Wielu ludzi unika kanionu kojarząc go wyłącznie z położonym niedaleko Wąwozem Zagubionych. Okoliczne pustynne formacje skalne nie ograniczają się jednak do miejsc przeklętych. Jednym z nich jest fragment dna kanionu, który natura sama, bez pomocy żadnego czarodzieja, wspaniałomyślnie uformowała w rozmiarach boiska do quidditcha. Dodatkowo okalające je skały są na takiej wysokości, że stanowią idealne trybuny.
Mimo że zawsze lubił latać na miotle, korzystał z niej wyjątkowo rzadko, a w quidditcha ostatnim razem grał chyba za czasów, kiedy uczęszczał do Hogwartu. Kiedy usłyszał o tym, że na Saharze organizowany jest mecz, musiał się zgłosić, chociaż nie miał pewności co z tego wyjdzie. Był dobrym graczem, ale jednak minęło już wiele lat, a nie oszukujmy się, że jeśli nie ćwiczyło się regularnie, trudno było oczekiwać w danej dziedzinie spektakularnych sukcesów. Postanowił jednak potraktować tę okazję jako dobrą rozrywkę, więc był dobrej myśli. W końcu nie zapomniał chyba wszystkiego, czego nauczyła go ślizgońska drużyna quidditchowa? A nawet jeśli mu nie wyjdzie, to przecież jego los w żaden sposób nie zależał od wyniku tego wakacyjnego meczu. Usiadł na swojej miotle i wzniósł się w powietrze, a kiedy okazało się, że jego drużyna rozpoczyna mecz, jako pierwszy sięgnął po rzuconego kafla. Tyle mioteł, tyle kolorowych szat, cholera jasna, już zdążył zapomnieć jak wielki rozgardiasz panuje na boisku. Wiedział jednak, jakie stoi przed nim zadanie, toteż wraz ze swą „piłką” podążył na pole przeciwnika i o dziwo, mimo wielu prób ze strony graczy drużyny przeciwnej, nikt nie zdołał odebrać mu kafla. Leonel skoncentrował się na swoim celu i rzucił… idealnie w światło obręczy. Teraz wszystko zależało już tylko od obrońcy.
Kostka: 1
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Pobyt na Saharze był pierwszym od lutego okresem kiedy nie prowadził morderczych treningów nie tylko dla swojej drużyny, ale przede wszystkim dla samego siebie. Wakacje pozwoliły mu się wyluzować, gorąca pogoda odbierała siły, a i choroba jaką ostatnio przeszedł nie sprzyjała ćwiczeniom fizycznym. Niemniej, kiedy tylko usłyszał, że istnieje możliwość rozegrania meczu, nie zawahał się nawet przez moment. Był to zresztą najwyższy czas by ponownie wziąć się za siebie, rok szkolny zbliżał się nieubłaganie, a planował przecież poprowadzić swoją drużynę po puchar Quidditcha. Wakacyjny mecz nie był dla niego nawet w połowie tak ważny jak szkolne rozgrywki między domami, chętnie zgodził się więc na objęcie pozycji obrońcy – miał ochotę spróbować czegoś nowego, sprawdzić się na innej pozycji niż pałkarz, którym był przez resztę roku. Luźna atmosfera wakacji pozwalała na eksperymenty, na które nie pozwoliłby sobie w normalnej sytuacji. Zajął swoje miejsce na bramce, starając się nie zwracać uwagi na to jak dziwnie wyygląda boisko z tej perspektywy. Miał widok na wszystko, mógł obserwować cały mecz zamiast tylko rozglądać się za tłuczkami. To było... interesujące, zwłaszcza że ścigający przeciwnej drużyny od razu przejął kafel i bez ociągania ruszył na bramkę – jego bramkę! Przygotował się do obrony i w momencie kiedy kafel pomknął ku jednej z obręczy, złapał go zręcznie, po czym podał go do Vivien. Zaczęło się nie tylko ciekawie, ale i dobrze, oby tak dalej!
Mam 1 przerzut (11pkt z miotlarstwa) Oddaję swoją miotłę Elaine!
