boyda, że nie trafił tu chwilę wcześniej i nie był świadkiem sytuacji z bielizną, tego by nie przepuścił. William raczej nie miewał problemów z agresją, ale osoba Gryfona jak chyba nikt wybitnie potrafiła działać mu na nerwy, jak czerwona płachta na byka. Zerknął w stronę dziewczyny, by z powrotem przenieść wzrok na Boyda. Nie ma co, cudownie się zaczyna.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Szukam z karteczką w ręku swojego pokoju. Z lekko otwartą buzią podziwiając jak wygląda nasz nowy kurort. Nie pamiętam czy kiedykolwiek byłem w tak eleganckim miejscu nie byłem oczywiście. Podekscytowany na spotkanie ziomków z pokoju, licząc oczywiście na tych najlepszych, rozglądam się za moim numerkiem, kiedy nagle słyszę słowiczy głosik bardzo dobrze znanej mi osoby, niedaleko drzwi w kierunku których zmierzał Fitzgerald z mojego domu. Zmieniam wobec tego moją trasę i żwawo podążam za Ślizgonem i otwieram drzwi dosłownie w momencie w którym on je zamknął. Akurat wkraczam by usłyszeć wyjątkowo nieprzyjemne słowa nie tylko o moim najlepszym ziomku, ale też o moim zwierzątku domowym - ghulu zwanym FUJem. Dlatego patrzę niezadowolony w kierunku ziomka z drużyny. - Hej, trochę kultury ryży kardiganiarzu - mówię bardzo uprzejmie, podniesionym głosem, do kolegi, grożąc mu palcem. Rozglądam się dopiero teraz po sytuacji w pokoju, próbując ocenić co mogło się wydarzyć i patrzę na rozjuszoną dwójkę. - Powiedziałbym, że nie klnie się w towarzystwie dam. Ale znacie też żarcik o tym jak nazywamy Irlandczyka, który nie klnie? Mój dziadek zawsze go opowiadał. - dodaję jeszcze elokwentnie kiedy widzę kto jeszcze jest w pokoju.- Niemowa oczywiście, taki jest koniec żarciku. Hej, Gabrielle, ślicznie wyglądasz - mówię do dziewczyny, którą nie tak dawno poznałem w sumie i jej uroda wciąż jest dla mnie zastanawiająca. Dopiero teraz uśmiecham się szeroko do mojego ziomka i wyjmuję różdżkę, zakładając, że to on narobił bałaganu i planując jak zwykle po nim posprzątać. - Reparo - mruczę i karafka na ziemi ponownie tworzy piękną całość, a ja przeskakuję nad nią by rzucić się na Boyda, dosłownie na niego wskakując z łatwością, po latach praktyk, technice godnej mistrza, planując powalić go na ziemię jedynym możliwym dla mnie sposobem oprócz magii, wszystko przez to, że jestem przy nim odrobinę niższy. - BOYD, TY GŁUPIA PAŁO! - krzyczę równocześnie i puszczam go kiedy tylko widzę, że mój ziomek może zaraz się wywrócić. Puszczam go tak niespodziewanie, lekko popychając, że mam nadzieję, że tak się wydarzyło. Spadając z Boyda, rzucam się wesoło na najbliższe wolne łóżko, które prawdopodobnie należy do jedynej nieobecnej jeszcze kobiety w pokoju, Isabelle. - Nie mamy razem pokoju - mówię wyciągając nogi, obleczone jak zwykle w czarne rureczki na łóżku i pokazuję karteczkę na której nie widnieje numerek dziewięć. Z pewnością wszyscy w pokoju w tym momencie uronili łezki rozpaczy. - To musi być jakaś pomyłka - stwierdzam stanowczo i marszczę brwi. - William na pewno nie masz szóstki, czy coś? Nie powinieneś być w grupie ze swoimi gejami samców, czy coś? - zagaduję ziomka, ponownie bardzo uprzejmie, podnosząc się na chwilę na łokciach.
