C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Lepiej nie wybierać się tu bez przygotowania, teren pustkowia rozciąga się bowiem tak daleko, że nie sposób ogarnąć go wzrokiem. Ogromny, monotonny i niezwykle gorący – nie sprzyja pieszym wędrówkom; w dzień można usmażyć się na słońcu, nocą z powodzeniem zamarznąć, a brak punktów orientacyjnych sprawia, że bardzo łatwo się tutaj zgubić. Gorący wiatr nieustannie podrywa z ziemi drobne ziarnka piasku, które potrafią wcisnąć się w najmniejszą szczelinę, nie oszczędzając przy tym ubrań. Roślinność jest nikła, tu i ówdzie widać wynędzniałe trawy i wyschnięte krzaki – w większości niegroźne, choć przy odrobinie pecha napotkać tu można krwiożercze afrykańskie shidy. Rankiem można znaleźć odbite na pisaku ślady dzikich onyo, które czasem zapuszczają się na te tereny.
Piasek to pierwsze, co wita turystów przeniesionych świstoklikami spod bram Hogwartu. Złote drobinki skrzypią pod podeszwami i drażniąco wirują w powietrzu, zmuszając do przymknięcia oczu. Dookoła nie widać niczego, poza nierównymi pagórkami, z których obsypuje się skrzący w słońcu pył. Upał jeszcze nie daje się zbytnio we znaki, ale stopniowo oblepia ciało każdego przybysza. Dopiero po chwili ci bardziej spostrzegawczy mogą dostrzec stojącego nieopodal mężczyznę - wysokiego, ubranego w jasne szaty zakrywające większość ciała. Nieznajomy podchodzi wtedy, kiedy dyrektor Hampson donośnym okrzykiem zleca porzucenie świstoklików. Zwykłe kamienie nie zaszkodzą pustynnemu krajobrazowi. - Dzień dobry! - Głos nieznajomego jest głęboki i poważny, przy czym nietrudno doszukać się nietypowego akcentu. Lepiej go słychać po tym, jak zdjęta zostaje cienka chustka zabezpieczająca twarz przed piaskiem i słońcem. - Nazywam się Bilali Ebo... i mam przyjemność zostać waszym przewodnikiem po Saharze. Weźcie swoje rzeczy i podążajcie za mną. Spacer przez pustynię brzmi jak koszmar, ale sterczenie w miejscu nie wydaje się wcale lepsze. Wszyscy ruszają za ciemnoskórym mężczyzną, a ten daje czas na przyzwyczajenie się do trudów związanych z postawieniem każdego kroku. Gorąco zaczyna przebijać się przez ubrania, przedziera się przez nie też piasek. Minuty wydłużają się, przypominając całe godziny. - Wybaczcie pierwsze postawione przed wami wyzwanie, ale nie ma możliwości sprowadzenia świstoklików bliżej osady mojego plemienia. Lud Eneji bardzo dba o bezpieczeństwo, zresztą... pomieszkacie chwilę na pustyni i sami zrozumiecie. - Bilali nie narzuca zabójczego tempa, oglądając się co chwilę na swoich podopiecznych. Raz na jakiś czas przytyka do gardła różdżkę, aby wzmocnić głos. Nie chowa jej ani na chwilę, a jeśli nawiąże z kimś kontakt wzrokowy - gestem zachęca do wyjęcia własnej. - Muszę was ostrzec odnośnie niebezpieczeństw związanych z Saharą. Tutaj wszystko jest od siebie zależne, wszystko jest wykorzystywane i wszystko ma znaczenie. Nie można lekceważyć ani zwierząt, ani roślin, ani nawet tak oczywistego piasku. A magia... tutejsza magia różni się od tej, którą znacie. - W tej chwili nie da się już ocenić jak długo idą. Cisza zapada co chwilę, a przecinają ją tylko rozmowy poszczególnych grupek. Te jednak zmuszane są do przerywania wtedy, kiedy Bilali na nowo zabiera głos. Tłumaczy spokojnie, nienachalnie przekazuje wiedzę, równomiernym krokiem brnąc przed siebie w pustynną pustkę. - Wiele tysięcy lat temu Sahara tętniła życiem. Zgodnie z tutejszą legendą, tętniła życiem, zachwycała niesamowitą florą i fauną. Była też miejscem bardzo przyjaznym dla magicznych stworzeń. Pobliskie jezioro zamieszkiwała grupa trytonów, przychylnie traktująca czarodziejskie plemiona. Te pozytywne relacje zacieśnić miała miłość dwóch młodzieńców... Ale Eneo, syn magicznego wodza, nie mógł spędzić życia u boku trytona imieniem Maji. Był już obiecany czystokrwistej czarownicy z pobliskiej wioski, Ntlekele. Za swoje nieodpowiednie uczucia pokarana została cała kraina... Ntlekele nakryła kochanków nad brzegiem jeziora i, znieważona, rzuciła potężną klątwę, która miała pokarać wszystkich mieszkańców Sahary. Roślinność obumierała, zwierzęta uciekały i ginęły, woda parowała. Wkrótce wszystko by zginęło, gdyby nie ostatni desperacki akt Eneo. Młody czarodziej popełnił samobójstwo, całą swoją magię przelewając w jedno z ostatnich jezior. Dzięki temu Maji przetrwał, a wraz z nim - kilka zielonych wysp ostałych na morzu piasku. Zgodnie z legendą, właśnie stąd wzięły się pustynne oazy, a pośród nich... - Cały pochód zatrzymuje się na znak mężczyzny, ten zaś odwraca się i uśmiecha szeroko. Kuca, końcówkę różdżki wsuwając w obsypujące się podłoże. - Oaza ludu Eneji! Powoli, ale znacząco, otoczenie zaczyna się zmieniać. Falujące z gorąca powietrze mieni się najprzeróżniejszymi barwami, a ochronne zaklęcia słabną na czas wpuszczenia gości. Znikąd na piasku wyrasta oaza, pełna kolorów, zapachów i dźwięków. Drewniana brama otwiera się i wyglądają zza niej ludzie. Potężni czarodzieje czekają, aż wszyscy wejdą za przewodnikiem na teren wioski, a potem ponownie rzucają tajemnicze zaklęcia. - Ta legenda jest dla tubylców bardzo ważna. To przestroga, o której nie można zapomnieć ani na chwilę. - Ebo nie przerywa opowieści. Mieszkańcy osady spoglądają z zaciekawieniem - jedni się śmieją i machają, inni nieco niepewnie odsuwają do tyłu. - Musicie uważać zarówno na pustyni, jak i w oazie. To niezwykle cenne miejsce. - Kolejny przystanek stanowi skraj pola uprawnego. Specyficzny zapach unosi się w powietrzu i tylko prawdziwi koneserzy są w stanie rozpoznać w pobliskiej roślinie kawowca. - Tutaj założycie obozowisko. Zostaliście podzieleni na grupy i w ich obrębie musicie porozstawiać namioty. Kiedy skończycie, udajcie się do paleniska - tam, pośrodku - po prowiant. Uważajcie z magią... klątwa Ntlekele z biegiem lat wcale nie osłabła. Wody u nas wieczny niedobór i prędzej wyczarujecie piasek, niż zbawienną ciecz. Nie ryzykujcie tam, gdzie nie musicie, bowiem Eneji nie należą do litościwych. Och... mogą was nieco zaskoczyć panujące tutaj zasady, ale to nie powinno być problemem. Wiek nieszczególnie się tutaj liczy, toteż niech nie zdziwią was nietypowi współlokatorzy. Bilali przekazuje hogwarckim nauczycielom rozpiski namiotów, ci zaś kierują grupami. Słońce w końcu zaczyna zachodzić, a poświęcony turystom skraj oazy rozświetlają już tylko pochodnie.
WAŻNE!
Zaklęcia związane z cieczami na pobliskich terenach nie działają tak, jak powinny. Aby przekonać się o efekcie końcowym, należy rzucić kostką w odpowiednim temacie. 1, 3, 6 - Zaklęcie przynosi zupełnie inny efekt, niż powinno! Sprawdź w poniższej rozpisce, co cię czeka. 5 - Kompletnie nic się nie stało. Może spróbuj raz jeszcze? 2, 4 - Choć wyczuwasz opór w przepływie magii, udaje ci się poprawnie rzucić zaklęcie. Brawo!
