Chociaż z zewnątrz wydaje się maleńki, wewnątrz... cóż, jest niewiele większy. Pośrodku namiotu stoją miękkie fotele, otaczające niewielki stolik uginający się pod ciężarem świeżych owoców - te zaś tubylcy chętnie dostarczają niemal każdego dnia. Przy brzegach znajdują się pojedyncze "legowiska", czyli pozwijane koce i poduszki. Ostatecznie każdy śpi blisko pozostałych lokatorów, blisko swoich rzeczy (niewielka szafka stanowi raczej część wystroju, niżeli udogodnienie przy przetrzymywaniu bagaży), a także blisko wyjścia. Namiot zabezpieczony jest urokami, dzięki którym z zewnątrz nie da się usłyszeć żadnych dźwięków. O ile ochrona przed Mbaya Mbu działa raczej niezawodnie, o tyle kumkumbatii znacznie trudniej się pozbyć. W namiotach notorycznie pojawiają się dziury wygryzione przez pustynne żaby. Może przynoszenie słodkich owoców nie jest objawem gościnności, a jedynie próbą odciągnięcia szkodników od wioski?
Prawdę mówiąc, pojechała na te wakacje z fatalnym nastawieniem. Była świeżo po pogrzebie i chociaż powtarzała, że on kompletnie jej nie wzruszył, prawda była trochę inna. Nie miała nastroju na wyjazdy, prawdę mówiąc, nie chciała opuszczać domu, za którym zdążyła stęsknić się przez cały rok szkolny. Nie mogła też zostać. Wtedy i Dominik i jej ojciec na pewno uznaliby, że nie radzi sobie z sytuacją i potrzebuje wsparcia, a tego Emily oczywiście nie mogła przyznać. Właśnie dlatego zapakowała bagaże i udała się w tajemniczą podróż. Nigdy nie przestanie irytować jej fakt, że szkoła trzyma ich w niepewności do samego końca. Dziewczyna nie przepadała za upałami i nie każde wakacyjne miejsce było dla niej szczególnie ekscytujące. Gdyby wiedziała, że jadą na pustynie, trzy razy przemyślałaby swój udział w wycieczce. A tak? Kiedy dotarli na miejsce, nie miała już wyboru. Niechętnie rozebrała się z cieniutkiego swetra, który w Anglii był jeszcze całkiem na miejscu, ale tutaj szybko by się przegrzała. Posłuchała ich nowego przewodnika i bez entuzjazmu udała się w kierunku swojego namiotu. Rozczarowań nie było końca. Nie tylko okazało się, że zamiast z rówieśnikami, będzie spała z dwoma opiekunami. Na domiar złego, kiedy podeszła do nierozłożonego namiotu, zauważyła Leonala i Nathaniela. Z obecności kuzyna nawet by się cieszyła, mimo, że był opiekunem, ale jego przyjaciel to była wyjątkowo niemiła niespodzianka. W sumie nie wiedziała, czy jest się jeszcze czemu dziwić, dawno już doszli do wniosku, że los ich nienawidzi. Może po prostu nie wpadła na to, że ktoś taki jak on zgłosi się na szkolnego opiekuna. - Chyba sobie ze mnie żartujesz? - spojrzała na niego z niedowierzaniem, zakładając ręce na piersi. - Opiekun na szkolnych wakacjach? Czy w tym Hogwarcie ktokolwiek sprawdza swoich pracowników? To jakiś żart - spojrzała na namiot niechętnie, zastanawiając się, jak właściwie zabrać się za to ustrojstwo. Nie chciała wyjść przed nimi na nieporadną, ale nigdy nie miała okazji do rozkładania czegoś takiego. Doszła do przerażającego wniosku, co właściwie ta cała sytuacja oznacza. Był opiekunem szkolnym, czyli poniekąd - jej opiekunem. Nie, żeby zamierzała robić coś niezgodnego z przepisami, ale nieszczególnie miała ochotę być pod jakimkolwiek jego nadzorem. - Zdajesz sobie sprawę, jaki to rodzaj wycieczki? Bez alkoholu, bez używek, nie możesz sypiać z uczennicami, czyli większością lasek tutaj. Może jeszcze chcesz się wycofać? - zasugerowała. Uważała, że to naprawdę nie jest miejsce dla niego. A już na pewno nie z nią w jednym namiocie. - A, w ogóle część Leo - dorzuciła, bo zapomniała, że nie przywitała się jeszcze nawet z kuzynem, całą swoją uwagę koncentrując na chłopaku. W końcu sięgnęła po jakiś element, który prawdopodobnie miał umożliwić rozłożenie namiotu. Tylko w jaki sposób? Zmarszczyła nos, przyglądając się temu uważnie. Zapowiadało się zabawnie.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nigdy nie przepadał za tym, że miejsce wakacyjnego wyjazdu było ukrywane do samego końca; z drugiej strony... pojechał na niego chyba tylko raz, szybko dochodząc do wniosku, że woli spedzić całe wakacje we Francji, z Gabrielle, dziadkami i znajomymi, którzy czekali tam na niego, niż marnować je w otoczeniu ludzi, których oglądał dzień w dzień przez resztę roku. Może będąc już na studiach prędzej skusiłby się na taki wyjazd, ale wówczas ani go tu nie było, ani nie miał ochoty na podobne rozrywki. W ogole na niewiele miał wtedy ochotę. Na pustyni pojawił się u boku Leonela, z którym spotkali się przy świstokliku. Jasne, wybierał się na wakacje głównie z powodu Gabrielle, ale jeszcze nie zwariował na tyle, by nie zabezpieczyć się dobrym towarzystwem przyjaciela. Nie oczekiwał, że kuzynka będzie mu poświęcać większość czasu, a i wątpił, by udało mu się nawiązać bliższe relacje z kimś z grona nauczycielskiego. Skłamałby, gdyby powiedział, że szczególnie ucieszył się kiedy powiedziano im, że znajdują się na Saharze, choć nie sądził by wcześniejsza wiedza co do miejsca ich pobytu miała zmienić jego decyzję. Warunki były trudne i nieprzyjemne, ale Nate w gruncie rzeczy lubił wyzwania. Prawdę powiedziawszy, mina zrzedła mu dopiero w momencie kiedy zrozumiał, że będą spać w namiocie... i że w tymże namiocie towarzyszyć mu będzie Emily Rowle. Zatrzymał się przy dziewczynie, wierzchem dłoni otarł z czoła pot jaki zebrał się na nim po długim marszu w smażącym słońcu i uniósł dumnie podbródek, rad, że tak bardzo góruje nad nią wzrostem. — Jesteś jakiejś specjalnej troski, że do niańczenia Ciebie trzeba aż dwóch opiekunów? — odparł pytaniem na pytanie, nie szczędząc złośliwości w tonie swojego głosu. Czyli miał z nią spędzić MIESIĄC w TYM CZYMŚ, leżącym teraz żałośnie na pustynnym piachu? Na co on w ogóle się zgodził? Patrzył na namiot z podobnym powątpiewaniem, chociaż było to wywołane raczej niechęcią, niż nieporadnością. W Riverside zdarzało się im spać w podobnych... i nie wspominał tego najlepiej; miał za to jako-takie pojęcie w jaki sposób je rozłożyć. — Kto powiedział, że nie mogę? Czyżbyśmy mieli w namiocie konfidentna? — prychnął, zerkając pytająco na Leo. Czy rzeczywiście miało być tak źle jak opisywała to Emily? W swoim bagażu miał trochę alkoholu i nie sądził, by ten miał się zmiarkować. W końcu wzruszył ramionami. — Dobra, Rowle, nie chrzań tylko postaw namiot. — dołączył do tego złośliwy uśmieszek i rzucił swój plecak na piach. — podnieś materiał żeby było widać czy się napręża, Leo, Ty tam ciągnij linki, a ja je przytwierdzę. Wyciągnął różdżkę – bo przecież nie będzie rozkładał magicznego namiotu rękoma i czekał aż reszta drużyny wykona swoje zadanie.
Parzysta :3
Rozstawianie namiotu:
Parzysta - rozstawiasz Nieparzysta - nie rozstawiasz, reszta Cię nienawidzi i wszyscy zaczynamy od nowa
Emka - unoszenie namiotu Leo - naprężanie linek Ja - przybijanie śledzi
Nie miał zielonego pojęcia, co przyszło do głowy jemu i Nathanielowi, że zdecydowali się pojechać na wycieczkę z rozwydrzoną gównażerią. Gdyby jeszcze mieli do czynienia wyłącznie ze studentami, a raczej pięknymi studentkami… chociaż i tak Leonel znał niewiele osób pozostających w murach szkoły, więc pomysł uczestnictwa w tym procederze, i to jeszcze w roli opiekuna, jawił mu się jako coraz bardziej nieracjonalny. Nigdy nie jest jednak tak źle, żeby nie mogło być gorzej, prawda? Kiedy złapali za świstoklik i pojawili się na miejscu, jedyne słowo jakie nasuwało się na myśl młodemu Flemingowi… ah, chyba nie trzeba było mówić jak ono brzmiało i że było ono wybitnie niecenzuralne? Szlag go trafiał, kiedy jego czarne jak smoła lakierki zapadały się w piaszczystych zaspach. Słońce przygrzewało z kolei tak mocno, że miał wrażenie, że znalazł się nie na Saharze, a w jakimś pierdolonym piekle. Czy to już pora odpowiedzieć za swe grzechy? Zdjął marynarkę, a to zdarzało mu się niezwykle rzadko, ale nie oszukujmy się, że jeden z jego ulubionych czarnych garniturów w takim miejscu był czymś jeszcze gorszym niż czerwona płachta w okresie korridy. Spodziewał się plaży i upału (ale na marginesie: i morskiej bryzy), więc na szczęście w torbie miał również jakieś lżejsze, przepuszczające powietrze ubrania, ale nie dało się ukryć, że póki co towarzyszyła mu jedynie niemożliwa do opisania wściekłość. Wypominał samemu sobie ten idiotyczny pomysł o wyjeździe, a w duchu przeklinał także Bloodwortha, który był współwinnym, skoro od takiego planu ich nie odwiódł. Nie wiedział jak wiele metrów przeszli nim trafili do osady, ale czuł się mniej więcej tak jak po przebiegnięciu maratonu. Nie może być gorzej? A pewnie, że może. Zdał sobie z tego sprawę w chwili, w której jego wzrok skupił się na rozpisce namiotów, a raczej ich mieszkańców. Prawdę mówiąc, kiedy ujrzał swoje nazwisko tuż przy nazwiskach Nathaniela i Emily zaczął zastanawiać się czy plemię nie zechce uraczyć go jakimś nadprogramowym legowiskiem. Po tym co przeżył z tym duetem ostatnio w Ministerstwie Magii jakoś stracił wiarę w powodzenie tego lipcowego, jakże przyjemnego, wypoczynkowego urlopu. Starał się nie pogrzebać nadziei, a jednak rzeczywistość doświadczyła go nazbyt szybko. Ledwie zdążyli dojść do swojego, rozrzuconego kawałka materiału z kijkami bóg jeden wie do czego służącymi, kiedy ta dwójka dzieciaków rozpoczęła swój niezwykle hałaśliwy taniec godowy. Czarne, palące stopy lakierki, słońce doprowadzające do szału i jeleń z sarną na rykowisku do kompletu. Żyć, kurwa, nie umierać. Póki co nie miał nawet siły na jakąkolwiek reakcję; prędzej strzelałby w ciemno co szybciej sprawi, że zemdleje. Kiedy więc Nathaniel wspomniał coś o rozkładaniu namiotu, nonszalancko wyszarpnął swoją różdżkę zza paska, kierując jej koniuszek na leżące w piachu belki. Szczerze? Ostatni raz pod namiotem spał chyba z dziesięć lat temu, więc nie pamiętał nawet co do czego pasuje. Starał się obserwować poczynania swojego przyjaciela, ale wszechobecny gorąc i ujadanie towarzyszących mu szczeniaków zdecydowanie nie sprzyjało jakiejkolwiek współpracy. Nie trzeba było długo czekać, aż postawiona przez nich do pionu konstrukcja runęła w drobny mak, rozsypując przy okazji w powietrzu te irytujące drobinki piasku. - Przecież to się kurwa nie da żyć. – Mruknął wreszcie ni to do siebie, ni to do reszty. Raczej do siebie, zważając na to, że szczerze wątpił w to, by ktokolwiek z tego startującego do siebie wiecznie duetu, zwracał na niego uwagę.
