Wielu ludzi unika kanionu kojarząc go wyłącznie z położonym niedaleko Wąwozem Zagubionych. Okoliczne pustynne formacje skalne nie ograniczają się jednak do miejsc przeklętych. Jednym z nich jest fragment dna kanionu, który natura sama, bez pomocy żadnego czarodzieja, wspaniałomyślnie uformowała w rozmiarach boiska do quidditcha. Dodatkowo okalające je skały są na takiej wysokości, że stanowią idealne trybuny.
Autor
Wiadomość
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Podając piłkę czuła rosnące podekscytowanie, tak jakby sama miała pałować. Zbliżali się już do pętli, razem z typem, który miał kafla i którego imienia zapomniała. Lys mógł już bez problemu pałować, ale mimo to również podał jej tłuczek. Mogła wręcz widzieć dekoncentracje na twarzy obrońcy, którego rozpraszali, gdy powinien był skupić się na kaflu i dokładnie w tę twarz celowała. Zamachnęła się i uderzyła niemal w tym samym momencie, w którym ścigający oddawał strzał. Odbiwszy tłuczka nie patrzyła jednak na efekty ich zagrania. Wiedziała, że trafi i chociaż czerpała chorą satysfakcję ze sprawiania bólu na boisku, jej wzrok od razu powędrował do Lysandra i z roziskrzonymi oczami posłała mu szeroki, najszczerszy od roku uśmiech.
Kstka: 6
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Gra była dynamiczna, a walka zacięta, tłuczki co i rusz trafiały któregoś z graczy, wytrącając im kafle z rąk. Wydał z siebie głośny okrzyk kiedy Elaine trafiła bezbłędnego tłuczka – zupełnie tak, jak uczyli się wspólnie podczas licznych treningów. Wszystko zdawało się iść po myśli ich drużyny, zwłaszcza w momencie kiedy Gilliams przejęła kafla i ruszyła na bramkę, pokonując nie tylko ścigających i pałakarzy, ale przede wszystkim Bridget, która nie była w stanie obronić tego rzutu. No... i tutaj ich pomyślność niestety się kończyła. Łysy ścigający ruszył na jego bramkę i nie wzbudzałoby to w nim może szczególnego niepokoju gdyby nie fakt, że towarzyszyli mu pałkarze – nie jeden, a oboje, do licha ciężkiego. Do tego przerzucali się tym cholernym tłuczkiem jakby to było ogniste nasiono albo chociaż gorący kartofel, wzmagając napięcie jakie, chcąc nie chcąc, w nim powstało. Było to właściwie przyjemne – poczuł ukochany smak adrenaliny, który przypomniał mu jak szalenie tęskniał za tym uczuciem. Choć próbował uchronić się przed tłuczkiem, nie udało mu się i zarobił prosto w twarz. Ból był przytłumiony przez emocje (które były w tym momencie ogromne), ale poczuł na twarzy mokre ciepło, a w ustach metaliczny smak. Tłuczek trafił go w nos i rozbił wargę, ale nie to było w tym wszystkim najgorsze – nie zdołał obronić bramkę i kafel przeleciał przez sam środek jednej z obręczy. Zaklął pod nosem, otarł krew wierzchem dłoni i delikatnie dotknął nosa żeby zbadać czy jest złamany... i chyba, do licha ciężkiego, był. Ból docierał do niego z opóźnieniem. Właściwie miał dużo szczęścia, że nie stracił ani jednego zęba. Chciał odpowiedzieć coś Morgan, ale twarz bolała go niezmiernie, dlatego tylko pomachał do niej ręką, o której wspomniała i pokazał jej kciuka do góry.
Spałowanie naszego obrońcy skończyło się niestety golem dla przeciwników. Źle to zniosłam, szczególnie, że byłam wciąż lekko rozkojarzona uderzeniem, które dostał Cass. Standardowo przejęłam jednak kafel z pełnym zaangażowaniem i pomknęłam przez boisko. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że totalnie nie mam do kogo podać, a na dodatek byłam jeszcze otoczona przez pałkarzy przeciwnej drużyny. Pierwszy raz w życiu totalnie spanikowałam na boisku co doprowadziło do zawrotów głowy, a w efekcie do utraty piłki. Szlag by to wszystko trafił. Oczy zaszły mi łzami.
Kochał quidditcha, więc kiedy tylko dowiedział się, że na Saharze będzie możliwość wzięcia udziału w wakacyjnym meczu, zgłosił się jako jeden z pierwszych. Na wycieczce nie obowiązywały go przecież żadne zakazy, no i wreszcie mógł się sprawdzić po dłuższej przerwie na swojej główne pozycji, czyli w roli pałkarza. Nie to, że jakoś źle łapało mu się ostatnio znicza, szczególnie że to dzięki niemu Slytherin zwyciężył. Mimo wszystko jednak wolał powrócić na stare śmieci, to właśnie tu czuł się najlepiej i dzierżąc w dłoni nie tylko miotłę, ale i swoją pałkę podchodził do tych rozgrywek z jeszcze większym entuzjazmem. Uśmiechnięty od ucha do ucha biegł w stronę kanionu, a przy okazji miał nadzieję, że dokopie trochę Jeremy’emu, który ostatecznie trafił do przeciwnej drużyny. Szkoda, ale przecież się za to na siebie nie poobrażają, to tylko gra. Jak zawsze na początku wszyscy siedzieli grzecznie na swoich miotłach, ale gdy tylko rozbrzmiał gwizdek, towarzystwo porozlatywało się po całym boisku i trudno było w ogóle ogarnąć co się dzieje. Matthew musiał przede wszystkim znaleźć najpierw tłuczek, a dopiero potem pomyśleć nad tym kogo nim uderzyć. Wreszcie dostrzegł ten wredny element gry, który póki co latał to w jedną, to w drugą, wyszukując swojej ofiary. Krwiożercza kula najwyraźniej potrzebowała pomocy któregoś z pałkarzy. Niestety za pierwszym razem wyprzedziła go Elaine, więc musiał czekać na kolejny wolny tłuczek. Przynajmniej trafiła Hala, co wyraźnie go rozbawiło. No i do tej pory miał okazję pooglądać już kilka ładnych akcji, w tym gola należącego do Carson. Wreszcie go wypatrzył i podleciał nieco bliżej, mierząc w niego swoją pałką. W kogo by tu uderzyć? Zastanawiał się dość długo, kiedy nagle dojrzał z oddali jak niejaki Fleming próbuje zaatakować ich obręcz. - Nie ma opcji, kolego! – Krzyknął do nieznajomego i cisnął tłuczkiem w jego stronę. Uderzenie nie było może zbyt czyste, ale zrobiło swoje, bo trafiło Leonela i zmusiło go do niecelnego rzutu.
