C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wejście do niej nie jest wcale łatwe, bo wymaga wspięcia się po skalistym wzgórzu, które nie ma wielu punktów zaczepienia. Oczom tych, którzy mają w sobie wystarczająco uporu, aby sprostać niesprzyjającym warunkom ukarze się niewielkie, częściowo zasypane piaskiem wejście do jaskini będącej świetnym schronieniem przed palącym słońcem. Okazuje się, że we wnętrzu panuje przyjemny półmrok i znacznie znośniejsza temperatura, a do tego cieszy oczy pięknymi formacjami skalnymi wyrzeźbionymi przez piasek. Po spędzeniu chwili w tym miejscu, czujesz się trochę... inaczej. Wygląda na to, że jaskinia na wskroś przepełniona jest tajemniczą magią, która na wszystkich działa w nieco inny sposób.
Rzuć kością, aby sprawdzić co odczuwasz:
Spoiler:
1. Zaczynasz odczuwać doskwierające zmęczenie, tak duże, że nie jesteś w stanie mu się oprzeć. Senność sprawia, że Twoje powieki stają się coraz cięższe i jedyne na co masz ochotę to miejsce do snu. Jeśli jesteś tu sam, zasypiasz głęboko i spędzasz tu całą noc, jeśli zaś ktoś jest z Tobą, drzemiesz na czas trwania następnego posta. W następnym wątku pozostajesz zmęczony i zaspany. 2. Budzi się w Tobie niezrozumiała złość i nieważne, czy będzie to kłótnia, bójka czy ciskanie kamieniami, których jest tu pod dostatkiem – bezwzględnie musisz zapewnić jej ujście. Nie można powiedzieć, że przyniosło Ci to pełną ulgę, w następnym wątku pozostajesz rozdrażniony/a. 3. Skąd wziął się ten nagły zastrzyk energii? Nieważne, liczy się tylko to, że potrzebujesz się czymś zająć – teraz, zaraz, już, jak najszybciej! Nie potrafisz usiedzieć w miejscu, a do tego przez trzy następne posty gadasz jak najęty/a. W następnym wątku jesteś bardziej gadatliwy i energiczny, mimo tego, że masz problemy z zaśnięciem. 4. Czy tylko Ty dostrzegasz, że jaskinia jest idealnie odosobnionym, chroniącym przed wścibskimi oczyma miejscem, idealnie nadającym się na schadzkę? Jeśli jesteś tutaj z kimś, zaczynasz bardzo wyraźnie dostrzegać fizyczne atuty swojego towarzysza, który nagle wydaje Ci się bardzo pociągający. Aura jaskini wywołuje w Tobie pożądanie wobec towarzyszącej Ci osoby, które trwa przez następny wątek (jeśli jesteś tu sam/a to dotyczyć to będzie osoby, z którą będziesz wtedy przebywać) 5. Masz znacznie lepszy humor i byle co może doprowadzić Cię do łez... ze śmiechu! Dostajesz głupawki i trudno jest Ci się uspokoić, a kolejne ataki śmiechu, mimo że przyjemne, po jakimś czasie stają się bolesne. W następnym wątku jesteś wyjątkowo pogodny i skory do żartów oraz psot. 6. Jaskinia zdaje się przywoływać same złe wspomnienia, które budzą w Tobie ogromny smutek. Jesteś przygnębiony/a, osowiały/a, blisko Ci do łez, a może nawet uroniłeś jedną czy dwie. W następnym wątku pozostajesz smutny i małomówny.
To było podejście numer dwa. Nie było łatwo dostać się do tego miejsca, a z racji, że była upartym stworzeniem, nie dała za wygraną. Na punkt honoru postawiła sobie zdobycie tej jaskini. Podsłuchała rozmowę o miejscu, które w dziwny i różny sposób wpływa na osoby, nie powie, że jej to nie zainteresowało. Nie mogła usiedzieć na dupie, a przypadkowe zwiedzanie przerodziło się w znajomość każdego zakamarka. Upał był jej żywiołem, niczego tak nie uwielbiała, jak słońca, które ogrzewa każdy skrawek jej skóry. Nawet jeżeli był on raczej przytłaczający i duszący w większości momentach, nie mogła prosić o nic lepszego. Wsunęła na dupę krótkie spodenki i narzuciła na podkoszulek flanelową koszulę. Nie czuła się komfortowo, szczególnie że zbyt duża część jej ciała była zasłonięta. Typowa Ritcher, najlepiej to listek figowy i przechadzki po raju jej w głowie. Wsadziła do plecaka zapas wody i założyła go na plecy, pospiesznie wychodząc z pokoju. To będzie długi dzień. Kiedy zobaczyła wzgórze, cieszyła się, że zabrała ze sobą różdżkę, która zdecydowanie może jej pomóc w dostaniu się do celu. Bieganie raczej nie pomoże jej zbytnio we wspinaczce, bo wątpiła w siłę swoich rąk. Jednak jak wspomniała, była uparta i tym razem dobrze się przygotowała. Było wcześnie rano, kiedy zaczęła, a pierwsze otarcia już się nabawiła podczas dziesięciominutowej wspinaczki. Całe mięśnie ramion ją bolały, jakby od miesięcy nimi się nie posługiwała. Kiedy znalazła się na odpowiedniej wysokości, dosłownie wsunęła się do środka. Spocona, zmęczona, jednak całkiem zadowolona z siebie. Oddychała ciężko, a kiedy przekręciła się na plecy, jej oczom ukazał się sufit jaskini. Światło wpadające przez otwory do środka sprawiało, że mieniły się tam przeróżne wzory i kolory. Przyciągnęła do siebie wodę i zaczęła ją opróżniać, a z każdym kolejnym łykiem, zaczęło przytłaczać ją to miejsce. Wszelka energia i zadowolenia zaczęło z niej uciekać...
