Idąc wydeptaną ścieżką po kilkudziesięciu metrach oczom ukazuje się monstrualne drzewo - mierzące trzydzieści dwa metry wysokości, rosnące pomiędzy dwoma skalnymi półkami. Choć nie wygląda na zbyt stabilne, jest często odwiedzane przez co odważniejszych czarodziejów. Rozmieszczenie gałęzi sprawia, że wspinaczka po nim jest możliwa, choć niebezpieczna. Ponoć gdzieś na szczycie drzewa rośnie tajemniczy owoc, który po spożyciu zapewnia szczęście i powodzenie przez najbliższą dobę. Ile w tym prawdy? Nie wiadomo.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy.
Kostki na wydarzenia losowe:
1 - Udało Ci się wdrapać na skalną półkę, by dostać się na pierwsze grubsze gałęzie. Wspiąłeś się całkiem wysoko, jednak w pewnym momencie przełożyłeś ciężar ciała na zbyt cienkie odgałęzienie. W efekcie spadasz dwa metry w dół, jednak na szczęście niższe gałęzie zamortyzowały Twój upadek. Podarłeś sobie ubranie, a Twoje ramiona i barki pokryte są siatką cienkich piekących ranek.
2 - Wspinaczka idzie Ci całkiem nieźle. Bez większego problemu odnajdujesz miejsca na ręce i nogi. W pewnym momencie pod Twoim butem coś zachrzęściło. Zerkasz i widzisz między ciasno zrośniętymi gałęziami szczelinę. Wsuwasz tam rękę i odnajdujesz garść złotych monet. Rzuć kostką i pomnóż ją razy 10 - znalazłeś tyle galeonów. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
3- Stanąłeś na korzeniach w bardzo niefortunnym miejscu. Masa Twojego ciała i spróchniały korzeń sprawiły, że wydrążyłeś dziurę w jednym miejscu. Noga wpadła Ci na dół aż po kolano i co gorsza - utknęła! Rzuć kostką i sprawdź co stało się dalej:
Spoiler:
Parzysta - poodrywałeś kilka cieńszych korzeni wokół kolana i po dłuższym wysiłku udało Ci się wyswobodzić. Odkrywasz na łydce dosyć głęboką ranę, z której nieprzerwanie sączy się krew. Jeśli masz minimum 10 punktów z magii leczniczej, możesz uleczyć się sam. Jeśli nie, potrzebujesz pomocy (uzdrowiciela bądź innej osoby z minimum 10 punktów z uzdrawiania w kuferku). Nieparzysta - wystarczył jeden nieostrożny ruch i powiększyłeś dziurę. Spróchniałe korzenie uległy pod naporem Twojego ciała w wyniku czego wylądowałeś z hukiem w ciemnym zagłębieniu pod drzewem. Jesteś poobijany i posiniaczony. Leżąc, wymacałeś w piachu szklanką kulkę, która po bliższych oględzinach okazuje się światełkiem dźwiękowym. Po przedmiot zgłoś się w odpowiednim temacie.
4 - wspiąłeś się bardzo wysoko i nie sprawiło Ci to większego problemu. Wydaje się, jakby drzewo samo chciało, byś wszedł na sam szczyt - gałęzie były ułożone w taki sposób, byś bez przeszkód mógł usiąść na najwyżej ułożonej gałęzi. Schodząc, źle postawiłeś stopę przez co straciłeś równowagę i zacząłeś spadać w kierunku skalnych półek. Dosłownie w ostatniej chwili, tuż przed zderzeniem, mogłeś usłyszeć dziwny szelest i zamiast na skale wylądowałeś na grubej i szorstkiej gałęzi. Jesteś pewien, że jej tu wcześniej nie było. Czy to drzewo się poruszyło? Czujesz w powietrzu dziwną aurę uniesienia... gdy opuszczasz to miejsce, masz wrażenie, że zetknąłeś się z jakąś tajemnicą. Tym samym zyskujesz + 1 pkt do dowolnej umiejętności. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
5 - ciężko było Ci znaleźć dobre miejsca na stopy i ręce. Wspiąłeś się do połowy jednak kosztem sporego zmęczenia i odcisków na dłoniach. Pech chciał, że w chwili, gdy odpoczywałeś, zerwał się silny wiatr. Porwał piasek ze ścieżki i sypnął nim wprost na Ciebie. Jesteś pokryty piachem i ziemią od góry do dołu, a oczy będą Cię piec przez Twoje następne trzy posty.
6 - o ile wspinaczka nie sprawiła Ci większych problemów, tak zejście na dół już tak. Nie sądziłeś, że jesteś aż tak wysoko! Nagle zdałeś sobie sprawę, że nie bardzo masz jak chwycić się gałęzi, by móc bezpiecznie zejść. Rzuć kostką.
Spoiler:
Parzysta - przysunąłeś się do pnia i w ten sposób udało Ci się znaleźć sposób zejścia. Niestety po drodze zgubiłeś buta, rozdarłeś sobie kawałek ubrania, a i we włosach masz sporo liści pokrytych jakimś klejącym śluzem, który trudno będzie zmyć.
Nieparzysta - udało Ci się wygiąć na tyle, by chwycić gałąź za swoimi plecami. Po drodze na dół nieopatrznie poruszyłeś głową i spotkałeś się z ostro zakończonymi odgałęzieniami - w efekcie nabyłeś bardzo bolesną ranę ciągnącą się od skroni aż do krańca policzka. Jeśli masz 5 punktów z uzdrawiania, dasz radę uleczyć się sam. Jeśli nie, potrzebujesz pomocy. Przez cały Twój następny wątek miejsce zranienia (nawet wygojone) będzie Cię mocno pobolewać.
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Zachciało jej się sportów. Wendy A. Royal była zdeterminowana, żeby wejść na to drzewo. Szukała wrażeń, bólu i wysiłku. Poszukiwała zapomnienia, ukojenia, a także ukarania siebie. Wiedziała, że gdy wróci w hogwarckie mury, w które nie powinna wracać, jej umysł zostanie przepełniony wstydem. Rodzice nic nie mówili, ale dziewczyna wiedziała, że im dalej w zapomnienie i przystosowanie się do rutyny życia, w końcu to, co teraz ukryte ujrzy światło dzienne. Ponownie jej brat Horace zostanie wywyższony, najlepszy... Chociaż i tak nigdy nie miała z nim szans, mimo że starała się, konkurowała z nim, rywalizowała o względy rodziców — teraz przegrała wojnę. Nie było mowy o rewanżu, kolejnej bitwie; to wszystko szlag trafił! W tej chwili, stojąc przed drzewem wspinaczkowym, nie myślała, że na szczycie drzewa rośnie tajemniczy owoc, który po spożyciu zapewnia szczęście i powodzenie przez najbliższą dobę. Właściwie to gówno ją to obchodziło, tak samo, jak zatęchłe merlińskie gacie dwa metry pod ziemią. Myślała tylko o tym, żeby wejść jak najwyżej i pokazać sobie, że potrafi pokonać samą siebie. Chwyciła za pierwszą gałąź, zapewne nie zdając sobie sprawy z konsekwencji swoich dalszych poczynań. Drzewo wydawało się bezpieczne, dzięki rozmieszczonym gałęziom, które wręcz kusiły, aby chwytać się ich i stawiać na nich stopy. Royal miała tylko jeden cel, chciała wysiłkiem pozbyć się złych emocji. Ponownie pragnęła oderwać się od swoich myśli, tylko za jaką cenę? Determinacja i koncentracja to, co właśnie chciała osiągnąć. Drzewo współpracowało z nią. Bez większego problemu odnajdywała sobie miejsca na ręce i nogi. W pewnym momencie zerknęła na ciasno zarośniętą gałęziami szczelinę. Odważnie wsunęła tam dłoń, odnajdując trzydzieści złotych monet. Los jej sprzyjał.