Przewróciła oczami na jego - w żadnym stopniu zabawny, prawda? - żart. Nie miała pojęcia kto wymyślał te rozpiskę i dlaczego postanowił ją tak bardzo skrzywdzić. Może spojrzeli tylko na rok urodzenia i nie zwrócili większej uwagi na to, że nie mają do czynienia z grupą studentów. A może po prostu nikogo to nie obchodziło i dobierali tych ludzi zupełnie losowo. Druga opcja była całkiem prawdopodobna. Jedyną osobą, z którą Emily nie chciała dzielić namiotu bardziej, był Dominik. Dziękowała Merlinowi, że chociaż na niego nie padło. Wiedziała, że miałaby po wakacjach - pilnowałby jej na każdym kroku i dałby mocny upust swojej nadopiekuńczości. Lepiej było męczyć się z Bloodworthem, niż być pod ciągłym nadzorem. W tej chwili była pewna, że to ona jest najbardziej odpowiedzialną osobą w tym namiocie. - No błagam. To wam prędzej przydałaby się jakaś niańka - stwierdziła szczerze. Oczywiście nikt nie przejmował się tymi wszystkimi zasadami. Tym, że to była wycieczka szkolna i nie należało pić, palić i generalnie zachowywać się względnie przyzwoicie. Zawsze kończyło się tak, że szaleli i uczestnicy i opiekunowie. Co nie znaczy, że nie mogła sobie trochę pogadać. - Macie po prostu normalnego uczestnika wycieczki, który zamierza przestrzegać zasad. Tylko nie ciągnijcie żadnych dziewczyn do tego namiotu, nie zamierzam pukać przed wejściem, a już na pewno potem tu spać. - uprzedziła zupełnie poważnie, bo nie miała pojęcia, jakie plany ma ta dwójka na wakacje, ale na pewno nie zamierzała się z nikim dzielić swoim miejscem do spania. Wystarczyło, że musiała być w jednym miejscu z chłopakiem, nie zamierzała znosić tu nikogo więcej. Zabrali się za rozkładanie namiotu i nie zapowiadało się to najlepiej. Najpierw to ona i Leo zawiedli, przez co praca Nate'a też poszła na marne. - Musimy robić coś źle - mruknęła, ale zaraz zabrali się za to kolejny raz i o ile tym razem ona i Leo zrobili już wszystko jak trzeba, to Nate zawiódł. Spojrzała na niego rozdrażniona. Było gorąco i nie zamierzała spędzić kilku godzin na walce z materiałem. - Skup się trochę, już prawie to mieliśmy - fuknęła na niego i zabrała się za kolejną próbę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Choć czuł się koszmarnie, był zadowolony przynajmniej o tyle, że dobrał swoje ubranie choć odrobinę lepiej niż jego kompan. Będąc jeszcze w Hogwarcie, pewnie dobrałby swój strój bardzo podobnie, kanadyjska uczelnia nauczyła go jednak swobody, a przede wszystkim rozsądku. Co z tego, że wyglądasz jak milion galeonów, skoro podczas pierwszej wycieczki rozszarpie Cię niedźwiedź bo piękne lakierki okażą się być niezdatne do biegania? Właśnie dlatego zamiast marynarki, w której na co dzień paradował w Ministerstwie i śnieżnobiałej koszuli wyprasowanej w każdym zakamarku, miał na sobie luźniejszą koszulę z lnu, jasne dżinsowe spodnie (które nie były akurat najlepszym wyborem) i sportowe buty, które, choć wygodne, i tak niezbyt poradziły sobie z piaskiem. Prawdę powiedziawszy, nie wiedział co mogłoby sobie z nim poradzić i obawiał się, że pozbędzie się sporej ilości galeonów na samo uzupełnienie kufra o miejscowe elementy ubioru. A to przecież i tak miało być najmniejsze jego zmartwienie. — Nazywasz siebie normalną? Odważnie z Twojej strony. — odparł z udawanym uznaniem. Nie wiedział czy dziewczyna próbuje w jakiś sposób zepsuć mu humor, czy jest zupełnie poważna – nie znał jej na tyle, by być w stanie to rozpoznać. Wiedział za to, że jeśli rzeczywiście odważy się na nich donieść, osobiście odgryzie jej głowę i na nic zdadzą się ewentualne prośby albo groźby – choćby ze strony Leonela. — Pukać? Jak dla mnie to równie dobrze możesz się przyglądać, nie przeszkadza mi to. A jeśli będzie Ci szkoda, to może i dołączyć. Co do Fleminga... nie wydawał się być zainteresowany ani ich drobną utarczką, ani samym rozkładaniem namiotu i był nawet taki moment, że Nathaniel zwątpił, jakoby miało mu się udać uzyskać od niego jakąś pomoc. Nie zamierzał odwalać całej roboty za niego bo ten miał akurat zły humor, to oczywiste, ale wolał nie kłócić się i z kumplem, skoro miał już na karku rozwścieczoną Rowle. Myślał, że rozstawienie namiotu pójdzie im sprawnie, ale okazało się, że jego współlokatorom brakuje albo umiejętności, albo chęci, albo po prostu sprytu. — Gdzie wyście się, kurwa, uchowali? — warknął Merlin jeden wie do kogo kiedy namiot runął po raz trzeci. To nieistotne, że za drugim razem to on się rozproszył i nie przybił namiotu odpowiednio mocno, nawet jeśli zawalił to nadrabiał miną, która wskazywała jednoznacznie na to, że nie poczuwa się do winy.
Rozkładanie namiotu rzeczywiście nie leżało w zakresie jego kompetencji czy w ogóle mocnych stron, a przez to ciągłe ujadanie Nathaniela i Emily przy udziale niebywałego wręcz skwaru wszystko wokoło działało na niego dekoncentrująco. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie popisał się podczas pierwszej próby rozłożenia tego ustrojstwa, ale już przy kolejnej ofiarą wszechobecnego rozgardiaszu padł nie kto inny jak Bloodoworth. Ten sam, który wcześniej zarzekał się, że jest mistrzem obozowania. Gdyby obserwował ich teraz ktoś postronny, najpewniej zapaliłby świeczkę nad ich losem, bo póki co szanse na względne ogarnięcie wspólnego legowiska zdawały się mało realne. - Pukać to po wejściu. – Mruknął jedynie w międzyczasie na któryś z komentarzy panny Rowle. Słowa tej dwójki zaczęły docierać do niego ze zdwojoną mocą, mimo że starał się nie zwracać na ich utarczki uwagi. Bez zatyczek do uszu nie było to po prostu możliwe, a przez to naprawdę zaczynał się już gotować nie tylko przez wzgląd na wysoką temperaturę. Wydawać by się mogło, że ma do czynienia z rozsądnymi i dojrzałymi ludźmi, ale tak jak w Ministerstwie Magii udało im się jeszcze złączyć siły, byleby dotrzeć do wspólnego celu, tak tym razem Leonel nie widział dla nich żadnej drogi ratunku. Chociaż? - Cisza. – Westchnął ciężko zaraz po tym, kiedy po raz kolejny kolorowy materiał runął wraz ze śledziami i naprężonymi linkami na górę piachu, wzbijając w powietrze tumany kurzu. – Musimy sobie coś tutaj uzgodnić. – Kontynuował swój jakże inteligencki wywód, mimo że czuł się zażenowany, uciekając się do takich środków wyrazu. Każdy kto go znał wiedział, że jeśli nie musiał, był dość oszczędny w słowach, ale to co rozgrywało się pomiędzy jego towarzyszami zakrawało o jakąś paranoję, której on miał już po dziurki w nosie. - Przyznaj, że sama siebie oszukujesz i tak naprawdę ciągnie Cię do tego dupka i zastanawiasz się jaki byłby w łóżku. – Rzucił w stronę Emily, ale nie chcąc dać Nathanielowi zbyt wiele czasu na parskanie śmiechem, od razu odwrócił się w jego kierunku. – A Ty, że nie myślisz o niczym innym jak o jej zgrabnym tyłku. – Wyglądało na to, że tym razem dał pożywkę również i swojej kuzynce. Swoją drogą to, że łączyły ich koligacje rodzinne wcale nie zatrzymywało go przed tego rodzaju propozycjami. – Ale przede wszystkim miejcie to już za sobą, bo nie po to pojechałem na… Saharę… żeby niańczyć dwoje dzieciaków niepotrafiących poradzić sobie z burzą hormonów. – Wzruszając ramionami i kręcąc ze zrezygnowaniem głową, schował swoją różdżkę z powrotem za pasek kompletnie nieodpowiadających panującemu tu klimatowi spodni, bo miał świadomość tego, że w tym momencie jakiekolwiek starania o zgraną współpracę nie mają racji bytu. - No. Kwestię ustaleń mamy za sobą. – Na chwilę przerwał, odchrząkując wszystkie te drobinki piasku, którym udało się dostać do jego przełyku. - To ja pójdę po drinki. Dla Ciebie też, może przestaniesz być taka sztywna i idealna. – Dodał zaraz, ostatnie słowa kierując do Emily, po czym zaczął oddalać się w kierunku wioski plemienia, którego nazwy nie zdołał jeszcze zapamiętać, jako że nie była dla niego aż tak istotna. Jak zresztą cała ta głupkowata legenda o tym jak niegdyś piękne miejsce zamieniło się w ogromną kuwetę dla kugucharów.