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Miała wrażenie, że wszyscy jej znajomi rozpłynęli się w powietrzu. Może dlatego, że miała powtarzać trzeci rok studiów. Właściwie im dalej wkraczało się w dorosłe życie, pochłaniała praca, bywało, że i szkoła. Ludzie zarabiali, żeby żyć. Żyli, żeby zarabiać. Koło zamykało się, a gdy nie posiadało się daru organizacji życia. Traciło się życie prywatnie, zostawała praca i wieczne zmęczenie. Dlatego tak często ludzie myślą o bogactwie, gdyby nie musieli pracować, mieliby czas na masę innych rzeczy, prawda? Łudzimy się i chcemy zrzucić całą winę na innych, na cały świat. Ciężko przyznać się, że sami jesteśmy odpowiedzialni za takie, a nie inne życie. Wendy dużo o tym myślała, zwłaszcza teraz. Powinna być załamana, że zostanie kolejny rok studiów w Hogwarcie, ale tak naprawdę gdzieś tam w duchu cieszyła się, że ma jeszcze chwile czasu na rozmyślanie o swoim życiu. Mogła postawić na jedną kartę. Stać się buntownikiem. Pokonać cały świat i tyrać po godzinach w sklepie miotlarskim, czy czymś bardziej upadlającym. Ministerstwo, szpital, ewentualnie nauczyciel to były zawody godne oddychania. Resztą zajmowali się ci, których zadowalało życie, jakie mieli. Wendy zawsze odczuwała brak, bo mogła mieć więcej i tego chciała. Usilnie sobie wmawiała, że nie jest swoim ojcem. Nie mamy przecież wpływu na geny. Oszukiwała się, jak Leon, który oszukiwał innych. Kto był lepszy? A kto gorszy? Wyszła z oazy i błądziła po pustyni. Może chciała umrzeć? Liczyła na jakiś dziwny zbieg okoliczności, jakąś szybką śmierć, a nawet nie pogardziłaby tą wolniejszą? Nawet nagły atak kagonotri nie był w stanie jej zabić, więc co było? Wspinała się po skalistym wzgórzu, czekając na nieuniknione, ale takie nie nastąpiło. Łatwo wdrapała się do piaskowej jaskini, a gdy tylko zagłębiła się głębiej w panujący tu półmrok, wyczuła, że magia tu jest jakaś inna. Coś wpływało na jej emocje, uczucia i tym samym również na myśli. Wejście tu zmęczyło ją, ale Wendy szybko odzyskiwała energie, jakby jaskinie sama tego chciała. Nie mogła nie zauważyć @Lucia S. Ritcher, która leżała blisko wejścia. Wendy nie wiedziała, że jeszcze ktoś inny poza nią mógłby się chcieć wdrapać do piaskowej jaskini w taki upał poza nią. Myślała, że jest bezpieczna. Właściwie pragnęła być tu pierwsza, a tu jakaś dziewczyna była szybsza. Nie podobało jej się to. Właściwie to nie czuła żadnych negatywnych emocji, wręcz przeciwnie jakaś siła jakby ładowała ją energią. - Ciężko tu wejść. - Nawet zagadała do siorbiącej wodę Luci. Wendy wyglądała na taką, która kłamie w tej sprawie. Oprócz mokrej plamy na koszulce wydawało się jakby ślizgonka, w ogóle nie miała problemów z wejściem tu. Ta jaskinia widocznie coś z nią robiła. I podobało się jej to. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Ta dziewczyna wydawała się jakaś dziwna. Może nie żyła? Jakby to miejsce oddziaływało na nią w inny sposób. Royal nie zamierzała nic sprawdzać. Samo stanie w miejscu sprawiało jej ból. Sądziła, że "martwa" koleżanka nie obrazi się, jak sobie ją minie i pobiega po jaskini. Niemal przeskoczyła przez krukonke i ruszyła w głąb, krzycząc, biegając, aż po chwili wróciła. - Na serkety, Ty nadal tu leżysz. Weź, wstawaj! Wendy jestem! - Niemal robiła piruety w miejscu, tak ją nosiło, a przecież nic nie ćpała.
Racja, zapewne nikt o zdrowych zmysłach nie wdrapałby się samotnie do tej jaskini. Było to niebezpieczne, niemądre i ogólnie nie powinno się tak robić. Jednak Lucia miała gdzieś sferę bezpieczeństwa jakby specjalnie narażała swoje życie. Może to właśnie był jej problem, lawirowanie na krawędzi, dążenie do destrukcji... I chociaż gdzieś z pewnością zdawała sobie z tego sprawę, kompletnie jej to nie przeszkadzało. Tak jak teraz, wspięła się pomimo trudności, jakie napotkała po drodze. Pomimo tego, ze komuś zdecydowanie mogło się to nie spodobać... Robiła dokładnie to, na co miała w danym momencie ochotę. Jak w tym momencie. Nie tyle, co nie miała siły się podnieść i pozwiedzać jaskini, co zwyczajnie nie miała ochoty podnosić swojego spoconego tyłka. Uczucie, które uderzyło ja w momencie położenia się na ziemi, zniknęło i zastąpiło je przygnębienie. Nie była to tego przyzwyczajona, bo to zwykle ona promieniowała energia i pozytywnym nastawieniem... Podnosiła się na łokciach i spojrzała na dziewczynę, której przed chwila tutaj nie było. A może była tak zatopiona we własnych myślach, ze kompletnie wyparła obecność drugiej osoby. Jej kąciki ust się uniosły, jednak nie w ten charakterystyczny dla niej sposób. Zdążyła jedynie kiwnąć głową, kiedy ciemnowłosa zniknęła w czarnej dziurze jaskini. Ona sama nie zamierzała się stąd ruszać. Po chwili nieznajoma wróciła i Ritcher nie wiedziała ile czasu minęło, jak długo już leżała w tym miejscu? Czemu się nie ruszała? Podniosła głowę, kiedy ponownie dostrzegła postać dziewczyny, może w geście ruszenia się z tego dziwnego letargu. Podniosła się do pozycji siedzącej, chociaż musiała przyznać, ze niechętnie. Rozciągnęła się i mruknęła cos pod nosem, masujące obolały kark. Prawda jednak była taka, że nie była nawet zmęczona. To to miejsce tak na nią wpływało, w końcu kondycję zawsze miała dobrą. -Lucia.