Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Czas było przekierować trochę uwagi na szukających, zwłaszcza, kiedy dostrzegłam kątem oka, że Morgan radzi sobie całkiem nieźle. Na chwilę straciła środek rozgrywki z oczu i kiedy miała tłuczek do dyspozycji, zamiast celować w obrońce czy ścigającego, skierowała go prosto w gryfonkę. Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że znowu trafiła. Widocznie w ciąży, mimo dużo mniejszej sprawności też dawała sobie nieźle radę. Widziała, że przerwała jej w najgorszym możliwym momencie i bardzo ją to uciszyło. Kiedy doszła do wniosku, że kupiła sobie trochę cennego czasu, znowu wróciłam spojrzeniem na rozgrywającego kafla. Musieli wziąć się w garść, bo z bramkami z ich strony było różnie.
Tak jak chyba wszyscy inni na boisku, nie mógł doczekać się tego meczu, w końcu było to decydujące starcie, które miało albo przynieść im puchar quidditcha, wieczną chwałę, pierdylion punktów i ekstra wpis do CV albo dogrywkę z Krukonami, których co prawda ostatnio zmiażdżyli na sparringu, ale… po co ryzykować? Wchodził na boisko z lekko ściśniętym żołądkiem, jak zawsze, zdeterminowany żeby rozgromić wszystkich przeciwników swoją pałą; nietrudno było zauważyć, że większa część trybun jest w żółto-sraczkowatych barwach Hufflepuffu, a zewsząd łypie na nich wizerunek borsuczego ryja, co średnio dodawało otuchy. Wzbił się w powietrze, nakręcając w myślach spiralę gniewnych myśli, które miały mu pomóc w efektownym pałowaniu i pokazaniu tym śmieciom, gdzie borsuki zimują, ale gdy powiódł wzrokiem po trybunach, próbując wyłapać jakieś znajome twarze, od razu dostrzegł swojego najwierniejszego fana, najlepszego ziomka, miłość życia, Fillina, z wielkim transparentem na jego cześć. Całe wcześniejsze meczowe wkurwienie z niego wyparowało, aż złapał się za serce, wzruszony do cna, pomachał mu, i nim zdążył rozejrzeć się jeszcze za Larą, która też powinna gdzieś być, zgodnie z ich umową – z której on się wywiązał, bo uzupełnił swój meczowy strój o jej koszulkę, co wcale nie wyglądało dobrze ani nie było wygodne, ale mus to mus - mecz się rozpoczął. Od razu mieli okazję zobaczyć dwa ataki na bramki, zakończone efektownym działaniem obu obrońców i wspaniałe interwencje pałkarzy; krążył po boisku, czekając na okazję do uderzenia. Ta nadarzyła się, gdy Hemah ruszyła na pętlę przeciwników i należało unieszkodliwić obrońcę - tłuczek nadleciał wprost pod jego pałę, był jednak zbyt daleko by zaatakować Neia, dlatego podał do Loulou, stawiając na pracę zespołową.
Kość + przerzuty:oczka Kuferek: 68 Własny sprzęt: cały dobytek, +10 Wykorzystany sprzęt drużyny: podziękuję Łączna liczba punktów: 78 Pozostałe przerzuty: 7/7
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Była wkurwiona. Nawet nie wściekła, ale wkurwiona od momentu, w którym Puchoni spałowali jej braciszka. TO MAJĄ BYĆ ŁAGODNE BORSUKI?! No chyba ktoś coś pomylił w opisie domów, ale nie zamierzała się teraz o to wykłócać. Później spałowali Pro, co tylko podniosło poziom wściekłości u kanadyjki, w której ciemnym spojrzeniu czaił się teraz mord. Prawdziwa żądza mordu, a trzymając pałkę w ręce czuła, że może to spełnić. Trudno powiedzieć, czy Boyd to wyczuł, widział, a może po prostu wspólny trening i polepszona magicznie relacja dawały taki, a nie inny efekt, ale podał jej tłuczek. I to jak podał! Czy już mówiła o tym, że była pod wrażeniem jego gry? Teraz nie miała ochoty na wychwalanie go, a jedynie uśmiechnęła się z tryumfem, po czym z całej siły uderzyła w piłkę posyłając ją w stronę obrońcy Hufflepuffu. Nie miała ochoty patrzeć, jak przegrywają, a tak, cóż. Kolejne trafienie na jej punkt w małym zakładzie z Boydem i kolejne punkty dla drużyny.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Pozerkiwał po boisku, starając się nie odlecieć nadmiernie myślami. Ale nie zależało mu na grze tak, jak powinno. Nic zatem dziwnego, że rozproszył się w miarę szybko, odszukując wzrokiem Jacka. - Może zamiast pufka to zafunduję pizzę? - Spytał go, kiedy Moment przelatywał nieopodal. Pizza zawsze go motywuje. Każdy osioł posiada swoją marchewkę. Nawet, jeśli ta marchewka ma na sobie pepperoni i podwójny ser. Ale musiał skończyć rozważania o jedzeniu, bowiem nadlatywała piłka. Czy to tłuczek, czy kafel... Szybko powinien zorientować się w sytuacji i to najlepiej nie poprzez twarzą w twarz z rozpędzoną kupą metalu! Za późno! Znajdując się w ogniu krzyżowym, kafel-tłuczek, zaryzykował nalot na ten pierwszy. Niestety posłany w jego stronę tłuczek był szybszy uderzając go z impetem w prawy bark. Dźwięk łamanej kości wcale nie był tym, co chciałby usłyszeć w tej chwili.