- NIE DRAMATYZUJ, GŁUPIA, LEDWO CIĘ SMYRNĄŁEM – bardzo go zdenerwowała ta insynuacja, jakoby ją uderzył, bo przecież nic takiego nie miało miejsca i dziewczyna ewidentnie koloryzowała; szkoda tylko, że gdyby ktoś ją teraz usłyszał, mając tylko słowo przeciwko słowu, uwierzyłby jej. Po tym jak w wyniku idiotycznego zachowania Gabrielle szklany wazonik wylądował w kawałkach na podłodze, sprawy nabrały jeszcze większego tempa; Boyd zaczął właśnie odkrzykiwać dziewczynie rzeczy podobnie miłe, co ona jemu, gdy drzwi otworzyły się i do środka wparował najpierw rudy kochaś panny Levasseur, na widok którego ciśnienie podniosło mu się jeszcze bardziej, a zaraz po nim do środka wślizgnął się… Fillin. Uff. - NO W KOŃCU KTOŚ NORMALNY – zawołał na widok znajomej mordy, czując spływające na niego fale ulgi i braterskiej miłości do tego głupiego ślizgońskiego leprechauna, który od razu po wejściu zaczął masakrować Fitzgeralda wyszukanymi obelgami, rozładowywać napięcie, naprawiać rozbite szkło i generalnie ogarniać sytuację. Dzięki Merlinowi za Fillina, bo gdyby nie on, bardzo możliwe, że w pokoju numer dziewięć krew by się polała. - Właśnie, ghule to ty szanuj, rudy obwiesiu, i pamiętaj, że jeszcze ci nie oddałem za bal – Boyd dorzucił swoje gniewne trzy grosze, podwijając rękawy i wchodząc w stan gotowości do obicia Williamowi ryja, bo od miesiąca szukał pretekstu, by to zrobić, i proszę bardzo, właśnie go znalazł. Ledwo jednak zacisnął dłoń w pięść, najlepszy kumpel wskoczył na niego z wesołą obelgą na ustach, tym swoim głupim zwyczajem, tak jak zawsze, i spowodował, że Gryfon sam wylądował pokracznie na podłodze. Nie było to przyjemne, ale za to skutecznie go spacyfikowało. - Tobie też zaraz obiję ryj, Felek – zagroził pod nosem, wcale jednak nie mówiąc serio, bo Ó Cealláchain był przecież w tej chwili jedyną obecną tu osobą, której nie nie cierpiał; w czasie gdy tamten bajdurzył dziarsko z łóżka, Boyd zaczął podnosić się do pozycji stojącej, a potem cofnął się o parę kroków, bo wciąż bardzo go korciło, by przyłożyć rudemu; obecność przyjaciela zadziałała jednak jako okoliczność łagodząca, trochę sprowadziła go na ziemię, powtarzał sobie, że nie warto przechodzić do rękoczynów. Skupił się na tym, co opowiadał jego ziomek. - Zaraz pójdę do recepcji i powiem typowi, żeby cię tu przeniósł, zmieścimy się, Fitzgerald może spać na wycieraczce przed drzwiami, a Levasseur na balkonie – zaproponował od razu, z rozczarowaniem przyjmując do wiadomości, że Fillin nie będzie mieszkał razem z nim w tym domu wariatów.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
-Sam jesteś głupi, ty… - zdążyła tylko odpowiedzieć, urywając w połowie zdanie, kiedy drzwi pokoju po raz kolejny otworzyły się i stanął w nich William. Otworzyła usta zaskoczona jego widokiem, marszcząc zaraz czoło, kiedy dostrzegła zaciskające się na różdżce palce Ślizgona. Westchnęła pod nosem doskonale zdając sobie sprawę, że reakcję tą wywołała obecność Boyda; od zajścia na balu budził negatywne emocje nie tylko w drobnej blondynce, ale również Willu. Czy po raz kolejny chłopak miał okazać się jej rycerze? W głowie szybko odpędziła od siebie tę myśli, zaś krzyki z nim rudowłosego czarodzieja skutecznie odpędziły od Gabrielle wyrzuty sumienia, które męczyły ją od tygodnia. Niestety przez cały ten czas nie miała okazji porozmawiać z Fitzgeraldem przez co czuła się jeszcze gorzej, jednocześnie dziękując za taki dar losowi; miała czas, aby ułożyć całą mowę w głowie. I tak była pewna, że rzeczywistość sama zweryfikuje