- Zdobyła się na uśmiech, który jednak po chwili zniknął.-Zwykle jestem bardziej pozytywna, cholerna jaskinia.-Podniosła się i otrzepała dłonie, po chwili poprawiła również ubranie, które niebezpiecznie się jej podwinęły. Miała ochotę wejść do wody, jakiejkolwiek. Rozebrać się i pozwolić oczyścić myśli. Przeniosła spojrzenie na dziewczynę obok niej. -Zwiedziłaś już całą jaskinie?-Nigdy nie gardziła towarzystwem, szczególnie ładnym.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Cieszył się, że udało mu się wyciągnąć Morgan z namiotu bez większych problemów. - Pokażę ci fajne miejsce, widziałem je z daleka. Może znajdziemy jakieś skarby, co? - zagadał do niej i wesoło przy niej truchtał. Nie tryskał energią jak zawsze, można było wyczuć, że jego uśmiech nie sięga w pełni do oczu, że może jest trochę spięty, jakiś zmęczony, jednak patrząc płycej to nic się nie zmienił. Znalazł fajną lokację i chciał ją zwiedzić, ale nie w samotności. Carmelki nie mógł nigdzie znaleźć, Elijah cierpiał katusze w namiocie, a Matthew zapadł się pod ziemię i od rana go nie było nigdzie widać. Pozostawała Morgan, która do tej pory sprawdzała się w tej roli znakomicie. Co prawda widzieli się ostatnio z cztery dni temu, kiedy to się rozstali w nieporozumieniu i kiepskich humorach lecz najwidoczniej Jeremy postanowił udawać, że nic się nie stało. - Ciekawi mnie co siedzi w tej jaskini. Jak myślisz? Może sfora onyo? Chociaż one chyba w norach mieszkają, co nie? Podobno jest opuszczona, a wiesz, że opuszczone oznacza ciekawe. - zagadywał ją, choć czuł, że robi to nieco na siłę. Morgan była jakaś skruszona, niezadowolona. Czyli jej nie minęło...? Gdy weszli do jaskini, aż zagwizdał z podziwu. - Ej, fajna miejscówka na randki. - powiedział od razu, bez zastanowienia i pomyślunku, że przyszedł tutaj z dziewczyną. - Będę musiał jakąś tutaj zapro... - urwał, bowiem w tym samym momencie popatrzył na Gryfonkę i zrobiło mu się bardzo gorąco. Momentalnie krew zawrzała w jego żyłach, niemal parowała przez skórę, a wszystko to przez jedno, jedyne spojrzenie na Moe. - Uou, wyglądasz dzisiaj epicko. Masz urodziny? Albo jakieś święto? Ej, nie mam prezentu. - nogi wrosły mu w ziemię, zrobił się taki ociężały. Nie rozumiał czemu serce zaczęło mu bić w tak szalonym tempie i dlaczego chciał dotknąć jej twarzy. Przełknął gulę w gardle, schował ręce do kieszeni podejrzanie szybko. Zbyt szybko. Nie umiał oderwać od niej wzroku. Już dawno temu zauważył, że jest ładna, ale gdy spojrzał na nią w tym świetle to mowę mu odjęło. Zacisnął mocno zęby i próbował myśleć o zimnych rzeczach. Zimny lód, lodowisko, śnieg... zimy i mokry śnieg... kurwaczemuonatakwygląda, woda, chłodna woda, prysznic, dziewczyny w bikini... nie, to zły tor myśli. Bardzo zły.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jeremy najwyraźniej postanowił przemilczeć cały epizod związany z ogniskiem i wspomnieniem o Carmel. W przypadku Moe, jej nastrój zdecydowanie się odmienił, odkąd miała za sobą rozmowę z przyjaciółką i była w stanie poukładać sobie myśli, a wraz z nimi odzyskać siły do kolejnych spacerów, przygód, wtop, wyzwań i tarapatów. - Na tej pustyni, jak coś jest opuszczone, to ma na sobie zły urok, jest nawiedzone, albo doświadczyło jakiejś krwawej rzezi. Ewentualnie zawiera pełny pakiet i wtedy oznacza kłopoty. Wchodzimy. - swój wywód na temat przypuszczeń związanych z odnalezioną wspólnie lokacją czerpała wyłącznie z autopsji. Czy bowiem wróciła wspomnieniami do chaty, czy też ruin, ze wszystkim łączyło się coś groźnego, bądź upiornego. Ba, tutaj nawet błaha wspinaczka po drzewie i ujeżdżanie dumbaderów wydawały się być dotkniętymi paluchami niesprzyjającego losu, bo można było odnieść wrażenie, że i nad nimi ciążyła jakaś chmura nieszczęścia, czekająca tylko na okazję do zawiania w oczy, albo drobne potknięcie przy chwilowym braku skupienia. Tym bardziej zatem mogło dziwić jej ostatnie zdanie, wypowiedziane z dużą pewnością i wręcz ochoczo. Czy ta wiedźma niczego się nie uczyła z doświadczanych życiowych lekcji? Po przekroczeniu 'progu' jaskini, poczuła, jakby wszelkie nieprzyjemności ostatnich dni uderzyły ją ze zwiększoną siłą i w pojedynczym przypływie mieszanki niepowodzeń, zawodów, czy wyrzutów sumienia. W reakcji na to, podeszła do najbliższej ze ścian i oparła się o nią dłonią, aby następnie zachwiać się i osunąć na klęczki. Słowa Jeremy'ego jakby zupełnie do niej nie docierały. Miała opuszczoną głowę, zamknięte oczy i drżały jej się ręce, które tym razem oparła na piasku pod sobą.
