Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Czas było przekierować trochę uwagi na szukających, zwłaszcza, kiedy dostrzegłam kątem oka, że Morgan radzi sobie całkiem nieźle. Na chwilę straciła środek rozgrywki z oczu i kiedy miała tłuczek do dyspozycji, zamiast celować w obrońce czy ścigającego, skierowała go prosto w gryfonkę. Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że znowu trafiła. Widocznie w ciąży, mimo dużo mniejszej sprawności też dawała sobie nieźle radę. Widziała, że przerwała jej w najgorszym możliwym momencie i bardzo ją to uciszyło. Kiedy doszła do wniosku, że kupiła sobie trochę cennego czasu, znowu wróciłam spojrzeniem na rozgrywającego kafla. Musieli wziąć się w garść, bo z bramkami z ich strony było różnie.
Nawet jak był śmiertelnie obrażony na Elio to nie mógł nie przyjść na mecz. W szatni unikał jego wzroku, jedynie witając się z nim krótkim skinieniem głowy na samym wejściu. Chciał życzyć swojemu kuzynowi powodzenia na nowej pozycji, ale powstrzymał się, nie wiedząc zbytnio jak to zostanie odebrane. A on nawet nie chciał mieć żadnej spiny z Eliją. Chciał po prostu uniknąć dłuższego kontaktu z Panzmorą, a spowodowało to jakieś kaskadowe konsekwencje w postaci cichych dni z jego najbliższym kuzynem. Sam nie był pewny dlaczego wylądował na pozycji pałkarza. Może i był postawny, dzięki swojemu wzrostowi, jednak nie był szczególnie silny. Próbował to wytrenować i chociaż wydawało mu się, że może przyłożyć w tłuczka z większą siłą niż Elaine to dalej nie był pewny, czy był odpowiednią osobą na tę pozycję. Z drugiej strony to nie tak, że mieli w czym przebierać... Zważył pałę w ręce, przez presję miał wrażenie, że była jeszcze cięższa niż zazwyczaj. Wskoczył na Nibusa 2015, podwędzonego ze szkolnego składzika, zabrał jeszcze kilka rzeczy z ekwipunku i wzbił się w powietrze. Gra była strasznie szybka, a nowa pozycja wymagająca. Miał wrażenie, że musi być wszędzie, że jak go tylko przez chwilę gdzieś nie ma, to krukoni dostają po dupie... i to dosłownie! Drugi pałkarz także nie mógł się popisać celem, więc tak naprawdę musiał się starać za dwóch. Mecz się ledwo zaczął, ale jego koszulka już się przyklejała do pleców. Szlag. Po chwili na trybunach zobaczył Blaithin. Zwolnił na chwilę tylko po to, żeby jej się przyjrzeć i właśnie wtedy tłuczek śmignął tuż przed nim. W ostatniej chwili się zamachnął, ale nie miał jak odbić go w przeciwnika, więc po prostu uśmiechnął się do Fire, widząc, że ta podąża za nim wzrokiem i wrócił do gry.
Kostka:3 Kuferek:5 Ekwipunek:Nimbus 2015 (+6) //zabieram miotłę i może coś jeszcze, muszę przeliczyć punkty, a nie chcę stopować gry
Uranus był załamany - tak bardzo zależało mu na wyniku tego meczu, a jego ukochany, najwspanialszy na świecie Ravenclaw już stracił jedną bramkę! Mało brakowało, aby mlody Coitus spadł z miotły, rozczarowany kolejnym negatywnym obrotem w swoim życiu. Niemniej jeśli chciał spróbować wyciągnąć z tej sytuacji choćby odrobinę to musiał się skupić, dlatego przeciągłym spojrzeniem przemierzył boisko. Przez moment wydawało mu się nawet, że dostrzegł złotą plamkę w oddali, lecz ku jego rozczarowaniu był to jedynie jeden ze złotych fajerwerków utworzonych przez kibiców przeciwnej drużyny. Pozostało mu tylko i wyłącznie krążyć wokół boiska z nadzieję, że coś z tego wyniknie.
______________________
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Bramka dla Gryffindoru, potem niepotrzebne podania i strata niebieskich. Wyglądało to dokładnie tak, jak chciałaby tego Moe i jak jeszcze przed meczem wyobrażała sobie przewagę swojego domu. Hemah zdobyła bramkę, co było równie dużym zaskoczeniem, co padający w grudniu śnieg. Harriette zapobiegła próbie obrony dzięki skutecznemu spałowaniu niewidomego (!) obrońcy Krukonów. Przebojowy mieli ten skład. Elijah na treningach nie miał lekkiego życia. A na meczach to już całkiem mógł tylko łapać się za głowę. Ale mecz się jeszcze nie skończył. Trzeba było dobitnie udowodnić, kto był tą lepszą stroną. Latacze i latawice, do boju!
Pozostały 3/3 przerzuty.