Kość + przerzuty: BRAK Kuferek: 8 pkt Wykorzystany sprzęt drużyny: kask quidditchowy (+1), zestawy ochraniaczy (+1), Nimbus 2015 (+6), para rękawic z cielęcej skórki (+1), pary gogli (+1), kompas (+1), koszulka quidditchowe (+1). Łączna liczba punktów: 20 Pozostałe przerzuty: 1/2
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Ciągle po głowie chodził jej ten króciutki moment, w którym nagle kafel zniknął z jej rąk. Spodziewała się niby, że tak się może stać, a jednak nie udało jej się zatrzymać go na dłużej, przez co Gryfoni mieli okazję na szarżę i rzut. A żeby tak zupełnym przypadkiem też go nie stracili lub spudłowali. Wcale by się nie pogniewała, tak samo zresztą jak pozostali Puchoni na boisku i na trybunach. Może i nie miel szans na wygranie pucharu w tym roku, ale jeden wygrany mecz byłby jak najbardziej mile widziany. Chociaż tyle. W przyszłym roku mocno się odbiją i dadzą innym popalić. Zyskali kafla przez spałowanie Ferdinanda i zaraz go stracili z tego samego powodu, a ona zatrzymała się nagle, zawracając i kierując się w stronę ich obręczy. Halo, może jakiś tłuczek znowu chce się ładnie do kogoś przytulić? Przez kogoś miała oczywiście na myśli przeciwnika z piłką, bo akurat ich drużynie takie spotkania były niepotrzebne. Liczyła na kolejne udane akcje ze strony Nancy i Liama. Było już 10:10, więc kiedy znowu dostała kafla po straconej bramce, chwyciła go mocniej niż wcześniej i przyciągnęła do siebie, chcąc tym samym uchronić od ewentualnego zabrania. Leciała przed siebie w wiadomym celu i tym razem nic nie mogło jej powstrzymać. Oddała rzut, śledząc lot piłki, który zdawał się być jakby spowolniony. Świat na chwilę się zatrzymał.
Kość + przerzuty:1 Kuferek: 13 Własny sprzęt: - Wykorzystany sprzęt drużyny: Nimbus 2015 (+6), rękawice z cielęcej skórki (+1) Łączna liczba punktów: 20 Pozostałe przerzuty: 1/2
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Wraz z jej pierwszą akcją poczuła jak spływa z niej ta cała trema. Tak jak na treningu z Hem władowała w odbicie całą wściekłość, tak samo tutaj, wraz z kaflem posłała w kierunki ścigającego gryfonów cały ten niepotrzebny nadmiar emocji, pozostawiając tylko adrenalinę i… Radość! Naprawdę zaczynała się najzwyczajniej w świecie świetnie bawić! Zagrzewała swoją drużynę do walki radosnymi okrzykami, bo naprawdę była z nich dumna! Może było na to za wcześnie, ale jednak! Latała po boisku, czujnie wyszukując okazji do ataku, ale w pewnym momencie w końcu odważyła się zerknąć na trybuny. Wiedziała, że ten mecz, z wielu powodów, cieszył się dużą popularnością, a jednak mimo to zdziwiła ją ilość kibiców na trybunach i znowu poczuła znajomą gule zaciskającą się w gardle. Publiczność ją paraliżowała i już miała odwrócić wzrok, kiedy dostrzegła całkiem specyficzny widok. Czy to @Lyall Morris stał przy barierkach? W pierwszej chwili go nie poznała, bo wyglądał zupełnie jak nie on. Czy on miał borsuka na głowie? No nie mogła na to nie parsknąć z rozbawieniem. Nieco dalej zauważyła kolejną znajomą sylwetkę, na widok której również uśmiechnęła się radośnie. Widziała, że Viola coś krzyczy, niestety z całego tego zamieszania na trybunach docierały do niej tylko pojedyncze słowa. Obecność przyjaciół zdecydowanie podniosła ją na duchu, ale nie miała czasu się zajmować. Pomachała im tylko wesoło i wróciła do gry, bo tłuczek tylko czekał by zaatakować, a ona musiała być na to gotowa w każdej chwili. Skierowała się na środek boiska, by obserwować przepiękną akcję pałkarza i ścigającego. - TAAAAAK! KOCHAM WAS! - Ryknęła widząc jak Liam wyklucza Pro, a piłka rzucona przez Jacka przeleciała przez bramkę w pięknym stylu! Uśmiech na jej twarzy zdradzał dumę i niesamowite szczęście. Oby tak dalej, a naprawdę wyjdą z tego sezonu z godnością! Niestety radość nie trwała długo, bo kilka chwil później przeciwnicy zaprezentowali podobną akcję. Chwilowy remin, nic strasznego, wciąż mieli szansę na wygraną. Krążyła po boisku, czujnie szukając okazji do odbicia tłuczka i kiedy tylko mordercza piłka poleciała w jej stronę zamachnęła się i odbiła. Perfekcyjnie. Tłuczek poszybował szybko w kierunku obrońcy gryfonów dokładnie w momencie, w którym Ola wykonała atak na pętle. Czy będzie kolejny gol?!