Wiedział, że go zrozumie i podzieli entuzjazm w związku ze zwiedzaniem każdej dostępnej lokacji. To głód przygód, ochota, by doświadczyć czegoś nowego, co zazwyczaj wiązało się z jakimś niebezpieczeństwem. Wychodzi na to, że nie uczyli się wcale na błędach i wchodzili tam, gdzie nie powinno wejść dwoje wychowanków Hogwartu. Jaskinia miała swój urok, roztaczała dziwną aurę, co potwierdzało słowa Moe odnośnie popularności opuszczonych miejsc. Ledwie przekroczył próg tego miejsca, a już się w nim kotłowało, choć niełatwo było mu przypisać stan fizyczny do magii tego miejsca. Nie wpadł, że może być to połączone. - Kłopoty i skarby. Opuszczone miejsce nie może być przecież wiecznie osamotnione, ktoś musi tu kiedyś przyjść, a kto jak nie my? - podsumował i odwrócił od niej wzrok, by jakoś się doprowadzić do porządku. Nic z tego, ilekroć brał głębokie wdechy to czuł jej zapach, ilekroć odwracał wzrok, ona się odzywała i zawieszał na niej spojrzenie. Najlepiej byłoby nie oddychać, ale z tym mógłby mieć pewien problem. Z początku nie zauważył, że coś z Moe jest nie tak. Dotknęła ściany i uznał, że to zwyczajna ciekawość wszak sam planował iść do przeciwległej by sprawdzić każdy otwór. Co prawda nie miał ochoty odchodzić od dziewczyny nawet na pół metra, ale to już własna wewnętrzna walka z rozsądkiem. Jednak w chwili, gdy uklęknęła i oparła się o ziemię, wyprostował gwałtownie plecy. - Co ci jest? - podszedł do niej i przyklęknął tuż obok. - To działanie tej jaskini? Osłabia cię czy jak? Ja się czuję dobrze... tak jakby. Ej, spójrz na mnie. - jej ręka była tak blisko. Mógłby jej dotknąć, miał przecież podstawy do tego. A jednak zaciskał palce w pięść, by nie rwać się tak naprzód. Nie chciał od niej oberwać w zęby chociaż na dobrą sprawę mogłoby go to ocucić. Jeśli ogień, który go nagle zaczął zżerać nie zmniejszy się nawet o jotę, to poprosi ją o prawy sierpowy. - Moe? - dotknął jej ramienia, by zwrócić na siebie uwagę. Przełknął ślinę czując jak dłoń go pali od ciepła jej ciała. To ona ma gorączkę czy on? - Jakbyś miała zemdleć, to daj znać. - jeśli znowu się jej coś stanie przy nim to szlag go trafi i się całkowicie załamie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Sahara nie uśmiechała się w stronę Moe zbyt często. Gryfonka miała już tutaj za sobą wiele przykrości i niepowodzeń, ale zawsze pojawiał się naprzeciwko tego wszystkiego jakiś promyk szczęścia i pocieszenia. Tym razem jednak otrzymała taki ładunek nieszczęścia, który bez problemu odebrał jej na chwilę jakąkolwiek emocjonalną stabilność. Wspomnienia pojawiały się, jak wizje. Mignął jej zostawiony na pastwę losu Krukon, któremu odmówiła pomocy i uciekła z Carmel. Następnie pojawiła się przed nią Carmel, a raczej sam wyraz twarzy przyjaciółki z chwili, gdy ta opowiadała Moe o swoich dotychczasowych wakacjach. Wreszcie pojawił się Elijah, z którego, pomimo złamania, zamiast zaoferowania pomocy, wyłącznie kpiła i szydziła. A na sam koniec spojrzała w oczy Jeremy'ego, z nieśmiałością podnosząc głowę, by ujrzeć w nich scenę porzucania go przy ognisku i jego uczuć z tym związanych. - Kto, jak nie my, Jerry... - na rzęsach dziewczyny zebrały się pojedyncze łzy, głos jej drżał i miała ochotę krzyczeć z żalu, a jednak zdobyła się na odpowiedzenie chłopakowi na jego zagadnięcie. Potem jej głos załamał się, obie dłonie położyła na ręce Dunbara znajdującej się na jej barku. - Tak strasznie Cię przepraszam. - ponownie posępnie zwiesiła głowę i zacisnęła powieki, a na piasek opadły pierwsze gorzkie łzy. W Davies kotłowały się emocje, choć nie wszystkie składały się na z wyłącznie negatywnych w tym jej kłębku roztrzęsienia. - Zachowałam się jak gówniarz. Nadal to robię. - po tych słowach, sięgnęła dłońmi w stronę Gryfona i objęła mocno jego ramię, jednocześnie kładąc głowę na jego przedramieniu. Częściowo poczuła ulgę, gdy przytuliła policzek do ręki chłopaka. Nadal czuła jednak, że coś mocno jej ciąży. Zbyt mocno, aby mogła trzeźwo myśleć.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie miał pojęcia co się dzieje z dziewczyną i nie dane będzie mu się tego dowiedzieć. Każde z nich miało swój kłopot; powstawało pytanie, który był trudniejszy do opanowania. Sęk w tym, że Morgan mogła się wypłakać. A on? Co on miał zrobić, kiedy jego myśli przesłaniała ochota rzucenia się jej do ust, przyciśnięcia do ściany i pokazaniu jej jak wiele ma w sobie namiętności? Oddychanie nie pomagało. Myślenie o zimnych i lodowatych rzeczach nie pomagało. Nie wiedział co ma zrobić, a im dłużej trwał obok Morgan tym bardziej uzmysłowił sobie, że to nienormalne chcieć się na nią rzucić tu i teraz. Nigdy by tego nie zrobił więc czemu nagle tego pragnie? Czyżby tak naprawdę nie znał siebie i był jednak niewyżytym erotomanem? Wolałby pozostać przy wysokim mniemaniu o sobie. - Nie zabrzmiałaś entuzjastycznie... - popatrzył na nią z niedowierzaniem. Będzie płakać? O cholera, co on ma teraz zrobić? W innej sytuacji (gdyby nie walczył sam ze sobą) chętnie by ją pocieszył, ale teraz to nie był dobry pomysł. To był bardzo, ale to bardzo zły pomysł. - Ale za co mnie prze...przepraszasz? - popatrzył z przerażeniem na jej drobne dłonie zakrywające jego palce. Czy ona robiła to specjalnie? Przełknął głośno ślinę i starał się oddychać jak najpłycej. Zrobiło mu się paskudnie gorąco i to nie od pustynnego klimatu. Nie rozumiał co się dzieje oprócz tego, że właśnie przytuliła się do jego ramienia, plotła głupoty i płakała bez powodu. Przecież nie na jego widok, prawda? Zacisnął mocno usta, wstrzymywał