Wysoki sufit, ciemna podłoga w jodełkę, własnoręczny malunek za łóżkiem. Ściany lekko poszarzałe już od dymu papierosowego. Mało mebli, z pozoru jeszcze mniej przedmiotów osobistych. Kilka dywanów, stolik, niewielka, chociaż wypchana po brzegi garderoba. Łóżko zaścielone niedbale. Ściany zaskakująco nagie. W całym pokoju pomimo kilku lamp panuje zawsze lekki półmrok. W jednym z kątów stoi sztaluga i tuż obok niej wysoka i wąska szafa. Pomniejszy składzik na farby, płótna, gotowe lub nigdy nieskończone obrazy… a także na zapasową whisky. Tuż obok stoi biurko. Zwykłe, o jasnym blacie i ciemnych nogach. Stoją na nim szklanki z pędzlami, niewielkie lustro i pewnie niejedna paczka papierosów. Tuż obok biurka znajduje się jeszcze samotna sterta książek traktujących nie tylko o malarstwie, ale i o anatomii, psychologii, mugolskiej broni. Sufit jest zaczarowany i na żądanie mieszkańca pokoju staje się niewidzialny, ukazując niebo rozciągające się nad Doliną Godryka.
Autor
Wiadomość
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Pojawił się w domu w ciągu raptem dziesięciu minut od całego zdarzenia. Sunąc wzdłuż ściany jak ślepiec, dotykiem długich, bladych palców szukając jedynej właściwej drogi do swojej samotni. Z rozmysłem nie pozwolił Faworkowi sobie pomóc i posłał go po Elaine. Nie dlatego, że naiwnie sądził, iż uda mu się bez problemu dotrzeć do sypialni. Z tym ewidentnie miał pewne kłopoty, co musiał niestety przyznać, gdy raz czy dwa potknął się i wyjątkowo groźnie zachwiał, w ostatniej chwili łapiąc się czegoś (obrazów?) i trzymając się w pionie. Wysłał go po kuzynkę teraz, a nie za kilka godzin jak zamierzał, bo sądził, że naprawdę przydałaby mu się teraz pomoc. Czuł się zdezorientowany i zagubiony w plątaninie korytarzy, w jakiej zwykle doskonale sobie radził. Bał się. Bał się teleportować do swojego pokoju, w obawie że nie trafi do właściwego łóżka. Bał się tego bardziej, niż stłuczenia kolana o stolik zagracający przejście od tygodni czy poprzekrzywiania wszystkich dekoracji, na które teraz się natykał. Przyznanie się do słabości było o stokroć straszniejsze, niż jej okazanie, a okazywał ją teraz wyjątkowo dobitnie. Na szczęście udało mu się nie spotkać po drodze absolutnie nikogo. Większość Swansea najwyraźniej wciąż pomagała przy wystawie Salazara. Tym razem wyjątkowo mu to odpowiadało. Mógł wcisnąć się przez drzwi i wsunąć na łóżko. Usiadł powoli, nawet nie kłopocząc się ściąganiem z pleców kurtki ubrudzonej teraz od czerwonej farby. Oczy wciąż mu łzawiły, a silnie zaciśnięte szczęki zdradzały, że próbuje gryźć się w język. Oczy paliły go wciąż żywym ogniem, chociaż ból zdążył już zelżeć przez te piętnaście minut, w które to wrócił do siebie. Niewyraźne widzenie go martwiło… delikatnie powiedziawszy. Pokładał w kuzynce ogromne nadzieje, wciąż jeszcze swoim przekonaniem o jej zdolnościach maskując narastającą panikę o własny wzrok.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Przesiadywała w swoim pokoju i szykowała materiały na następny dzień w Hogwarcie, kiedy do jej pokoju wparował Faworek. Ten skrzat to największy panikarz świata, bo zamiast jasno i klarownie dać jej do zrozumienia, iż Cassius potrzebuje po prostu wsparcia, to stworzył już historię, iż panicz Cassius się wykrwawia na korytarzu!. Mimo, że znała skrzata naprawdę dobrze, to i tak dopadła ją trwoga na samą myśl, że kuzynowi cokolwiek się dzieje. Przypominała sobie o skrzaciej tendencji do wyolbrzymiania obrażeń, dzięki czemu była jako tako spokojnie - choć szybko - zebrać kilka rzeczy do torebki (w tym eliksir leczniczy) i wyjść z pokoju. Pogoniła skrzata, co było do niej niepodobne. Odkąd wisiał jej nad głową, gdy sama była chora zaczynał ją nieco drażnić swą namolnością. Zasugerowała, by zajął się obiadem, a ona zajmie się resztą. Przebiegła w skarpetkach całą długość korytarza, trasę znając na pamięć. Nie znalazła ani kuzyna ani tym bardziej śladów krwi. - Cassi? - zawołała dobiegając do jego drzwi. Weszła do środka, skoro umawiali się, że będzie mogła wparować bez pukania. Stanęła jak wryta dostrzegłszy czerwone ślady na jego ubraniu i twarzy. W pierwszym momencie pomyślała, że to krew, jednak gdy podeszła bliżej nie zauważyła na nim żadnych otwartych ran. W pokoju jak zawsze panował półmrok i zaduch od tytoniu papierosowego zmieszanego oczywiście z intensywnym aromatem farb i akryli. - Jestem, aleś mnie wystraszył. Co się stało? - delikatne ugięcie się materaca mogło podpowiedzieć, że usiadła tuż obok niego. - Poczekaj, nic nie mów, najpierw ci to wyczyszczę. - nie miała w sobie absolutnie talentu do zaklęć leczniczych, ale za to miała w zanadrzu trochę eliksirów leczniczych. Przezornie nosiła przynajmniej jedną porcję przy sobie i już kilka razy uratowało to sytuację. Nasączyła waciki kosmetyczne odrobiną eliksiru i po chwili położyła dłoń na barku kuzyna. - Teraz się oprzyj i powstrzymaj przekleństwa jeszcze przez kilka chwil. W co tyś się wpakował, głupku? - zapytała czule i retorycznie, przysuwając się do niego bliżej. Dotknęła jego skroni i nieznacznie się nad nim nachyliła. Z naprawdę ogromną delikatnością i ostrożnością muskała wacikami jego powieki, powolutku ścierając z niej warstwę sprayu (?) i nasączając skórę wilgotnym eliksirem. - Faworek powiedział, że się wykrwawiasz. Przekazywać informacji to on nie umie. - opowiadała, by odwrócić trochę jego uwagę od dyskomfortu. Otarłszy największy brud z powiek, westchnęła. - Wolisz by zakroplić eliksir do źrenic czy chcesz wypić? Opcja pierwsza szybciej zadziała. - pogłaskała jego policzek. Nie tak wyobrażała sobie powitanie. W planach miała go zmiażdżyć w przytuleniu.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie wykrwawiał się, zdecydowanie nie. Chyba, że wykrwawieniem można było nazwać miarowe buczenie wydobywające się z jego ust. Skomplikowane układy klątw i epitetów pod adresem idioty, który go oślepił składały się już na prawdziwą litanię, swoistą piosenkę, idealną do poduszki. Nie słyszałby jej wejścia, gdyby go nie zawołała. Całkowicie pochłonięty własnym cierpieniem i bezradnością, której nienawidził i na jaką nigdy nie był przygotowany. Nie odpowiedział, wiedział, że wejdzie i bez jego burkliwego „wejść”, którym zwykle zapraszał w swoje skromne progi wszystkich maruderów (wyłącznie wtedy, gdy nie malował, oczywiście). Zamilkł, mnąc w myślach swoją nienawiść. I chociaż nie pokazał po sobie ogromnego entuzjazmu, jego serce wyrwało się tęsknie ku niej, gdy znajomy ciężar napiął materac tuż obok niego. Zadała mu pytanie, a on zastanowił się nad odpowiedzią. Sekunda zawahania sprawiła, że zdążyła już kazać mu zachować wyjaśnienia dla siebie. Posłuchał jej więc, kiwnąwszy krótko głową i nie będąc w stanie nawet na nią spojrzeć. Rozdziawienie powiek było zbyt skomplikowanym zabiegiem. Zacisnął mocniej wargi słysząc jej słowa, ale posłusznie przesunął plecy do odpowiedniej pozycji, aby umożliwić jej przemycie mu oczu. - Tak się kończy chęć pomocy kuzynowi. - Podsumował, a jego głos był tak kąśliwy, że nie można było mieć najmniejszych wątpliwości, iż Salazarowi dostanie się za jego cierpienie. Co z tego, że sam kuzyn nie był niczemu winien. Cassius i tak odbierał jego udział w całej tej sytuacji zupełnie po