Kuferek: 26 Wykorzystane przerzuty: 0/2 Kostka: 1
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Czas płynął. Drużyny wyrównały wynik. Elijah oberwał w twarz. Auć, nawet jego to zabolało mimo, że był daleko. Zapewne po meczu polezie do niego i sprawdzi jak można mu pomóc, by nie łaził z taką rozkwaszoną paszczą - jak wtedy wyrwie panienki? Znicz postanowił się chyba teleportować, bowiem Jeremy nie mógł go znaleźć przez dobre kilkanaście minut. Entuzjazm nieco słabł, ale jednak uśmiech cały czas widniał na jego twarzy. - Kiedyś cię znaajdęęę... znaj-dę cię... - zanucił sobie mugolską piosenkę, kiedy przelatywał tuż nad ziemią. Zastanowił się gdzie schowałby się, gdyby był zniczem. Z pewnością tam, gdzie nikt by go nie szukał. Zatem wzbił się w powietrze i wzleciał w kierunku obręczy... Elijaha. - Siema, ziomuś. Ja tu przelotem, nie przeszkadzaj sobie. - zawołał do niego posyłając mu wyszczerz i zbadał teren wokół obręczy, potem przy metalowych słupach, a gdy nic nie znalazł postanowił poszukać gdzie indziej. - Po meczu ogarnę ci facjatę. Przypomnij mi tylko. - rzucił nie będąc nawet pewnym czy Krukon go słyszał. Nie zatrzymywał się, by się upewnić tylko spieprzył poza zasięg tłuczków i krwiożerczych ścigających. - Zniczuś... zniczusiu ty... no kochane ty moje, chodź do wujcia. Gdzie jesteś?
Po jego niepowodzeniu drużyna straciła kafel, więc niełatwo było mu się uśmiechnąć. Musiał się jednak po tym małym nieszczęściu otrząsnąć, bo nadal był użyteczny i właściwie, dopóki kafel w grze, niezbędny dla swoich współzawodników. Postanowił więc na razie zapomnieć o tym, co się wydarzyło parę minut temu, nie patrzeć w przeszłość, a raczej skoncentrować się na przyszłości. W końcu wynik nie był dla nich wcale aż tak niekorzystny, nadal mieli spore szanse na wygraną. Wystarczyło tylko, żeby każdy wiedział, co robić i żeby nie zabrakło pomiędzy nimi odpowiedniej współpracy. Dziewczyna z przeciwnej drużyny niestety strzeliła im gola, ale to jeszcze nie był koniec świata. Kafla przejął Nathaniel, za którego Leo w głębi duszy trzymał kciuki. Warto by było przecież te stracone punkty odrobić. Wysunął mu się, bo nie był pewien, co zrobi jego przyjaciel, ale wyglądało na to, że ma czystą drogę do obręczy przeciwnika. Rzucił idealnie, czyżby cios za cios? Zgadza się. Obrońca drugiej drużyny oberwał tłuczkiem, a przez to kafel Nathaniela bez problemu trafił do celu. Przejął kafla od Bridget i pomknął w kierunku obręczy ich oponentów. Szło mu całkiem nieźle, przepchnął się łokciami pomiędzy innymi graczami i już rzucał piłkę do obręczy, kiedy poczuł silny ból barku. Ten z kolei sprawił, że ręką mu zadrżała, a jego rzut na obręcz był niestety minimalnie niecelny. - Jeszcze się policzymy. – Mruknął niezbyt głośno, ale tak, że ślizgoński pałkarz mógł go usłyszeć. W istocie chciał zasiać w nim tylko jakiś niepokój, utrudnić grę, bo poza tym doceniał jego umiejętności. Sam przecież grał kiedyś w drużynie Slytherinu jako pałkarz, więc nie mógł mieć do niego żadnych pretensji. - Gratuluję bramki. – Dodał jeszcze przy okazji, kiedy przelatywał niedaleko Bloodwortha. Cieszył się, że chociaż jemu udało się zdobyć punkty dla drużyny. Miał jednak nadzieje, że i do niego los się jeszcze uśmiechnie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pospiesznie odfrunęła od Elijaha, jasno stwierdzając, że skoro pokazywał okejkę, to zarówno z ręką, jak i z twarzą było wszystko względnie w porządku. Przeniosła się ponownie w inną część pustynnego boiska, gdzieś ponad trybuny, zaglądając z boku na rozgrywającą się akcję. W okolicach pętli przyuważyła złoty refleks, więc pospiesznie udała się w tamtą stronę. Ponownie przy tym minęła się z Jeremym. - I jak, mistrzu? Niestety znicz jest mniejszy od kafla. I nikt w Ciebie nim nie rzuca. - uśmiechnęła się pod nosem, choć fakt, że obiekt jest quidditchowego zainteresowania zniknął jej z oczu wcale jej się nie uśmiechał. Okręciła się wokół własnej osi, co mogło wyglądać na wygłupy. I być może nawet nimi było. Trochę jej było niezręcznie, że Jeremy tak śmigał po boisku za dostrzeżonym zniczem, a ona pałętała się w losowych miejscach. Na szczęście jego starania sprowadzały się póki co do tych samych rezultatów. Sytuacja się jednak miała błyskawicznie zmienić. Złoto mignęło tuż przy ziemi w okolicach najwyższej pętli jej drużyny. Runęła tam z impetem, wyciągnęła rękę, a znicz sprytnie wyślizgnął jej się z pomiędzy palców. Odbiła błyskawicznie w lewo, niemalże nie zwalniając. Tym razem złote skrzydełka nie miały prawa jej umknąć, o dziwo reagowały bowiem wolniej od Davies. Sekundę później miała je w dłoni. - Mam! - wykrzyknęła radośnie, tryumfalnie trzymając wyrywającą się zdobycz ku górze, aby każdy mógł przekonać się, że nie kłamała w celach dystrakcyjnych. Właśnie wygrała swojej drużynie mecz. Trochę jednocześnie doświadczyła, jakim uczuciem było otrzymać wynagrodzenie za ciągłe skupienie na poszukiwaniu jednego, pobłyskującego w promieniach słońca, punktu.