Może Sahara nie była dla mnie spełnieniem marzeń, ale zależało mi na tym, żeby jeszcze ten jeden ostatni raz pojechać na wyjazd szkolny z moimi przyjaciółmi. Wiedziałam, że jeśli moja kariera będzie się rozwijać w takim tempie to przyszłe wakacje spędzę w trasie koncertowej i absolutnie nie będę miała czasu na urlopy. Cieszyłam się, że dołączył do mnie Cass, szczególnie, że mogliśmy razem sprawdzić się na boisku – lubiłam z nim grać, mimo iż uważałam, ze lepiej radzi sobie jako pałkarz. Na co dzień raczej nie mieliśmy zbyt wielu okazji ku temu. Przejęłam piłkę od Elijaha, który brawurowo obronił naszą pętlę, a następnie poszybowałam na drugą stronę boiska. Niestety ani Cass, ani drobna Krukonka nie byli w stanie złapać mojej piłki, ale nieszczególnie się przejęłam i od pomknęłam do przeciwnej pętli. Walka z Bridget, która była świetną obrończynią była trudnym zadaniem, ale próbowałam ją przechytrzyć.
Spędzanie wolnego czasu w aktywny sposób było czymś, co Bridget lubiła, wobec czego gdy coraz więcej ludzi zaczęło mówić o zorganizowaniu meczu quidditcha, wsparła inicjatywę i postanowiła zgłosić się jako chętna! Od dłuższego czasu nie miała okazji na poważnie pograć, a teraz nadszedł czas, by rozprostować kości! Musiała pogrzebać w walizce za odpowiednimi do gry rzeczami, jako że nie zabrała ze sobą nic z profesjonalnego wyposażenia gracza, w którego posiadaniu była. Jakaś tam luźna koszulka powinna jednak się sprawdzić, tak samo przylegające do nóg legginsy powinny ochronić ją przed oparzeniami od słońca, a także większością otarć, których mogła się w grze nabawić. Na dnie kanionu było dużo miejsca, ona zajęła swoje przy pętlach. Gracze nie próżnowali, bowiem już w kilku pierwszych chwilach Vivien leciała do pętli i zamierzała strzelić gola. Na szczęście Bridget w odpowiednim momencie wystrzeliła i złapała kafel, by następnie podać go graczowi swojej drużyny, którym był... - Pan Cromwell? - chciała go powitać, lecz jej słowa zostały wypowiedziane takim tonem, jakby widok profesora na miotle wprawił ją w ciężki szok. I w sumie dokładnie tak było.
Nie pamiętał już ile lat minęło odkąd ostatni raz siedział na miotle. W szkolnych czasach nie grał, bo był zbyt zajęty obijaniem się, żeby udzielać się w drużynie, zresztą nigdy nie był wystarczająco dobry, co pewnie samo przez się wynikało. Nie zmienia to oczywiście faktu, że nie raz grzał towarzysko. W latach 70. jeśli jakiś chłopak nie latał na miotle i tego nie uwielbiał, to znaczyło, że coś musi z nim być nie tak. Później grywał trochę z siostrzeńcami w wakacje, ale powyrastali, a najmłodszej nie interesowały sporty. I w ten sposób Hal niemal zapomniał jak w dłoniach leżał kafel. Wakacyjny mecz był idealną okazją, żeby sobie przypomnieć. Jeżeli już się ośmieszać, to po całości i przed swoimi uczniami! Tak naprawdę liczył jednak na to, że quidditch był jak jazda na rowerze. Dość szybko wszyscy chętni podzielili się na drużyny. Hal przywitał się ze wszystkimi w swoim składzie, dopiero zauważając, że u nich na pozycjach ścigających byli sami wyjazdowi opiekunowie - mniej i bardziej rosłych facetów. - Będzie wstyd jak nas dziewuchy rozwalą - wyszczerzył się do Leonela i Nathaniela, patrząc na Carson i Vivien. Jakoś nie wątpił, że rozwalą. Mecz się zaczął i Hal od razu zwątpił w swoje siły. O ile pamiętał jak się lata, o tyle w ogóle nie ogarniał piłek. Żałował, że nie miał okularów, ale pewnie i tak niewiele by dały. Starał się jednak nie dawać po sobie nic poznać. W pewnym momencie w jego dłonie wpadł kafel. - Cześć, panno Hudson - odpowiedział z uśmiechem i podał kafla drugiemu ścigającemu, bo piłka przeszkadzała mu w rozmowie. - Nie wiedziałaś, że niektóre dinozaury potrafią latać?