Hyacinthe Layton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 154 cm
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
Dzięki opatrzności Merlina się udało, a Hemah, uprzednio zgrabnie przechwytując jej podanie, trafiła gola dla Gryfonów. Na Twarzy Hyacinthe pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, zdobyła się nawet na krótkie oklaski. Gra toczyła sie dalej, a gracze przeciwnej drużyny nie byli wcale tak beznadziejni na jakich wyglądali, no chociaż na pierwszy rzut oka to nigdy by nie powiedziała, że takie jednostki, jak oni grają w Quidditcha z własnej, przez nikogo nieprzymuszonej woli. Kolejny rzut, kolejne przejęcie, które zgarnęła w łapki sprawę i znów ta sama sytuacja, całkowity brak możliwości dotarcia do obręczy przeciwnika i znów przerzut do Hemmah, bo ten trzeci ścigający to gdzieś się całkowicie indziej kręcił i go obok siebie nie widziała. No, miała typa opierdolić po wygranym meczu, ale no, na wszystko nadejdzie jeszcze czas.
kostka: 2 przerzuty: 2/2
kostka: 2 przerzuty: 2/2
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Czasem i w grudniu umie przygrzać słońce. Niemniej jej też nie dziwiło, że dobrze gra. Byłaby naprawdę zła na siebie, jakby pierdoliła po całości. Nie po to żyły sobie na treningach wypruwa, aby przegrywać ze studentami. Ba. Jakby ją ktoś teraz zobaczy bez grubego odzienia, to by mógł zauważyć, że przybrała na wadze - a wszystko to mięśnie. Kosztem kobiecości oraz delikatności, ale cóż. Nie ma w tym świecie nic za darmo. Nie więc opatrzność boska sprawiła, że dobrze gra, a pot, krew i łzy wylane podczas setek godzin ćwiczeń. Przyspieszyła, zgarniając kafel oraz sprawnie wymijając Krukonów, nim cisnęła mocno w obręcz przeciwników. Bez litości. Na boisku są wszyscy równi.
Podczas pierwszej w tym sezonie rozgrywki z Ravenclawem pogoda była wyjątkowo kiepska, nie dość że przeraźliwie zimna, to w dodatku deszcz znacznie utrudniał widoczność; wciąż jednak widzieli więcej niż obrońca Krukonów, także chyba byli na wygranej pozycji, przynajmniej w tej kwestii. Podczas tego meczu Boyd nie miał zbyt wielu okazji, by popisać się tym, jak pięknie potrafi operować swoją pałką, i większość meczu spędził krążąc po boisku i obserwując postępującą niesamowicie szybko akcję: zarówno ścigający jego drużyny, jak i przeciwnej, dawali z siebie wszystko, szastając podaniami jak opętani, a to do siebie nawzajem, a to do obręczy; i właśnie wtedy, gdy Hemah zbliżała się z kaflem do bramki przeciwników, Boyd wyczuł swój idealny moment, by w końcu zamachnąć się na tłuczek, za cel obrawszy sobie – wiadomo – obrońcę Krukonów. Dzięki połączeniu mocy jego imponującego bicepsu i pałki, tłuczek poszybował z porażającą szybkością prosto w twarz Fabiena, uniemożliwiając mu tym samym powstrzymanie kafla przed wpadnięciem w obręcz. Gol dla Gryffindoru!
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Okej, to tylko rozbity nos, tak? Bywało gorzej. Dużo gorzej. Zebrał się więc w sobie i zaczął oddychać ustami, zaciskając przy tym powieki. Nie, aby musiał widzieć cokolwiek. Mógł sobie zatem pozwolić nawet na pochylenie się, aby krew luźno spływała na trzonek miotły. Drgnął w pewnym momencie i rzucił się ponownie do próby obrony. Zakończonej podobnie, jak poprzednia - sromotną porażką i tłuczkiem, przytulającym się do twarzy. Ostry ból wybijanych zębów sięgnął aż potylicy, mało nie zrzucając jasnowidza z miotły. Jasnowidz kurna od siedmiu boleści, co nie umie o siebie zadbać. Utrzymał się cudem na kiju i chociaż bardzo chciał kaszleć, nie potrafił. Zbyt bolało. Ale czuł krew zalewającą usta, czuł zęby leżące na języku. Z trudem zmusił się do pochylenia, nawet nie będąc w stanie wypluć kawałków uzębienia, a tylko pozwalając, aby wypłynęły z ust, zmieszane z krwawą śliną. Jak to dobrze, że pada deszcz. Nikt nie widzi łez na jego policzkach.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Utrata kafla nie napawała mnie optymizmem, ale nie miałem żadnych pretensji do Melusine. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jej pozycja na boisku wcale nie jest dużo lepsza od mojej (naprawdę Gryffindor miał tyle samo ścigających co my?!), a jednak podanie wydawało mi się jedynym sensownym rozwiązaniem. Mimo wszystko, wciąż miałem nadzieję, że może uda nam się coś tutaj jeszcze ugrać. Elio chyba nie był zadowolony, kiedy popisaliśmy się takim słabym zagraniem, ale nie przejmowałem się tym teraz bardziej, niż powinienem. Na rozmowy o przesunięciu do rezerwy przyjdzie czas po meczu, kiedy to (być może) uda nam się tym razem nie wylizywać ran w pokoju wspólnym. Póki co zapowiadało się jednak na sromotną porażkę, bowiem pałkarze Gryffindoru mieli całkiem niezłego cela i tym razem znowu utrafili Fabiena w twarz. - Ej, ogarnijcie się trochę! - Wrzasnąłem na nich, wkurzony, że traktują niewidomego jak chłopca do bicia. To już nie można było strzelać w ramiona czy tułów? Przeleciałem obok Boyda z taką prędkością, że miałem nadzieję, iż chociaż wybije go z równowagi i przejąłem kafla od obrońcy. Irytacja najwyraźniej dodała mi skrzydeł, bo udało mi się przemknąć przez całe boisko i ponownie rzucić na pętlę. Jak się okazało, nie miało to później większego znaczenia, ponieważ kilka minut później zlatywałem już na ziemię po tym jak Morgan złapała znicza. Opadając na murawę, wpadłem butem w coś twardego. Nie mogłem powstrzymać prychnięcia, kiedy odkryłem, że to czaszka. Chociaż coś pozytywnego na koniec tej rzeźni.