Okazało się, że Evie ma sporą racji co do temperatury na Saharze. W nocy było jej bardzo zimno, ale starała się nie przyznawać nikomu. Zwłaszcza krukonom z namiotu. Ba! Starała się nie przyznawać tego nawet przed samą sobą. Kiedy zaś udało jej się zasnąć to w namiocie robiło się strasznie duszno i gorąco. Dziewczyna bardzo lubiła gorące dni. Lubiła się na leżaczku wyciągać jak jakaś kocica czy zanurzać się w wodzie. Jednak to co się teraz na pustyni działo przekraczało jakiekolwiek granice. Korzystając z faktu, że pozostali smacznie sobie spali przebrała się w sportowy stanik i króciutkie spodenki i wymaszerowała na zewnątrz. Od razu poczuła na sobie promienie słoneczne. Nie wiedziała gdzie maszeruje właściwie, ale szła przed siebie. Były w końcu wakacje i musiała korzystać z wolnego czasu. Zgarnęła swoje ciemne (kiedyś rude) włosy i związała je w niesforny warkocz. Włosy sprawiały, że było jej jeszcze bardziej gorąco więc dlaczego miała się narażać na coś takiego?! U dziewczyny w domu sytuacja też nie była zbyt ciekawa. W momencie kiedy poroniła świat jej się zawalił. Rodzice nie mieli czegoś takiego jak instynkt rodzicielski. Nic nie wiedzieli. Nikt nic nie wiedział. I na dodatek przedstawili jej narzeczonego! Ona i narzeczony! To kiepskie połączenie. Ślizgonka nie miała zamiaru myśleć o czymś takim przez kilka następnych lat. Była jeszcze młoda, chciała się rozwijać. Chciała imprezować. Chciała poznawać ludzkie ciała! No dobra, może z tym ostatnim to była lekka przesada, ale taka była prawda. Chciała dowiedzieć się kim jest. Poznać siebie. To dlatego powiedziała pieprzyć to i wyprowadziła się. Rodzice jeszcze mieli cudowne bliźniaki. Wkurzające bliźniaki. Nienawidziła rodzeństwa. Nienawidziła rodziny. Zaczęła nienawidzić ludzi. To straszne. Poczuła taką wściekłość, że zaczęła się wdrapywać na drzewo. Nie wiedziała właściwie dlaczego to robi, ale czuła taką potrzebę. Zwłaszcza, że nie była tutaj sama. Musiała się rozładować. Jednak szybko zdała sobie sprawę, że to był jeden wielki błąd. Szybko zaczęła odczuwać zmęczenie. Ręce ją bolały i nie wiedziała co dalej. Ani wspinać się wyżej, ani schodzić. Idiotka. I kiedy zatrzymała się by pomyśleć zawiał wiatr a ona została obsypana cała piaskiem. Ze względu, że była spocona piasek idealnie się do niej przykleił. Nie to jednak było najważniejsze. Oczy. Ją. Cholernie. Piekły. - Kurwa mać- powiedziała i jej jedna ręka od razu powędrowała do twarzy. Oczy zaczęły się pocić. Zaraz. To nie poty tylko łzy! Nie pamiętała kiedy ostatnio ostatnio płakała. Nie chciała płakać. Zaraz na jej twarzy zrobi się błoto. Czy to aby na pewno dobry pomysł skakać z szesnastu metrów wysokości?
kostka 5
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
[Fabuła Moe i Jeremy'ego dzieje się w innym czasie, niż ta Wendy i Evie żeby nie wchodzić sobie w drogę ^ ^]
Jeżeli tylko w nowo poznanym miejscu pojawiała się możliwość przeprowadzenia na sobie jakiejkolwiek sportowej próby sił, z góry można było się spodziewać, że Morgan się tam niezwłocznie stawi, gdy tylko dotrze do niej wieść o istnieniu tego rodzaju atrakcji. Tak było również i tym razem, bo dziewczyna nie była zdolna odpuścić sobie próby zdobycia szczytu drzewa, gdy to tylko znalazło się w zasięgu jej wzroku. Najpierw jednak nacieszyła oko samym widokiem z dosyć odległej perspektywy, bo rzeczywiście było co podziwiać, a będąc już na miejscu pośród wyrastających wokół gałęzi, nie sposób było dostrzec pełni piękna całej scenerii. Zjawisko to zasługiwało przecież co najmniej na uwiecznienie go na zdjęciu. Z braku odpowiedniego wyposażenia, Moe zmuszona była jednak zachować ten widok dla siebie w swej niekoniecznie fotograficznej pamięci. Kiedy już zbliżyła się do jednego z korzeni drzewa, aby rozpocząć wspinaczkę, orientacyjnie zerknęła ku górze. Nie tylko podziwiała monumentalność długowiecznej rośliny, ale też powoli planowała swoje kolejne ruchy i badała odległości pomiędzy kolejnymi konarami.
Kostka: 1, wspinaczka i upadek w następnym poście : o
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
kostką:5 - też w następnym poście opiszę, bo robimy z tego wątek
Szwendał się po okolicy niepocieszony niepowodzeniami w podrywaniu. Może powinien dać sobie z tym spokój? Albo źle się za to zabierał? Nie był pewien. Na widok wielkiego drzewa zawieszonego między półkami skalnymi uznał, że skoro nie idzie mu z dziewczynami to może uda się wspiąć na sam szczyt? Tym razem miał na sobie biały podkoszulek na ramiączka i krótkie spodenki. Zrobił z dłoni daszek i przesłonił oczy, by wypatrzeć kto tam stoi i do kogo dołączy w trudzie wspinaczkowym. - Moe, ja ci mówię, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Nawet tu na siebie wpadamy. - odezwał się wesoło mimo, że miał w planach odpuścić sobie podrywanie i flirtowanie. Jakoś tak na widok brunetki trudniej było mu się trzymać swojego postanowienia. Ugryzł się w język. Już próbował ją oczarować i wydawała się odporna na każde jego słowo. Nie zaszkodzi próbować… dopóki na niego nie nawrzeszczy za nachalność. Stanął obok niej i oparł ręce na biodrach (własnych, w gwoli ścisłości). - Dobra, kto pierwszy na górze, co? Odważysz się ? - wyszczerzył się do niej wyzywająco. Wyprzedził ją i postanowił najpierw wdrapać się na półkę skalną, a dopiero potem na najniższa gałąź, by ominąć mało stabilne korzenie. Miał z tym mały problem, zziajał się, ale się nie poddawał. Zarzucił całe ramię na gałąź i oparł się o nią. - No dalej, Moe, liny ci nie zrzucę. - puścił do niej oczko i kontynuował wspinaczkę w towarzystwie dyszenia.