wszystko, lecz chciała być wobec chłopaka szczera, z pokorą przyjmując wszystkie konsekwencje swoich czynów. Chciała podejść do Ślizgona, aby ostudzić jego emocje, lecz zanim wykonała chociażby krok w jego stronę, drzwi po raz kolejny się otworzyły; Gab spojrzała na nie w nadziei, że tym razem pojawi się w nich Isabelle, która jako najstarsza z towarzystwa sprowadzi wszystkich na ziemię - niestety nadzieja okazała się złudna. Zamrugała kilka razy, zanim jej umysł przetworzył wszystkie informacje, a przede wszystkim fakt, że oto wśród nich pojawił się Fillin. W dodatku chłopak wydawał się znać Boyda, od razu stając w jego obronie. Prychnęła. -Dzięki, Filin, ale wydaje mi się, że pomyliłeś pokoje - odparła na słowa nowoprzybyłego. Oczywiście nie umknęło jej to, jak w jego towarzystwie Callahan od razu nabrał pewności siebie, ewidentnie szykując się do ataku. Mimochodem blondynka stanęła przed Williamem, chcąc osłonić go swoim ciałem, choć w porównaniu z nim, jak i resztą chłopaków wyglądała niczym skrzat. -Will, myślę, że nie warto - szepnęła do chłopaka, kiedy pozostali zajęli się sobą. Z każdym kolejny słowem opuszczającym usta Boyda, jak i jego ślizgońskiego przyjaciela? czuła narastającą w niej złość. Zacisnęła drobne dłonie w piątki. - Callahan, zamknij lepiej pysk, bo źle się to dla ciebie tym razem skończy, a Ty Filin. Naprawdę zniżasz się do takiego poziomu? - spojrzała na bruneta unosząc brew do góry.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Atmosfera w pokoju numer dziewięć stała się już tak gęsta, że zaraz można by chyba zawiesić w niej siekierę, gdy do środka wtarabaniła się jeszcze jedna osoba – Filin. Swoim wejściem skupił na sobie uwagę obecnych, włącznie z nim, sprawiając tym samym, że widmo rozlewu krwi odsunęło się w czasie. Prychnął, przewracając oczami, gdy brunet podniósł głos i pogroził mu palcem, stając najwyraźniej w obronie Boyda. — Uważaj, bo jeszcze się przejmę — odparł z ironicznym uśmieszkiem, oczywiście nieprzejęty, a potem zerknął w stronę Gryfona, gdy postanowił dorzucić swoje dwa knuty. Zdawało się, że w obecności Ó Cealláchaina dostał jakiegoś dodatkowego boosta do pewności siebie. — W sumie fakt, obrazą dla ghuli jest przyrównywać do nich takie ścierwo jak ty, Callahan — poprawił się, a widząc jak zamierza się do ataku, schował różdżkę i stanął w gotowości, żeby mu odpowiedzieć pięknym za nadobne. Mógłby w niego wprawdzie cisnąć jakimś zaklęciem, ale nie ma to jak soczysty cios w pysk. Znacznie większa satysfakcja. — No dalej, czekam, z najwyższą przyjemnością ci poprawię. Nim jednak doszło do jakichkolwiek rękoczynów w ich wykonaniu, tamten został spacyfikowany przez cherlawego Ślizgona, a jemu samemu drogę zagrodziła Gabrielle, próbując go sobą osłonić, choć była od niego prawie o głowę niższa i znacznie drobniejsza w posturze. Było to godne podziwu z jej strony, bo zdecydowanie nie musiała tego robić; sprawiło nawet, że coś w jego wnętrzu drgnęło, jednocześnie nieco studząc zapał do mordobicia. Wypuścił powietrze z cichym świstem. — Chyba masz rację — przyznał również szeptem i nieznacznie kiwnął głową, rozluźniając dłonie do tej pory wciąż zaciśnięte w pięści. Ta gra nie była warta świeczki. Spróbował też przybrać bardziej swobodną, nonszalancką postawę, ale i tak uważniejszy obserwator spostrzegłby czające się w nim wciąż napięcie, gotowość