Nie do końca orientowała się jeszcze co i jak. Do obozu przybyła w dniu festiwalu, czyli w momencie kiedy wioska ludu Eneji przepełniona była ludźmi do tego stopnia, że trudno było rozeznać jej w terenie (nie oszukujmy się, tak naprawdę to zawsze było jej z tym trudno). Jej koledzy i koleżanki przebywali tutaj już od miesiąca i zdążyli się zadomowić, ona tymczasem była nowa i mimo podekscytowania, które niewątpliwie ją wypełniało, czuła się nieco zagubiona. Mecz umknął jej gdzieś w natłoku informacji, otaczał ją zbyt duży zgiełk by mogła ogarnąć to wszystko umysłem... na to, że coś jest nie w porządku wpadła dopiero w momencie kiedy obóz dziwacznie opustoszał. Zaciekawiona, dopytała jednego z opiekunów co się dzieje i teraz biegła właśnie w stronę kanionu, licząc, że zdąży zobaczyć choć pół meczu. Nie zdążyła. Ale nie żałowała, bo przyszła w odpowiednim momencie żeby zobaczyć to co było dla niej najistotniejsze – Moe, która, na macki druzgotka, łapała właśnie znicza, wygrywając mecz dla swoje drużyny. Carmelka krzyknęła radośnie, podskoczyła, pisnęła, zaśmiała się, a potem nerwowo przedreptywała z nogi na nogę, czekając aż zawodnicy wylądują na ziemi i będzie mogła wtargnąć na boisko. Kiedy tylko to zrobiła, popędziła do przyjaciółki i porwała ją w objęcia, ściskając tak mocno, by nadrobić cały miesiąc tęsknoty jaką zdążyła w sobie wygenerować. – Złapałaś znicza! Widziałam to, dziewczyno, jesteś najlepsza!!! Będziesz grać w szkolnej drużynie? BĘDZIESZ? OMATKOBĘDĘCIKIBICOWAĆIWOGÓLE! – całkiem niezamierzenie uruchomiła tryb katarynki, czerwieniejąc z nadmiaru przeróżnych emocji.
To miejsce było dla niej chyba jedną z niewielu lokacji, które przyniosły jej na wakacyjnym wyjeździe szczęście i powodzenie. Wśród tych wszystkich wspinaczek, dumbaderów, studni, czy opuszczonych chat, tutejsze boisko do quidditcha brzmiało, jak wyzwolenie od wszelkich niesprzyjających spojrzeń przeznaczenia. Nie tylko zresztą podczas meczu objawiło się przed nią pozytywne, zapadające w pamięć zdarzenie. Było tak i teraz - miała zamiar w samotności i spokoju poćwiczyć nieco miotlarstwo i znajdowała się już w środku drogi między obozowiskiem ekipy z Hogwartu, a miejscem docelowym, gdy dostrzegła, że zbliżała się w jej stronę potężna, piaskowa burza. Niewiele myśląc, wybrała jedną z dwóch możliwości. Jak zwykle w jej przypadku, była to, rzecz jasna, możliwość zdecydowanie bardziej ryzykowna. Powrót do namiotu wydał jej się najwyżej zaprzepaszczeniem poświęconych już spacerowi sił i objawem przewrażliwienia, jeżeli miałoby to oznaczać porzucenie quidditchowych planów. Na szczęście miejsce docelowe okazało się bezpieczną przystanią nawet w czasie szaleństwa żywiołów, do jakiego dochodziło na powierzchni. Dno kanionu nie odczuwało nawet mocniejszych powiewów wiatru, skały bezbłędnie wyłapywały wszelkie spadające w dół fale piasku. Warunki do treningu okazały się zatem właściwie wymarzone. Pożyczone wyposażenie do gry czekało grzecznie w plecaku na swoją kolej w dostarczaniu Davies rozrywki. Czy jednak w samotności wystarczyło jej wyobraźni, aby przeprowadzić pełnoprawny, wyczerpujący i satysfakcjonujący trening?
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Matthew nie miał w planach treningów miotlarskich na wakacjach, pewnie dlatego że nie miał póki co własnej, sprawnej miotły. Ta, która leżała w jego pokoju w Dolinie Godryka nie bardzo nadawała się do użytku. No dobra, ćwiczył na niej ostatnio razem z Willem i Gabrielle, ale nie oszukujmy się, że nie był to taki cud, żeby zabierać ją na Saharę. Wyglądało jednak na to, że los się do Ślizgona uśmiechnął. Kiedy przechadzał się bowiem po obozowisku, dostrzegł jakiegoś młodszego uczniaka, który właśnie chwalił się swoją miotłą przyjacielowi. Gallagher upatrzył w tej sytuacji okazję i poprosił o wypożyczenie na parę godzin sprzętu, obiecując dzieciakowi kilka paczek słodyczy, które miał jeszcze w swoim plecaku. Idealna transakcja, zważywszy na to, że on za słodkościami nie przepadał i zabrał je tylko ze względu na Jeremy’ego, a dla niego jeszcze trochę zostało. Wraz ze swoją miotłą wyruszył przed siebie, zapominając zupełnie o zdrowym rozsądku. Bo czy ktoś z tutejszego ludu nie mówił czasem o nadchodzącej burzy piaskowej? Matt oddalił się już od swojego namiotu o parę kilometrów, kiedy dostrzegł zagrożenie. Musiał wiać ile sił w nogach, by czasem nie paść ofiarą potężnej natury. Nie obrał żadnego konkretnego kierunku, a odsapnąć z ulgą mógł dopiero na dnie kanonu. Dokładnie w tym miejscu, gdzie jeszcze niedawno rozgrywali mecz quidditcha. Co więcej, z oddali dostrzegł znajomą sylwetkę. Przynajmniej tak mu się wydawało, że to ta Gryfonka, która przechyliła szalę zwycięstwa w ich stronę. - Hej! – Krzyknął do niej, żeby zwrócić na siebie uwagę, po czym potruchtał, żeby znaleźć się bliżej dziewczyny. – Gratuluję złapanego znicza. – Dodał zaraz z szerokim uśmiechem na ustach. Gdyby podczas meczu była jego przeciwniczką, takie pochwały pewnie ciężej przechodziłyby mu przez gardło. Ale grali przecież do jednej obręczy. - Nie bałaś się opuszczać obozowiska podczas burzy? – Zagaił jeszcze, żeby rozpocząć jakikolwiek sensowny temat. Nie był jednak pewien czy rozmowa o siłach natury to dobry pomysł. Zwykle, jeśli ktoś nie wiedział, co powiedzieć, to paplał o pogodzie, więc chyba nie robił w ten sposób jakiegoś atrakcyjnego pierwszego wrażenia.