Skupisko nieregularnie poustawianych namiotów. Ciężko pomiędzy nimi przechodzić ze względu na spore zagęszczenie - tubylcy doszli do wniosku, że dopóki zachowana jest przymusowa odległość ponaciąganych linek, to wszystko jest w porządku. Wewnątrz namiotu doskonale słychać hałas z zewnątrz, ale na szczęście odwrotnie to nie działa. Z jednej strony pole odgradza plantacja kawy, którą trzeba przejść aby dotrzeć do głównej części Oazy lub Wioski. Z pozostałych stron turystów wita jedynie pustynna pustka. Obozowisko znajduje się na skraju bariery ochronnej Oazy, toteż w te okolice chętnie zaplątują się najprzeróżniejsze stworzenia.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
W końcu udało mu się znaleźć sposób, by wyrwać się z obozowiska, aby móc w spokoju poćwiczyć. Brakowało mu fizycznego wyżycia się na jakimkolwiek obiekcie. Szedł na pole namiotowe, a tuż za jego plecami lewitowała cudem zdobyta słomiana tarcza łucznika. Przez dobre kilka dni szukał czegokolwiek, co mogłoby służyć mu za cel. Skoro w grę nie wchodził nikt żywy, to musiał zadowolić się czymś moralnie dopuszczalnym. Idąc, rozglądał się uważnie w poszukiwaniu potencjalnych nieproszonych gości. Szedł w miejsce dosyć mocno oddalone od namiotów, aby nikogo nie zainteresować swoimi dzialaniami. Było popołudnie, a więc słońce nie dawało się tak bardzo we znaki jak dzisiejszego piekielnego poranka. Skierował kraniec różdżki na ubitą ziemię, a lekka jak piórko tarcza tam zgrabnie wylądowała. Podszedł do niej i popatrzył krytycznie. Zdjął z nadgarstka ojcowski zegarek, chowając go do kieszeni spodni. Podszedł do nauki profesjonalnie, przygotował arsenał zaklęć, aby mieć możliwości fizczyno-magicznego wyżycia się i wyładowania frustracji wywołanej przeraźliwą samotnością i uczuciem opuszczenia. Po wypiciu wzmacniającej wody ze studni czuł się w pełni sił, gotów góry przenosić. Korzystał więc z okazji, by dawka energii nie poszła na marne. Dotknął tarczy różdżką. Wyszeptane Engorgio powiększyło ją do zadowalającego rozmiaru.Transmutacyjne Gravio nadało jej znacznie większej wagi, co minimalizowało możliwość odrzucenia jej od impetu zaklęcia. Duro zamieniło tarczę w kamień. Obserwował z satysfakcją jak siatka zaklęć zespala się ze sobą zamieniając słomiany przedmiot w kamienny. Postukał kłykciem w tarczę, próbował ją ręcznie przesunąć, co było obecnie niemożliwe, a tego właśnie chciał. Pozostało ostatnie zaklęcie. Geminio wsiąkło w tarczę, skumulowało się w jej wnętrzu i z prędkością mrugnięcia powieką zdublowało przedmiot. Ponowione, sprawiło, że przed Finnem stały trzy powiększone, kamienne tarcze łucznicze o zwiększonej wadze, co dawało możliwości władowania w nie wielu zaklęć bez obaw o zniszczenie jej - przynajmniej na początku. Wyciągnął z tylnej kieszeni wyjca, na którego "nagrał" wiadomość. - Jestem na wschodniej części pola namiotowego. Będę ćwiczył przez trzy godziny. Jeśli chcesz, przyjdź. Sam. - "nie podpisywał się" uznawszy, że sam głos powinien wystarczyć. Zamknął wyjca i wysłał go do namiotu Leonela. Nie czekał na jego przyjscie uznawszy czas za zbyt cenny. Nie chciał dzisiaj korepetycji. Chciał po prostu ćwiczyć. Zrobił sześć kroków od pierwszej tarczy. Nie odrywając stopy od podłoża obrócił się naprzeciw niej. Zawiesił dłoń z różdżką nieco nad głową, ugiął nogi w kolanach i przyjął postawę ofensywną. Po chwili kącik jego ust drgnął, gdy wpadł na pomysł. Wykonał owalny gest nadgarstka i niewerbalnie wypowiedział zaklęcie Serpensortia, które wyczarowało przed nim posłusznego węża. Pogłaskał jego podgardle i to była chyba jedyna oznaka jakiejkolwiek "czułości". Zmusił go do atakowania tarczy. Oczywistym jest, że wąż nie da rady. Połamał sobie kły, krwawił z ran pyska, a i tak dalej był zmuszany do kąsania kamienia. Finn świetnie się tym bawił. Miał co prawda inne plany, jednak pastwienie się nad magicznie stworzonym wężem było niesamowicie wciągające. Mógłby tak cały dzień.
Leżał właśnie na kocu nad brzegiem jeziora, kiedy dojrzał w oddali lecącego w jego kierunku wyjca. Musiał przyznać, że ten widok mocno go zaskoczył. Nie kojarzył nikogo, komu w ostatnim czasie by podpadł. Dopiero kiedy usłyszał treść wiadomości, uśmiechną się i od razu skojarzył ją z młodym Gardem. Ciekawy sposób na zaproszenie. W chwili, w której czerwona koperta pokazała mu język, zerwał się na równe nogi i przeciągnął kilka razy, żeby rozruszać mięśnie. Wyglądało na to, że będzie miał swój trening, którego tak bardzo mu brakowało. Przewiesił sobie koc przez ramię i po drodze zostawił go w namiocie, a następnie udał się do wschodniej części obozowiska, wyszukując znajomej sylwetki. Wreszcie odnalazł puchońskiego studenta, ale nie zamierzał zdradzać mu swojej obecności. Nie odezwał się ani słowem, a zamiast tego zdecydował się wyciągnąć swoją różdżkę. Wychyliwszy się jedynie na niezbędną odległość zza ściany jednego z zabudowań, skierował jej koniuszek właśnie na swojego towarzysza. - Incaercerous. – Mruknął cicho pod nosem, żeby Finn nie zdołał go usłyszeć. Starał się przy tym poruszać bezszelestnie, by nie zwrócić na siebie jego uwagi. Skoro chłopak chciał trenować, to wydawało mu się, że dobrym pomysłem okaże się wyprowadzenie ataku z zaskoczenia. W końcu w obliczu prawdziwego zagrożenia nikt nie zapytałby go czy już dostrzegł przeciwnika i czy jest gotowy na odparcie ciosu. Nie wiedział czy młodemu Gardowi udało się go wypatrzyć ani czy zdąży wystosować skuteczny unik. Niezależnie jednak od efektów jego defensywy, od razu po rzuconym przez siebie zaklęciu wyłonił się zza muru, nadal dzierżąc w ręku swoją różdżką. Nie był wszak pewien czy czasem młody Gard nie zechce odwdzięczyć mu się tym samym. - No, to atak z zaskoczenia mamy przećwiczony. – Rzucił do niego już o wiele głośniej, wyjątkowo jak na niego entuzjastycznym tonem. Naprawdę był podekscytowany tym treningiem. Po pierwsze dlatego, że ciekaw był jakie postępy poczynił jego pupil. Po drugie zaś – dawno nie miał już okazji pojedynkowania się z kimś, kto rzeczywiście dorównywałby mu poziomem. Co prawda Finnowi jeszcze sporo do niego brakowało, ale był on wyjątkowo utalentowanym czarodziejem i stanowił już jakieś wyzwanie. Leonel miał świadomość tego, że przy tym dzieciaku nie może sobie pozwolić nawet na chwilę nieuwagi. Puchon potrafił bowiem niezwykle efektywnie wykorzystywać błędy swojego oponenta. - Chciałbyś się nauczyć dzisiaj jakiegoś konkretnego zaklęcia czy raczej sprawdzić się w pojedynku? - Zapytał jeszcze chłopaka, żeby już na wstępie poznać jego oczekiwania. Miał w końcu w zanadrzu całkiem pokaźny arsenał czarów i wiele z nich mógł zademonstrować swojemu przyjacielowi. Miał jednak nadzieję, że młody Gard nie odmówi mu małego sparingu, a kto wie... może sam zaskoczy go jakimś nieznanym mu zaklęciem?