Przerzuty: 1/2 6 - rzut na pętle
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Szło tak dobrze, że nawet nie obserwowała boiskowych wydarzeń. Słyszała, co się działo na bieżąco dzięki dopingowi gryfońskiej strony trybun. Znów bramka, znów obrońca znokautowany (może był przekonany, że leci w niego piłka, którą należałoby obronić?). Krukoni rozpoczęli akcję, jednak Moe nie zwracała na to uwagi. Pomimo paskudnej pogody rzucił jej się w oczy znicz w wyjątkowo przystępnej pozycji, a przy okazji nie wymagającej tego, aby wyczynowo po drodze omijać śmigające tłuczki. Rzuciła się ku niemu. Odfrunął w stronę obręczy czerwonej drużyny, ale na niewiele mu się to zdało. Davies wyminęła jeden z obręczowych słupów i śladem złotej piłki odbiła ku górze. Nabrała szybkości w tempie piorunującym, a chwilę później miała już znicz w palcach, krzycząc, że zakończyła właśnie mecz. W momencie wykrzyku odwróciła głowę w stronę Pro, a jej oczom ukazał się Pan Naczelny Prefekt. Zerknęła na niego przez ułamek sekundy, a jej spojrzenie wyrażało podbitą właśnie po stokroć satysfakcję. W tej rozgrywce chodziło już teraz o wszystko. O domy, o punkty, o umiejętności, o odznaki (choć o to bardzo okrężną drogą i chyba tylko ona dostrzegała tę zależność, nadal urażona dostojeństwem i pogardą, jaką wykazał się na pamiętnym treningu). Nie dbała o to, czy Riley 'OMG (Obcisłe Maksymalnie Gatki)' Fairwyn patrzył na nią. Patrzył cały stadion. I to ona miała złoto w dłoni. Kafel przeleciał gdzieś obok. Nie mial znaczenia. Nastolatka rzuciła się w ramiona Pro, zręcznie unikając wpadnięcia na siebie, hehe, kijami.
Uranus naprawdę kochał Quidditcha i choć biorąc pod uwagę jego zdolności manualne, trudno było w to uwierzyć, to naprawdę przez wiele lat dążył do tego, żeby znaleźć się w drużynie. Choć nigdy nikt go tam nie chciał to nie poddawał się - połamane kończyny i utracone palce nie był żadną przeszkodzą, bo liczyło się tylko to, żeby w końcu coś osiągnąć i wyjść z grupki najsmutniejszych przegrywów w tym brytyjskim przybytku. Zawsze jednak śmiali się z niego i wytykali palcami, miał więc nadzieję, że tym razem będzie inaczej, mimo iż wzięli go tylko z braku laku i litości. Niestety wszystko okazało się tylko imaginacjami i złudzeniami - gdy już dostrzegł znicz i poleciałw jego stronę, przeciwnik sprzątnął mu go sprzed nosa Wszystko wskazywało na to, że Uranus przyniósł pecha drużynie i skazał się na dalsze rozczarowania.
K O N I E C M E C Z U Gryffindor 70:0 Ravenclaw
______________________
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle, podobnie jak wielu ludzi, nie lubiła krytyki skierowanej w jej stronę, zwłaszcza takiej, która nie miała swojego mocnego uzasadnienia. Gryfon wykazał się przedwczesną reakcją na to, co prezentowała przed nim blondynka. Bo czy zwykły lot, pozbawiony składu można było ocenić? W przypadku drobnej blondynki stojącej przed chłopakiem z zaciętym wyrazem twarzy, umiejętności latania na miotle można było podzielić w zależności od zamysłu osoby znajdującej się w powietrzu: przelot lub trening. Oba te pojęcia miały zupełnie inną definicję, ale również charakteryzowały się innym podejściem do samego lotu. Czyżby wprawne oko jej obserwatora nie było w stanie wychwycić tej znaczącej różnicy? Była zła na bruneta, jednak uśmiechnęła się do niego z lekką wyższością i niebezpiecznymi ognikami tańczącymi w zielonych tęczówkach. W ciszy wysłuchała wszystkiego, co ma do powiedzenia, zaś z każdym słowem opuszczającym jego usta poziom irytacji dziewczyny dramatycznie podniósł się ku górze. Zacisnęła dłonie w piąstki, czując jak paznokcie wbijają się w wewnętrzną stronę dłoni, wywołując ból. - Dupek z Ciebie - oznajmiła w dość dobitny sposób komentując tymi słowami jego zachowanie, była wręcz zaskoczona, że owe słowa opuściły jej usta, gdyż na co dzień takowych nie używała, nawet jeśli przechodziły jej w myślach przez głowę, Gabrielle nigdy nie wypowiadała ich na głos - do teraz. Policzki dziewczyny przybrały kolor czerwonego, dojrzałego