swojemu i niestety, ale należało się z tym liczyć, gdy prosiło się go o wsparcie. Konsekwencje nie zawsze były wyłącznie pozytywne. Muśnięcia eliksiru na powiekach dały naprawdę ogromną ulgę. Wypuścił z siebie wstrzymywany oddech, kiedy wiggenowy przedostał się pomiędzy jego rzęsami i musnął linię wodną jego oczu. Nie zaśmiał się na wzmiankę o Faworku, chociaż normalnie pewnie pociąłby powietrze sztyletem obelgi. Nie tolerował tego skrzata w wielu aspektach, ale tym razem do czegoś się przydał, więc łaskawie postanowił zachować swoje myśli dla siebie. To było niepokojące i zdradzało, że cała ta sytuacja wpędziła Cassiusa w piekielnie kiepski humor. - Zakroplić - odpowiedział od razu, odruchowo wtulając twarz w jej dłoń jak mały kot spragniony dotyku człowieka. - Wcale nie mam ochoty ich otwierać. - Przyznał jak płaczliwy chłopiec, któremu wiele lat temu łatała kolana i rozbite wargi w podobny sposób. Jednakże dał też świadectwo temu, że trochę dorósł od tamtych beztroskich czasów. Rozwarł powieki, mrugając zawzięcie, gdy mgła oddzieliła go od Elaine. Nie chciał wypowiadać tego na głos, ale widział jedynie jej pofalowany kontur. Odchylił głowę jeszcze bardziej w tył, aby mogła wkroplić mu eliksir. - Dostałem sprejem w twarz, gdy broniłem bazgrołów Salazara. - Odezwał się jeszcze, nie chcąc pozostawiać jej pytania z tak oszczędną odpowiedzią. Nawet, jeżeli spowodowało to powrót do nieprzyjemnych wspomnień i zmusiło go do kolejnego skrzywienia się z niechęcią.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Opowiedz co się stało i czy wiesz kto to zrobił. To się nie godzi niszczyć cokolwiek, co umieszczane jest w galerii naszej rodziny. - zmarszczyła brwi, czego nie mógł widzieć. Jej artystyczna natura bulwersowała się wobec tak jawnej profanacji dzieł, na które człowiek poświęcił wiele czasu, weny, wyobraźni i cierpliwości. Nieistotne, że to bazgroły. Skoro umieszczone w galerii sztuki to należał się im szacunek. Wykrzywiła się obserwując z jakim trudem rozchyla oczy. Rzęsy miał jeszcze ubabrane czerwienią i gdyby się nad tym zastanowić to wyglądało to przerażająco. Zwróciła honor Faworkowi, wszak na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że to krew. Zapachu nie dało się od razu rozpoznać zważywszy, że w pokoju Cassiusa unosił się silny aromat farb i tytoniu. Wykonała zgrabny ruch różdżką, by z pomocą magii uchylić nieco okna i wpuścić do środka świeższego powietrza. Wydęła wymownie wargi usłyszawszy, że ktoś postanowił zniszczyć autorskie dzieła jednego ze Swansea. Nieistotny poziom talentu artysty, ale sam fakt, że doszło do zniszczenia nieco ją zdenerwował. Ale żeby używać sprayu na żywej osobie..? Pogładziła kciukiem spięty mięsień jego policzka. - Salazar będzie ci wdzięczny, gdy się o tym dowie. - zasugerowała spojrzenie na sytuację również z jaśniejszej strony - Cassi stanie się tymczasowo bohaterem ich młodszego kuzyna, skoro stanął w obronie jego pomniejszych rysunków. Zgarnęła swoje włosy w byle jakiego koka i nachyliła się nad złowieszczo milczącym kuzynem. Kilka kropel wpadło najpierw do jednego oka, a po chwili do drugiego. Otarła tę, która uciekła w kierunku kącika i spłynęła mu po policzku. - Potrzymaj jeszcze zamknięte. - poprosiła i jeszcze raz otarła jego powieki, usuwając całkowicie z nich pozostałość po sprayu. - Kto by pomyślał, że dzień w galerii sztuki może skończyć się kontuzją. Jak się czujesz? - odłożyła pustą fiolkę na szafkę nocną Cassiusa i podwinęła nogi pod siebie, by wygodnie rozsiąść się na krawędzi łóżka. Znała tę minę, widziała ją wiele razy. Sposób w jaki zaciskał zęby i układał usta jedynie potwierdzał jej domysły. Choć głos miał spokojny, to w środku musiał się wściekać. Westchnęła ze smutkiem, bowiem nie lubiła gdy miał paskudny humor. Nie zamierzała też uciekać czy obawiać się, że się na niej wyżyje. Nigdy nie dał jej powodu do wycofania się, kiedy był rozzłoszczony.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Opowiedz. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedział od czego zacząć. Milczał przez chwilę, starając się zebrać myśli w jakąś zjadliwą formę, która nie wzbudziłby w niej dezaprobaty. Misja ta wcale prostą nie była, kto go znał to wiedział o tym najlepiej. - Nie wiem kto to, jakiś idiota. - Skłamał gładko. Ze swoją fotograficzną pamięcią doskonale zapamiętał tę twarz, co do najmniejszego, najbardziej nieistotnego szczegółu, a jednak podzielenie się z tym Elaine najwidoczniej uznał za niepotrzebne. Nie dlatego, że chciał odmówić jej dostępu do tej informacji. Po cichu liczył na to, że uzna jego prawdę za jedyną i porzuci ten temat. Z ogromną przyjemnością zapoznałby się ze sprejarzem na osobności. Aż palce go świerzbiły. - Demonstrowali na cześć naszego kuzyna. Próbowali siłą wedrzeć się do galerii, kilku z nich się udało. A tego… gościa nieomal złapałem go za rękę na niszczeniu rzeźby wujka. - Opowiedział, starając się szczególnie nie skupiać na przywoływaniu w sobie tych wspomnień. Przy dziewczynach z jego roku jakoś niekoniecznie chętnie chciałby demonstrować bulgocącą w nim wściekle złość. Wystarczyło, że zdawały sobie sprawę z jej istnienia. Prychnął cynicznie na wspomnienie o Salazarze. - Nie wątpię. - Wykrzywił usta w powątpiewającym uśmiechu, ale nie wdrażał się w tę dyskusję bardziej, niżby powinien. Jej delikatne ruchy były balsamem na jego duszę. Nie tylko dlatego, że mu pomogła i odegnała to nieznośne pieczenie, ale też z uwagi na zwykłą, ludzką troskę, którą w nich wyczuwał. Otarła jego policzek chociaż wcale nie musiała. W odpowiedzi na jej gest kiwnął krótko głową, trzymając zamknięte powieki zgodnie z jej zaleceniem. A potem wyciągnął do niej ręce, starając się zlokalizować ją po omacku. - Jak frajer - odpowiedział krótko jej ramieniu, gdy przysunął się lekko na łóżku, aby móc ją przytulić. Bezceremonialnie przygarnął ją do swojej piersi, oferując jej spóźnionego, powitalnego przytulasa. - Będę żyć, dziękuję. - Pocałował ją w czoło, chcąc poczerpać sobie z jej ciepła jak najwięcej cierpliwości oraz ciepła. Tyle, ile tylko był w stanie. Tak w ramach zabezpieczenia przed pewnymi możliwymi… incydentami. - Chłopak, tak? - Zagadnął ją niespodziewanie. Jeżeli do tej pory miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego czy jeszcze o tum pamiętał, teraz musiała się ich wyzbyć. - Co to za jeden? - Uniósł pytająco brwi, nie mogąc zapanować nad podejrzliwym tonem głosu.