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Obejrzała się za siebie, słysząc czyjś głos i z rozbawieniem stwierdziła w myślach, że zapewne pałkarz drużyny B z odbywającej się niedawno rozgrywki quidditcha uzna, że Moe sterczy na boisku bez przerwy od chwili złapania znicza, nadal pozostając w euforii po swoim, co jak co, raczej farciarskim osiągnięciu. - O! Zaproponowałabym rewanż, ale obydwoje wygraliśmy. - odparła, a jej uśmiech zdradzał całkiem jasny tok myślenia - wakacyjny mecz był prawdopodobnie jedyną okazją, aby mogli połączyć siły. Podczas roku szkolnego pozostawała im już wyłącznie rywalizacja pomiędzy domami. A co za tym szło, widmo powtarzających się porażek z Gryffindorem snuło się za Mattem, jak za panną Davies troll z zaklęć na zakończenie szkoły. Nie namyślając się długo, wyjęła z plecaka skrzynkę z piłkami i otworzyła ją, chwilę później uwalniając jeden z tłuczków, który najwyraźniej pałał nienawiścią do każdego miotlarza i dysponował niespożytymi zasobami energii, bo wyrwał się ku górze, aby następnie okręcić się po niewielkim łuku i runąć w stronę Matta. Widząc to, Moe rzuciła w stronę chłopaka czarodziejską wersję kija baseballowego, jednocześnie licząc, że będzie zdolny do obronienia się przed krwiożerczą kulą. - Wskakuj na miotłę. I celuj nim w obręcze. - wykrzyczała na krótko przed tym, gdy tłuczek miał trafić w Ślizgona. Sama również dostosowała się do swojego zamysłu, wskakując na pożyczoną miotłę i kierując się nieco dalej od starszaka, choć zachowując tę samą odległość od obręczy, co chłopak. Nie wiedziała, czy pójdzie za tym pomysłem, nie potrafiła jeszcze określić żadnych zasad, nie miała dla niej znaczenia wymiana kolejnych grzecznościowych zwrotów. Miała okazję cieszyć się rywalizacją i lotem na miotle, to jej w zupełności wystarczyło.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Właściwie byłoby to nawet zabawne, chociaż Matthew połączył jednak fakty i stwierdził, że to niemożliwe, by Morgan trenowała tutaj od czasu meczu. Musiałaby mieć wtedy boską kondycję i mimo że uważał, że w meczu radziła sobie naprawdę doskonale, tak nie posądzał jej o nadnaturalne zdolności. - Dobrze być w tej samej drużynie, co? – Odpowiedział z uśmiechem, bo nie miał żadnych powodów do urazy. To prawda, że po ostatnim przegranym meczu z Gryffindorem mocno przeżywał fakt, że Slytherin nie zdobył pucharu, ale minęło już sporo czasu od zakończenia roku szkolnego, a dzięki temu zdążył się pogodzić z tą porażką. Miał za to nadzieję, że od września grono pedagogiczne pozwoli mu wrócić do drużyny już na pełen etat i że będzie mógł przyczynić się do wygrania tej cennej nagrody. W końcu jego brak był chyba odczuwalny, skoro Ślizgoni przegrali właśnie ten ostatni, decydujący mecz, podczas którego niestety nie mógł zagrać, czyż nie? Tak czy inaczej porozmawiać nie zdążyli, bo Gryfonka ni stąd ni zowąd wyjęła ze skrzyni sprzęt niezbędny do gry quidditcha i rzuciła w jego kierunku pałkę. Musiał przyznać, że poczuł się nieźle zdezorientowany, dlatego też rzucony przez nią w biegu komunikat dotarł do niego z niemałym opóźnieniem. Ledwie wzbił się na swojej miotle, kiedy oberwał w ramię tłuczkiem. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta krwiożercza kula została już przez dziewczynę wypuszczona samopas. - Auuu… – Jęknął głośno z bólu, spoglądając z przekąsem na swoją towarzyszkę. – Nie mogłaś uprzedzić? – Mruknął zaraz nadal skrzywiony, chociaż wydawało mu się, że nie stało mu się nic poważniejszego. Oczywiście pominął fakt, że w rzeczywistości Davies powiedziała mu co ma robić. Po prostu go zaskoczyła, a on nie był jeszcze przygotowany do wspólnego treningu. Mimo wszystko cieszył się, że ma partnerkę, bo samemu nie byłoby tak ciekawie. - Czyli jeszcze raz? Mamy trafiać tłuczkami do obręczy, tak? To jakaś nowa gra, wymyśliłaś ją na poczekaniu? – Dodał po chwili namysłu, spoglądając na poczynania dziewczyny. Nie chciał jej urazić, chociaż rozbawiła go ta forma ćwiczenia. Jeszcze nigdy nie próbował uderzać tłuczkiem gola, ale z drugiej strony brzmiało to całkiem sensownie. Dzięki temu można było poćwiczyć precyzję i przy okazji następnego meczu ze zdecydowanie większą skutecznością zrzucić kilku Gryfonów z mioteł.
Kostka: 1
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Prawdę powiedziawszy, zrobiło jej się strasznie głupio, że spowodowała uraz u prawie nieznajomego partnera do treningów, ale nie chciała tego zanadto pokazywać. Zresztą, zarówno dzięki temu, że miała z kim trenować, jak i ze względu na to, że ktoś już oberwał, była w bardzo dopisującym nastroju. - Nie wiem, o jakiej burzy mówiłeś. - skwitowała wreszcie wcześniejsze słowa Matta, zerkając ku górze, gdzie zbierały się potężne i wyglądające wręcz na gniewne chmury piachu i pyłu. Efekt robił wrażenie już z daleka, a znalezienie się w środku tego przedsięwzięcia raczej nie wiązało się z przyjemnymi doświadczeniami. Zanim wyrwała się z przemyśleń, przed jej twarzą pojawił się rozpędzony tłuczek, którego w ostatniej chwili zdołała odbić. Zaprzepaściła tym samym swoją szansę na wyjście na prowadzenie, bo nie miała czasu, aby w jakikolwiek sposób wycelować w kierunku obręczy. A piłka poszybowała dalej, zabierając się ponownie za Gallaghera. - Przyzwyczaj się. Porażki z Gryfonami nie będą wcale mniej bolesne. - zachichotała wrednie po swoich słowach, tym razem czujnie przyglądając się temu, jak zachowywał się posłany do dalszej gry tłuczek. Wymyślanie nowych zasad? Czy to był jakiś problem, zwłaszcza w grze treningowej? Zwłaszcza, gdy jeszcze sama nie stworzyła tych zasad tak do końca? Miała zamiar obserwować przebieg rozgrywki i wymyślać na bieżąco całą otoczkę. - Graj, niedługo się dowiesz. Za obrywanie nie ma ujemnych punktów. - podpowiedziała jedynie, oczekując bardziej na rozwój wypadków, aniżeli na żywą dyskusję. Choć może na nią też, ale tak w trakcie meczu to póki co nie wypadało.