Rozpiska niepożądanych efektów:
Jeśli wylosowałeś kostkę 1, 3 lub 6: • Aquamenti - Zamiast wody, otrzymujesz piasek. • Roro florens - Próba podlania roślin kończy się zasypaniem ich piaskiem. • Aquasudo - Ofiara nie dławi się wodą, ale piaskiem. • Oubilette - Pożądana kula wodna staje się piaskowym więzieniem, z którego ciężko się wydostać. Ofiara nie może oddychać i zasypywana jest drobinkami. • Occidere - Ciało stałe nie zostaje przemienione w ciecz, ale w piasek. Kolor zależy od transmutowanego przedmiotu. • Sitienti sanuisugae - Wyssana ciecz błyskawicznie paruje, wobec czego nie da się jej w żaden sposób wykorzystać.
Poprzedzony festiwalową nocą, wyścig dumbaderów jest dużym i ważnym wydarzeniem organizowanym od dziesiątek lat. Tradycyjnie startują w nim tylko miejscowi, którzy przygotowują się do tego długo i intensywnie, ale ze względu na uczniów i studentów, którzy zawitali na Saharze stworzono znacznie prostszy i krótszy wariant tych zawodów, pozwalający na wzięcie w nich udziału nawet tym, którzy dumbadera dosiadają pierwszy raz w życiu. Przed startem, jeden z miejscowych pomoże ci wsiąść na zwierzę i udzieli kilku, podstawowych instrukcji. Dalej musisz radzić sobie sam. Lepiej zachowaj ostrożność, te zwierzęta bywają kapryśne. Gotowi?
Mechanika: Jedna kolejka to jeden rzut kością, a ilość oczek to pole, do którego twoja postać dociera (z uwzględnieniem efektów rozpisanych poniżej). Pierwsza kolejka jest w dowolnej kolejności, natomiast kolejne muszą ją już zachować. Począwszy od drugiej tury, każdy pod swoim postem musi oznaczyć osobę następną w kolejce. Od tego czasu, dana osoba ma 24 godziny na odpis, można ten czas minimalnie przedłużyć po konsultacji z @Elijah J. Swansea lub @Emily Rowle. W innym wypadku - spada z dumbadera i odpada z wyścigu. Ten, kto pierwszy dotrze do piętnastego pola, wygrywa. Każdy z uczestników jest zobowiązany do uzupełnienia kodu i wklejenia go pod postem:
Kod:
<zg>Kostka:</zg> [url=link]wynik[/url] <zg>Pole:</zg> suma wszystkich rzutów <zg>Dodatkowe efekty:</zg> modyfikatory i obrażenia
Kolejka: 1. Carmel M. Gallagher 2. Leonel Fleming 3. Matthew C. Gallagher 4. Tom Falk 5. Morgan A. Davies 6. Jeremy Dunbar 7. Carson Gilliams
Kostki:
1. Dźwięk zaklęcia oznajmiający rozpoczęcie wyścigu najwyraźniej wystraszył Twojego dumbadera. Niepojęte, prawda? Czy te zwierzęta są do tego w ogóle przygotowane? Nie czas się nad tym zastanawiać, musisz dogonić przeciwników, którzy wystartowali bez problemu i wyprzedzili Cię zanim doszedłeś ze swoim wierzchowcem do ładu (tracisz kolejkę). 2. Postanawiasz dać z siebie wszystko już na samym początku i mocno popędzasz swojego dumbadera. Zdecydowanie Ci się to opłaciło, bo szybko wychodzisz na chwilowe prowadzenie (przenosisz się na pole 4, ale jego opis Cię nie dotyczy). 3. Do celu po trupach? Najwyraźniej! Twój dumbader przejawia nie tylko ogromną wolę walki, ale i agresję – pędzi przed siebie i odsłania groźnie zęby kiedy wymija kolejne zwierzęta. W pewnym momencie ugryzł mijanego zawodnika w rękę, próbując ściągnąć go na zimię. Na szczęście nikt nie ucierpiał, ale ranę trzeba będzie wyleczyć (osoba, którą ugryzł dumbader to ta, która rzucała kostką przed Tobą; jeśli rzucałeś pierwszy, to osoba rzucająca po Tobie). 4. Chyba Ty i Twój dumbader nie przypadliście sobie do gustu, zwierzę nie jest szczególnie zachwycone swoim pasażerem, a i Tobie jest jakoś tak... niewygodnie. Współpraca idzie Wam średnio, wobec czego macie problem z wyprzedzeniem reszty (cofasz się na pole 2, ale jego opis cię nie dotyczy). 5. Pędzisz jak burza i zyskujesz dużą przewagę. Może jazda na dumbaderach to Twój ukryty talent? (zyskujesz modyfikator +1 do końca wyścigu) 6. Już prawie doganiałeś osobę przed Tobą, gdy nagle spod kopyt jej/jego dumbadera wyprysnął piach, który, poniesiony wiatrem, wpadł Ci prosto w oczy. Trudno powiedzieć czy było to celowe zagranie, czy może niefortunny wypadek. Jest kiepsko – Twoje oczy łzawią i widzisz niewyraźnie. Żeby z powodzeniem omijać innych zawodników, tracisz nieco na prędkości (zyskujesz modyfikator -1 do końca wyścigu. Osoba, która to zrobiła to ta, która rzucała kostką przed tobą; jeśli rzucałeś pierwszy, to osoba rzucająca po tobie). 7. Czy te ruchome piaski były tutaj zawsze, czy może ktoś złośliwy postanowił urozmaicić przebieg wyścigu? Nieświadom w co się pakujesz, poprowadziłeś swojego dumbadera prosto na grząski grunt i nim zdążył przez niego przebiec, zaczął zapadać się w piasku. Wystarczy zachować spokój i powoli wyprowadzić go na twardszy teren, ale kosztuje Cię to sporo czasu (tracisz kolejkę). 8. Czy tylko Twój dumbader zauważył sunącego z boku trasy widłowęża? Najwyraźniej! Zwierzę przeraziło się na widok gada i popędziło przed siebie jak oszalałe. Jest Ci trudno utrzymać się na jego grzbiecie, ale kilka chwil strachu jest niczym wobec postępu jaki poczyniłeś na trasie (przenosisz się na pole 11, ale jego opis cię nie dotyczy). 9. Z przerażeniem dostrzegasz przed tuż przed sobą stado buchorożców, które ani myśli ruszyć się z drogi. Co więcej, ogromne zwierzęta wydają się być wyjątkowo wrogo nastawione. Mimo najszczerszych chęci wiesz, że nie dasz rady wyhamować. Być może zdążyłeś pożegnać się z życiem – może nawet zacząłeś krzyczeć? Cóż, niepotrzebnie, zwierzęta okazały się być zwykłą iluzją, a Tobie nie stało się nic poza tym, że najadłeś się strachu. 10. Utrzymujesz dobre tempo, choć kosztuje Cię to sporo skupienia, w związku z czym nie zauważasz kiedy z Twojej kieszeni wyślizguje się 20 galeonów (zgłoś stratę w odpowiednim temacie). 11. Trzymałeś się boku trasy i choć umożliwiało to łatwe wyprzedzanie pozostałych zawodników, w pewnym momencie okazało się, że nie był to najlepszy pomysł. Twój dumbader przestraszył się widłowęża, który zabłądził w te tereny. Zwierzę mocno się spłoszyło i uspokojenie go zajęło Ci dłuższą chwilę (cofasz się na pole 8, ale jego opis Cię nie dotyczy). 12. Przed Tobą pojawia się ledwo widoczny, delikatnie różowawy obłoczek; nieważne czy chciałeś go obejść, nie zdążyłbyś tego zrobić. Twój dumbader wbiega w niego, a Tobie robi się dziwnie... wesoło. Nie wiadomo do końca czym była ta dziwna chmurka, ale dobry humor towarzyszy Ci już do końca wyścigów. 13. Jesteś już naprawdę blisko! Niestety, twój dumbader został zaatakowany przez chmarę gzów, które kąsają je bez litości, sprawiając, że nie możesz zapanować nad biednymi zwierzętami – zbaczasz z trasy i zwalniasz na dobre kilka chwil! (cofasz się na pole 10, ale jego opis cię nie dotyczy.) 14. Jeden z Twoich przeciwników wyraźnie nie jest zadowolony, że idziecie łeb w łeb i doprowadza do zderzenia waszych dumbaderów. Rzuć kością jeszcze raz: parzysta - przewracacie się, ale pomimo kilku siniaków i przerażenia dumbadera nic złego się nie dzieje; możesz wrócić do wyścigu. Nieparzysta - w czasie upadku dumbader łamie sobie nogę, a i Ty czujesz silny ból – chyba wybiłeś sobie bark. Nie jesteś w stanie dokończyć wyścigu, mimo że byłeś już tak blisko. 15. Gratulacje, udało Ci się dobrnąć do mety!