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Miał zamknięte oczy, dzięki czemu nawet nie podejrzewała go o jakiekolwiek kłamstwo. Być może łatwo było jej wpoić pewne fakty i odsunąć widmo niewygody, jednakże istotna pozostała jej ufność wobec Cassiusa. Świadomość, że karmi ją kłamstewkami - a niech będą i małe, bo w końcu urosną do niebotycznych rozmiarów - to tylko i wyłącznie kwestia jego sumienia. Nie zrażała się jego ciętym językiem, który uprzejmie przy niej ograniczał do bezwzględnego minimum. Uwierzyła zatem i skinęła głową, a gdy przypomniała sobie, że przecież nie widzi jej, wymamrotała pełne goryczy "tylko idioci nie szanują sztuki". - Wujek będzie niepocieszony tymi wieściami. - westchnęła i zastanowiła się jak wiele nerwów trzeba utracić, by zapanować nad taką galerią. Od przyszłego miesiąca będzie tam pracować, w interesie rodzinnym, który zawierał dzieła ich rodu. Czuła pewien stres związany z nowymi okolicznościami jednak uważała, że praca wśród swoich dobrze wpłynie na jej nadszarpane nerwy niedawnym przykrym doświadczeniem. Odczytała wyciągnięcie ręki i pozwoliła się bezproblemowo znaleźć i przygarnąć. Zwinęła się u jego boku w taki mały kłębek i ochoczo oparła policzek o jego ramię. Usłyszawszy odpowiedź wykrzywiła usta. - Jakoś temu zapobiegnę. Uszy do góry, Cassi. - wiedziała, że zaraz poczuje ostateczną ulgę, bowiem eliksir zakraplany bezpośrednio na ranę działał znacznie szybciej. Tymczasem korzystała sobie z jego ramion, którym nigdy w życiu jeszcze nie odmówiła (i nie planowała). Nie poruszała tematu Rileya, bowiem planowała najpierw wybadać grunt, dowiedzieć się czy Cassi takowego zna, co sądzi... Była niegdyś świadkiem złości Cassiusa i na Merlina, łatwo było ją wywołać. Nie potrafiła wyjaśnić sobie czemu chciała najpierw się przygotować przed wprowadzeniem Cassiusa w temat. Najwyraźniej Caelestine go nie uświadomiła odnośnie aktualnych informacji, a skoro się mijali... to wszystko wyjaśnia. - Ktoś, kto mnie kocha. - odparła póki co bezimiennie. - Tak, wiem, Swansea też mnie kochają, ja ich też ogromnie, ale chodzi o co innego i dobrze o tym wiesz. - uprzedziła potencjalne pytanie, przez chwilę wiercąc się u jego boku, jakby było jej niewygodnie. Zadarła podbródek, by zapoznać się z aktualną mimiką Cassiusa i stanem gałek ocznych. - Jest inteligentny i tak, jest Krukonem. Próbował uczyć mnie jazdy na łyżwach i cóż, aż tylu siniaków nie mieliśmy. - bo wcześniej skończyliśmy próby na rzecz pocałunków, długich rozmów, spacerów, trzymania się za rękę..., ale o tym jeszcze Cassi nie musi wiedzieć. - A ty masz w końcu jakąś dziewczynę na oku? Tak na dłużej, hm? - odbiła pałeczkę, wszak obiecała siostrze, że dowie się niejako co się dzieje u ich ślizgońskiego kuzyna, jeśli mowa o sprawach sercowych.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jakież to szczęście, że jego sumienie było zwykle nienasycone i nienazwane. Z lekkością przyjmował na siebie tysiące występków, aby tylko jeden raz podczas całego roku wzbudzić w sobie ogólną refleksję - zwykle w okolicach własnych urodzin. Czymże więc były dla niego takie drobnostki jak lekkie odwracanie kota ogonem dla dobra Elaine? Niczym więcej jak jedynie kropelką w morzu, ledwie pyłkiem na jego płaszczu odzwierzęcej dzikości. Szczegółem, jakim nie zamierzał się dzisiaj ani przejmować ponad miarę, ani tym bardziej zajmować tym swojej uwagi. - Wujek da sobie radę. To tylko sprej, starczy jedno zaklęcie. - Odpowiedział, żałując, że nie może teraz na nią spojrzeć. - Wydaję mi się, że powinien być bardziej niepocieszony, że to jego ukochanego bratanka zesprejowano razem z jego głupią rzeźbą. - Uniósł brwi i uśmiechnął się nieco zaczepnie nawet pomimo tego, że nie widział jej reakcji na swoje działania. Jakże łatwo było ją obejmować. Jak miło leżała mu w ramionach, jak zawsze lekka i drobna. Jasna jak słońce bądź wschodzący księżyc. Nie potrafił przyjąć do wiadomości jej ewidentnego dorastania, po prostu nie. Już od wielu lat zauważał, że Elaine nie chodzi już w pieluchach i nie jest wciąż tą małą dziewuszką, którą mógł bronić przed całym złem tego świata. Nie był już dla niej wyłącznie starszym, porywczym kuzynem, do którego nie można było mieć próśb, jeśli zakładało się, że pozostaną niewypełnione. Obecnie ich relacja dojrzała razem z nimi. Co nie zmieniało faktu, że ciężko było mu się z tym pogodzić. Cassius kochał wszystkie kobiety swojego życia. Począwszy od złośliwej, zapisującego go na teleportację matki, przez słodką i kochaną siostrzyczkę zarówno jedną jak i drugą oraz krukońskie kuzynki. Na swój pokręcony sposób czuł się odpowiedzialny za ich osobiste szczęście i o ile o mamę martwić się już nie musiał (dość szybko pogodziła się z pochodzeniem Caelestine) tak o Elę jak najbardziej powinien skoro do Swansea miał dołączyć jakiś… obcy. - Spróbowałby cię nie kochać - podsumował, nie mając zamiaru się z nią o to sprzeczać, a jedynie… zaznaczyć, że gdyby kiedykolwiek kochać ją przestał i tym samym złamał jej serce to on, Cassius, najpewniej zamierzał w odpowiedzi połamać mu nogi i szczękę na dokładkę. Ponownie zmarszczył brwi, tym razem na dłużej. Na szczęście nie mógł wywrócić oczami na wzmiankę o Krukonie. Łabędzie zabawnie dobierają się w pary. Tylko Elijah jak zawsze wszystko musi zepsuć. Nawet nie zarejestrował, że dopiero co pomyślał o Dinie jako o swojej p a r z e. - Daj spokój - odpowiedział, machinalnie gładząc ją po plecach. Drugą ręką rozmasował gałki oczne, jakby chciał lepiej wetrzeć w nie eliksir. Kilka sekund później otworzył oczy, mrugając zawzięcie. - Długoterminowe relacje to kule u nogi. Nie mam czasu na kwiatki, spacery po plaży i anonse. Zresztą, musiałbym chyba trafić na jakąś głuchą. - Uśmiechnął się nieznacznie, próbując wyprzeć fakt, że NAPRAWDĘ pomyślał teraz o Harlow.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Spomiędzy jej ust wydostało się ciche westchnięcie. Odsunęła się od Cassiusa, ale na małą odległość. By zająć czymś ręce poprawiła jego kołnierzyk koszuli, a następnie przysunęła ku niemu różdżkę, by sumiennie i niewerbalnie pozbyć się z niej plam sprayu. - Wujek wie, że jego ukochanego bratanka byle co nie pokona. Przecież jego bratanek jest utalentowany, silny i inteligentny. Co to dla niego spray. Znając ciebie, wystarczy ci odrobina szczęścia i dorwiesz tamtego nicponia. - mówiła całkowicie poważnie, w międzyczasie doprowadzając jego ubranie do porządku. Ogrzewała go naturalnym ciepłem zaklęcia czyszczącego i zastanawiała się czy to już przypadkiem nie jest ich tradycja. Nie pierwszy raz wraca poobijany i nie pierwszy raz to ją do siebie woła, by mu pomogła. Doceniała ten gest zwłaszcza teraz, gdy jej wiara we własne możliwości trochę kuleje. Na transmutacji szło jej jak z płatka, wszak ma do tego przedmiotu naturalne predyspozycje lecz inne? Jakiekolwiek bardziej skomplikowane zaklęcie nie powinno stanowić dla niej aż takiego problemu, a jednak wahała się. Zastanawiała się do jakiego stopnia byłaby użyteczna, gdyby przyszło jej chociażby kogoś ochronić tak, jak zrobiła to Talia dla niej. Drobne gesty, jakim było ulżenie oczom Cassiusa to mały krok ku naprawie własnych odczuć. Wyjątkowo o nich nie wspominała wszem i wobec, a jedynie Elijah jak zawsze wiedział. Wystarczył, że na nią popatrzył, na drżącą w jej palcach różdżkę, a wydawało się, że odczytał jej myśli i obawy. Pozostawała kwestia co zrobić z tym fantem. Kogo poprosić o wsparcie w nauczeniu się skutecznej obrony? Popatrzyła na Cassiusa dłużej i w zastanowieniu przygryzła wewnętrzną stronę policzka. - Jak to "nie mam czasu"? Co ty pleciesz, Cassi. Długoterminowe relacje są najpiękniejsze, zwłaszcza jeśli chodzi o zakochanie. - a mówiła z autopsji. No dobrze, z Rileyem tworzyła parę od raptem trzech miesięcy i mimo, że znali się wiele lat to dopiero od niedawna zbliżyli się do siebie i tak naprawdę zaczęli się wzajemnie poznawać. Nie oddałaby tych uczuć za nic w świecie. Riley po prostu ją uszczęśliwiał i autentycznie pragnęłaby, aby Cassius też miał taką osobę. To, co mówił to stos