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Schowała do kieszeni garść złotych monet, zatrzymując się i podziwiając widoki. Odetchnęła dusznym, ciepłym powietrzem, zerkając w dal. Może szybko wzrastająca temperatura na Saharze w ciągu dnia sprawiała niedogodności, tak samo, jak pod osłoną nocy również w szybkim tempie spadała, Wendy podobała się ta pogodowa aura. Lubiła gorące dni, a w nocy mogła zażyć nieco chłodu — idealnie. Prawie mogłaby tu zamieszkać. Bardziej marzyły jej się jakieś wyspy karaibskie niż wieczny piasek, z jedną oazą na środku na zadupiu. Szybko poczuła, jak ubrania przyklejają się do jej szczupłego ciała. Tu nie trzeba było wiele, aby poczuć się zmęczonym i spoconym. Oddychała szybko, było jej cholernie gorąco. Zmęczenie fizyczne, powoli zagłuszało ten konflikt myśli w jej głowie. Czuła się świetnie. Lubiła sport. Kochała wysiłek. Zadowolenie malowało się na jej twarzy i za nic świecie nie mogła myśleć o zmęczeniu, a tym bardziej o poddaniu się; pragnęła wspinać się dalej. Dłonie chwytające gałęzie, stopy idealnie wyczuwające niepewny drzewny grunt. Wiedziała, że byłby to błąd, gdyby uległa pokusie, wchodząc wyżej i wyżej. Gorąco, zmęczenie, bezsilność... Ryzyko niemal było wypisane na tym drzewie, wręcz było częścią tego drzewa. Royal teraz musiała wykazać się rozsądkiem. Dbała o siebie o dietę, czy ćwiczenia; widocznie mniej o swój umysł, a może wręcz przeciwnie. Spojrzała gdzieś w dół i nieco trochę w bok, słysząc dochodzące z tamtej strony przekleństwa, ale to nie to zwróciło jej uwagę na @Evie Hemmer. Wendy należała do spostrzegawczych osób, wpierw ujrzała ślizgonke, która widocznie miała problem. Nie znała za dobrze Evie, ale kojarzyła, musiała w końcu Hemmer należała do domu Salazara Slytherina, zresztą Wendy nie mogłaby nie znać tak ładnej dziewczyny. Powoli i ostrożnie, zaczęła zmierzać w stronę koleżanki. Ręka za ręką, stopa za stopą. Szło jej naprawdę świetnie. Miała swój idealny dzień. W końcu znalazła się na wysokości Evie, jednak nadal była od niej nieco dalej, nie zamierzała podchodzić za blisko. Nie spieszyło jej się również na ratunek oblepionej piaskiem i chyba płaczącej dziewczynie. Oczywiście nie wyglądała tak, źle, żeby jej Royal nie poznała. - Piaski Sahary bywają zdradliwe. - Rzekła niespodziewanie, wskakując na jedną z grubych gałęzi i siadając na niej. Nie miała prawa się śmiać, mimo że widok żwirkowej Hemmer mógł bawić innych, tylko że Wendy ciężko było rozbawić saharowym piaskiem. Można było odnieść wrażenie, że Royal ostatnio w ogóle się nieśmiała. Widocznie nie miała do tego dobrych powodów.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zanim zdecydowała się na rozpoczęcie wspinaczki, uprzedził ją w tym Jerry. Oczywiście jednak nie od razu, bo z Dunbara był niezły czaruś, więc i tym razem nie przepuścił okazji, by na dzień dobry popisać się jakimś zalotnym tekstem. Czarownica jedynie przewróciła oczami, słysząc jego głos zza pleców, choć dość szybko się zreflektowała i przez dalszą część ich dyskusji postanowiła być miła. Albo przynajmniej milsza. - Jeremy, lepiej sobie odpuść, bo skręcisz kark i tyle będzie z naszego przeznaczenia. - obawiała się riposty w postaci wytknięcia, że jej na nim zależy, skoro martwi się o zdrowie starszego, choć niekoniecznie bardziej okrzesanego Gryfona, ale i tak uznała, że takie podpuszczanie go było tego warte. Był jedną z takich osób, które źle znosiły wmawianie im, że nie dadzą rady i charakter kazał im natychmiast robić wszystko na przekór takim bezczelnym obelgom. Zabawny typ. I jakże znajomy. Trochę, jakby patrzyła w lustro. Cholerni Gryfoni. - Za dużo gadasz, za mało się wspinasz. I już charczysz, jak wół. Trochę wysiłku Cię zabiło? - podpuszczania ciąg dalszy. Nie wiedzieć czemu, doskonale się przy tym bawiła. Ale, żeby nie być gołosłowną, sama również wspięła się na kamienną płytę, z której następnie zwinnie prześlizgnęła się na najbliższy solidny konar. Kto pierwszy na górze? Nie ma problemu.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Lubił osoby mające talent w odparowywaniu zaczepnych tekstów i dotrzymywaniu mu kroku w przekomarzaniu się. Moe była jedną z nielicznych osób mogących się pochwalić taką umiejętnością. Choć dała mu jasno do zrozumienia, że jest odporna na jego wrodzony czar, to nie mógł się oprzeć, by nie próbować raz za razem. Nie był w niej zadurzony, broń Merlinie, słowne potyczki były zwyczajnie przyjemne. Miała szesnaście lat, co go bolało, bo ten wiek powstrzymywał go przed co pikantniejszymi tekstami, które się cisnęły mu się na usta. Tak i teraz musiał ugryźć się w język, by nie zgorszyć Moe. - Skręcony kark nie powstrzyma przeznaczenia, mała Moe! - zawołał w trakcie wspinaczki. Dyszał jak lokomotywa parowa. Co chwila się zatrzymywał, nie mogąc znaleźć miejsca na stopy i dłonie. Czuł jak je sobie rano i obija, a jednak nie ustępował. Moe go podjudziła bardzo skutecznie. Nie ustąpi, by utrzeć jej nosa. - Jak na skręcony kark i śmierć jestem całkiem... żwawy... i ciepły. - zadyszka nie pozwoliła mu na kontynuację wspinaczki. Zawiesił się na gałęzi, otarł pot z czoła i odkleił z pleców koszulkę. Był przepocony, mokry i zziajany. To drzewo nie chciało gości, jak nic! A może jego? Miał chwilę relaksu na szorstkiej gałęzi, gdy ni stąd nie zowąd zerwał się wiatr. Był przyjemny, bo jakiekolwiek w tym upalnym klimacie. Niestety wiatr postanowił podzielić się nim szczodrze piachem. Jak w niego sypnęło… z trudem się przytrzymał. Schował głowę, ale i tak nie dał rady się osłonić. Jęknął, został od góry do dołu pokryty ziemią. Włosy to nowa mini pustynia. W gardle dodatkowa Sahara, do mokrego podkoszulka przylepiła się piaskowa warstwa drugiej skóry. Rozkaszlał się potężnie, łzy pociekły ciurkiem po policzkach, piekły jakby wsadził je do kominka. - U-u… umieram. - wyharczał i zaczął pocierać kłykciami powieki. Nie potrafił ich otworzyć. Właśnie transmitował się w piaskowego potwora. Już słyszał w uszach śmiech Moe, był pewien, że lada moment nadejdzie…
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Dziewczyna najwyraźniej lepiej znosiła trud wspinaczki i być może również rozsądniej dobierała kolejne gałęzie, między którymi przeskakiwała, czy też podciągała się za ich sprawą ku górze. W krótkim czasie znalazła się wyżej niż jej partner w tym wyczerpującym wyzwaniu. Jednak w pewnym momencie, po słowach Gryfona, zagotowało się w niej, przez co zaczęła się mniej koncentrować na precyzji ruchów, a bardziej na dążeniu do zamordowania tego ciemnowłosego przyjemniaczka. - Ja Ci dam 'mała'. - mruknęła gniewnie pod nosem i znacznie przyspieszyła tempo przedzierania się w stronę szczytu drzewa. Gdy nagle zerwał się wiatr, zerknęła w dół i zobaczyła, że prawdopodobnie znaczna większość jego impetu, jak i tego, co ze sobą niósł, trafiła się Jeremy'emu. Jadowicie wyszczerzyła ząbki, gdy jej twarz ozdobił prześmiewczo rozbawiony wyraz twarzy. Nie trwało to jednak długo. W tej samej chwili bowiem źle przeniosła ciężar ciała i straciła równowagę. Ratunkowe złapanie się najbliższej gałęzi nie pomogło, bo ta złamała się pod mocnym, instynktowym szarpnięciem wiedźmy. Davies runęła w dół, finalnie lądując tuż przy twarzy wyśmiewanego przed momentem kolegi. Z rozdartymi wzdłuż całego uda spodniami i odrapana, jak po ataku kilku wściekłych kotów. No ładnie. Ale wstyd. Westchnęła ciężko, łapiąc przy tym oddech. Na dziś chyba koniec ze sportami ekstremalnymi. - Czekaj, pomogę Ci. Ale ani słowa. - sięgnęła do tylnej kieszeni rozdartych jeansów po najzwyczajniejsze chusteczki higieniczne, ale, jak się okazało, nie uchroniły się one od powiewu piasku, więc przecieranie nimi gęby obsypanego Gryfona przynosiło raczej mizerne skutki. Na swoje obrażenia póki co nie zwracała uwagi. Nie było się czym przejmować. Poza tym, ktoś inny był w większej potrzebie.