______________________
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Chyba nikogo nie dziwił fakt, że kiedy tylko dowiedziała się, że uczniowie mogą zapisać się na wyścig, popędziła prosto do kolejki, skłonna stać tam choćby pół dnia, byleby wziąć udział w tym wydarzeniu. Nie mogło jej tam przecież zabraknąć! Zwierzęta, pustynia, przygoda, a przy tym i zdrowa porcja rywalizacji stanowiły mieszankę, której Gallagher nigdy nie potrafiła się oprzeć. Fakt, że oprócz niej brało w tym udział sporo znajomych, był tylko dodatkową zaletą. Na dumbadera wdrapała się bez większych problemów, choć musiała skorzystać z pomocy Enejczyka, który zaraz swoją łamaną angielszczyzną wyjaśnił jej co i jak. Miała nadzieję, że wszystko dobrze zrozumiała i nic jej nie umknęło, bo... okazało się, że dumbadery są wielkie. Większe niż wydawałoby się, patrząc na nie z boku. Siedząc na jego grzbiecie, czuła się jak olbrzym, a świat z tak wysoka nie był dla niej najbardziej komfortowym widokiem. Starała się nad tym nie zastanawiać i nie dawała po sobie poznać, że nie czuje się najlepiej... kto wie, może stres doda jej sił do sprawniejszego działania? Pomachała do @Matthew C. Gallagher, @Jeremy Dunbar i @Morgan A. Davies, a potem stanęła na linii startu, wzięła głęboki wdech i po prostu czekała na sygnał. Kiedy ten nastąpił, ruszyła przed siebie najszybciej jak umiała – jak właściwie umiał jej dumbader – goniąc mężczyznę, który wyszedł na prowadzenie. Nachyliła się, chcąc przyspieszyć jeszcze bardziej, ale wtedy spomiędzy kopyt zwierzęcia wystrzelił piach, który wpadł jej do oczu nim zdążyła zamrugać. Musiała zwolnić, by nie wpaść na kogoś z racji ograniczonego widzenia. Łzawiąc, zamachała gniewnie ręką w stronę, w którą, jak podejrzewała, pojechał mężczyzna dosiadający tamtego dumbadera. – Jak jedziesz, frajerze?! – wrzasnęła, wściekła, że tak się to potoczyło. Ładny początek wyścigu, nie ma co.
Kostka:6 Pole: 6 Dodatkowe efekty: modyfikator -1 do kości, łzawiące oczy
Sam się sobie dziwił, że po ostatnim spotkaniu ze świergotnikami w ogóle zdecydował się na kolejną zabawę z udziałem afrykańskich, magicznych stworzeń. Na pegazach jeździć umiał, ale o dumbaderach nie miał zielonego pojęcia. Nie mógł mieć więc żadnej pewności czy jego umiejętności jakkolwiek mu tutaj pomogą. Do wyścigu przekonało go chyba jedynie to, że panna Swansea miała mu kibicować. Przed startem starał się wyszukać ją wzrokiem wśród tłumu obserwujących, choć nie było to wcale takie proste. Nie zdążył, ale stwierdził, że rozejrzy się jeszcze już podczas jazdy. Póki co z pomocą tubylca wsiadł na swojego dumbadera i wysłuchał uważnie jego instrukcji, wszak nie chciał po paru minutach wylądować z głową w piachu. Skoro już zdecydował się wziąć w czymś udział, zamierzał dać z siebie wszystko i sięgnąć po główną nagrodę. Kwestia tego czy jego zwierzę, jak i los, zechcą mu pomóc w osiągnięciu celu. Wreszcie nadszedł ten moment, w którym można by rzec, że ruszyli z kopytami. Ku swemu własnemu zaskoczeniu Leonel czuł się świetnie, zupełnie tak jakby dosiadał aetonana lub graniana. Ze swoim dumbaderem dogadywał się wprost znakomicie i wraz ze zwierzęcym partnerem mknął jak burza, wysuwając się na czołowe pozycje. Wiedział jednak, że to dopiero początek i starał się nie tracić koncentracji, bo przed nimi pozostawała jeszcze długa trasa. Czuł, że jakieś młode dziewczę siedzi mu na ogonie i chwilowo to właśnie z nią głównie się ścigał. W pewnym momencie jego dumbader przesunął kopytem po piachu, a jego drobinki najwyraźniej utrudniły nieznajomej zadanie, bo do uszu Fleminga dobiegła całkiem głośna, niezbyt miła wiązanka. - Wybacz! – Krzyknął tylko, wzruszając ramionami, a w jego tonie głosu na próżno było szukać wyrzutów sumienia. Przecież takie zagrania nie były wcale zabronione. Inna sprawa, że z jego strony nie było to zagranie celowe, a raczej niefortunny wypadek działający na jego korzyść. W końcu wytrącenie przeciwników z równowagi należało uznać za zaletę. Miał nadzieję, że wściekła panienka z Gryffindoru z powodu tych dolegliwości nieco zmniejszy tempo, a tym samym on straci z zasięgu wzroku jednego z najgroźniejszych rywali.
Kostka:5 Pole: 5 Dodatkowe efekty: modyfikator +1 do kości
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Matthew musiał przyznać, że jest podekscytowany perspektywą wyścigu, ale jednocześnie dopadł go całkiem silny stres. Spoglądał do tego ukradkiem na Toma, bo właściwie poza walką o główną nagrodę, w tej zabawie rywalizował przede wszystkim z nim. Miał nadzieję, że pójdzie mu na tyle dobrze, że będzie mógł się później trochę przed swoim gryfońskim kumplem poprzechwalać, a co. - Powodzenia! – Rzucił jeszcze radośnie do Falka, choć w rzeczywistości miało to oznaczać „tak, życzę Ci powodzenia, ale sobie jeszcze większego”. Zaraz po tym wysłuchał tego, co ma mu do powiedzenia mężczyzna z ludu Eneji. Instrukcje, dużo instrukcji. Cholera, jak zawsze trudno było mu się skoncentrować na swoim zadaniu, kiedy odczuwał tak wiele emocji. Wskoczył na swojego dumbadera z pomocą faceta, a potem czekał już tylko na sygnał oznaczający początek ich gonitwy. - Eeej, siostra! Poczekałabyś trochę! – Krzyknął do Carmel, kiedy widział jak ta wypruła do przodu niczym błyskawica. Radziła sobie doskonale, czego niestety nie mógł powiedzieć o sobie samym. Było mu cholernie niewygodnie, a co gorsza miał wrażenie, że jego dumbader przy każdym kroku chce pokazać jak bardzo pasażer nie przypadł mu do gustu. Jechali razem jakoś krzywo, tocząc się po wyznaczonej trasie tak wolno, że Matthew mógł jedynie oglądać plecy kolejnych osób, które go wyprzedzały. Z cichym westchnięciem spojrzał na Toma i ten widok chociaż trochę poprawił mu humor. Wyglądało bowiem na to, że Falk także nie był najlepszym jeźdźcem albo trafił na jakiegoś trefnego dumbadera. No nic, młody Gallagher nie zamierzał się poddawać. Spróbował jeszcze poprawić swoją pozycję z nadzieją, że teraz będzie już tylko lepiej, ale zdawał sobie przy tym sprawę, że musiałby nadgonić sporo drogi, żeby walczymy z osobami, które właśnie ścigały się na samym przedzie wyścigu.