bzdur i należało mu trochę na ten temat nagadać. Skończyła czyszczenie jego kołnierza, a więc zajęła się transmutowaniem i nawilżaniem chusteczki z materiału, aby obmyć chłodną wilgocią jego skórę z resztek czerwonego sprayu. Brwi, skronie, wydatne kości policzkowe, krańce policzków, a robiła to niemalże automatycznie. - Naprawdę sądzisz, że zakochanie się cierpliwie poczeka aż będziesz mieć czas? Nic z tego Cassi, wiem to z autopsji. I wierz mi, kobieta prędzej doceni twój ciepły wzrok niż morze kwiatów, milion randek czy prezentów. - nie odpuści mu, to było pewne. W końcu na nią popatrzył, a ona uśmiechnęłą się do niego leciutko, ale czule. - Głucha nie doceni twojego ostrego języka i nie będzie mogła cię ripostować. Chciałabym posłuchać takiej dziewczyny, która sobie z tobą w ten sposób poradzi. - uśmiech nabrał szerokości i blasku. - A jestem pewna, że w końcu cię taka znajdzie i ci zawróci w głowie. Albo... doprowadzi do szewskiej pasji. - jej rodzeństwo miało już kogoś na oku. Należało zainteresować się czemu odłam kuzynostwa ze strony wujka Casimira ociąga się ze znalezieniem sobie ukochanych. Będąc w tym cudownym stanie życzyła go każdemu. Być może to naiwne, jednak w jej osobie niezwykle szczere.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Elaine doskonale wiedziała co powiedzieć, aby wytrącić Cassiusowi argumenty z dłoni. I zawsze, nawet gdy go komplementowała, wydawał się przy tym mimo wszystko odrobinę niepocieszony. Utarczki słowne były jego życiem. Bez nich nie do końca wiedział jak się zachować w towarzystwie. - I wkurwiony, że wuj nie potrafi dobrze zabezpieczyć galerii. - Odpowiedział więc, specjalnie ignorując w swojej wypowiedzi miłe jego uchu słowa, bo i przecież doskonale widać było po nim, że je zrozumiał i przyjął do wiadomości. Uśmiechnął się, ukontentowany byciem „utalentowanym, silnym i inteligentnym”, a w dodatku zadbanym, bo Ela właśnie doczyszczała jego ubranie ze śladów po tej paskudnej farbie. Cóż mu więcej do szczęścia było potrzeba? Może wyłącznie ucieczki od tematu, którym aż tak bardzo gardził. Nie do końca wiedział jak powinien udzielić jej odpowiedzi, aby nie zranić jej swoją gruboskórnością i zdecydowanie odmiennym spojrzeniem na świat. Podczas, gdy Elaine była w stanie zakochać się i czerpać szczęście ze zwyczajnej bliskości drugiej osoby, jego to przerastało. Niedopuszczenie do siebie kogoś, kto mógłby zajrzeć w jego duszę było naumyślne i całkowicie przemyślane. Jeżeli ktoś, kto potrafił dostrzec w nim kogoś więcej kiedykolwiek by go zranił, Cassius Swansea miałby najprawdopodobniej dwie potencjalne drogi życia do obrania. Samobójcy lub seryjnego mordercy. Nie zniósłby tego. Był tak kruchy, a odgradzał się tak twardym murem. Tak skomplikowany, chociaż zarazem bardzo prosty w odbiorze. Im bardziej ktoś był dla niego łagodny, tym bardziej i on odpuszczał, zatapiając się w pozytywnych emocjach, ładując się troską i współodczuwaniem. Dlatego wywoływał aż tak skrajne emocje. Testował każdego kogo tylko napotkał. I bał się. Tak przeraźliwie bał się, że ktoś zrozumie, iż za stwarzaną fasadą jest coś więcej poza arogancją i ślepym samouwielbieniem. Wystarczy popatrzeć jak dotknęła go ostatnia analiza Diny. Nigdy nie przyznałby się do tego jak bardzo go wówczas zraniła swoją przenikliwością. Głodny i nienasycony był nie bez powodu. Zapełniając pustkę wciąż pożerał jedynie smutek i żal, karmiąc własne myśli tylko następnym odroczeniem w podjęciu ostatecznej decyzji. Nie wiedział kim jest, ani czego szuka. Smakował życia łapczywie, ale żaden ze smaków nie pozostawał w nim na dłużej. Dziwne to było. Dziwnie przykre. Dziwnie znajome. - Mówiąc ciepły wzrok masz na myśli wzrok w stylu „rozebrałbym cię, ale jesteśmy właśnie w szkole”? - Ironizował, bo nie znał innej odpowiedzi. Nie obcował z kobietami pokroju Elaine. Jego brutalna szczerość i ostry język skupiała wokół niego raczej kompletnie inne dziewczyny. Równie głodne wrażeń jak i on sam. Od miłości dzieliło go tak wiele, że nie pojąłby jej nawet wtedy, gdyby kopnęła go w twarz z półobrotu. A przynajmniej nie w tym momencie. - Pf, a nie słyszałaś jeszcze? - Zdradził, że miał w swoim otoczeniu kobietę, z którą nieustannie toczył wojny. Zaskakująco lekko się do tego przyznał. Jakby Dina Harlow faktycznie nie była kimś kogo powinien wstydzić się przed własną kuzynką. - Od miłości do nienawiści jeden krok? To chyba nie ta bajka, kochanie. - Spróbował zgasić ewentualny entuzjazm, zdecydowanie woląc skupić się na podziwianiu jej jasnych włosów zamkniętych między jego palcami. - Ty jesteś stworzona do miłości, maleńka. Nie każdy jest ulepiony z tej samej gliny. - Dlaczego gdy to mówił brzmiał tak smutno i samotnie?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wywróciła wymownie oczami, gdy dorzucił swoje trzy sykle do jej wypowiedzi zmieniając jej zakończenie na taki, jakie mu się podobało. Zawsze ostatnie słowo musiało należeć do Cassiusa Swansea. On chyba nigdy z tego nie wyrośnie i choć większość rodziny przywykła do tego (Elijah dzielnie się temu opierał), to i tak raz po raz podkreślał, że jego zdanie musi być na końcu. Potrząsnęła głową i posłała mu bardzo ciepły uśmiech. Zrozumiał komplementy, ale domyślała się, że niełatwo je przyjąć. Nie każdy to potrafi i wbrew pozorom było to normalne. To ona za bardzo nimi szastała, chcąc w jak najintensywniejszy sposób wyciągnąć z człowieka uśmiech. A czyż nie łatwo o niego, gdy zaskoczysz szczerym i miłym słowem? Tak łatwo je rozdać! Potrafią zdziałać cuda, a czasami druga osoba może potrzebować ich niczym spragniony wody... tylko nie każdy o tym wspomina. Odnosiła się zatem z uprzejmością do każdego i przychodziło jej to z naprawdę dziecinną łatwością. Swoją otwartością atakowała Cassiusa od zawsze. Odkąd pamiętała nie miała żadnych oporów przepychać się przez jego oziębłe miny, by dostać się do ramion, w które zaczepnie się wtulała. Był jednym z najbardziej zdystansowanych charakternie synów Swansea, a to było niczym gigantyczny neon - Kochaj mnie, bowiem potrzebuję tego bardziej niż wszyscy. Zatem kochała. Roześmiała się w głos słysząc jego niecodzienną interpretację "ciepłego spojrzenia". To było tak urocze, że nie mogła powstrzymać wybuchu radości, którym wypełniła ładnie wnętrze cassiusowego pokoju. - To już się kwalifikuje do bardzo gorącego spojrzenia, które wypada zachować na bardziej intymne okoliczności. - odezwała się ze śmiechem na ustach. Tak, dorośli, czuła to zwłaszcza teraz. Poruszali tematy, które jeszcze kilka dobrych lat temu nie mieściły im się w głowie. Poza tym przyznajmy szczerze, właśnie przyznała się, że doskonale zna tego typu spojrzenia. Do Cassiusa znowuż to bezapelacyjnie pasowało, był chodzącym seksapilem i nie dziwiła się, że wzbudzał ogromne zainteresowanie płci przeciwnej. Ciekawe ile z jego partnerek wie, że sypiał kiedyś w piżamie rekina? I że czerwieniały mu uszy, gdy się złościł? Uśmiechnęła się szerzej do swoich myśli i zawiesiła wzrok na jego niebieskich tęczówkach. To niebywałe, że błękit dominował u Swansea mimo swego szerokiego rozgałęzienia genetycznego. - Nie słyszałam, ale brzmisz tak jakbyś nie chciał mi czegoś powiedzieć. - wzbudził w niej ogrom pozytywnej podejrzliwości. Gdy tak