oddech i próbował się ocucić. Spiął wszystkie mięśnie, a gdy poruszyły się przy policzku Morgan i otarły o tę miękką skórę, to jęknął i błagał Merlina o pomoc. Wiedział, że nie mógł pozwolić jej na przytulanie policzka, to go sprowadzi na manowce. Ona ma szesnaście lat, do licha. Wyswobodził ramię, może zbyt gwałtownie, niemalże z paniką. Jednak gdy zdał sobie sprawę, że zachowuje się jak idiota chciał to naprawić. Chwycił jej łokieć, by nie odchodziła. - Ty mnie nie przepraszaj i nie pierdziel głupot. Gówniarze to pierwszoklasiści, a ty... a ja przecież nie zadawałbym się z dzieciakami, co nie? Widziałaś mnie kiedyś w otoczeniu jakiegokolwiek idioty? No widzisz, otaczam się samymi fajnymi ludźmi a nie wiem czy zauważyłaś ostatnio łaziliśmy wszędzie razem, hę? - nie był świadomy chwili, w którym zaczął gładzić bezwiednie kciukiem skórę przy jej ramieniu. Włączyła mu się paplanina, a i musiał usiąść na chłodnej ziemi, tak na wszelki wypadek. Za cholerkę nie mógł się rozluźnić.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
To nie był dla Moe pierwszy raz, jeżeli chodziło o zwiedzanie pustynnych lokacji ani też żadna nowość, żeby w momencie znalezienia się wewnątrz nich, doświadczyć wyjątkowo niespotykanych, niekiedy bardzo efektywnych w swoich sposobach, uroków, klątw, albo omotań. Powoli zaczynało do niej zatem docierać, że problemy i sceny, które przewinęły jej się przed oczami, nie były ani na tyle poważne, ani tym bardziej bardzo palące i niewybaczalne, aby się tak nad nimi roztrząsać. Faktem natomiast pozostało, że pomimo odkrycia tej zależności, parszywy humor i wyrzuty sumienia nadal się jej trzymały. Jednak nie tylko one - uroki straganowych ekscesów dawały o sobie znać z taką siłą, że w głowie Moe trwała batalia niestrudzonych, magicznie wywołanych i zgoła różnych stanów. - Przy ognisku... Przepraszam. - nie potrafiła nawet znaleźć w myślach odpowiednich słów i nie miała pewności, czy było to spowodowane tym, że nie bardzo wiedziała, jak miałaby opisać tamtą sytuację, czy też sama przed sobą wolała przemilczeć swoje zachowanie. Rozstrojenie emocjonalne ani odrobinę jej w tym nie pomagało. Po policzku, jakby bez większego pośpiechu, spływała jej pojedyncza łza, która opadła na piasek, gdy Jeremy gwałtownie odsunął się, a potem ponownie ją chwycił, jakby nie mógł się zdecydować co do tego, co chciał osiągnąć. - Bredzisz. - uśmiechnęła się smutno, patrząc bezpośrednio w ciemną toń źrenic chłopaka, a wcześniej, czując palce Dunbara delikatnie muskające jej rękę, podsunęła się nieco bliżej w jego kierunku, jakby łaknąc pocieszenia, przebaczenia i ciepła. Przy okazji, wydawałoby się, że, zupełnie bezwiednie, przyłożyła wierzch drżącej dłoni do policzka Gryfona. Oddech miała ciężki i nierówny, choć chyba nie tylko w związku z powstrzymanym dopiero płaczem.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Coraz ciężej szło mu trzeźwe myślenie, a i Morgan mu niczego nie ułatwiała. Gdyby nie to, że faktycznie płakała z jakiegoś powodu to podejrzewałby ją o niecne zamiary. Z drugiej strony nie należała ona do osób, które podrywają każdego chłopaka w zasięgu wzroku, tak więc sytuacja nabierała jeszcze większego absurdu. Potrzebowała przytulania - okej, tylko wybrała na to jeden z najgorszych momentów. Zdawał sobie sprawę, że jeśli ją pocałuje albo zrobi cokolwiek innego w tym kierunku to może sporo namieszać. Co innego emocje, co innego pragnienia ciała. Pot perlił się na jego skroni i łaskocząc spływał w dół po boku policzka. - Ale co przy ognisku? - zapytał, bowiem nie miał pojęcia o czym tak na dobre rozmawiają. Z rozszerzonymi źrenicami spoglądał na jej profil, katował się jej kuszącym zapachem, który dzisiaj był tak słodki... taki... idealny, w którym mógłby utonąć i zniknąć. - To t-ty bredzisz... ej, Moe, m-muszę ci coś po-powiedzieć. - wstrzymał oddech, a dotyk dłoni na policzku był niczym ostateczny cios w rozsądne i trzeźwe myślenie. Serce chciało wydostać się na zewnątrz, łomotało i zagłuszało myśli. - Coś mnie ta jaskinia... psu...psuje. - wymamrotał niewyraźnie, bowiem popatrzył w jej zielone tęczówki zamglone łzami. - Nie mogę się... powstrzymać. Powinnaś... - nie powiedział co powinna, gdyż zdał sobie sprawę jak blisko znajduje się jej twarz. Tylko jeden ruch, malutki gest, a przecież usta ma takie miękkie... muszą być miękkie, powinien to dokładnie sprawdzić. Nie zauważył, gdy się nachylał w ich kierunku wpatrując się w nie jak zahipnotyzowany. Przysunął ją do siebie i siebie do niej, by scałować jej usta tak, jak bardzo teraz tego potrzebował. Momentalnie jego ciało oszalało na jej punkcie i żądało więcej bodźców, o wiele więcej niż zwykły pocałunek. Wsunął dłoń pomiędzy pasma jej włosów, kładąc ją wygodnie na potylicy, a drugą ulokował na wysokości pleców, by ją subtelnie przytrzymać, gdyby chciała się teraz odsunąć. Całował jej usta pospiesznie, a jego własne pulsowały i płonęły od temperatury ciała. Gdzieś w tle pojawił się głos rozsądku, że to nie jest dobry pomysł, jednak dotyk dłoni Morgan zniszczył wszystkie tamy. Całował ją jak wygłodniały, jakby nie dotykał żadnej dziewczyny przez długi, bardzo długi czas. Zatracał się w smaku jej ust, w zapachu jaki wokół siebie roztaczała i ścierał ślady jej łez własnymi policzkami. Nie umiał inaczej, bowiem aura piaskowej jaskini doprowadziła go do takiego stanu.