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Cierpiał sobie katusze, przewieszony luźno przez jedną z gałęzi. Im bardziej mrugał tym większy dyskomfort odczuwał. To chyba jedyny moment, kiedy jego twarz płynęły łzy, żłobiące ślady na pokrytych piachem policzkach. Darował sobie kontynuowanie wspinaczki. Nie tylko przez to, że nic nie widział, ale i przez ból rąk. Wycisk fizyczny niewarty świeczki, zwłaszcza w takim upale. Powinien dwa razy się zastanowić zanim podjął decyzję o wspinaczce. Słyszał gdzieś tam w tle rozwścieczone bliżej niezidentyfikowane pomruki Moe. Nie miał w jakikolwiek sposób okazać struchlenia i strachu przed gryfońskim gniewem. Bo to pierwszy raz któraś jest na niego wściekła…? I tak nie miał szczęścia, więc jedną zła dziewczyna wte czy we wte nie zrobi mu różnicy. Poza tym był cierpiący, a jak wiadomo cierpiący mężczyzna to umierający, któremu zostało kilka chwil życia. Jak się okazało, żył. Skąd wiadomo? Bo aż podskoczył słysząc rumor, a gdy jego mózg połączył z trudem fakty, aż się wyprostował i otworzył zaczerwienione i załzawione oczy. - Na kości skrzata, wszystko okej? - ledwie widział jej rozmazaną sylwetkę. Zlokalizował jej leżącą osobę naprawdę blisko. Zanim zdołał cokolwiek zrobić, Moe już wstała i nie dawała poznać po swoim głosie, że cokolwiek się jej stało. Ta zamiast rzucać się z mordem na niego, postanowiła pomóc. Jeremy'mu się zrobiło miło, choć też jego męska duma nie pozwala na zbyt wiele słabości. Próbowała coś mu pomóc, nie protestował jednak nie czuł ani odrobiny ulgi. Oczy piekły bez przerwy. - Hm, daj mi na chwilę tę chusteczkę. - po omacku wyciągnął rękę przed siebie i trącił ją niechcący w ramię zanim trafił na dłoń, z której zabrał bez pytania ją zabrał. Zawsze coś. Uwaga, Jeremy wygrzebał różdżkę z ukrytej kieszeni i przytknął materiał do jej krańca. Wiedział o anomaliach magicznych dotyczących zaklęć wodnych, jednak nie mógł chociaż nie spróbować. Może dopisze mu szczęście? Ślepemu i poturbowanemu, wiszącemu na gałęzi. Pierwsza próba - zasypał swoją rękę i ich blisko ułożone idą piaskiem. Coś tam przeklął pod nosem i ponowił zaklęcie Aquamenti. Różdżka czknęła, niechętnie, bo niechętnie ale powoli wyczarowywał wodę mocząc nie tylko chusteczkę ale ich nogi. Nie starczyło zaklęcia by ochlapać sobie twarz i plecy, ale miał cieknący wodą materiał! Nie sądził, że się uda, a tu proszę, jednak jakąś odrobinę szczęścia miał. - Spadłaś z drzewa prawie na mnie. Mówię ci, to przeznaczenie. Wszystko okej ? Ślepy jestem to masz szczęście, może ci uwierzę. - przecierał oczy i wyszczerzył się do niej mimo, że niezbyt dobrze widział.
Przy lądowaniu trochę się obiła, ale nie było to nic groźnego. W pierwszej chwili nie zwracała na to uwagi w ogóle przez zajęcie się pomaganiem Jerry'emu, a teraz po prostu zdała sobie sprawę, że skończy się najwyżej na kilku sińcach. Na dziś jednak temat wspinaczek i wygibasów zdrowiej byłoby już zamknąć. Tylko jak mieli zejść, on ślepy i ona skołowana? A skołowana na tyle, że dotyk jego ręki na ramieniu, a potem poczucie cudzych palców na dłoni z trudem w ogóle zarejestrowała. I nie, nie przeszkadzał jej. - To moje kości były zagrożone, nie skrzatów. Na Merlina, ile na Tobie jest tego piachu? Jesteśmy na drzewie, nie w piaskownicy. - przypadłość Gryfona nieco ją podburzyła, bo była zwyczajnie niewykonalna nawet, gdyby sam bardzo chciał sobie sprawić taką przykrość. Co w takim razie poszło nie tak? Oj, pójść nie tak to wszystko mogło dopiero teraz, bo Dunbar sięgnął po omacku po różdżkę. Prognozy stały się niepokojące, a dziewczyna zastanawiała się, czy nie zarządzić cichej ewakuacji. Ale wyjątkowo poszło nawet okej, pomimo wstępnych trudności wywołanych zakłóceniami. - Jakoś się wyliżę. Chyba, że znasz coś leczącego na rozcięcia, jak już tak machasz tym drewnem. - odparła po krótkiej chwili zastanowienia, stwierdzając w myślach, że kryzys piaskowy był powoli zażegnywany i dobrze byłoby wrócić do pełni sił, a potem zejść na ziemię.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Każdy ruch przypominał mu, że piasek ma wszędzie. Nie chciał sprawdzać gdzie go nie miał. Oczy piekły cholernie, chociaż musiał przyznać, że przecieranie ich mokrą chusteczką dało ulgę. Niestety ta się szybko porwała i musiał ją wyrzucić między gałęzie. - Oj, każdy musi chociaż raz w życiu zjeść piasek. To obowiązek każdego mądrego człowieka. - roześmiał się i odważył się na szersze otwarcie oczu. Nie było już tak źle, zamrugał i widział znacznie więcej. O, siedzieli całkiem blisko. Bardzo mu się to spodobało. Obrócił tułów na bok, pochylił kark i potrząsnął głową, by pozbyć się z włosów pustyni. Szelest wysypującego się piasku dał mu do zrozumienia, że sporo go na sobie miał. Odkleił koszulkę od siebie i się skrzywił od drapiących skórę drobinek. - Hm, chyba coś znam na takie rzeczy ale to lepiej na twardej ziemi, co? Ej, słuchaj, chyba cię zgorszę, ale nie wytrzymam, bo mnie coś trafi i nie będzie to gałąź. - mówił szczerze i ledwie skończył, a już ściągnął z siebie koszulkę. Miał na całym torsie i plecach przyklejoną warstwę piasku. Wywoływało to dyskomfort i jakiś słabszy rodzaj upierdliwego bólu. Starł z siebie trochę, ale przykleił mu się na skórze. Wykrzywił się. - Weź mnie walnij zaklęciem suszącym, okej? - popatrzył na nią błagalnie i jeszcze pomrugał parę razy, aby naturalnie zwilżyć siatkówkę oka. Wywnioskował, że zwyczajne Silverto raz dwa oczyści go z tych warstw i będą mogli organizować ewakuację na ziemię. Wolał nie leczyć na wysokości, jeśli nie jest to absolutnie niezbędne. Skoro już miał się za to zabrać, lepiej w mądrych warunkach.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