Były też plusy takiej, a nie innej wycieczki. Cieszyła się, że tym razem nie są nad morzem. I tak i tak nie przepadała za żadnymi kąpielami, a wylegiwanie się na piasku było wyjątkowo nudne. Tutaj widziała szansę na zwiedzanie, domyślała się, że okolice mają pod tym względem sporo do zaoferowania, znacznie więcej, niż nadmorskie tereny. Oczywiście nie była to idealna wycieczka na Islandię, ale takie szczęście w jednym roku widocznie mogła mieć tylko raz. Nie było co narzekać. Prawdę mówiąc, Leo miał przechlapane. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyśleć się, że przed Natem i Emily miesiąc pełen kłótni, a przed Leo masa słuchania i znoszenia tego wszystkiego. Może to nie ona wychodziła najgorzej na takim, a nie innym układzie? Z ich dwójką zdecydowanie nie miało być lekko. W ministerstwie naprawdę się hamowali, w końcu mieli misję do wypełnienia.Tutaj nie było zbyt wiele przeszkód, żeby pozabijać się już w czasie pierwszych dni wakacji. Trudno było powiedzieć co wykończy ją pierwsze, palące słońce, czy obecność Bloodwortha. Oba te czynniki na pewno nie raz wyprowadzą ją z równowagi. Ku jej zaskoczeniu, okazało się, że to nie słońce, ani nie Nate mieli zdenerwować ją w pierwszej kolejności. O dziwo padło na jej kuzyna, który postanowił przerwać ich kłótnie dziwnymi komentarzami, które wzbudziły w dziewczynie natychmiastowe oburzenie. Trzeba było przyznać, że się tego nie spodziewała i w pierwszej chwili zamilkła w szoku. - Ej! - wydusiła z siebie po chwili, piorunując chłopaka wzrokiem. Oczywiście na jej policzki chcąc nie chcąc wypłynęły rumieńce i przeklęła przez to w myślach. Dlaczego to wszystko zawsze musiało być takie widoczne? Czy nie mogłaby mieć w sobie choć odrobinę więcej dyskrecji? Udawać, że nie wszystko peszy ją w przeciągu sekundy. - Gdybym chciała wiedzieć, to bym się przekonała. Domysły są mało zachęcające - prychnęła, oczywiście kłamiąc w żywe oczy, bo jedno trzeba było przyznać, Nate faktycznie fizycznie działał na nią tak, jak zdecydowanie nie chciała, żeby działał. Zresztą, raz była naprawdę bliska tego, żeby się przekonać, a to on zrezygnował. - Sami jesteście sztywni - syknęła za Leo, chociaż musiała przyznać, że drink faktycznie by jej się przydał. Nie oponowała, była już gotowa sprawdzić pobliski bar. Nie skrytykowała nawet sytuacji w której opiekun idzie po drinka dla siebie, drugiego opiekuna i uczennicy. Czego miała się po nich spodziewać?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Mógł się spodziewać, że rozstawianie namiotu z tak źle dobraną drużyną okaże się przeszkodą nie do przeskoczenia. Z tą dwójką u boku nawet najmniejsza trudność wzrastała do potężnych rozmiarów sięgających granic absurdu. Właściwie kiedy tak przyglądał im się niechętnie, z rozwijającą się w nim frustracją coraz to widoczniejszą na twarzy (z całą pewnością nie miał ochoty udawać zadowolenia), szczerze zastanawiał się jak to możliwe, że wyszli z Ministerstwa w jednym kawałku i nie przeżyli odsiadki w więzieniu. Merlinie, ich współpraca zgrzytała na każdym poziomie; można by przypuszczać, że przynajmniej z Leonelem dogada się bez problemu, ale zmęczenie i zdenerwowanie nie oszczędzało żadnego z nich, wobec czego nawet najbardziej zgrani towarzysze byliby skazani na porażkę. Nawet zapowietrzona, czerwona jak burak Rowle nie poprawiła zbytnio jego humoru. Kiedy Fleming zaczął się, co tu dużo mówić, panoszyć, Nathaniel wsunął różdżkę za pasek spodni i skrzyżował ręce na piersi, prostując się i marszcząc brwi w chwili kiedy przeniósł na niego spojrzenie. Jego duma zaprotestowała na tak brutalnie bezpośrednią formę uciszenia, ale przełknął to drobne upokorzenie, pozwalając mu zapanować nad sytuacją. Skoro uważał, że jest w stanie rozegrać to lepiej – proszę bardzo. Miał właśnie swoje pięć minut, niech zabłyśnie. Jeśli efektem będzie rozstawiony namiot to będzie mu nawet skłonny podziękować, wszystko byleby zejść z tego pieprzonego słońca, które wypalało z niego resztki chęci do życia. Tak jakby miał ich nadmiar. Uśmiechnął się pobłażliwie, zerkając na Emily kiedy Leo podsumował ją jednym zdaniem. Przez krótką chwilę był przekonany, że jego kumpel solidarnie wziął jego stronę i będzie mu wsparciem, którego potrzebował żeby nie zwariować pośród tego przeklętego piachu. Nim jednak zdążył porządnie się ucieszyć, wszystko pękło jak mydlana bańka, gdyż i jego dosięgnął niewybredny komentarz. Znów zerknął na dziewczynę, marszcząc brwi jeszcze mocniej; Merlinie, zdawało mu się, że ukrywa to choć odrobinę lepiej niż najwyraźniej było to w rzeczywistości. Miał swoją szansę i z niej nie skorzystał... i jakkolwiek pokusa aby to zmienić nigdy nie zniknęła, liczył, że nad nią zapanował. Zacisnął wargi, zmuszając się do opanowania na tyle, by twarz nie zdradzała prawdy. On przynajmniej nie czerwienił się tak jak Rowle. — Nie przestanie. — powiedział z westchnięciem, choć po prawdzie był bliski parsknięcia śmiechem. Kiedy Leo się od nich oddalił, z wciąż założonymi rękoma zwrócił się w stronę dziewczyny. — Mówiłem Ci, że Ci się przyda. Widać miałem rację i w dodatku bezpodstawnie oberwałem w twarz. Wtem tchnęła go nagła myśl. Popatrzył na namiot i w zamyśleniu wyciągnął różdżkę, a potem bez używania zaklęcia poruszył nadgarstkiem, przypominając sobie odpowiedni ruch. — Erecto. — powiedział z niedowierzaniem i choć słowo to w odniesieniu do całej ich rozmowy brzmiało niestosownie, wątpił by Emily miała się na niego gniewać, jako że przed nimi stanął idealnie rozłożony namiot. W Riverside może i robili to ręcznie, ale przypomniało mu się, że czytał kiedyś o tym zaklęciu. Szkoda tylko, że przypomniało mu się o tym tak późno. — Nie wiem jak Ty, ale ja pieprzę ten namiot. Aktualnie tylko jego. — wrzucił do środka plecak żeby nie leżał bez sensu na zewnątrz i wyprostował się, otrzepując dłonie. — Zarządzam chwilowy rozejm. Chodźmy z nim na tego drinka bo inaczej się pozabijamy. Poczekał na dziewczynę, a potem ruszyli śladem Fleminga, wprost na poszukiwanie alkoholu.
| z/t x3 → bar
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Trzy dni. Trzy dni namawiała Leonela na zaufanie jej wyobraźni. Nie było to łatwe zważywszy, że miała do czynienia z człowiekiem upartym i podejrzliwym. Co się nagadała, to jej. Tak czy siak wyciągnęła z niego bardzo niechętną obietnicę zaufania i wpuszczenia jej dzisiejszego wieczoru do ich namiotu. Nie miała z tego tytułu absolutnie żadnych wyrzutów sumienia zwłaszcza, że pomysł powinien przypaść towarzystwu do gustu. Planowała sprosić większą ilość osób (do nieswojego namiotu w gwoli ścisłości) jednak spojrzenie Leonela szybko wybiło ten pomysł jej z głowy. Ciężko było patrzeć na niego czy na Nathaniela jako opiekunów skoro miała największą ochotę się z nimi napić. Ubrała się w biel, standardowo, a przez ramię przerzuconą miała skórzaną torebkę. Darowała sobie pukanie w płachtę namiotu, bo i tak by nikt jej nie usłyszał. Schyliła się i zawołała: - Hejo, jest tam kto? Umówiona jestem z Leo, jest tam Leo? - otworzyła sobie wejście i wpakowała się niespiesznie do środka, by nie sterczeć jak głupia na zewnątrz. Elaine wyglądała jakby wybierała się na jakąś parapetówkę, a i uśmiechała się niczym cwany lis. Dostrzegła w środku pełen skład, co ją niebywale uszczęśliwiło. - O, fantastycznie, że jesteście wszyscy. Pozwoliłam sobie wymusić na Leo zaproszenie tutaj mojej skromnej osoby. Mam dla nas świetny pomysł. - podeszła w kierunku Leonela, a i starała się za nic w świecie nie spoglądać na Nathaniela dłużej niż kilka sekund. Emily ostatnio na nią bez powodu nawaraczała, a więc dla oczyszczenia atmosfery postanowiła towarzystwo rozluźnić i nakłonić do miłego spędzenia czasu. - Co powiecie na niesamowicie umagicznioną grę w butelkę? Zasady są standardowe, ale można je dowolnie zmodyfikować. Uznałam, że przyda się nam trochę relaksu i skorzystanie z wzajemnej obecności. Jakieś protesty, hm? - zamrugała pięknie podkreślonymi rzęsami i rozesłała wszystkim wokół szeroki, bardzo czarujący uśmiech. Nie patrz na Nate'a. Stój przy Leo, on jest miły i bezpieczny. O, nie ma kłów i sierści, super!
Te upały przyprawiały ją o ból głowy. Miała ochotę leżeć w cieniu i wachlować się, czekając na zbawienie. Nie lubiła takiej pogody, a chodzenie w pełnym słońcu nie stanowiło dla niej żadnej rozrywki. Z drugiej strony, towarzystwo w środku było dyskusyjne, więc czasami lepiej było się stamtąd wyrwać na spacer. Najlepiej do baru, po bardzo zimnego drinka. Ten dzień był wyjątkowo leniwy, posnuła się trochę do południa po okolicy, a resztę czasu spędziła siedząc w namiocie i próbując czytać książkę, starając się ignorować uporczywy ból. Zamierzała wcześniej położyć się spać, bo dawno nie miała tak męczących wakacji, nawet jeśli prawie nic nie robiła. Spojrzała na Elaine, która weszła w poszukiwaniu Leo. Niespecjalnie miała ochotę ją widzieć. Natychmiast przypominało jej się niezręczne spotkanie przy barze, w którym dość pokazowo zaczęła podrywać Nate'a, a ją o mało nie zabiła spojrzeniem, kiedy tylko próbowała się do niego zbliżyć. Aż strach było myśleć, co blondynka o niej po tym wszystkim myśli. - Butelka? Oni są chyba na to grubo za starzy... - zauważyła Emily, chociaż prawdę mówiąc, to ona nie była pewna tego pomysłu. Nie była na nie, po prostu była rozdarta. W przypadku tej gry mogli rzucić takimi zadaniami, jakie tylko chcieli, a ona nie była pewna, czy powinna ufać ich wyobraźni. Z drugiej strony, czy sama chętnie nie powymyślałaby jakichś wyzwań? Zawahała się chwilę. - Ale ja jestem za - kiwnęła głową, odkładając na bok książkę, dalej starając się unikać kontaktu wzrokowego z dziewczyną. Wiedziała, że musi się w końcu przełamać, ale póki co nie przychodziło jej to łatwo. Wzięła łyka swojego drinka, który leżał na stole obok.
