Na pierwszy rzut oka wioska ludu Eneji zdaje się być łatwym łupem dla potencjalnych nieprzyjaciół; niemal nie sposób jest uświadczyć człowieka pełniącego wartę przy murach, a skromna brama wyzierająca na pustynię wygląda wręcz zapraszająco. W rzeczywistości jednak mieszkańcy biorą sobie głęboko do serca własne bezpieczeństwo. Lata doświadczeń nauczyły ich polegania na zmysłach wiernych Onyo, które często niespostrzeżone pełnią wytrwałą straż, gotowe zaalarmować o każdym niebezpieczeństwie. Bez problemu zapamiętują setki zapachów, więc osoby zaproszone do wioski nie mają się czego obawiać z ich strony. Przynajmniej dopóki te psowate stworzenia nie wyczują choćby cienia złych intencji. Jedno jest pewne - lepiej się im nie narażać, ponieważ rany zadane przez Onyo potrafią goić się długo i dotkliwie.
Jeżeli postać przebywająca w lokacji boi się lub żywi jakąkolwiek niechęć do zwierząt, Onyo będą to wyczuwać. W konsekwencji mogą zachowywać się nieprzychylnie lub nawet agresywnie względem tej osoby.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Wracała do wioski po jednym z turystycznych wyjść, które dla odmiany nie skończyło się żadnymi obrażeniami. Z dużej odległości, nawet pomimo silnie wiejącego wiatru, niosącego ze sobą całe chmury piasku, dostrzegła rosłą, utrzymaną w surowym stylu i kolorze bramę. Kiedy już mijała monumentalne mury, poczuła w pobliżu czyjąś obecność. Z plotek i opowieści słyszała, że bramy strzegą Onyo i aktualnie wszystko wskazywało na to, że w wieściach tych było rzeczywiście sporo prawdy. - Cześć, maluchu. - jeden ze zwierzęcych strażników najwyraźniej zorientował się co do dobrych zamiarów Davies i jej zamiłowania do nie-tylko-futrzastych żyjątek. Wychylił się bowiem zza jednej ze ścian i ostrożnie zbliżył się do Gryfonki, na co ta odpowiedziała radosnym przywitaniem. Chwilę później przykucnęła nad magicznym psiskiem i głaskała go po łebku i grzbiecie. Pomyślała przy tym, że była to całkiem przyjemna odmiana po tym, co spotkało jej ze strony dumbaderów. I, skoro takie groźne czarodziejskie fenki podbiegały do niej na pieszczoty, być może nawet tym nieszczęsnym wielkibłądom dobrze byłoby dać drugą szansę podczas nadchodzącego wyścigu? Davies wzrokiem wypatrzyła sobie w pobliskim cieniu kilka położonych jedna na drugą płytek, na których postanowiła usiąść. Zdjęła turystyczny kapelusz i zawiesiła go na jakiejś wystającej ze stosu desce, po czym ponownie oddała się czynności miziania, bo, jak się okazało, Onyo przywędrował do cienia za nią. Czyżby obowiązek pilnowania wioski nie był aż tak palący?
Brown właśnie zdecydował się na wieczorny spacer po wiosce. Zrobiło się już nieco chłodniej, choć i tak musiał utrzymać na sobie typowy strój saharyjskiego beduina: jakieś białe szmaty i chusta na głowie, bo słońce grzało tu całkiem mocno, nawet teraz. Przybył do Afryki, żeby zebrać trochę rącznika pospolitego i zbadać dokładniej jego działanie, jednak cała ta wyprawa i wszystko dookoła niej doprowadziło go do decyzji, którą podjął przed kilkoma dniami. Przez ciągłe zmiany stref czasowych i klimatów, w jakich przebywał, zaczął ostatnio podupadać na zdrowiu. Te ciągłe podróże zdecydowanie nie były odpowiednie dla jego niemłodego już w końcu, ale na pewno spracowanego organizmu. Do tego i głowa nie pracowała już tak, jak powinna. Zatem już postanowił - odwiesza swoją emeryturę i wraca do Hogwartu. Na pewno przyjmą go tam z otwartymi ramionami, w końcu... jest Peterem Michaelem Brownem! Doszedł właśnie do bramy, kiedy spostrzegł jakąś dziewczynę bawiącą się z onyo. Znajomą dziewczynę... - Czyżby to panna Davies? - zagadnął swoją byłą uczennicę. Ciekawy był, czy go rozpoznała. - Jak miło panią widzieć! Ależ pani wyrosła... Skąd się pani wzięła tutaj, prawie na końcu świata? - podszedł do Morgan z wyciągniętymi ku niej rękami i uśmiechem na ustach, a w głosie brzmiała szczera radość.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Od drapania Onyo po brzuszku odciągnął ją znajomy głos. Głos, którego za nic się tutaj nie spodziewała. Profesor Brown zniknął ze szkoły przed rokiem i od tamtego czasu zainteresowanie panny Davies, jeżeli chodziło o eliksirowarstwo, zupełnie przygasło. Przez pierwszych kilka lat szkoły mężczyzna był bowiem najjaśniejszym punktem prowadzonych przez siebie lekcji i wyłącznie jego charyzma była zdolna przekonać Moe do podtrzymywania uwagi na łączeniu kolejnych składników, mieszaniu, gotowaniu i innych kociołkowych wygibasach. Jednak nawet on, przy całym swoim zapale i energii, nie był zdolny do zarażenia wiedźmy swoją pasją. - Profesorze! Cały Hogwart tęskni! - o ile początkowo brzmiała na bardzo pozytywnie zaskoczoną, to drugie zdanie wypowiedziała już z rozbawieniem zmieszanym z rozrzewnieniem. Podbiegła do mężczyzny i wtuliła się w niego na krótką chwilę, zanim przeszła do opowiadania i zadawania pytań. Czyżby Brown wracał do nauczania? A może wyłącznie przez przypadek się spotkali, bo właśnie przez oazę ludu Eneji przebiegała wędrówka emerytowanego eliksiziarza? Tak, czy inaczej, dobrze było go ponownie ujrzeć. Choć pewnie od krytycznej uwagi odnośnie lekceważenia jego przedmiotu w szkole nie uda jej się umknąć i tym razem. - Pani? Wypraszam sobie. Nadal po prostu Moe. Zwłaszcza dla Pana. A Hogwart ma tutaj wycieczkę szkolną. Myślałam, że może zdecydował się Pan wrócić do nas... - pod koniec nieco zmarkotniała, bo zaczęła podejrzewać, że skoro Brown nie miał pojęcia o hogwarckiej wycieczce, to pewnie rzeczywiście pojawił się w oazie wyłącznie jednorazowo, aby odpocząć po jednych trudach podróży i przygotować się na następne.