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Kość + przerzuty:4 i 6 po czym przerzucone 6 na 4 Kuferek: 53 Własny sprzęt: 9 Wykorzystany sprzęt drużyny: Mój wystarczy Łączna liczba punktów: 62 Pozostałe przerzuty:5/6
Chyba jej strategia przyniosła oczekiwane rezultaty, bo niedługo potem Aleksandrze udało się strzelić kolejnego gola. Z zachwytem na twarzy Silvia obserwowała to zdarzenie! Trzeba było przyznać, że puchoni byli dzisiaj po prostu we wspaniałej formie i nic nie zapowiadało się na to, aby cokolwiek mogło ich zatrzymać! -ZAJEBIŚCIE ALEXA! DAJECIE PUCHONI! – kibicowanie udzieliło jej się pełną parą! Może powinna pomyśleć nad dopingowaniem ich z ławki? Ale na szczęście w porę okazało się, że był to głupi pomysł. Dostrzegła to, na co wyczekiwała od naprawdę długiego czasu. Pojedynczy złoty błysk, w przeciwnym końcu boiska! Wszystko wskazywało na to, że gryfońska szukająca jeszcze go nie widziała. Pochyliła się mocno do przodu i jak strzała pognała w tamtym kierunku. –Dalej kurwa, dalej! – próbowała maksymalnie przyspieszyć swoją miotłę, choć ta nie była w stanie dać z siebie więcej. Zwabiona jej ruchem Moe mogła pognać w jej stronę czym prędzej. Na szczęście tak się nie stało. Po chwili Silvia oderwała lewą dłoń od trzonka miotły po to, aby pochwycić złotą piłeczkę. I... TAK! ZŁAPAŁA ZNICZ! Uniosła rękę wysoko do góry, aby nikt kompletnie nie miał wątpliwości co do tego, że faktycznie tak się stało! Nie było żadnych wątpliwości! Puchoni zwyciężyli! -CARO DIO! NANCY! MAM TEGO SKURWIELA! – nawet nie była świadoma tego, że część z tych słów po prostu wypowiedziała po włosku. Najważniejsze było jednak to, że mecz był wygrany i to ona przyczyniła się do ich zwycięstwa. Pokazała, że jej powrót to nie był zły pomysł.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Był zadowolony, że Puchoni przejęli kafla już na samym początku. Tak, jak wierzył w zdolności obu drużyn, tak borsucze serce drżało na myśl, że drużyna Nancy nie byłaby w stanie tego wygrać. Przecież byli dobrą drużyną! Od zawsze! Tylko ostatnio spadły im morale. Gryfoni byli trudnym przeciwnikiem, który od razu wymuszał szybkie tempo gry, a tu proszę! Kafel dla Puchonów, rzut na pętlę, obrona, przejęcie przez Gryfonów, rzut na pętlę, obrona. Spałowanie obrońcy Gryfonów, punkty dla żółtych. Kafel po stronie Lwów, Nancy podania z Liamem, tłuczek w ścigającego czerwonych. Piekny mecz! Gryfoni nie byli dłużni… W międzyczasie kolejne gole, a szukający latali między wszystkim w poszukiwaniu znicza. Tyle emocji, tak wiele się działo. Latał w pobliżu, starając się zauważyć, gdyby ktoś przesadnie faulował, co w rozgrywkach było trudne do wychwycenia. Ostatecznie co było faulem? Przyglądał się Hemah, która zdawała się zbyt zmęczona ostatnio, ale nie odpuszczała. Dawała sobie radę. Dostrzegł poruszenie od strony Morgan i Silvii, więc to na nich skupił swoją uwagę. Leciały prosto za zniczem, a w spojrzeniu każdej widać było determinację. Nagle jedna dłoń zacisnęła palce na złotej piłeczce i… Cóż, szczęśliwie była to dłoń Puchonki. Właściwie nie spodziewał się innego wyniku, choć nie mógł mówić tego głośno, ale jeśli się nie mylił, Silvia grała także zawodowo. Choć Gryfoni byli faworytami, ten mecz był naprawdę świetny. Odgwizdał koniec meczu, dopiero teraz dostrzegając lecący w stronę pętli Gryfonów kafel oraz tłuczek uderzający w McGregora. Niestety, ten gol się nie liczył. - Koniec meczu! Panna Valenti łapie znicz! 60:10 dla Hufflepuffu! - krzyknął, uśmiechając się na koniec szeroko. Taki wynik zapewniał dwie rzeczy - świetną zapowiedź przyszłego sezonu z Nancy na czele Puchonów, a także jeszcze jeden pojedynek gigantów Lwy kontra Kruki.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Mecz trwał w najlepsze. Obie drużyny dawały z siebie wszystko, wylewając z siebie siódme poty, ale zwycięzca mógł być tylko jeden. Pro oczywiście liczył na to, iż Gryfki wyjdą z tego zwycięsko. Póki co przeciwnicy zdążyli jednak pokazać, że nie będzie to takie łatwe. Oczywiście lepiej by było dla czerwonych, gdyby mecz już od początku okazał się jednostronny, ale faktyczne wyzwanie pobudzało Pro do lepszej i mocniejszej gry. Oczywiście w swojej pozycji mógł jedynie krążyć przy obręczach, starając się być dla nich jak najlepszym strażnikiem, ale jakby nie patrzeć było to dość istotne! Inni byli w natarciu i to na jego barkach leżało ich zaufanie, iż nie pozwoli, aby przeciwnicy nabili gole, a jeśli już to niewielką ilość. Ten mecz zdecydowanie był ważniejszy od wszystkich innych. Chłopak powoli zaczynał tracić pewność, czy rzeczywiście jest aż tak spokojny, jak mu się wydawało. Przyśpieszony oddech, nerwowe postukiwanie koniuszkami palców o rączkę miotły definitywnie świadczyły o tym, że coś jest na rzeczy. Cóż, ten mecz niestety nie należał do najszczęśliwszych, w czym utwierdził go tłuczek, który trafił go prosto w prawy bark, skutecznie utrudniając obronę kolejny już raz. Musiał przyznać, że zdecydowanie nie docenił puchońskich pałkarzy.
