Jednopostówka w pracy
Klątwa: wiecznie aktywna, czarodziej stale odczuwa dokuczliwy chłód.
Nie przychodził do domu rodzinnego szczególnie często - przeszkadzało mu to, jak głośno było w wielkiej rezydencji Swansea, jak łatwo było wpaść na jakiegoś krewniaka, którego ledwo się znało... I to miejsce kojarzyło mu się z młodością, ale prawda była taka, że jednak głównie dzięki temu właśnie tutaj dostawał zastrzyk weny. Każdy skrawek domu, każda płytka i każda deska, każde okno i każda ściana: wszystko wydawało się wręcz kipieć natchnieniem, a Raffaello lubił raz na jakiś czas zachłysnąć się talentem swoich bliskich. Spacerował korytarzami, które zdobiły obrazy jego matki i przystawał na schodach, by posłuchać puszczonej gdzieś na piętrze płyty z utworami któregoś z kuzynostwa. Zanim dotarł do swojego pokoju, miał już cały plan na nowe opowiadanie do młodzieżowego magazynu, które odezwało się do niego po nową dawkę łabędziej magii.
W pokoju nie miał zbyt wiele, a jednak za każdym razem dawał się rozczulić tym starym książkom, które kiedyś nazbierał na swoje regały i maszynie do pisania, której nie miał serca wynosić gdziekolwiek indziej. Przysiadł wreszcie na szerokim parapecie, zarzucając na ramiona jakiś kocyk, który pewnie zostawiła tu jego matka w ramach dodania pomieszczeniu charakteru, a następnie magicznie zawiesił przed sobą maszynę. Miał ostatnio problem z pisaniem, więc i teraz, choć początek poszedł w miarę sprawnie, to zaraz przyniósł nieprzyjemny postój. Raffaello uchylił lekko okno, wpuszczając do pomieszczenia chłód, wiernie mieszający się z tym przeklętym zimnem, które nieustannie ściskało łabędzie ciało; zapalił papierosa, to właśnie słodziutkim posmakiem Pufka, przynoszącym na myśl charakterystyczne nuty kremowego piwa, próbując skoncentrować się na dalszym pisaniu. Chciał przedstawić magiczny świat, który byłby przepełniony artyzmem - by obok każdego czytelnika pędzle same wirowały niespokojnie, by muzyka wylewała się ze stron i by mięśnie same spinały się w tanecznych ruchach. Lubił pisać, na Merlina, zawsze sprawiało mu przyjemność tworzenie czegoś nowego, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że wpływa to na niego tylko gorzej i gorzej, bo godziny mijały jedna za drugą, a Raffaello raz za razem przekreślał swoje rodzone w bólu dzieło. Dobrych kilka lat uganiał się za znalezieniem perfekcyjnej inspiracji, z jednej przygody przeskakując w drugą, później odnajdując dodatkowe ukojenie w narkotykach. A teraz? Teraz nie miał aż tylu wrażeń i jedyne, co mógł przelać na papier, była prosta wyobraźnia bądź własne żale. Drugie nie pasowało do tematu, pierwsze wiecznie wydawało się niewystarczające, słabe, nijakie.
Kolejna kartka, pomięta do granic możliwości, wylądowała na podłodze.
Nawet w tym krótkim opowiadaniu, potrzebował odpowiednio zbudować charaktery swoich bohaterów, a prosta wzmianka o uzleżnieniu od kandyzowanych ananasów sprawiła, że sam Swansea odpłynął myślami do tych nałogów, które jemu zazwyczaj pomagały... i to wtedy zorientował się, że
nie, bo idzie znowu w stronę, która powinna być już dawno uśpiona i pozostawiona samemu sobie. Wykreślił ostatnią wzmiankę o nieszczęsnych słodyczach, pomknął dalej, teraz z większym zacięciem, byle skończyć, zanim na niebie pojawią się pierwsze promyki wschodzącego na nowo Słońca. Nie czytał ostatecznej formy opowiadania, za dobrze wiedząc, że wtedy tylko we wszystko zwątpi; wsadził pieczołowicie spięte kartki do niedużej teczki listownej i wymknął się z rodzinnej rezydencji, gdy po korytarzach rozszedł się poranny zapach przygotowywanej przez skrzaty kawy.
/zt