Kostka: 5 Wykorzystane w treningu przerzuty: 0/3
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Będąc zaaferowanym zabawą z wyczarowanym wężem uśpił swoją czujność. Powinien mieć większe baczenie na otoczenie, a jednak obserwowanie krwawiącego i piszczącego gada pochłonęło jego uwagę. To jak syczał i wił się zmuszany raz po raz do ataku wywoływało w nim dziwną, chorą satysfakcję, która pewnego dnia sprowadzi go na manowce. Opuszczał różdżkę, gdy nagle usłyszał charakterystyczny świst za plecami. Instynktownie zrobił krok w bok, na ślepo, aby jakkolwiek zejść z pola rażenia. Okazało się, że zrobił dobrze, bowiem tuż w nóżkę od tarczy strzeliło zaklęcie wiążące. Czuł, że gdyby stał dwa centymetry bliżej, to oberwałby. Odwrócił się z jakąś agresją i wycelował różdżką w napastnika gotów go dotkliwie poturbować za nachodzenie od tyłu. Popatrzył znad niej na wyłaniającego się Lenoela, co zaniechało podjęcia decyzji kontrataku. - Szacunek do czarodzieja zabrania atakowania w plecy. Zaskoczenie jedno, a kąt ataku to drugie. - odpowiedział, a po jego twarzy przemknął grymas niezadowolenia. Zaklęciem niewerbalnym zakończył działanie poprzedniego zaklęcia, które to sobie udoskonalał, by nie rodzić niepotrzebnych pytań. Opuścił różdżkę ale tylko po to, aby skrzyżować ręce na odsłoniętych dziś ramionach. - Stworzyłem sobie tarczę i sprawdzam ile zaklęć w nią właduję zanim ją roztrzaskam. Szybkość, elastyczność, różnorodność zaklęć niewerbalnych i pozycji ataku. Dodatkowo staram się być kreatywny a nie jęczeć Bombardą Maxima, co odbiera całą zabawę. A warto się czasem zabawić. - przy ostatnich słowach nieco się uśmiechnął. Tym samym mógł już podejść do Leo i uścisnąć mu rękę. Wskazał kamienne, zmodyfikowane rozmiarowo i ciężarowo trzy tarcze łucznicze. Jeszcze nienaruszone pomijając znikającą plamę krwi przy jej nóżkach. - Masz ochotę na tradycyjną rozgrzewkę? Sparing później. - chciał trzymać się swojego planu. Różdżka wibrowała mu w dłoni chętna wyrzucać z siebie masę zaklęć destrukcyjnych.
Leonel nijak nie odniósł się do tego, że jego towarzysz pastwił się nad bogu ducha winnym zwierzęciem. Sam przecież trenował tajniki czarnej magii na żywych stworzeniach, bo w innym wypadku nie dało się ich po prostu nauczyć. Według niego nie był to jeszcze żaden objawy psychopatii czy innych zaburzeń psychicznych, choć kto wie, może powinien zacząć się martwić o Finna jeszcze bardziej niż wcześniej? Cóż, nie miał w tym momencie czasu na tego typu przemyślenia, bo jak się okazało, młody Gard jak zawsze popisał się swoim niewyparzonym jęzorem. - Przypomnij mi na czym się wychowałeś? Baśniach Barda Beedle’a? – Mruknął z wyraźnie słyszalnym przekąsem. – W prawdziwym życiu, jak ktoś będzie chciał Cię zamordować, to nie będzie się pytał czy wypada Cię uderzyć w plecy. – Westchnął głośno po tych słowach, bo przecież nie zaatakował Puchona w ten sposób dlatego, że go nie szanował. Nie. Chciał po prostu zobaczyć na ile ten jest czujny. Musiał natomiast przyznać, że bardzo miło się zaskoczył, bo nie spodziewał się, że Finn zdoła uniknąć jego pętającego zaklęcia. - Brzmi rozsądnie. Tarcza wyglądała na solidną. – Dodał zaraz w odpowiedzi na słowa swojego towarzysza. Widział z oddali jasną poświatę, więc mógł mniej więcej ocenić siłę jego defensywnego czaru. Kiedy Gard uścisnął mu dłoń, odwdzięczył się tym samym i zaczął przyglądać się przygotowanym przez niego tarczom. Niezła robota. - W porządku. Jeśli chcesz, pokażę Ci przydatny czar. Na nieznanym zaklęciu o wiele lepiej się ćwiczy. Będzie wymagało od Ciebie więcej skupienia. – Przystał na jego warunki, choć zaproponował pewną małą modyfikację. Zbliżył się tym samym do swego puchońskiego ucznia i wyciągnął tuż obok niego różdżkę, celując w jedną z jego tarcz. Chciał mu w ten sposób jak najdokładniej pokazać ruch, jaki musi wykonać swym nadgarstkiem. - Astrapoplectus. – Wypowiedział inkantację po tym jak zatoczył ręką w powietrzu coś podobnego do znaku nieskończoności. Z jego różdżki wystrzeliła wiązka jasnego światła, która trafiła w sam środek tarczy, pozostawiając ją mocno zwęgloną. Niezwykle silne zaklęcie, którym można było wywołać równie poważne obrażenia. - Spróbuj, myślę że całkiem przydatne. – Nie zamierzał na Finna naciskać, bo nie o to przecież chodziło. Nie był nawet pewien czy chłopak będzie zainteresowany jego czarem. W każdym razie odszedł parę metrów dalej, ustawiając się przy pobliskiej tarczy i sam przystąpił do treningu. Chciał popracować nad szybkością zaklęć rzucanych po sobie w serii. Na zmianę rzucał więc Astrapoplectusa, Glacius Opis, Incarcerous i Oppungo. Ze zmartwieniem stwierdził, że niekiedy zdarza mu się nie wcelować w środek tarczy. Wyglądało na to, że potrzebował więcej ćwiczeń, żeby przypomnieć mięśniom w jaki sposób mają pracować. Tak, pamięć mięśniowa w przypadku pojedynków była bardzo istotną kwestią. - Jak minął dzień? – Zagadnął nagle ni stąd ni zowąd, być może dlatego, że atakowanie zwykłej tarczy jawiło się dla niego jako nudna forma treningu. Zdecydowanie wolał ćwiczyć na żywym celu, ale można powiedzieć, że był tutaj gościem, więc nie zamierzał jakoś przesadnie narzekać czy narzucać swoich reguł gry.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wymieniane uwagi może i brzmiały kąśliwe, jednak można im to wybaczyć patrząc przez pryzmat ich charakterów. - Owszem, ale wątpię by tutaj chciano nas zamordować, więc zaklęcie sygnalizujące i wykrywające jest zbędne. - odparł zaskoczony jego uwagą, jednak uznał, że to nie jest powód do kręcenia nosem. Skrzyżował znów ręce na ramionach i obserwował w milczeniu poczynania Leonela. Wolałby pouczyć się nowych zaklęć zakazanych, jednak zważywszy na ich obecną lokalizację byłoby to niebezpieczne. Planował dziś, tak jak wspomniał, poprawić swoją mobilność w rzucaniu serii różnorodnych zaklęć. Powiódł wzrokiem z wiązką światła, która zostawiła ślad na zmodyfikowanej zaklęciami tarczy. Przymrużył powieki, podszedł bliżej i dotknął palcami wyżłobionego miejsca. Byłaby z tego ładna blizna. Skinął głową, uczynił trzy kroki przed i przyjął pozycję do ataku. Przez chwilę analizował w jaki sposób uderzać "starymi" jak i nowym zaklęciem, który zamierzał przećwiczyć już w wyrzucanej serii. Rozpoczęło się. Najpierw tarcza została zaatakowana zamaszystymi pięciokrotnymi zaklęciami Rumpo, które sobie wyjątkowo polubił. Wiązka światła niosąca za sobą zdolność destrukcji rysowała na kamiennej tarczy widoczne pęknięcia, jednak stosunkowo niegroźne jeśli patrzeć na całość. Mimo wszystko każde z Rumpo było dokładne, bowiem traktował je w szczególny sposób, zupełnie jakby darzył inkantację i działanie zaklęcia niezidentyfikowaną czułością. Wówczas nadszedł czas na niewerbalne Astrapoplectus, które stanowiło dla niego pewien problem. Pierwsze trzy były słabe, nie zostawiły nawet grama ciemnej plamy, a więc przeszedł do szeptania inkantacji. Przeplótł je z Rumpo, następnie obracając się wokół własnej osi dodał swojej magicznej dłoni rozpędu i siły, by przypierdzielić celowi Expulso. Dźwięk uderzania cegły o cegłę przeszył ich chwilową ciszę. Nabrał powietrza w płuca i zerknął z ukosa na Leonela. - Bez wrażeń. Uznałem, że Gryfoni mają nierówno we łbie. Łatwo ich sprowokować. - odparł beznamiętnie, zacisnął zęby i z zamachu walnął w tarczę kolejnym Astrapoplectus, które zostawiło w końcu czarny ślad na kamieniu. Idealnie w wyżłobionych miejscach. Przysunął różdżkę bliżej twarzy, przymknął jedno oko i namierzał. Huk Reducto mógłby wystraszyć nieświadomych. Zaklęcie naruszyło kraniec tarczy, przez co małe kamienne okruchy opadły w kurzu na ziemię. W postawie Finna dało się zauważyć zaciekłość. To nie była zabawa. To była dawkowana złość. - Wyglądasz jakbyś miał kaca. Czyżby opiekunowie urządzili sobie alkoholową imprezę? - zagaił, by nie pozostać dłużnym. Mogą pogadać podczas ćwiczeń. Pomalował nadgarstek, ugiął lekko kolana i ponowił namierzanie na dokładnie wybrany cel.