jabłka z powodu szalejącej w niej złości, która powoli trawiła każdy atom jej ciała, do głowy wbijając szalone pomysły. - Skoro uważasz się za takiego specjalistę, to może sprawdzimy Twoje, jakże zawodowe umiejętności? - zapytała w słowo "zawodowe" wkładając tyle sarkazmu ile zdołała, prychając. - Accio miotła - przywołała do siebie sprzęt chłopaka, wkładając mu go w dłonie - Masz, może Ci się przydać - rzuciła z przekąsem, wsiadając na swoją miotłę. - Chyba, że jesteś tak dobry, że jej nie potrzebujesz - dodała, śmiejąc się, kiedy znalazła się w powietrzu. Do jej głowy przyszedł niebywale szalony i strasznie niebezpieczny pomysł, jednak miała dość pustych słów rzucanych przez chłopaka. Jeśli chciał pokazać co potrafi, musiał jej to udowodnić czynami, zapewnienia znaczyły dla niej tyle co nic. - A teraz mnie złap - oznajmiła i nie czekając na jego reakcję wzbiła się kilkanaście stóp w górę. Wiatr był tu zdecydowanie silniejszy, zaś powietrze mroźniejsze, zaciągnęła się nim czując jak drobinki lodu przenikają do jej płuc wywołując delikatny ból. Nie ufała nieznajomemu dlatego w pogotowiu miała już różdżkę, ustawiła miotłę w stabilnej, poziomej pozycji, po czym puściła jej trzonek starając się zachować równowagę. Gryfon miał świetny widok na wszystkie jej Poczynania. Powoli zaczęła stawać na nogach, dzięki wielu ćwiczeniom na desce potrafiła doskonale utrzymać równowagę ; najpierw kucnęła, by później powoli stanąć na trzonku, z wyraźną satysfakcją na twarzy, gdy się jej to udało. - To złap mnie! - krzyknęła ile sił w płucach, starając się przekrzyczeć wiatr, jednak palce dłoni mocno zaciskała na magicznym kawałku drewna. Nie ufała mu. Z tą myślą, rzuciła skoczyła...
Wiara potrafi być zgubna. A zaufanie do (nawet uzdolnionego) kolegi - tym bardziej. Skok z takiej wysokości nie może odbyć się bez ryzyka, a śmiało można nawet powiedzieć, że nie obejdzie się bez ofiar. Twoja miotła żyła już własnym życiem i wleciała w jedną z trybun z tak impetem, że złamała się na pół. Niestety musisz zapłacić za naprawę (odnotuj stratę 50 galeonów). Natomiast jeśli chodzi o ciebie, zbliżasz się do ziemi coraz szybciej. Ciekawe, czy twojemu koledze starczy refleksu, żeby cię złapać?
@Boyd Callahan rzuć literką na powodzenie, oczywiście, jeśli chcesz podejmować próbę, co wiąże się z pewnym ryzykiem. Twój próg powodzenia to 60%, czyli literka F i dalsze. (A=10%,B=20% itp)
Jeśli ci się udało: Udaje ci się złapać Gabrielle na samym końcu jej lotu. No, złapać to dużo powiedziane. Dziewczyna wpada w ciebie z impetem i uderzacie o ziemię. Rzuć kostką: 1-2: Amortyzujesz jej upadek, więc puchonka jest tylko lekko poobijana. Ty natomiast nie znalazłeś się w najlepszej pozycji, twój nadgarstek wykręcił się w dziwnym kierunku. Czujesz przeszywający ból. Koniecznie udaj się z tym do skrzydła szpitalnego (przynajmniej jeden post w przeciągu tygodnia). Ból będzie towarzyszył ci w kolejnym wątku. 3-4: Na szczęście nic wielkiego wam się nie stało, jesteście po prostu mocno poobijani. Za to twoja miotła jest w opłakanym stanie. Za jej naprawę trzeba zapłacić 50 galeonów. Sami zdecydujcie, jak podzielicie się kosztami. Odnotujcie tę stratę. 5-6: Bolesne siniaki będą towarzyszyć wam przez długi czas. W dodatku Gabrielle - skręciłaś kostkę. Musisz napisać jeden post w skrzydle szpitalnym w przeciągu tygodnia, a w kolejnym wątku bedziesz kuleć.
Gabrielle, jeśli chłopakowi nie udało się cię złapać, uratował cię profesor Limier. Przechodził tędy i w ostatniej chwili spowolnił twój upadek zaklęciem. Niestety, nie pozostał on bez konsekwencji - nadal uderzenie było bardzo silne.Twoja prawa ręką i noga oberwały najbardziej i są mocno obite, w dodatku uderzyłaś się w głowę na tyle mocno, że przez trzy następne wątki nie pamiętasz ostatnich trzech lat. Później pamięć wraca, ale nigdy już sobie nie przypomnisz trzech wątków poprzedzających to wydarzenie. Musisz rozegrać wątek (minimum po 5 postów) w Szpitalu Świętego Munga. Masz na to miesiąc czasu (do 25 grudnia).