Brown był nieco zaskoczony tym bardzo entuzjastycznym powitaniem ze strony jego "byłej" uczennicy, ale poklepał ją dobrotliwie po ramieniu, kiedy się na niego rzuciła, o mały włos nie zwalając go z nóg. Tak, zdecydowanie nie był już tym samym człowiekiem, co kiedyś... - Przyjechaliście tutaj? - nie krył zdziwienia, kiedy usłyszał jej odpowiedź. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, po których spływały strużki potu. - W sam środek pustyni? Naprawdę wam dogadzają, za moich czasów nie było podobnych atrakcji... Musiał poprawić sobie przekrzywioną chustę na głowie, bo w tym momencie i ona zaczęła przysłaniać mu widok. Jej następne stwierdzenie lekko go zmieszało. Powiedzieć jej? W sumie... Dlaczego by nie? Przecież i tak by się dowiedziała. - Właściwie to... - zaczął, patrząc gdzieś na ziemię koło niego - Uznałem, że takie życie jest... Jest już nie dla mnie. Wypaliłem się, jestem zmęczony. Pracowałem nad artykułem na temat rącznika pospolitego i jego wykorzystania w eliksirach leczniczych, ale tak szczerze mówiąc... Już dawno podobne zajęcia nie zajmowały mi tyle czasu. Siadam nad papierem i przez godzinę piszę dwa, może trzy zdania. Mój organizm już tego nie wytrzymuje i dlatego... Tak, wracam do Hogwartu! Wracam na stałe, odwieszam emeryturę i jeszcze te kilka lat pouczę... - bardzo się cieszył, że może to komuś wreszcie powiedzieć, nawet jeżeli Moe najprawdopodobniej w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, co to wszystko znaczy. Trzymał to w sobie od dawna i wreszcie poczuł ulgę, wywalając to wszystko z siebie. Była to jednak mimo wszystko decyzja dość radykalna, taka która zdecydowanie zmieniała jego życie... - No, to powiedz mi - czy Hogwart się zmienił jakoś pod moją nieobecność? Nadal uczy tam profesor Sanford? Ciągle musieliśmy spierać się o wolne sale...
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Być może szkolny wyjazd rzeczywiście był dużym wydarzeniem, jednak stwierdzenie, że 'dogadzali' w ten sposób uczniom było dla niej mocno naciągane. W tych warunkach, wypoczynek raczej nie należał do najlżejszych czynności. Aby odsapnąć na Saharze, należało zignorować palące słońce, suche powietrze, ogólną spiekotę, robactwo, niedobory wody... Słowem, nie było tak lekko. - Koniec wypraw? - zapytała ze zdumieniem i zamrugała. Jednocześnie odsunęła się nieco od Browna, bo przytulanie przy tej pogodzie mogłoby się skończyć permanentnym przylepieniem do siebie nawzajem, a tego chyba obustronnie woleliby uniknąć. Ze słów profesora jasno wynikało, że rzeczywiście się starzał. Ale to oznaczało, że ponownie będzie częścią Hogwartu, zatem nie ma tego złego, czyż nie? - Ale się cieszę! Świetnie będzie znów zobaczyć Pana w szkole. - nie mogła powstrzymać wykwitającego na twarzy, szerokiego uśmiechu, nawet, jeżeli opowieść Browna brzmiała, jakby przez ostatni rok życie dało mu w kość i po powrocie do szkoły bycie ponownie takim samym nauczycielem, jak wcześniej stanowiłoby wyzwanie nie do przeskoczenia. Wątpliwości co do tego, czy i tym razem da sobie radę z młodym, rozrabiającym pokoleniem czarodziejów odstawiła póki co na bok. Zainteresowało ją bowiem co innego. - Może blokada wynika z tego, że rącznik i jego właściwości to bardziej zielarskie sprawy. Myślę, że jakby Pan skonsultował się z profesor Vica... Albo dobra. Z jakimś wybitnym zielarzem. To wtedy wspólnymi siłami poszłoby łatwiej. - zaproponowanie Estelli brzmiało, jak obraza przy profesorze z tak ogromnym doświadczeniem i wiedzą. Jednak w Hogwarcie z pewnością znajdowała się osoba odpowiednia do tego, co Brown chciał osiągnąć. A współpracą dwóch tęgich umysłów zawsze osiągało się więcej, niż w przypadku samodzielnych starań.
- Koniec, koniec... - potwierdził Brown, powtarzając te słowa nieco zmęczonym głosem. Trochę sam nie mógł w to uwierzyć, ale tak. To był koniec. I być może właśnie w tym momencie sobie to uświadomił. Nie pozostawało mu nic jak tylko mieć nadzieję, że kiedy wróci do spokojnego, wyspiarskiego klimatu Wielkiej Brytanii, rozłoży nogi w salonie swojego domu w Dolinie Godryka, jakoś przez te kilkanaście dni odzyska siły. Matkę zostawił w "Świętym Mungu", może to i lepiej dla niej... Przekonanie uzdrowicieli do przyjęcia tam mugolki udało mu się tylko dlatego, że kiedyś wyciągnął ojca jednego z nich z ciężkich opresji. Ale nawet oni nie znają lekarstwa na starość. Cóż, przynajmniej pomogą dwóm starym ludziom... - Nie mogę się doczekać żeby znowu zobaczyć ten zamek... - Brown przywołał krzywy uśmiech na swoją twarz. - Stęskniłem się już nawet za tymi urwisami... - tu już szczerze, głośno się roześmiał. Jednak na następną uwagę Moe jego mina zrobiła się już dość poważna. - Taaak... - zaczął trochę zmieszany. - Pani profesor Vicario zdecydowanie przydałaby się taka... wyprawa w sam środek pustyni. Być może nauczyłaby się tu władać czymś innym niż tylko... - urwał i zrobić dość zniesmaczoną minę. Nigdy nie miał dobrej opinii o Estelli Vicario, nauczycielki zielarstwa w Hogwarcie, która o wiele większy talent miała do uwodzenia, niż do pielęgnacji roślin. Prędzej nadawałaby się do pracy w jakimś kolorowym pisemku, niż w szkole, ale Brown nie komentował już tej sprawy dalej. Po co ma mu się ciśnienie podnosić przez jakąś idiotkę, jeszcze teraz, w sercu pustyni... Zmienił temat. - Mam nadzieję, że zdajesz owutema z eliksirów, co, Moe? - wyciągnął palec wskazujący, którym potrząsnął kilka razy, znów przywołując jakiś krzywy uśmiech na swoją twarz.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Głaskany wcześniej Onyo cały czas trzymał się obok, jednocześnie przyglądając się dwójce turystów czujnie, ale i wyczekująco. W końcu przerwa w głaskaniu nadeszła nagle i najwidoczniej żywił nadzieję, że nie oznaczała definitywnego końca mizianek. Póki co jednak, Moe tylko zerkała na niego co jakiś czas pogodnie, nie decydując się na oderwanie od rozmowy z profesorem. - Pana lekcje były na tyle pasjonujące, że nikt nie miał czasu rozrabiać. - zadeklarowała bezwiednie, bezradnie rozkładając przy tym ramiona, jakby przepraszała za zbyt grzeczne zachowanie zarówno swoje, jak i swoich rówieśników. Było w tym sporo prawdy. Brown dotychczas zarażał entuzjazmem, serdecznością i pasją do swojego przedmiotu. A takim jedenasto-, czy piętnastolatkom nie trzeba było wiele, by się mocno zainteresować jego energicznie i z polotem prowadzonymi zajęciami. Czy po przerwie to wszystko miało wrócić? - Profesorze! - musiała przybrać oburzony ton i wybić Petera z toku myślenia, bo z jego dotychczasowej krytyki Estelli mogłoby wyniknąć zbyt wiele krytycznych i kontrowersyjnych uwag. Jasne, w szkole gadali i było o tym dość głośno. A Brown nigdy nie hamował się z wyrażaniem własnego zdania, jak dotkliwe by ono nie było. Jakaś część Moe zresztą nawet miała ochotę przyznać mu rację i tylko jakieś resztki dobrych manier ją przed tym powstrzymały. - Tak, choć do tej pory myślałam, że ta decyzja to było samobójstwo. Bez Pana lekcji jak nic skończyłoby się na trollu. - przyznała całkiem szczerze i nawet nie kryła ulgi, że Brown na nowo miał wziąć się za edukację. Czy jednak to wystarczyło, aby pojąć sekretną sztukę eliksirów i wciągnąć się bez reszty w świat ważenia magicznych wywarów? - Swoją drogą, z eliksirami wiążę pewną prośbę do Pana, jak już przy tym jesteśmy. - napomknęła, gdy zorientowała się, że zbierający dotychczas składniki po całym świecie profesor byłby pewnie w stanie jej pomóc, gdyby tylko odpowiednio go podeszła. Nie wchodziła w szczegóły, bo nie wiedziała jeszcze, czy zdobyła uwagę Browna i czy fakt wspomnienia o swoim zainteresowaniu eliksirami i OWTMami z nich sprawiał, że przybyło jej nieco przychylności z jego strony.