Kostka: 4
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Wakacyjny mecz był idealną okazją na to, by nie wypaść zupełnie ze szkolnej rutyny lekcyjnej i treningowej. Ze względu na brak własnej miotły zmuszona była do latania na czymś niekoniecznie najbardziej mobilnym i użytkowym, ale nie miała prawa do narzekania. Chodziło bardziej o rozruszanie mięśni i dobrą zabawę, a nie o walkę z osprzętem. Warunki pogodowe przedstawiały się wyjątkowo sprzyjająco, atmosfera już na dzień dobry sugerowała zaciętą rywalizację, a składy obu zespołów zawierały niejedną pozytywną niespodziankę. Szukająca miała bowiem naprzeciw siebie opiekuna swojego domu, Jeremy'ego, z którym udało jej się zaginąć wśród kawowców i Nathaniela, który dwójkę Gryfonów na plantacji znalazł i zaprowadził ku cywilizacji. A u siebie bliźnięta Swansea oraz Matt. A to tylko niektórzy warci wspominania. - Połamania miotły, Dunbar. - podleciała do Jerry'ego, życząc mu powodzenia, w stresie nieszczególnie mając siłę przebierać w słowach. Póki co, obserwowanie 'pola bitwy' w poszukiwaniu znicza nie szło za bardzo po jej myśli. Ale i Jeremy nie wyglądał na odnajdującego się na boisku.
Kuferek: 14
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zabawa oznaczała obowiązkową obecnosć Dunbara. Wiedział, że jego kumple również tutaj będą, a dowiedziawszy się, że w druzynie przeciwnej, to jedynie się wyszczerzył. Matt i Eli w jednym teamie - gdyby mógł, uwieczniłby to aparatem i wypominał im obojgu do końca życia. Morgan też była z nimi, co skwitował wzruszeniem ramion. Przyszedł się tu bawić, a skoro raz już złapał znicza to czas sprawdzić się w rywalizacji z bardzo różnorodną grupą. Wzleciał w powietrze i puścił oczko do Moe, gdy ją mijał. - Tobie też, mała. Uważaj, by cię nie wiatr nie zrzucił na dół. - wyszczerzył się szeroko i poleciał dalej. Nie zamierzał dawać jej forów i z tego, co zdążył zauważyć, ona jemu również. Tak, jak to było w zwyczaju, nie interesował się tym, co się dzieje na boisku tylko skoncentrował się na szukaniu znicza. Miał ochotę go dzisiaj złapać i się nim chwalić przez najbliższe pół roku. Zwycięstwa uderzają mu do głowy, a przecież quidditch traktował stosunkowo mało poważnie. Dobrze, że chłopaki o tym nie wiedzieli. Poza tym w drużynie był opiekun Gryffindoru, co tylko dodało Jeremy'emu animuszu.Zataczał kręgi, następnie zmieniał pozycje i próbował zlokalizować złoto. Pogoda sprzyjała, nie było gorąco ani zbyt ciemno, więc póki był w stanie - wytężał wzrok. Póki co bezskutecznie. Wyszczerzył się sam do siebie i entuzjastycznie kontynuował poszukiwanie znicza. Niełatwo było wyjaśnić czemu Dunbar jest taki wesoły i dumny, nawet on sam.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Na miotle ostatnim razem siedział prawdopodobnie jeszcze za czasów studiów. Cholera, jak ten czas leci... a przecież lubił tę formę „aktywności”, latanie zawsze sprawiało mu dużą przyjemność. Wakacyjny wyjazd okazał się być zbawienny dla jego zszarganych nerwów i jak dotąd dostarczył mu duzo relaksu i rozrywki; tej ostatniej jednak nigdy za wiele, dlatego zapisał się do jednej z drużyn w wakacyjnym meczu, chcąc przypomnieć sobie stare dzieje. W Quidditcha jako takiego ostatnio grał chyba w Hogwarcie, bo w Riverside darował sobie tę grę na rzecz niedocenianego w Anglii hokeja. Nigdy nie był najlepszym zawodnikiem, ale miło wspominał tamte czasy; to chyba dlatego w momencie kiedy wzbił się w powietrze, poczuł się zaskakująco dobrze i spokojnie (chociaż żałował, że ze względu na ogoloną głowę nie mógł poczuć wiatru we włosach). – Nie rozwalą, nie rozwalą. Chociaż pan to może powinien uważać na siebie z racji wieku. Przyjął pozycję, choć nie wyrwał po kafla jako pierwszy, pozwalając rozegrać to Leonelowi. To był chyba dobry wybór, jako że kumpel poleciał prosto na przeciwną bramkę, całkiem celnie do niej rzucając. Obronili się, niestety, ale było całkiem nieźle. Przeciwnicy nie pozostawali im dłużni, również oddając rzut, który ślicznotka na bramce obroniła bez problemu. Zapowiadało się chyba na intensywną grę, co w sumie bardzo mu odpowiadało. W pewnym momencie dostał w ręce kafla i chciał polecieć z nim na bramkę, był jednak daleko, a przeciwnicy zbliżali się niebezpiecznie, zmuszając go do podania piłki do Leonela, który wysunął się nieco na przód. Liczył, że jemu uda się coś zdziałać.