do reakcji, gdyby Gryfon coś jednak zaczął odwalać. Kryzys mógł zostać i chwilowo zażegany, ale nie zmieniało to faktu jaki wpływ miała nań obecność Callahana na, było nie było, ograniczonej przestrzeni. Z powrotem skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. — Nie sądzę. Zresztą czy to czasem nie są raczej twoje klimaty, Ó Cealláchain? — odpowiedział równie uprzejmie Filinowi, może podbijając to jedynie odrobinę kpiącą nutką. — Tak się na niego rzuciłeś, że prawie byłem pewien, iż zaraz zaczniecie się tu całować. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciw, co kto lubi nie, ale wolałbym jednak takich rzeczy nie oglądać w swoim pokoju. — Podkreślił bardziej słowo ‘swoim’, żeby nie było wątpliwości, że do żadnej pomyłki na pewno nie doszło; spojrzał na jednego i na drugiego, wcale niczego nie sugerował, absolutnie. Przeniósł wzrok na Boyda, czując jak znowu rośnie mu ciśnienie, gdy ten tylko otworzył jadaczkę. Starał się jednak zachować dobrą minę do złej gry. — Mam lepszą propozycję, ciebie wywalimy na tą wycieraczkę. Wszyscy na tym skorzystają, prawda, Gabs? — Z ostatnimi słowami zwrócił się do Puchonki, wyraźnie poirytowanej słowami obu chłopaków, kładąc jej dłoń na barku i mimowolnie zaciskając. Po sile tego uścisku mogła poznać, że jego spokojny, kpiarski ton stanowi jedynie fasadę dla wrzącego wnętrza.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Syczę i podnoszę do góry ręce, kiedy słyszę bardziej obraźliwe rzeczy, które rzucane są między sobą. Znacznie bardziej nieuprzejmy niż moje ryże obelgi. - Co jest z wami chłopcy? - pytam aż szczerze zdziwiony dozą nienawiści i chęci wzajemnego wpierdolu. Chyba coś się wydarzyło pod moją nieobecność. Nie wiem czy Gab też jest w to uwikłana, czy jest po prostu stronnikiem jednej strony, tak jak ja. Po krótkiej szarpaninie z Boydem, polegiwaniu na łóżku i moim kolejnym śmiesznym żarcie, Gab i Will uspokajają się wzajemnie, ale mimo to Fitzgerald bystro odpowiada na moją zaczepkę. Zerkam na kluczyk i śmieję się krótko. - Chyba masz rację, to ja mam szóstkę - zauważam i macham karteczką w ich kierunku. - Chodź Boyd, już wiemy co musisz zrobić, żeby William nie przebywał z tobą w pokoju - mówią i klepię kusząco miejsce obok siebie, średnio jakkolwiek skrępowany jakimikolwiek głupimi insynuacjami dotyczącymi mnie i Callahana. Nawet na potwierdzenie mojej chęci ziomka w tym łożu wyciągam się i próbuję kopnąć go mocno w nogę. Zerkam w stronę Puchonki z przymrużonymi oczami. - Też byś nie chciała oglądać tego w swoim pokoju? Widzę, że Boyda nie chcesz nigdzie oglądać, ale gdyby na przykład zamiast na niego wskoczyłby tu William? - pytam z czystej ciekawości. Zwlekam się z łóżka do pozycji siedzącej, bo w międzyczasie panowie znowu grożą sobie pięściami i wydaje mi się, że mój przyjaciel naprawdę ma na to ochotę. Aż odrobinę się niepokoję. Ale jeszcze zamiast działać odpowiadam na dezaprobatę Gab. - Hej, tylko sobie żartuję. Jestem po stronie Boyda bo bardziej go lubię, a ty tak samo po Willa. Bo posłuchaj co mówią, żaden z nich nie brzmi jak człowiek z klasą. Ścierwa, kurwy, wycieraczki - mówię bardzo szczerzę do Gab, oburzony tym, że... no nie wiem myślała, że najwyraźniej jestem ponadto? W każdym razie bronię się, bo podoba mi się ta teza. - Zero kultury w pokoju numer dziewięć - dodaję jeszcze, bo przecież blondynka