Festiwal dla Toma… był dość magiczny. Nie musiał tym razem brać narkotyków aby dobrze się bawić. Tamtej nocy wystarczyło mu towarzystwo Matta. Choć trzeba przyznać że zbyt dobrze nie pamięta wszystkich wydarzeń. Jedno było pewne- nigdy nie zapomni tamtych wydarzeń. Zbyt dobrze się bawił. Zapisy na wyścigi. Zapisał się razem z Mattem poprzedniego dnia i wcale tego nie żałował. Był bardzo podekscytowany i nie mógł się doczekać aż dosiądzie dumbadera i będzie mógł się ścigać z całą resztą uczestników. Najlepiej by olał te wszystkie zasady czy co tam miało być przed rozpoczęciem i ruszył. Za pomocą jakiegoś mężczyzny wspiął się na dumbadera i rozejrzał dookoła. Poprzedniego dnia zmalał o 20 cm i czuł się dziwnie będąc jeszcze niższym niż w rzeczywistości. A teraz? Czuł się jeszcze dziwniej będąc tak wysoko. Mężczyzna aż poczekał aż się ogarnie i skupi na nim uwagę. A trwało to chwilę. Kiedy już to zrobił i tak niewiele zrozumiał z tego co mówi. Zupełnie jak ta kobieta z latającego dywanu! Tylko aby tak samo się nie zakończyło. - Tobie również - mruknął do Matta kiedy ten życzył mu powodzenia. Czy aby na pewno było szczere? Teraz ze sobą rywalizowali. Oboje chcieli wygrać. Jednak czy aby na pewno Matt taki był? Wierzył w jego dobre intencje mimo wszystko. Niedługo później ktoś dał znak i ruszyli. Już od początku wiedział, że nie pójdzie mu tak łatwo jak myślał. Kiedy wszyscy przyspieszyli to jego dumbader stał się nieco jakby nerwowy. Czuł się na nim jak jakiś intruz. Co z nim było nie tak? Może był chory? Nie, to na pewno nie to. Był pewien, że przed wyścigiem wszystko sprawdzili dwa razy by wszystko było dopięte na ostatni guzik. - no rusz się - mruknął pod nosem choć wiedział, że ten go nie zrozumie. Miał nadzieję, że się rozrusza i będzie miał szansę dogonić resztę. Rozejrzał się po pozostałych. Mattowi najwyraźniej nie szło lepiej niż jemu. Mniej więcej był na tej pozycji. Aż miał ochotę życic do niego jakiś żart, ale ugryzł się w język i tylko posłał mu znaczące spojrzenie.
Już ustawienie tej bestii na starcie, siedząc na jej grzbiecie, było nie lada wyzwaniem. Był to bowiem kolejny 'dumbi', który nieszczególnie palił się do współpracy z Moe. Czy wszystkie były takie oporne i potrzebowały odpowiedniego podejścia, czy to jej trafiały się wyjątkowo intensywnie protestujące przeciwko wycieczkom osobniki? Zdawała sobie sprawę, że przed nią jeszcze całe lata nauki, jeżeli chodziło o podejście do różnorakich magiczno-niemagicznych stworzonek. Ale, że było aż tak źle? W to nie za bardzo chciało jej się wierzyć. No cóż, wyglądało na to, że nadchodzący wyścig miał przesądzić o powadze całej sprawy. Davies przed startem była zbyt intensywnie zaangażowana w dogadywanie się z dumbaderem - czy może bardziej otwartą wojnę - o to, w którą stronę i kto na kim pojedzie, aby móc skupić się jeszcze na powitaniach i życzeniach. Wokół byli niemalże sami swoi, a fakt dominacji wśród uczestników braci gryfońskiej nie dziwił jej ani przez sekundę. Czy któryś z czerwonych towarzyszy miał jednak zasmakować słodyczy zwycięstwa w tej rywalizacji? Na widok wydarzeń związanych ze startem nasuwało się jedynie takie stwierdzenie, że na pewno szczęście to nie spotka Moe. Po sygnale bowiem, dumbader postanowił spanikować i odmówić współpracy już całkowicie. Zamiast ruszyć przed siebie, machnął mocno tylnymi kopytami, jakby odganiał muchę wielkości Jeremy'ego, aby następnie obrócić się o 90 stopni i tak zostać. Davies zaniosła się histerycznym, zrezygnowanym śmiechem. Całe przejęcie sprawą, stres i wola walki z niej uszły, co z jednej strony było dla jej gryfońskiej duszy zabójcze, ale wprowadziło ją również w spacerowo-wychowawczy nastrój. - Świetnie, świetnie, a teraz obracamy się w drugą stronę i jedziemy. Podziwianie dumbaderzych zadów dobrze nam zrobi. Choć nie mam pewności co do tych kłębów piachu i kurzu. Ale zanim wystartujemy, to może akurat wszystko już opadnie, co? Jesteś ze mną? - nie sposób było stwierdzić, czy jej rozbawienie wynikało z odpuszczenia sobie i wyciszenia rywalizacyjnych pobudek, czy też ze skrajnej frustracji i rozpaczy.
Nie mógł ominąć wyścigów dumbaderów. Miał kaca, to łatwo zauważyć po przekrwionych oczach i krzywieniu się przy głośniejszym dźwięku. Mimo wszystko wpakował się na dumbadera niezrażony faktem, że ostatnio został nieźle przez niego poturbowany. Pogłaskał go po pysku. - Siema dumbi, jestem twoim ziomkiem, ty moim, więc pokonajmy ich. Oke? I błagam, nie rzucaj mną, łeb mnie napierdala. - powiedział do zwierzęcia i wtedy kątem oka zauważył, że Carmelka mu macha. Wyszczerzył się do niej nieprzytomnie, zarejestrował obecność Matthewa i Moe i się cicho roześmiał. Skład stały, obowiązkowo musiał być. Wystartowali. Nachylił się nad garbem dumbadera, by poprawić aerodynamikę i nie przeszkadzać wielbłądowi w galopie. Słyszał wrzask Carmelki, co go absolutnie nie zaskoczyło. - Dawaj, dumbi. - mruknął, gdy na chwilę zrównał się z Morgan. - Serwu....kurrrrwa... - miał już się powitać, gdy jej dumbader wzbił piach w powietrze. Prosto na jego oczy. Zaklął szpetnie, zasłonił przedramieniem oczy zdając się przez chwilę na dumbadera. Czuł na policzkach własne łzy, co było uczuciem bardzo dziwnym. - Dzięki, Morgan! - krzyknął do niej pretensjonalnym tonem, jednak nie miał jak usłyszeć odzewu, bowiem wielbłąd ruszył dalej.
Kostka:6 Pole: 6 Dodatkowe efekty: -1 do końca wyścigu i łzawiące oczy
Merlin jeden wie, co też podkusiło Carson do tego, by wziąć udział w wyścigu dumbaderów. Ot, potrzeba zaszalenia, może jakaś chęć integracji z tymi stworzeniami - no ale właśnie, dziewczę miało współpracować ze ZWIERZĘCIEM. Powszechnie wiadomo, że starsza Gilliams w połączeniu ze zwierzętami to... cóż, przepis na katastrofę. Jej własny kot od niej uciekał, to może dać wam ideę tego, co mam na myśli. Gdy zobaczyła dumbadery na własne oczy, trochę jej się zatrzęsły kolana i zakręciło jej się w głowie. Wysokie skurczybyki... Nie bała się wysokości, wszak na miotle czuła się dobrze i radziła sobie nieźle, ale siedzenie na wysokim ZWIERZĘCIU i dodatkowo uczestniczenie w wyścigu to już zakrawało o rzecz niemalże niemożliwą dla Carson do przeskoczenia. Zaraz jednak zacisnęła zęby i powiedziała sobie, że kto jak nie ona? - Cześć - rzuciła całkiem miłym tonem do swojego dumbadera. Tak jak się spodziewała - obrócił głowę i mogła przysiąc, że nawet parsknął. Nieco ją to odrzuciło i cofnęła rękę, którą chciała go dotknąć. Zapowiadało się nieźle... Skorzystała z pomocy innych, by dosiąść skurczykonika, a potem kołysała się na nim chwilę, póki nie złapała równowagi. I ruszył wyścig. Zaskakujące było to, że szło jej nieźle! Przejęcie kontroli nad dumbaderem okazało się być prostsze niż sądziła, a zwierzak, mimo niechęci do swojego jeźdźca, słuchał się i pędził do przodu. Już prawie wyszła na prowadzenie, miała przed sobą może dwie osoby - gdy spod nóg dumbadera prowadzonego przez chłopaka, który równie dobrze też mógłby mieć dumbader na nazwisko, wystrzeliła chmura drobinek piasku - prosto w jej oczy. Zwolniła, nie mogąc skupić się na drodze przez piekące od piachu oczy.