Ramię powoli przestawało boleć, więc Morgan nie miała chyba o co się martwić. Zresztą Matthew tak czy inaczej zgodziłby się na trening. Trudno byłoby mu znaleźć powód, dla którego miałby zrezygnować z latania na miotle. Uwielbiał quidditcha, a jak wiadomo, nieraz można było tam tłuczkiem oberwać. Nie obawiał się więc bólu ani urazu, dopiero w powietrzu czuł się tak jak ryba w wodzie. - Myślisz, że burza tutaj nie dotrze? – Zadał pytanie właściwie retoryczne, bo raczej żadne z nich nie mogło mieć stuprocentowej pewności. Sam też zerknął ku górze i musiał przyznać, że niebo wyglądało naprawdę groźnie. Przez moment zastanawiał się czy nie powinni jednak zsiąść ze swoich mioteł i ruszyć jak najszybciej w kierunku obozu, ale z drugiej strony… tutaj wydawało się bezpieczniej niż na tym pustkowiu, które mieliby po drodze. Starał się więc nie zwracać uwagi na burzowe chmury pyłu, a zamiast tego skoncentrować się na dokopaniu Morgan w wymyślonej przez nią grze. - Porażki z Gryfonami? Nie ma opcji, w następnym roku puchar będzie nasz. – Prychnął w odpowiedzi, chociaż domyślał się, że dziewczyna po prostu chce wytrącić go z równowagi. Nie zamierzał paść ofiarą jej słownych gierek, dlatego nawet na nią nie spojrzał, a zamiast tego wodził wzrokiem za miotającym się gdzieś niedaleko nich tłuczkiem. Nie chodziło jedynie o to, żeby nie oberwać. Tym razem chciał ustrzelić tę cholerną obręcz. Kiedy piłka znalazła się blisko niego, zamachnął się swoją pałką i wycelował. Mocne uderzenie sprawiło, że tłuczek pomknął w kierunku celu, zaś młody Gallagher trzymał w myślach kciuki za samego siebie, ale zaraz po tym przeklął głośno. Tłuczek uderzył bowiem w boczną obręcz, nie przelatując przez jej środek. - Szlag, niewiele brakowało! – Krzyknął niezadowolony, chociaż w duszy liczył na to, że po jego całkiem niezłym, mimo wszystko, ciosie, Davies odczuje jakąś presję i zmarnuje swoją szansę na trafienie gola.
Kostka: 2
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Żadne z nich nie znało odpowiedzi na dalsze poczynania unoszących się na powierzchni fal piasku targanych kolejnymi wichurami, toteż cały temat przypuszczeń wolała najzwyczajniej przemilczeć. Kiedy jednak nieopatrznie posłała Ślizgonowi swoje natrętne i spragnione spojrzenie, natychmiast powróciła myślami do tematów zagrożenia życia, piasku w oczach i oceniania kolorystyki skalnych półek. Te same skałki powinny ich uchronić przed ewentualnymi atakami piasku, gdyby ten zdecydował się masowo runąć na nich w celach przysypująco-zakopujących. Czy jednak były na to szanse, jeżeli znajdowali się tak daleko od piaszczystych wydm? Pogoda nie powinna być zdolna do dotarcia do nich, jednak warto było zachować choć odrobinę czujności. - Trafienie w boczne obręcze to jeden punkt, w środkową to dwa. Przegrany wisi zwycięzcy przysługę. - obwieściła, widząc starania Gallaghera oraz jego wściekłość i roztargnienie, gdy niezupełnie wyszło mu to, co miało mu wyjść. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo tłuczek, trafiając na krawędź obręczy, zakręcił się na niej i wpadł do środka. Czy Davies powinna go wyprowadzać z błędu, biorąc pod uwagę jej własną propozycję odnośnie stawki? - Gramy do pięciu? Bo już jeden punkt mam. - zapytała, jednocześnie zabierając swój głos w zabawie, bo nadeszła wreszcie jej kolej na odbicie pędzącej na nią złowieszczo piłki. Po uderzeniu Moe, kula ze świstem wleciała w sam środek jednej z obręczy. Szkoda, że prawej. Zatem - tak, jak powiedziała, miała punkt. A zaliczenie punktu, bądź nie, jeżeli chodziło o wątpliwą sytuację związaną z pierwszym uderzeniem Matta zostawiła sobie na wygodniejszą okazję.
Nie miał ochoty na spotkanie z burzą piaskową, ale rzeczywiście rozmowa na ten temat nijak nie mogła rozwiać ich wątpliwości czy ich uspokoić, więc lepiej było temat przemilczeć. Co prawda nadal od czasu do czasu spoglądał w górę w obawie o ich bezpieczeństwo, ale jeśli gdzieś mieli uniknąć skutków tego żywiołu, to czy było lepsze miejsce od dna kaniony? Może jedynie namiot. Skały powinny ich jednak ochronić. - Niech będzie. – Odpowiedział na propozycję swojej koleżanki z Gryffindoru. Brzmiała w porządku, choć w tym momencie jeszcze nie wiedział, że Morgan zechce go trochę oszukać. Fakt, że nie zauważył tego, że jego tłuczek jednak wpadł do obręczy, ale przecież nie było powiedziane, że „słupek” się nie liczy. Swoją drogą zabawne, że przez tę wściekłość kompletnie zapomniał o czujności i sam wykopał sobie dołek. Cóż, latanie na miotle było dla niego tak istotne, że nawet mały błąd mógł go pogrążyć. Za bardzo się tym wszystkim przejmował, szczególnie zważając na to, że był to tylko trening, a nie prawdziwy mecz. - Ej, ej! Nie znałem wcześniej zasad. Trafiłem obręcz, też powinienem mieć punkt! – Obruszył się dopiero, kiedy Davies przedstawiła punktację. Przegrać z przedstawicielką płci pięknej z Gryffindoru? Cholera, niby to nie koniec świata, ale nie oszukujmy się, że wolałby, żeby to się nie wydarzyło. Westchnął więc ciężko, bo przy uderzeniu Morgan nie można było mieć akurat żadnych wątpliwości. Nie był jeszcze pewien jak jego towarzyszka potraktuje jego pretensje, czy może zaliczy mu ten punkt albo pozwoli powtórzyć strzał, co nie oznaczało, że ma zamiar się poddać. Zadbał o odpowiednie ułożenie ciała i wyczekał aż tłuczek nadleci blisko niego. Znów zamachnął się pałką, starając się jeszcze bardziej precyzyjnie wycelować w obręcz. Z uśmiechem na ustach obserwował jak ta krwiożercza kulka przelatuje przez sam środek bocznej obręczy. - Punkt dla mnie! – Wykrzyczał radośnie, puszczając przy tym Morgan oczko. Miał przy tym nadzieję, że utrzyma tę dobrą passę na dłużej.