też krzyczy o zamknięciu pyska. - Dobra panowie i panie jest tylko jedna opcja - mówię nagle głośno i staję na łóżku, na którym siedziałem z poważną miną. - Musimy zrobić sparingi dwa na dwa. Mugolskie, bez różdżek, bo mi zabijacie przyjaciela inaczej. Proponuję Boyd kontra William, ja kontra Gab. Tak będzie w miarę sprawiedliwie. Takie wiecie. Tarzanie się po ziemi, klasyczne zapasy, wybieramy łóżka, każda para na jednym - rzucam kompletnie absurdalny pomysł, w którym będę mógł się tarzać na materacu z ładną blondynką. Zeskakuję z łóżka i wskazuję na nie Gabrielle, gdyby jednak nie miała ochoty spróbować takich zasad. - Albo zerknij do szóstki czy nie ma jakiegoś Rowle'a za którego bym nie przehandlował Boyda czy coś? - proponuję jeszcze teraz całkiem serio, patrząc na Puchonkę. Nie jest to jakiś przytyk czy coś, po prostu często widziałem jak Charlie sobie za nią chodził, nawet na lekcji gotowanka byliśmy razem w czwórce. - Inaczej tu poleje się krew. - dodaję i na wszelki wypadek stoję bliżej Boyda, żeby rzucić się na niego w razie ewentualnej próby potyczki.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Każde pojawienie się nowej osoby w pokoju, jedynie na ułamek sekundy maskowało złość, która czuła w sobie blondynka. Boyd od samego początku wywoływał w niej jedynie negatywne uczucia, jednak dziś przekroczył granicę, do której nie miał prawa się nawet zbliżyć. Gdy tylko ów moment, kiedy jej bielizna wystawiona była na widok Gryfona napłynął do głowy, Gab poczuła, jak policzki zaczynają ją wręcz palić. Fala wstydu zalała jej drobne ciało, a dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Powietrze w pokoju wydawało się wręcz elektryzować od nadmiaru zgryźliwych komentarzy, które jedynie podsycały negatywne emocje; zapewne wystarczyłaby tylko iskra, by doszło do wybuchu. Gabrielle nie chciała, aby w sprzeczkę między nią a Boydem wtrącały się osoby trzecie, w gruncie rzeczy to oni mieli ze sobą problem. Niestety, jak to w życiu bywa nie zawsze wszystko może iść zgodnie z planem. Westchnęła cicho słysząc kolejną wymianę zdań między chłopakami i nawet uśmiechnęła się - może nieco złośliwe - na insynuacje Williama dotyczące Boyda i Fillina. Zmarszczyła nos, kiedy Fillin zwrócił się bezpośrednio do niej, utkwił w jej osobie swoje spojrzenie, wyraźnie zainteresowany zdaniem, które miała na ten temat. - Pewnych rzeczy - niezależnie od osób biorących w nich udział - nie powinno się oglądać - odparła nieco dyplomatycznie, z lekkim zawstydzeniem. Ona sama nie chciałaby być oglądana przez kogoś w sytuacji imtymnej, nawet obdarzanie pocałunkami drugiej osoby w otoczeniu innych sprawiało jej trudność; zapewne z powodu braku doświadczenia w sprawach damsko-męskich. Zmierzyła chłopaka przenikliwym spojrzeniem zastanawiając się ile prawdy jest w tym, co mówi. Z jakiegoś powodu - był nim Boyd - przestała ufać Ślizgonowi, choć przedtem była do niego nastawiona neutralnie. Czyżby każdy to zdawał się z Gryfonem stawał się mu równym w oczach Gabrielle? Dziewczyna rzadko oceniała książkę po okładce, jednak z Callahanem było trochę inaczej, kiedy tylko widziała jego twarz zaraz budziła się w niej awersja, a to, że Fillin go lubił - zdaniem Levasseur - czyniło go podobnym i wywoływało u niej prawie takie same odczucia - mimo, że wiedziała, iż ludzi nie powinno się generalizować. -Skład tego