Kostka:6 Pole: 6 Dodatkowe efekty: -1 do każdej kości, łzawią mi oczy, dzięki @Jeremy Dunbar
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Facet coś tam pomarudził pod nosem, coś tam niby przeprosił, ale Carmel wcale nie czuła się przekonana co do szczerości tych słów, a już na pewno nie wierzyła w jego dobre intencje. Z drugiej strony właściwie wcale mu się nie dziwiła; o ile sama zawsze grała fair (a nie wiedziała, czy piach nie był przypadkiem celowym zagraniem z jego strony), o tyle wolą walki i pragnieniem wygranej dorównywała nawet najgorszym uparciuchom. Kiedy już coś robiła, wkładała w to całe serce i energię, dlatego teraz pędziła prosto po zwycięstwo i nie oglądała się na to, że Morgan została gdzieś daleko w tyle, a Matt razem z Tomem zdawali się w ogóle nie panować nad swoimi zwierzętami. Rywalizacja sprawiała, że nie zwracała na to uwagi i po prawdzie nic jej to nie obchodziło. Brutalne... ale prawdziwe. Piach utrudniał wymijanie ludzi, oczy piekły, szczypały i łzawiły niemiłosiernie, a do mokrych smug na policzkach co chwilę kleił się wszędobylski kurz. Nie wyglądało to najlepiej i nawet jeśli się nie poddawała, podejrzewała, że już nie uda jej się wyjść na prowadzenie. I wtedy z odsieczą przyszedł jej dumbader. Nie miała zielonego pojęcia czemu nagle tak bardzo przyspieszył, podrażnione oczy nie były w stanie dostrzec widłowęża nawet gdyby spodziewała się go tam zobaczyć. – Opanuj się, choleraaa – krzyknęła do dumbadera, kiedy ten ani myślał zwolnić; piach wleciał jej do buzi kiedy się na niego wydzierała, ale ze względu na tempo nie mogła go nawet wypluć. Trzymała się mocno i na wszelkie sposoby, i na moment chyba nawet przymknęła powieki, jako że i tak nie miała nad zwierzęciem żadnej kontroli. Spodziewała się, że zaraz na kogoś wlecą, ale Dumbi dzielnie wyminął wszystkie przeszkody i kiedy odważyła się otworzyć oczy, zobaczyła, że wybiegli daleko w przód, doganiając tego gościa od piachu. Zaśmiała się z radości, ale i niedowierzania. – Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz! – krzyknęła do niego znacznie weselszym tonem.
Koncentracja. Pełna koncentracja. Powtarzał sobie te słowa, żeby przypadkiem nie utracić świetnej pozycji, którą wypracował sobie już na samym początku wyścigu. Prawdę powiedziawszy nie spodziewał się, że będzie szło mu tak dobrze, ale jak widać jego umiejętności jeździeckie nie poszły tutaj na marne. Starał się przy tym nie oglądać zbytnio na innych, a skoncentrować na swojej pracy. Nie było to oczywiście do końca możliwe, bo przecież ciekawość tkwiła w ludzkiej naturze, a Leonel niekiedy zerkał na swoich rywali, żeby sprawdzić czy musi podkręcić tempo. Najwięcej jego uwagi przykuwała młoda Gryfonka, która radziła sobie tak samo dobrze jak ona i z którą pędził w zasadzie łeb w łeb. - Twój dumbader nie musi może chwilę odpocząć? – Mruknął niezbyt głośno, kiedy Carmel znalazła się tuż obok niego. Byli tak blisko siebie, że mimo ogromnego zgiełku nie musiał nawet podnosić głosu. Dlaczego natomiast do niej zagaił? Cóż, być może liczył na to, że nieco ją rozproszy, bo póki co zdawało się, że oboje wychodzą na faworytów. Nie zdołał jednak wyczekać nawet odpowiedzi dziewczyny, nie był pewien czy taką uzyskał, bo nagle jego dumbader ruszył z kopyta. Fleming kątem oka dojrzał sunącego z boku trasy widłowęża i zrozumiał o co chodzi. Jego wierzchowiec najwyraźniej przestraszył się innego stworzenia. Były Ślizgon próbował opanować swojego kompana, przy czym o mało co nie spadł z jego grzbietu, ale jego próby spoczęły na niczym. Może to jednak i lepiej? Dumbader bowiem, mimo wzburzenia, biegł na maksymalnych obrotach, nie zbaczając z wyznaczonej trasy. Dzięki temu mężczyźnie udało się poczynić niewyobrażalne postępy. No, chociaż musiał przyznać, że nieźle się natrudził, żeby nie wylądować na piachu. Już myślał, że zgubił całą resztę „peletonu”, ale gdzie tam… Dokładnie tak samo zachował się dumbader, na którego grzbiecie siedziała Gryfonka. Chwilę później słyszał już jej wesoły krzyk. - Gdzie nauczyłaś się tak jeździć?! – Tym razem zagadał już nieco głośniej, bo tupot kopyt utrudniał rozmowę. Zrezygnował z prób dywersji czy dekoncentrowania dziewczyny, bo zdał sobie sprawę z tego, że ta jest na nie odporna. Uśmiechnął się więc tylko – niech zwycięży lepszy.
Matthew kompletnie nie mógł dogadać się ze swoim dumbaderem. Próbował namówić go, by ten ruszył do przodu, ale on tylko głośno prychał i albo stał w miejscu albo przesunął się dosłownie o metr. Nie wyglądało to jak wyścig, a młody Ślizgon czuł się coraz bardziej rozczarowany. Pocieszała go jedynie myśl, że nie jest jedynym, który sobie nie radzi, ale nie oszukujmy się, takie pocieszenie było marne. Szczególnie, kiedy wcześniej liczył na zwycięstwo. W tym momencie nieco zrewidował już swoje oczekiwania na „nie przynieść zbytniego wstydu”. Jeszcze raz lekko uderzył swojego zwierza w tyłek, ale to wszystko na nic. Ten nadal wlókł się jak żółw. A co gorsza również dumbader Falka nie wyglądał na zadowolonego, a najwyraźniej chcąc okazać całemu światu swoje emocje, ugryzł Gallaghera w rękę, na co ten głośno jęknął z bólu. - Serio…? – Mruknął zrezygnowany, chociaż nie miał żadnych pretensji do Gryfona. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma on wpływu na naturę zwierzęcia. No cóż… z ich trio w wyścigu można było liczyć jedynie na Dunbara, który wypruł gdzieś do przodu. Może chociaż on wygra i pozwoli im pobawić się swoją nagrodą? Matt tak całkiem poddawać się nie zamierzał, znów postarał się dotrzeć do swojego dumbadera i jakoś go przyspieszyć. Udało mu się, ale nie na długo, bo po chwili wpadł wraz ze swoim kompanem w ruchome piaski, których nawet nie zauważył. Magiczne stworzenie grzęzło w piachu, a młody Gallagher był zmuszony je wyprowadzić, co wiązało się niestety ze stratą kolejnych cennych sekund… a może i minut? Czas pokaże, bo póki co znów napotkał problemy ze złapaniem ze swoim dumbaderem wspólnego języka. Ten bowiem pomyślał sobie chyba, że Matt celowo sprowadził na niego niebezpieczeństwo.