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Choć zdołali wejść wgłąb jaskini zaledwie na odległość kilku kroków, efekty jej oddziaływania zdążyły już odbić się na obojgu z nich sporym echem. Davies czuła się fatalnie, nawet, jeżeli pierwsza, największa fala negatywnych odczuć zdążyła już z niej zejść wraz z opadającymi łzami. Nadal balansowała pomiędzy skrajnymi, uporczywymi i w tym połączeniu bardzo nieprzyjemnymi stanami, choć 'balansowanie' z pewnością nie było tutaj odpowiednim określeniem. Bardziej chwiała się, albo bezsilnie chybotała, kompletnie nie mając nad tym kontroli. Jednak chyba zaczynała rozumieć, co w tej chwili czuł Jeremy. A raczej, z czym tak zapalczywie walczył. Czy jednak trzeźwość umysłu u któregokolwiek z nich miała jeszcze jakiekolwiek argumenty w starciu z tak silnymi żądzami? Jak się niedługo potem okazało, nieszczególnie. Otworzyła szerzej oczy, czując jego usta na swoich i przez ułamek sekundy zupełnie zamarła. Poraziły ją zaskoczenie i śmiałość Gryfona. Zamroczyła ją mieszanka ciepła i namiętności, której następnie bez reszty dała się porwać. Zatraciła się w zapachu miodu i mięty, który wydawał się w tej chwili najbardziej upojnym i błogim połączeniem. Zacisnęła powieki, a jej dłonie zaczęły samowolnie błądzić, aż jedna sięgnęła karku Jerry'ego, a paznokcie drugiej agresywnie wpiły się w jego plecy w okolicach łopatki. Nie potrzebowała słów, nie chciała ich, wystarczyło jej utonięcie w tej chwilowej, żarliwej fiksacji sobą nawzajem. - Powinnam. - ten krótki moment, podczas którego nieznacznie oddaliła się od Dunbara był dla niej, jak odebranie tlenu. W jej głowie pojawiła się panika, a wraz z nią postanowienie, aby już nigdy się na to nie decydować. Przysunęła się zatem do niego jeszcze bardziej, na dobre oddając się w jego objęcia, po czym, jakby za karę, pożądliwie przygryzła wargę chłopaka i z powieloną pasją wróciła do spijania kolejnych pocałunków z bezczelnie zniewalających ust w akompaniamencie krótkich, urywanych oddechów.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zachowywał się tak, jakby spełniał własne marzenie. Sęk w tym, że chociaż Morgan mu się podobała to z szacunku do niej by się na nią tak nie rzucał. Był kochliwy, lubił się całować, podrywać, oczarowywać, jednak wolał aby działo się to innych zasadach. Między innymi na takich, gdzie oboje są trzeźwi i postanawiają się zabawić we własnym towarzystwie. W chwili obecnej zachowywał się jak egoista mimo, że Moe nie pozostała dłużna i nim zdołał to zauważyć, oddawała każdy pocałunek. To wbrew pozorom go nieco ocuciło. Chciał przerwać, jednak nie umiał, nie wiedział w którym momencie i jak. Położył obie dłonie na jej ramionach i to było tyle z prób nałożenia między nimi dystansu. Nabrał powietrze w płuc w tej jednej chwili i zamiast powiedzieć "stop" dotknął wargami kącika jej ust. Ucałował całą drogę od niego aż do płatka ucha i gdzieś mniej więcej po drodze przypomniało mu się jakie mogą być konsekwencje tych dziwnych harców. - Walnij mnie. - szepnął schrypniętym głosem i cicho westchnął od ciepła, którym się zechciała podzielić. - Przyłóż mi. Nie mogę się… ogarnąć … - ledwie to z siebie wydusił a wrócił znów do jej ust, by zaatakować je kolejnymi łapczywymi pocałunkami. Zmarszczył czoło i próbował myśleć o czymś trzeźwym. Nie było to łatwe, kiedy i Moe nie zachowywała się irracjonalnie. Przecież będzie jej przykro, gdy się dowie, że to przez jaskinię, a nie od szczerych uczuć. Złamie jej serce, a wtedy Carmelka go wypatroszy za karę. Cokolwiek Morgan czuła w chwili obecnej, musiał to sprawdzić na trzeźwo i z pewnością nie w ten sposób. Zgarnął z jej twarzy wszystkie włosy, które zachwyciły go swoją miękkością. Wplótł w nie obie dłonie i powoli, bardzo niechętnie spowalniał pocałunki na rzecz ich częstotliwości. Czemu go jeszcze nie uderzyła? Czy ona tego nie rozumie? On się nie zadowoli pocałunkiem, a jeśli dalej tak pójdzie, to się całkowicie zatraci i będą mieli spory problem. - Morgan. - nie był pewien kto wypowiedział jej pełne imię. - Nie… nie można. Kuźwa. - przeczył co chwila swoim słowom, kiedy zamiast zabrać ręce, gładził nimi jej ramiona. Nie lubił się hamować, to było takie niekomfortowe. W końcu, nie był pewien po jakim czasie, udało mu się cudem oderwać od jej twarzy na te pół metra. Oddychał jak lokomotywa, a i minę miał zbolałą i bardzo wytęsknioną. - Walnij mnie albo coś. Odwala mi w tej jaskini. Bardzo. - rozmasował powieki kłykciami, próbował się otrząsnąć, a nie było to proste. Był czerwony na twarzy i spięty z ekscytacji, nosiło go, chciał wrócić i dokończyć to, co zaczęli ale sęk w tym, że nie mógł. Nie na takich zasadach. Wiedział, że jeśli spojrzy na nią i na wyraz jej twarzy to znów to zwabi. A nie miał tyle siły woli, aby się opierać. - Długo… długo nie wytrzymam. - nie był pewien co chciał przez to powiedzieć. Łapał oddech i starał się ocucić. Z tym uderzeniem mówił poważnie, wyjątkowo poważnie jak naturę swojej osobowości.