Zwierzątko podreptało do jego stóp, on zaś tylko obdarzył je uśmiechem. Mimo wszystko wolał się nie schylać, ten upalny klimat jeszcze dodatkowo odbierał mu siły. - Hoho! - trochę udając, a trochę nie, uniósł się radością i śmiechem. - Zdarzały się przypadki, że uczniowie wypuszczali ptaszki ze swoich różdżek, aby umilić sobie czas, więc... Chyba nie wszyscy byli tym tak bardzo zainteresowani. Nie chciał dalej ciągnąć tematu Estelli Vicario. Zdawał sobie sprawę z tego, że pewnie większość z tych opowieści o niej krążących to najprawdopodobniej zwykłe plotki. Podobała się uczniom, to bez wątpienia, nauczycielom również. Jednak z tych wszystkich ich spotkań, kiedy to Brown przynajmniej na początku darzył ją jako takim zaufaniem badawczym i próbował z nią współpracować, wysunął jedynie taki wniosek, że ta kobieta do pięt mu nie dorasta. - Och, nie mogłoby być aż tak źle! - wypiął pierś i odsunął głowę do tyłu, ukazując w ten sposób wydatny podbródek. - Profesor Sanford chyba nie jest aż tak złą nauczycielką... Dobra. Moe zdecydowanie wiedziała, jak należy z nim grać. Uwaga odnośnie jego współpracy z Vicario nie była być może zbyt mądra, ale utwierdzenie go w przekonaniu, że ma jeszcze czego szukać w Hogwarcie, mogłoby być strzałem w dziesiątkę. - W czym rzecz, Moe? - zapytał, rad że być może będzie już teraz w stanie wrócić do swojej pracy.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Rzeczywiście słyszała o tego typu sytuacjach na zajęciach Browna, jednak uznawała to za zwykłe plotki, bo działo się to rzekomo na lekcjach starszych uczniów, a więc nie brała w nich przecież osobiście udziału. Teraz jednak z pierwszej ręki uderzyła w nią dosyć niewygodna pewnie dla Browna prawda, na co Moe nieszczególnie kryła swoje zdziwienie. Uniosła brwi, gdy przez głowę jej przeszło, że może faktycznie nie każdego ucznia dało się porwać eliksirami choćby w takim stopniu, by mieć jego skupienie podczas nauczania. - Już ja ich przypilnuję, żeby się nie wygłupiali. Zresztą nie tylko ja, a pewnie cały Gryffindor. - zadeklarowała ze śmiechem, bo była pewna, że Brown zbudował sobie u swoich podopiecznych na tyle dużą sympatię, że teraz powinna się ona zwracać właśnie w takich zachowaniach. Nawet, jeżeli opiekunem domu Gryfa był teraz profesor Cromwell i pewnie nie miał zamiaru oddawać swojej posady powracającemu Peterowi. - Jej przebojowe czarowanie bez różdżki skutecznie odrywa mnie od kociołków. - przyznała bez skruchy, choć jej słowa jednocześnie były pochwałą zdolności profesorki, jak i poniekąd negatywną uwagą odnośnie samego nauczania. Choć może to była wina uczennicy, że skupiała się na nieistotnych rzeczach zamiast na lekcji. No ale fakty były takie, że od magii bezróżdżkowej Davies nie była w stanie odciągnąć wzroku. - Liść... Liść mandragory. To składnik do pierwszego eliksiru, jaki mamy uważyć na lekcji profesor Sanford po rozpoczęciu roku szkolnego, a ja nie mam pojęcia, gdzie go pozyskać. A już na pewno nie dostanę go na Saharze. - wyjaśniła, a jej wersja prawie nie brzmiała pokrętnie, ba, nawet mogłaby mieć trochę wspólnego z rzeczywistością dla osoby, której przez ostatni rok nie było pośród murów Hogwartu. Postanowiła jednak pójść nieco dalej w opowieści i skorzystać z tego, że wcześniej wspomniała o szkolnej nauczycielki zielarstwa. - Pomyślałam, że w Pańskich podróżach trafił Pan na różne niespotykane składniki, zbierając je, badając i opisując. Zresztą sam Pan rozumie, że wolałabym nie prosić o pomoc profesor Vicario. - ponownie bezradnie rozłożyła ręce. No i tak serio, liść mandragory? Ta roślina była szalenie groźna, a w szkole rzeczywiście wolała o nią nie prosić i nie walczyć z jej korzeniem. Co jej pozostawało poza uproszeniem Browna, Nokturn?
- Liczę na to! - odpowiedział, kiedy wreszcie przeszedł mu atak głośnego, acz radosnego śmiechu i puścił do niej oko. - Teraz pewnie macie nowego opiekuna, co? Pisałem do Hogwartu list z prośbą o przekazanie tych wszystkich uwag nowemu opiekunowi... - ale wolał tego tematu już dalej nie kontynuować, w końcu Moe na pewno zainteresuje się co takiego Brown mógł zostawić nowemu opiekunowi Gryffindoru... - Liść mandragory? - Brown nieco bezradnie wybałuszył oczy. - Na pierwszą lekcję z Sanford? Tak wam powiedziała? Ależ Moe, przecież teraz ja będę was uczył! Ale liść mandragory, no cóż... - wyraźnie go to zaintrygowało. - Być może... to wcale nie jest aż taki zły pomysł! Och, na pewno się jakieś znajdą, ale nawet jeśli profesor Sanford wam coś takiego zadała, to chyba z nadzieją, że zdobędziecie to sami, prawda? No, ale tak czy inaczej, przecież nie ona teraz będzie was uczyć! Nie moich dawnych uczniów! - tu puścił do niej oko. - Podzielimy się jakoś, na pewno...
