Skupisko nieregularnie poustawianych namiotów. Ciężko pomiędzy nimi przechodzić ze względu na spore zagęszczenie - tubylcy doszli do wniosku, że dopóki zachowana jest przymusowa odległość ponaciąganych linek, to wszystko jest w porządku. Wewnątrz namiotu doskonale słychać hałas z zewnątrz, ale na szczęście odwrotnie to nie działa. Z jednej strony pole odgradza plantacja kawy, którą trzeba przejść aby dotrzeć do głównej części Oazy lub Wioski. Z pozostałych stron turystów wita jedynie pustynna pustka. Obozowisko znajduje się na skraju bariery ochronnej Oazy, toteż w te okolice chętnie zaplątują się najprzeróżniejsze stworzenia.
Nie miałam planów. Taka była prawda. Sytuacja była beznadziejna i nie znałam rozwiązania, które mogłoby tak po prostu przyjść mi z pomocą. Mogłam jedynie obserwować i liczyć, że coś się zmieni na lepsze, bo póki co nic na to nie wskazywało. Nie szukałam też rad, nawet, jeśli powinnam. Nie chciała prosić ludzi o pomoc, przynajmniej nie przypadkowe osoby. Jedyne wsparcie, na które naprawdę liczyłam i którego jeszcze niedawno byłam całkowicie pewna - był Ezra. A teraz, nawet jego straciłam. Miałam nadzieje, że udźwignę to jakaś sama, mimo wszystko. - Piąty miesiąc. Co ty się tak martwisz? Włączyły ci się jakieś pokłady współczucia? Obejdzie się - pokręciłam głową, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo uparł się, żeby ją dobić. Wpuszczała jego słowa jednym uchem, a drugim wypuszczała. Wiedziała, że musi znaleźć prace. Zastanawiała się tylko jaką. To nie było takie proste w jej sytuacji. Z drugiej strony, może do jakiegoś właściciela baru w okolicy jeszcze nie dotarło, że nie warto mnie zatrudniać? Albo po prostu ktoś będzie tak zdesperowany. Trzeba było mieć nadzieje, a ja tuż po powrocie zamierzałam zabrać się za poszukiwania, bez chwili wytchnienia. Miałam nadzieje, że mimo wszystko obejdzie się bez rzucania studiów. Nie, żeby edukacja była dla mnie tak szalenie ważna, po prostu nie chciałam marnować nawet tego elementu swojej młodości. - Opiekunka do dziecka. Twojego - spojrzałam na niego z lekkim niedowierzaniem. Czy byłam aż tak zdesperowana? Bez przesady. Znałam Willa i wolałam się nawet nie zastanawiać, jakim byłby szefem. W dodatku w tak istotnej pracy jak opieka nad jego dzieckiem. Nawet jeśli nie wyobrażałam sobie go w roli nadopiekuńczego ojca, to z jakiegoś powodu przeczuwałam, że właśnie taki mógł być. Wymagający i nieznośny. Nie chciałam tego sprawdzać. Z drugiej strony nie chciałam sobie zamykać tej furtki. Kto wie, jak zła będzie sytuacja. - Czy to na pewno bezpieczna praca? - spojrzałam na niego z rozbawieniem i powątpiewaniem.
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Zmierzył ją surowym wzrokiem i jeśli do tej pory porywał się na jakiekolwiek zainteresowanie jej stanem, tak załatwiła sobie właśnie jego dodatkową niechęć. To on tu próbuje jej pomóc i w swój sposób pokazać, że nie musi mieszkać pod mostem czy coś, a ta z przyzwyczajenia próbuje go kąsać słowami. Co za głupia i uparta dziewczyna. Westchnął. - Współczucia? Tobie? Mnie to bawi, ale próbuję nie śmiać ci się w twarz, doceń mój ludzki odruch. - odwarknął i podniósł się do pionu. Nie dogada się z nią, poza tym przyszedł tu odpoczywać a nie użerać się z jej hipogryfim uporem. - Ta, nad moim, a co? Nie mów, że się obawiasz sześciolatki z moim nazwiskiem. - popatrzył na nią ze złością, gotów skoczyć do gardła (może nie dosłownie) jeśli tylko wyrazi się negatywnie na temat Nancy. Na szczęście jego propozycja ją widocznie zatkała i postanowiła jednak się zastanowić. - A co może być niebezpiecznego w opiece nad dzieckiem? Zasady są proste. - wzruszył ramionami, a ręce oparł o potylicę. - Wystarczy wyrobić sobie autorytet i dogadywać się z rodzicami dzieciaka. A my się znamy tyle lat, to cóż, jeśli nie odwalisz czegoś chorego to oboje na tym skorzystamy. - patrzył na nią z góry i był wyjątkowo poważny. Faktycznie niewiele mówił jej o własnej pracy, a jednak domyślała się prawdy - mimo, że był rzetelnym i dobrym menadżerem, to często utrudniał życie wszystkim wokół, jeśli ktoś mu podpadł. Nie pierdzielił się. Sęk w tym, że Heaven znał od lat i chodziło o jego dziecko, więc sytuacja będzie wyglądać nieco inaczej. Pytanie czy łagodniej do tego podejdzie czy wprost przeciwnie - ostro. - Pomyśl i daj mi znać do połowy września. A teraz spadam, mam parę spraw do sprawdzenia. - bez dodatkowych pożegnań odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku obozowiska na spotkanie z Leonelem. Nie obejrzał się ani razu.