Nie ma co ukrywać, że na quidditchu się nie znała. Mniej czy więcej wiedziała, jakie kto pozycje zajmował na boisku i co w związku z tym powinien robić. Cała reszta stanowiła dla niej istną zagadkę nie do rozwiązania. Wiedziała, że oni poruszają się w jakimś konkretny szyku, czy ustawieniu bojowym, które dla niej kompletnie nie było rozpoznawalne. Dlatego mogła tylko śledzić poszczególnych graczy na boisku i próbować zrozumieć, co tam właściwie się działo. Ponadto, co chwilę poprawiała tę nieszczęsną koszulkę tak, aby przypadkiem nic z pod niej nie wystawało. Cieszyła się, że tego feralnego wieczoru chłopak postanowił założyć coś, co nie prześwitywało. Inaczej zapadłaby się pod ziemię. A tak, mogła udawać, że wszystko jest w porządku i nic się tutaj szczególnego nie dzieje. Co było kompletnym kłamstwem. Puchoni zdobyli gola, co zostało przypieczętowane głośnym aplauzem całej publiczności. Lara wiedziała, że większość szkoły im kibicuje. Podobnież, gdyby oni wygrali, to Krukoni mieliby jeszcze szanse na wygranie pucharu quidditcha. Nic dziwnego, że każdego ogarniały takie emocje. Sama jednak pozostawała wierna swojemu domowi. Czerwone barwy stanowiły co prawda mniejszość na trybunach, ale nie w jej serduszku. Na szczęście gryfonii nie byli zbyt długo dłużnymi i odrobili szybko straty. Sama Burke głośno wiwatowała, jednak nie zamierzała niepotrzebnie wstawać z zajmowanego przez nią miejsca. Padł jeszcze kolejny gol, a potem wszystko zakończyła ta Puchonka z Włoch, kiedy złapała znicz i zaczęła drzeć z tego powodu ryja. Nawet Lara, która była nieobeznana w quidditchu, wiedziała co to oznacza: wygrali puchoni. Rozglądała się po trybunach, jak wszyscy wiwatują. Potem zaczęła przyglądać się gryfonom, którym wcale nie było do śmiechu. Szczególnie mocno jednemu, którego zdążyła już poznać bliżej. Niewiele myśląc wstała ze swojego miejsca i ruszyła w kierunku boiska. Czuła się tam kompletnie nieswojo, ale przecież musiała pokazać, że słowa dotrzymała. -Dobrze Ci poszło - uśmiechnęła się w kierunku Boyda, kiedy znalazła się w dosyć bliskiej odległości od niego. Wiedziała, że to raczej nie to chciał w tym momencie usłyszeć. Poza tym, miała szczerą nadzieję, że nie użyje na niej tej pałki, którą wciąż dzierżył w dłoni. Nim jednak coś powiedział, bezpardonowo złapała go za dłoń i położyła na swoim biodrze. Patrząc mu w oczy przeciągnęła jego własną dłonią w kierunku kolana, po udzie. Nawet głupi by się domyślił, co to oznaczało. Bo przez materiał koszulki, który stanowił dla niej teraz sukienkę, nie można było poczuć nic więcej. -Dotrzymałam słowa. - powiedziała, tym razem znacznie ciszej, poruszając brwiami do góry. -A ty podołałeś wyzwaniu? - puściła jego dłoń i odsunęła się delikatnie, aby nie stać się źródłem jakichś plotek. Zaplotła dłonie na wysokości klatki piersiowej ciekawa, co usłyszy.
- Trzymasz się? - podleciała do Pro, gdy tylko spostrzegła, że w walce dwójki szukających okazała się tą przegrywającą stroną. W obliczu tego, że Pro wyrwał już drugi raz od Puchonów, zakończony mecz, czy związana z tym przegrana niezbyt się już liczyła. Obejrzała chłopaka dość czujnie, z wolna oblatując go wokół, jednak pewna była tylko jednego - jeszcze żył. A tak poważnie to chyba nie odczuł jakoś wielce otrzymanych obrażeń. Skierowała się ku ziemi, wylądowała, skinęła do Nancy w ramach ubogich gratulacji, tylko na to póki co będąc się w stanie zdobyć. A potem uniosła wzrok do zawodników czerwonej drużyny, szukając w ich spojrzeniach reakcji na to, do czego właśnie doszło. Przegrali. Przegrali w momencie, w którym przeciwnik wyglądał na znacznie mocniejszego. W którym zdobył przewagę na każdym froncie i wykorzystał ją dla ostatecznego sukcesu. Jasne, że czuła się winna, choć całokształtem na boisku wyglądali bardzo dobrze. Nie licząc tych ostatnich kilkunastu sekund, które zaważyły na losach meczu. - Trzeba było całej szkoły, żeby zatrzymać Gryffindor. Dopilnujmy, by następnym razem to nie wystarczyło. - kiedy już kilkoro graczy zeszło na ziemię, odniosła się do sytuacji, w której jej drużyna była przed meczem, jednocześnie jasno dając im znać, że to w żadnym razie nie był koniec. Wręcz dopiero teraz czuła, jakby obudziła się z głębokiego snu. Z głową pełną pomysłów. I pełną motywacji, by udowodnić, kto w tym zamku trząsł przestworzami.
Była wściekła i zrezygnowana, gdy tylko profesor odgwizdał koniec meczu z wygraną dla Puchonów. Jasne, super, że im się udało, po świeżej zmianie w składzie, ale… Ale Gryfoni mieli wygrać. Drużyna Lwów miała wygrać. Przegrali i to z drużyną, której los był przesądzony… Jak?! Wylądowała na boisku, czując się parszywie. Może, gdyby szybciej podlatywała do tłuczków, gdyby szybciej reagowała, kiedy mieli pałować ich ścigających… Sama nie wiedziała, co tak właściwie mogłaby zrobić więcej. Mecz był dobry, nie można było niczego zarzucić obu drużynom. Zabrakło odrobiny szczęścia. Westchnęła ciężko, zbliżając się do pozostałych członków drużyny, próbując nie wyglądać na mocno zrezygnowaną. To nie był koniec. Czekał ich finałowy mecz z Krukonami. Nie było sensu rozpaczać. Zacisnęła więc zęby i uniosła nieco dumnie podbródek. W następnym sezonie nie będzie można lekceważyć Puchonów. - Pierwszy i ostatni raz to się udało - rzuciła, stając w pobliżu Moe i spoglądając po reszcie. Nie potrafiła nie uśmiechnąć się kącikiem, widząc Larę i Boyda, zaraz jednak przechodząc spojrzeniem do Pro oraz Ferdiego. Obaj w trakcie meczu oberwali tłuczkiem, za co czuła się odpowiedzialna. Na szczęście wyglądało na to, że poważniejszych kontuzji nie mieli.