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Uwagi do nowego opiekuna brzmiały ciekawie, głównie, kiedy samemu wymyślało się, co takiego Brown mógł opowiadać na temat uczniów, albo jakie mógł mieć zalecenia. Numer jeden, nie gnoić Gryfonów, numer dwa, nie odejmować Gryfonom punktów, tylko wysyłać ich na eliksirowe szlabany, numer trzy, nie dodawać punktów uczniom innych domów, numer cztery, zaopatrzyć się w barek pełen... cierpliwości. A najlepiej całą piwnicę butelek z cierpliwością. - Albo z przekonaniem, że poprosimy o pomoc naszą zielarkę. - odparła, wzruszając ramionami. To było dosyć oczywiste założenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w szklarniach często przewijały się mandragory w różnych stadiach rozwoju i w różnorakich celach były tam przechowywane. Brown stawiał opór, jednak Moe nic sobie z tego nie robiła, nawet, jeżeli chyba niekoniecznie przemyślała początkowo to, jakie pobudki powinna przedstawić profesorowi. - Jeżeli będę miała wybór, to chciałabym wrócić do lekcji u Pana. Przynajmniej będę się mogła skupić na zajęciach. A jak już mam łączyć karierę z eliksirami to chciałabym zająć się nimi na poważnie. I pod wnikliwym okiem specjalisty. - zadeklarowała, zapewniając Browna o swoim przekonaniu do jego sposobu nauczania i zasobów wiedzy. Z liściem nie miała zamiaru jednak dać za wygraną. - Ale akurat na te zajęcia u profesor Sanford chciałabym się jeszcze wybrać. I zależy mi na odpowiednim przygotowaniu tak wiedzy, jak i wymaganych składników, bo mamy obiecane punkty dla domu za rzetelne przyszykowanie się do lekcji po wakacyjnej przerwie. - odpoczynek od szkoły nazbyt często rozleniwiał i zniechęcał do powrotów do szkoły, lekcji, książek, czy zadań domowych. Zatem podtrzymywanie aktywności umysłowej i pilne przyłożenie się do zadanych na lato zagadnień rzeczywiście powinno zasługiwać na nagrodę. A punkty dla Gryffindoru w pierwszych dniach szkoły nikomu by nie zaszkodziły. Zawsze była to okazja na zyskanie pewnej przewagi na dzień dobry. Również psychicznej.
Brown słuchał tego, co mówiła Moe z dość mieszanymi uczuciami. Z jednej strony był z niej dumny, skoro kontynuowała eliksiry i bardzo zadowolony z tego, że zdecydowała się uczęszczać na lekcje właśnie do niego. Z drugiej jednak te jej próby wyciągnięcia z niego liścia mandragory trochę go frapowały. Jego wieloletnie doświadczenie w pracy nauczyciela eliksirów w Hogwarcie wskazywało jednoznacznie, że uczniowie często sami ważą sobie eliksiry w nie do końca chlubnych celach, a desperacja Moe nie wróżyła nic dobrego. - Jak chcesz chodzić na eliksiry do dwóch różnych nauczycieli? Przecież to niemożliwe... - zaczął okręcać sobie wokół palców swój wąsik, który przybrał już dość znaczne rozmiary, przynajmniej w stosunku do normalnego. - Ale jeśli profesor Sanford coś takiego wam zadała, to ja nie będę podkopywał jej planów. Również klasy które przejmę ja będą miały obowiązek zdobyć liść mandragory, możemy się zająć silnymi eliksirami leczniczymi na początku semestru... No, więc dziękuję za informację, Moe!
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Chyba rzeczywiście musiała odpuścić. Czy tego chciała, czy nie, Brown po prostu ją przejrzał. Teraz już raczej nie powinna brnąć dalej. Być może zbyt pospiesznie się rozpędziła z tłumaczeniami, prośbami i przymilaniem. Choć to ostatnie przyszło jej naturalnie i nie nazwałaby tego do końca w tej sposób. Po prostu dobrze wspominała profesora Browna, cieszyła się na jego powrót i życzyła mu powodzenia we wznawianej karierze mentora młodych umysłów. - A będą takie, które permanentnie leczą z zakusów wobec uczniów? - zapytała z nutką złośliwości, choć jednocześnie czuła, że być może zaczynała przesadzać z ilością uwag dotyczących Estelli. Nastał już chyba czas, by nieco zmienić temat i nie krążyć między zielarką, a liściem mandragory. Tylko co ona jeszcze mogła przekazać takiemu profesorowi, jak Brown? - Jak Pana wrażenia z pobytu w oazie? - zagadnęła, dosyć jasno zdając sobie sprawę z tego, że nauczyciel eliksirów niezbyt dobrze znosił upały, wiatr i suche powietrze. W tym wieku zresztą nie było mu się co dziwić. Moe, choć czekała na odpowiedź, przykucnęła przed nadal wyczekującym Onyo i na powrót zaczęła go głaskać. Jej spojrzenie, jakim obdarzyła stróżującego zwierzaka wyrażało dosyć jasno zrezygnowanie, którego jednocześnie nie chciała ukazywać profesorowi. Jeżeli chodziło o liść mandragory, to chyba jednak tym razem nic z tego.
- Być może... - Brown parsknął śmiechem. - To byłby całkiem ciekawy pomysł, gdyby komuś się udało coś takiego wymyślić... Tą propozycją Moe narobiła mu powodów do myślenia. Być może ostatnimi podrygami swoich naukowych sił uda mu się jeszcze wynaleźć eliksir poskramiający popęd seksualny? Cóż, pewnie niektórym by się przydało... A może powinien spróbować poprowadzić lekcję na ten temat, taką dla studentów, bo dla uczniów pewnie byłoby to zbyt trudne, żeby pokombinowali sami? Ze studentami zresztą zawsze starał się pracować właśnie w ten sposób, licząc na ich nabyte już umiejętności i kreatywność. W końcu na tym polegała prawdziwa sztuka eliksirowarstwa - na kreatywności opartej o szeroką znajomość świata magicznego. Sorry, ale mając dobry przepis, to nawet największy idiota uwarzyłby choćby taki Wywar Żywej Śmierci jak prawdziwy mistrz. To, że tego nie zrobi to efekt tylko i wyłącznie tego, że ten przepis w Eliksirach dla zaawansowanych jest strasznie pokręcony. Uczeń to taka tylko trochę bardziej inteligentna małpa - jak to mawiał jego mistrz z czasów początków jego nauczycielskiej kariery. - Nauczyć ich warzyć eliksiry to nie jest zbyt wielka sztuka. Naucz ich samemu kombinować - wtedy jesteś gość! - Muszę o tym pomyśleć... Kiedy dziewczyna zaczęła głaskać Onyo, on sam czując narastające wyczerpanie tą pogodą i chęć natychmiastowego powrotu do Anglii, usiadł na jakimś kamieniu obok bramy. Westchnął głośno, bo siły z niego odchodziły. - W zasadzie to... - spróbował odpowiedzieć, ale żadne słowa nie przychodziły mu do głowy. - Nijakie. Nic mi się nie udało zrobić, chciałbym być już z powrotem w Anglii. Chociaż tak szczerze mówiąc to powinienem chyba spędzić trochę czasu w jakimś uzdrowisku klimatycznym... No, a ty jak się bawisz?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zauważyła duże skupienie na twarzy Browna i uśmiechnęła się w duchu. Ciekawie było podrzucić mistrzowi eliksirów pomysł na kolejną pracę, albo chociaż kreatywne zajęcia ze starszakami. Z tego, co mówił, nikt jeszcze nie opatentował takiego wynalazku, co niezmiernie ją dziwiło. Skoro były specyfiki wywołujące miłość, pożądanie, czy też absurdalne wzrosty libido, dlaczego nie miały być dostępne ich przeciwności? - Oh, głównie dostaję po głowie, spadam z drzew i zrzucają mnie dumbadery. Sama radość. Do tego nie ma z nami Carmel, a podobno słabo u niej z samopoczuciem. Martwię się, profesorze. - wyznała, opuszczając głowę i zdejmując głaszczącą dłoń z Onyo. Chyba fakt, że dawniej był opiekunem jej domu był na tyle zostający w pamięci, że również na emeryturze Browna nie miała oporów przed dzieleniem się z nim mniej lub bardziej osobistymi problemami. Bo jeszcze upadki i niepowodzenia dzielnie znosiła, chcąc wyciągać z nich lekcje, albo chociaż miłe wspomnienia. Ale już cierpiący bliscy, którym nie była w stanie pomóc to był bardzo przybijający gwóźdź programu. - Przepraszam, nie powinnam się z tym wynurzać. To moje zmartwienia. Jeżeli chodzi o tutejsze uzdrowiska, słyszałam o ukrytym wodospadzie, mógłby nieźle zaradzić na bolesne i uciążliwe dolegliwości. Tylko najpierw trzeba tam trafić, a to wyzwanie, gdy nie wiadomo, gdzie go szukać. - zmieniła temat, choć już nie potrafiła się wznieść na swoje zwyczajowo entuzjastyczne tony. Może potrzebowała samotności, żeby to wszystko sobie trochę poukładać?