pokoju to żart i to wcale niezabawny - odparła na słowa chłopaka, raz jeszcze przelatując zielonymi tęczówkami po zebranych w pomieszczeniu osobach. Ona. William. Boyd i Merlinowi winna Isabelle, która na szczęście nie była świadkiem przedstawienia. Organizatorzy musieli być chyba pod wpływem procentów, że właśnie ich wpakowali w to wszystko razem; to jak włożyć patyk w mrowisko i liczyć, że nic się nie wydarzy. Kiedy stanęła przed Williamem dopiero wtedy lepiej dostrzegła swoją pozycję; każdy z zebranych w pokoju chłopaków był od niej znacznie wyższy i można było od razu stwierdzić, że z żadnym z ich nie ma szans w starciu na pięści. Jednocześnie żaden z nich nie miał pojęcia - ani zapewne też nie podejrzewał, że blondynka od kilku lat aktywnie trenuje sztuki walki i gdyby tylko chciała, szybko by każdego z nich obezwładniła, wykorzystując przy tym ich przewagę nad nią; wzrost i wagę. Niemniej, nie chciała aby dziś doszło do kolejnego, otwartego starcia. Przyjaciel Boyda wciąż starał się uspokoić sytuacja, lecz Gabrielle odnosiła wrażenie, że tylko pogarsza on jej stan. Próby godzenia zwaśnionych stron nigdy do prostych nie należały, a w dodatku, w dziewczynie wciąż tliły się ogromne pokłady złości na Gryfona za wydarzenie z balu, kiedy to sprowokował ją i Willa; prawdopodobnie chciał zrujnować im zabawne, co na szczęście się nie udało. Śmiech z nutą rozbawienia opuścił usta blondynki, kiedy Filin rzucić swoją propozycję, która była całkowicie irracjonalna. - Masz marzenia - stwierdziła, patrząc na niego z rozbawieniem w oczach. Słowa te nieco rozgrzedziły powietrze wokół nich, pokręciła z dezaprobatą głową. Rozbawienie szybko jednak minęło, wystraszyło, że wspomniane zostało nazwisko Rowle, a w żyłach Gab ponownie zawrzała krew, natomiast policzki przybrały barwę dojrzałych truskawek. Mimo, iż wiedziała, że chłopak nie ma niczego złego na myśli, mimochodem dopadły ją wyrzuty sumienia, a to przełożyło się na gorszy nastrój dziewczyny. Jej sytuacja z Charlim była skomplikowana, jeszcze bardziej komplikowały ją wydarzenia, które miały miejsce na balu z Williamem w roli głównej. - Lepiej już sobie idźcie - powiedziała, wyraźny nacisk kładąc na każde ze słów i wymownie patrząc - wręcz zabijając wzrokiem - obu chłopaków. Widziała, jak Boyd otwiera usta, by coś powiedzieć lecz zanim to zrobił odezwała się ponownie - Już! . Wtedy Ślizgon skapitulował łapiąc swojego kolegę za ubranie. Szumiało jej w uszach, więc nawet jeśli coś jeszcze mówili zwyczajnie to do niej nie docierało. Dopiero kiedy poczuła na swoim ramieniu dłoń rudowłosego rozluźniła spięte mięśnie, odwracając się do niego przodem. - Spróbuję wyjaśnić sprawę pokoju w recepcji - powiedziała, starając się uspokoić. To był naprawdę ciężki początek dnia.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Ciężko byłoby mu się nie zgodzić ze stwierdzeniem panny Levasseur – skład tego pokoju był żartem i to na pewno z kategorii tych nieśmiesznych; w zasadzie – przynajmniej według Williama – konkretnie to jedna trzecia nim była, bo przeciw dwóm pozostałym absolutnie nic nie miał. To znaczy na pewno przeciw jednej, bo tożsamość ostatniej osoby wciąż pozostawała dlań tajemnicą, ale wątpił, żeby mogło być gorzej niż Callahan; tak się w końcu nie dało. Nie miał pojęcia kto dokładnie odpowiadał za zakwaterowanie i na jakiej zasadzie odbył się