Kąśliwe uwagi nie świadczyły jeszcze w żaden sposób o braku sympatii. Właściwie wręcz przeciwnie. Skoro bowiem Leonel czuł się w jakimś stopniu odpowiedzialny za swojego młodszego kolegę, musiał mu niekiedy wyłożyć coś za pomocą bardziej wyrazistych słów; tak, żeby chłopak na pewno je zapamiętał. Wyglądało jednak na to, że nie do końca zdołał go przekonać. Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, przypominając sobie jaki ten młody Gard jest pyskaty. - Tak, tutaj mordują tylko świergotniki. – Odpowiedział więc rozbawiony, nie chcąc zabawiać się w walczącego z wiatrakami don Kichota. – Może nie tutaj, może nie teraz, ale powinieneś być zawsze czujny. Tak czy inaczej nie przejmuj się, zdałeś śpiewająco. – Podkreślił ostatnie słowo, które dziwnym trafem idealnie pasowało również do wzmianki o zabójczych ptaszyskach spotkanych przez nich ostatnim razem. Nie próbował go jednak dalej przekonywać do swoich racji. Nie musiał, szczególnie kiedy Finn tak dobrze poradził sobie z zadaniem. Chciał sprawdzić jego percepcję i refleks, i to mu w pełni wystarczało. Teraz wolał powrócić do treningu, choć podobnie co i Gard narzekał w duchu na to, że miejsce nie pozwalało im na skorzystanie ze wszystkich zaklęć. Postanowił powtórzyć wcześniejsze ćwiczenie, ale dobrać wyłącznie takie czary, które wymagały od niego więcej umiejętności. Trudniejsze, bardziej złożone. Astrapoplectus pasował, ale cała reszta pozostawała na poziomie szkolnym, więc musiał nieco zmienić swój repertuar. - Astrapoplectus. – Rzucił więc pierwsze zaklęcie, a zaraz po nim przystąpił do kolejnych należących do jego autorskiej serii. – Lupus Palus. Perfossus. – Wszystkie ataki wykonywał szybko i skutecznie, obserwując efekty. Dwa pierwsze zaklęcia nie mogły wyrządzić tarczy większych szkód. Ot, najpierw dostrzegł na kamieniu lekkie zwęglenie, a potem oglądał zmagania hologramu z celem. Półprzezroczysty wilk nie mógł jednak przebić się swymi ostrymi pazurami i kłami przez litą skałę. Leonel celowo dobrał czary w ten sposób, by nie musieć co chwila zmieniać swojego celu. Dopiero ostatni Perfossus zlikwidował jego tarczę. Nagle bowiem rozerwał ziemię, tworząc dwumetrowy dół, do którego wpadł obrany przez niego wcześniej za „ofiarę” obiekt. Hologram wilka nadal łypał w kierunku jego i Finna, więc Fleming odwołał go. Musiał przyznać, że efekty jego pracy były dla nie satysfakcjonujące, a to oznaczało, że musi pomyśleć o jakimś innym wyzwaniu. Wtedy przypomniało mu się o anomaliach. Podobno na Saharze o wiele trudniej było wykonywać zaklęcia wykorzystujące wodę. Znał jedno, które do łatwych nie należało i zdecydował się spróbować. Walka z tajemną siłą brzmiała w końcu zachęcająco i zdawała mu się dobrym pomysłem na dalszy trening. Przeszedł kilka metrów dalej, zmieniając tarczę, a następnie wycelował koniuszkiem różdżki w jej stronę. - Aquaqumulus. – Mruknął pod nosem, czując dziwny opór. Mimo trudności zaraz po tym jego drewniany patyk pokryła jasna poświata, a po piachu przepłynęła sporych rozmiarów fala wody, która wywróciła nie tylko jego tarczę, ale także tę, przy której ćwiczył Puchon. - To co, chcesz się sprawdzić w pojedynku? Myślę, że będziesz wytrzymalszy niż te tarcze. – Zaproponował przejście do drugiej fazy ćwiczeń, bo nie ukrywał, że powoli zaczynał się nudzić. Atakowanie nieruchomych celów mogło być dobre na początek, ale żaden czarodziej nie stał w walce nieruchomo, jak słup soli. Potrzebował nieco większego wysiłku i porządnej dawki adrenaliny, a takie emocje mogło mu dać jedynie starcie z żywym rywalem.
Kostka na Aquaqumulus: 4
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Przerwał na chwilę rzucanie zaklęć, by spojrzeć uważnie na Leonela. Znów stracił umiejętność uśmiechania się. Nie wiedział na jakieś zasadzie to polega, jednak nie zawsze potrafił wygiąć usta w odpowiedni sposób, by załagodzić wyraz własnych oczu czy ogólnie całego oblicza. - Czyli robiłeś mi test na start? Nie jesteśmy w szkole, chłopie. To luzacki trening. Po prostu mnie sprawdzałeś, a ocen to ja nie potrzebuję. - wzruszył ramionami i stanął przodem do tarczy, by znów się nad nią pastwić. - Nie bez powodu nie cierpię zwierząt, nikt mi nie chciał w to uwierzyć, a tu proszę, jawny dowód, że są gówno warte. - udało mu się to wypowiedzieć w całkiem beztroski sposób. Zbyt beztroski. Zignorował tę myśl, co przyszło mu z niepokojącą łatwością. Kiedyś ukrywał się z awersją do zwierząt, a dzisiaj już przestał. Nie obawiał się niczyjej oceny w tej kwestii. Jedyne, czego musiał się wystrzegać to realizacji pragnienia skrzywdzenia takowych w imię zabawy. To najlepiej robić na osobności. Rzucał zaklęcia i zerkał kątem oka jak idzie Leonelowi. Widząc wyczarowanego wilka uniósł brwi, jednak nie negował. Cóż mogą zrobić kły skalnej tarczy? Raczej nic, a on sam bawił się wówczas wężem i nie traktował tego jako element treningu. W pewnym momencie zrobił dziurę w ziemi i pozbył się własnej tarczy. Uniósł brwi z podziwem i lekkim zdziwieniem, bo przecież tarczę mieli rozwalić na strzępy, a nie nimi rzucać. Po chwili fala wody zmoczyła mu stopy i łydki, a i porwała pozostałe obie tarcze przerwacając je z hukiem na ziemię. Skrzyżował ręce na ramionach i popatrzył spod byka na Leonela. - Nie o to mi chodziło... no ale dobra. - tak sobie dopracował tworzenie celu, a teraz wszystko na nic. Zanim by chciał podnieść tarczę musiałby zdjąć z niej wszystkie zaklęcia wzmacniające, bowiem zaklęcie lewitujące nie byłoby w stanie ot tak unieść tarczy. Westchnął i odwrócił się przodem do Leonela, który aż rwał się do sparingu. Wychodzi na to, że był bardzo pewny swojej mobilności, szybkości i nie lubił jej ćwiczyć. - Okej. - odparł bardzo zwięźle, oddalił się od dołu i stworzonego błota, stanął cztery metry przed Leonelem i ukłonił się przed rozpoczęciem pojedynku. Minę miał nieruchomą, zęby zaciśnięte, a wzrok pozbawiony entuzjazmu. W chwili, gdy Leonel zamachnął się różdżką, Finn zrobił to samo chcąc sprawdzić, który z nich jest szybszy. Zastosował zaklęcie Ceruisam, by rozbroić Leonela na dzień dobry. Przygotowywał się do potencjalnej obrony.
Uważał, że była to dobra forma treningu, choć po odpowiedzi Finna zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie go do tego przekonać. A nawet jeśli byłby, to nie zamierzał próbować, bo dyskutowanie z młodym Gardem zdecydowanie nie było mu w smak. Lepiej było zignorować jego słowa, zapomnieć o temacie, a zamiast tego skoncentrować się na dalszych ćwiczeniach. - Inaczej będziesz mówił, jeśli przypadkiem będziesz zmuszony przyjmować jakieś eliksiry, których składnikiem jest część jakiegoś magicznego stworzenia. – Mruknął, wzruszając jedynie ramionami. Nie przyszedł tutaj po to, by prowadzić filozoficzne dysputy, chociaż dziwiło go trochę aż tak kategoryczne podejście Puchona do niektórych spraw. Na świeżo po spotkaniu ze świergotnikami sam nienawidził tutejszych stworzeń, ale był to raczej wyraz silnych emocji niż rzeczywistych przemyśleń na temat istoty fauny w czarodziejskim świecie. Co do zaklęcia holograficznego wilka, to rzeczywiście nie mógł wyrządzić on tarczy żadnej szkody i Leonel miał tego świadomość. Nie potrafił jednak na poczekaniu wymyślić żadnego innego, bardziej skomplikowanego zaklęcia, które pasowałoby do trenowanej przez niego serii. Ostatecznie zaś i tak osiągnął cel, który zamierzał, choć jak się okazało, niekoniecznie współgrał on z oczekiwaniami jego towarzysza. - Wolę nieszablonowe rozwiązania. – Rzucił więc do niego rozbawiony, a na jego twarzy pojawił się nawet wyjątkowo szeroki jak na niego uśmiech. Czemu zdecydował się na naginanie zasad? Cóż, może po to, żeby nie było nudno, a może właśnie dlatego, że rwał się do tego wspólnego sparingu. W końcu takie ćwiczenia jak wcześniej mogli wykonywać również samodzielnie, a skoro już się spotkali, warto było skorzystać z okazji i potrenować razem z partnerem. Kiedy Finn się zgodził, oddalił się na odpowiednią odległość i ukłonił, a następnie obserwował uważnie jego ruchy. Postanowił pozwolić mu na pierwszy atak, a samemu rozpoczął od defensywnego Protego. Pierwsze koty za płoty. Jego tarcza bez problemu zatrzymała wiązkę światła wypuszczoną z różdżki młodego Garda. Nie pozostał chłopakowi dłużny i także zaatakował go zaklęciem rozbrajającym. Zastosował bowiem niewerbalnego Expelliarmusa. Niestety i jego czar nie uderzył celu. Fleming czekał teraz na odpowiedź Puchona, chociaż tym razem do obrony chciał wykorzystać nie zaklęcie, a raczej unik – o ile byłoby to tylko możliwe. Wszak warto było także popracować nad refleksem i szybkością, rozruszać mięśnie.