poczuła dotyk jego palców na swych włosach, pokryła je falą błękitu - podejrzanie podobnego do jego tęczówek. Barwa zbladła i wróciła z powrotem do standardowego blondu. Nie różu, nie czerni. Jasny blond. Ponownie odbijał jej słowa, wywołując jej westchnięcie i prowokując do dźgnięcia go w żebra, co też bezczelnie zrobiła. Sięgnęła po jedną z jego poduszek i ułożyła sobie na udach, przytulając ją do swego brzucha. - To nie bajka, to może być rzeczywistość, uparty hipogryfie. - sprostowała, spoglądając na niego z wesołością. Nie podobał się jej wyczuwalny w jego głosie smutek. Brzmiał jakby miał w sobie ogrom tęsknoty, której nie potrafił zapełnić. Spoważniała, przysunęła się do niego bliżej i oplotła go ramionami tuż pod pachami, pakując się blisko jego torsu i szyi. - Gdyby wszyscy byli tacy jak ja to świat nie byłby tak kolorowy. - zakryła mu usta dwoma palcami, aby nie próbował protestować. Podniosła głowę, by popatrzeć mu w oczy. - Jesteś wyjątkowy na swój sposób i cśś, ostatnie słowo należy tym razem do mnie. - nie pozwalała mu się odezwać. - Zdaję sobie sprawę, że niektórym ciężko jest się otworzyć przed drugą osobą. Doskonale o tym wiem. - a przed oczami zamajaczyła jej ukochana twarz Rileya. Odsłonięta, uszkodzona, ale wciąż kochana. Na samą myśl wokół jej serca rozlało się ciepło i tęsknota za nim. Jeszcze przed końcem dnia wyśle mu patronusa i powie mu, że o nim myśli. By nie miał wątpliwości. - Jeśli myślisz, że ciężko cię kochać to jesteś w błędzie. Równie dobrze może już gdzieś w twojej okolicy jest dziewczyna, która się w tobie zakochała. Nie widać tego na pierwszy rzut oka. Trzeba popatrzeć dłużej. Zatrzymać się i widzieć to, co umyka w pierwszej chwili nawet uzdolnionemu malarzowi. - sięgnęła kciukiem do jego twarzy, by otrzeć z jego rzęsy ostatni czerwony ślad. Próbowała zarazić go swoją wiarą i miłością nawet, jeśli miało to potrwać przez mgnienie oka. To zawsze coś.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jej reakcja była bardzo… odmienna od reakcji, jaką chciałby widzieć u młodszej kuzynki. Traktował Elę prawie tak jak własną siostrzyczkę, machinalnie kierując się przy tym przyzwyczajeniem i stosując wobec niej tę samą miarę, jaką od lat miał przygotowaną dla Caelestine. Gdyby kiedykolwiek Cesia odpowiedziała mu tak jak Elaine w tym momencie, zapewne zrobiłby tak samo zaskoczoną minę. Mówiąc zaskoczoną, na myśli mam dosłownie karpika. Jego usta rozchyliły się szeroko, a brwi uniosły, wybijając go z tej jego aroganckiej pewności siebie. - Na gacie Merlina, Elaine. - Zaklął i najwidoczniej prawie był zgorszony! Trudno powiedzieć czy bardziej jej wypowiedzią czy śmiechem chochlika, który rozbrzmiał sekundę później. Prychnął, wywracając oczami, aby pozbyć się niewygodnej dla niego emocji, przez co teraz sprawiał wrażenie jakby w rzeczywistości wcale go to nie obeszło. A obeszło cholernie bardzo! - Mam nadzieję, że jak już ci ktoś takie spojrzenia rzuca to chociaż się zabezpieczasz! - Odpowiedział, oczywiście nie mogąc pozwolić temu tematowi na odejście bez ostatniego słowa rzuconego właśnie przez niego samego. W dodatku takie inwazyjne wkroczenie w jej prywatność było dla niego tak typowe, że aż ciężko było się tego po nim nie spodziewać. Nie chciał myśleć o swojej kuzynce jako o dorosłej kobiecie, ale chyba powinien zacząć przyzwyczajać się do myśli, że każde dziecko niegdyś dorasta. I to wszystko czekało również jego malutką Cysię. Aż ciarki go przechodziły na samą myśl. Jedno było pewne - przyszły partner Caelestine nie miał mieć lekko z jej bratem. Zwłaszcza, gdyby kiedykolwiek skrzywdził jego gwiazdeczkę. Popatrzył na nią jakoś tak dłużej i jakoś tak krzywiej. Z fascynacją przyjrzał się zabawnej zmianie, która objęła spontanicznie jej włosy. Uwielbiał kiedy tak robiła. Kiedy byli młodsi z upodobaniem prosił ją o prezentowanie mu całej gamy najróżniejszych kolorów pod pretekstem ćwiczenia w niej jej wrodzonej zdolności do zmieniania własnego wyglądu. Tymczasem tak naprawdę wykradał sobie z jej codzienności kilkanaście minut, podczas których izolował ją od nieodłącznego od niej bliźniaka, którego nie potrafił znieść. Aż po dziś dzień zastanawiał się jak taka łajza jak Elijah mogła w ogóle wyjść z tego samego łona co Elaine i Éléonore. W dodatku jako brat bliźniak! Poruszył jej włosami, majtając końcówkami dopóki nie stały się znowu jasnoblond. - Nie ma o czym mówić. - Odpowiedział enigmatycznie, ale całkowicie szczerze. Cassius nie uważał, aby istnienie Diny należało obwieścić światu. Prawdę mówiąc, sam ledwo znosił fakt, że istniała… a przynajmniej do pewnego momentu. Potem wszystko okropnie się pochrzaniło. Tak bardzo, że sam nie wiedział już co powinien myśleć o dziwnej zaciekłości, którą w sobie odkrywał w jej towarzystwie. Nigdy nie był tak bardzo dziki i nieprzewidywalny. Był wrzodem na tyłkach wielu ludzi, a jednak to i tak była spora zmiana. Dziwiło go to, że nie zauważał tego praktycznie nikt. Nawet… a może zwłaszcza Gunnar. Swansea nie przyjmował do wiadomości, iż być może jego ulubiony wiking zdaje sobie z tego sprawę, lecz po prostu nie dzieli się z nim przemyśleniami. No cóż, sposób bycia Cassiusa zdecydowanie do zwierzeń nie zachęcał, to akurat fakt potwierdzony wieloma latami jego egzystencji. Uśmiechnął się ironicznie, mając zamiar jak zwykle zgasić jej dziewczęcy zapał. Był cynikiem wręcz do szpiku kości, zwłaszcza już, gdy chodziło o coś tak beznadziejnie banalnego jak emocje. - Mógłbym polemizować, ale chociaż raz nie będę się z tobą kłócił. Niech ci będzie. - Odpowiedział jej, jak zwykle unosząc w górę jeden kącik ust w uśmiechu odrobinę zaczepnym. Nie potrafił, po prostu nie potrafił przekonać się do wygłaszanych przez nią tez. - Kochać mnie to trudna sztuka. Do tego potrzeba więcej, niż jedynie kobiety. To musi być superbohaterka. - Odpowiedział jej, żeby tylko odciągnąć jej uwagę od ewentualnej baby będącej w pobliżu. Nie widział tego, naprawdę sobie tego nie wyobrażał. Zwłaszcza, że takie chwile jak ta z Elaine, w których był tak spokojny i inny, niż zazwyczaj naprawdę nie przytrafiały mu się często przy nieznajomych. Jego niebieskie oczy przyjrzały jej się nieco dłużej. - A ty? - Zagaił, zdecydowanie woląc słuchać o jej perypetiach miłosnych, zamiast zwierzać jej się ze swoich bolączek sercowych. - Ten twój chłopak. Czym Cię uwiódł?