Nie miał nic przeciwko zaproszeniu Elaine do ich namiotu, chociaż podejrzewał, że kryje się za tym jakimś misterny plan, a to już wzbudzało w nim pewne obawy. Należał do tego typu osób, które były zawsze idealnie zorganizowane, a przez to trudno było go nazwać fanem niespodzianek. Był jednak również mężczyzną, a jak wiadomo – jeśli atrakcyjna dziewczyna suszyła takiemu głowę wystarczająco długo, ten w końcu ulegał. Tak było i w tym przypadku. Krukonka subtelnym pukaniem oznajmiła swoją obecność, a kiedy przekroczyła próg ich przybytku, zaczął bacznie ją obserwować i zastanawiać się jednocześnie nad tym, co takiego przyszło jej na myśl. - Hej, El. – Przywitał się krótko z ledwie widocznym uśmiechem, pozwalając sobie skorzystać ze skróconej formy jej imienia. Znali się już chyba wystarczająco długo, by nie było to żadnym nietaktem. W końcu to jego uszu dotarły słowa „świetny pomysł”, na co westchnął w duchu. A jednak ciekawość w jakimś stopniu została wzmożona. Czego chciała panna Swansea? Wyciągnąć ich nad jezioro, a może pokazać jakieś inne miejsce, na które wesołej ferajnie z piątki nie udało się jeszcze trafić? Prawdę powiedziawszy niespecjalnie chętnie podchodził do ewentualnego wyjścia z namiotu. Źle znosił upały, a to co działo się na Saharze przekraczało jego granice. O ile jeszcze nad jeziorem, w cieniu, można było jeszcze wytrzymać, tak w innych przypadkach starał się ograniczać swoją ekspozycję na słońce do niezbędnego minimum, żeby czasem nie dostać jakiegoś udaru. Kiedy jednak usłyszał o magicznej grze w butelce, aż się zakrztusił wodą, którą popijał, i zaczął dumać nad tym czy aby jednak opuszczenie tego namiotu nie byłoby lepszym pomysłem. Wtem zareagowała Emily, której był wyjątkowo jak na niego, niezwykle wdzięczny za ten komentarz. - Emily ma rację… - Mruknął spokojnym, niezbyt głośnym tonem, nie chcąc też urazić Elaine, która najpewniej chciała uraczyć ich czymś bardziej kreatywnym niż typowym popijaniem whiskey. – …w tym pierwszym. To znaczy to chyba nie najlepszy pomysł. – Dodał jednak zaraz, kiedy panna Rowle dała się przekonać ich wspólnej przyjaciółce. Cholera jasna, miał wrażenie, że znalazł się między młotem i kowadłem, bo jak wiadomo, przedstawicielki płci pięknej miały naprawdę sporą siłę przebicia. Nic więc dziwnego, że swym porozumiewawczym spojrzeniem poszukiwał Nathaniela, licząc na to, że chłopak zdecyduje się jednak poprzeć jego opinię w temacie. Można powiedzieć, że Bloodworth był ostatnią deską ratunku, bo jeśli on podda się woli kobiet, również i Leonel zostanie postawiony przed faktem dokonanym. - Czegoś się napijecie? – W oczekiwaniu na odpowiedź swojego przyjaciela zdecydował się zręcznie zmienić temat, kierując swoje słowa oczywiście do obu panien. Nie to, żeby miały jakiś wielki wybór, bo poza whiskey miał chyba jedynie wodę (choć nie wiedział jak wygląda asortyment jego współlokatorów), ale wypadało zapytać.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dla niego ten dzień nie był wcale tragiczny, ba, można by pokusić się o stwierdzenie, że był całkiem udany. Spacerował i zwiedzał okoliczne tereny przez większość dnia, a potem zajął się nielicznymi obowiązkami jakie wynikały z faktu, że był tu opiekunem. Po prawdzie nie czuł się źle w tej roli, choć w życiu nikomu by się do tego nie przyznał. Do namiotu wrócił na krótko przed przyjściem młodej Swansea, a będąc w środku, rozłożył się na swoim niewygodnym posłaniu i odpalił jednego z ostatnich błękitnych gryfów jakie miał ze sobą. Zapomniał zabrać z domu zapasowej paczki (lub kilku) i choć oszczędzał jak mógł, wyzbył się ich już niemal do końca... nie mógł też robić zbyt długich przerw, jako skrajny nałogowiec bez nikotyny stawał się nerwowy i nieprzyjemny, co nie sprzyjało wakacyjnemu odpoczynku. Póki co miał jednak jeszcze kilka papierosów i starał się nie zamartwiać na zapas. Nie zwracał większej uwagi na swoich towarzyszy – mruknął coś niewyraźnie do Leo, a Emily zupełnie zignorował, bo wiedział, że jest to najbezpieczniejszy sposób na wytrzymanie z nią w jednym namiocie przez następny miesiąc. Poza tym wciąż była między nimi nieco dziwna atmosfera ze względu na skutki drinka wypitego przez nią pierwszego dnia. Był zmęczony, ale z całej ich trójki chyba najbardziej zadowolony z życia i kiedy do środka weszła Elaine, posłał jej wystudiowany, choć niewątpliwie sympatyczny uśmiech, unosząc się na łokciu. — Świetny pomysł brzmi dla mnie jak synonim snu. Przyszłaś z nami spać, Elaine? Koło mnie jest wolne miejsce — zażartował i nawet poklepał miejsce obok siebie, choć nie liczył na zbyt wiele. Przy ostatnim ich spotkaniu porwał dziewczynę, która siedziała obok niego na ręce, uprowadził, a potem już do nich nie wrócili... w połączeniu z ich pierwszym spotkaniem, pewnie miała o nim wyrobione zdanie i bynajmniej, jak zakładał, nie było ono pochlebne. — Czy gra w butelkę w Twoim wykonaniu łączy się z ówczesnym opróżnieniem tej butelki? — czy to nadzieja rozbrzmiała w jego głosie? Odpowiedź nie nadeszła, odezwała się za to Emily, która najwyraźniej próbowała mu dopiec. Zerknął na nią beznamiętnie i westchnął. — To, że Ty jesteś dzieciakiem, Rowle, zupełnie nie znaczy, że ja jestem stary. A już na pewno nie za stary na butelkę. Chodź, rozgość się. — ostatnie słowa skierował do Elaine. Czy on się właśnie zgodził? Ależ tak! Protesty Leo miał w głębokim poważaniu bo po prawdzie uważał, że kumpel stanowczo za dużo narzekał odkąd tylko się tu pojawili. W gruncie rzeczy cała ta Sahara nie była wcale taka zła.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Została powitana na trzy sposoby i trzeba przyznać, że było to fantastyczne uczucie. Miała do czynienia z trzema indywiduami, a to oznaczało, że absolutnie nie będzie się przy nich nudzić. Emily uciekła wzrokiem i mówiła z przekąsem, Leo lekko się uśmiechnął, ale przecież jako jedyny mógł mieć jakiekolwiek przeczucia odnośnie krukońskiej pomysłowości, a Nathaniel... cóż, on oczywiście zaprezentował bardzo wiarygodny i sympatyczny uśmiech. Wyglądał na... zadowolonego z życia. Łatwiej było się uśmiechnąć do całej trójki, a i jakoś tak zapomniała, że na powitanie zazwyczaj obdarzała buziakiem. Hm, tamto spojrzenie Emily w barze jak i sama postawa Nathaniela nie pozwalała jej na taką swobodę. Które pierwsze by ją za to zeżarło? Em, Nate a może Leo by ją wybawił z kłopotów? - Starzy? - popatrzyła zaskoczona na Ślizgonkę. - Na zabawę nigdy nie jest się za starym, prawda... Leo? - posłała mu bardzo, ale to bardzo wymowny uśmiech, bo tak na dobrą sprawę wisiał jej spotkanie-randkę, do której nie doszło z racji jego wyjazdu, a jej egzaminów końcowych. Dalej miał minę cierpiętnika i jak zdążyła go poznać - trochę, bo trochę - to z chęcią uniknąłby realizacji pomysłów panny Swansea. Nie chciała mu odpuścić, ale jeśli będzie dalej prezentować tę minę, chyba zwątpi. Z niespodziewaną odsieczą przybył nie kto inny jak Nathaniel. Chcąc nie chcąc musiała zwrócić na niego wzrok i nim zdołała się powstrzymać, cicho się roześmiała. - Panowie z mojego namiotu byliby niepocieszeni moją wyprowadzką. - potrząsnęła głową zaskoczona, że dała się rozbawić. - Możemy oczywiście uzgodnić, że za każde niepoprawne wykonane wyzwanie dana osoba pije z gwinta. Jeśli macie oczywiście mocne głowy. - dopuściła się przytyku, by zmotywować towarzystwo do większego entuzjazmu. Póki co tylko Nathaniel zareagował w pozytywny sposób. Nagle zastanowiło ją skąd on się zna z Leonelem... popatrzyła na Fleminga z przymrużonymi oczami. - Będziemy pić, ale nie teraz. Chodź i już nie marudź. - chwyciła go za rękę i pociągnęła na środek namiotu. Tam też rozgościła się siadając wygodnie między posłaniami. Nie było za wiele miejsca, więc chcąc nie chcąc będzie blisko każdego. Wyciągnęła z torebki jedną pustą butelkę po ginie - popatrzyła tutaj z półuśmiechem na Nathaniela, a po chwili obok stanęła pełna, nieotwarta jeszcze butelka absyntu. - To na kary. - nie zdradziła w jaki sposób został alkohol tutaj przetransportowany. Mieli do czynienia z Krukonką, która całkiem dobrze bawiła się metamofromagią ( o czym nie wiedzieli, a dowiedzą się jak tylko się trochę upije...) i transmutacją, a więc potrafiła ukryć to, co powinno zostać schowane poza zasięg wzroku.