Ukrywanie ciąży męczyło mnie coraz bardziej. Dlatego poczułam się naprawdę wolna, kiedy nie musiałam dłużej tego robić. Trudno było powiedzieć, żebym w pełni korzystała z wakacji, ciągle przeżywając swoje z tyłu głowy, ale zamierzałam poopalać się chociaż przez chwilę, żeby nie wrócić z Sahary całkiem blada. Nie byłam pewna, czy opalanie brzucha to dobry pomysł, ale nie był on jeszcze przecież taki duży. Na wszelki wypadek nałożyłam na niego podwójną ilość filtra i wyszłam z namiotu w dwuczęściowym, czarnym stroju kąpielowym i okularach przeciwsłonecznych. Na polu namiotowym rozłożyłam jeden z wygodnych leżaków i zajęłam na nim miejsce w najbardziej nasłonecznionym miejscu. Upały mnie nie zrażały, a Sahara nie odstraszała nawet w samo południe, w tych najbardziej gorących momentach. Lubiłam takie temperatury i nie narzekałam na nie ani trochę. Spokojnie mogłabym mieszkać tutaj na stałe i cieszyć się słońcem. Zresztą, minimalnie poprawiało mi ono humor, nawet jeśli chodziłam ostatnio zła i rozdrażniona, a nie radosna. Leżałam wygodnie z przymkniętymi oczami i nuciłam sobie coś pod nosem, całkowicie odcinając się myślami od świata zewnętrznego. Wystarczyły mi promienie słoneczne, słodki napój jaki miałam przy sobie, cisza i spokój. Miałam szczęście, bo akurat nikt nie kręcił się w okolicy. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nie byłam w stanie usłyszeć zbliżającej się postaci, byłam za bardzo skupiona na korzystaniu ze spokoju, żeby dosłuchiwać się jakichś kroków. Zwłaszcza, że trudno było o głośne stąpanie po piasku. Nie sposób było zorientować się, że za plecami miałam już Williama, który postanowił odwiedzić upalną Saharę. Dalej śpiewałam coś sobie cicho i leżałam w pozycji, w której mój brzuch był wyraźnie wyeksponowany. Z niczym się nie kryłam, byłam już tym wszystkim zmęczona. Rozmowa z rodzicami i tak i tak czekała mnie dopiero po powrocie.
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Denerwował go brak urlopu, bardzo. Lato przeminęło, a on z niego nie skorzystał. Kuzynostwo i przyjaciel od serca bawili się tutaj znakomicie, a on męczył się z idiotami w Anglii. Gdy tylko udało się załatwić córce i własnej matce tygodniowy wyjazd, od razu wymusił sobie wolne, by przyjechać do Libii. Dobrze się składało, akurat szalała tu burza piaskowa i ludzi chętnie przyjmowano do kontroli młodzieży. Oczywiście William nienawidził opiekowania się dzieciarnią, jednak skorzystał. Wybrał mniejsze zło, a i zysk. Cóż zyskał? Możliwość kontrolowania młodszego kuzynostwa. Nie popierał pomysłu wysłania tu Carmelki, a więc planował złożyć jej niespodziewaną wizytę. Klimat pustynny nie robił na nim większego wrażenia. Śmiał się sam do siebie, bowiem przybył tutaj w chwili, gdy burza niszczyła wszystko co popadnie. W same epicentrum zabawy! Miał nadzieję zabawić się tutaj kosztem innych, jednak póki co… szedł polem namiotowym, by zlokalizować Leonela. Fakt, że spotkał w oddali znajomą sylwetkę było niczym przeznaczenie. Na jego usta wpełzł paskudny uśmiech, kiedy rozpoznał małą Heaven. Opalała się nieświadoma zbliżającego się niebezpieczeństwa jakie mógł stanowić. Tylko Dear mógł chcieć się opłacać w środku burzy piaskowej. Co ona ma w głowie? Skradając się, zachodził ją od strony głowy i gdy cień miał już go zdemaskować, zwolnił. Chwila, czemu ma taki wystający brzuch? Doskonale potrafił rozpoznać kobietę w ciąży, ale… Heaven? Uniósł brwi i po chwili zmarszczył je groźnie. Zacisnął zęby w niemej złości. Nie zamierzał jej powstrzymywać. Zrobił trzy kroki w kierunku dziewczyny i stopą zahaczył o nóżkę leżaka sprawiając, że ten się pod Heaven złożył. Zafundował jej upadek. - Wystarczą ci dwa miesiące, by fundować sobie wakacyjną ciążę. No kurwa nie wierzę. - stał nad nią, wysoki i wyprostowany, a z jego zwężonych oczu ciskały gromy. Nie planował pomagać jej wstać. Wkurzyła go. Nagle wybuchnął śmiechem i rzucił na ziemię niesioną torbę podróżną. - Błagam, weź powiedz, że nażarłaś się czegoś i oczy mnie mylą. - skrzyżował ręce na ramionach i lustrował ją wzrokiem. Rozczarowała go. Niech zaprzeczy, bo będzie musiał nabijać się z niej przez najbliższe dziesięć lat. Nie spodziewał się takiego ubawu już na dzień dobry.
Było naprawdę łatwo mnie zdenerwować, sprowokować i popsuć mi humor. Nie trzeba było robić wiele. Moje reakcje na zaczepki często bywały agresywne, czasami wręcz nieproporcjonalnie w stosunku do zachowania "winnego". Jeżeli ktoś chciał i potrafił - łatwo było na tym żerować i sprawić sobie całkiem niezłą, darmową rozrywkę. Kimś takim był właśnie William, który potrafił mnie wkurzyć z zaskakującą, nawet jak na mnie, skutecznością. Wystarczyło pięć minut w jego towarzystwie, żebym miała ciśnienie podniesione poza wszelką skalę. To nawet nie chodziło o to, że mężczyzna miał w sobie coś takiego. Nawet nie o to, że potrafił rzucać trafne docinki (nawet, jeśli to też). On był po prostu otwarcie bezczelny, żartował sobie ze mnie i nie szczędził w wyrazie w żadnym stopniu. To spotkanie na Saharze było tego jak widać największym dowodem. Upadłam boleśnie na ziemię i syknęłam, przesuwając swoje okulary z nosa, na głowę. Spojrzałam na winowajcę i ten widok ani trochę mnie nie zaskoczył. Kto inny mógłby mieć takie piękne pomysły? Wstałam wściekła i spojrzałam na niego z chęcią mordu w oczach. - Gallagher, kretynie, co z tobą jest nie tak?! - popchnęłam go w złości i chociaż miałam sporo siły, to on był postawny i pewnie niewiele go to wzruszyło. Ustawiłam leżak na miejsce, o mało nie łamiąc go w złości. Oczywiście nie omieszkał skomentować mojego obecnego stanu, który, niestety żartem w żadnym stopniu nie był. Wzięłam głęboki wdech. - To uwierz. Spisz listę swoich ojcowskich rad, przyda mi się niedługo. Tak żebym wiedziała, czego pod żadnym pozorem dziecku nie robić - przewróciłam oczami i usiadłam z powrotem na nowo rozłożonym leżaku. Zdawałam sobie sprawę, że mężczyzna teraz nie da mi żyć, nie ważne czego bym nie robiła i jak bardzo nie starała się go pozbyć. Na rodzinnych imprezach był absolutnie nie do zbycia - ani prośbą, ani groźbą, ani perfidnym olewaniem nie dało się przepędzić tego owada. Bzyczał i bzyczał póki nie zabrał ze sobą resztki mojej cierpliwości, którą nie dysponowałam w zbyt dużych zapasach.
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Na palcach jednej ręki był w stanie policzyć kiedy Heaven witała z autentycznym uśmiechem. Warto jednak zaznaczyć, że nigdy jej nie oszczędzał i zwyczajnie doprowadzał ją do szewskiej pasji. Mimo rozbawienia zmieszanego z rozczarowaniem jej stanem, poczuł satysfakcję na widok gniewu wylewającego się z jej ciemnych oczu. Zdecydowanie wolał ją w stanie nademocjonalnym niż tę sztuczną laleczkę bez własnego zdania, w którą się ubierała podczas bankietów czy spotkań w większym gronie czarodziejów. Kącik jego ust rozchylił się w paskudnym uśmieszku. Popatrzył na nią z politowaniem, kiedy próbowała go skrzywdzić w ten nieudolny sposób. Był w stanie wytrzymać cios lecącego tłuczka, więc kobiece piąstki traktował jak łaskotki. Nie ruszył się z miejsca tylko świdrował ją wzrokiem, gdy nerwowo stawiała leżak z powrotem w dobrej pozycji. Naprawdę sądziła, że będzie na nim leżeć kiedy ma gościa? Gdzie jej maniery…? - Z naszej dwójki to tobie odbija, mamuśko. - nabijał się z niej, dogryzał i kpił. Nie spodziewał się, że w wieku dziewiętnastu lat będzie bawić się w dorosłość. Traciła młodość, a mówił to z autopsji. Roześmiał się gorzko i ironicznie. - Chciałabyś. Niech szczęśliwy tatusiek cierpi, nie będę niczego ułatwiać. - wykrzywił usta, wsunął stopę znów pod nóżkę leżaka i zrobił to samo, co przed chwilą. Złożył go, niepocieszony jej zachowaniem. Zbyt szybko wróciła do opalania. - Gdzie twoje szlacheckie maniery? Mówię do ciebie, więc łaskawie wstań. - cofnął się o krok, by zrobić jej miejsce. - Nie ma opalania, zasłoń brzuch. Nawet tego nie rozumiesz? - widząc jej nieprzygotowanie pochylił się do swojej torby i gniewnym gestem wyciągnął stamtąd pierwsza lepszą rzecz - swój biały ręcznik i rzucił nim do dziewczyny. - Mogłaś powiedzieć, przywiózłbym ci prezent. I tatusiowi prezerwatywy. Kiedy poznam szczęśliwego wybranka? - żądał wiedzy, a jego wyraz twarzy mówił, że nie da się zbyć. Williama Gallaghera nie da się ot tak spławić.