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Reakcja kuzyna wzbudziła w niej rozbawienie, a gdy tylko przestrzegł o zabezpieczaniu się, jej policzki i włosy pokryły się różem. Tylko on potrafił w tak bezpośredni i prosty sposób wywołać takie zmiany, jeśli chodzi o brutalną szczerość. Chwyciła palcami trzymaną na udach poduszkę i uderzyła nią o ramię chłopaka, by dać ujście zażenowaniu w jakie je wpędził. - Nie rozmawiamy o tym więcej! - zagroziła mu, mając pewien problem z usunięciem ze swojego ciała wszelakiego różu. Znienawidziła ten kolor i nie chciała mienić się nim przed kuzynem. Najpierw był zszokowany, zgorszony, a teraz odwracał kughuara ogonem i wpędził ją w zakłopotanie. Potrząsnęła głową, jak i włosami, które pod wpływem ruchu wysunęły się spomiędzy jego palców. To konieczność, bo w ten sposób mogła "zrzucić" z siebie różowy kolor, począwszy od czubka głowy, a stopniowo skończywszy na końcówkach włosów. Przyglądała się mu z uwagą, jednak z jego oczu wyzierała szczerość. Podejrzewała go raz czy dwa o drobne kłamstewka, jednak przy niej wydawał się naprawdę prawdomówny i w większości sytuacjach wierzyła mu bezapelacyjnie. Teraz miała pewne opory, szukała powodu, aby jednak pochwycić się tego tematu, jednak nie słyszała absolutnie żadnej plotki jakoby przy Cassiusie kręciła się jakaś dziewczyna dłużej niż mają to w zwyczaju. Powinna zasięgnąć języka wśród Ślizgonów, skoro od Cassiusa nie dowie się niczego. Sprowadził ją nieco na ziemię swoimi słowami, jednak powoli przyzwyczajała się, że szybko jest sprowadzana przez otoczenie do realistycznego punktu spoglądania na świat. - Dla chcącego nic trudnego. - skomentowała, pchając się do prawa wypowiedzenia ostatniego słowa w tej sprawie. Darował sobie kłótnie, polemizowanie i debatowanie na ten temat mimo, że była gotowa wysuwać z rękawa powody do kochania go takim, jakim jest. Odnosiła niestety wrażenie, że jej słowa nie mają tutaj absolutnie mocy i choćby wypowiedziała ich miliony to nie uwierzy jej dopóki sam nie przekona się na własnej skórze co to znaczy zakochanie. Równie dobrze mogła darować sobie wyczerpujące i pozytywne przedstawianie go w jasnym świetle, a więc odpuściła temat. Podniosła brodę, nie zauważając, że na czas zamyślenia opuściła wzrok wbijając go w swoje dłonie. Zastanawiała się czym Riley ją uwiódł i szybko stwierdziła, że uwodzenia w tym nie było. To coś... innego. - On przeskoczył etap uwodzenia, od razu zaczął od rozkochiwania. - odparła zwięźle jak na jej słowne możliwości. Przypomniała sobie jaki ciężar teraz nosiła na barkach - tajemnice Rileya, które na zawsze pozostaną w zaciszu jej umysłu. Akceptowała je jednak mimo wszystko intensywnie odczuwała ich obecność. Nawet teraz, podczas rozmowy z Cassiusem. - Nie umiem tego opisać, to się po prostu czuje. - przyznała powoli spoglądając w jakiś punkt na ścianie pokoju, gdy to rozgryzała w myślach. - Cassi? - wyrwało się nagle z jej ust. Ciche, ale ewidentnie niespodziewane, z jakąś nutą... napięcia? Do jej myśli napłynęło niewygodne wspomnienie jak wiele zmartwień wywołała w rodzinie przez swoją czarodziejską nieudolność. Po omacku znalazła dłoń kuzyna i ją ścisnęła. Powoli, bardzo powoli oderwała wzrok od punktu na ścianie i popatrzyła niepewnie na chłopaka. - Nie umiem się bronić. Panikuję i zachowuję się jak skończona beksa. - czuła bardzo dużo goryczy podczas wypowiadania tych słów. - Nauczysz mnie jak się bronić? - zapytała go cichym, śmiertelnie poważnym tonem. Nie bez powodu pytanie kierowała do niego. Odznaczał się wewnętrzną siłą, a i nic nie mogło go powstrzymać przed osiągnięciem celu. Podziwiała go, bo sama była mizerna i nijaka przy jego potencjalne magicznym.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Prychnął cicho i tylko jego sympatia do tej małej, blondwłosej istotki powstrzymała go od popchnięcia jej wprost na kolejną porcję przyszykowanych dla niej kolców, w razie gdyby jednak postanowiła mu odpowiedzieć. - No skoro tak to uznam, że wiesz co robisz. - Zabrnął jeszcze dalej, uśmiechając się z tak złośliwą satysfakcją, że nikt nie uwierzyłby, iż naprawdę nie chciał jej aż tak zawstydzić. Obserwowanie jak się różowi było też bardzo ciekawe z jego artystycznego punktu widzenia. Nie było doskonalszej zdolności do obserwowania płynnych przejść kolorów od metamorfomagii. Pozwolił jej na zmierzenie się z tym w milczeniu, nie dodając już absolutnie nic co mogłoby świadczyć o tym, że jednak pragnie jeszcze się z nią podroczyć. To, że Cassius nie miał wstydu nie było wielką tajemnicą. Miło było mu patrzeć, że na szczęście inni Swansea nie są aż tak upośledzeni jak on sam. Wzruszył ramionami, ignorując jej ostatnie słowa o chęciach. Żeby chcieć, najpierw trzeba zachęcać. Kusić, niczym dziki, niezbadany kwiat. Przyciągać do siebie słowami, wonią, myślą. Robić cokolwiek, aby faktycznie nie odstręczać od siebie nadmierną, złośliwą szczerością. Chociaż z Cassiusa faktycznie mogły wyrastać piękne kwiaty, prędzej czy później każdy orientował się, że jest on jedynie duszącym, trującym bluszczem. I szkoda, bo w chwilach skupienia bywał naprawdę miły do obserwacji. Zacmokał niepocieszony, gdy jego prośba spotkała się z tak… mierną reakcją. Nie miał pojęcia czy faktycznie tak jest, że miłości nie da się opisać, bo nawet jeśli jakiejkolwiek w życiu zaznał to najwidoczniej jej nie poznał. Uznał więc, że wymawia się od odpowiedzi, ale pozwolił jej na to, tak po prostu. Akurat jej mógłby odpuścić bardzo wiele, zwłaszcza w obliczu tego jak już dzisiaj ją zawstydził. Starczy jej wrażeń, bo jeszcze następnym razem nie trafi mu się nadprogramowy kawałek brownie, który wyjdzie spod rąk jej i Éléonore. Tylko nie rozumiał tej wzmianki o zignorowaniu uwodzenia. Akurat to jedno chociaż trochę rozumiał. Rozsyłasz trujące fluidy, które zaszczepiając się w drugiej osobie sprawiają, że ona chce wracać. Znał to z autopsji, gdy chodziło o pusty seks. Miał świadomość, że potrafi być atrakcyjny i wiedział też gdzie dotknąć kobietę, aby sprawić jej przyjemność. Nigdy jednak nie odbierał to na podobnej fali z zakochaniem, a teraz Elaine mówiła mu, że jedyną fazę, którą jako tako ogarniał można było całkowicie pominąć. Nic więc dziwnego, że wyglądał na zdezorientowanego, gdy mu to oznajmiła. Zamyślił się nad tym, przez moment wpatrując się bezmyślnie w jej ramię. - Mmm? - Mruknął, kiedy zauważył, że wypowiedziała jego imię. Uniósł niebieskie spojrzenie na jej twarz, aby móc się jej przyjrzeć. Skrzyżowawszy z nią wzrok uniósł też lekko brew ku górze. Nie rozumiał skąd wzięła się u niej niepewność, zwłaszcza w jego towarzystwie. Nawet sam się zdenerwował, gdy ostatecznie ujęła jego rękę, najwyraźniej potrzebując dodać sobie otuchy. Nie poganiał jej, czekał. Słuchając jej słów skrzywił się lekko, jakby takie uwłaczanie samej sobie tylko go zdenerwowało, a jednak powstrzymał się od słów. Kiedy wokół nich znów rozbrzmiała cisza, przechylił lekko głowę na bok. Jego dłonie spełzły na jej talię, gdy odchylił się nieznacznie w tył by otaksować ją spojrzeniem. - Nauczę, o ile zdajesz sobie sprawę, że moja obrona zwykle sprowadza się do zajadłego ataku? - Przypomniał jej i poruszył lekko lewą brwią, aby zwrócić jej uwagę na niewielką bliznę powstałą, gdy starszy Gryfon rozbił mu ją na korytarzu kilka lat temu. W odpowiedzi wybił mu dwa zęby, gdy trzasnął go pięścią w twarz, łamiąc sobie przy tym palec. Do tej pory pamiętał jak cholernie bolało zrastanie. Nie życzyłby takich przyjemności swojej malutkiej kuzynce. Tak poza tym też uważał, że to mógł być dobry pomysł. Prawie oszalał z wściekłości, kiedy Elaine wróciła poturbowana z nocnego, samotnego powrotu do domu. Nie zawsze mógł ją śledzić i tym samym bezpiecznie odprowadzać do domu, także może faktycznie odrobina ofensywy by jej nie zaszkodziła…