Szlag by to trafił… trajektoria lotu była dobra, trafił w obręcz wręcz idealnie, ale ten pieprzony Krukon też nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Przechwycił kafel bez większych problemów i podał go do dziewczyny ze swojej drużyny. Leonel westchnął ciężko, ale zdawał sobie przy tym sprawę z tego, że mecz dopiero się rozpoczął, a jeśli chciał wraz ze swoimi kamratami zwyciężyć, musiał pozostać skoncentrowany aż do kończącego rozgrywki gwizdka. Przelatywał więc pomiędzy graczami, starając się unikać również brutalnych tłuczków, które póki co poruszały się jeszcze samopas, ale najpewniej niedługo zaczną być kierowane w konkretnych graczy przez pałkarzy. Starał się jak najdokładniej obserwować sytuację na boisku, przewidzieć następne ruchy nie tylko przeciwników, ale i zawodników grających do tej samej obręczy. W końcu w każdej chwili mógł spodziewać się podania. Puchonka na szczęście obroniła i ich obręcz, oddając kafla Halowi. Ten najwyraźniej nie widział szans w samotnej napaści na wroga, dlatego oddał piłkę Nathanielowi. Jego przyjaciel jednak podjął podobną decyzję o podaniu. Najpewniej zresztą rozsądną, bo wokoło roiło się aż od innych graczy, którzy spoglądali na niego z pod byka, myśląc tylko o odebraniu mu z rąk kafla. Złapał i teraz to znowu na nim spoczywała odpowiedzialność za dobro całego zespołu. Rozejrzał się w obie strony, ale został praktycznie otoczony. Próbował jeszcze odrzucić kafla uwolnionemu od towarzystwa Bloodworthowi, ale jego starania spoczęły niestety na niczym. Na niczym dla jego drużyny, bo wrogowie właśnie świętowali przejęcie władzy nad kaflem. Kurwa jego mać. - Chyba faktycznie musimy bardziej się skoncentrować. – Mruknął jeszcze do Hala i Nathaniela, kiedy zdołał ochłonąć po tej swojej małej porażce.
Pewnie w normalnych warunkach w życiu nie marnowałbym czasu na Saharze, no bo umówmy się – po chuj? Skoro chciałem urlopu mogłem go spędzić z tanim alkoholem w Polsce u wujostwa albo w chłodniejszych klimatach u babki w Szwecji. Upał tu dawał mi się we znaki, mimo dawnego mieszkania w RPA i Brazylii. Jedynym powodem mojej bytności tutaj była moja pierdolona, najlepsza przyjaciółka Harriette Wykeham. Liczyłem, że grając z nią w meczu na pale, tak jak za dawnych czasów, odzyskam trochę w jej oczach i może łaskawie mi wybaczy. No więc zabrałem się do roboty - i muszę szczerze przyznać, ze kurewsko brakowało mi jebanego Nimbusa i tego powiewu wiatru. W takich chwilach momentami żałowałem, że odrzuciłem klubową propozycję i wybrałem karierę aurorską, choć w głębi serca wiedziałem, że nic nie sprawia mi takiej przyjemności jak praca aurora i że ku temu mam największy talent. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że kafel przejął Cassian, mój znajomy z pracy. Nieszczególnie miałem ochotę go pałować, bo mimo swoich czystokrwistych zapędów był naprawdę w porządku typem. Niemniej jednak gra to gra, zaś skoro Therrathiel zamierzał się hajtać z tą głupią pizdą od Dearów to tym bardziej nie zamierzałem się patyczkować i skutecznie posłałem tłuczek w jego stronę.