Brown lekko się zmieszał, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał, ale... Chyba właściwie nie usłyszał od niej nic. Był przez lata opiekunem Gryffindoru, więc znał w miarę swoich uczniów, przynajmniej tych starszych. Jeśli Carmel go jeszcze pamiętała i miała do niego resztki zaufania... - Jeśli chce, to może do mnie napisać. Zresztą... - oparł głowę na łokciu, a łokieć na kolanie - Profesor Cromwell, bo chyba tak on się nazywa, też chyba jest w porządku, nie? Słyszałem że ma lekkiego bzika na punkcie ratowania zwierząt, jest takim Newtonem Scamanderem XXI wieku. Nie może być złym człowiekiem... Informacja o wodospadzie, którą przekazała mu Moe, bardzo go zainteresowała. Ukryty wodospad? Bardzo ciekawa informacja, być może... Tak, chyba sama wiadomość o tym sekretnym miejscu tak jakby sama wróciła mu siły i chęć do działania. Jednak tego lwiego pazurka chyba nie da się z niego wyrwać. - Wodospad? - aż wstał z miejsca z tego podniecenia. - A masz na jego temat jakieś wiadomości? Gdzie można go szukać? - chciał się tym rzecz jasna zająć. Ale... nie dzisiaj. Na pewno nie teraz. Jutro...
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Prawie się obraziła, słysząc pomysł, że Gallagher mogłaby pisać do któregoś z obecnych, bądź dawnych opiekunów domu, zamiast skierować się do niej. Szybko się jednak zreflektowała. Zresztą Moe prawdopodobnie nie powinna się aż tak panoszyć w tej relacji, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że o rzeczach jej nieznanych miał informacje chociażby Jeremy (może od Matta, kto go tam wiedział?). Nadal jednak mocno ją to podkopywało. Z kilku względów. - Znam plotki, że znajduje się w pobliżu jeziora. Podobno należy szukać zagęszczenia zieleni i nagłego spadku terenu. - podzieliła się znanymi sobie wskazówkami, jednak nie była zdolna przekazać niczego więcej, bo nie udało jej się jeszcze dotrzeć do omawianego miejsca. Prawdopodobnie również ze względu na to, że dotychczas po prostu nie próbowała. - Profesorze. Zbieram się do namiotu. Chyba potrzebuję przez chwilę pobyć sama. - swój stan zdążyła już przed chwilą pokrótce wyjaśnić, więc teraz nie miała oporów przed pożegnaniem się z Brownem. Sądziła, że skoro był już we wiosce, raczej powinien dać sobie radę z odnalezieniem się w tym niewielkim przytułku cywilizacji. Davies z jej orientacją w tutejszym jednolitym terenie i nikłą znajomością osady i tak nie miała za bardzo warunków, aby stać się przewodnikiem eliksirowara.
- Do zobaczenia, Morgan! Widzimy się na eliksirach... - to ostatnie zdanie wypowiedział tonem sugerującym żartobliwe wydanie polecenia. Roześmiał się potem cicho. Kiedy dziewczyna odeszła, on cały czas siedział na kamieniu w tej śmiesznej chuście na głowie. Zastanawiał się co właściwie powinien robić dalej. Musi koniecznie poszukać tego wodospadu! Jeśli nikt go jeszcze nie znalazł... Tym lepiej! Jednak nadchodziła noc, a noce na Saharze są bardzo zimne. Musi się przespać i przeczekać kolejny upalny dzień, aż do następnego wieczora. Wtedy zdecyduje co dalej. Na razie jednak udał się do swojej stałej bazy wypadowej.
Przez ostatnie dwa dni Sahara była nękana silniejszymi niż dotąd porywami wiatru. Enejczycy rozpoczęli profilaktyczne przygotowania do najgorszego. Podczas jednego z kilku wspólnych spotkań przy ognisku podzielili się z Wami obawami co do nadejścia śmiertelnie niebezpiecznej i destrukcyjnej burzy piaskowej. Następnego poranka Wasze obozowisko zaatakowała pierwsza fala wiatru, a kilka godzin później ogłoszono stan wyjątkowy - dyrektor Hogwartu wraz z Wodzem ogłosili surowy zakaz stosowania jakiejkolwiek teleportacji, powołując się na bardzo wysokie ryzyko rozszczepienia i zabłądzenia zbyt blisko burzy piaskowej. Nadchodziła z północy, a sięgała aż dwóch kilometrów wysokości. Wasze obozowisko zostało zabezpieczone serią zaklęć, dzięki którym stało się jednym z niewielu względnie bezpiecznych miejsc. Opiekunowie otrzymali zadanie, by każdego wieczoru sprawdzać listę obecności, niepełnoletni zaś zakaz wchodzenia do wioski i na otwarte tereny po godzinie dwudziestej. Pustynna burza piaskowa na dobre rozbrykała się po okolicy. Wszędzie unosił się pył utrudniający oddychanie, zatem każdy z uczniów i opiekunów dostał chustę mająca na celu zakrycie górnych dróg oddechowych podczas przebywania na zewnątrz. Dni są wietrzne, lecz raz na jakiś czas znienacka atakuje burza, co czyni pogodę niemożliwą do przewidzenia.
Przebywając poza terenem obozowiska, gracz automatycznie zobowiązuje się do rzutu kostką określającą warunki atmosferyczne i efekty, które napotka. Wzięcie udziału we wszystkich wersjach kostek owocuje uzyskaniem 1 pkt do dowolnej umiejętności.
Uwzględnienie burzy w fabule obowiązuje od następnego rozpoczętego wątku użytkownika.