Okey, ten mecz zdecydowanie nie należał do dobrych, w zasadzie to był tragiczny. Oberwał tłuczkiem przy większości akcji, w których miał bronić pętli, co uniemożliwiło mu jakiekolwiek reakcje. Tyle treningu, przygotować, nadziei, a wszystko to spełzło na niczym. Liczył się z tą opcją, był świadom możliwości przegranej i grania finału z Krukonami. Jak się jednak okazało wcale nie miał na to ochoty. O wiele bardziej wolałby podnosić teraz wraz z resztą puchar i cieszyć wygraną. Niestety nie było im to dane. Wszystko miało się rozegrać w ramach następnego meczu. Słysząc głos Moe, która do niego podleciała, skrzywił się jeszcze mocniej. O tak, zdecydowanie czuł teraz wyrzuty sumienia, cholernie mocno. - Ja... przepraszam, Moe. Zjebałem. Mogłem się bardziej postarać. Cokolwiek. - rzucił w jej stronę zaraz po tym, gdy znalazł się przy niej na ziemi. Zarzuciwszy sobie miotłę na ramię rozejrzał się po reszcie drużyny, próbując ocenić ich stan. Jeśli się nie mylił tłuczkami oberwał tylko on i Ferdi, więc mogło być gorzej. Zerknął raz jeszcze na przyjaciółkę, posyłając jej posępne spojrzenie, z którego z łatwością mogła wyczytać, że zdecydowanie obwiniał się o ten wynik. Zerknął też w stronę Lou, uśmiechając się do niej lekko. Cóż, przynajmniej jej dzisiaj poszło w miarę dobrze. - No nic. Nie przegraliśmy jeszcze pucharu. Musimy zarwać trochę nocy... i zajęć. Trzeba się przygotować. Tak, żeby wszystkim kopary opadły, gdy rozwalimy Krukonów dwieście do zera. - rzucił jeszcze, dobywając ze swego wnętrza ostatki zapału, jakie zostały mu w tej chwili.
- Nie gadaj głupot, Pro. Lepiej mi powiedz, jak się czujesz. Mamy przed sobą treningi, zatrzęsienie pieprzonych treningów. Jak mi ktoś teraz wypadnie ze składu... - nie chciała słuchać o tym, co dałoby się zrobić lepiej, bo nie widziała w ich grze żadnych błędów. Co zatem zawiodło? Podejście? Zlekceważenie rywala? W to nie wierzyła. Dawali z siebie wszystko, widziała to nawet wtedy, gdy jej uwaga skupiona była wyłącznie na wypatrywaniu znicza. Czy to u niej coś zawiodło? Czy sposób, w jaki już klasycznie oblatywała pętle i rozglądała się tym razem zawiódł? A może zbyt późno zareagowała na trzepot skrzydełek? Może niepotrzebnie zignorowała jakiś dźwięk... - Niczego nie zarywamy. Powiem Wam, co zrobimy. A raczej... Pokój Życzeń nam powie. - zapowiedziała, a przy tym zaczęła już zdejmować ochraniacze, by odnieść je do dormitorium i po meczu w jakikolwiek sposób się ogarnąć, zanim przeszłaby do dalszych działań. Planowała dla nich naprawdę dużo, przynajmniej tak to teraz widziała. Była poniekąd wdzięczna Nancy, że skopała gryfońskie tyłki. Taka pobudka w odpowiednim momencie powinna im wyjść na dobre. - Dwieście do zera. Postanowione. Widzimy się wieczorem na korytarzu siódmego piętra. Obyście jeszcze nie mieli dość miotlarstwa.
Wydawało mu się, że mecz dopiero co się zaczął, że ledwo zdążyli się rozkręcić, gdy rozległ się najpierw czyjś okrzyk, a potem gwizdek i głos Walsha przekazujący im straszną, okrutną informację. Przegrali. Przegrali i nie wiedział, jakim cudem, bo przecież dali z siebie wszystko, trenowali intensywnie, mieli dobrą taktykę, a mimo to coś poszło mocno, mocno nie tak. Ze wszystkich drużyn Puchoni wydawali się być zawsze najmniejszym zagrożeniem - czyżby wpływ nowej kapitanki Nancy był tak zbawienny? Powiew swieżej kapitańskiej krwi tchnął w Puchonów takiego ducha walki? Ich wygrana nie była tylko zasługą grającej zawodowo Valenti, która złapała znicza, to była doskonała gra całej puchońskiej drużyny. Ściskając zdecydowanie mocniej niż powinien trzonek miotły, nurkował, by wylądować na murawie w akompaniamencie wiwatów publiczności, która dostała to, co chciała, i gorzkiego poczucia porażki. Niestety, nie potrafił tego traktować jak zabawy, nie dał rady się uśmiechać, planować jak to zdobędą milion punktów następnym razem ani gratulować przeciwnikom brawurowej wygranej. Był zły, rozczarowany, z a ł a m a n y. Nie nadawał się teraz zupełnie do rozmów, więc nie dołączył do reszty drużyny; najpierw sam musiał ochłonąć, więc kiwnął tylko głową Lou, wyrażając tym samym lakoniczną aprobatę za jej grę, w jego odczuciu - bardzo dobrą i odwrócił z zamiarem pójścia do szatni. Nie zdążył jednk, bo nagle na jego drodze zjawiła się... - Lara? - burknął odruchowo mało przyjemnym tonem, ale zanim zdążył zareagować na jej słowa, poczuł jak jego dłoń wędruje po jej (jego) koszulce, doświadczając, że nie kłamała, gdy przyjmowała jego wyzwanie. Dotrzymała słowa. Nadal był w wisielczym nastroju, ale twarz mimowolnie mu się rozjaśniła, bo jak tu się denerwować kiedy stoi przed tobą Lara bez majtek jest się świadkiem tak brawurowego wyczynu? Trochę go zatkało; był przekonany, że pominie część o i niczym więcej. - Jestem pod wrażeniem - oznajmił wreszcie z nieukrywanym podziwem, po czym prędko przystąpił do udowadniania jej, że też spełnił jej życzenie - Nie wyszło mi to tak efektownie jak tobie, niestety, ale jest - uprzedził, odsłaniając koszulkę Lary przykrytą tą jego gryfońską peleryną, czy tam chujwieczym, co stanowiło quidditchowy strój, bez którego nie miałby wstępu na boisko; aż tak mu na zakładzie nie zależało, by ryzykować udział w meczu, wiadomo. - Zdecydowanie wygrałaś - orzekł, nieświadomy nawet że uśmiecha się coraz szerzej; zatruwające umysł poczucie miażdżącej porażki chwilowo odpłynęło gdzieś w dal, zapewne gotowe wrócić gdy tylko przestanie się skupiać na tej rozmowie. Drużyna zaczęła się rozchodzić w kierunku szatni, ruszył więc powoli ich śladem, ciągnąc Larę za sobą, by towarzyszyła mu jeszcze przez kawałek drogi, bo ewidentnie uczyniła ten wybitnie chujowy moment bardziej znośnym.