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Spłynęła na nią ulga, gdy pozwolił na zakończenie krępującego tematu, którego przy nim nie chciała poruszać. Coś jej podpowiadało, że miała wyjątkowe szczęście, że odpuścił... a z pewnością nie dałaby siebie wpędzać dalej w zakłopotanie. Mimo, że byli poniekąd artystami - on zdecydowanie bardziej utalentowany - to jednak nie spojrzała na tę sytuację z punktu widzenia malarza zachwycającego się ciałem ludzkim. Być może gdyby nie była tak przejęta rozmową, to nabrałaby podejrzeń, jednakże wywołane zawstydzenie uniemożliwiało jej na szybsze odkrycie co też może mieć na myśli. Dostrzegła jego zdezorientowanie, które musiała niechcący wywołać. Nie pociągnęła jednak tego tematu, bo nie była pewna co ma więcej dodać. Opisywanie zakochania nie należało do łatwych zadań. Zdecydowanie wolała okazywać uczucie tak, aby mile grzało ją od środka i motywowało do działania. To ją napędzało, dodawało energii i dzięki zakochaniu, wielu odmian miłości całkiem szybko wyszła z dołka. Nie mogłaby przecież bardziej naprzykrzać się rodzinie poprzez zamartwianie ich swoim... pechem, który raz na jakiś czas nawiedzał ją po to, aby uderzyć z całą siłą i przygnieść ją do ziemi. Między innymi z tego powodu postanowiła coś z tym zrobić. Chciała się bronić, a nie atakować. Zaskoczyła tym Cassiusa na tyle, że rozważała już wycofanie się z tej prośby z irracjonalnej przyczyny, jednak nim to zrobiła, odpowiedział. Szczerze powiedziawszy żywiła maleńką nadzieję, że nie przypomni o swoich sposobach obrony. To był jak strumień zimnej wody wystrzelonej z krańca różdżki, bowiem miała zdecydowanie zbyt miękkie serce, aby celować w kogoś zaklęciem krzywdzącym. Spowalniające, transmutacyjne, przeszkadzające... tak, ale bardziej zaciekłe budziły w niej niechęć. To uzmysłowiło jej jaką wielką wadę posiada w swoim sercu oraz jak nieumyślnie ją pielęgnowała przez te lata. Uciekła wzrokiem, przyglądając się leżącej między nimi poduszce. Jak miała wyznać, że nie ma w sobie takiej odwagi, aby popatrzeć przeciwnikowi prosto w oczy i z pewnością siebie uderzyć go zaklęciem? Tu nie chodziło tylko o brak umiejętności, które wszak można sobie wyrobić, a o panikę, w jaką wówczas wpadała. O strach, który przejmował nad nią kontrolę... o stres, z którym sobie niezbyt radziła. Spotkanie z trollami czy z jormunganderem jedynie dowodziły jak słaba była w porównaniu do innych czarodziei. To kwestia psychicznego przełamania się, na które póki co nie była jeszcze gotowa. - Fakt, zapomniałam, że wolisz skutecznie atakować, by nie musieć się więcej bronić. - wydukała mimo, że próbowała wysilić się na normalny ton. Sięgnęła do włosów i związała je na karku, byleby tylko zająć czymś dłonie. - To... jeśli dojdę do etapu zaciekłej ofensywy to dam ci znać. - wypowiedziała to zdanie zdecydowanie za szybko. - Tymczasem skupię się na czymś przyjemniejszym, na przykład... wymyślaniem stroju na Halloween. Zamierzam wkraść się na tę planowaną imprezę tu, w Dolinie. Kolejny raz. - uśmiechnęła się na samą myśl o notorycznym pojawianiu się na uroczystościach, gdzie studenci mają zakaz wstępu. Cóż to jednak znaczy dla Swansea...
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Widząc jak ucieka wzrokiem, Cassius ściągnął wargi. Nie do końca rozumiał skąd brały się w niej te nieposkromione pokłady łagodności. Niemniej, on nie był tutaj od rozumienia, co tylko potwierdzały kolejne lata upływające mu w otoczeniu kobiet jego życia. Żadna z nich nie miała w sobie tak rozgorączkowanej energii co on sam, a on do tej pory bardzo to sobie cenił. I z jednej strony nie potrafił zaakceptować tego, że Elaine wolałaby dać się skrzywdzić, niż skierować swoją moc magiczną nawet przeciwko gnidzie, która by na to zasłużyła, a z drugiej było to dla niej tak naturalne. Nie mógł patrzeć na to jak się kuli i ucieka przed samą sobą. Pacnął dłonią o poduszkę, chcąc wytrącić ją z tego stanu, który u niego nigdy w życiu by nie przeszedł. Wyprostowawszy plecy zadarł też wyżej głowę. Wyzywająco. - Nie musisz zaczynać od razu od zaciekłej ofensywy. - Odparł, próbując pochwycić jej spojrzenie, ale kiepsko mu szło. Uciekała wzrokiem tak bardzo, że prawie zdołała go zdenerwować. Prawie, bowiem nie wydawał się szczególnie uradowany ze zmiany tematu, a jednak nie brnął w ten poprzedni, zgodnie dochodząc do wniosku, że jeżeli chociaż jedno z nich uważało, iż nie mają już o czym rozmawiać, nie powinien był naciskać. Zresztą, znał Elaine i podejrzewał jakie trudne może być dla niej nawet zrobienie tego pierwszego kroku. Jakie to było ironiczne. Kiedy ona kochała, on nie wiedział jak to jest. Kiedy on budził w sobie agresje po ledwie kilku słowach, ona nie potrafiła jej z siebie wykrzesać nawet po wielu latach. Byli jak ogień i woda, a jednak siedzieli tutaj razem i rozmawiali o głupich strojach na Halloween. Ściągnął wargi, aby uśmiechnąć się podstępnie. - Więc mam nadzieję, że się zobaczymy. Nie ma szans, aby w tym roku mnie poznali. - Zarzucił sobie poprzeczkę na tyle wysoko, aby faktycznie nie wyproszono go z imprezy chociaż ten jeden raz. Miał mieć maskę i liczył, że to wystarczy, aby nie dało się go poznać. Za kilka dni życie miało brutalnie zweryfikować jego plany, ale póki co mógł się łudzić do woli. - Ubierz coś seksownego - zasugerował jej, unosząc prowokacyjnie brwi i ledwie powstrzymując się od śmiechu. - Jest szansa, że takiej gorącej sztuki nie odważą się wyrzucić. No i przy okazji pocieszysz wzrok tego chłopaka, który pewnie za tobą przylezie. - Niby żartował, ale czemu wyglądał przy tym aż tak poważnie?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Powietrze zadrżało od jego zirytowania, które okazał uderzeniem poduszki. Nie zlękła się, a nieco naburmuszyła. Niełatwo mówić o własnych słabościach i wadach, kiedy zawstydzenie pali policzki, a wyzywające spojrzenie kuzyna aż prosi się o kontratak. - Nie wychodzi mi ofensywa. Próbowałam, więc wolę zacząć od defensywy. - odparła z opóźnieniem, krzyżując przedramiona pod biustem. Być może wyglądała na obrażoną, jednak tak nie było. Wiele sił kosztowało ją podniesienie wzroku i skrzyżowania go z Cassiusowym. Jego twarz nabrała ostrości, gdy tak marszczył gniewnie brwi i napinał mięśnie wokół ust. O ironio, dostrzegła w tym artystyczne piękno, które z rozbrajającą przyjemnością przelałaby do szkicownika. Ta charakterystyczna mina, poważne spojrzenie i przenikliwość, którą niełatwo uwiecznić na papierze. Zwłaszcza w chwili, czy ułożył usta w pełen zadowolenia uśmiech. Hipnotyzujące dla początkującej wciąż portrecistki… - Co knujesz? Chcę cię rozpoznać. - żądała podzielenia się tajemnicą. Rozluźniła ramiona i wpatrywała się pytająco w kuzyna. Jeśli wpadł już na jakiś pomysł i uśmiechał się w taki sposób, to musiało się kryć za tym drugie dno. Komuś planuje tym strojem utrzeć nosa… a to tylko potęgowało jej zaciekawienie. - Poooowiedz, bo będę ci się naprzykrzać. - chwyciła obiema dłońmi jego nadgarstek, nachyliła się nad nim, by wyraźnie spostrzegł w jej oczach piekielną krukońską ciekawość, którą wywołał. Oczywiście oczekiwała również wtajemniczenia komu planował zrobić psikusa strojem… Wywróciła oczami słysząc jakże wymowne sugestie. Nie miał za knuta wstydu! - Spokojna głowa, miśku, mój strój został perfekcyjnie dopracowany. Tak, należy do odrobinę odważniejszych, bo planuję transmutować się w dwudziestopięciolatkę. - nie skomentowała potencjalnej reakcji Riley'a… bowiem nie miała pojęcia jak zareaguje na widok nieco wyzywającego stroju. Potrafiła dobrać go tak, aby trzymał się w granicach smaku, jednak nie była pewna czy to przypadnie Riley'owi do gustu. Może rośnie dobrze uznać, że przesadziła… a na imprezach pozwalała sobie na więcej swobody. Miała gorącą nadzieję, że jednak będzie aprobować jej wampirzą kreację. - Na sylwestra mnie nie wyczuli, więc w Dolinie też nie mają szans. Metamorfomaga? Proszę cię. - ach, ta pewność siebie i namiastka arogancji… tego drugiego rzadko można było u niej doświadczyć. Nie brała pod uwagę, że mogłaby "nie utrzymać" kamuflażu przez całą noc. Nie będzie się tym martwić. - To nie fair, że wpuszczają tam tylko wielkich dorosłych. Nie będę przecież malować kredkami dyni, chcę coś… intensywnego. - dodała niczym prawdziwa Krukonka łaknąca doświadczeń i wrażeń. Miała pewność, że ślizgonski kuzyn podzieli jej słowa. Chyba. Nigdy nie wiadomo co chodzi mu po głowie.