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kiedy pocałunki Jeremy'ego zaczęły wędrować po jej policzku w stronę ucha, jej oddech zmienił się - ciężko i pospiesznie wyrzucała z płuc gorące powietrze, jednocześnie, między wydechami, walcząc o płytkie, nierównomierne wdechy. Nie słuchała go. Jego słowa były zagłuszane potężnym dudnieniem jej serca kołatającego się w klatce, które najwyraźniej postanowiło za pomocą przyspieszającego łomotania wydrążyć sobie drogę przez żebra. Chyba zresztą nie miał nic istotnego do przekazania, skoro zaraz potem wrócił do pieszczenia jej złaknionych ust swoimi. Dopiero na dźwięk swojego pełnego imienia coś niespiesznie i bardzo apatycznie obudziło się w niej. I, jak się okazało, nie było niczym przyjemnym. Poczuła się bowiem okrutnie odtrącona. Czy Jeremy nadal był na nią zły za porzucenie go przy ognisku i miał zamiar odpłacić się czymś jeszcze dotkliwszym właśnie teraz? Czy tkwił w nim na tyle poważny uraz związany z ich pozostałymi spotkaniami i wyprawami, że chciał jej udowodnić, jak łatwo przyszłoby mu odepchnięcie jej od siebie? Wraz z tymi przemyśleniami, w Davies zebrała się wściekłość. Zacisnęła zęby, a w jej spojrzeniu dało się dostrzec skrajną desperację. Nie miała zamiaru dać przyzwolenia, aby ktokolwiek ją w takim momencie odparł. Poczuła ucisk pod przeponą i budzącą się w niej, palącą rozpacz. Sprostanie targającym nią emocjom wydawało się w tym momencie niemożliwe. Zerwała się na równe nogi, obiema dłońmi łapiąc przedramię Dunbara, jednocześnie ciągnąc go w swoją stronę oraz nie pozwalając mu się bardziej od niej oddalić. Gdy przy gwałtownym wstawaniu nieco się zachwiała i wykonała drobny, niepewny krok do tyłu, poczuła za plecami ścianę, a we włosach trzeźwiący powiew chłodnego powietrza z zewnątrz. To jasno oznaczało, że znajdowali się przy samym wyjściu z jaskini. - Chodź... - szepnęła zachęcająco, przylegając plecami mocniej do ściany i intensywniej oplatając palce wokół nadgarstka Gryfona. Zamknęła oczy, a twarz skierowała ku górze, jednocześnie odsłaniając całą szyję. Przełknęła nerwowo ślinę i niecierpliwie wyczekiwała reakcji.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Siłował się sam ze sobą mając przeświadczenie, że to nienaturalnie wywołane zachowanie i winnym jest aura jaskini. Potrafili wpadać w kłopoty, mieli wprawę w znajdywaniu się w tarapatach i o ile nie mąciło to w ich emocjach to było okej. Dzisiaj trafili na coś, co mogło (i robiło to) powodować zamęt w ich wzajemnej relacji. Próbował trzeźwieć jednak zachowanie Moe przeszło jego oczekiwania. Słyszał i czuł na skórze jej oddech, a obok którego nie mógł przejść obojętnie. Nie dzisiaj, nie teraz. Gdzieś w myślach prosił ją echem o uderzenie i wyrwanie to z amoku lecz wystarczyło popatrzeć w jej rozszerzone źrenice, by miał zrozumieć, że i ona padła ofiarą działania jaskini. Pech ( a może po prostu los) chciał, żeby znaleźli się tu we własnym towarzystwie, sam na sam, daleko od obozowiska… Niczym szmaciana lalka dał się pociągnąć w jej stronę, nawet nie protestował. Jego trzeźwy rozsądek topniał i znikał, zachłysnął się nią całą i zapomniał, że to nie powinno się dziać w takich okolicznościach. Stał bardzo blisko, pochylał się i dorwał do wyeksponowanej szyi, scałowując wilgotnym koniuszkiem języka każdy jej centymetr. Napawał się nowym słonym smakiem będąc w szoku jak bardzo przypadł mu do gustu. Na wpół świadomie objął ją w talii i przysunął do siebie tak, że dotknęli się biodrami. Zatrzymał usta tuż obok płatka ucha, na gorącym skrawku skóry, pod którym pulsowała kusząco żyła. Wpił się w skórę tworząc w tym miejscu pamiątkową malinkę. Zapach jej włosów i skóry oszałamiał go, nie wiedział kiedy powinien przestać. Nie myślał o niczym innym niż o jej ciele, które trzymał tak blisko siebie. Nieistotne były problemy, z którymi się borykał, a które skrzętnie ukrywał za szerokim uśmiechem. Tyle czasu szukał kobiecej atencji i właśnie ją otrzymywał. Nie potrafił się oprzeć, był tylko facetem i nie miał wystarczająco dużo sił, by to przerwać. Zresztą, już nie chciał. Nie kiedy czuł jej dłonie błądzące po barkach i pozostawiające po sobie gęsią skórkę. Czas zwolnił, a świat przez chwilę przestał istnieć. Zdradzał się, zdradzał właśnie przed Moe tym jak cholernie tęskni do drugiej osoby i jak głęboko musi ukrywać w sobie gorącą burzę emocji, by zachowywać w codzienności rozsądek. Nabrał powietrza w płuca i westchnął z ulgą będąc wciąż przytulonym ustami do jej płonącej skóry. Przesunął się na drugą stronę jej szyi, by i nie była zaniedbana i pozbawiona atencji. Wycałowywał ją milionami pocałunków i wsłuchiwał się intensywnie w urywany oddech Moe. Nie puszczał jej, ba, jego dłonie wkradły się pod materiał jej koszulki i ulokowały na nagiej skórze jej bioder. Cicho jęknął od gorąca i wrócił do jej ust, które zaczął całować ze zdwojoną intensywnością. Nie chciał się opamiętywać, bo po co? Próbował, nie udało się, więc nie będzie odmawiać sobie i jej cudownej przyjemności.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nerwowe wyczekiwanie przerwały płomienne i euforyczne pocałunki Jeremy'ego, który za cel obrał sobie tym razem szyję dziewczyny. Davies zadrżała - natłok ekstazy i pożądania upajał ją, rozpalał, przerastał. Jej dłoń zawędrowała w stronę potylicy Gryfona, palce wplotły się pod krótko ścięte włosy i silnie przylgnęły do skóry głowy, nie dając przyzwolenia na to, aby Dunbar choć na krótką chwilę oddalił się od Moe i przerwał zasypywanie jej namiętnymi gestami. Jakby czytając w jej myślach, chłopak zbliżył się jeszcze bardziej, a czując dotyk jego dłoni na odsłoniętej, wrażliwej skórze, objęła go mocniej i oparła ciężar ciała na jego klatce, w obawie o narastającą wątłość we własnych nogach. Zbliżenie z Jeremym było jej pierwszym pocałunkiem, a jego intensywność przewyższyła wszelkie jej dotychczasowe wyobrażenia i fantazje. Dała mu się porwać, odwzajemniając każdą pieszczotę i gubiąc myślami gdzieś pomiędzy łakomymi ustami chłopaka, a szaleńczym tempem bicia jego serca, które nie mogło umknąć jej uwadze, gdy wsunęła obie dłonie pod koszulkę Dunbara. Był to dla niej jednocześnie moment najbardziej dotychczas zniewalający i zmysłowy, ale i pierwszy odkąd pojawili się w jaskini, w którym doświadczyła przebłysku