/Ztx2
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
No i nadeszła pora na testy sprawnościowe. Wstyd i hańba. Dwa słowa, które z takim upodobaniem powtarzał sobie przyjezdny profesor, sprawiły, że Josh miał ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Może dlatego był tak wewnętrznie rozsierdzony? A może przez to, że nad pięknym meczem finałowym zbierały się ciemne chmury? A może jeszcze inne, zupełnie prywatne sprawy, jak postęp choroby babci, trudności z remontem domu? Tak czy owak, stał teraz na murawie boiska, z notesem w dłoni oraz długopisem, przyglądając się przygotowanym ćwiczeniom. Dla ścigających, pałkarzy, obrońcy oraz szukających. Z każdego zagadnienia było ćwiczenie, mające sprawdzić ich zdolności. Refleks, siłę, spostrzegawczość, zwinność. Miał nadzieję, że go nie zawiodą. Już dość, że przy bliskim spotkaniu ze sławą świata quidditcha poczuł głębokie rozczarowanie. Jeśli jeszcze dzieciaki go dobiją, to cóż, wakacje będą na smutno, a kolejny sezon ostrzejszy. Miał także nadzieję, że nie spieprzą wszyscy swoich prac domowych. Jeśli się zgłosili, to mają być na zajęciach. Opuścił notes, w którym zdążył zapisać nazwiska tych, którzy zgłosili się na testy. Ciekawe ilu ich przyjdzie, a ilu zignoruje. Odwrócił się w stronę zamku, gotów witać wszystkich z powagą w spojrzeniu, mimo uśmiechu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czuł jeszcze siniaki po upadku na lekcji Antoshy, a tu już padła informacja o sprawnościówkach. Na dodatek przeprowadzać miał je Walsh, który z całą pewnością nie był teraz fanem nr. 1 Solberga. Dlatego też ślizgon bez chwili postanowił, że oczywiście musi pojawić się dzisiaj na szkolnym boisku quidditcha. Nie miał zamiaru odpuszczać sobie tylko dlatego, że profesor krzywo na niego patrzy, czy coś go pobolewa. Skoro Babcia Felicja była w stanie z krzepą odbijać tłuczki, to Max nie miał już żadnych wymówek. Z dormitorium wyszedł sam, ubrany w swoje typowe dresy do ćwiczeń. Co prawda ulubiona para nadal leżała podarta, po zajęciach z Saskio, ale te też się nadawały. Obawiał się jedynie, że rana na nodze może nie pozwolić mu na niektóre manewry, ale póki co, maść dzisiaj działała i chłopak nie odczuwał żadnego bólu. Stawił się pierwszy na boisku. Z uśmiechem zauważył, że pogoda jest prawie idealna na latanie. Miał nadzieję, że nie będą długo czekali na resztę, bo już nie mógł się doczekać, aż wskoczy na miotłę i wzleci pod pętle. Miał tylko nadzieję, że tym razem nie wyląduje z hukiem na murawie. Na szczęście nie miał po tym poważnych obrażeń, ale Sinclair nie miał tyle szczęścia. -Dobry Panie Profesorze. - Przywitał się z czekającym na nich Walshem, który zdecydowanie wyglądał na mniej wkurwionego niż podczas ich słynnego ostatniego spotkania.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Oczywiście, że nie mogła opuścić sobie zajęć z miotlarstwa. Nawet jeśli miały to być testy sprawnościowe, sprawdzające czy dana osoba nadaje się do gry na wybranej przez siebie w zadaniu domowej pozycji. Przynajmniej na to się chwilowo zapowiadało po tym, co zostało ogłoszone przy okazji ostatniej pracy zleconej przez Josha. Ze swoim niezawodnym Nimbusem odświeżonym tego poranka przy użyciu nowej pasty bazującej na niedźwiedzim sadle udała się na boisko, gdzie jeszcze nie tak dawno mieli okazję podziwiać mecz pomiędzy Gryffindorem i Hufflepuffem. Cudowne widowisko... które dało im finał. Albo raczej, które dało go reszcie drużyny. Patrząc na jej niedawny zakaz od Voralberga. Pojawiwszy się na miejscu z nieco zmieszanym [strike]jak śmieci w czarnym śmietniku[/url] uśmiechem, spojrzała na czekającego na uczniów Walsha. Czuła się kompletnie niegodna tego, by na niego patrzeć po tym jak poszła do niego po prośbie. Dziwna sytuacja, ale nie bardzo wiedziała co powinna zrobić. - Dzień dobry - przywitała się z nim zanim zwróciła uwagę na innych, wciąż przybywających uczniów, którym również rzucała ciche cześć i tym podobne.