Kostka: 5 Pole: 7 Dodatkowe efekty: utrata kolejki
Ostatnio zmieniony przez Matthew C. Gallagher dnia Pon 19 Sie 2019 - 20:58, w całości zmieniany 1 raz
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Tom zbyt wiele sobie wyobrażał. W dniu kiedy zapisywał się na wyścigi myślał, ze da siebie świetnie rade. Myslal, ze do takich wyścigów nie jest potrzebny absolutnie żaden trening. Mial nadzieje, ze jego dumbader będzie chociaż z nim współpracował. W żadnej ze swoich wizji nie miał czegoś takiego co obecnie miało miejsce. Jego zwierzak nie chciał z nim w absolutnie żaden sposób współpracować. Ba! Tom miał nawet wrażenie, ze ten uparciuch chce mu zrobić na złość. Wydawał mu się taki dumny, ze wlecze się niemiłosiernie. Toma to wprawilo w jeszcze większą złość. Po krótkiej chwili nawet zaczął do niego wykrzykiwac by się w końcu ruszył itp, ale na wiele to się nie zdało. Przesuwał się do przodu najwolniej jak tylko się dało. Ale to nie wszystko! Zwierzę powoli wynikało kolejnych zawodników ale stało się bardziej agresywne. Zęby miał na wierzchu i wyglądał jakby chciał go z siebie zrzucić. Przynajmniej do czasu kiedy to nie zrównał się z Matthewem. Tom niestety nie zauważył chwili kiedy ten pochylił się w stronę slizgona i wbił mu zęby w rękę. - uwazaj! - próbował ostrzec swojego przyjaciela, ale było za późno. Jego dumbader chyba chciał go ściągnąć na ziemię. I to w dosc brutalny sposob. Ostatecznie zezrec na oczach innych uczestników. Może go nie karmili przez tydzień przed wyścigiem? Miał nadzieję, że to nic poważnego. Tom miał straszny dylemat nad tym co powinien był zrobić. Zejść ze swojego dumbadera i go uleczyć? Nie był dobry w magii leczniczej. Znając jego szczęście to pogorszył by sprawę i oboje by przegrali. Natomiast jeśli go tutaj zostawi czy okaże się złym przyjacielem? Zwłaszcza po tym co powiedział mu na festiwalu... Zrobił smutna minę i przygryzl wargę. - przepraszam, ale nie jestem ci w stanie pomóc - tylko tyle. Chciał mu powiedzieć jak wiele dla niego znaczy. Chciał zapytać czy bardzo boli, ale tego nie zrobił. Wystarczyło mu, ze miał tak zjebanego dumbadera. Ciekawe czy go w ogóle doprowadzi do mety.
Kostka:1 Pole: 3 Dodatkowe efekty: dumbader Toma gryzie Matta w rękę.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zamrugał jakieś milion razy i dzięki temu mógł nieco więcej zobaczyć. Trzymał lejce dumbadera i nakazywał mu biec, śmigać i brać tyłek w troki, bo marzy mu się wygrana. Co prawda harmider panujący na pustkowiu dawał mu się we znaki i co chwila krzywił się z bólu głowy. Mógł wziąć jakiś eliksir albo rzucić na siebie zaklęcie, jednak zwyczajnie o tym nie pomyślał. - Dawaj, dumbi, dawaj, ruszaj kopytami. Po coś je masz, co nie? - ponaglał go i choć ten przyspieszył, to nie na długo. Nagle wbiegli na jakiś dziwny teren, w którym wspomniane kopyta zaczęły się zapadać. - Co to... ma .... kurwa... znaczyć?! - krzyknął lecz jego głos zniknął w hałasie. - Dawaj, wysoko kopyta, ziomek no weź nie żartuj. - jęknął i ciągnął lejce, by zmusić dumbadera do wyjścia z ruchomego piachu. Ten wydawał z siebie dziwne dźwięki i panikował, więc Jeremy musiał nagadać się mu w cholerkę i ciągnąć lejce przez bite kilka minut, by go jakoś wywlec z pułapki. Cała wycieczka wyścigowa pomknęła daleko do przodu, a on... a on siłował się z piekielnym dumbaderem. Wizja pierwszego miejsca odchodziła w zapomnienie... ale może się uda chociaż drugie albo trzecie? Byle nie ostatnie! Męczył się z dumbaderem dalej, kiedy zauważył, że pomału i powoli zaczyna wygrzebywać się z piachu.
Łzawiące oczy nie przychodziły jej w tym wyścigu z pomocą. Trudno było jej dojrzeć obiekty, które znajdowały się przed nią, co dopiero te bardziej oddalone! Jej dumbader na moment zboczył z drogi, co Carson skwitowała zniecierpliwionym prychnięciem - no bo co on sobie wyobrażał?! Nie mogła być ostatnia, jakkolwiek się nienawidzili ze zwierzęciem, ich współpraca miała być owocna! Chciała go nieco "naprostować", ale jej wysiłki zeszły na marne. A na domiar złego przed nią zamajaczyło stado innych zwierząt, i to takich cholernie niebezpiecznych! Panna Gilliams wiedziała w teorii wystarczająco dużo na temat buchorożców, by nie widząc nigdy żadnego na żywo, móc rozpoznać charakterystyczne rogi i nadać owym zwierzętom nazwę. Nie wyglądały na przyjaźnie nastawione - nic dziwnego, skoro pędził na nie dumbader z jakąś wystraszoną dziewuchą na grzbiecie. Carson próbowała hamować lub mijać stado, lecz była coraz bliżej i bliżej, aż uporczywie powtarzane pod nosem "nie" zamarło jej na rozchylonych z przerażenia wargach... I wszystko okazało się być iluzją. Na policzki dziewczyny wstąpił rumieniec wściekłości. - KTOKOLWIEK TO ZROBIŁ, DOWIEM SIĘ I ZEMSZCZĘ SIĘ ZA TO - zapowiedziała donośnie nieco zachrypniętym głosem, po czym popędziła swojego dumbadera. Nacierała na resztę uczestników wyścigu z nową siłą - innymi słowy pchała ją żądza zemsty.
Kostka:4 Pole: 6+4-1=9 Dodatkowe efekty: - 1 do każdego rzutu
// przepraszam wszystkich za opóźnienie, już będę pilnowała terminów!!!
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Wyglądało na to, że na prowadzeniu był tylko mężczyzna, który sypnął jej piachem prosto w oczy i... ona?! Nigdy nie należała do fałszywie, ani przesadnie skromnych osób, ale w życiu nie spodziewałaby się, że mogłoby do tego dojść – a w każdym razie nie od momentu, gdy zaczęły jej łzawić oczy. Spisała ten wyścig na straty, a tymczasem była coraz bliżej zwycięstwa. – A może to Ty powinieneś odpocząć, staruszku? – dodała wesoło, choć od czasu jego cichego pytania minęło sporo czasu – mężczyzna zdążył wszak dogonić ją w podobnym tempie. Czyżby i jego dumbader zauważył węża? Mieli chyba szczęście, że udało im się utrzymać w siodłach i tym samym niekoniecznie szczęśliwą sytuację obrócić w coś bezsprzecznie dobrego. Nie potrafiła do końca ukryć faktu, że pytanie-komentarz mężczyzny mile połechtało jej ego, toteż na jej twarzy rozlał się nieco łobuzerski uśmiech. Czy powinna przyznać się, że w siodle siedziała po raz pierwszy w życiu, czy może uraczyć go jakąś historyjką o latach praktyk? – Nigdzie! – odpowiedziała, stawiając jednak na szczerość – To chyba naturalny... – nie dokończyła, bo mężczyzna wypruł nagle naprzód, zostawiając ją w tyle. Czyżby celowo ją zagadywał, po to żeby ją wystraszyć? Poczerwieniała nieznacznie zarówno ze wstydu, jak i złości – ...talent – dodała pod nosem i cicho prychnęła. Pozostawało jej tylko jechać dalej. Czyżby? Jej dumbader miał na tę sprawę zgoła odmienne spojrzenie. Z boku znów pojawił się wąż i tym razem dostrzegła go nawet sama Carmel... niestety tym razem zwierzę nie chciało w popłochu ruszyć do przodu, a jedynie wierzgnęło dziko i przystanęło, rozglądając się niespokojnie. Zaklęła w myślach. Cudownie... – Dumbi, debilu... – mruknęła z dezaprobatą, nachylając się nad łbem zwierzęcia – Błagam, najwspanialszy, najdzielniejszy dumbaderze, współpracuj ze mną. Ten wąż w ogóle nie jest straszy. Zresztą zobacz, nie ma już żadnego węża. Jedź, błagaaaaam – jęczała nad włochatym uchem dobrych kilka chwil, nim ten odzyskał na tyle pewności siebie, by znów z nią współpracować. Jej szanse na wygraną drastycznie zmalały.