podział – chyba kompletnie na chybił-trafił – ale ten ktoś zdecydowanie się nie popisał, nawet jeśli nie mógł mieć pojęcia jak dużą mieszankę wybuchową mogą stworzyć niektóre połączenia. Filin chciał najwyraźniej dobrze, ale ani trochę nie poprawiał sytuacji – w pomieszczeniu panowało takie napięcie, że prawdopodobnie wystarczyłaby jedna iskra, żeby wszystko trafił szlag i w ruch jednak poszły pięści, choć zaledwie moment wcześniej udało się jakoś zapobiec rękoczynom. W powietrzu kłębiło się tyle negatywnych emocji, że szanse na jakiekolwiek porozumienie między zwaśnionymi stronami równały się obecnie zeru i nic nie wskazywało na to, żeby cokolwiek zdołało je zwiększyć. Na pewno nie w chwili, kiedy aż trójka obecnych pozostawała w bojowych nastrojach i żadne jakoś nie kwapiło się, żeby całkowicie odpuścić. A już zdecydowanie takiej mocy sprawczej nie miała ta kompletnie absurdalna propozycja rozwiązania sprawy, którą nagle rzucił drugi Ślizgon. Zapasy na łóżkach. Moment, co? Fitzgerald spojrzał w jego stronę z uniesioną brwią i miną wyrażającą coś w stylu no chyba cię do reszty pogrzało teraz. — Gwałtowna zmiana wysokości chyba źle wpłynęła na twoją głowę, Ó Cealláchain — prychnął, unosząc kąciki ust w uśmieszku o nieco złośliwym wydźwięku, w którym nie było jednocześnie ani cienia rozbawienia. Może w innych okolicznościach byłoby inaczej, ale obecnie rudzielec pozostawał na to wciąż zbyt wzburzony. Druga propozycja bruneta już brzmiała sensowniej, ale nim miał szansę jakkolwiek zareagować, Puchonka nagle wzięła sprawy w swoje ręce i tonem nieznoszącym sprzeciwu kazała tamtym zwyczajnie wyjść. Boyd miał chyba zamiar zaprotestować, ale Filin zrobił pierwszą mądrą rzecz, odkąd się tu zjawił – złapał swojego gryfońskiego kumpla za fraki i wyciągnął z pokoju. I całe szczęście, bo jeden Merlin raczy wiedzieć, jak ta sytuacja mogłaby się w innym wypadku skończyć. Wziął głębszy oddech, starając się odzyskać równowagę. Dziewczyna stała do niego w tamtym momencie tyłem, więc nie mógł dojrzeć jak mocno spąsowiała, gdy tylko padło nazwisko Rowle’a, ale nietrudno było mu dodać dwa do dwóch – jej nieco gwałtowna reakcja w końcu raczej nie miała niczego wspólnego z opcją przehandlowania Callahana, to byłoby jak wybawienie przecież. William nie należał jednak do ludzi wścibskich czy pchających nos w nieswoje sprawy, więc nie miał zamiaru jej indagować ani nic; posłał jej jedynie lekko pytające spojrzenie, gdy zwróciła się w jego stronę, wciąż mocno poruszona. — Przypomnij mi następnym razem, żebym aż tak bardzo cię nie wkurzał, wolałbym jednak nie wylecieć na pysk z własnego pokoju — rzucił tak na rozluźnienie, próbując nadać swojemu głosowi żartobliwy ton i nawet się przy tym lekko uśmiechnął, spychając jakoś na bok swoją irytację faktem, że był zmuszony dzielić ów pokój z Boydem. Przytaknął na jej słowa. — Mogę tam iść w sumie z tobą, dwie osoby może będą mieć większą siłę przebicia — zaproponował, choć miał solidne podejrzenia, że nawet tak mogą niczego nie wskórać; był w końcu środek sezonu, więc i tak cud, że jakoś udało im się tu wszystkich upchnąć. — A jak nie uda się załatwić niczego polubownie, to ja mówiłem całkiem serio z tą wycieraczką, wywalimy go i będzie po sprawie. Ciemnobrązowe oczy pozostawały skupione na jej sylwetce. Cóż, jakoś tak w ogóle nie przyszło mu na myśl, że on z jakichś względów – jak chociażby pewne zdarzenia między nimi – też niekoniecznie musiał jej leżeć jako współlokator.