Kiedy dziewczyna zaproponowała sprawdzenie jego umiejętności i wcisnęła mu w ręce miotłę, Boyd spodziewał się jednej z tych czynności weryfikujących sprawność, które wielokrotnie wykonywał na treningach drużyny, dlatego wizja ta nie zrobiła na nim większego wrażenia; nie ma problemu, pomyślał, mogą się trochę pościgać, a potem zwali ją z miotły, ale z niezbyt dużej wysokości, bo mimo wszystko szkoda by było, gdyby poobijała sobie tą całkiem niebrzydką twarz. Czekał na jakieś obszerniejsze instrukcje; musiało mu jednak wystarczyć lakoniczne „Złap mnie!”, które zinterpretował w ten sposób, że ona będzie uciekać, a on ma ją dogonić – o jak bardzo się mylił! Już miał wsiadać na miotłę i wzbijać się w górę, żeby jak najszybciej udowodnić swoją rację, gdy zauważył, że dziewczyna na wysokości kilku metrów zatrzymała się i robiła coś, co wyglądało jak… stawanie na miotle? Ale… po co? Niemożliwe, żeby była aż tak głupia, żeby skoczyć. Boyd potrzebował chwili na przetworzenie odbywającej się na jego oczach przerażającej sceny (może miało to jakiś związek z tym, że parę razy w życiu oberwał w beret a to tłuczkiem, a to zaklęciem, a raz nawet szklanką, ale to osobna historia) i chwilę stał jak ten Zmiatacz w schowku, obserwując jej wyczyny i zachodząc w głowę, co też ona o d p i e r d a l a, bo inaczej tego nazwać nie potrafił; dopiero kiedy dziewczyna była już w trakcie lotu między miotłą a glebą, uderzyło go, że TAK. Jednak była aż tak głupia, żeby skoczyć. Doskonale wiedział, że jest już za późno i nic nie wskóra, ale wewnętrzny ludzki odruch (bo rękę miał ciężką, ale serce dobre) kazał mu rzucić się w stronę tej durnej baby i chociaż podjąć próbę uratowania jej przed dotkliwym spotkaniem z ziemią; dotarł blisko, ale niewystarczająco blisko. Nie wiadomo, jak fatalnie mogłoby się to skończyć, gdyby szczęśliwy zbieg okoliczności nie sprawił, że na boisku zjawił się profesor Limier, który nie tylko zachował trzeźwy umysł, ale i wykazał się znakomitym refleksem, w ostatniej chwili spowalniając jej upadek zaklęciem; dziewczyna uderzyła głową o ziemię, ale ze znacznie mniejszym impetem, niż wskazywałoby na to tempo, z jakim spadała. Mimo tej interwencji była jednak nieprzytomna, dlatego nauczyciel zajął się wyczarowywaniem magicznych noszy, na których można było przetransportować ją w ręce magomedyków, których profesjonalnej pomocy z pewnością potrzebowała; Boyda zaś skierował do swojego gabinetu, gdzie następnie miał dokładnie wyjaśnić całe zajście i swój udział w nim. Pięknie. Nie dość, że będzie miał na sumieniu głupią bahankę, to jeszcze szlaban dostanie jak za człowieka.
Litera D /zt
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Bynajmniej nie chodziło mi dokładnie o to, że mam kiepskiego cela. Raczej to jak przerażona byłam całą grą, a w stresie raczej niespecjalnie dobrze sobie radziłam. Ale fakt, patrząc na to jak poradziliśmy sobie na ostatnim meczu, faktycznie mogło to nie wyglądać zbyt dobrze i kojarzyć się z tym, że nikt nie ma dobrego cela w Ravenclawie. - Pewnie masz rację. Ja głównie siedziałam w krzakach - mówię jeszcze i kręcę głową, jakbym chciała odgonić od siebie wspomnienie tej felernej rozgrywki. Uśmiecham się jeszcze smutno do nowego kolegi i wzruszam niechętnie ramionami. Na szczęście wszystkie włosy wróciły posłusznie na miejsce, nie wiem co bym zrobiła, gdyby tak nie było. W każdym razie obecnie idziemy i idziemy i już mi się powoli odechciewa tej wycieczki po zwierzaka i całą winę zwalam na Gunnara, który wysłał nas dosłownie szukać wiatru w polu. Czy tam w lesie. - No, to jest duży teren, a ja nie chodzę regularnie przy murach - mruczę już trochę nie w humorze przez to zwiedzanie i błądzenie po Hogwarcie. Czy w ogóle widzimy jeszcze jakieś tropy zwierząt? Czy może kompletnie zgubiły się gdzieś zadeptane przez innych uczniów. Jakkolwiek by nie było, my już możemy biec do powozu. Kiwam głową w truchcie do środka transportu, tak podekscytowana jazdą, że niemalże zapominam o bolących nogach. Z wielką ulgą siadam na miękkim materiale dając się ponieść powozowi. - Fakt, trochę śmierdzisz - zgadzam się z Tobą i przymykam oczka, żeby chociaż chwilkę pospać, ale niestety ledwo mi się tu udaje, a już musimy wysiadać na boisku quidditcha. Co my tu robimy? - Ej, czy w ogóle... - zaczynam trochę zaspana, próbując ogarnąć jakieś ślady czy sprawdzić gdzie dokładnie mamy iść, ale w tym momencie, według mnie znikąd, wyskakuje jakaś trenująca drużyna i jeden z jej członków z hukiem wpada na Lazara. Ile jeden człowiek może mieć kiepskich sytuacji w ciągu jednego wyjścia? - Na trytony, nic ci jesteś! - krzyczę w panice, kucając, by ci pomóc wstać.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle rzedko kiedy wykazywała się rozsądkiem w momencie, kiedy ktoś wszedł jej na ambicje. To tak, jakby w jej głowie nagle pojawiał się głos, szepcząc "Ty nie dasz rady, Ty. Gabrielle Levasseur?!", a ona wówczas porywała się często z motyką na słońce, przekonana o własnych umiejętnościach, nie bacząc na słabości, które jak każdy człowiek posiadała. Tym razem boleśnie się o tym przekonała, już w połowie skoku więc, że chłopak nie zdąży jej złapać. Był na to zbyt słaby? Nie była pewna, w ostatniej chwili użyła różdżki jako swojej asekuracji, w pośpiechu wypowiadając zaklęcie, lecz ono jedynie w nie wielkim stopniu zamortyzowało upadek. Poczuła tylko ogromny ból, który rozszedl się po całym ciele, a później zapadła ciemność.