Dodatkowa ochrona
Dodatkową ochronę zapewni Ci: 1) Zakup i noszenie Kandury, którą można kupić u tkaczki- zyskujesz odporność na ataki pustynnego pyłu, nawet jeśli wylosujesz taki efekt w kostkach. 2) Zastosowanie zaklęcia Aexteriorem (pamiętaj, aby go użyć należy mieć minimum 10 pkt w kuferku z OPCM i zaklęć). Jego powodzenie działania (3-6) dodaje Ci 1 pkt do liczby oczek.
Skuteczność zaklęcia:
1-2 - zaklęcie nie jest w stanie osłonić Cię przed atakiem piasku. Musisz znaleźć inne rozwiązanie. 3-4 - zaklęcie osłania Cię połowicznie. Piasek utrudnia Ci jedynie przemieszczanie się. Po kilku minutach ulega pod naporem burzy. 5-6 - zaklęcie działa nienagannie, nie masz żadnych dolegliwości fizycznych, choć widoczność jest utrudniona.
Tereny otwarte
Lokacje niewymienione w poniższych spisach są wolne od ataku pustynnej burzy.
(zysk pieniężny i przedmiotowy jest możliwy tylko przy pierwszym rzucie kostką): 1- cokolwiek robisz, znienacka rozlega się niepokojący świst. Zrywa się gwałtowny wiatr akurat z tej strony, w którą się udajesz. Jakkolwiek się bronisz bądź zasłaniasz, w pewnym momencie przysypuje Cię piach i Cię unieruchamia. Aby się wydostać, potrzebujesz pomocy osoby z zewnątrz (możesz również poprosić o to MG), inaczej zaczynasz tracić przytomność z powodu utrudnionego dostępu powietrza.
2-3 - widzisz oddalający się piaskowy huragan i gdy pomyślałeś, że musisz mieć szczęście szybko zmieniasz zdanie. Widzisz na niebie duży obiekt lecący wprost na Ciebie… to drewniano-słomiany zerwany dach. Lepiej uciekaj albo się broń! Oberwanie nim może skończyć się dotkliwymi obrażeniami. Masz dowolność interpretacji.
4-5 - wyczułeś zbliżający się poryw wiatru, co pozwoliło Ci przygotować na potencjalny atak piasku. Gdy burza nadeszła, nie dałeś się jej porwać, jednak mimo wszystko sypnęło na Ciebie falą pyłu i piachu. Przez ten i następny wątek szczypią Cię oczy, widzisz bardzo niewyraźnie a nocą męczy Cię suchy, bolesny kaszel (w przypadku noszenia na sobie kandury, dotyczy Cię jedynie suchy kaszel).
6 - masz szczęście, przyszedłeś w to miejsce chwilę po przejściu burzy piaskowej. Ominęło Cię najgorsze. Idąc po warstwie piachu, nagle nadeptujesz na coś twardego i ostrego. Kawałki drewna ranią Ci stopę i łydkę. Kiedy spoglądasz w dół, zauważasz szczątki drewnianej szkatułki, w której znajdujesz nieco złotych moment. Rzuć kostką i pomnóż razy 17 - tyle uzyskałeś galeonów. Zgłoś się po nie w tym temacie. Przy ponownym wylosowaniu tej kostki: mimo, że przyszedłeś do lokacji tuż po ataku burzy piaskowej raz po raz pojawiają się ostre porywy wiatru. Wszystkie Twoje zaklęcia tracą na celności i są spychane na boki, ale poza tym nic się niebezpiecznego nie dzieje.
1-3 - masz pecha, bowiem burza piaskowa szła wprost na Ciebie. Zdążyłeś uciec, by schronić się przed zasypaniem, jednak gdy najgorsze minęło, zauważasz, że utknąłeś w lokacji. Wszystkie wejścia/wyjścia/okna są zasypane górą zimnego piachu. By się stąd wydostać napisz post na minimum 3 tysiące znaków, bądź przeprowadź wątek na minimum 4 posty na osobę, gdzie opisujesz sposoby wykopywania sobie przejścia.
4-5 - stałeś za blisko okna/wyjścia/odsłoniętego miejsca. W pewnym momencie burza uderzyła z całym impetem w miejsce, w którym stałeś, przewracając Cię i zasypując. Okoliczni tubylcy (bądź osoba przez Ciebie wybrana) znajdują Cię i wykopują, jednak spotkanie z burzą zaowocowało obrażeniami. Wybierz jedno: złamanie ręki, złamanie nogi, wybicie rzepki, wybicie barku, pęknięcie żebra, dotkliwe naciągnięcie mięśnia. By wyzdrowieć, napisz w swoim namiocie jeden wątek na minimum 4 posty (bądź post na minimum 3 tysiące znaków), w którym leżysz i regenerujesz się dzięki wsparciu eliksirów leczących, które otrzymujesz od tubylców (może Ci również pomóc osoba z minimum 10 pkt z uzdrawiania).
6 - uciekłeś przed burzą i zabarykadowałeś się, dzięki czemu nie odniosłeś żadnych obrażeń. Gdy wszystko ucichło, wyszedłeś na zwiad, by zorientować się w sytuacji. Twoją uwagę przykuwa ruchomy pagórek piachu - po odkopaniu okazuje się, że uratowałeś życie młodemu Enejczykowi. Gorąco Ci dziękuje, całuje Cię po rękach i w ramach wdzięczności ofiarowuje Ci własny amulet Ijda Sufiaan*. Gratulacje, zgłoś się po niego w tym temacie. Przy ponownym wylosowaniu tej kostki: uciekłeś przed burzą, znalazłeś bezpieczne miejsce. Twoim oczom ukazuje się przysypane piachem okolice aż po horyzont. Dostrzegasz uciekające ptactwa i sfory onyo. Przemieszczanie się sprawia Ci trudność z racji dodatkowej warstwy piachu sięgającej aż do połowy łydek.