Przyjeżdżam na szkolny wyjazd, tylko i wyłącznie ze względu na Vivi – wiem, że po tym trudnym dla niej, jej studiów oraz kariery roku zasługuje na wypoczynek, a jakimś cudem zupełnie wypada mi z głowy, żeby przygotować coś specjalnego. Nie jestem fanem ani szkolnych wyjazdów, ani upałów, niemniej jednak wiem, że jej zależy na spędzeniu chociażby kilku dni z ludźmi ze szkoły, dlatego przystaję na propozycję, w głębi serca obiecując sobie, że na jesień zabiorę ją w ciekawsze miejsce. Przy okazji namawiam na wyjazd również Aurorę, która zapewne będzie wypominać mi przez sto lat, że zamiast francuskich ogrodów wybrała to coś. Żałuję, że nie ma z nami Doriena i że nie możemy znowu jak za dawnych czasów pałować, mam jednak świadomość, że ojcostwo zajmuje mu coraz więcej czasu i nic nie będzie już takie jak dawniej. Cieszę się, że mogę grać z Vivi w jednej drużynie, bo w gruncie rzeczy jest ona zdecydowanie najlepszą ścigającą z jaką miałem do czynienia. Gdyby nie to, że ma również jeden z najlepszych głosów jakie słyszałem w życiu to najpewniej życzyłbym jej kariery w Quidditchu. Po zeszłorocznym wypadku w Meksyku wolę mieć jednak ją na oku. Tym razem jednak ja króluję przejmując kafel od Fleminga - niestety nie na długo. Bolesne uderzenie ze strony kumpla z pracy Zakrzewskiego sprowadza mnie na ziemię. Nie tylko prawie nie czuję barku, ale jeszcze na dodatek tracę kafel i jest mi cholernie głupio, nie tyle przed drużyną co przez moją przyszłą żoną.
Kuferek: 11
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
łączna ilość punktów: 10 (4 w kuferku i 6 za miotłę) przyjmuję miotłę od Elijaha przerzut 0/1 kostka: 1
Mecz w takich warunkach zapewne długo zapadnie w pamięć. Nie mogła przegapić takiej okazji, zwłaszcza, że w drużynie przeciwnej był Leonel. Przyjęła od brata miotłę ciesząc się, że są razem w drużynie. Drużyny składały się z wszystkich grup wiekowych, co tylko wprowadzało więcej smaku jak i ochoty do rywalizowania z osobami spoza Hogwartu. Wzleciała na swoją pozycję, dzierżąc dzielnie pałkę w ręku. Kątem oka widziała Matthew, który miał z nią obecnie współpracować. Odsunęła na bok wszystkie emocje i skoncentrowała się na meczu; na dobrej zabawie i okazji, by zaimponować tym, na którym by jej zależało. Śledziła uważnie wszystkich na boisku gotowa zareagować w odpowiednim momencie. Nie przepuści okazji, nie pozwoli na to. Chciałaby sprawić przyjemność bratu i pomóc w wygranej, by raz na zawsze zatrzeć gorycz po przegranym puchu pucharu Quidditcha. Spodziewała się tu nawet Nathaniela, ale nauczyciel? I to ONMS? Cóż, miała nadzieję, że nie będzie się mścić, jeśli ktoś go poturbuje... Leciała na pożyczonej miotle, jednocześnie śledziła tłuczki i kafle. Profesor dostał piłkę, na co Elaine pozwolić nie mogła. Musiała stworzyć trochę okolicznosci dla własnej drużyny, a więc rozpędziła się, zacisnęła palce na pałce i wykonała potężny zamach - w idealnym miejscu oraz o idealnym czasie. Może nie wyglądała na zbyt groźnego zawodnika, jednak treningi z bratem przyniosły odpowiednie efekty. Podkręcony kafel leciał wprost w prawy bark Cromwella. Elaine otworzyła szeroko oczy. - Przepraszam profesorze! Musiałam, bo złapał pan kafla! - krzyknęła nieco pobladła, bo właśnie walnęła nauczyciela. Jak bardzo może mieć teraz przechlapane? Czy będzie musiała go unikać w roku szkolnym? Dzięki swojemu zagraniu pozwoliła ścigającym przejąć piłkę, jednak jej wzrok był nieco wystraszony ilekroć spoglądała na profesora.