W czasie, gdy Dunbar zrzucał z siebie piasek, dziewczyna zorientowała się, że na sobie też ma spore pokłady pustynnego pyłu. Prawdopodobnie przez to, że od jakiegoś czasu z chłopaka po prostu sypało się na wszystkie strony. Pospiesznie przeczesała więc włosy z największych grudek i otrzepała białą koszulkę z długimi rękawami, jako tako doprowadzając się do porządku. Sprawdziła przy okazji status rozdartych spodni. Cały szew od połowy uda niemalże do kostki był zrujnowany, dziura miała nawet kilka cali szerokości w najmocniej zaatakowanym przez konar miejscu. - Ale jak ktoś Ci powie to samo o żółtym śniegu to mu nie wierz na słowo, co? - zażartowała, mimo wszystko doceniając dystans chłopaka do całej sytuacji. Gdy zdjął koszulkę błyskawicznie po swoim ostrzeżeniu, odrobinę się zmieszała i starała się nie zawieszać za bardzo na nim spojrzenia. Musiała być dzielna. Zwłaszcza chwilę później, gdy poprosił ją o magiczną pomoc. - Mm... - wydukała z nietęgą miną zanim na chwilę ją zatkało, bo nie bardzo wiedziała, jak powinna zareagować. Wymyśliła więc wymówkę na poczekaniu, tak, aby choć w minimalnym stopniu zachować twarz. - Nie ma mowy, Jerry, w tym momencie mój tyłek jest wart ratowania bardziej, niż Twój. Nieładnie. I jeszcze gorszysz nieletnich. - wypaliła i, odwracając się, zeskoczyła w dół, by potem wykonać jeszcze kilka pionowych susów, zanim wreszcie znalazła się na ziemi. Zdawała sobie sprawę, że źle się zachowała. Oraz, że Gryfon zapewne nie odpuści sobie jakiegoś miniśledztwa. W końcu trochę się znali, a on nigdy nie widział jej z różdżką w ręce. A po tej sytuacji mógłby nawet zacząć coś podejrzewać... Szlag.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Odzyskał wzrok, to i mógł już dostrzegać wiele rzeczy. Jak na przykład ogromną dziurę w jej ubraniu, dzięki czemu mógł podziwiać odsłoniętą nogę od uda aż do kostki. Taktownie nie wpatrywał się w te okolice, choć naprawdę go korciło. Mógłby udawać ślepego i niby przypadkiem mieć tam zwrócone oczy, ale znając życie Moe raczej się domyśli i narazi się na jeszcze większą złość z jej strony. - Kurczę, dzięki za ostrzeżenie, życie mi uratowałaś. - jego śmiech był zapewne słyszalny w obozowisku. Uwielbiał się z nią przekomarzać. Próbował jakoś z siebie strzepać piach, choć nie było to łatwe zważywszy, że był przecież przepocony. Przydałoby się zanurzyć w wodzie… może spróbuje rzucić jeszcze kilka zaklęć wodnych i zaryzykuje zakopanie ich w zaspie z jakąś częścią nadziei na ochłodę? Nie miał oporów przed zdjęciem podkoszulka mimo, że nie był aż tak imponująco zbudowany jak na przykład Matt czy Elijah, którzy ćwiczyli w quidditchu latami. Chodzi o fakt, że logicznie uargumentował pół nagość i to mu wystarczyło. Poza tym Moe nie wrzasnęła w proteście więc czemu miałby się powstrzymać? - Gorszę? Ej, no serio, to nie jest przyjemne, ciesz się, że ciebie to nie spotkało. - a jednak zaprotestowała, więc niechętnie popatrzył na swój podkoszulek. - Ale ja przecież też się martwię o zdrowie twojego tyłka! - zawołał, gdy zeskakiwała, a i się roześmiał iście żartobliwie, bowiem nie potrafił się powstrzymać. Wzdrygnął się od piachu na ciele i też rozpoczął żmudną wycieczkę na dół. Nie szło mu to tak dobrze jak dziewczynie zważywszy na poobijane dłonie, ale jakieś dwie minuty po niej stanął na ziemi i o dziwo, ubrał się niechętnie z powrotem. Jak tylko wróci do namiotu, wyskakuje z tego dopóki nie znajdzie sposobu na podtopienie się w jakiejkolwiek wodzie. I dopiero, kiedy popatrzył na faktycznie poobijaną Moe aż otworzył szeroko oczy i pacnął się otwartą dłonią w czoło. - Cholera, ty masz jeszcze namiar. Zapomniałem. Serio. Chociaż raz dobrze, że mnie nie posłuchałaś. Ale hej… - starł dłonią piach z karku. Czy kiedykolwiek pozbędzie się go z ciała?! Podszedł do Gryfonki delikatnie uśmiechnięty, a w jego zaczerwienionych oczach czaiły się jakieś złośliwe blaski. Dzielnie nie patrzył na tę odsłoniętą nogę. Nie pomoże jej w łataniu dziury, oj nie. Będzie udawać, że nie umie. - Przyznaje, zdrowie twojego tyłka jest ważniejsze niż moja klata. To gdzie rzucić zaklęcie łatające? - takiego wyszczerzu, jaki właśnie zademonstrował mógłby mu pozazdrościć męski wil. Skrzyżował dłonie na ramionach i patrzył na dziewczynę wyczekująco. W środku nosiło go z radości, aż przestąpił z nogę na nogę. Podobał mu się tok rozmowy. Bardzo.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie odczuła żadnego nachalnego spojrzenia ze strony Jerry'ego, jeżeli chodziło o jej odsłoniętą nogę. Zresztą, Brawurka z longsleeve'a obroniłaby ją przed ewentualnymi natrętnymi oczami, co do tego nie miała wątpliwości. Chłopak, choć pewnie nie ze względu na mierzący go wzrok jednej z Atomówek, zachowywał się przyzwoicie. I ona też próbowała nie wlepiać szmaragdowego wejrzenia w piaszczystą klatę. Uwagę o tym, że wolałaby nie być na jego miejscu skomentowała z uznaniem, choć krótko, zwykłym kiwnięciem głową i uśmiechem pod nosem. To rzeczywiście nie byłoby nic wesołego, mieć połowę zawartości pustyni pod wszystkimi warstwami ubrań. - O czym Ty mówisz, zwyrodnialcu, mam ranne lewe przedramię i łydkę z tej samej strony. Od tyłka się odstosunkuj. - oczywiście, że się zgrywała. W końcu sama zaczęła ten temat. Więc tym razem doskonale było słychać, że nawet nie udaje złej, który to efekt dotychczas usiłowała zachowywać. Na uwagę dotyczącą namiaru otworzyła szeroko oczy, po czym na jej twarzy pojawił się szeroki, pełen ulgi uśmiech. Brakowało tylko stwierdzenia 'taaak, oczywiście, że to przez namiar, bo wcale nie jest tak, że za grosz nie umiem czarować'. - Chcę coś zjeść. Jeżeli nadal masz zamiar rzucać swoje znachorskie uroki i mi pomóc, to czuj się zaproszony na... - no niby na kawę, tylko czy na pustyni podają takie rzeczy? Powinni znać kawę, być może również herbatę. Większym pytaniem było to, co w takim miejscu się właściwie je. Zaciekawiło ją to. Miała zamiar natychmiast się o tym przekonać. Niezależnie od tego, czy pchał ją ku temu głód, czy ciekawość. - Na to, co tu podają. - zakończyła, wzruszając ramionami. Czuła, że obydwoje skorzystają na jakimś tutejszym posiłku, o ile okaże się jadalny. Bo poza tym jednym kryterium właściwie nie stawiała innych wymagań.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Uniósł obie ręce w geście poddania i przypomniał sobie, że go bolą. Popatrzył na wnętrze swych dłoni i westchnął, bo ze wszystkich obrażeń świata najbardziej stronił od krzywdzenia rąk. Były niezbędne do warzenia eliksirów i obmacywania bez nich byłby bezradny jak dwudniowy nieśmiałek. - Nie wiesz co tracisz, ale grzecznie przestaję się nim interesować. - odparł o dziwo potulnie, aby przypadkiem nie przekroczyć niewidzialnej granicy. Co prawda był bardzo, ale to bardzo rozczarowany, że nie dane będzie im kontynuowania leczenia tyłka i innych obrażeń, ale do gorzkiego posmaku dostawania kosza powoli się przyzwyczajał. Czas zaakceptować fakt, że dziewczyny lubią go, ale katastrofalnie sfriendzonowanego. Niezbyt wiedział skąd na jej twarzy taki błogi uśmiech, bo raczej nie śmiał podejrzewać, że to z powodu jego obecności. Popatrzył na nią podejrzliwie, a ta nagle zaprosiła go by poszli gdzieś się napić i tam w spokoju połatać. Podszedł do niej i popatrzył prosto w jej źrenice - może uderzyła się w tę gałąź naprawdę mocno, skoro brzmiała jak jakaś opętana? - Nie ma opcji. Nie dam się nigdzie zaprosić. - prychnął dotknięty do żywego. - To JA mogę zaprosić CIEBIE, a nie na odwrót. Więc ZAPRASZAM, ale jeszcze nie wiem gdzie. Na żywioł, co? I tam coś tam popatrzę na tę łydkę i przypomnę sobie jak się czaruje. - przekomarzał się dalej. - O, to możesz już kminić jak przekonać mnie do załatania dziury w twoich spodniach, bo wiesz, że mogę to zrobić szybkim zaklęciem. - wypiął dumnie pierś ucieszony, że może znów się targować i negocjować nagrody. Razem, poobijani, ale wyszczerzeni ruszyli na przeczesywanie obozowiska w poszukiwaniu zacienionego miejsca z dostępem do jakiegokolwiek wodopoju.