Nikt mnie tak nie irytował. Nikt nie był tak wytrwały w zadręczaniu mnie, to było pewne. Nie ważne, że dawno już byłam poza swoją cierpliwością, dla niego nawet to nie było wystarczające. Wolał kopać dalej. W tym przypadku - dosłownie. Ledwo udało mi się w nerwach złożyć leżak, a on znowu zrobił to samo. Miałam ochotę go udusić. Jego szczęście, że tekst o małych, kobiecych piąstkach został tylko w granicach jego myśli, a nie został wypowiedziany na głos. Najgorsze było to, że on nigdy nie przejmował się moimi nerwowymi reakcjami. Nie traktował mnie poważnie nawet kiedy go biłam i szarpałam, a raczej niezrażenie kontynuował zaczepki i zwyczajnie to odbijał. Stwierdzenie, że William to gość, było mocno na wyrost. Ja go tutaj z całą pewnością tak nie traktowałam, raczej jak niechcianego intruza. Analogia z muchą wciąż wydawała mi się bardzo trafna. - Nie mów tak na mnie - syknęłam na niego, bo chociaż oswoiłam się z wiedzą o ciąży, to ten zwrot, zwłaszcza wypowiedziany w tak ironiczny sposób, ani trochę mi się nie spodobał. Nie, żebym przypuszczała, że mój zakaz go jakkolwiek obejdzie. Mógłby czasem choć trochę się mnie przestraszyć. - Ja pieprze, Gallagher, przestań to robić, bo zaraz ja zrobię ci krzywdę - kopnęłam go w kostkę ostrzegawczo tuż po tym, jak znowu wstałam po upadku. - Jakie towarzystwo, takie maniery. Nie mam potrzeby zachowywać przy tobie większych pozorów. A brzuch wysmarowałam filtrem, dzięki za troskę, ale obejdzie się - przewróciłam oczami, odrzucając mu ręcznik i nie zamierzając przyjmować żadnej pomocy. Z drugiej strony, nie byłam pewna, czy sam filtr jest w tym przypadku wystarczającą ochroną. Chyba faktycznie słyszałam kiedyś, że kobiety w ciąży nie powinny pchać się na słońce. - Czemu tatusiowi? Daj mi, przydadzą się na przyszłość. On niech wyprawia co chce. No i raczej nigdy go nie poznasz, bo nie chce być przez nikogo poznany, przykro mi - stwierdziłam, chociaż nie było mi przykro, że akurat mężczyzna nie pozna tożsamości Franklina. Oni byli chyba spokrewnieni, nie? Był pewnie wyszczególniony na liście osób, które nie powinny dostać takiej informacji. Z drugiej strony, skoro już mu powiedziałam, że się nie dowie, jednego mogłam być pewna - będzie naciskał.
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Potrafił być przekorny. Jeśli się rozpędził to nie znał umiaru. Lubił złościć, denerwować i dokuczać. Można by powiedzieć, że to zachowanie niegodne dorosłego, jednakże William należał do osób, które nie przejmowały się opinią osób młodszych od siebie. Tylko w branży pracowniczej dbał o nienaganną reputację. Złość Heaven nie osiągnęła jeszcze takiego poziomu, by miał jej darować swoją obecność. Tkwił w zbyt wielkim szoku. Tylko dwa miesiące była poza zasięgiem wzroku, a już postanowiła zakładać rodzinę. Wolałby, aby uniknęła tego, co on sam przeszedł. Co prawda William był samotnym ojcem od pięciu lat, jednak mimo wszystko posiadanie małego człowieka wiązało się z wieloma wyrzeczeniami. Wątpił, aby Heaven była na to gotowa. Miała zbyt nerwowy charakter, by wykazywać się matczyną cierpliwością. Ktoś musiał jej to przekazać, więc robił to on. Na swój pieprznięty sposób zaniepokoił się o nią. Ktokolwiek jest tatuśkiem - a prędzej czy później się dowie - to Heaven będzie miała na głowie najwięcej. - Zamiast grozić to może zacznij działać, bo te słodkie obietnice to wiesz, co możesz sobie z nimi zrobić. - ledwie to powiedział, a poczuł ból w kostce. Popatrzył na nią zaskoczony. Skubana, mimo ciąży wciąż miała swoją siłę. Inaczej będzie się zachowywać już za kilka miesięcy. Po chwili parsknął śmiechem. - Jak chcesz, daj znać kiedy już poronisz przez przegrzanie. - powiedział zjadliwie rzucając ręcznik na leżak. Westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem. Kobieta w ciąży, w dodatku młoda, na pustyni, gdzie za ścianą zaklęcia szaleje burza piaskowa postanowiła się opalać. Czas dojrzeć i zachowywać się jak dorosły, skoro tak spieszy się do zakładania rodziny. - Tobie? Może od razu po pas cnoty. A cholera, ty jej nie masz. Ale ze mnie gapa. - popatrzył na nią wymownie. Lubił ją. Może nie zachowywał się tak, jednak lubił tę dziewczynę na swój chory sposób. Nielatwo było doprowadzić ją do płaczu, a więc stanowiła wyzwanie. Takie, które lubił. - Wnioskuję, że nie znasz ojca dziecka skoro unikasz podania nazwiska. To ilu ich było, Dear? Nie sądziłem, że jesteś taka rozrzutna z rozkładaniem nóg. - prowokował ją do obrony i podania mu informacji, której żądał. Wylewał na nią swoją frustrację oraz złość z faktu jak bardzo zmieni teraz swoje życie. Siedziała tu sama, a przykładny przyszły ojciec nie powinien odstępować jej na krok. Miał złe przeczucia.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie dało się nie zauważyć dobrego humoru Leonela. Zżerała go ciekawość skąd się wziął taki nastrój, skoro na co dzień był poważnym milczkiem. Wychodzi na to, że okresowo zamienili się rolami. Finn stał się pochmurny - mimo, że rozpoczął trening z nawet dobrym humorem - a Leo nie tylko się rozgadał, ale i zaczął uśmiechać. Nie odwzajemniał tego gestu, bowiem nie był już w stanie przywoływać wiecznie sztucznych oznak mimicznych na znak, że w ogóle cokolwiek czuje. Nękała go pustka, a więc wypełniał ją trenowaniem. - Zdążyłem zauważyć. - odparł i chwilę później obserwował jak zaklęcie trafia w tarczę. Czuł jakby właśnie dostrajał się do ataków Leonela, bowiem udało mu się mniej więcej przewidzieć w którą stronę pośle wiązkę zaklęcia. Odwzajemnił się zaklęciem tarczy, którą wyczarował w ostatniej chwili. Zgarnął z czoła kilka krótkich kosmyków, nabrał powietrza w płuca i zaatakował zaklęciem paraliżującym, ot, standardowo. Niestety Leonel uniknął, co tylko zmotywowało Finna do większego zaangażowania. Krew zaczęła szybciej płynąć w jego żyłach, kiedy dawał się porwać emocjom związanym ze sparingiem. Może z początku niechętnie myślał o kolejnym nawalaniu się zaklęciami, tak teraz podchodził do tego nieco bardziej optymistycznie. Nie musiał się hamować, mógł rzucać zaklęcia jedno za drugim bez obaw, że jeśli mu coś zrobi, to będą kłopoty. Przymrużył powieki i w milczeniu śledził każdy ruch ciała Leonela. Zwracał uwagę na postawę, na ugięte i lekko rozstawione nogi, na kąt ułożenia łokcia oraz nadgarstka. Czasami można było intuicyjnie wyczuć kierunek ataku, a więc zdał się na siebie i miał nadzieję, że w odpowiedniej chwili zasłonił się innym zaklęciem - Metusque, które wytworzyło na jego ciele piaskową skorupę. Skoro ćwiczą to warto wysilić się na odrobinę kreatywności.