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nawet jeżeli obraziłby ją swoją otwartością to tym razem kompletnie się tym nie przejął. Pozwolił jej na krzyżowanie ramion obserwując ją z milczącym poirytowaniem. Nie dodał już absolutnie nic w tej kwestii. Wiedziała do kogo się zgłosić w razie potrzeby, to mu wystarczało. A póki co, chcąc nie chcąc, stawiał trochę na jej chłopaka. O ile zamierzał nazywać się prawdziwym mężczyzną, miał zająć się Elaine i dopilnować, aby włos jej z głowy nie spadł. W innym wypadku czekałoby go spotkanie z Cassiusem Swansea. Nie sądził, że jego strój tak bardzo ją zainteresuje. Uśmiechnął się tajemniczo, czym najpewniej tylko pogłębił jej ciekawość, ale nie puszczał pary z ust dopóki nie zagroziła mu naprzykrzaniem się. Uniósł prowokacyjnie jedną z brwi. - A jak będziesz mi się naprzykrzać? - Zapytał cicho i gardłowo, jakby groził jej tymi słowami. Wykluczał to jego niespodziewanie pogodny wyraz twarzy, chociaż lekkie nachylenie się do przodu mogło wywoływać mieszane uczucia. Przylgnął czołem do jej czoła, robiąc zeza aby móc na nią spojrzeć, ale nie trwało to dłużej, niż dwie sekundy, bo potem prychnął cicho z rozbawieniem i odsunął się. - Będę najprzystojniejszym lekarzem w całej Dolinie. - Odpowiedział, ale nie zamierzał wprowadzać Elaine w meandry jego utarczek z Claudine. Nie planował ich szczególnie uważnie, chociaż spodziewał się, że gdy tylko nadarzy się ku temu okazja to nie omieszka przyatakować jej albo własnym słowem, albo ciałem - w zależności od okoliczności, oczywiście. Kiwnął głową w kierunku stolika, przy którym zdarzało mu się rysować. Nieco na uboczu, z początku nie rzucając się w oczy leżała maska z ptasim dziobem. Uniósł jeden kącik ust, gdy wykazała taką pewność siebie. - Załóżmy się. - Zaproponował natychmiast, gdy tylko dostrzegł możliwość do rywalizacji. - Złapią cię, stawiam na to pięćdziesiąt galeonów. - Zaoferował, zupełnie przekonany o tym, że podejmie wyzwanie skoro była aż tak pewna siebie, iż będzie wprost przeciwnie. Mimo wszystko, ten zakład i tak był bardziej dla rozrywki. Nigdy w życiu nie wziąłby od Elaine żadnych pieniędzy. - Chociaż, taka dwudziestopięciolatka… no nie wiem czy odebraliby sobie tę przyjemność. - Dodał jeszcze, oczywiście perfidnie sobie z niej żartując i być może podsycając nutkę arogancji, która się w niej kryła. Cassius był mistrzem wyzwalania w ludziach tego, co zwykle skrywali przed pozostałymi. - Intensywnego? - Powtórzył po niej, zabierając poduszkę spomiędzy ich ciał, aby odgiąć się do tyłu i położyć na niej, jakby wcale nie byli w połowie rozmowy. Kiedy opadł na nią, przyjrzał się dłużej Elaine. Nie był pewien czy podoba mu się taki plan z udziałem jego kochanej, malutkiej kuzynki. - Słyszałem, że mają postawić dom strachów. To z pewnością będzie… intensywne. - Poniekąd uciekł od tematu Doliny Godryka, najwidoczniej uznając, że żadna odpowiedź nie będzie tutaj dobra. Z jednej strony nigdy w życiu by jej tego nie zabronił, a z drugiej wciąż brał ją ledwie za nastolatkę, której takie harce nie przystawały tak bardzo jak jemu. Tak często zapominał, że jest już dorosła.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Będę się naprzykrzać bardzo intensywnie. - obiecała solennie, zgrabnie umykając przed sprecyzowaniem i przedstawieniem konkretnych zachowań. Czyż nie sprawdza się powiedzenie, iż droga do serca mężczyzny biegnie przez żołądek? Przecież nie oprze się pysznościom mając je na wyciągnięcie ręki. Mogłaby coś wymyślić, ale niekoniecznie musiała, bowiem odpowiedział połowicznie na jej dociekliwość. Odsunęła nieco głowę, by przyjrzeć się z przymrużonymi oczami jego tajemniczej minie. - Lekarz, powiadasz? - czysto retoryczne pytanie i uważne studiowanie mimiki jego twarzy. - Upiorny i przystojny lekarz. Wydaje mi się, że nie będziesz mieć absolutnie żadnego problemu z doborem odpowiedniej mimiki. - z jej gardła wydostał się wesoły śmiech, gdy wyobraziła sobie Cassiusa w potencjalnym stroju nawiedzonego, upiornego i krwawego uzdrowiciela. Z pewnością planuje kogoś nastraszyć... - A z kim się tam wybierasz? - niby niewinne pytanie, a jednak włożyła w te słowa również piekielne zaciekawienie z kim się to ich ślizgoński Swansea pokaże na imprezie halloweenowej. To dałoby do myślenia, gdyby wymienił chociażby jakąś dziewczynę. - Założyć się? - uniosła wysoko brwi, podśmiechując się pod nosem co rusz. - Nie złapią mnie, nie ma co się zakładać. - machnęła ręką, bowiem aż tak nie ciągnęło ją do rywalizowania o cokolwiek. Wystarczająco naprzykrzała się jej matka z babcią, kiedy to nakazywano jej "doganiać" Elijaha w umiejętnościach metamorfomagicznych. - Ty lepiej martw się o własny strój czy ciebie nie wywęszą. Nie daj Merlinie rzucą jakiś krąg wykrycia wieku, a jak wiadomo, wtedy meta jest wspaniałym rozwiązaniem. - udawało mu się podsycić pewność siebie i arogancję, wszak rozmawiał z Krukonką. Nachyliła się nad nim, skradła buziaka na policzku i prostując się, odebrała jego własną poduszkę, którą to jej chwilę temu zabrał. - Intensywnego mam na myśli czegoś naprawdę atrakcyjnego. - sprostowała, aby nie myślał, że na siłę szuka niebezpiecznych wrażeń. Miała serdecznie dosyć adrenaliny, a jedynie pragnęła zaspokoić głód wiedzy i odpowiednio silnych bodźców. - Dom Strachu? Ym... liczę jednak, że będzie coś fajnego w Dolinie. - nie planowała wchodzić do pomieszczenia wywołującego lęk. Wyczerpała swój limit "strachów" pod koniec września. - Chcę porobić kilka zdjęć sobie i Rileyowi na tej imprezie. Będę mieć pamiątkę na wizbooku i na ścianie w pokoju. Jeśli gdzieś mi się napatoczysz tam to też czuj się zobowiązany mi pokazać, to uwiecznię twoją charakteryzację. - chciałaby się z nim tam zobaczyć. Dowiedziałaby się z kim tam poszedł, jak się wobec danej osoby zachowywał i odkryłaby w końcu detale jego stroju. Czepiała się tematu Doliny Godryka niczym rzep. Stado testrali i hipogryfów nie zaprowadzi jej do Domu Strachów. Niełatwo jest wyciągnąć z niego informacje. Pozostawało wiercić mu dziurę w brzuchu jeszcze nazajutrz, przed Halloween. W pewnym momencie usłyszała zawołanie mamy, która bardzo pretensjonalnym tonem (i donośnym) nakazywała jej zejść na dół i pozbierać koty, bo jasny szlag ją trafi. Westchnęła, wywróciła oczami i darowała Cassiusowi dalsze przesłuchiwanie. Dostał od niej jeszcze jednego buziaka zanim pomknęła schodami na dół, by uniknąć kolejnej kłótni z matką.