Na urlopie ludzie powinni wypoczywać, a jednak Leonel nie potrafił usiedzieć kilku godzin na plaży. Jasne, w tym upale przyjemnie nieraz było zrobić sobie przerwę, zapomnieć o troskach dnia codziennego, schłodzić się w jeziorze i wypić kolorowego drinka z palemką, ale po czasie zaczynało go już nosić i musiał on uzupełnić swoją palącą potrzebę zapewnienia organizmowi choć minimalnej dawki adrenaliny. Porozmawiał więc w wiosce z tubylcami, chociaż… rozmowa to chyba zbyt duże słowo, skoro w połowie składała się ona ze znaków migowych, które z prawdziwym językiem migowym zbyt wiele wspólnego nie miały, ale jakimś dziwnym trafem ktoś w końcu wskazał mu drogę do drzewa wspinaczkowego. Prawdę mówiąc Leonel początkowo zbagatelizował temat. Drzewo wspinaczkowe? Dla kogoś takiego jak on, kto ćwiczył i dbał o nienaganną formę, brzmiało to dziecinnie prosto. Z braku jednak innych, bardziej zachęcających perspektyw, udał się we wskazane miejsce i musiał przyznać, że mocno się pomylił. Cel miał z pewnością powyżej trzydziestu metrów, co stanowiło już pewne wyzwanie. Poza tym na pierwszy rzut oka potencjalne trasy wyglądały dość skomplikowanie. Gałęzie rozchodziły się niemalże we wszystkich kierunkach, w dodatku drzewo położone było pomiędzy dwiema skalnymi półkami, które mogły pomóc, ale i przeszkodzić we wspinaczce. Bez żadnych dodatkowych zabezpieczeń pokonanie drogi na szczyt wydawało się niebezpieczne, ale czy to nie tego właśnie szukał? Poza tym dopiero teraz przypomniała mu się opowieść jednego z plemieńców, który to wspominał, że podobno na szczycie drzewa rośnie tajemniczy owoc, po którego spożyciu człowiek może liczyć na szczęście i powodzenie przez najbliższą dobę. Akurat w takie bzdety młody Fleming może i nie wierzył, ale z drugiej strony… jeśli udałoby mu się wspiąć na samą górę, to dlaczego miałby nie spróbować? W każdym razie nie zamierzał podchodzić do swojego zadania przed opracowaniem odpowiedniego planu. Już taki był, że zawsze musiał wszystko dokładnie przemyśleć, na chłodno dokonać kalkulacji, a że miał do czynienia z monstrualnym wręcz obiektem, musiał mu się dokładniej przyjrzeć. I tak też zrobił, a korzystając z chwili przerwy, wyciągnął z kieszeni lnianych spodni paczkę papierosów i zapalił jednego. Nie ma to jak pociągnąć dymka tuż przed wysiłkiem fizycznym, czyż nie? No cóż, nie tak to chyba szło, ale nie samym zdrowiem człowiek żyje. Nie narzekał raczej na swoją kondycję, więc od czasu do czasu mógł sobie pozwolić na solidną dawkę nikotyny, napędzającą krew płynącą w żyłach. Zresztą w tym przypadku lepszy papieros niż szklanka whiskey, bo alkohol niewątpliwie nie ułatwiłby mu zdobycia tego szczytu.
Kostka: 1 (zostanie opisana później, bo wątek)
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Choć Sahara była wprost idealnym miejscem do tropienia artefaktów to nie byłam specjalnie zadowolona, że Szef Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów wysłał mnie na urlop - dwa tygodnie to był dość krótki czas, ja jednak czułam, że nie powinnam na tyle opuszczać Ministerstwa. Gdybym chociaż została w domu albo wybrała się do rodzinnej posiadłości we Francji, ale nie... musiałam narobić głupot i posłuchać rad Cassiana. Tym samym wylądowałam na pustyni, gdzie może mogłam nałapać się artefaktów, ale absolutnie nie miałam szans na komfortowy wypoczynek - piaskowe masy i upał były dla mnie raczej męką niż przyjemnością. Moja szkocka krew ciągnęła raczej w stronę miejsc o klimacie umiarkowanym, zaś dusza artysty preferowała odpoczywać w towarzystwie sztuki, a nie w kurortach. Skoro już jednak tu przybyłam to należało wykorzystać okazję i zobaczyć to co było godne uwagi. Przeszłam kilka tutejszych targów by powyciągać informacje z tubylców - nie było łatwo, jednak w końcu jednak francuskojęzyczny Algierczyk mieszkający od lat w Egipcie opowiedział mi o drzewie wspinaczkowym. Byłam odrobinę sceptycznie nastawiona do legend o cudownym owocu, niemniej jednak miejsce to wciąż wydawało mi się całkiem godne uwagi. Po odpowiednim przygotowaniu (Aurora Therrathiel w spodenkach była widokiem co najmniej tak częstym jak pierścień Hannibala na środku ulicy Pokatnej) udałam się we wskazane przez mężczyznę miejsce. Najwyraźniej nie błam jednak sama. Jakież było moje zdziwienie kiedy na miejscu zamiast kolejnych dzieciaków spostrzegłam odrobinę starszą twarz. Widok mężczyzny wyraźnie wskazywał na to, że nie jestem na tym wyjeździe jedyną osobą odstającą wiekiem i życiowym doświadczeniem. - Co za miła niespodzianka - powiedziałam spoglądając z uśmiechem na palącego mężczyznę - Zamierzasz spróbować?
Leonel był akurat rad z nieco dłuższego urlopu, bo nie ukrywał, że był już porządnie zmęczony pracą, która zresztą w ostatnim czasie pochłonęła go do cna. Jego entuzjazm znacznie jednak zelżał, kiedy dowiedział się, że udaje się na Saharę. Być może rzeczywiście było to dobre miejsce do tropienia drogocennych artefaktów, ale nie po to wziął wolne, żeby znowu harować. Nie zamierzał więc przez te dwa tygodnie zajmować się przemytem, o ile rzeczywiście nie przytrafi mu się jakaś niepowtarzalna okazja. Brał takie okoliczności pod uwagę, chociaż w głębi duszy miał nadzieję, że nie przytrafi mu się żadna ciekawa oferta. Naprawdę chciał się odciąć i przez jakiś czas wypocząć od swoich obowiązków, ot chociażby próbując wspinaczki na ponad trzydziestometrowe, rozłożyste drzewo. W takim skwarze nie była to wcale łatwa sztuka, choć i tak miał wrażenie, że ostatnie dni pozwoliły mu się nieco przyzwyczaić do wysokich temperatur. Jego ubrania nadal kleiły się do ciała, a on nadal męczył się i narzekał, ale czuł się i tak znacznie lepiej niż na początku wycieczki. Wyrzucił peta gdzieś w kupę piachu i już miał zrobić pierwszy krok w drodze na szczyt, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Instynktownie odwrócił się w tym kierunku, dostrzegając nieznajomą kobietę, która z podobnym zacięciem co i on spoglądała na drzewo wspinaczkowe. Czyżby zyskał właśnie przypadkiem rywalkę? Jej słowa utwierdziły go w tym przekonaniu. - Raz się żyje. – Odpowiedział z delikatnym uśmiechem, dając jej do zrozumienia, że nie przyszedł tutaj tylko dla ładnych widoków. Nie ruszył się jednak nawet o milimetr, lustrując twarz swojej nieoczekiwanej towarzyszki. Skoro i ona paliła się do wspinaczki, może warto by było rzeczywiście dodać do tego spotkania pewną nutę rywalizacji? Zawsze to dodatkowy zastrzyk adrenaliny. - Kto pierwszy na szczycie, ten… - Rozpoczął swą wypowiedź, spoglądając wymownie na partnerkę doli lub niedoli. Nie miał pomysłu na ewentualną nagrodę dla zwycięzcy, poza tym nie chciał się rządzić, dlatego też pozwolił jej dokończyć swoją myśl. Miał przy tym nadzieję, że kobieta podejmie wyzwanie, ale jednocześnie nie wymyśli niczego, co mogłoby mu się odbić czkawką.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Byłam zaskoczona - zarówno tym jak łatwo przyszła mi tak spontaniczna propozycja, ale także temu, że mężczyzna od razu przystał na wyzwanie. Moje działania były niemal zawsze bardzo wyważone, dlatego podejmowanie spontanicznych i nie do końca bezpiecznych decyzji było dla mnie czymś niespotykanym, mimo iż po udziale w pojedynkach dziwnie nabrałam chęci na rywalizację. - Hmm - mruknęłam przeciągle zastanawiając się co mogłoby być ewentualną nagrodą za wygraną - Jeśli nie wystarczy ci sam prestiż i radość z wygranej to możemy umówić się, że przegrany stawia kolację i drinka. Chyba, że wymyślisz coś ciekawszego. Zapewne gdybym znała mężczyznę dobrze zaproponowałabym wysoką kwotę galeonów albo coś co byłoby dla niego trochę bardziej upokarzające, niemniej jednak w tym momencie było mi bardzo trudno przewidzieć jego fizyczne możliwości - choć wyglądał raczej na sprawnego fizycznie, to trudno było mi wyrokować jak radzi sobie ze wspinaczką po drzewach. Ja sama, choć absolutnie na to nie wyglądałam, nabrałam takiej wprawy podczas pracy przy przemycie - niewątpliwie nie pasowało to ani do wizerunku poważnej Pani z Ministerstwa, ani tym bardziej do córki eleganckiego rodu. Moje możliwości nie były jednak na tyle zaawansowane, abym mogła powiedzieć, że mężczyzna nie ma ze mną szans.