/ zt
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Widział, że zaczynał ją już denerwować, choć absolutnie nie brał winy na siebie. To nie on, to to całe koło, seria niefortunnych zdarzeń, a może i świergotnik, na którego w obecnej sytuacji był w stanie zrzucić wszystkie winy tego świata. Całe szczęście, że ptaszek był zbyt osłabiony żeby dodatkowo zadręczać ich swoimi szaleńczymi piosenkami. W odwrotnej sytuacji, chyba w życiu nie mogliby poszczycić się dotarciem do rannego zwierzęcia i tym samym zakończeniem nienaturalnie długiego i męczącego spaceru. Choć i bez przeszkody w postaci ptasiego świergolenia zaczynał wątpić w szansę na powodzenie ich misji. Kiedy tylko wysiedli z powozu i zrobili kilka kroków naprzód, chcąc wytropić ślady zwierzęcia, ktoś wpadł na niego z impetem, zaskakując go tym do tego stopnia, że miast ustać na nogach, runął jak samotny kręgiel przewrócony siłą toczącej się kuli. Było to o tyle zabawne, że owa kula była drobniutka. Mała i raczej słabowita, przynajmniej w porównaniu z siłą, którą on sam dysponował. Gdyby nie był tak skupiony na wpatrywaniu się w trawę, pewnie do niczego by nie doszło. Odsunąłby się, zaparł mocno, albo, do licha ciężkiego, nie stał na samym środku boiska używanego przez jakąś drużynę. Odgarnął z oczu kilka loków, które do nich wpadły i z pewną dozą dezorientacji popatrzył na @Sol Irving, która, swoją drogą, przewróciła się razem z nim. — Sakra... Nic Ci nie jest? — w tym samym momencie co Melusine powiedział trochę niewyraźnie do Gryfonki, marszcząc ze złości brwi. Nie na nią, a na całą sytuację. I jego humor zaczynał porządnie się sypać, choć przejawiał silne tendencje do pozostawania optymistą w większości sytuacji. — Mam już dziś, kurwa, dość, tej cholernej Szkocji. — warknął pod nosem po rosyjsku, ale zaraz spojrzał na Krukonkę, wziął głęboki wdech i nakazał sobie spokój. — To przez tego ponuraka na Halloween w Dolinie Godryka. Annie Montgomery mówiła, że... — urwał, bo jak tak siedział na tej mokrej trawie, próbując zmusić się do stanięcia na nogi, zauważył ślady krwi, których niewątpliwie powinni szukać. — Trop! — ucieszył się z tego bardziej niż sam by przypuszczał, wobec czego wykrzyknął to całkiem entuzjastycznie, wskazując palcem odpowiedni kierunek. Podniósł się, nagle wcale już nie marudząc i uśmiechnął do Melusine. Pomógł też wstać tej biednej małej Gryfonce i dopiero potem poszli śladami zwierzyny.
Mecze zawsze należały do najciekawszych wydarzeń w życiu szkolnym i zawsze ściągały tłumy, jednak tak zapełnionych trybun jak dzisiejszego ranka dawno nikt nie widział. Okazja była specjalna, ponieważ w tym spotkaniu miały rywalizować ze sobą drużyny uczniów i nauczycieli. Aby uniknąć stronniczości profesorów Limiera i Avgusta, który mogliby sędziować na korzyść kolegów i koleżanek z pracy w tym meczu sędzia też był wyjątkowy. Do szkoły zaproszono znanego angielskiego arbitra, który sędziował spotkania nawet na Mistrzostwach Świata w Quidditchu - Hugh J. Nussa. Pogoda była nienajlepsza. Mróz i deszcz ze śniegiem nie były jednak w stanie ostudzić emocji. W końcu na płytę boiska wyszły oba składy i zatrzymały się na przeciwko siebie. Bardzo łatwo było rozpoznać nauczycieli, bo nie dość, że byli starzy to jeszcze wszyscy mieli na głowach mikołajowe czapki. Drużyny zatrzymały się naprzeciwko siebie. Nie było kapitanów, więc rytuał uściśnięcia sobie dłoni był trudny do zrealizowania. Zamiast tego profesorowie mieli dla swoich podopiecznych przygotowaną niespodziankę. Każdy z nich wręczył stojącemu na przeciwko nich uczniowi świąteczną czapeczkę elfa. Po tej walce o zniszczenie morale przeciwnika przyszedł czas na prawdziwe starcie. Rozległ się gwizdek i cztery piłki oraz 15 mioteł wzbiło się w grupę.
The member 'Mistrz Gry' has done the following action : Rzut kośćmi
'Kostki' :
______________________
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Mróz jej nie przeszkadzał. Rozgrzała się przed meczem odpowiednio i teraz gotowa była skopać kilka tyłków. Nie zamierzała dawać forów nawet ze względu na to, że owe tyłki były stare, pomarszczone, obwisłe lub z zapaleniem korzonków. Skoro wlazły na miotły, to zostaną zmasakrowane. Może tylko z mniejszą ilością przekleństw. Może. Bowiem jak tylko wręczono jej czapeczkę elfa, dziewczynie wyrwało się. - Oh, are you bloody serious? - Zanim zaśmiała się, uznając, że to w sumie zabawne. Założyła więc elfie akcesorium i poderwała się do lotu, niemal natychmiast przejmując piłkę. Szybko przechodząc do ataku na przeżartego artretyzmem Hala. Oby tylko nie doprowadziła staruszka do ataku serca.