Leonel sam nie był pewien dlaczego towarzyszy mu tak dobry humor, chociaż mógł się właściwie domyślać. W końcu czy to nie mile spędzony czas z Elaine sprawiał, że znacznie częściej się uśmiechał? Powinien podziękować Nathanielowi, że ten namówił go na ten wyjazd, choć z drugiej strony, po tym co wydarzyło się w namiocie podczas wspólnej gry w butelkę, nie byłoby to na miejscu. Mimo wszystko czuł się tutaj dobrze, odpoczywał, więc być może z tego względu nawet mniej dostrzegał tę pochmurną aurę, jaka kłębiła się wokół jego młodszego towarzysza. - Czasami można zaskoczyć przeciwnika swoją kreatywnością. – Odparł na słowa Finna, żeby ten nie rościł sobie żadnych pretensji. W rzeczywistości Flemingowi przyświecały wcześniej zupełnie inne cele, ot, chciał poćwiczyć akurat te zaklęcia, ale co mu tam. Teraz musiał skoncentrować się na wspólnym sparingu, bo jakby nie patrzeć, wstyd by mu było przegrać z Gardem. I to nie dlatego, że ten nie był zdolnym czarodziejem, bo przecież wiele razy już wspominał o jego talencie. Nadal przerastał go jednak doświadczeniem i wolał nie skończyć z twarzą w piachu. A żeby nie skłamać, musiał się nieźle namęczyć, żeby przypadkiem jego obawy nie przeistoczyły się w rzeczywistość. Puchon nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Obaj wypuszczali kolejne wiązki ze swych różdżek, ale jednocześnie obaj nie dawali przeciwnikowi dotrzeć zaklęciom do celu. Do te pory nikt nie oberwał, co sprawiało, że pojedynek jawił się jako wyjątkowo ekscytujący. Dostrzegł mknące w jego kierunku światło, ale tym razem nie bronił się za pomocą magicznej tarczy, a po prostu odskoczył. Atak Finna minął go, zaś Leo z te nietypowej pozycji wyprowadził kolejny cios, stawiając na zaklęcie Icalius. Chciał w ten sposób unieruchomić swojego rywala, używając do tego dzikich, wyrastających z pod kupy piachu pnączy. Mało spodziewany ruch, zważywszy na to, że byli na pustyni. Również sam czar był przez to trudniejszy, ale przecież mieli trenować, dlatego Leo postawił sam przed sobą nieco trudniejsze zadanie. Spoglądał na efekty swoich działań, ale jednocześnie przygotował się już do kolejnego ataku młodego Garda. Nie kombinował i powrócił do klasycznego Protego, które było uniwersalne i skuteczne przeciwko większości czarów.
Atak: 2 Obrona: 6
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
W pewnym momencie i on zauważył to samo. Co chwila ciszę przeszywał świst mknącego zaklęcia lecz żadne nie zdołało trafić celu. Bronili się zawzięcie i czuł się przy tym znakomicie. W pewnym momencie kącik jego ust zadrgał, bowiem i Leonel zauważył jak ciężko jest się przebić przez defensywę. Ostatnio ćwiczył ją, a i czuł się w niej pewniej niźli w ofensywie. Oczywiście to skrajna niedogodność, do której się absolutnie nie przyznawał i dlatego renował ofensywę. Nie mógł być słaby, a dzięki Leonelowi szlifował własne umiejętności. Widział sam po sobie jak wiele już się nauczył od ich pierwszego sparingu. Nabrał pewności siebie i jakiejś dozy... zawziętości? - Albo tym, czego się absolutnie nie spodziewa. Podziwiam, że dalej unikasz fizycznie, choć przyznam, że zwróciłeś mi na to uwagę. Za bardzo przywykłem do statecznego rzucania zaklęć. - i by słów stało się zadość zaczął się przemieszczać, okrążał Leonela i utrudniał mu namierzenie siebie. Chodzenie w piaskowej skorupie rzutowało na prędkości, na której na szczęście nie musiał teraz polegać. Zaklęcie trafiło go w okolicach stóp lecz nim dzikie pnącza zdołały wyrosnąć, zaklęcie skorupy rozprysło się neutralizując działanie ataku. - Glacius opius - pomknęło w kierunku przeciwnika wytwarzając w powietrzu lodowe ptaszki. Ukierunkował je na nadgarstek Leonela, by zamroziły mu go i chwilowo unieszkodliwiły. Wywrócił oczami widząc, że nie osiągnął zamierzonego efektu. - Dobra defensywa. Niełatwo się do ciebie przebić. - skomplementował Leonela spoglądając na niego z uznaniem. Ile już walczyli? Dwadzieścia minut? Obaj nie trafili ani razu. To oznaka, że są do siebie dostrojeni w satysfakcjonujący sposób, ale i obietnica, że im bardziej będą ze sobą walczyć tym pojawi się większa satysfakcja, gdy któryś z nich wygra. Nie chodziło o pokonanie Leonela, a o przełamanie jego silnej obrony.
Był chyba ostatnim, który miał prawo się ze mnie nabijać, a jednak to robił. Zero pokory. Nie, żeby mnie to specjalnie dziwiło. Taki już był i miałam okazję niejednokrotnie się o tym przekonać. Najgorsze było chyba to, że w tym stanie byłam jeszcze bardziej nerwowa niż normalnie. Pomijając ciążowe humorki, psychicznie też bywało ze mną lepiej, niż teraz. Niespecjalnie miałam ochotę wdawać się w głupie kłótnie, co jak na mnie, nie było stanem typowym. Z drugiej strony, William, choć niesłychanie irytujący, potrafił być też na jakiś pokrętny sposób sympatyczny. Zresztą, nie mi było go oceniać. Sama łagodnym i przyjaznym charakterem nie grzeszyłam i z całą pewnością nie wszyscy czuli się dobrze w moim towarzystwie. Może byłam skazana na takie pokręcone przypadki. - Takie działania mogą być? - uniosłam brew, bo zdecydowanie nie byłam zwolennikiem gróźb bez pokrycia. Takiego zarzutu wolałam pod swoim adresem nie słyszeć. Z drugiej strony ciąża to nie był pewnie najlepszy czas na wdawanie się w bójkę. - O przegrzanie to się martwisz, ale fundować upadek za upadkiem ciężarnej to bez problemu? Nigdy nie znormalniejesz. Niepokojące, że z wiekiem ludzie faktycznie się tylko starzeją, a dojrzałości nic a nic - przewróciłam oczami i uparcie rozłożyłam leżak po raz trzeci, ale tym razem tylko na nim usiadłam. W takim układzie nawet upadek nie miał być taki bolesny, ale na wszelki wypadek spojrzałam na mężczyznę ostrzegawczo. - A co cię tak ciekawi ta liczba? W każdym razie, wiem kto, po prostu ty się tego nie dowiesz - powiedziałam spokojnie, tą wypowiedzią średnio sprowokowana. Nie uraziła mnie nawet sugestia o rzekomej rozwiązłości, zresztą nigdy nie udawałam świętej i nie zamierzałam tego robić teraz. Zwłaszcza, że w tych okolicznościach byłoby to trochę śmieszne.
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
- Hejże, stać cię na więcej. - zareagował niezwykle urażony kiedy zrozumiał, że nie może oczekiwać od niej niczego więcej od minimalnej reakcji fizycznej i non stop następującego po sobie powściągania złości, którą próbował w niej wywołać. Nie satysfakcjonowała go jedynie wymiana zdań. Marzyło mu się coś więcej, jednakże Heaven była już zaprawiona w bojach i nie dawała się tak łatwo sprowokować jak to niegdyś bywało. Nabierała wprawy, uodparniała się na niego, co nie poprawiało mu humoru. Nie chciał jej tracić, przywiązał się do dokuczania jej i testowania cierpliwości. Lubił, gdy się odgryzała - czasem mniej bądź bardziej trafnie, a jednak wizja zaniechania ich potyczek z racji posiadania dziecka nie cieszyła go w żadnym stopniu. Powinien zrozumieć jej sytuację, wszak był w podobnej, a jednak coś mu nie pozwalało na spuszczenie z tonu. Musiał znać nazwisko ojca dziecka. Co prawda nie potrafił stwierdzić po co mu ta wiedza, to zwyczajny kaprys. Sądząc zaś po zapieraniu się Heaven odnośnie zdradzenia jego nazwiska, skazała się na wieczne drążenie tematu. Czyżby nie pamiętała, że jest na świecie więcej Gallagherów, którzy mogą być jego wtykami? - Spadłaś z ćwierć metra na tyłek. Doprawdy, twój brzuch jest zagrożony. - słowo za słowem ociekały ironią. - Widzisz, skazana jesteś na wieczną niedojrzałość i niech Merlin cię broni, żebyś nie zachorowała na pieluszkowe zapalenie mózgu, bo wtedy nie będzie dla ciebie nadziei. - przekomarzał się dalej przyznając jej w myślach punkcik za kreatywną ripostę, która niestety go nie trafiła boleśnie tak, jak zapewne miało to wyglądać. Poruszył zaczepnie brwiami widząc jej ostrzegawcze spojrzenie. Uśmiechnął się złośliwie jednak nic już jej nie robił. Dwa wstrząsy wystarczą. Niech to szlag, nie będzie mógł jej dotkliwiej dokuczać, bo teraz będzie zasłaniać się ciążą. Rozczarował się nieudaną próbą sprowokowania jej i zdenerwowania. Miał do czynienia z twardym zawodnikiem. Postukał palcami w policzek i przyjrzał się dziewczynie uważniej. W pewnym momencie po prostu przykucnął uznawszy, że nie zmusi jej do rozmowy w pozycji pionowej jak nakazywało wychowanie. - Nie wierzę ci. - przyglądał się przenikliwie jej profilowi. - Pewnie był to numerek po pijaku, dlatego nie chcesz powiedzieć. Czyżby tatuś bał się zepsucia reputacji? Hm... to oznacza, że to ktoś z czystszych. Mam rację? - nie spuszczał z niej oka, bowiem chciał wyłapać choćby mikroskopijne drżenie mięśni jej twarzy, które zdradziłoby czy idzie w dobrym kierunku rozpracowywania godności ojca dziecka. - Jak mniemam, wpadka? - zapytał bardziej neutralnie. Wątpił, by planowali. Za młodzi na zakładanie rodziny... on sam był za młody mając lat dwadzieścia jeden, a co dopiero mówić o, co tu ukrywać, wciąż nastolatce.