Wyglądało na to, że w jego walce o zwycięstwo przeszkodzić mogła już tylko młoda panna Gallagher. Pozostawili całą resztę pościgu daleko za sobą i teraz prowadzili ze sobą tę grę nerwów. Mimo że sam czuł się na swoim dumbaderze dość swobodnie, musiał przyznać, że nie spodziewał się tak potężnej rywalki. Trudno było mu powiedzieć, które z nich dłużej wytrzyma tę presję i które jako pierwsze przekroczy linię mety. - Staruszku? Naprawdę masz mnie za jakiś antyk? – Mruknął w odpowiedzi, udając ciche westchnięcie. No tak, dla dziewczyny, która na oko miała jakieś piętnaście, może szesnaście lat, najpewniej był już bardzo bliski grobu. Chcąc nie chcąc, byli jednak na siebie skazani, bo ich dumbadery postukiwały kopytami w podobnym rytmie, niekiedy obijając się nawet o siebie swymi pyskami. Chyba nawet ich wierzchowce poczuły już tę nutę rywalizacji, a żaden z nich nie chciał odpuścić, i to pomimo wcześniejszego spotkania z widłowężem. Usadowił się wygodnie, uderzając delikatnie swoimi lejcami, chociaż jego dumbader i tak gnał jak szalony i nie wymagał jeszcze dodatkowego popędzania. - Co Ty nie powiesz? Naprawdę? – Kontynuował rozmowę, która rzeczywiście miała na celu odwrócenie uwagi Carmel od wyścigu. Nie wierzył co prawda w sukces swojego przedsięwzięcia, a jednak… dziewczyna urwała swą wypowiedź wpół, kiedy je dumbader nagle zastygł w miejscu, odmawiając posłuszeństwa. W tym samym momencie Leonel bez większych problemu wyszedł na prowadzenie. - Adieu! – Krzyknął na pożegnanie, bez charakterystycznego akcentu, bo z języka francuskiego znał może z pięć słów na krzyż. Uśmiechał się jednak teraz od ucha do ucha, bo jak się okazało, jakimś cudem udało mu się unicestwić najgroźniejszą z rywalek. Już widział z oddali linię kończącą trasą, więc jeszcze raz uderzył lejcami. Subtelnie, nie chcąc wyrządzić zwierzęciu krzywdy, a jedynie pokazać mu, że potrzeba im jeszcze dosłownie chwili pełnej koncentracji. Dumbader raczej się na niego nie obraził, bo mknął do przodu, a zaraz po tym Fleming mógł już unieść ręce do góry, oświadczając tym samym całemu światu, że zwyciężył w wielkim wyścigu, głównej atrakcji dzisiejszego wieczoru. Mógł już odetchnąć z ulgą, rozluźnić się, więc wodził wzrokiem po trybunach, próbując odnaleźć znajomą sylwetkę panny Swansea.
KOSTKA: 5 (+1) = 6 POLE: 11 -> META DODATKOWE EFEKTY: modyfikator +1 i wygranko
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Tom w myślach wciąż się zastanawiał czy dobrze zrobił zachowując się w taki samolubny sposób i nie pomagając Mattowi. Jedyne co go pocieszało to to, że jeśli to byłoby coś poważnego to na pewno ktoś by się nim zajął czy coś. Raczej nikt nie chciał by któryś z zawodników cierpiał katusze, prawda? Teraz chłopak do swojego zwierzaka miał naprawdę mieszane uczucia. Z jednej strony był upierdliwy i za nic w świecie nie chciał go słuchać a z drugiej strony gdzieś w głębi walczył by prześcignąć innych uczestników. Nawet jeśli miała to być wygrana nie fair. Tomowi przypominał trochę jego samego. Mknął jak burza, naprawdę. Przynajmniej do czasu kiedy to nie trafił w ruchome piaski. Biedak zaczął się zapadać i nie mógł ruszyć dalej. Coś mu mówiło, że nie tylko on miał taki problem. Szybko zszedł z niego u uspokajająco go poklepał. - Już spokojnie. Zaraz nas stąd wyciągnę. Zaraz będzie po wszystkim- mruknął i zaczął mi pomagać włożyć na twardszy grunt. Niestety na pewno mu to trochę zajmie, ale był dobrej myśli. Zwłaszcza kiedy w żyłach czuł adrenalinę i nadzieję, że nie dotrze ostatni. Że też musiał trafić w to miejsce.
Współpraca szła śpiewająco. Dumbader początkowo spanikował, w trakcie walki o wolność i pozbycie się z grzbietu Moe sypnął Jeremy'emu piaskiem w oczy, a potem na kilkanaście sekund stał uparcie w jednym miejscu i odwracał wzrok od Gryfonki, która usiłowała przemówić mu do rozsądku i przekonać go do współpracy. Jasne, w końcu jej się udało, choć było to bardzo duże słowo w porównaniu do tego, co i jakim kosztem finalnie ugrała. Magiczny wielbłąd bowiem ruszył przed siebie jakimś abstrakcyjnie ślimaczym tempem, najwidoczniej nic sobie nie robiąc z odległych pozycji pozostałych uczestników wyścigu. Będąc w takiej odległości od reszty, nie miała nawet pojęcia, co mogłoby się dziać z przodu pomiędzy liderującymi ścigantami. - Świetnie nam idzie, stary. To co, może zrobimy sobie małą przerwę, żeby dać szansę pozostałym? - siedziała na grzbiecie swojego lojalnego pustynnego rumaka z tak dumnym wyrazem twarzy i z taką gracją, jakby przybyli razem co najmniej na wystawę egzotycznych zwierząt, a nie patatajali w wyścigu na szarym końcu stawki, pośród chmur piasku spod kopyt i śmiechów neutralnych obserwatorów. No bo co jej zostało w tej sytuacji poza poczuciem humoru?
Im bliżej mety, tym szło Carson coraz lepiej! Już nawet doszła do wniosku, że dumbadery to nie takie odrażające stworzenia i nawet mogłaby się z tym swoim zakumplować. Nie chciała się jednak rozpraszać - trzeba zaznaczyć, że jeśli o rywalizację chodziło, Gilliamsówna brała wszystko śmiertelnie na poważnie. W tamtym momencie wygrana była jedynym, na czym się skupiała i do czego dążyła. W dodatku na grzbiecie dumbadera... Była już bardzo blisko, naprawdę na ostatniej prostej! Tuż obok niej pędził jakiś starszy koleś, chyba opiekun, ale kto go tam wiedział - może jakiś miejscowy? Nie zdążyła go poznać, a wtedy nie było czasu na jakieś formalności i powitania. Obrzuciła nieznajomego mężczyznę bystrym spojrzeniem łzawiących oczu, po czym docisnęła łydkami dumbadera, by ten przyspieszył. Nie wiedziała, czy dalszy rozwój akcji został przez typa zaplanowany, czy nie, niemniej jednak doszło do zderzenia, w wyniku którego facet i jego zwierzę odbili się od Carson i jej czteronożnego kompana. Efekt tego zderzenia był dwojaki - tamci zachwiali się i pobiegli prosto do mety, natomiast dumbader Krukonki stanął na tyle nieszczęśliwie, że w jego nodze chrupnęło i upadł na kolana - sama Carson natomiast poszybowała do przodu, wyrzucona z siodła, po czym uderzyła w ziemię, wybijając bark i gryząc piach. Chciała krzyknąć z bólu i zawołać pomoc, lecz zamiast tego zakrztusiła się. Dla niej wyścig był już niestety skończony.