Trzeba było przyznać, że Elaine wydaje się być naprawdę sympatyczna. Była radosna, uśmiechnięta i wydawała się być osobą, która potrafi poprawić humor w najróżniejszych okolicznościach. Nie zapowiadało się jednak na to, żeby Emily miała szybko się do niej przekonać. Za to Nate wydawał się być w wyjątkowo dobrym humorze w jej towarzystwie. Uśmiechał się całkiem szczerze i radośnie, a Emily poczuła się z tym niepokojąco źle. Szybko odrzuciła od siebie te dziwne myśli i wróciła duchem do rozmowy. Właściwie nigdy nie miała okazji zagrać w butelkę i zastanawiała się, czy ma na to jakieś szczególnie fajne pomysły. Zwłaszcza w tym towarzystwie. Jeżeli chodzi o pytania, sporo opcji wykorzystała już w niedawnym nigdy nie, które od jakiegoś czasu skutecznie wypierała z pamięci. Z zadaniami mogło być trochę łatwiej, chociaż trzeba było przyznać, że nie wiedziała, co mogłaby zadać na przykład takiej Elaine. - Picie za karę to może być słaba motywacja do wykonywania zadań - odchrząknęła, ale usiadła koło dziewczyny na ziemi i poczekała, aż reszta też zajmie miejsca. Sięgnęła po butelkę, bo z dwojga złego wolała zaczynać wymyślając, niż wykonując. Tej drugiej części obawiała się znacznie bardziej. - To ja zacznę - stwierdziła i zakręciła butelką. Nie powinien jej dziwić fakt, że wypadło na Nate'a. Los nie próżnował. Przewróciła oczami i zastanowiła się chwilę, patrząc na niego. Czy było coś, co chciała jeszcze o nim wiedzieć? - Dobra. Z iloma dziewczynami spałeś? - zapytała i w między czasie upiła łyka swojej whisky. Zastanawiała się, czy ma prawo ją to interesować. Z drugiej strony, to była gra w butelkę, o coś musiała zapytać, nie musiało to wynikać ze zwykłej ciekawości. W tym przypadku akurat wynikało i nie było się co oszukiwać - chciała poznać te liczbę ze zwykłego wścibstwa.
1,2: Emily 3,4: Elaine 5,6 Leo
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W każdej innej sytuacji byłby szczerze zdziwiony, że stał się najbardziej entuzjastyczną osobą z całego zgromadzenia, teraz jednak był w stanie przyjąć na barki ciężar motywowania obozowych kompanów do zrobienia czegokolwiek poza leżeniem i jęczeniem. Kiedy patrzyło się na nich z boku, można było dostrzec, że mimo fizycznych różnic jest w nich pewne podobieństwo wskazujące na pokrewieństwo – oboje niemożebnie marudzili, doprowadzając tym Nate'a do mdłości. Elaine była więc miłą odskocznią od znudzonego towarzystwa, przyjemną iskierką, która wprowadziła tutaj trochę życia. Kiedyś wyleczyła jego rany, teraz zaś ratowała go przed śmiercią z nudy, tudzież samobójstwem. — Panowie z Twojego namiotu muszą być szczęśliwcami — posłodził jej, podnosząc się ze swojego miejsca, po czym usiadł między Leo a Emily, a na wprost intrygującej Krukonki. Strategiczne miejsce, bowiem siedzącej po jego bokach dwójki miał już po dziurki w nosie, a młoda Swansea bez wątpienia cieszyła oko. — Hmm, nie wierzę, że to mówię, ale zgadzam się z Emily, pijmy w ramach nagrody. Alkohol zawsze był najlepszą nagrodą, prawda? Ostatnimi czasy udało mu się nieco go ograniczyć, ale nie potrafił pohamować silnej chęci wlania w siebie wysokoprocentowego napoju kiedy miał ku temu okazję – w dodatku nie byle jaką. Obserwował jak Rowle sięga po butelkę, a potem śledził tor znaczony przez jej szyjkę... która zatrzymała się skierowana w jego stronę. Oczywiście. Przewrócił oczyma i powstrzymał się od komentarza, bo był pewny, że dziewczyna pomyślała dokładnie o tym samym. Byli na siebie skazani pod każdym względem, zawsze, bez wyjątku... nawet w szczeniackiej alkoholowej gierce. Uniósł kącik ust na jej pytanie i uniósł nieco dłoń żeby pomnożyć atrakcyjność przez wysokie libido, a następnie podzielić przez ilość życiowych porażek. Ostateczny wynik? Pozbawiona sensu egzystencja przepełniona nic nieznaczącymi ludźmi, którzy pojawiali się i znikali, często tej samej nocy. Wyprostował dziesięć palców, potem jeszcze raz i jeszcze, zmarszczył brwi, zaczął od początku; zirytował się, machnął ręką. — Nie jestem w stanie tego policzyć, przykro mi. Na pewno mowa o dwucyfrowej liczbie. — wcale nie było mu przykro, może to i lepiej, że musiał się przed nią do tego przyznać. Ostatnio zbliżyli się do siebie niebezpiecznie i czerwona lampka w jego głowie, która miała tendencję do psucia się od czasu do czasu, znów świeciła ostrzegawczo, skłaniając go do tego, by trochę ją do siebie zniechęcić. Zerknął z zaciekawieniem na Elaine, zastanawiając się co ona o tym pomyślała i napił się porządnego łyka ginu, samemu przydzielając sobie nagrodę. Zakręcił butelką, ta zaś zatrzymała się na Krukonce. — Pokaż nam swojego patronusa — powiedział, co przy pytaniu Emily musiało brzmieć bardzo... niewinnie. Co za paradoks, prawda? Ciekawiło go to, czy dziewczyna umie go wyczarować i jaką przybiera formę, bo ta mówiła często wiele o człowieku.
Kostki dla Elaine: 1,5 Leo 2,6 Emka 3,4 Ja
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wywróciła oczami kiedy oboje stwierdzili, że picie to nagroda, a nie kara. Przyznała im rację, choć sama piła alkoholu niezbyt dużo, a więc miała zapewne w towarzystwie najsłabszą głowę. Nie odpowiedziała Nathanielowi, posłała mu jedynie tajemnicze spojrzenie i tyle. Nie da się wkręcić w tego typu rozmowę, bo jeszcze nie daj Merlinie się jej spodoba. Miała jedynie nadzieję, że dane będzie jej wylosować Leonela i wyciągnąć z niego informacje, które tak strzegł. Według wstępnych obserwacji był najspokojniejszy spośród swoich współlokatorów. Gdyby wiedziała, że przybędzie na Saharę, z pewnością kombinowałaby, aby mieli namioty blisko siebie. Posłała Emily sympatyczny uśmiech ciesząc się, że jednak przystała na pomysł i nawet wyszła z inicjatywą rozpoczęcia zabawy. Elaine nie chciała być nielubiana, a wobec Ślizgonki miała mieszane uczucia. Nie miała pojęcia co ta dziewczyna myśli i czemu tak unika jej wzroku? Uniosła brwi słysząc jej pytanie skierowane do Nathaniela. Po chwili przeniosła wzrok na wybranego i z naprawdę żywym zainteresowaniem wysłuchała jego odpowiedzi, przy okazji lustrując go bacznie wzrokiem czy przypadkiem nie dopuszcza się kłamstwa. Niezbyt mu uwierzyła jakoby była to liczba dwucyfrowa. - Interesujące. - skomentowała, ale wyraźnie było po niej widać, że nie do końca daje wiary. Z drugiej strony - nie jej sprawa, a więc stosunkowo szybko o tym zapomniała. Gdy zakręcił butelką, rozbawiona obserwowała jak szyjka zatrzymuje się blisko jej kolana. Skrzyżowała ręce na ramionach, czyżby w geście obronnym? Patrzyła odważnie mu w oczy i czekała na werdykt. Nie spodziewała się takiego wyzwania. - A skąd wiesz, że takowy umiem, hm? - zapytała zaczepnie, wyciągnęła rękę i zabrała mu butelkę ginu, by samej się napić. Ot, chyba dla odwagi. Zerknęła ukradkiem na Leo, bo to bardziej przed stresowałaby się przed jego osobą. Niezbyt chętnie wyciągnęła z torebki czyściutką różdżkę z rdzeniem krzewu różanego. Już nic nie mówiąc przywołała wspomnienie uśmiechniętego brata, a to było epicentrum jej szczęścia. Niewerbalnie wypowiedziała inkantację i po chwili z jej różdżki wyskoczył błękitny ptak - rozjaśnił nieco wnętrze namiotu. Przezroczysty, naładowany pozytywną energią flaming pomknął między każdym z tu obecnych - przy głowie Emily, tuż przed nosem Nathaniela (aby się dokładnie przyjrzał, skoro taki ciekawy) i a przy Leo przefrunął naokoło. Zatrzymał się z powrotem przy Elaine, która zakończyła działanie zaklęcia. Wypuściła powietrze z płuc i nie komentując faktu, że potrafiła wykonać jeden z trudniejszych czarów, zakręciła butelką. Trafiła na Emily, na której zatrzymała spojrzenie niebieskich oczu. O tak. - Emily. - posłała jej kolejny uśmiech. Przez chwilę zastanawiała się co mogłaby chcieć. Stwierdziła, że dziewczyna powinna się rozluźnić. - Przez następne cztery tury każde zdanie zaczynaj od per "misiaczku". - mówiąc to, podała jej butelkę ginu.
Nie oszukujmy się - taka odpowiedź, to nie była żadna odpowiedź. Emily nie była w żadnym stopniu zaskoczona tym, że liczba była dwucyfrowa, była pewna, że właśnie taka będzie, ale była spora rozpiętość od dziesięciu do dziewięćdziesięciu dziewięciu. Spodziewała się oczywiście tej pierwszej połowy, ale to nadal był duży przedział. Już nie mówiąc o tym, że chłopak nie umiał nawet policzyć partnerek, na co Emily posłała mu niedowierzające spojrzenie. Jakim cudem mógł nie pamiętać czegoś takiego? Domyślała się, że nie każdą dziewczynę traktował poważnie, ale to była chyba lekka przesada. - Nie wiesz? Merlinie, serio dupek z ciebie. A taka odpowiedź to żadna odpowiedź - pokręciła głową, ale nie upierała się, nie mogła przecież okazać aż tak dużego zainteresowania jego życiem intymnym. Trzeba było odpuścić, nawet jeżeli teraz była jeszcze bardziej zaintrygowana, niż wcześniej. Obserwowała dalszą grę i uśmiechnęła się na widok ptaka. Widok patronusa wydawał jej się być zawsze wyjątkowo miły i przyjemny. Był po prostu niezaprzeczalnym symbolem czegoś dobrego. Spojrzała z miną cierpiętnicy na blondynkę, kiedy ta wymyśliła swoje zadanie. Misiaczku? Nie widziała siebie zwracającej się tak do nikogo, a co dopiero do tutaj obecnych. - Niech będzie - westchnęła załamana i zaraz się zreflektowała - Misiaczku - dodała niechętnie i sięgnęła po butelkę. Miała nadzieje, że teraz nie będzie miała aż tyle pecha, żeby wykręcić na Nathaniela. A jednak. Życie jej nie zawodziło. Nie miała już nawet siły się tym denerwować. - Misiaczku... - nie wierzyła, że to mówi, patrząc prosto na chłopaka, ale wyglądało na to, że nie miała wyjścia. - Pocałuj Leo, w usta - nie bez przyczyny to podkreśliła, bo wiedziała, że gdyby została przy samym pocałuj, zaraz znalazłby furtkę w postaci cmoknięcia w policzek, a nie o to jej chodziło.