unikatowy przedmiot:
*Amulet Ijda Sufiaan - amulet pochodzący z Libii to unikalny przedmiot o wartościach magicznych. Ofiarowywany jest zazwyczaj najstarszemu synowi w rodzinie na znak uszanowania tradycji. Istnieje tylko jedna okoliczność, która pozwala ofiarować go obcej osobie - w zamian za ocalenie życia. Jest to najwyższe okazanie wdzięczności, a osoba nosząca go na szyi jest traktowana przez mieszkańców Libii jak rodak. Przedmiot dodaje +1 pkt do OPCM i Zaklęć
Burza piaskowa nie sprzyjała spacerom. Z drugiej strony, siedzenie w obozowisku nie za bardzo mnie satysfakcjonowało. Ciągle widziałam tylko wścibskie spojrzenia, albo bardziej bezpośrednie pytania na temat brzucha, którego nie starałam się już odkrywać. Cóż, zmierzenie się z rzeczywistością było konieczne, ale nikt nie powiedział, że nie będzie trudne, a przede wszystkim męczące. Kiedy chciałam coś przemyśleć, musiałam odsunąć się wystarczająco mocno od tego miejsca. Tak było właśnie tym razem, kiedy mimo kiepskiej pogody, zdecydowałam się na spacer na wydmy. Czy to było odpowiedzialne, zwłaszcza w tym stanie? Trudno było powiedzieć. Narzuciłam na siebie swoją ulubioną, cienką narzutę i tuż po obiedzie wyszła z bezpiecznego terenu. Nie musiałam zajść za daleko, żeby na drodze stanęła mi, nie burza, ale nieszczęśliwa sytuacja, w której zaślepiona przez kurzący się piasek wpadłam w jakiegoś mężczyznę. - Oj, wybacz...Fleming? - uniosłam brew, nie spodziewając się tu chłopaka. Co on wyprawiał na szkolnej wycieczce? Ani nie był uczniem, ani studentem, ani nauczycielem, za co byłam wdzięczna niebiosom, przynajmniej do tej pory. Zgłosił się na opiekuna? Jakoś nieszczególnie pasował mi do tej roli. Od rozstania nie mieliśmy większych spięć, ale byłam pewna, że zawdzięczamy to tylko temu, że nie było wielu okazji, żeby na siebie wpadać. Właściwie, byłam tego pewna. Rozstaliśmy się z dość dużym hukiem, przynajmniej ja pamiętam, że byłam naprawdę wściekła. Najbardziej zraziło mnie zainteresowanie czarną magią, przez które chłopak stracił w moich oczach, ale potem, kłótnia za kłótnią, było tylko więcej emocji. Założyłam ręce na piersi. - Co ty wyprawiasz na szkolnej wycieczce? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że przyjechałeś tutaj niańczyć dzieci? To musiał być desperacki brak pomysłu na wakacje - pokręciłam głową i odgarnęłam do tyłu włosy, bo wiatr w irytujący sposób wpychał je prosto w moje oczy.
Tubylcy przewidzieli burzę piaskową i zapewnili wszystkim uczniom, nauczycielom i innym opiekunom chusty ochronne, nakazując szczególną ostrożność. Zgodnie z wymogami bezpieczeństwa najlepiej było pozostać w namiocie albo chociaż w obrębie obozowiska, ale nie oszukujmy się, Leonelowi nie było to zupełnie w smak. Skoro już przyjechał na szkolną wycieczkę, to miał zamiar trochę pozwiedzać, spędzić ten czas aktywnie. Założył więc na siebie lnianą koszule i funkcjonalne spodnie z wieloma kieszeniami, po czym schował chustę to kieszeni i wygramolił się z namiotu. Nie wiedział jeszcze, gdzie pójdzie, ale miał zamiar zrobić sobie nieco dłuższy spacer. W tym celu udał się do bramy, ignorując tym samym wszelkie ostrzeżenia o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Z początku jednak zamiast groźnej burzy piaskowej spotkał dziewczynę, z którą wolałby nie mieć styczności. - Heaven. – Rzucił niezgrabnie na powitanie, także nie kryjąc zdziwienia. Obecność Ślizgonki na Saharze była jednak o wiele bardziej usprawiedliwiona. W końcu nadal była studentką, a on? Jeśli tylko ktoś znał go dłużej, na pewno miał świadomość tego, że kompletnie nie nadawał się na opiekuna. Zresztą nie zgłosiłby się wcale na ochotnika, gdyby nie namowy Nathaniela. Musiał jednak przyznać, że mimo narzekania na niesamowity upał, był rad z tego, że dał się przekonać. Odpoczynek od pracy był mu potrzebny i taki urlop miał zbawienny wpływ na jego przemęczony organizm. - Nathaniel stwierdził, że może być ciekawie. Póki co nie narzekam. – Nie skłamał, zrzucając winę na Bloodwortha. Za to dopiero teraz przyjrzał się uważniej sylwetce panny Dear; trudno było nie zauważyć ciążowego brzucha. – Czyje to? – Mruknął obojętnie, bo i niespecjalnie go to interesowało, ale wypadało się chociaż odezwać. Nawet jeśli był to dzieciak jego kumpla, to przecież był to jego problem. On sam zaś nie musiał martwić się o swoje ojcostwo, czas się na całe szczęście nie zgadzał. Na całe szczęście, bo nie było mu śpieszno do bycia rodzicem, a już na pewno nie chciałby wychowywać dziecka z kimś, z kim najpewniej nie potrafiłby się dogadać. - Powinnaś wracać do namiotu, szczególnie w tym stanie. – Dodał po dłuższej chwili milczenia, wskazując dłonią na kłębiące się nieopodal chmury pyłu. Zaraz po tym poczuł porywisty wiatr, który świadczył o tym, że burza piaskowa zbliża się do bram wioski.
Kostka na Aexteriorem: 3 Kostka na efekty burzowe: 1 (+1) = 2 Kostki zostaną rozegrane w dalszych postach.
No tak. To miało całkiem dużo sensu. W końcu niedawno spotkałam Nathaniela, mogłam się domyśleć, że nie przyjechał tutaj całkowicie bez towarzystwa. Jego zamiary mogłam łatwo w głowie wykalkulować - ciepło, ładne studentki, całkiem niezłe miejsce, żeby korzystać z wakacji. A jeszcze w towarzystwie Leonela? Pewnie wiele im tu nie brakowało do pełni szczęścia. Nie zdziwiło mnie nawet to, że to on był bardziej chętny do tego typu wyjazdu, a Fleminga po prostu zaciągnął ze sobą. Kolejne pytanie było całkowicie standardowe i słyszałam je bez przerwy w ostatnim czasie. Byłam już nim mocno zmęczona, zwłaszcza, że nie mogłam na nie odpowiedzieć, co niektórym ewidentnie wydawało się dziwne, albo wręcz uznawali to za powód, do współczucia. Mi nie było źle, że została z tym sama, ale te mierzące spojrzenia obcych potrafiły lekko doskwierać. Poza tym, powoli docierały do niej wszystkie konsekwencje tego, że została z tym sama, a to nie było już takie proste to przetrawienia. - Nie twoja sprawa - powiedziałam dość ostro, zwłaszcza, że to akurat on pytał. Nie zamierzałam silić się na żadne wyjaśnienia. Zwłaszcza, że brzmiały one co najmniej dziwnie. Jego już nie mogłam w żaden sposób wkręcić, że może chodzić o niego, odległość czasowa była zbyt duża, żeby szybko się nie zorientował, że to kompletna ściema. Tylko z Nathanielem mogłam sobie pozwolić na taki niewinny żart. - Dopiero wyszłam, nie jestem ślepa i widzę, jaka jest pogoda, nie będę jak słup siedzieć w miejscu, nic takiego się nie dzieje... - rzuciłam i jakby jak na zawołanie, burza wzmogła się a piasek zaczął boleśnie uderzać o naszą skórę. W dodatku, nagle zobaczyłam że nad nami leci jakiś spory obiekt. Nie wyglądało to dobrze, ale nie potrafiłam rozpoznać w tym nic konkretnego. W pierwszej chwili spanikowałam i nie zrobiłam zupełnie nic, poza wyciągnięciem różdżki i wymierzeniem jej w nietypowe zjawisko.