Zawsze uważał, że najlepszą obroną jest atak i to właśnie w ofensywie czuł się lepiej, ale po dzisiejszym treningu zaczynał mieć wątpliwości. Czy Finn naprawdę tak bardzo podrasował swoje tarcze, że nie mógł się przebić przez żadną z nich czy może to on zbagatelizował regularny trening, a przez to zmarnował swój potencjał? Jakakolwiek odpowiedź nie padłaby na te pytania, wyglądało na to, że trafił na dobrego przeciwnika, z którym warto było faktycznie przećwiczyć serię zaklęć. Mimo że każdy z nich atakował z pełną siłą i koncentracją, nie mogli przebić się przez magiczne osłony, a to oznaczało tylko jedno: osiągnęli bardzo wysoki i poziom, przy którym gdyby rzeczywiście spotkali się w boju, musieliby walczyć do upadłego. Świadczyło to dobrze o obu. - To prawda, dobrze jest zaskoczyć przeciwnika, a i wielu zapomina o dynamice. – Pochwalił Finna za błyskotliwą uwagę. On sam był kreatywny, co widać było chociażby po jego ostatniej obronie. Zaklęcie, którego użył nie było wcale typowym, co świadczyło jedynie o jego szerokiej wiedzy i bogatym arsenale czarów. Warto było jednak pamiętać również o ruchu, bo co oczywiste, w ruchomy cel o wiele trudniej było trafić. Niełatwo było także zblokować cios nadchodzący z niespodziewanej lokalizacji. Cieszył się więc, że młody Gard poszedł za jego wskazówkami i starał się go otoczyć i przytłamsić. Obserwował go jednak uważnie i w porę zareagował na jego tak. Glacius opus… skuteczne i rozsądne posunięcie, które doceniał, bo sam go używał. Ale nie z nim te numery. - Mówisz? Mógłbym powiedzieć dokładnie to samo o Tobie. Nie próżnujesz. – Mruknął niechętnie, bo miał wrażenie, że zdecydowanie przesadził z komplementami jak na jedno spotkanie. Trudno było jednak nie zauważyć postępów, jakie poczynił Finn od ostatniego ich treningu. Wtedy Leonelowi udało się wiele razy przebić przez jego obronne zaklęcia, a teraz? Cholera, nie dawał mu wcale forów, a nie było łatwo. Jasne, gdyby to był pojedynek na śmierć i życie, może i jego doświadczenie pokazałoby ten pazur, ale teraz wcale go nie szczędził, a jednak miał problemy i musiał przyznać, że dawno nie odbył tak dobrego treningu. Użył kolejnego zaklęcia, kierując różdżkę w stronę młodego Garda. Chciał zdecydować się na coś, czego ten nie będzie się spodziewał, dlatego postawił na Serpensortię. Kto od miecza wojuje, ten od miecza ginie?
Atak: 1 Obrona: 5
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Doceniał uwagi i pochwały, bowiem oznaczało, że czyni postępy. Skinął głową w niemym podziękowaniu za komplement, choć nie ucieszył się z niego tak, jak powinien. Nie żądał zapewniania, że idzie mu dobrze lub lepiej. Po prostu trenował, bowiem sam poczuje, kiedy będzie wystarczająco skuteczny i silny na polu walki. Przygotował się, że zajmie mu to wiele lat więc wykorzystywał swój zapał i działał. - Nie ma to jak wkurzyć przeciwnika poprzez ciągłą zmianę miejsca. Dodaj do tego wykorzystywanie elementów otoczenia. To dopiero może zagotować krew w żyłach. - wystarczyła odrobina wyobraźni, aby się ucieszył na samą myśl o gotowaniu krwi w żyłach. Cokolwiek, co należało do niemoralnych elementów zachowania zaczynało ekscytować Finna w bardzo niebezpieczny sposób. Tak bardzo marzył, aby się znów w czymkolwiek zatracić... a miał ochotę na coś konkretnego. Dostrzegł w porę lecące zaklęcie i chciał go uniknąć, jednak tarcza wyszła mu słaba i prawie wpadł do wyżłobionej w ziemi dziury. Mimo wszystko Leonel i tak by nie trafił, bowiem coś zepchnęło tor lotu i trafił jakiś metr obok jego głowy. Uniósł zaskoczony brwi i oddalił się od dziury. Czy on właśnie nie wspominał o wykorzystaniu otoczenia? Nie to miał na myśli, choć w innej sytuacji z pewnością by go to rozbawiło. Chciał trafić, chociaż raz. Naprawdę. Z bardziej wyczuwalną zawziętością zamachnął różdżką pół kole i z impetem wyrzucił w kierunku ramienia Leonela zaklęcie Incarcerous, które niosło za sobą grube liny doczepione do krańca jego różdżki. Chciał go spętać, uwiązać i w końcu zyskać chociaż tę minimalną przewagę. Niestety, choć zaklęcie wyczarował silne - czuł to po rodzaju pulsowania rdzenia - Leonel zdołał się obronić w ostatniej minucie. W tym momencie Finn zaklął i opuścił dłoń, bowiem musiał rozmasować nadgarstek. Poruszył palcami, by poprawić ich ukrwienie. - No dobra, to nie ma dziś sensu. - wywrócił oczami i trochę się uśmiechnął. - Obronę mamy wyćwiczoną chyba maksymalnie, w ogóle nie możemy jej sobie złamać. Potrzeba przerwy, nadgarstek mnie już boli. - podszedł do Leonela i wyciągnął bladą dłoń, by pojednawczo go uścisnąć. - Dzięki, Leonel. To było epickie starcie. Wracamy? - zasugerował, bowiem potrzebował odpoczynku. Skinął mu głową i razem wrócili do obozowiska rozmawiając jeszcze przez chwilę o wspólnym sparingu. Nie spodziewał się, że ani razu żaden z nich nie trafi w przeciwnika. Jakie były na to szanse? Nikłe, a jednak proszę bardzo, dostroili się do swojego stylu walki już do wyskokiego poziomu.
W sumie podobało mi się, że mężczyzna nie daje mi zbyt dużej taryfy ulgowej ze względu na ciąże. Już i tak doskwierały i martwiły mnie związane z nią ograniczenia. Musiałam na siebie uważać, ale też nie zamierzałam z niczego rezygnować. Póki co nie narzekałam też na swoje siły, ale wiedziałam, że razem ze wzrostem brzucha będzie coraz ciężej nawet o wykonywanie codziennych czynności. Póki co jednak było z nią całkiem dobrze, więc tylko przewróciła oczami, po jego, jakby nie patrzeć, trafnym tekście. Z drugiej strony, gdybym nie była w ciąży, to też mógłby darować sobie tego typu zagrania, ale to chyba niewiele go obchodziło. - Ja przynajmniej jestem wciąż młoda - pokręciłam głową na jego odpowiedź. Prawdę mówiąc, sama nie widziałam siebie w roli dojrzałej, poukładanej matki. Mogłam tylko zgadywać, ile błędów po drodze popełnię i jak ciężko będzie mi komukolwiek matkować. Prawda była taka, że nie miałam zbyt wiele wrodzonej opiekuńczości, ani empatii. Czy przy dziecku miało to wyglądać inaczej? Prawdę mówiąc liczyłam na uderzająco mocną dawkę hormonów, która nauczy mnie zachowania przy małym człowieku. Sama z siebie wiedziałam, że będę jak dziecko we mgle, próbując utrzymać to nowe stworzenie przy życiu. Nie zależało mi na reputacji Franklina. Fakt, że straciłby na powodzeniu u kobiet, albo miał problem z rodzicami, obchodził mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ja musiałam znosić te wścibskie spojrzenia, on też jakoś poradziłby sobie z tym ciężarem. Powodem, dla którego obiecałam sobie dotrzymać słowa, nie był on. Chodziło o dziecko. Jeżeli nie chciał mieć z nim nic wspólnego, wolałam, żeby nikt nigdy nie poznał jego tożsamości. Wiadomo, że gdyby wiedziało o tym otoczenie, dziecko też, prędzej czy później by się do niego dokopało. A tak, kiedy ta tajemnica była między nim, mną, a Ezrą, wszystko dało się utrzymać w jakichś sensownych ryzach. Nie chciałam mieszania przyszłemu Dearowi w głowie. Chciałam jednoznacznej decyzji i na nią czekałam, a póki co, milczałam jak makiem zasiał. - Tak, to był numerek po pijaku, a czego się spodziewasz? Że zaplanowałam ciąże w wieku dziewiętnastu lat? Cudowny plan na życie, doprawdy - zironizowałam i kiwnęłam nieznacznie głową, na jego całkiem trafne teorie. - Tak, tatuś nie chce utraty reputacji, chociaż chyba trochę w innym sensie, niż myślisz. Skoro nie chce, jego decyzja, nie będę mieszać dziecku w głowie. Dlatego ci nie powiem, kto to. Nikt się nie dowie - liczyłam, że logiczne wyjaśnienia jakoś do niego dotrą. To mogło być naiwne, ale warto było chociaż spróbować.