1,2: Emily 3,4: Elaine 5,6: Leo
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zdziwił się, że Elaine wyglądała tak jakby nie do końca mu wierzyła. Czy to naprawdę było aż tak dziwne? Czy wyglądał jakby się popisywał? Może tak właśnie to odebrała, choć zdecydowanie nie miał tego na myśli. Dla niego było to w pewnym sensie normalne, żył w ten sposób już od ładnych paru lat, a że bywał w wielu miejscach, poznawał wiele kobiet... nie szukał stałego związku, ba, nie szukał nawet uczuć. Najwyraźniej Swansea nie postrzegała bliskości w taki sposób, w jaki widział to on... podobnie zresztą Emily, która nie wyglądała na zachwyconą. Na jej pełne niedowierzania spojrzenie odpowiedział stoickim spokojem i nieznacznie zadartym do góry podbródkiem w sposób, który świadczył o tym, że niczego nie żałował. — Dupek? Gdybym robił listę, byłoby lepiej? — uniósł brew ku górze. Może fakt, że nie pamiętał wszystkich swoich partnerek nie był powodem do dumy, ale nie był też aż tak zaskakujący... były rozrywką, chwilową odskocznią, ale ich nie wykorzystywał – spodziewał się raczej, że i one traktują go w podobny sposób. Nigdy nie zachowywał się wobec nich tak, by dać im do zrozumienia, że mogą liczyć na coś więcej; bo nie mogły. Zerknął na nią po raz ostatni, zastanawiając się czy pomyślała właśnie, że trafiłaby na taką listę, a potem skupił się w całości na Elaine. To było łatwiejsze, z Rowle nie mógł ostatnio dojść do porozumienia. Nie żeby było to coś dziwnego. — Nie wiem, sprawdzam Cię — odparł swobodnie, nie kryjąc się w ogóle ze swoimi motywami. W istocie sam fakt, że umiała go wyczarować był nawet ciekawszy od formy jaką przybierał jej patronus. Powiódł wzrokiem za flamingiem i odruchowo odchylił się nieco kiedy przeleciał tuż przed jego nosem. — No-no, artystycznie, mogłem się tego spodziewać. Posłał dziewczynie uśmiech i leniwie obserwował dalszą część gry. Zaśmiał się pod nosem gdy został nazwany „misiaczkiem”, ale odpuścił sobie komentarz. To nie pasowało do niej tak bardzo, że właściwie był on zupełnie zbędny. Kiedy butelka znów na niego wskazała, nie spodziewał się litości... był przekonany, że Emily nie ma jej wobec niego ani odrobinę i w ogóle się nie przeliczył. Przymrużył z niezadowoleniem oczy, westchnął cicho, ale ostatecznie wzruszył ramionami. — Skoro Cię to podnieca. Chodź tutaj, misiaczku — ostatnie słowa wypowiedział w chwili kiedy zwrócił się już ku Leo; zaśmiał się cicho i krótko, przysunął do kumpla i pocałował go – zaledwie przycisnął własne wargi do jego i oderwał się zaraz, niespecjalnie ciesząc się z takiego obrotu spraw. Sam Leo zresztą też nie wydawał się być zachwycony. Delikatnie otarł usta wierzchem dłoni i napił się potężnego łyka ginu. — Proponuję żeby za każde niewykonane zadanie pozbywać się jednej części garderoby — powiedział nim zakręcił. Prawda była taka, że liczył na to, że wylosuje teraz którąś z dziewcząt i zada jakieś bezlitosne zadanie, które nie da im wyboru... padło niestety na Leo. Nawet nie krył niezadowolenia. — No dobrze, Leo, przez następne cztery kolejki będziesz siedzieć w sukience. Elaine z całą pewnością umie przetransmutować Twoje eleganckie wdzianko w coś ekstrawaganckiego. — spojrzał na Krukonkę i puścił do niej oczko; wiedział, że zna się na transmutacji bo widział jak się nią posługuje.
Licząc na wsparcie swojego przyjaciela, mocno się przeliczył. Myślał, że go zamorduje w chwili, w której ten zgodził się na jakąś dziecinną i głupkowatą grę. Ba, pewnie zignorowałby jego zapatrywania i wyszedł do baru, gdyby nie to, że nie chodziło wcale o jego namowy. Zerknął ukradkiem na twarz Elaine, kiedy jej słowa dobiegły do jego uszu. Gdyby nie to, że dziewczyna wabiła go swoją urodą, w życiu nie zgodziłby się na tego typu rozrywki. A jednak jej wymowny uśmiech sprawił, że w duchu machnął na to ręką, chociaż prawdopodobnie jego cierpiętnicza mina nadal była dla wszystkich widoczna. Zaskoczony był jeszcze jedną kwestią: nie miał pojęcia, że młoda panna Swansea i jego druh w ogóle się znają, a niepoprawny komentarz Bloodwortha znacząco wzmógł jego czujność. Póki co jednak nie zwracał uwagi na zgrywanie przez Nathaniela lowelasa, ani tym bardziej nie przyznawał się do swoich planów co do Krukonki, szczególnie zważając na to, że właściwie tkwiły one nadal w zarodku. Emily zniszczyła jedyny dobry punkt planu, jakim było picie za karę. Przez moment myślał, że to właśnie tego rodzaju kara uratuje go przed wykonywaniem nieśmiesznych zadań. Wyglądało jednak na to, że jego kuzyneczka była bardziej przebiegła niż myślał, chociaż… w przypadku tej czwórki rzeczywiście wychylenie kieliszka czy dwóch nie stanowiłby żadnej przykrej konsekwencji. Najwyraźniej tym razem nie chodziło wcale o niego. Westchnął ciężko, polewając sobie szklankę whiskey, którą niedawno przyniósł z baru. Była jeszcze zimna, ale należało się śpieszyć, jeśli nie chciało się raczy trunkiem o temperaturze herbaty. Obserwował uważnie cała ferajnę i trzeba przyznać, że chociaż sama gra przyniosła mu trochę szczęścia. Nikt nie mógł go wylosować, za to w międzyczasie Leonel dowiedział się tak istotnych dla swojego życia informacji jak na przykład z iloma partnerkami spał jego kumpel albo jaką formę przybiera patronus Elaine. Właściwie… ta druga mogła mu się kiedyś przydać. Nawet uśmiechnął się delikatnie, kiedy wnętrze namiotu rozświetlił jasnobłękitny ptak. Zwinny i pełen gracji, zupełnie tak jak jego właścicielka. Potem przeszli do komicznej relacji Emily z Nathanielem… Zastanawiał się czy Krukonka zdaje sobie sprawę z tego, co wyczynia, każąc jego kuzynce mówić do wszystkich „misiaczku”. Los spłatał jej figla, skoro trafiła akurat na Bloodwortha. Tak bardzo skoncentrował się na tej dwójce, że początkowo nie zarejestrował nawet tego, jakie jego przyjaciel dostał zadanie. Był nieźle zaskoczony, kiedy poczuł usta Nate’a na swoich wargach i pewnie w normalnych okolicznościach, sprzedałby mu mocny cios w pysk, ale w tym przypadku, przewrócił jedynie oczami, upijając kolejne łyki swojego alkoholu. Pocieszała go jedynie myśl, że drugi z zainteresowanych był równie niepocieszony co on. Tania rozrywka dla damskiej części tej gawiedzi. Przyszedł ten przeklęty moment, w którym to padło na niego. Nie wiedział czy lepiej byłoby, gdyby wylosowała go któraś z pan czy może właśnie Bloodworth, który po ostatnim wyzwaniu niewykluczone, że będzie poszukiwał zemsty. Szkoda tylko, że na nim. W każdym razie, kiedy Leo tylko usłyszał co ma zrobić, o mało co nie zakrztusił się swoim trunkiem. - Nie ma opcji. – Mruknął tylko poważnym, na tyle na ile się dało tonem, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. Widząc na sobie wymowne spojrzenia reszty, zdjął z siebie koszulę. Czemu nie buty? Nie miał czego się wstydzić... Ćwiczył, więc mógł pochwalić się wyrzeźbionym ciałem. Dodatkowo mógł skorzystać z okazji, żeby wreszcie zdjąć jakąś część garderoby, zrezygnować z nienagannego stylu i nieco się ochłodzić. Tak czy inaczej, żeby naprawdę zaangażować się w zabawę, musiałby wypić znacznie więcej alkoholu. Dlatego wychylił pozostałość szklanki na raz, po czym uzupełnił ją kolejną dawką procentów. Następnie zakręcił butelką, próbując wymyślić cokolwiek, co mogłoby stanowić zadanie dla innego uczestnika gry. Nie spodziewał się, że trafi akurat na Elaine. Długo wpatrywał się w jej oczy zanim cokolwiek powiedział. - Zatańcz dla nas, powoli zdejmując sukienkę. – Wreszcie wydobył z siebie coś, co najwyraźniej tkwiło gdzieś w odmętach jego pragnień. Nie pomyślał o tym, że może to nie być najlepszy pomysł i że może zostać przez nią oceniony przez pryzmat jakiegoś zwyrodnialca. Słowo się jednak rzekło, a on nie miał zamiaru się wycofywać. Po cichu liczył natomiast na to, że przez fakt, iż on sam zdjął koszulę, również Elaine trudno będzie odrzucić wyzwanie.
Czuła potrzebę napicia się jeszcze alkoholu, jednak póki co jeszcze nie bardzo mogła. W sumie dobrze, że tego nie zrobiła, bo niechybnie by się zakrztusiła słysząc zadanie dla Nathaniela. Z szeroko otwartymi oczami patrzyła na Bloodwortha, kiedy ten zrobił to i pocałował Leonela. Oniemiała nie wykrztusiła żadnego słowa, musiała kilkakrotnie zamrugać i zapanować nad metamorfomagią, która miała ochotę się zabawić jej włosami, aby wyrazić barwą jej zmieszanie. - Jakiś ty pomysłowy, Nathanielu. I spostrzegawczy. - popatrzyła nań krótko z przymrużonymi oczami tuż po tym jak wymyślił zadanie przetransmutowania ubrania Leonela w sukienkę. Zwróciła wzrok na drugiego mężczyznę w ich zacnym gronie i zastanawiała się czy się na to zgodzi. Odmówił i zamiast tego zdjął koszulkę, czego się nie spodziewała. Na ten widok końcówki jej włosów nieco się zaróżowiły, a więc szybko związała je w kucyk, by wszystkie były na karku, a nie na widoku. Nie patrz na jego klatę. Nie patrz na jego klatę. Chwila, czy przypadkiem nie ma deja vu? Kąciki jej ust zadrgały w powstrzymanym uśmiechu - oczywiście, w chwili spotkania Nathaniela to samo sobie powtarzała. Nabrała dyskretnie tchu i popatrzyła tęsknym wzrokiem na butelkę ginu. Wstawiona czułaby się odważniejsza, a tak to Leonel zafundował jej dodatkowy rozpraszacz myśli. Przywołała się do porządku. Jest Swansea, nie jest zarumienioną panienką, co nigdy nie widziała gołej męskiej klaty. Usunęła metamorfomagicznie jakikolwiek rumiany cień z policzków. Mogła, więc robiła to. Wyprostowała plecy kiedy Leonel ją wylosował. Tego była ciekawa. Nawet nie chciała przyznać przed sobą jak bardzo. Co mógłby chcieć, by zrobiła bądź zdradziła? Z ich dwójki to ona gada jak najęta, to oczywistym będzie, że wybierze... zadanie. - Co proszę? - zatańczyć i się rozebrać? Czy on ją uważa za striptizerkę? - Chciałbyś. - odwzajemniła kontakt wzrokowy, intensywny i długi. Takiego zadania bardziej mogłaby spodziewać się od Nathaniela, nie od Leo, a jednak to dawało jej do zrozumienia, że może... może jednak mu się podoba? Sama nie wiedziała już co ma myśleć. Postukała palcami w brodę i uśmiechnęła się złośliwie. Wsunęła dłonie ze strony pleców pod sukienkę, trochę pomajstrowała i zdjęła biustonosz - oczywiście śnieżnobiały, koronkowy. - Odmawiam i zdejmuję część garderoby. - celowo utarła mu nosa, a bieliznę... cóż, wyrzuciła przez ramię. Zakręciła butelką i popatrzyła na Leonela rozbawiona, kiedy go wylosowała. Jako tako nie lustrowała jego klatki piersiowej, chociaż było coraz trudniej ją ignorować. - Wybrana przez ciebie osoba... oprócz mnie, ma narysować moją szminką na twojej całej klatce piersiowej i ramionach jakiś śmieszny rysunek, a ty go nie zmyjesz do jutra do śniadania. - zakomunikowała, wyciągnęła z torebki soczyście czerwoną szminkę i podała mu ją do ręki. Nie mogła się powstrzymać, sięgnęła po butelkę ginu i upiła łyk. Wykrzywiła się, ale dała radę. Wpatrywała się w Leonela z ciekawością.