Spontaniczne spotkania i decyzje często przynosiły nieoczekiwane efekty, ale dzięki temu było przecież znacznie ciekawiej. Człowiek potrzebował od czasu do czasu w swym życiu paru niespodzianek, zastrzyku adrenaliny, a rywalizacja o to, kto jako pierwszy stanie na szczycie drzewa wspinaczkowego wydawała się spełniać obie te cechy. Leonel nie był pewien jak mu pójdzie. Podchodził do wyzwania z entuzjazmem, wszak był osobą wysportowaną, a i we wspinaczce miał jakieś doświadczenie. Zabawne, że nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, że są znajomymi po fachu. On sam także przeżył wiele interesujących przygód podczas przemytu różnego rodzaju magicznych przedmiotów czy artefaktów. Tyle że on nie pracował przy tym w Ministerstwie Magii. - Właściwie taka nagroda mi odpowiada. – Odpowiedział z ledwie widocznym uśmiechem. Prawdę powiedziawszy była ona lepsza niż walka o jakąś zawrotną sumę galeonów. To nie tak, że jej nie miał, ale musiał trochę przyoszczędzić, jeśli po powrocie do Londynu zamierzał otworzyć swój własny lokal. Od kolacji i drinków nikt jeszcze nie zbankrutował, a co więcej, była to dobra okazja, żeby lepiej się poznać. W końcu nie wiedział tak naprawdę nic o tej przypadkowo napotkanej kobiecie. Może tylko tyle, że najpewniej dobrze się wspinała, bo w innym wypadku wątpił, by z taką werwą podeszła do ich wspólnego zakładu. - Na trzy, cztery… - Odliczył sekundy dzielące ich od startu, a kiedy rozpoczęli, ruszył prędko do przodu, licząc że zdobędzie przewagę już od samego początku. – Powodzenia. – Rzucił jeszcze po drodze, ale zaraz zamilknął, koncentrując się na swoim zadaniu. Wpierw wdrapał się na jedną ze skalnych półek, by z niej wskoczyć na pierwsze grube gałęzie. Przez chwilę czuł się jak ryba w wodzie, wdrapując się coraz wyżej i wyżej. Ta łatwość stojącego przez nim wyzwania i przesadna pewność siebie w końcu doprowadziły go jednak do zguby. Przełożył ciężar ciała na zbyt cienkie odgałęzienie i w efekcie runął jak długi, spadając ze dwa metry w dół. Gałęzie zamortyzowały jego upadek, ale mimo tego podarł sobie swą lnianą koszulę, a jego ramiona i barki pokryte byłe krwistymi rysami. Jęknął cicho z bólu, ale stwierdził, że na zaklęcia leczące będzie czas później. Na razie musiał chociaż spróbować nadrobić zaległości. Mimo bólu podniósł się więc i zaczął wdrapywać się wyżej. - Od dawna się wspinasz? – Zagadał przy tym, licząc chyba trochę na to, że rozmową uda mu się podburzyć koncentrację rywalki.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Pod drzewem wspinaczkowym nie znalazł się bynajmniej dlatego, że chciał uwiecznić je na zdjęciu. Wyjątkowo znajdował się poza namiotem bez aparatu, który trzymałby w ręku, albo zawieszony na szyi. Był artystycznie nagi, a na twarzy wymalowaną miał determinację. Popatrzył na swoje dłonie, nie zastanawiając się dlaczego właściwie to robi. Pobyt na Saharze był dla niego pechowy i pełen kontuzji i bez tego typu głupot, a jednak... nie potrafił się powstrzymać. Słyszał sporo plotek na temat tego drzewa i postanowił, że nie wyjdzie stąd dopóki się z nim nie zmierzy. Metamorfomagicznie skrócił nieco swoje włosy, aby nie wchodziły mu w oczy kiedy będzie się wspinał i postawił stopę na pierwszej gałęzi. Zaraz odnalazł wzrokiem drugą, wyższą, której chwycił się ręką. Już po kilku „piętrach” stworzonych z gałęzi doszedł do wniosku, że podoba mu się ta zabawa; łączyła w sobie to co lubił najbardziej – czysto fizyczne umiejętności oraz element planowania i wybierania jak najdogodniejszej drogi aż na sam szczyt. Nie miał problemu z odnajdywaniem miejsce na ręce i nogi, z prawdziwie krukońską wnikliwością analizował co i jak powinien zrobić w następnej kolejności. Naprężał mięśnie kiedy trzeba było nieco się podciągnąć i kulił się gdy musiał przecisnąć się między gałęziami. Wspinaczka była przyjemna, liście zapewniały cień i paradoksalnie tu na górze było chłodniej niż gdziekolwiek indziej. W pewnym momencie pod jego butem coś zachrzęściło nienaturalnie. Zatrzymał się, by sprawdzić co to takiego i ze zdziwieniem odnotował, że między gałęziami zaciśnięta była sakiewka. W takim miejscu raczej próżno było szukać właściciela, dlatego po prostu włożył ją do kieszeni, nie czując się z tym nieuczciwie nawet w najmniejszym stopniu. Nie doszedł na samą górę, nie czuł takiej potrzeby. Zamiast tego wybrał szeroką, solidnie wyglądającą gałąź i usiadł na niej, zatrzymując się na dłuższą chwilę żeby popodziwiać widoki i w spokoju zebrać myśli. O dziwo nie żałował, że nie jest w stanie uwiecznić na kliszy obrazka, który rozciągał się przed jego oczyma... chciał, by ten należał tylko do niego.
- Nie dziękuję - rzuciłam tylko i wraz z sygnałem startu ruszyłam w górę. Początkowo mężczyźnie szło lepiej niż mi - chociaż poruszałam się zwinniej niż on (co zapewne kolidowało z moją elegancką aparycją), to był on zdecydowanie silniejszy co ułatwiało mu pewne manewry - musiałam włożyć w poszczególne podciągnięcia więcej wysiłku niż on, co sprawiało, że finalnie byłam minimalnie wolniejsza, miałam jednak nadzieję, że skupienie i zaangażowanie pozwolą mi zdobyć przewagę. Nie musiałam jednak aż tak ciężko pracować na to by wyminąć mężczyznę - jego buta doprowadziła do upadku, a chwila nieuwagi doprowadziła do tego, że stracił do mnie mniej więcej półtorej metra, na dodatek raniąc się na tyle mocno, że zdecydowanie nie był już w pełni sił. Mimo to nie zamierzałam przerywać rywalizacji - jeśli chciał się poddać to mógł dać znać, niemniej jednak z mojej strony taka propozycja nie wypłynęła. Po chwili wrócił do gry - byłam zaskoczona wytrwałością, bo w gruncie rzeczy poza samą sobą, czy Cassianem, nie znałam zbyt wielu aż tak upartych osób. Wywołało to we mnie podziw, którego nie zamierzałam jednak pokazać nie chcąc, by przerodziło się to w moją słabość. - Na tyle długo, żeby nie spaść - zażartowałam nawet nie obdarzając mężczyzny spojrzeniem. Wiedziałam, że próbuje zagadać, żeby podburzyć moją koncentrację, nie było to jednak problemem. Równie dobrze mógł snuć monologi lub inicjować poważną rozmowę na temat sytuacji politycznej w naszym kraju - przemytnictwo nauczyło mnie skupiania się na celu, ale także podzielnej uwagi. - Mam nadzieję, że nic Ci się nie stało - dodałam jeszcze, okazując współczucie. Mimo wszystko ludzkie odruchy były istotniejsze niż współzawodnictwo. W pewnym momencie usłyszałam dziwny chrzęst pod stopą - zatrzymałam się dosłownie na dwie sekundy, żeby zregenerować siły i w tym samym czasie sięgnęłam do tego miejsca dłonią. Okazało się, że ktoś zagubił w tym miejscu cztery dziesieciogaleonówki. Wepchnąwszy je do kieszeni spodenek ruszyłam dalej, podciągając się na gałęzi. Byłam niemalże pewna, że mężczyzna wykorzystał chwilę mojego rozproszenia, by przyśpieszyć i zmniejszyć różnicę między nami.