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Patrzył na nią spod byka. Co za dziewczyna. Naprawdę nie zdawała sobie sprawy jak wiele będzie miała teraz problemów i zastanawiał się czy zostanie pozostawiona z nimi sama. To on jej mówił o niebezpieczeństwu związanym z eksponowaniem ciążowego brzucha na tak silne słońce, a nie jest z nią w żaden sposób spokrewniony i łączy ich jedynie popieprzona relacja, której nie da się nigdzie sensownie umiejscowić. - Młoda tak, ale młodości to ty mieć nie będziesz. - sprowadzał ją brutalnie na ziemię. Jeśli będzie miała wsparcie, ono będzie nad nią skakać i chuchać, dmuchać. Will wcielił się w rolę okrutnej rzeczywistości, a miał w tym naprawdę spore doświadczenie. Życie pod jednym dachem z sześciolatką nieraz doprowadzało go do załamania nerwowego. W tym roku Nancy będzie mogła pierwszy raz w życiu iść gdziekolwiek na spotkanie w większym gronie czarodziejów. Nie zabierał jej nigdy ze sobą i zbywał pytania dlaczego. Jednak już wiek siedmiu lat - cholera, będzie trzeba wymyślić jakieś przyjęcie…- nie może jej nie zabrać. Heaven będzie mogłą ją zobaczyć chyba drugi raz… o ile William na to pozwoli. O Nancy dbał bardziej niż o siebie. - Aha! Czyli numerek po pijaku, a tatuś nie przyznaje się do dziecka. Ale się ustawiłaś dziewczyno, normalnie masz przejebane. Bardziej niż ja kiedyś. - roześmiał się autentycznie rozbawiony jej kiepskim położeniem. - Zdajesz sobie sprawę, że jeśli przypierdzielisz tatuśkowi porządnym zaklęciem to może zacząć zachowywać się tak, jak chcesz? - zasugerował a wzrok miał spragniony krwi i brutalności. Mimo wszystko otrząsnął się z fantazji na jawie i popatrzył na dziewczynę z większą uwagą. - Dobra, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z czym to się wiąże czy olewasz sprawę? Wierz mi, załatw wszystko zanim zaczniesz przypominać skrzyżowanie hipogryfa z gumochłonem, bo potem możesz mieć przerąbane. Mała ma sześć lat i wierz mi, Heaven, ja odpoczywam w pracy, a nie mam jej lekkiej. - spoważniał i przypomniał jej, że rozmawia z człowiekiem wychowującym samotnie dziecko. Mógłby jej pomóc, powiedzieć sporo, przygotować ją jakoś na to, co na nią spadnie, jednak wiadomo, że najpierw musi dostać coś ciekawego w zamian. Poza tym zastanawiał się na ile ma jaj, żeby odmawiać pomocy i zdać się na swoich sztywniackich staromodnych rodziców. Czyżby miała znów się wcielić w grzeczną córunię, co w przerwie między nauką etyki a gry na fortepianie skoczyła sobie na robienie dziecka? Krew mu się gotowała na samą myśl. Nie pozwoli jej udawać kogoś, kim nie jest.
Zdawałam sobie sprawę, jak wiele odbiera mi to dziecko. Wolność, możliwości, pewnie też normalną przyszłość. Z drugiej strony, czy ja w ogóle miałam jakieś plany, które mogło zaprzepaścić? Po studiach utknęłabym pewnie w sklepie Dearów, co teraz nie było już taką pewną perspektywą, ale przecież istniały inne możliwości. Jasne, traciłam imprezy i dobrą zabawę, ale całkowicie uczciwie na to patrząc - trochę już miałam za sobą, więc nie było to coś, czego nie doświadczyłam całkowicie. Zresztą, mimo wszystko liczyłam, że uda się to choć trochę pogodzić. Nie nastawiałam się na utratę młodości, a raczej na ogromne ograniczenia, jakie będą mnie teraz dotyczyć. Zresztą, to nie była moja największa obawa. Dużo gorsza wydawała mi się perspektywa ogarnięcia tego wszystkiego samemu. Nie należałam do poukładanych, odpowiedzialnych osób. Straciłam pracę za uderzenie klienta (zasłużenie, ale to pewnie nie miało dużego znaczenia), uwielbiałam wylegiwać się do południa a otaczał mnie zawsze wieczny bałagan. Jasne, że nie byłam gotowa na dziecko. Nie miałam pojęcia jak mam być autorytetem dla kogokolwiek. - Dzięki, wiesz jak pocieszyć człowieka. Poradzę sobie bez niego, nie martw się - pokręciłam głową, chociaż to nie była zbyt trafna prośba. Istniała niewielka szansa, że mężczyzna jakkolwiek martwi się moim losem. Raczej uważa go za świetny powód do kpin. - Przygotowane? Do tego nie da się przygotować. Nie mam pracy, bo jakiś dupek nie umiał ugryźć się w język, a ja nie będę odpuszczać prostakom. Przy okazji trochę sobie naruszyłam opinie, więc nie wiem czy jakiś inny bar mnie przyjmie... w ministerstwie raczej też nie mam czego szukać, bo jak mój ojciec się dowie, że nie chce nawet zdradzić tożsamości ojca nieślubnego dziecka, mogę zapomnieć i o kasie i o wsparciu. Spodziewałabym się raczej kłód pod nogi - przewróciłam oczami. - Jakoś to ogarnę na bieżąco. Póki co korzystam z końcówki wakacji, czego, swoją drogą, nie ułatwiasz.
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Nie zachowywał się jak zmartwiony, a tak na dobrą sprawę bardzo się zaniepokoił o stan Heaven. Ona nie nadawała się na matkę - nie z takim temperamentem. Oczywiście jej tego nie mówił, bo zapewne rzuciłaby się na niego z pięściami, a nie chciało mu się potem łazić po obozowisku ze śladami po jej paznokciach. On sam uczył się cztery lata być rodzicem i dalej czasami miewał problemy czy aby dobrze wychowuje córkę. To nie takie hop-siup. Nie miał pojęcia co Heaven planuje, jednak miał nadzieję, że szybko wymyśli alternatywę. - No tak, nie ułatwiam, bo każę ci myśleć o swojej przyszłości i przyszłości dzieciaka. Jaki ja zły, no naprawdę. - nie potrafił odmówić sobie ironii i złośliwości. Nie musiał przy niej powstrzymywać swojej zgryźliwości, bo wiedział, że jest na nią odporna a i czasami zamknie mu usta celną ripostą. Brakowałoby tego, żeby miał nad nią skakać jak małpiszon. Twarda z niej babka, ale coś zbyt lekkomyślnie podchodzi do ciąży. Zagwizdał z podziwem słysząc jakie ma kłopoty. Tatusiek nie chce brać udziału w wychowaniu potomka, została bez kasy i wsparcia, a postanowiła się opalać i udawać, że co? Że obudzi się jutro i wszystkie problemy się rozwiążą? Powinien wstać, iść i mieć ją głęboko w poważaniu skoro jest taka nieodpowiedzialna, jednak tego nie zrobił. Nie był pewien dlaczego. Nie łączyło ich nic szczególnego poza zamiłowaniem do wzajemnego dogryzania. Swoimi czasy była jego hobby, a on nie lubił porzucać osób, których polubił. Zauważyłaby jego sympatię, gdyby nie zadzierała tak wysoko nosa. - Bez kasy to ty długo nie pociągniesz. Masz czas do jakiegoś piątego miesiąca ciąży i wtedy nie będziesz miała sił się ruszać, a więc teraz siedzisz i się obijasz. Który to już miesiąc? - wskazał brodą na jej widoczny już brzuszek. - Musisz znaleźć jakieś wyjście. Albo powiedzieć ojcu i mieć jakikolwiek start z dzieciakiem albo radzić sobie sama. A jak cię znam, to dumy nie schowasz do kieszeni. - westchnął i podrapał się po szorstkiej brodzie. Wpadł na pewien pomysł. Popatrzył na dziewczynę podejrzliwie, przymrużył oczy i taksował ją wzrokiem. - Chyba, że... od miesięcy szukam niańki do Nancy. Matka mi jęczy, że też chce odpocząć, a ja wracam późno z pracy. Możesz się u mnie zatrudnić - i ty zarobisz, a ja będę mieć więcej czasu na znalezienie kolejnej niańki, jak już ty byś sobie poszła. Przy okazji nauczyłabyś się co nieco o dzieciach. - mówił to ostrożnie, ale sposób w jaki na nią patrzył dawał do myślenia. Mówił o córce, a nie pozwoli, by ktokolwiek powiedział o niej złe słowo - choćby to było nazwanie bachorem. Spiął barki niczym drapieżnik szykujący się do morderczego ciosu, a tak naprawdę po prostu wpatrywał się czujnie w dziewczynę i śledził dobór jej słów.