Ostatnio zmieniony przez Elaine J. Swansea dnia Nie 11 Sie 2019 - 21:06, w całości zmieniany 1 raz
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Bez przerwy był w ruchu. Obniżał lot i wzlatywał coraz to wyżej. Zaglądał w każdy zakamarek, trzymał się z daleka od śmigających zawodników. Zwracał uwagę jedynie na tłuczki i to kątem oka, na wypadek, gdyby któryś postanowił się za bardzo zbliżyć. Raz na jakiś czas zerkał na Morgan zaciekawiony czy już coś znalazła, czy zachowywała się podejrzanie. Wyglądała jednak na niepocieszoną brakiem śladów obecności znicza. W pewnym momencie zauważył błysk. Był pewien, że to jakaś gra świateł albo mu się przywidziało, jednak wolał to sprawdzić. Nakierował miotłę na zachód i slalomem poleciał w tamtą stronę, aby przybliżyć się do blasku. Tak, to znicz! Jednak nim Dunbar zdołał się chociaż odrobinę przybliżyć, ten jak narwany zakręcił się chaotycznie w powietrzu i uciekł. W którą stronę - nie wiedział, nie był w stanie nadążyć za tempem. Mimo wszystko zniżył się w tamto miejsce, wyprostował kolana, plecy i kark i rozglądał się z jednego miejsca. Gdzieś tutaj był... - Taś taś zniczu, taś taś... chodź do wujcia Jerry'ego... no choodź... taś taś... - mruczał i obracał się o sto osiemdziesiąt stopni, by przejrzeć nawet zacienione przy skałach miejscach.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nerwowo unosiła się gdzieś na uboczu rozgrywki i rozglądała za złotymi skrzydełkami, starając się nie wpaść na tłuczek, ani nie wlecieć ścigającym na czołowe. Jeżeli ktoś ją znał, ewidentnie dostrzegał, że w tym momencie w dużej mierze nie była sobą. Nie odnajdywała się wśród graczy, jak zwykle to robiła, nie była tak czujna i trochę nie czuła gry. Być może zmienione, przemieszane składy nie działały na nią zbyt dobrze, choć miała nadzieję, że była to wyłącznie kwestia czasu. Przyszła tu przecież mieć frajdę z gry, a nie stresować się tym, jak wypadnie wśród starszych zawodników. Znicz nie pojawiał się w zasięgu wzroku, a gra już raczej rozpędziła się na dobre. Tłuczki obijały, wydawać by się mogło, najbardziej nietykalnych graczy (Hal!), obrońcy wyczyniali cuda przy pętlach i to bez wsadzania weń szyi, pierwsza bramka (i to dla jej drużyny!) padła dopiero po kilku dobrych akcjach, a Jerry wygłupiał się, lecąc w stronę zachodzącego słońca, które najwyraźniej pomylił ze zniczem. Morgan odwróciła od niego wzrok, podleciała trochę ponad rozgrywających kolejne akcje ścigających i wyglądała łopotania i złocistych błysków.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Pamiętał jak się lata, pamiętał jak się łapie i rzuca kafla, pamiętał w zasadzie wszystko tylko nie to, jak cholernie bolało oberwanie tłuczkiem. Wbrew obawom, czy może raczej podśmiechujkom wszystkich pozostałych graczy nie miało go to zabić, ani połamać mu kości - aż tak stary, a już na pewno nie zniedołężniały nie był - ale nadal bolało. I było na tyle niespodziewane, że wypuścił z rąk kafla, którego dopiero co przejął, po ścigającym z przeciwnej drużyny, który skończył tak samo jak on. Wyjaśnienia Elaine zbył tylko śmiechem. Nie wsiadałby na miotłę, gdyby obawiał się tłuczków. Na miejscu uczniów specjalnie szukałby na boisku okazji do zdzielenia nauczyciela piłką, ale sam nie czuł się specjalnie zagrożony. Nie był chyba najgorszym belfrem pod słońcem i niczym specjalnym żadnemu uczniowi się nie naraził.
Carson na pewno tęskniła za wiatrem we włosach, gdy leciała na miotle. Pamiętała piękne czasy grania dla Krukonów w szkolnej drużynie - niestety wymiana, a także jej osobiste perypetie sprawiły, że nieco wycofała się ze sportowej ścieżki i zaprzepaściła wiele na polu quidditcha. Nie była już tak dobra jak kiedyś, ale gdy usłyszała o meczu na wakacjach, natychmiast zgłosiła gotowość do gry. Kiedyś należało do tego wrócić, prawda? Może właśnie sportu potrzebowała, by wyrzucić z głowy nieprzyjemne myśli? Poczuła się lepiej, gdy tylko odbiła się stopami od ziemi. Gra była zażarta, lecz ona rzadko miała okazję trzymać kafel w dłoni. Jeden raz, gdy go dostała, a właściwie przejęła po tym, jak profesor dostał tłuczkiem, postanowiła zrobić natarcie na pętle przeciwników i strzelić w jedną z nich. Włożyła w ten rzut wiele siły i gdy tylko piłka przestała stykać się z jej dłonią, złożyła ją w taki sposób, by czterema palcami zaciskać kciuk w nadziei trafienia.