Nathaniel dobrze obmyślił cały plan – pojadą na szkolną wycieczkę, powylegują się na plaży, a może i poznają jakieś atrakcyjne studentki. Nie wziął tylko pod uwagę tego, że miejsce podróży pozostaje tajemnicą aż do samego wyjazdu, a chyba żaden z nich nie spodziewał się, że wylądują w samym sercu piekła. Przez pierwsze dni Leonel naprawdę miał ochotę swojego przyjaciela zamordować, ale jak się okazało, nawet do takich upałów ludzki organizm mógł się przyzwyczaić. Może więc nie było tutaj plaży, dmuchanych materaców i drinków z palemką, ale na widoki i interesujące miejsca do zwiedzania nie można było narzekać. Inna sprawa, że ostatecznie nie spędzali wcale z Bloodworthem tak wiele czasu, bo jego kumpel wolał uganiać się za Emily. No cóż, nie miał na nich żadnego wpływu, a poza tym nie zamierzał kontrolować kuzynki i kogoś, kogo traktował jak rodzonego brata. Dopiero kiedy zadał Heaven to pytanie, zdał sobie sprawę z tego jak wrednie ono zabrzmiało. Może i woleli się wzajemnie unikać i nie dogadywali się tak jak dawniej, ale to nie oznaczało, że chciał zachować się jak cham i prostak. Świeżo po rozstaniu sam był wściekły, ale teraz, kiedy minęło od niego już wiele czasu, właściwie było mu to obojętne i sam zastanawiał się po co mają na siebie syczeć czy rzucać kąśliwymi uwagami. - Nie musisz mówić, ale wiedz, że nie miałem złych zamiarów. – Zreflektował się więc, chcąc tym samym pokazać pannie Dear, że nie musi ostrzyć pazurków i pokazywać kłów, kiedy tylko znajdzie się w zasięgu jej wzroku. Nie zależało mu na kłótniach, bo nie widział w nich żadnego sensu. Obawiał się jednak, że ten mały błąd na samym początku spotkania może już rzutować na cały jego przebieg, szczególnie gdy usłyszał kolejne słowa wypowiedziane przez jego towarzyszkę. Rozmowa się nie kleiła, chociaż nie to sprawiło, że ją przerwali. Wiatr stał się bowiem jeszcze silniejszy, a kolejne ziarenka piasku uderzały o ich odkryte części ciała. Wydawać by się mogło, że taki piasek to nic strasznego – bzdura. W takiej ilości i przy takiej sile było to naprawdę bolesne uczucie. Co gorsza w ich stronę nadlatywał jakiś sporawy obiekt, którego z tej odległości Leonel nie był jeszcze w stanie zidentyfikować. Wyciągnął więc tylko swoją różdżkę i skierował ją na cel. - Uważaj! – Krzyknął jeszcze do Heaven i przebiegł parę metrów, by stanąć przed nią i w razie czego ochronić ją swoim ciałem. Na szczęście jednak udało mu się w porę zastosować defensywne zaklęcie. Stworzył tym samym magiczną barierę, która póki co chroniła ich przed drobinami piasku, jak i większymi przedmiotami zerwanymi przez wiatr i lecącymi w ich kierunku. Problem tkwił w tym, że tego wszystkie było za dużo, a Fleming czuł napór na wytworzoną przez siebie tarczę. - Nie wiem jak długo zdołam ją utrzymać. – Przyznał więc szczerze, choć póki co nie zdołał jeszcze obmyślić lepszego planu ucieczki. Miał jednak nadzieję, że uda mu się doprowadzić jego towarzyszkę do namiotu w jednym kawałku. Wszak taka była rola opiekuna, czyż nie?
Wyszli przez bramę zmierzając do celu, choć szalejący wszędzie dookoła piach oślepiał Aidena. Krukon tak naprawdę nie miał bladego pojęcia dokąd idzie. Przeszli tak z kilkanaście metrów, kiedy nie tyle wyczuli, co usłyszeli mocny powiew wiatru z boku. A to mogło oznaczać tylko jedno... - Uważaj! - krzyknął Krukon, prąc przed siebie i usiłując wzmocnić zaklęcie ich chroniące. Stali tak w miejscu przez jakiś czas, bo Aiden musiał mocować się z żywiołem. Minęła minuta, dwie, trzy, być może dłużej. Jego wysiłek był coraz większy, ale w końcu mu się udało. Tak, ale jednak... nie do końca. Zaklęcie okazało się na tyle silne, aby nie pozwolić przewalić się na nich górze piachu, ale jednocześnie na tyle słabe, że nie zdołało ochronić ich przed wpadającymi tu pojedynczymi ziarenkami. - Zamknij oczy! - krzyknął do Kai i sam zrobił dokładnie to samo. Zacisnął powieki i wargi, ale nosa zatkać nie był w stanie. Drobinki piachu dostały się do jego płuc, wywołując ostry, suchy kaszel. Cóż, całe szczęście, że nic gorszego... - Chodźmy... stąd... to... tam! - zawołał, próbując wykrztusić z siebie to coś, ale nie było opcji. Za chwilę wydostali się z ogniska burzy, ale kaszel pozostał...
Nigdy nie starałam się poprawiać relacji, ani nawet przekierowywać na neutralny tor. Tutaj też nie miałam takiego zamiaru. Co prawda zdystansowałam się do sytuacji i nie wywołało to we mnie aż tylu emocji, ale jednak, urazę chowałam długo i nie czułam potrzeby się jej pozbywać. Nawet zdziwiłam się, kiedy Leo wytłumaczył się ze swojego komentarza. Po co? Ja na jego miejscu niespecjalnie bym się przejęła, że mogę zabrzmieć niemiło wobec swojej byłej. Widocznie on miał trochę więcej przyzwoitości, na co tylko wzruszyłam ramionami. Nie obchodziły mnie jego motywy. To, że patrzyłam na niego sceptycznie to była dla mnie naturalna kolej rzeczy. Przez chwilę pożałowałam, że nie odpowiedziałam na jego pytanie. Oczywiście, nie zgodnie z prawdą, ale przecież mogłam napomknąć że dziecko jest Nate'a. Nie wiedziałam, jak duże wrażenie zrobiłaby na nim taka sytuacja przyjaciela, ale pożartować nie zaszkodziło. Trochę zaniepokoiłam się drastycznym wiatrem. Może tę burzę piaskową trzeba było serio zacząć traktować poważnie? Póki co miałam do tego raczej lekceważące podejście. Na szczęście chłopakowi udało się zapanować nad lecącym prosto na nas dachem, tylko co dalej? Byliśmy bardzo blisko obozowiska, którego jednak te dzikie warunki pogodowe nie dotyczyły. Zerknęłam za siebie i wykalkulowałam jak dużo potrzebujemy. - Okej, wycofajmy się do tyłu i schowajmy za bramą - zaproponowałam i jak powiedziałam, tak zrobiłam, robiąc kilka kroków w tył. Piasek nieprzyjemnie uderzał o moje policzki, ale kiedy odeszła wystarczająco daleko od bramy, odetchnęła. Spojrzałam na Leonela, który, jakby nie patrzeć, uratował mi skórę. - Dzięki. No dobra, skoro już ocaliłeś mój tyłek, to zdradzę ci ten sekret. Tylko nie rozpowiadaj tego póki co za bardzo. Jest Nate'a. Nie przyszedł z tym jeszcze do ciebie? Dziwne, ale w sumie, dopiero się dowiedział, musi trochę dojść do siebie - spojrzałam na niego dość poważnie. Akurat grać umiałam i na moich ustach nie błąkał się nawet cień uśmiechu. Podobnym tonem zrzuciłam prawdziwą informację na Franklina. Równie bezpośrednio.