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie potrafiła powstrzymać złości, która niczym trucizna rozlała się po całym ciele na samo wspomnienie Charliego. Nie przypuszczała, że znajomość z tym Ślizgonem, tak mocno odbije się na jej dotychczasowym, względnie spokojnym życiu. Czy żałowała? Nie. Ciężko było żałować chwil, które już się wydarzyły, bo to one w jakiś sposób kreowały nasz charakter, jednak czuła się podle, zwłaszcza stojąc naprzeciwko Williama. Nigdy żadnemu z nich niczego nie obiecywała, nigdy nie mówiła, że zostanie dziewczyną na wyłączność. Więc dlaczego czuła, jak powoli przytłaczają ją wyrzuty sumienia? Natura blondyni była ciężka do określenia w kilku prostych słowach, stanowiła niezwykle trudny, pełen sprzeczności zlepek cech ukształtowanych na przestrzeni kilkunastu lat. Zbyt często poddawała się ona chwili, zbyt łatwo ulegała emocjom, które odczuwała w danym momencie, nie bacząc na przyszłe konsekwencje - to ją gubiło, gdyż jednocześnie lubiła jasne i klarowne sytuacje. Wzięła głęboki wdech, widząc pytające spojrzenie ciemnych odczuć, pod wpływem którego - od czasu balu - miękły jej kolana. Serce w piersi dziewczyny biło znacznie szybciej, zielone tęczówki nabrały ciemniejszego odcienia, zaś dłonie delikatnie się trzęsły, dlatego ukryła je za plecami, wykręcając sobie walce. Przygryzła dolną wargę, szukając w odmętach umysłu, odpowiednich słów, choć w gruncie rzeczy nie miała pojęcia co i w jaki sposób powinna powiedzieć rudowłosemu czarodziejowi. Czy właściwie dobrym pomysłem było poruszanie tematu Charliego, czy jednak można było go pominąć w ich relacji? Zanim jednak zabrała głos, ten odezwał się pierwszy, wywołując u niej delikatne uniesienie - w uśmiechu - kącików ust ku górze. -Myślę, że tobie to nie grozi, ale lepiej uważaj - oznajmiła, starając się nadać swojej odpowiedzi równie swawolny wydźwięk, lecz poszło jej to znacznie gorzej niż Ślizgonowi. Ciche westchnie opuściło rozchylone wargi dziewczyny, a spojrzenie uciekło gdzieś poza postać chłopaka, niby w stronę drzwi, lecz w rzeczywistości przytłaczające Puchonkę emocje sprawiały, że trudno było jej patrzeć w jego oczy. Wówczas rodził się w niej nakaz wyjawienia przed nim, tego co wydarzyło się w wieży. Różowy wyraz wstydu wkradł się na policzki Gabrielle, poruszyła głową, sprawiając że blond kosmyki opadły jej na twarz. Ułożyła ręce wzdłuż ciała, zaciskając dłonie w piąstki. W głowie wciąż na zmianę huczały jej słowa Chloé oraz Skylera, mieszkające się słowa wprowadzały w jej myśli jeszcze większy zamęt. Pokręciła głową ignorując każdą z danych porad, które jedynie utrudniały podjęcie decyzji, postanowiła zdać się zwyczajnie na los. Przewrotne fatum zawsze miało swój własny plan, a każde przeciwstawienie się mu mogło zakończyć się źle. Gabrielle sądziła, że w odpowiednim momencie dokona właściwego wyboru, jeśli oczywiście zostanie przed nim postawiona - tymczasem zamierzała cieszyć się życiem i z niego korzystać; to był wspólny punkt rad jej przyjaciół. - W takim razie chodźmy, zawsze warto próbować - oznajmiła już bardziej naturalnym dla siebie tonem i dźwięcznym głosem, chwytając dłoń chłopaka z uśmiechem na ustach, kierując ich kroki w stronę drzwi, ignorując dziwne spojrzenie czarodzieja.