Pękało jej serce na myśl o tym, że jej córka właśnie miała zaczynać szkołę. Pękało z dumy i strachu jednocześnie. Wiedziała, że Willow da sobie radę - młoda wdała się w swoich rodziców, miała ich wszystkie najlepsze cechy. Aurora bała się bardziej o to co się stanie z nią i Dorienem, kiedy ich pierworodna zniknie na tak długo. Do tej pory nie opuszczała ich na więcej niż kilka dni, a oni i tak umierali z tęsknoty. Nie wyobrażała sobie tego co się stanie, kiedy ich mała Księżniczka pojedzie do Hogwartu, prawdopodobnie będzie musiała spędzić tydzień w ramionach męża, żeby w ogóle opanować swoje roztrzęsione ramiona i łzy napływające do oczu. Patrząc na rozstanie Sznycla i jego najlepszej przyjaciółki musiała wyjść z pokoju, żeby się opanować. Najchętniej zapakowałaby kota do kufra, żeby młoda nie musiała się z nim żegnać, ale wiedziała, że to nie będzie takie proste. Nie mogła nabawiać kota traumy, a i dziewczynka powinna wiedzieć, że w życiu potrzebne są kompromisy. No i sama nie poradziłaby sobie ze stratą kici i córki jednocześnie. Zbyt dużo dla jej serca. Starała się być dzielna, z pomocą Doriena kupiła wszystko co mogło być potrzebne jedenastolatce na pierwszym roku jej magicznej edukacji, potem nawet spakowała to wszystko do kufra, kilka razy. Pozwoliła nawet swojemu mężowi wybrać się z córką po jej pierwszą różdżkę. Wiedziała jakie to dla niego ważne i nie zamierzała mu tego odbierać, szczególnie kiedy widziała jak mała się cieszy, że tata pójdzie z nią po różdżkę. Kiedy widziała uśmiech na jej twarzy nic nie mogło zepsuć jej dnia. Dopiero wieczorem, kiedy coraz bardziej do niej zaczęło docierać co wydarzy się następnego ranka rozkleiła się kompletnie. Wtulona w ramię swojego męża starała się nie szlochać zbyt głośno, żeby się nie martwił zbyt mocno. Oczywiście nie mogła nic przed nim ukryć, przez cały czas gładził jej włosy i szeptał, że przecież to nie koniec świata i wszystko będzie dobrze. Ufała mu, wiedziała, że nic złego się nie dzieje, jednak i tak nie mogła powstrzymać tych irracjonalnych łez pakujących się do oczu. Zadawała mu głupie pytania w stylu czy Bazyliszek na pewno nie żyje i czy po Wielkiej Bitwie o Hogwart na pewno zostały rzucone odpowiednie zaklęcia obronne i czy ona jako osoba, która ma doświadczenie w tej kwestii może to sprawdzić. On się tylko uśmiechał i skradał jej krótkie pocałunki, zapewniając, że zamek jest bezpieczny. Nie mogła mu odpuścić, więc chyba zmęczony tym wszystkim zabrał ją na herbatę, a kiedy już wrócili do łóżka skutecznie zajął jej myśli czymś innym. Następnego ranka musiała trzymać fason. Z teściami, którzy od wielu lat byli dla niej jak prawdziwi rodzice, przywitała się krótkimi buziakami w policzek i gorącymi uściskami. Ich pożegnaniom nie było końca, Willow była bardzo przywiązana do babci i Aurora poczuła nawet krótkie ukłucie zazdrości, które szybko uleciało jej z głowy, kiedy mała rzuciła jej się na szyję. Jej synowie zachowywali się całkiem przyzwoicie, co pewnie było zasługą Doriena. Ostatnio maluchy strasznie broiły, nie potrafiła ich jednać strofować, kiedy wiedziała, ze to są ich ostatnie zabawy ze starszą siostrą w najbliższym czasie. Ich najmłodszy syn nie chciał zostać z dziadkami, ten środkowy dał się jednak przekupić lodami. Aurora poczochrała mu włosy i obiecała, że przywiozą mu coś z Londynu, po czym razem z Dorienem odeskortowali swoją najstarszą pociechę na dworzec. Zastanawiała się czy jest jakaś kwestia, w której nie zaufałaby swojemu mężowi, skoro wbiegła w ścianę, bo jej powiedział, że tak ma zrobić. Na szczęście bezpiecznie stanęła na ukrytym peronie, z synem na ramionach i córką, która trzymała rękaw jej koszuli. Pozwoliła pożegnać się mężczyźnie z dziewczynką, samej opanowując się na tyle, by nie rozkleić się jak jakaś rozhisteryzowana matka. Przykucnęła przy drobnej blondynce, chociaż nie było to aż tak potrzebne i przytuliła ją mocno, na początku nic nie mówiąc. Potem powtórzyła jej kilka razy jak bardzo ją kocha, że będzie tęsknić, że nic się nie stanie, jak nie trafi do Slytherinu tak jak tata, że przecież mama nie była Ślizgonem (nie ważne, że chodziła do innej szkoły), że na pewno znajdzie sobie koleżanki i inne takie złote rady, które tylko przyszły jej na myśl. Kiedy mąż złapał ją za ramię, informując, że musi już kończyć, bo zaraz pociąg odjedzie bez ich pociechy odsunęła się, próbując ukryć swoje szklanki w oczach i ogólne załamanie. Już po krótkiej chwili mogła tylko oglądać swoją małą Kruszynkę w oknie odjeżdżającego pociągu. Wtuliła się w męża, który już nawet nie próbował zgrywać macho i pomachała do Księżniczki, ignorując łzy spływające po policzkach. Rozstania zawsze były trudne, ale to przerastało wszystkie. Poczekała aż pociąg zniknie za zakrętem, po czym odwróciła się do jednego z trzech najważniejszych mężczyzn w jej życiu. -Kocham Cię Dorien - powiedziała i złączyła ich usta w pocałunku, który miał ich oboje podnieść na duchu. Zaśmiała się, kiedy usłyszała "fuuu" swojego najmłodszego synka i odsunęła się od męża. W końcu obiecali mu lody, nie mogli go zawieść. Wzięła jedną rękę chłopca, Dorien chwycił tą drugą i razem wyszli z peronu, by jak najszybciej wrócić do domu i napisać pierwszy list do ich cudownej uczennicy.
(with love for @"Dorien E. A Dear" ) |