Pomysł meczu przeciwko studentom był fantastyczny i Hal był jednym z pierwszych nauczycieli, który zgłosiła się do drużyny. Musiał mieć jakieś przeczucie w wakacje, skoro grał z dzieciakami w meczach towarzyskich. Osobiście podejrzewał, że sromotnie przegrają - te kilka treningów, które udało im się przeprowadzić, dały jasny obraz tego, kto ile lat nie siedział na miotle - ale nie zamierzał się poddawać. Nie dało się ukryć, że przede wszystkim liczyli na to, że zbieranina uczniów z różnych drużyn będzie kiepsko współpracować i ich największą strategią było podkopanie pewności siebie dzieciaków. Czapeczkami elfów na przykład. Hal ledwie doleciał do swoich pętli, gdy w jego stronę pędziła już Hemah z kaflem w ręce i wyglądało na to, że nikt nie zamierzał jej przeszkodzić. Po chwili został jeden na jednego ze swoją wychowanką i jak można się było domyślić - dał plamę. Złapał kafla już po tym jak ten przeleciał przez pętle. - Dzieci trzeba chować na zwycięzców - rzucił Davidowie razem z piłką, licząc na to, że Hemah też to usłyszy.
W młodości bezustannie siedziałem na miotle – Quidditch był jedną z moich ukochanych dziedzin i w szkole większość czasu spędzałem na miotle. Choć po dziś dzień często korzystałem z miotły, chociażby w kwestiach transportu i gier, jednak granie w prawdziwych meczach Quidditcha nie było dla mnie codziennością. Nie byłem już młokosem, a brak codziennej praktyki miał prawo się na mnie odbić, miałem jednak nadzieję, że młodość wcale nie przebija doświadczenia, a nawet jeśli to liczyłem na masę świetnej zabawy. Niestety nie wziąłem ze sobą z Czech mojej miotły, zresztą i tak była już lekko pogruchotana, wydawało mi się jednak, że na szkolnej też sobie poradzę. Musiałem przyznać, ze dzieciaki robiły wrażenie już od pierwszych chwil, nie zamierzałem się jednak poddawać. - Dzieciaki trzeba chować na umiejących znosić porażki - zażartowałem przejmując kafla, a następnie popędziiłem w stronę przeciwległej pętli. Niemniej uczniowie mnie okrążyli, więc mając wyjścia podałem piłkę do Estelli.
Podobał jej się pomysł meczu, w którym uczniowie mieli konkurować z nauczycielami. To był powiew świeżości, którego momentami brakowało jej w szkole. No i trzeba przyznać, nie bez wstydu, że nie pamiętała już kiedy ostatnim razem latała na miotle, zwłaszcza na boisku! Najwyższy czas, by to zmienić. Bezzwłocznie zadeklarowała chęć wzięcia udziału w bożonarodzeniowym meczym i tak oto znalazła się tutaj – uśmiechnięta, z włosami zaplecionymi w dwa ciemne warkocze i czapką mikołaja, której pompon podrygiwał z każdym ruchem. Była dziś istnym wulkanem energii i miała nadzieję, że dobrze ją spożytkuje. Jak strzała wystartowała w powietrzę, czekając na dobrą okazję do przejęcia piłki. Nim ta jednak nastąpiła, drużyna uczniów zdążyła wbić gola Halowi. Rzuciła starszemu mężczyźnie nieco współczujące spojrzenie, ale starała się nie łamać. Kafel wylądował w rękach Davida, a zaraz potem... w jej własnych! Trochę ją to zaskoczyło, ale zaraz się opanowała i pomknęła w stronę bramki drużyny przeciwnej. Widziała, że z boku zbliża się jej przystojny kolega, Morris, gotów pałować biednego ucznia. Wykonała rzut, jak na jej oko całkiem niezły i...
Zagrać przeszedł głównie dlatego, żeby pokazać wszystkim, że potrafi. Lubił być w centrum uwagi, lubił udowadniać ludziom, że jest po prostu najlepszy. Miał gdzieś chłodny dzień, podekscytowane głosu uczniów i innych nauczycieli. Chciał wygrać. Ubrał się ciepło, z pogardą patrząc na te czapki, które kazali im założyć. Zrobił to, upewniając się że wygląda dość dobrze, po czym chwycił miotłę w jedną rękę, pałę w drugą i wyszedł na boisko razem ze swoimi współpracownikami. Dość dawno nie czuł w ręce ciążaru pałki do Quidditcha, więc podrzucił ją kilka razy, żeby zważyć ją sobie w ręce. Może i chciał wygrać, ale nie zamierzał przypadkiem mocno poturbować jakiegoś ucznia, więc musiał wiedzieć z jaką siłą brać zamach. Wzbił się w powietrze krótko po usłyszeniu gwizdka, nie czekając na resztę. Latał nad boiskiem, starając się nie omijać żadnego tłuczka. Głównie wolał pałować uczniów, ale swoich też bronił, kiedy tylko była okazja. Przeklął cicho, kiedy strzelili im bramkę, ale co się dziwić jak na ich bramce był staruch z reumatyzmem. Na szczęście szybko wyprowadzili kontratak i ich ścigający znaleźli się przy bramce. Wtedy idealnie przed jego twarzą przeleciał tłuczek, którego wybił prosto w obróbce uczniaków, trafiając go w ramię. Piłka przeleciała przez bramkę. Remis, dobrze.