Próbował nadrabiać zaległości, co zdecydowanie nie było łatwe, zważywszy jeszcze dodatkowo na fakt, że jego rywalka znała się na rzeczy. Co chwila podciągał się na jakiejś solidniejszej gałęzi lub wspinał na skalną półkę, ale problem tkwił w tym, że każdy ruch sprawiał mu niesamowity ból. Ranki niby wyglądały na płytkie i niegroźne, ale było ich tak wiele, że trudno było o nich zapomnieć. Ten upadek pokrzyżował mu plany, co nie oznaczało oczywiście, że Fleming zamierza się poddać. To prawda, kiedy trzeba, bywał uparty, a że uwielbiał tę nutę adrenaliny i rywalizacji, tym razem nie mógł sobie ot tak odpuścić. Obserwował więc uważnie poczynania Aurory, bo to motywowało go do włożenia w swoje zadanie jeszcze większego wysiłku. Poza tym, nie powiedziałby tego na głos, ale spoglądał na trasę, jaką obrała kobieta, żeby w razie kolejnych komplikacji podpatrzeć jej ruchy. Raz na tym skorzystał, ale mieli zupełnie inny sposób wspinaczki i inną posturę, więc nie zawsze było to aż tak przydatne. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy jego przeciwniczka zażartowała w odpowiedzi na jego pytanie. Chciał ją zdekoncentrować rozmową, ale już w tym momencie wiedział, że tego rodzaju nieczyste zagrania w ogóle na nią nie podziałają. Miała podzielną uwagę, a ponadto była wyjątkowo skoncentrowana na osiągnięciu celu. Zrezygnował więc z tego rodzaju działań, a zamiast tego jeszcze podkręcił tempo. Ryzykował co prawda w ten sposób kolejną chwilą nieuwagi lub upadkiem, ale jednocześnie wiedział, że w innym przypadku nie zdoła doścignąć swojej towarzyszki. - Nie tym razem. Nadal musisz uważać na tyły. – Rzucił wreszcie spokojnym tonem, chociaż zdarzało się jeszcze, że nadal jęknął z bólu przy nieco bardziej gwałtownym ruchu. Mimo wszystko piął się ku górze, licząc na to, że uda mu się jeszcze wyjść na prowadzenie. Na razie pozostawał za plecami Aurory, ale zdołał już praktycznie zniwelować różnicę, jaka powstała pomiędzy nimi po jego niefortunnym wypadku. - Czego tam szukasz? – Zapytał nagle, widząc jak kobieta na pewnym etapie trasy na chwilę się zatrzymała. Myślał, że jedynie po to, by zregenerować siły, ale przypadkiem dostrzegł jak sięga po coś ręką. Ciekaw był, co też znalazła wśród skał i zieleni.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Nie musiałam się oglądać za siebie, żeby zorientować się, że mężczyzna z niepokojącą szybkością nadrabia straty - chyba początkowo nie doceniłam jego umiejętności. Musiał być naprawdę dobry, skoro przy obtłuczeniu był w stanie w tak szybkim tempie mnie doganiać. Nie dało się ukryć - chociaż byłam bardzo zwinna i dość szybka, a fakt, że nie byłam ciężka dawał szersze pole do popisu w kwestii wyboru ścieżki wspinaczki, to bez wątpienia nie mogłam dorównać mężczyźnie w kwestii siły, a tego nie dało się niestety nadrobić chęcią rywalizacji. Części ograniczeń natury fizycznej nie dało się niestety przejść bez pomocy magii, mimo to robiłam co mogłam, żeby wygrać, albo przynajmniej nie przegrać z kretesem. - Gdybym nie musiała, nie byłoby zabawy - odparłam. Samo wspinanie się na skały czy drzewo nie było dla mnie szczególnie atrakcyjne - co innego potencjalna szansa na odkrycie jakiejś tajemnicy albo jeszcze lepiej - szansa na rywalizację. - Znalazłam galeony - rzuciłam bez cienia wahania. Gdybym znalazła coś naprawdę cennego, na sto procent ukryłabym tę wiadomość przed moim towarzyszem, jednak nie czułam potrzeby ukrywania wiadomości o kilku monetach. W gruncie rzeczy prawdopodobieństwo, że był kimś kto zamordowałby mnie dla czterdziestu galeonów było raczej nikłe, a nawet gdyby jakimś cudem tak było to doświadczenie pozwoliłoby mi poradzić sobie z niespodziewanym atakiem - Patrz pod nogi, może też coś upolujesz.
Wszystko miało swoje plusy i minusy. Drobna postura i zwinność ruchów rzeczywiście pozwalała Aurorze wybrać znacznie więcej możliwych tras, ale siłą nie mogła przecież równać się z mężczyzną, który w dodatku regularnie dbał o swoją formę. Jego rany zdecydowanie działały na niekorzyść, ale dobrze, że nie zdecydował się poddać. Znajdowali się teraz na podobnej wysokości, a gałęzie były znacząco oddalone od siebie. Tężyzna fizyczna i niewielka różnica we wzroście sprawiała więc, że tym razem to Leonel miał przewagę. Oczywiście nadal nadrabiał straty, ale sytuacja napawała go optymizmem. - To fakt. Bez tej nuty rywalizacji zdecydowanie nie byłoby tak ciekawie. – Odpowiedział jej ze spokojem, poszukując kolejnej skalnej wyrwy, o którą mógłby zaczepić swojego buta. Znalazł jedną, niewielką i o mało co nie ześlizgnął się znowu w dół. W ostatniej chwili uczepił się jakiegoś grubszego konara i podciągnął do góry, co uratowało go przed kolejnymi obrażeniami. Swoją drogą zdawało mu się, że siatka jego cienkich ranek na plecach i barkach powoli przestaje piec, choć być może po prostu przyzwyczajał się już do tego nieprzyjemnego uczucia. - Widzę, żeś w czepku urodzona. – Westchnął ciężko, bo sam nie pogniewałby się o takie znalezisko. W tym momencie bardzo przydałby mu się nagły zastrzyk gotówki, bo nie oszukujmy się, zanim jego pub zyska popularność i naprawdę się rozbuja, będzie musiał chwilę przebiedować. Mimo wszystko zbył komentarz kobiety, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ta próbuje go rozproszyć. Pewnie, patrz pod nogi, szukaj skarbów. Pod nogi rzeczywiście patrzył, ale w zupełnie innym celu – po to, żeby znów nie runąć w przepaść, bo z tej wysokości mógłby sobie wyrządzić o wiele większą krzywdę. Szedł więc dalej po jednej z szerszych półek skalnych, by zaraz przeskoczyć na następną, znajdującą się niedaleko tej pierwszej. Potem jeszcze jeden skok i podciągnięcie się na gałęzi i… trudno powiedzieć czy można było się tego spodziewać, ale praktycznie zrównał się z Aurorą. - Może upoluję wygraną? – Pozwolił sobie na mały przytyk, chociaż miał świadomość tego, że szala zwycięstwa nie przechyliła się jeszcze na żadną stronę. Wybrali inne trasy, więc póki co nie można było przewidzieć, która z nich okaże się tą lepszą albo które z nich opadnie z sił i spowolni w swojej wspinaczce na szczyt.