Kostka: 2
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Właściwie, to w przypadku, gdyby burza postanowiła jednak ich zaskoczyć w tej oddalonej od powierzchni kryjówce, jej efekty powinny być na tyle osłabione i liche, że albo w ogóle nie powinny mieć wpływu na płynność i warunki prowadzenia trwających zawodów, albo wymagałyby najwyżej wspomożenia się jakimś zaklęciem chroniącym otoczenie przed porywami wiatru. Moe z góry uznała, że Matt dysponował takimi umiejętnościami i miałby w zanadrzu pogodowe sztuczki, gdyby tylko ich zastosowanie okazałoby się niezbędnym punktem programu. - Czyli liczysz na fory. Jak oberwiesz tłuczkiem to też chcesz za to punkt? - zagrała na ambicji Ślizgona, uśmiechając się bezczelnie, czym jednocześnie miała zamiar wykręcić się z tłumaczeń, co i kiedy wpadło w obręcz. Gdyby chciała wytykać mu słabości i urazy, jeżeli chodziło o przegrywanie z Gryfonami, była na bardzo sprzyjającej ku temu pozycji. Następnym razem już trafił bez kontrowersji i było to o tyle martwiące, że teoretycznie wyszedł na prowadzenie. A przy tym tak się uśmiechnął i zamrugał do Davies, że tej trochę zmiękły nogi. Przeklęta kawa. Jak to się działo, że nagle, niezależnie od tego, co robiła i jakie zagrożenie stwarzał lecący w jej kierunku tłuczek, zaczęła się rozpływać nad rozkosznymi dołeczkami w policzkach? Bardzo zresztą znajomymi dołeczkami w policzkach, gdyby ktoś ją pytał o zdanie. - Po jeden. - skwitowała po chwili, bo choć odbiła tłuczek, unikając groźnych obrażeń, to zrobiła to na tyle niezdarnie, że ten poleciał w tylko sobie znanym kierunku. Skup się, Davies. To nie jest dobry moment.
Trudno powiedzieć czy Morgan dobrze oceniła Matta. On sam nawet nie zastanawiał się nad tym czy zna jakieś zaklęcia, które mogłyby przeciwdziałać efektom piaskowej burzy, nawet tym znacznie osłabionym przez naturalny teren. Być może w obliczu rzeczywistego zagrożenia coś by wymyślił, ale pokładanie w nim nadziei nie było chyba najlepszym pomysłem. Nieraz miewał pustkę w głowie, chociaż w tym przypadku chyba zadziałałby instynkt przetrwania. Chyba. - Pft. Koniec gadania, grajmy. – Skwitował wypowiedź Gryfonki, która zastosowała niezwykle skuteczną strategię. Mimo że zdawał sobie sprawę do czego dziewczyna dążyła, tak faktycznie pojechała mu po ambicjach i przez to nie mógł zareagować inaczej. Szkoda tylko, że nie wiedział, że tak naprawdę to ona zrobiła go w balona, a jego pierwszy tłuczek ostatecznie wpadł do obręczy. No ale trudno, za nieuwagę się płaci, a on musiał teraz nadrabiać straty. Na szczęście kolejny gol nie wzbudzał już żadnych zastrzeżeń, a Gallagher mógł skoncentrować się na ruchach swej rywalki. Trudno było mu się powstrzymać od uśmiechu, kiedy okazało się, że Davies nie trafiła do celu. Inna sprawa, że nie miał zielonego pojęcia z jakiego powodu. Naprawdę rozpływała się nad jego dołkami w policzkach? Hah, gdyby tylko o tym wiedział, to byłby dopiero hit. A jednak zamiast żarcików i zalotnych podrygów, musiał skoncentrować się na swojej kolejce. Tylko gdzie do cholery był ten tłuczek? Próbował wyszukać go wzrokiem, ale dopiero głośny świst uświadomił mu gdzie znajduje się krwiożercza kula. Tuż za nim! W ostatniej chwili uniknął zderzenia i machnął swoją pałką, celując tłuczkiem w obręcz. Jego położenie nie było jednak sprzyjające, a przez to zaatakował nieczysto. - Pudło. – Westchnął ciężko, choć wcale nie musiał. Przecież Gryfonka miała oczy i doskonale widziała jak krzywo poleciał uderzony przez niego cel. No nic, nie zamierzał płakać nad rozlanym mlekiem. Następnym razem postara się o lepszy rezultat.
Kostka: 5
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
W przypadku Moe, już liczenie na to, że w ogóle dobędzie zza paska różdżki, nie mówiąc już o rzucaniu zaklęć, oznaczałoby spisanie się z góry na straty. Zatem w razie czego i tak jedyna nadzieja leżała w Matt'cie, nawet, jeżeli zakładanie, że mógłby sobie poradzić z zaskakującą pogodą mogłoby okazać się zgubne. Morgan zdążyła ochłonąć, zanim nadeszła jej kolej, co skończyło się trafieniem w obręcz po raz kolejny. Tym samym oficjalnie wyszła na prowadzenie, nawet, jeżeli nie do końca było to zgodne z rzeczywistym wynikiem ich starcia. Nie potrafiła się zdecydować, czy Mattowi należała się znajomość prawdy i kiedy powinna mu ją zdradzić. Stawka nie była szczególnie wysoka, był to bowiem zaledwie trening, ale i tak zaznanie ewentualnej porażki nie było jej w smak. Z tego, co zdążyła zauważyć, Ślizgonowi niestety też nie. Co zatem na to poradzić? I czy zwycięstwo smakowałoby równie pysznie ze świadomością, że do jego osiągnięcia zastosowało się fortel? - Wygrywam. A to podobno Ty jesteś pałkarzem. Nie dziwne, że Slytherin przegrywa, skoro ma w drużynie takich orłów. - zakpiła, choć nie miała zamiaru zbytnio naigrywać się z przeciwnika. Znała jego potencjał, widziała jego sposób poruszania się po boisku i niekiedy imponującą technikę. Być może któregoś dnia mieliby okazję rozgrywać oficjalne mecze ramię w ramię, kiedy już przestaną im stać na drodze szkolne podziały?