Zamrugała szybko, ale ostatecznie wyszczerzyła się w szerokim i szczerym uśmiechu. Nie spodziewała się tego po profesorze Cromwellu i to zaskoczenie sprawiło, że jeszcze bardziej zyskał w jej oczach, o ile to jeszcze możliwe. Nie mogła się powstrzymać przed obserwowaniem go na boisku - no musiał jej wybaczyć, rzadko kiedy miała okazję oglądać nauczycieli na miotłach! Mogłaby się jednak skupić bardziej na akcji, ponieważ zdecydowanie za późno zorientowała się, że kafel znalazł się w posiadaniu przeciwników i w dodatku brązowowłosa dziewczyna z dużą prędkością zbliżała się do jej pętli! Rzut, który wykonała, był silny i kafel niestety przeleciał jej między rękami. - Przepraszam! - zawołała do swoich. Zacisnęła zęby zawiedziona, że nie udało jej się obronić tego rzutu, po czym poleciała po kafel i odrzuciła go chłopakowi ze swojego teamu.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był pewien, że Leonelowi uda się sprawnie przedostać na tyle blisko bramki, by oddać dobry strzał, ale przeciwnicy byli nieubłagani i otoczyli go tak tłumnie, że ten nie był w stanie nic zrobić. Nie miał mu tego za złe, przecież sam jeszcze przed momentem znajdował się w podobnej sytuacji. Widział, że kumpel próbuje podać mu kafla, ale piłka nie przedostała się przez ręce ścigającego przeciwnej drużyny. Gra stała się nagle jeszcze bardziej interesująca, bo przeciwnicy nie na długo mogli cieszyć się przejęciem kafla – właściwie żadna z drużyn nie mogła się tym poszczycić. Pałkarze dobrze wykonywali swoją robotę, zyskując przewagę dla swoich drużyn. Kiedy staruszek z ich teamu oberwał, drobna Krukoneczka wystartowała w ich stronę i choć nie spodziewał się, że uda jej się prześlizgnął, rzuciła do bramki, na ich nieszczęście trafiając w nią bezbłędnie. – Panowie, pełna koncentracja, nie damy się tak. – zdążył powiedzieć, a dosłownie chwilę potem trzymał już w rękach kafla. Nie było czasu na podania, miał czystą drogę prosto do bramki przeciwnika i nie chciał ryzykować. Postanowił wziąć sprawy we własne ręce i oddał celny rzut w sam środek jednej z obręczy, licząc, że białowłosy obrońca tym razem sobie nie poradzi. Miał zresztą wsparcie w postaci pałkarzy, którzy pojawili się przy jego boku, gotowi aby utrudnić chłopakowi zadanie.
Kostka: 6
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Każdy wyjazd ze smutnej jak pizda Wielkiej Brytanii był w jej oczach okazją nie do stracenia, ale dopadło ją dorosłe życie. A raczej kłopoty prawne, na załatwienie których musiała zarabiać pieniądze. Także w tym roku zrezygnowała z wyjazdu ze szkołą biorąc pełen etat w Ministerstwie. Z gór założyła jednak, że wpadnie na Saharę w któryś weekend i tak się szczęśliwie złożyło, że trafiła akurat na mecz. Takiej okazji nie mogła odpuścić. To nie był koniec szczęśliwych zrządzeń losu i niespodzianek, na boisku bowiem i to w tej samej drużynie co ona znalazł się również Lysander. Ette była pewna, że mignął jej któregoś dnia na korytarzu w pracy, nie spodziewała się więc, że trafi na niego na innym kontynencie. W pierwszej chwili, podekscytowana faktem, że znów mieli zagrać razem na pałach chciała mu się rzucić na szyję, ale w porę się powstrzymała i wybąknęła mu tylko niezręczne "cześć". Wyszło to chyba jeszcze głupiej, ale nie miała pojęcia na czym właściwie stali i nie wiedziała jak zareagować. gra była dużo mniej przyjemna niż jej się wydawało, że będzie. Cały czas myślała o tym, że gra w drużynie z Lysem i o tym jak bardzo żałuje, że mimo wszystko nie jest jak dawniej. Z początku w ogóle nie mogła skupić się na grze Dopiero kiedy nadarzyła się idealna sytuacja do trafienia tłuczkiem obrońcy, ocknęła się. Już miała celować, kiedy kontem oka dostrzegła przyjaciela. Pałowanie obrońcy po podaniu było ich standardowym zagraniem w drużynie, a z drugiej strony uwielbiała zdejmować graczy sama, a moment był idealny. Nie miała czasu na rozpatrywanie za i przeciw. Zamachnęła się zrobiła to, co powinno być oczywiste od początku - podała Lysowi.