strój:
Sukienka Klapki Bielizna - biustonosz Dwie bransoletki
Kiedy zdjął koszulkę, nie odwracał wzroku od panny Swansea. Dostrzegł jak końcówki jej włosów zmieniają kolor na różowy, a dziewczyna stara się jak najszybciej związać je, by nikt nie zauważył zmiany. Ciekawe, podczas tak krótkiej rozgrywki poznał jej patronusa, a także zdał sobie sprawę z tego, że ma do czynienia z metamorfomagiem. Ale co najistotniejsze, jego decyzja okazała się istnym strzałem w dziesiątkę. Wiedział przecież, że zmiana wyglądu Elaine była mimowolna, nieoczekiwana, a co za tym idzie, wiązała się z silnymi emocjami. I chociaż nie mógł idealnie powiązać barwy z konkretnymi uczuciami, tak wystarczyło mu to, że Krukonka zmieszała się na widok jego ciała, nie będąc w stanie zapanować nad swoimi zdolnościami. Jakkolwiek więc jego pomysł był dość prymitywny, tak jednak odniósł oczekiwany przez niego rezultat. Niestety zupełnie inaczej było z zadaniem… Elaine odmówiła, a wpatrując mu się długo i intensywnie w oczy, zdjęła swój biustonosz i odrzuciła go gdzieś na bok. Nie był metamorfomagiem, ale i on stracił kontrolę, kiedy kąciki jego ust bezwładnie uniosły się w delikatnym półuśmiechu. Mina mu nie zrzedła nawet w chwili, w której dziewczyna go wylosowała, dzieląc się ze wszystkim swoim wyzwaniem. Mógł również odmówić, ale Swansea sprawiła, że zaangażował się i postanowił zagrać w tę jej grę. - Nie chcesz sama czegoś narysować? – Zapytał zaczepnie, nadal tonąc w jej oczach. Pytanie było jednak retoryczne i dobrze o tym wiedział, więc odczekał chwilę, którą wykorzystał na przemyślenie wszystkich za i przeciw. Nie wyobrażał sobie, by to Nathaniel miał malować szminką po jego klatce piersiowej. Pozostawała więc Emily. Właściwie nie było chyba różnicy pomiędzy nią i jego kumplem. Oboje pewnie chcieli się na nim zemścić za to, co wydarzyło się podczas rozstawiania namiotu. Brał więc pod uwagę to, że rysunek nie przypadnie mu do gustu, a zgodnie z poleceniem Krukonki musiał się z nim użerać do czasu śniadania. Sęk w tym, że w planach miał spędzić ten czas z Elaine… więc gotów był się chyba na tyle poświęcić. - W takim razie Emily. – Mruknął pewnym siebie tonem, subtelnie zaznaczając w nim swoistą nutę rozczarowania. Rzucił szminkę swojej kuzynce, a dając jej chwilę czasu do namysłu, zakręcił butelką. Nathaniel. Szlag by to… miał w głowie totalną pustkę, a musiał przecież tę turę rozegrać. Bloodworth chciał go wcześniej załatwić sukienką, więc dobrze byłoby odwdzięczyć mu się czymś, czego równie mocno nie będzie chciał zrobić. - Pozostańmy w tych samych ramach czasowych. Do śniadania zero kłótni z Emily. Zgadzasz się z nią i przyznajesz jej rację we wszystkim. – Rzucił wreszcie, niechętnie spoglądając przy tym w kierunku dzierżącej w dłoni szminkę kuzynki. Zadanie może nie brzmiało tak perfidnie jak wszystkie poprzednie, chociaż Leonel wiedział, że dla Nathaniela jego wykonanie byłoby ogromną katorgą. Z tego co Fleming zdążył zauważyć, chłopak w relacji z panną Rowle musiał mieć przecież zawsze ostatnie słowo.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Właściwie w pewnym sensie spodziewał się, że Leonel prędzej się rozbierze, niż ubierze w coś tak absurdalnego i nawet popierał go w tej kwestii. Z pewnością nie miał prawa go oceniać, warto bowiem przypomnieć, że rozebrał się przy Emily na samym początku ich burzliwej znajomości, byle tylko nie mieć na sobie łachmanów pustelnika. Obaj mieli dość wybredny gust, nawet jeśli Nathaniel potrafił wybrać wygodę zamiast elegancji. Choć chętnie zobaczyłby tańczącą przed nimi Elaine, musiał przyznać, że wyzwanie jakie rzucił dziewczynie było dość odważne, a już na pewno bezpośrednie. Nie wiedział na ile się znali, miał wrażenie, że prawie wcale, ale Krukonka ewidentnie była zaskoczona jego prośbą. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, Leonel był cichy i pozornie spokojny, mało kto wiedział, że w istocie cicha woda brzegi rwie. Sam Nathaniel nie był zbyt zdziwiony, ba, spodziewał się czegoś podobnego w którymś momencie gry, znał go przecież na wylot. Bardziej zdziwiłby się gdyby poprosił o to Emily, która była przecież jego kuzynką. Na nieszczęście ich obu dziewczyna wolała przegrać niż wypełnić swoje zadanie. — Po moim trupie — mruknął po chwili zastanowienia, zerknął na dziewczynę i zdjął z siebie buty. Nie chodziło nawet o to, że musiał zawsze mieć ostatnie zdanie (choć niewątpliwie nie lubił przyznawać jej racji), a o fakt, że jego zgoda dałaby jej zbyt dużą moc. Nie lubił działać bez planu, miał za to tendencję do kalkulowania zysków i strat; w tym wypadku zdecydowanie mu się to nie opłacało i nawet gorycz porażki nie była w stanie przesłonić mu tej myśli. A warto zauważyć, że rywalizacja z Emily nie zaczęła się wcale dzisiaj i zawsze była zacięta. Butelką zakręcił nim Emily zdążyła ukończyć swój rysunek – nie chciał wstrzymywać kolejki, a nawet gdyby na nią padło (co zresztą się stało), w głowie miał już przygotowane dla niej pytanie, mogła więc rysować i mówić jednocześnie. — Z kim z naszej trójki przespałabyś się z największą chęcią, a z kim z najmniejszą? Nie przyjmuję odpowiedzi „z nikim”, „z każdym” ani nic podobnego. — zatrzymał na niej spojrzenie, ciekaw co odpowie.
Prawdę mówiąc, powątpiewała w to, że Nate wykona swoje zadanie. Domyślała się, że pocałowanie faceta raczej nie jest szczytem jego marzeń. Chciała go zagiąć już na początku gry, nawet jeżeli nie było żadnej szczególnie niewygodnej kary. Ze zdziwieniem przyjęła fakt, że się przełamał. No, powiedzmy, bo tego cmoknięcia raczej nie dało się nazwać pocałunkiem, ale domyślała się, że to już jest coś. Obserwowała dalej grę i przewróciła oczami, kiedy Leo poległ na banalnym - jej zdaniem - zadaniu, a zaraz zawtórowała mu Elaine, którą jeszcze poniekąd mogła zrozumieć. Ściąganie ubrań jako kara za przegraną nie podobało jej się do końca, ale prawdę mówiąc, była pewna, że w jej przypadku do tego nie dojdzie. Kiedy Elaine przedstawiła swoje zadanie, a Leo rzucił szminkę Emily, zaczęła się zastanawiać, co takiego mogłaby narysować. Podeszła do chłopaka, ale zawahała się chwilę, akurat dając mu czas na ponowne zakręcenie butelką. Uśmiechnęła się, słysząc zadanie kuzyna i prawdę mówiąc liczyła, że skoro Nathaniel wykonał poprzednie, na to również się zdecyduje. Pokręciła głową, kiedy ściągnął buty. - Okej, miałam rację, że jesteście za starzy na tę grę. Byle co was zagina, naprawdę... - szybko pożałowała tych słów, kiedy to na nią padło przy kolejnym zakręceniu. W dodatku, niestety, z ręki Nate'a. Jego pytanie było chyba jednym z najgorszych, jakie mógł zadać, tak jej się przynajmniej wydawało. Jak mogła odpowiedzieć na nie szczerze i zachować jakąkolwiek godność? Z drugiej strony, nie mogła odpuścić. Gdyby poddała się na czymś takim, odpowiedź dla wszystkich byłaby oczywista. - Najmniej Leo, oczywiście - powiedziała, bo jakby nie patrzeć, to był jej kuzyn, wiec sama perspektywa była dość nieciekawa. Druga część była znacznie trudniejsza i nawet nie spojrzała na Nate'a, wypowiadając to z trudem - ty, ale tylko dlatego, że wybór jest nieciekawy - rzuciła, co nie do końca było prawdą, bo w normalnym świecie Elaine na pewno przykułaby spojrzenie Emily chociaż na moment. Na szczęście krukonka i Leo nie wiedzieli, że podobają jej się również dziewczyny, więc z ich perspektywy sprawa mogła być dość jasna - nie kuzyn i nie dziewczyna, więc zostaje tylko Nate. Gorzej, że on znał prawdę i od tego już w żaden sposób nie dało się uciec. Dokończyła rysunek, a na klatce piersiowej chłopaka widniało wyraźne godło Hufflepuffu. Nie czekając na nic i nie przedłużając sobie tego okropnego momentu, sięgnęła po butelkę i zakręciła na krukonkę. W pierwszej chwili nie miała pojęcia co może jej zadać, w końcu wcale jej nie znała, ale w końcu wpadła na pomysł. Nie była pewna, czy to mądry ruch z jej strony i czy za sekundę tego nie pożałuje, ale coś skusiło ją do takiego, a nie innego wyzwania. - Pocałuj osobę, która najbardziej pociąga cię w tym namiocie - powiedziała po chwili, ciekawa tego, kto podoba się Elaine. Oczywisty był fakt, że oboje ją podrywali i na pewno to dostrzegała, ale który budził w niej większe zainteresowanie? Nie oszukujmy się, w głowie Emily tylko jedna odpowiedź była znośna. Jej zadanie mogło albo połechtać ego Nate'a, albo trochę je podkopać i gorąco liczyła na tę drugą opcję. Bo oczywiście tylko o to chodziło, wcale nie przeszkadzało jej, że krukonka może potencjalnie pocałować chłopaka. Ani trochę. Skąd.