Kostki:1
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Co April robiła na boisku w ten chłodny dzień? W sumie to ciekawe pytanie, bo nikt jej do zagrania w świątecznej edycji meczu nie zmusił. Sama się zgłosiła, a wręcz wyrwała do przedstawiania drużyny nauczycieli w tym małym wydarzeniu. Na Saharze siedziała na miotle po raz pierwszy od bardzo długiego czasu o stwierdziła, że nie było wcale tak źle. Co prawda jeden z graczy przeciwnej drużyny sfaulował ją więcej niż raz, ale przymknęła na to oko. To tylko gra, niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie zagrał nieczysto, żeby wygrać. Pojawiła się chwilę przed meczem, żeby wybrać sobie miotłę. Nie posiadała własnej, a nie zamierzała wydawać okropnej ilości galeonów na przedmiot, którego praktycznie nie będzie używać. Morale nauczycieli chyba były dość wysokie, a przynajmniej tak wyglądało to z perspektywy pobudzonej kilkoma kubkami herbaty April. Cieszyła się, uwielbiała rywalizację, a to, że mecz przyniesie uciechę uczniom też wiele dawało. Już po chwili wyszła na boisko w czerwonej czapce, która gryzła się z jej włosami, przekazała prezent Moe, która stała naprzeciwko i wzbiła się w powietrze, wcześniej życząc powodzenia swojej chrześnicy. Zapomniała spojrzeć w którą stronę poleciał znicz, trudno.
Litera: A
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jasne, mogła być skrzatem, elfem, krasnoludem, hobbitem, a nawet ubrać słoniową trąbę. Sportowo była dziś tak nastawiona na rywalizację, że nic nie byłoby zdolne wybić jej ze skupienia i zacięcia. Rzadko zdarzało się, aby grała u boku osób z pozostałych domów. Właściwie nie dochodziło tego nigdy poza ewentualnymi treningami, czy zabawami na 2-3 osoby. Tym razem było inaczej. Tym razem wszystkich łączył jeden cel - dokopanie kadrze nauczycielskiej. Trochę przywykła, że podczas meczu najczęściej przebywała w rejonach własnych pętli, zwłaszcza po tym, kiedy jakiemuś zniczowi udało się jej chwilowo zwiać, albo kiedy robiła sobie krótkie przerwy na wypatrywanie skrzydełek pomiędzy latającymi graczami i śmigającymi piłkami. - Masz wszystkie zęby? - nauczona ostatnimi problemami krukońskiego obrońcy wolała upewnić się, że Swansea był zdolny do gry. Zwykle to on był po stronie pałującej, nie odwrotnie. Ale przynajmniej był widomy. Może więcej takich wypadków już go nie czekało.
Mam Gryfońską Błyskawicę, w kuferku 38, razem 43 pkt. - 4 przerzuty.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Choć był to zaledwie mecz towarzyski, nie było opcji żeby go przegapił. Zrobił absolutnie wszystko by wrócić ze swojego trzytygodniowego wyjazdu o takiej porze, by bez problemu się do niego przygotować. Zdążył nawet zahaczyć o poprzedzającą go lekcję gotowania! Co prawda zdążył stęsknić się za towarzystem rodziny, a przede wszystkim Pandory, ale obiecywał sobie, że czas na to, by nadrobić czas rozłąki, znajdzie zaraz po meczu. Teraz liczyła się tylko gra. Można by pomyśleć, że skoro nie gra wyłącznie z członkami własnej drużyny i nie występuje tu w roli jej kapitana, będzie on miał dla niego mniejsze znaczenie – ale wcale tak nie było. Może nawet przeciwnie? Czuł mniejszą presję i spodziewał się, że będzie czerpał z tego znacznie więcej rozrywki. No i miał znacznie lepszą możliwość, aby porządnie poćwiczyć, co było mu akurat bardzo na rękę, bo i tak zarządził zmianę swojej pozycji na bramkarza. – Szukaj co najmniej tak dobrze jak w meczu z nami – powiedział z uśmiechem do Moe, tuż przed tym zanim wsiadł na miotłę. Poprawił czapkę elfa, która trochę opadała mu na czoło i chwilę potem leciał już w stronę pętli, przy których wciąż czuł się trochę dziwnie. Ledwo zdążył się tam rozgościć, a Hemah wbiła pierwszego gola na konto ich drużyny. I chyba ucieszył się ciut za bardzo, bo chwilę potem Vicario mknęła ku jego bramce z zaciętą miną, a tuż obok niej leciał prfesor Morris, złowieszczo unosząc pałkę. Zaczyna się. Chciał i uniknąć tłuczka, i obronić bramkę, ale, cóż, nie wyszła mu żadna z tych dwóch rzeczy. Ramię uderzone tłuczkiem zapulsowało bólem i zaprotestowało przed szybkim wyciągnięciem ręki po piłkę, która przeleciała dosłownie kilka centymetrów dalej. – Jeszcze mam... – odpowiedział do Moe. Niech to szlag.
Kuferek: 25 + 6 za miotłę Przerzuty: 3/3 Kostka: —