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Wchodząc na boisko zorientowała się, że emocje po meczu wcale jeszcze z niej tak do końca nie opadły. Przystanęła na moment, by rozejrzeć się dookoła, a przed oczami znowu miała radość drużyny, która wpadła w istny szał po zwycięstwie, którego nikt się nie spodziewał, a na które każdy liczył (no może poza Gryfami). Nie mogła się nie uśmiechnąć. Zresztą od kilku dni uśmiech niemal nie znikał z jej twarzy. Kąciki ust uparcie ciągnęła w górę jakaś niewidzialna siła kiedy tylko ktoś gdzieś na korytarzu pogratulował jej udanego meczu, a nawet na sam widok żółtych barw Hufflepuffu przy ich stole w wielkiej sali. Przyszła na zajęcia, których z oczywistych względów nie mogła i nie zamierzała omijać. To był dopiero początek jej sportowej drogi, która coraz jaśniej rozścielała się przed nią kusząc, by to w tę stronę skierowała swoje kroki po szkole. Ruszyła w końcu z miejsca, by podejść do nauczyciela ledwo powstrzymując się od rzucenia mu się na szyję i wyściskania, za wszystkie rady, za pomoc, za trening. - Dzień dobry! - Rzuciła tylko wesoło, uśmiechając się od ucha do ucha, a zaraz potem skierowała swoje kroki w stronę Violi. Miała gdzieś z tyłu głowy, to że Walsh ostatnio jakoś dziwnie interesował się relacją tej dwójki, dlatego czując jego wzrok na plecach i jakieś dziwne skrępowanie z tego powodu, uściskała Violkę krótko. Ale porządnie, po puchońsku! - Cześć! Jak nastrój? - Zapytała z entuzjazmem, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego co w międzyczasie się wydarzyło. Williams rzadko wsłuchiwała się w krążące po szkole plotki, a od kiedy mieszkała poza zamkiem to w ogóle jakoś niewiele do niej docierało i nie miała pojęcia, że Strauss znowu coś przeskrobała. @Violetta Strauss
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine pojawiła się na zajęciach z Quidditcha. Nie było możliwości, aby je odpuściła bowiem to były jedyne zajęcia na których uwielbiała przebywać i trenować. Nie ważne jak bardzo dostała by wycisk i tak wracała i nie poddawała się dalej trenując. Ostatnie zajęcia z Antoshą były wyczerpujące, ale dały jej za to wiele od myślenia i spowodowały, że postanowiła jeszcze bardziej się przyłożyć do zajęć i ćwiczeń, a także odzyskać utraconą kondycję. Uśmiechnęła się do zgromadzonych tutaj w tym do Maxa. Od razu też podbiegła do profesora Walsha by zadać mu bardzo istotne pytanie. -Profesorze, czy zwariowana sowa, której przekazałam list z pracą domową dotarła do profesora? - zapytała bardzo zatroskanym głosem, bo nie była pewna czy ta wariatka doniesie poprawnie jej wiadomość. Była to jedyna sowa w Sowiarnium, która pozwoliła sobie przywiązać do nogi list, ale za to była na tyle zwariowana, że obijała się o każdą ze ścian, które napotkała na swojej drodze. Katherine nie miała swojej własnej sowy i posiłkowała się szkolnymi sowami. Musiała to kiedyś zmienić i zakupić w końcu własną prywatną sowę.
Wszedł na boisko, jako jeden z pierwszych. Pomimo, że zostały określone jako obowiązkowe i przy okazji miały być przeprowadzone na nich testy sprawnościowe. Nawet gdyby nie przymus, to z własnej woli i chęci poprawienia formy przed ostatnim meczem, pojawiłby się i tak. W końcu latanie na miotle to było jego drugie ulubione zajęcie zaraz po robieniu eliksirów, spaniu, jedzeniu... no i nauce... Może nie takie drugie ale dalej wysoko. -Dzień dobry- przywitał się z Walshem, po czym podszedł i stanął obok Violi, z którą przywitał się skinieniem głowy uśmiechając się lekko.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Hańba i kompromitacja. Po tych słowach usłyszanych od Antoshy Avgusta – znanego gracza i jego wieloletniego idola – myśl o testach sprawnościowych napawała go zdenerwowaniem. Może jego forma nie była wcale taka dobra, jak mu się wydawało? Zawzięcie ćwiczył kilka razy w tygodniu, wyciskając z siebie siódme poty, ale ostatecznie i tak dawał złapać się w sieć jak ostatnia łamaga, wymagając pomocy członków drużyny. I co z tego, że manewer poszedł mu gładko i elegancko, skoro tuż przed nim pokazał, na co go stać – albo na co go nie stać? — Dzień dobry, profesorze — przywitał się kiedy dotarł w końcu na boisko. W ręku trzymał swoją niezawodną błyskawicę. Zatrzymał się tuż przy nauczycielu, choć na miejscu było już kilka osób. Uśmiechnął się do Violetty i Juliusa, ale został przy Walshu. — Jest profesor dobrej myśli? — zagadnął z miną wskazującą na wahanie. Miał nadzieję, że usłyszy jakieś zapewnienie... cokolwiek, co sprawi, że przestanie dręczyć się lekcją z rosyjskim nauczycielem. — Nie wiem jak to wyjaśnię drużynie jeśli coś pójdzie mi nie tak — przyznał cicho, wlepiając wzrok w murawę. Zaraz odłożył delikatnie miotłę i zaczął trochę się rozciągać.