Kostki: 1-2: Nathaniel 3-4: Leo 5-6: Ja
Ubrania:
- bluzka - spódnica - bielizna
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zwykła młodzieżowa gra, a ile mogli się o sobie wzajemnie dowiedzieć - mniej bądź bardziej chętnie. Odkryła, że Nathaniel i Emily mają tendencję do notorycznych kłótni, co sobie zapisała w myślach. Nat nie lubi nie mieć ostatniego zdania, co też było istotną informacją. Emily zaś... nie zrozumiała "najmniej Leo, oczywiście", widocznie nie posiadała stosunkowo istotnej informacji. Zerknęła na Leo, który nie wyglądał na dotkniętego tą uwagą. Gdy wcześniej chciał, by to ona coś mu narysowała na torsie, po prostu mrugnęła, ale nie dała się zagiąć jakkolwiek by to nie było kuszące. - Starzy czy nie, trzeba ich odmłodzić odpowiednio dobranym towarzystwem. - zagaiła do Emily, posyłając jej wesoły uśmiech, który mógłby przy dobrych wiatrach uchodzić jako wezwanie do solidarności jajników. Mimo, że niełatwo było z nią porozmawiać z taką swobodą jak z pozostałymi, Elaine starała się pokazać z jak najlepszej strony. Co prawda rzuciła stanikiem... no ale w tej grze wszystko jest wybaczalne - nawet pocałunki między dwoma osobami jednej płci. Obserwowała co się dzieje i zrównała wzrok z Emily, kiedy ta wypowiedziała zadanie. Co oni się uparli na te zadania? Przymrużyła nieco gniewnie oczy. - Aha. - dźwięczny, składający się z trzech liter komentarz, za którym krył się komentarz pokroju jesteś cwaniakiem, próbujesz wybadać sytuację, ale po cholerę? Martwisz się, że zabiorę ci któregoś z chłopaków? Jedna myśl, a jak rozjaśniła w jej głowie. Emily nie chciała się nimi dzielić! Chociaż, czy aby na pewno dobrze interpretowała jej mimikę i zachowanie? Nie miała pewności. Popatrzyła na swoje buty, jednak stwierdziła, że powinna je zostawić na awaryjną sytuację. Alkohol cały czas był w ruchu, a więc nie miała pewności co może im strzelić jeszcze do głowy. Najpierw nawiązała kontakt wzrokowy z ozdobionym, ale wciąż półnagim Leonelem. Nie było łatwo patrzeć mu prosto w oczy, kiedy wzrok chciał zapoznać się z jego kształtami. Zerknęła przelotnie na malunek i uśmiechnęła się półgębkiem. Po chwili popatrzyła na Nathaniela i podziękowała mu w myślach, że się jeszcze nie rozebrał z górnej części odzieży, bo znacznie by utrudnił jej zadanie. Co prawda widziała go już takim... zrobiło się jej gorąco. Włosy Elaine pokryły się granatową barwą, całkowicie ją demaskując. Nie przejęła się, choć wiedziała, że do twarzy jej z wieloma kolorami. Nabrała powietrza w płuca. - Niech będzie. Oj coś czuję, że czyjeś ego będzie dzisiaj połechtane. - puściła oczko do Nathaniela i trzymała ich wszystkich w niepewności. Nachyliła się nieznacznie w kierunku Nate'a zapewne doprowadzając co niektórych do stanu przedzawałowego. - Twoje ego ma się dobrze. - szepnęła i odsunęła się po to, aby ostatecznie zrobić te pół kroku w kierunku Leonela. Serce biło jej jak szalone, była pewna, że zaraz wyskoczy z piersi. - Chodź tu, przystojniaku, dzisiaj wygrałeś. - położyła mu rękę na pomalowanym ramieniu, przysunęła go do siebie, nachyliła się blisko jego twarzy. Czuła jego oddech, ale przecież nie byłaby sobą, gdyby dała mu tak łatwo to, o czym sama skrycie marzyła. Przytrzymała jego kark, przybliżyła się na minimalną odległość i gdy była tuż przy jego ustach, przesunęła się kilka centymetrów na bok i złożyła pocałunek na jego szorstkim policzku. Zostawiłam ślad po szmince w kształcie własnych ust. Poklepała go po tym miejscu, uśmiechnęła się zadowolona (włosy miały barwę czaru patronusa) i wróciła tam, gdzie siedziała. Zerknęła na Emily by sprawdzić czy ta odetchnęła z ulgą i zakręciła butelką. Trafiła na Nathaniela, na którego musiała w końcu popatrzeć. - Przemaluję ci włosy za wściekły różowy kolor i standardowo, zachowasz go aż do śniadania. - skoro szli "w zadania" to niech będzie. Napiła się ginu. Ten nie sprzyjał układaniu pytań, potrzebowała na nie więcej czasu. Było jej bardzo, ale to bardzo gorąco i gdyby nie fakt, że to nie jej namiot, paradowałaby w bikini. Ci tutaj pewnie nie mieliby nic przeciwko, ale wyznawała zasadę, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i nie odsłoni wszystkich kart. - Emily, nie wykonujesz swojego zadania. Miałaś zwracać się per "misiaczku". Proponuję w ramach upomnienia, bys zdjęła część garderoby za umykanie przed zadaniem. Co panowie o tym sądzą? - zapytała melodyjnie i upiła łyk alkoholu. Chyba zaczął uderzać jej do głowy, wszyscy zrobili się jasniejsi i nieco rozmyci. Zerknęła na Leonela i zapatrzyła się na niego z tajemniczym uśmiechem.
ubrania:
sukienka, klapki bielizna biustonosz trzy bransoletki
kostki dla Nate'a: 1,6 - Leonel 2,5 Elaine 3,4 Emily
Nie przyszło mu do głowy, żeby tłumaczyć Elaine koligacje rodzinne łączące go z Emily. Może lepiej by na tym wyszedł, gdyby ją o tym uprzedził, ale z drugiej strony czy rzeczywiście miało to jakiekolwiek znaczenie? Dziewczyna i tak z nim pogrywała, a w ten sposób i on miał szansę się na niej przy potencjalnym wyzwaniu zemścić. Tak czy inaczej gra trwała, a on wcale nie był zaskoczony kolejnymi jej etapami. Domyślał się, że Nathaniel nie pozwoli się zdominować pannie Rowle i jednak wolał będzie zdjąć z siebie pierwszą część garderoby. Trochę więcej zabawy miał przy pytaniu zadanym przez kumpla jego kuzynce. Uważał jednak, że postąpiła ona rozsądnie, bo uciekanie przed odpowiedzią byłoby jeszcze bardziej podejrzane niż sama odpowiedź. Tym razem także nie był zdziwiony. Wiedział, że ciągnie ją ku Bloodworthowi, a nawet jeśli nie zdawał sobie sprawy z jej upodobania do kobiet, miał świadomość tego, że jako rodzina spadnie w tabeli na ostatnie miejsce. Nie przeszkadzało mu to. Ożywił się natomiast, kiedy Emily wylosowała pannę Swansea i sprezentowała jej naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Prawdę powiedziawszy Leonel nie był pewien czy Elaine zdecyduje się na pozbycie kolejnej partii ubrań czy może jednak podejmie rzuconą jej rękawicę. Chyba sama Krukonka się wahała, bo dostrzegł, że ukradkiem zerka na swoje buty. Ciekaw był, co zrobi, dlatego nie odrywał od niej wzroku. A ona? Dalej pogrywała, już nie tylko z nim, ale i z całą resztą namiotu, spoglądając to na niego, to na Nathaniela. Widział jak kosmyki jej włosów mienią się przeróżnymi barwami i to go akurat zaniepokoiło. Zastanawiał się na ile jest to jeszcze świadoma gra, a na ile niepohamowana burza emocji. Kiedy zaś Elaine znalazła się niebezpieczne blisko jego kumpla, zaczął dostrzegać w nim zagrożenie. Z każdym zagrożeniem można się było jednak uporać, a z tej bitwy to on wrócił na tarczy. Skierowane do niego słowa sprawiły, że faktycznie poczuł się niczym dumny paw, chociaż na zewnątrz nie pokazywał swoich emocji. Dopiero gdy poczuł jej dłoń najpierw na swoim ramieniu, a potem na karku i gdy spojrzał jej głęboko w oczy, jego serce zaczęło bić mocniej niż zwykle. Czekał na ten jeden gest, którego pragnął tak samo jak ona… kiedy jej usta musnęły jedynie jego policzek. To już nawet Nathaniel był względem niego bardziej wylewny. Uśmiechnął się, choć był to raczej uśmiech podszyty nutą goryczy i zrezygnowania. Nie zamierzał jednak tak łatwo się poddać, choć jednocześnie przegrał chyba tę grę, w którą Elaine świadomie lub nie zaczęła z nim grać. Złapał jej rękę i nie pozwolił odejść, przyciągając z powrotem do siebie. Nie dbał o tę całą butelkę i o jej zasady, nie w momencie, kiedy adrenalina buzowała w jego krwiobiegu i musiał znaleźć dla niej upust. Znów wpatrywał się w jej oczy, a palcami odsunął opadający na jej twarz kosmyk włosów, które już od jakiegoś czasu pozostawały w kolorze jej patronusa. Zaraz po tym wpił się w jej usta – nie w policzek – przedłużając ten namiętny pocałunek. Nie puścił jej jednak nawet w chwili, w której oderwał się od jej warg. - Nie wrócisz dzisiaj do namiotu. Spędzisz tę noc ze mną. – Wyszeptał jej na ucho tak, by tylko ona usłyszała jego słowa. Nie pytał, stanowczo stwierdzając jedynie fakt. Nie miał zamiaru pozwolić na to, by mu uciekła. Nieważne czy to do Nathaniela czy do swoich współlokatorów. Nie ukrywał również, że ze zniecierpliwieniem oczekiwał końca gry, chcąc porwać swoją towarzyszkę gdzieś, gdzie nikt nie będzie im przeszkadzał. Dopiero wtedy uścisk jego dłoni zelżał.