trzeźwej świadomości. Sięgnęła rękoma ku górze, jednocześnie sprawiając, że koszulka chłopaka uniosła się, obnażając przy tym jego brzuch i klatkę. W chwili, gdy bluzce było bliżej do zdjęcia niż ponownego założenia, Gryfonka na ułamki sekund zapanowała nad sobą i zadziałała. Jedną ręką chwyciła materiał koszulki i szarpnęła nim mocno ku górze, zasłaniając jego własnym odzieniem twarz starszaka, aby drugą dłonią, a następnie również całą sobą, wypchnąć Jeremy'ego w stronę otwartych, pustynnych przestrzeni poza obrębem jaskini. Na szczęście wyjście było zaledwie krok od miejsca, w którym dotychczas przebywali. Podczas wprowadzania w życie swojej inicjatywy szybko straciła równowagę, a kiedy po upadku otworzyła oczy, dostrzegła, że rzeczywiście leżeli poza magiczną jaskinią, a ona sama wylądowała na Jerrym. - Już wiesz, co siedzi w tej jaskini? - zagadnęła szeptem, nachylając się nad twarzą chłopaka i przyglądając mu się uważnie. Po niej samej dało się zauważyć, że, pomimo turbulencji, nadal nie uszły z niej wszystkie żarzące emocje.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie chciało mu się więcej zastanawiać czy dobrze robi. Morgan działała przeciwko wszelakim przejawom rozsądku, a on przecież próbował. Skoro nie współpracowała z nim, a go tylko kusiła, to ulegał i wycałowywał ją tak, jakby tylko o tym marzył. Zapewne gdy wytrzeźwieje będzie czuć się bardzo źle ze świadomością, że doszło do tego pod wpływem egzotycznej magii lecz teraz... teraz nie miał odpowiednich warunków, by słuchać ostrzegawczej lampki zwanej sumieniem i instynktem samozachowawczym. Moe okazało się, że jednak nie jest otumaniona działaniem jaskini, bowiem jak inaczej wyjaśnić przejaw jej pomysłowości? Nie zdążył się nawet odpowiednio zachwycić, że przechodzą już do etapu rozbierania się, gdy nagle zakryła mu twarz i zwyczajnie w świecie go popchnęła w kierunku wyjścia. Skąd wiedział, że akurat tam? Uderzyło go pustynne powietrze i zapachy, a po chwili po prostu wyrżnął na ziemię z głuchym jękiem. Ledwie poprawił bluzkę, kiedy dostał z łokci w żebra, co wydusiło z jego płuc resztki powietrza. Odruchowo chwycił Moe, która zrobiła sobie z niego poduszkę powietrzną. Serce waliło mu jak oszalałe i łapał łapczywie powietrze. Mrugał i odzyskiwał świadomość tego, co się odwalało. Popatrzył po chwili w rozszerzone źrenice Morgan, która spoglądała na niego z jakąś... dzikością, której nie podejrzewał, że ją w sobie ma. - O kurwa. - zdołał z siebie wydusić. Podniósł się do siadu jednocześnie zmuszając Moe do siadu... na jego kolanach, czego nie planował. - Moe, odbija ci. Albo mi. Nie wiem, ale czad. - czuł się jak na haju, kiedy cały rozpalony ogień zaczynał się uspokajać i stopniowo wyciszać. Potrzeba wycałowania Moe znikała i odczuwał mieszankę emocji z tym związaną. Żałował, ale i czuł ulgę bo to znaczy, że faktycznie jaskinia wywołała w nim ten stan. Przetarł dłonią twarz jakby próbując zetrzeć z niej magiczną iluzję. - Ta, pieprzona magia, Moe. Pierdolona magia, co mi posiekała mózg. - już dawno nie był tak wkurzony wpływem magii, bo choć ją uwielbiał i nie wyobrażał sobie bez niej życia, tak nie cierpiał sytuacji, kiedy majstrowało mu przy emocjach, bo potem robił rzeczy, które na trzeźwo wymagałyby więcej czasu. Chwycił jej nadgarstek i razem się z nią podniósł, przymuszając, by i stanęła o własnych siłach. Otrzepał z siebie piach i o dziwo, nie miał jej za złe, że go tak wyrolowała. - Przecież ty dziewczyno masz szesnaście lat i nawet nie chcę sobie wyobrażać co by się stało, jakbyśmy tam zostali dłużej. Cholera, Davies, uratowałaś nam właśnie tyłki. - popatrzył jej prosto w oczy z przekonaniem, że jej wszystko również mija i to, co się wydarzyło zgodnie przypiszą magii. Jeszcze był spięty od niedawno wybudzonych emocji, jeszcze czuł smak jej ust na swoich, a jego skóra nosiła dalej ciepło jej dotyku. Musiał się otrząsnąć. Natychmiast.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kiedy Jeremy zebrał się nieco do kupy i usiadł, Moe wylądowała na jego kolanach, nadal patrząc mu w oczy z wyrazem twarzy, który jasno mówił, że w jej przypadku ani trochę nie zeszły z niej ani zbudowane napięcie, ani chuć. Po wstrząsie, jakim jednak wywołał na niej upadek, panowała jednak nad sobą na tyle, aby dostrzec, że Dunbarowi przestał ciążyć jaskiniowy urok i jego względnie zdrowy rozsądek ponownie pojawił się na pierwotnym miejscu. Gryfonka po części poczuła ulgę, choć trudno było określić, czy chodziło o wyciszenie się chłopaka, czy też o uwolnienie się od posępnych myśli wywołanych obecnością w przepełnionym pustynnymi mistycyzmami miejscu. Uśmiechnęła się ciepło i objęła Jerry'ego, wtulając twarz w jego bark. Był to gest zgoła różniący się od tych, którymi obdarowywali się jeszcze przed chwilą. Czyżby przeżycia doświadczone w towarzystwie starszaka odjęły jej mowę? - Lepiej wracajmy już do obozowiska. - rozporządziła enigmatycznie, kiedy obydwoje wstali już na równe nogi, a z jej ust wydobyło się westchnienie. Choć usiłowała się kontrolować, jej oddech pozostawał nieregularny i płytki. Dodatkowo, jeszcze przez kilkanaście sekund, jedną ręką trzymała się kurczowo ramienia Jeremy'ego, bo wątpiła w swoją zdolność do samodzielnego utrzymania równowagi. Chwilę później jednak była już gotowa do drogi, toteż ruszyła w kierunku, w którym, jak sądziła, znajdowały się ich namioty. Podczas spaceru dało się zauważyć, że palcami jednej z dłoni często wracała do gładzenia swojego biodra. Dokładnie w miejscu, które niedawno swoją ręką dotykał Dunbar.