Zgłaszając się na testy sprawnościowe, była bardzo ciekawa, w jaki sposób się to potoczy wszystko. Nie do końca wiedziała, czego może spodziewać się po nauczycielu, w końcu zaledwie od ponad dwóch tygodni była w szkole ponownie. Nie miała więc z nim wcześniej zajęć i nie była pewna, jakie podejście ma do miotlarstwa. Dla niej quidditch stał się celem jej życia, poświęcała mu się w pełni. Najlepszym tego dowodem był ostatni mecz, w którym to uważała, że wszyscy puchoni poradzili sobie wręcz fenomenalnie. Trochę onieśmielały ją stwierdzenia, że to ona była wtedy gwiazdą na boisku. Nie sądziła, aby tak było. Po prostu mieli świetnie zgraną ekipę, a ona tylko dokończyła zaczęte przez puchonów dzieło. Nim wyszła z dormitorium, chwyciła jeszcze swoją miotłę w dłoń po czym udała się na błonia. Miała wspaniały nastrój, bo nie sądziła, że cokolwiek dla nich przygotował Walsh, miałoby ją zaskoczyć. Oczywiście mogło tak się zdarzyć, ale gdzieś głęboko wierzyła, że i tak sobie z tym poradzi. Na boisku stawiła się punktualnie nie chcąc aby ominęło ją cokolwiek ważnego miałoby się dziać. Miała na sobie strój odpowiedni do treningu i miotłę przerzuconą przez ramię. Jej ukochanego nimbusa, który to miał wyryte na rączce jej inicjały. W ferworze wygranej po jednym z meczów klubowych, razem ze swoimi członkami drużyny wtedy to uczyniła. Było tam już kilka osób. Jednych znała mniej a drugich wcale. Nie ma co, wypadła z obiegu jeśli chodzi o to, kto teraz kręcił się po szkole. Skwapliwie pokiwała głową w geście „dzień dobry” w stronę profesora, po czym udała się w stronę @Nancy A. Williams. -Cześć pani Kapitan! - zwróciła się do niej z dźwięcznym, włoskim akcentem w głosie, którego już nawet nie próbowała ukrywać. Uśmiechnęła się szeroko w jej kierunku po czym zwróciła się do stojącej obok niej @Violetta Strauss -Chyba nie miałyśmy okazji się poznać. Silvia Valenti, miło mi. - po czym wyciągnęła dłoń w stronę krukonki.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
W odświeżonych po ostatnich zajęciach dresach i bluzie zmierzała w kierunku boiska, na którym miały się odbyć testy sprawnościowe. Starała się być dobrej myśli i pomagał jej w tym fakt, że wygrali mecz z Gryfonami, ale wciąż miała w głowie zajęcia z Antoshą, a na nich wcale nie poradziła sobie tak dobrze, jak by chciała. Dziw, że dres nie skończył w kilku kawałkach i nadawał się do noszenia. Wiedziała, że brakuje jej jeszcze dużo, żeby zacząć porównywać się z innymi lepszymi graczami nawet z ich hogwarckich drużyn, ale przecież połowa lekcji Rosjanina to był tor przeszkód, a nie latanie. I tak zawaliła. Jej ręce okazały się nie dość mocne, psychika w tunelu też rozpoczęła gwałtowny protest, siatki stały się przeszkodą nie do pokonania... Porażka i tyle. - Dzień dobry, profesorze - przywitała się, wchodząc na boisko i przebiegając wzrokiem po zgromadzonych na nim uczniach. Posłała znajomym uśmiechy i stanęła gdzieś na uboczu, opierając miotłę drużynową o ziemię. Plus był taki, że nie zauważyła niczego przypominającego tor przeszkód.
Testy sprawnościowe. Treningi. Wyścigi. Dla niego to było wszystko jedno. Co prawda w wyścigach brał najczęściej udział, ale to był malutki szczegół. Nie tracił zapału. Może i ktoś mu przywali, może coś złamie, może nie przeżyje, ale fakt był jeden- będzie się dzisiaj dobrze bawił i nic nie stanie mu na przeszkodzie. Uśmiechnął się smutno do swojego odbicia w lustrze. Ostatnio bardzo rzadko uczestniczył na jakiekolwiek zajęcia i to go przygnębiało. Był stworzony do spotykania się z ludźmi, poprawiania im humoru, ale ostatnio jakoś wyszedł z wprawy. List napisał do profesora, bo to miała być jego wielka zmiana. Nie chciał rzucać edukacji i pomagać ojcu przy kawiarni czy fotografii. Choć fotografia wcale nie była taka najgorsza. Do dziś zdarzało się, że szedł na mecz i robił fotki. Oczywiście tylko dla własnych potrzeb, nie umiałby tego sprzedać. Na marketingu i handlu to on się nie znał. Kiedy wziął się z garść, chwycił wypożyczoną miotłę i ruszył na miejsce zbiórki. Gdyby się nie zjawił, to kto wie, co by potem się stało. Koledzy by go zabili żywcem gdyby stracił cenne punkty domu. Lepiej nie ryzykować. Na miejscu z ulgą stwierdził, że rozpoznaje kilka twarzy z różnych domów. Z jego chyba jeszcze nikt się nie zjawił. A przynajmniej takie miał wrażenie. Kapitan jeszcze się nie zjawiła, ale był pewien, że się zjawi, nie przepościłaby takich zajęć. Skinął nauczycielowi i ruszył w stronę pozostałych uczniom kiedy jego oczom ukazał się Max. @Maximilian Felix Solberg Nie wiedzieć czemu, ale naprawdę darzył sympatią tego chłopaka. - Nie wiem czemu, ale nie wyglądasz na zachwyconego. Czyżbyś się bał, że ktoś skopie Ci tyłeczek?
Victoria zdecydowanie nie mogła odpuścić kolejnej lekcji miotlarstwa, nie teraz, kiedy wielkimi krokami zbliżał się finał, a ona miała wrażenie, że serce jej gardłem wyskoczy, kiedy tylko o tym myślała chwilę za długo. To teoretycznie nie było nic wielkiego, nie było to takie niesamowite wyzwanie, jak można było się spodziewać, w końcu nie grali na śmierć i życie, czy coś podobnego, ale nie mogła powiedzieć, żeby jej to nie ekscytowało. Liczyła na to, że wygrają, oczywiście, że tak, ale z drugiej strony... Bardziej skupiała się na osobistym, indywidualnym sukcesie, bo to do niego była stworzona, a nie do w pełni drużynowych gier. - Dzień dobry - powiedziała, kiedy tylko znalazła się dostatecznie blisko profesora i wszystkich zebranych. Uśmiechnęła się do @Nancy A. Williams i @Violetta Strauss, ale nie chciała do nich podchodzić, żeby przypadkiem nie przeszkadzać im w rozmowie, ostatecznie więc stanęła na boku, witając się jeszcze z innymi, znanymi sobie osobami i po prostu czekała na to, co dzisiaj przyjdzie im robić. Pamiętała niedawną lekcję i aż robiło jej się słabo na myśl, że znowu miałaby biegać po jakiś tunelach, wspinać się na siatki albo wykonywać inne rzeczy. Już łatwiej było jej sobie wyobrazić ćwiczenie Zwisu Leniwca, ale doskonale wiedziała, że profesora Walsha stać również na jakieś szalone wymysły, więc liczyła się dosłownie ze wszystkim, nie mając za bardzo pojęcia, gdzie dokładnie powinna się zaczepić i jak postępować. Pozostawało po prostu czekać na to, co zaraz usłyszą.