Nie znał możliwości Morgan, i może to i lepiej, bo wówczas pewnie jeszcze bardziej przeląkłby się potencjalnego spotkania z żywiołem. On sam wcale taki zły z zaklęć nie był, choć jego roztargnienie sprawiało, że nie zawsze podejmował właściwe decyzje. Z drugiej strony, z jego różdżką i strategią panny Davies być może jakoś wyszliby ze spotkania z burzą piaskową w jednym kawałku. Na szczęście póki co nie musieli tego sprawdzać, chociaż Matt przez moment miał wrażenie, że drobinki piasku wpadły mu do oczu. Przetarł je jednak, stwierdzając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zapewne tylko mu się wydawało. Spoglądał w kierunku Gryfonki i jakkolwiek źle to nie brzmiało, w tej sytuacji życzył jej jak najgorzej. Może i nie był dżentelmenem, ale uważał, że jeśli zaczynali już w coś grać i obowiązywały ich te same reguły, to nie będzie jej dawał żadnych forów. Po prostu również chciał zwyciężyć, a już szczególnie z kimś, kto przynależał do Domu Lwa, a podczas wakacyjnego meczu popisał się złapaniem znicza. Szlag by to. Gryffindor zyskiwał coraz więcej talentów. Najpierw Dunbar, teraz Davies. Chociaż nie zamierzał się do tego przyznawać, tak miał świadomość tego, że z Czerwonymi nie będzie łatwo w tym roku szkolnym wygrać. Slytherin jednak nie dawał sobie w kaszę dmuchać, więc nie tracił wcale wiary w to, że tym razem Puchar Quidditcha trafi do ich rąk. Niestety widział jak dziewczyna trafiła i teraz żałował, że naprawdę piasek nie dostał się do jego oczu, bo wolałby na to nie patrzeć. Co gorsza, Morgan zaczęła się kłapać tym swoim gryfońskim jęzorem, co doprowadzało go do furii. Nie odpowiedział, a zamiast tego podleciał to najbliższego tłuczka i uderzył z całej siły, kierując go idealnie w światło centralnej obręczy. Dokładnie o to chodziło mu od samego początku. - Wybacz, nie słyszałem. Mówiłaś coś o orłach ze Slytherinu? – Pokazał, że jej wcześniejsza wypowiedź wleciała jednym jego uchem, a wyleciała drugim. – Dzięki, miło jak przeciwnik Cię docenia. – Dodał zaraz, wkładając jej do ust słowa, których wcale nie wypowiedziała. Ot, jego własna, korzystna dla niego interpretacja, którą tym razem to on zamierzał dopiec swojej przeciwnicze.
Kostka: 6
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pokiwała z uznaniem głową, widząc, jak tłuczek przelatuje idealnie przez środek najwyższej obręczy. Uśmiechnęła się na myśl o idącej łeb w łeb rywalizacji. Dobrze było widzieć zawodnika spoza jej szkolnego domu, który przynajmniej trochę znał się na rzeczy. A Matt wyglądał nawet na takiego, co mógłby się znać nawet bardziej, niż trochę. - No, nareszcie słyszę jakieś zacięcie, a nie tylko błagania o litość i ustępstwa. - zaśmiała się, a w jej głosie pobrzmiewała satysfakcja z tego, jak dobrze im szło. Moe, w odróżnieniu od Ślizgona, zaczęła powoli dostrzegać, że burza jakby powoli słabła. Czy przywidziało jej się i to chłopak miał rację co do nadchodzącego zagrożenia? A może rzeczywiście piasek powoli sobie dawał spokój i osiadał swobodnie na wydmach, co umożliwiłoby im powrót do obozowiska bez ryzykowania zdrowiem i życiem? - Remis. Co Ty na to? - zapytała, kiedy po kolejnym z jej uderzeń tłuczek prześlizgnął się przez środek bocznej obręczy. Wyprowadzanie go z równowagi za pomocą prowokacji raczej nie przynosiło efektów, a przynajmniej nie na sposobie, w jaki grał, bo z zachowania wydawał się podatny na podpuszczanie, co udowodnił, rezygnując z upominania się o zaległy punkt. Davies musiała jednak przyznać, że i jej duma nie pozwoliłaby jej zapewne walczyć o to nie do końca wyjaśnione trafienie, zatem dziwienie się Gallagherowi byłoby co najmniej nie na miejscu.
To mu się udało, aż sam zagwizdał z zadowolenia, dumnie wypinając do przodu pierś. Musiał sobie tylko przypomnieć, jaki to dawało im wynik? Wytężył mózgownicę, próbując odtworzyć sobie wszystkie pudła i strzały. Nadal nie był pewien co z jego pierwszym uderzeniem w obręcz, dlatego nie przyznał sobie za nie punktu. Wychodziło mu, że właśnie dogonił, a nawet przegonił Morgan i teraz był bliżej w tej walce o koronę. No, może nie o koronę, a o przysługę, ale niezależnie od nagrody to przede wszystkim liczył się tutaj honor. Po tym strzale w środkową obręcz zaś miał ogromną satysfakcję, bo chociaż nadal chciał zwyciężyć, tak po takim pokazie umiejętności z pewnością nie było można już mówić o wstydzie, nawet gdyby szala wygranej jednak przechyliła się na stronę jego koleżanki z Gryffindoru. - Błagania o litość? Chyba mnie z kimś pomyliłaś. – Prychnął niczym rozjuszony kociak, bo przecież wcale się przed nią nie płaszczył. Ot, wypomniał jej tylko niejednolite zasady, które doprowadziły ich do niejednoznacznej sytuacji. Teraz nie miało to już aż tak dużego znaczenia. Odpuścił, bo przecież na to samo by wyszło, gdyby pierwsze uderzenie w rozgrywce oddał nie on, a panna Davies. Rozejrzał się dookoła nim powrócił wzrokiem na swoją przeciwniczkę. Burza już słabła, ale ich rywalizacja dopiero rozgorzała na dobre. - Jak na lato. – Odpowiedział z szerokim uśmiechem na ustach, ale mina mu nieco zrzedła, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że Gryfonka trafiła boczną obręcz i tym samym doprowadziła do remisu. Cóż, tylko do remisu. Nadal go nie prześcignęła, więc nie było jeszcze tragedii. On za to zrobił na swej miotle ósemkę i cisnął swym kijem kolejny tłuczek, chcąc powtórzyć wcześniejszy wyczyn. Niestety tym razem piłka nie musnęła nawet obręczy, a z ust Matta dało się słyszeć głośne „kurwa mać”.