Kostka:6, 5 Pole: 9 + 6 -1 = 14 :') Dodatkowe efekty: - 1, łzawiące oczy, wybity bark i dumbader ze złamaną nogą
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Nie wiedziała gdzie znajdowała się cała reszta, tak samo ci, których zostawiła z tyłu, jak i mężczyzna, który wypruł naprzód. O tym ostatnim nie miała ochoty wiedzieć, bo nawet jeśli zdążył dotrzeć już do mety, wyścig trwał dalej. Uspokojenie dumbadera zajęło jej chwilę, niemądry zwierz najwyraźniej nie potrafił ogarnąć, że lepiej byłoby uciec przed wężem niż stać i wystawiać się na atak... całe szczęście, że gad nie miał najwyraźniej złych zamiarów i za chwilę zniknął gdzieś wśród kamieni i piasku. Pojechała przed siebie, ale dalej również nie obyło się bez komplikacji... tym razem jednak nie dotyczyły one jej, a Krukonki, która zakończyła wyścig w naprawdę pechowy sposób. Carmel patrzyła z przerażeniem na leżącą w piachu dziewczynę, zastanawiając się jaką ma pewność, że ktokolwiek jej pomoże. Może sama powinna to zrobić? – Niech ktoś jej pomoże! – zdecydowała się krzyknąć i rozejrzała się dookoła. Nie zatrzymała swojego wierzchowca bo dostrzegła, że pomoc już się zbliża. Kiedy spojrzała znów przed siebie, ze zdziwieniem zauważyła dziwaczną chmurkę, której nie zdołała wyminąć; za bardzo zagapiła się na poszkodowaną dziewczynę i nie zawróciła w porę wielbłąda. Nie wiedziała skąd wziął się ten dziwny obłoczek, ale kiedy przez niego przejechała, poczuła się taka... lekka i wesoła. Nagle świat wydał jej się piękniejszy. Zaśmiała się w głos, niezamierzenie łapiąc w usta trochę piachu.
Nie miał do Toma pretensji o to, że mu nie pomógł. W końcu obaj brali udział w wyścigu i każdy z nich chciał zwyciężyć. Zresztą wreszcie udało mu się uporać z problemem i wyciągnąć swojego dumbadera z tego bagna. Uderzył nieco mocniej lejcami, chcąc pospieszyć swojego wierzchowca, ale ten nadal średnio się go słuchał. Dopiero, kiedy zauważył sunącego wzdłuż trasy widłowęża wyrwał do przodu jak głupi, najwyraźniej ze strachu. Matthew rzeczywiście chciał nadrobić zaległości, ale nie oszukujmy się, takiego tempa to się po swoim zwierzęcym przyjacielu nie spodziewał. O mało co nie spadł z jego grzbietu, już był lekko wychylony, ale w ostatniej chwili z powrotem wdrapał się na jego zad i nieco wygodniej usadowił się w siodle. Mały zawał przeżył, ale było warto. Pozostawił nie tylko młodego Falka, ale i innych uczestników daleko z tyłu, a co więcej, jego dumbaderowi chyba spodobał się szybszy bieg, bo może nie pędził już tak szalenie, ale nadal utrzymywał dobre tempo. - No i pięknie! Nie można było tak od razu? – Mruknął do swojego wierzchowca, na co ten prychnął tylko głośno. Jego polecenia i uwagi nadal miał chyba w głębokim poważaniu, a to że zaczął bardziej koncentrować się na wyścigu, wynikało z jego własnych pobudek. Może jego dumbader też poczuł tę nutę rywalizacji? A może po prostu pomyślał sobie, że jeśli przyspieszy, to i szybciej skończy się ta farsa. Tak czy inaczej skoro obaj byli z tego tytułu zadowoleni, to chyba dobrze by było ten stan utrzymać. - Dawaj, dawaj! Jeszcze możemy pokazać na co nas stać! – Mimo wcześniej niechęci zwierzęcia do jego osoby, nie poddawał się i starał się dodać swojemu dumbaderowi otuchy. Wyścigu może już nie wygrają, ale nadal chciał przekroczyć linię mety. Ot, dla własnej satysfakcji.
Dumbader najwyraźniej przystał na jej propozycję, bo już prawie ruszył, ale w pewnym momencie jednak wypuścił ciężko powietrze z gęby, opuścił łeb i zaczął się bezmyślnie wgapiać w ślady kopyt na piasku. Kurz opadł już zupełnie, reszta stawki pojechała w siną dal i Moe niemalże zapomniała już, że z kimkolwiek miała się ścigać. Rozejrzała się wokół, po czym posłała spojrzenie w kierunku swojego magicznego rumaka i bezradnie rozłożyła ręce. - Wszystko okej? Nie zgrzałeś się za bardzo od tego pędu? - w jej głosie pobrzmiewały irytacja zmieszana z krwiożerczą ironią. Trochę traciła dystans do tego wszystkiego, lecz miała nadzieję, że przynajmniej jej kryzys nastroju szybko przeminie. Bo na opamiętanie się dumbadera już kompletnie przestała liczyć. - Piknik. Zróbmy tu sobie piknik. Nie masz jakiejś marchewki w sakwach? - wierzchowiec nie miał choćby jednej sakwy, a co dopiero jakiegokolwiek ekwipunku w niej. Byli skazani na siebie do końca wyścigu. Za sprawą propozycji wspólnego posiłku, Moe wyciszyła w sobie chęć zwyzywania magicznego wielbłąda od najgorszych mułów i przeklętych krów. Tylko na jak długo?
Kostka:2 Pole: 2 -> 4 -> 2 Dodatkowe efekty: chyba wyróżnienie orderem debila już w tym momencie
Kostka:3-1=2 Pole: 7+2= 9 Dodatkowe efekty: -1, łzawiące oczy i zawał serca
Namęczył się jak diabli, by wyciągnąć dumbadera z ruchomych piasków. Po starciu z siłami natury wyglądał jak siedem nieszczęść - jakby tarzał się w błotku razem z dumbim. Słyszał, że ktoś dobiegł do mety, a więc wygrana przeszła mu obok nosa. Obwiązał lejce dumbadera wokół nadgarstków, pociągnął lekko ku sobie i zwycięsko wydostali się z pułapki. Totalnie nie ogarniał kto gdzie jest i jak daleko, po prostu ruszył przed siebie i popędzał stworzenie jakby sam dementor deptał im po piętach. Zobaczył w oddali, że jakaś dziewczyna leżała obok dumbadera ze złamaną nogą. Aż jego to zabolało, ale nie miał jak jej dogonić, bowiem nagle przed oczami zobaczył stado pędzących buchorożców. - Co one tu kurwa robią?! - zatrzymał dumbadera, a gdy pojął, że to nie jest mądry zaczął go popędzać w prawą stronę. - SPIEPRZAMY. - zawołał mu wprost do ucha, ten wydał z siebie dziwny odgłos i chyba miał go głęboko pod ogonem, bo nawet się nie bał tak jak Jeremy. Nie chciał skończyć jak mielonka... pobladły patrzył na stadko, które zbliżało się z każdą sekundą, już spinał mięśnie do jakiegokolwiek ruchu obronnego, gdy nagle wszystkie buchorożce zniknęły. Jego dumbader dalej pędził przed siebie, a Jeremy oniemiały rozglądał się wokół i próbował zrozumieć, że to iluzja. - Ej no, prawie padłem tu na zawał! - krzyknął do organizatorów, których nawet stąd nie widział. Nachylił się nad dumbaderem i pogonił go dalej. Wypadałoby dogonić resztę.
Wszystko szło dobrze – jak z płatka. Meta zbliżała się w szybkim i równym tempie i była już tak blisko, że bez problemu widziała ją pomimo łzawiących nieustannie oczu i w efekcie ograniczonego pola widzenia. Znowu udało jej się wyprzedzić resztę i mogła śmiało pędzić po zaszczytne drugie miejsce, tuż za tym bucem, który najpierw sypnął jej w oczy piachem, a potem jeszcze celowo zagadał w taki sposób, by została w tyle. Wypluła piach z buzi, odgarnęła z twarzy zbłąkany kosmyk włosów i zamarła, słysząc za sobą krzyk Jerry'ego. Do jasnej klątwy, to wyścig, czy jakaś rzeź, na którą ich właśnie wypuszczono? Spanikowana, obejrzała się przez ramię by skontrolować czy z przyjacielem wszystko jest w porządku. Potem wszystko potoczyło się szybko. Poczuła, że coś uderzyło w bok jej dumbadera, a potem świat zawirował jej przed oczami w momencie kiedy przewrócili się na bok. Wypadła z siodła, przekoziołkowała przez piach, który wcale nie był tak miękki, jak mogłoby się wydawać i jęknęła, zarówno z bólu, jak i złości. Próbowała wstać, ale ból w barku sprawiał, że nie była w stanie się ruszyć... najbardziej bolesne były jednak żałosne jęki dumbadera dobiegające zza jej pleców; biedne zwierzę najwyraźniej również ucierpiało. Zamknęła oczy, czując, że zbiera jej się na płacz i czekała aż ktoś ją stąd zabierze.
Kostka:3, nieparzysta Pole: 14, R.I.P Dodatkowe efekty: mój trud skończon