Kostka: 5
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Matt chybił, co dawało jej szanse na odegranie się i wyjście na prowadzenie, a może nawet zwycięstwo. Można było śmiało uznać, że poczuła krew, bo jej mimika jasno sygnalizowała ogromne skupienie i zamiar zakończenia tego wszystkiego tu i teraz. A potem oddania się radości z wygranej - w końcu pokonanie drugiego zawodnika to zawsze był dominujący cel całej zabawy, prawda? I w tym momencie nastąpiło coś, czego zupełnie się nie spodziewała. Lecący w jej stronę tłuczek tuż przed pojawieniem się w zasięgu kija Moe dziwnie zawisł w powietrzu, jakby wyczekując, aż dziewczyna popełni błąd. I zrobiła to - mechanicznie machnęła ręką zgodnie z własnymi obliczeniami co do toru lotu kuli, a ta, korzystając z chwili słabości dziewczyny, ruszyła ponownie, z impetem trafiając w bark Davies. Wyglądało na to, że Moe przywiezie z wakacji masę obrażeń natury miotlarskiej. Jak nie dzwonienie w uchu, to siniak wielkości pięści na ramieniu. Sama radość. - By to... - urwała, bo zaczęła się przyglądać tłuczkowi, który w jakoś niepokojąco wolnym tempie zmierzał od niej do Ślizgona. Miała złe przeczucia, choć nie była pewna, czy miało się to skończyć kontuzją, czy ułatwieniami. A może żadnym z nich? Być może piłka zaczęła być kapryśna, bo jej się znudziło i miała zamiar zaskoczyć ich nieznanymi dotychczas sztuczkami? Smocza ospa z tymi tłuczkami.
Matthew zdawał sobie sprawę z tego, że pudło w tak kulminacyjnym momencie ich małego meczu może obrócić się przeciwko niemu. Obawiał się, że Morgan wykorzysta chwilę jego słabości i powtórzy jego strzał na centralną obręcz, a to oznaczałoby, że szala zwycięstwa przechyliłaby się na jej stronę. Z drżeniem rąk obserwował, co zrobi dziewczyna, ale zaraz przeniósł swój wzrok na tłuczek, żeby czasem nie ominąć ewentualnego gola. Dostrzegł, że krwiożercza kula lecąca w kierunku Gryfonki nagle jakby zawisła w powietrzu. Tylko czy panna Davies w porę zorientowała się w sytuacji? Jak się okazało, niekoniecznie. Uderzyła, najpewniej zgodnie ze swoimi wcześniejszymi obliczeniami, popełniając błąd. Gallagher mimowolnie zacisnął z radości rękę w pięść, chociaż fakt faktem, że nie życzył swojej koleżance bezpośredniego spotkania z tłuczkiem. Po prostu nie chciał, żeby trafiła nim do obręczy. - Nic Ci nie jest? – Krzyknął tylko, ale nie spoglądał za bardzo na nią, bo miał też swoje zadanie do wykonania, a tłuczek powoli podlatywał już do niego. Ten żywy, miotlarski stwór był już chyba znudzony ich rozgrywką, bo zaczął zachowywać się dziwnie, zupełnie inaczej niż wcześniej. Zmienił tempo, przez co o wiele trudniej było wymierzyć. Z tego też względu Matthew nie śpieszył się, leciał tuż obok niego, dokładnie obserwując jego zachowanie. Dopiero, kiedy był pewien swego wziął sporawy zamach i uderzył drewnianym kijem o coś, co przypominało rozwścieczony meteoryt. W duchu modlił się, by jego próba zakończyła się spektakularnym sukcesem. - Tak! – Wrzasnął wreszcie wesoło, kiedy tłuczek przeleciał przez sam środek centralnej obręczy. Już po raz kolejny zdobył dwa punkty, a to oznaczało, że zwyciężył w grze wymyślonej przez Morgan. Inna sprawa, że rzeczywiście była dla niego nieco łatwiejsza z uwagi na to, że był pałkarzem. - Chyba wygrałem, co? Ale gratulacje, trochę stresu było. – Mimo wcześniejszych, wzajemnych przytyków, zdecydował się na sportowe zachowanie. W końcu na boisku uczono ich nie tylko kolejnych chwytów, ale także bycia fair. Trudno było mu jednak ukryć radość i satysfakcję z wygranego pojedynku.
Kostka: 6
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
No i stało się. Przegrała z grającym fair Mattem, a mając na sumieniu drobne oszustwo czuła się, jakby przegrała podwójnie. Westchnęła i opuściła na moment wzrok, dając sobie krótki czas na zebranie się w sobie. Miała bowiem jeszcze jedną szansę na wyrównanie i nie mogłaby pozwolić, aby ta okazja ją ominęła. Niestety - chyba za bardzo się starała. Tłuczek ponownie ominął jej kij, tym razem już bez sztuczek i kombinacji. Następnie uderzył ją brzuch, aż się zgięła, choć jednocześnie była zdolna chwycić go w ręce i utrzymać. Niestety, za refleks pomimo uszkodzeń ciała nie było dodatkowych punktów. Rozgrywka się skończyła, zasady okazały się w porządku, nawet, jeżeli odwróciły się w pewnym momencie przeciwko niej. A może to jej umiejętności nie były wystarczające? Wylądowała na piasku, schowała tłuczek do skrzynki i ponownie westchnęła. - Gratuluję. Jak wymyślisz, w czym mogłabym Ci pomóc w ramach naszej umowy, dawaj znać. Wiesz, jak mnie znaleźć w szkole. A jeżeli nie chcesz komunikować się na korytarzu, wizem ani sową, zawsze możesz nasłać na mnie siostrę. Wracamy? Zobacz, rozpogodziło się. - wyglądało na to, że zarówno ich trening, jak i uwięzienie w kanionie dobiegło końca. Mogli odetchnąć, wrócić do obozowiska i przetrawić sobie wydarzenia sprzed chwili. A w przypadku Moe - pogodzić się z niepowodzeniem.