kostka: 4
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Trochę wzięła się za siebie i otrząsnęła z początkowego zaćmienia. Zacisnęła mocniej dłonie na pożyczonej miotle i zaczęła pewniej krążyć po całej szerokości boiska. Minęła pętlę, przez którą przed chwilą przeleciał kafel, zrobiła kółko wokół Jeremy'ego, zwiedziła też miejsce, w którym Hal oberwał tłuczkiem. Póki co, znicza jak nie było, tak sytuacja wciąż wyglądała bez zmian. - Na pustyni chyba mamy za dużo złotych odcieni, żeby znicz rzucał się w oczy. - zagadnęła Jeremy'ego i wróciła do swoich szukaczowych zajęć, choć nie było to najbardziej wciągające zajęcie. Owszem, cholernie istotne w kontekście rozgrywki, ale na ogół wolała być pod piłką i w rytmie każdej akcji, a nie na boku w roli poszukiwacza latających, złocistych skarbów. - Skąd masz nową rękę? - podleciała do pętli własnego zespołu i przyjrzała się uważnie Elijahowi, odrywając na moment od obowiązków względem zespołu. Być może z przyzwyczajenia potrzebowała raz na jakiś czas przeniesienia skupienia na inne elementy rozgrywki niż tylko wyglądanie przebłysków znicza.
Kostki: 3,4, nic z tego
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Podobnie było na poprzednim meczu, w którym brał udział. Przez długi czas nie mógł znaleźć znicza, a natrafił na niego przypadkiem w niespodziewanym momencie. Mimo niepowodzenia nie zrażał się. Uśmiech nie schodził z jego ust... no dobrze, na moment zniknął, gdy opiekun Gyffindoru oberwał. Aż jego zabolało, bo wyglądało to niefajnie. Nie mógł jednak poświęcić się kontemplacji na temat wytrzymałości sześćdziesięciolatka, bowiem każda sekunda obserwowania meczu mogła dać przewagę Morgan - a nie zamierzał jej nic ułatwiać. Nagle wystartował, przyspieszył, przeleciał tuż pod jej miotłą, by ją trochę nastraszyć. - Jak nie będziesz robić maślanych oczu do mojego kumpla to może coś znajdziesz. No ale śmiało, idź do niego! - wybuchnął śmiechem i odleciał dalej. W ten sam sposób zmienił miejsce poszukiwań - druga strona ich pseudo boiska. Przybliżył się nawet do trybun, by stamtąd próbować zlokalizować znicza. Szczerzył się dalej, latał łagodnym slalomem i bacznie się rozglądał. Jeśli do świtu nie wypadną mu oczu od ich wytężania, to będzie ewidentny sukces. Słyszał, że przeciwnicy zdobyli gola, jednak się tym nie zmartwił. To nieistotne, bo zamierzał złapać znicza i zadecydować po raz drugi o wyniku meczu. Lubił wygrywać, a jeśli przegrają, to coś czuł, że Morgan będzie mu suszyć głowę o to aż do śmierci. Nie można jej przecież dawać powodów do popadnięcia w samozachwyt? Wyszczerzył się, gdy wyhaczył znów złoty blask między ciemnymi skałami, do których pomknął jak szalony. Zerwał się gwałtownie, by wykonać zakręt i dopaść znicza, który na jego widok zaczął spieprzać. Zacisnął zęby i wyciągnął rękę, by zwiększyć możliwość uchwycenia go, jednak walka była zaciekła. Znicz nie chciał dać się złapać, utrudniał zmieniając co chwila wysokość lotu. Nadążał za nim, ale z trudem, więc co tu mówić o wyprzedzaniu czy potencjalnemu łapaniu? Nim mrugnął, znicz zwiał i Jeremy musiał obejść się ze smakiem. Zatrzymał miotłę, westchnął, przeczesał włosy i z wciąż utrzymującym się entuzjazmem kontynuował poszukiwania. Kiedyś go dopadnie.
Mimo niezręczności, która powstała między mną i Harriette upatrywałem w tej sytuacji możliwość odbudowania naszych relacji - w końcu na boisku rozumieliśmy się najlepiej. Cisza, która panowała między nami przed grą, zupełnie nie miała znaczenia na boisku - tutaj byliśmy jednym, w stu procentach zgranym organizmem, tak jak przez trzy lata w drużynie Gryffindoru. W tamtym momencie mógłbym ryzykować - pałować bez cienia zastanowienia. Nie myślałem jednak tylko i wyłącznie o losach meczu, ale również o przyjaźni i mojej i Etki, a wiedziałem, że mimo wykorzystania naszego ulubionego manewru naprawdę chciała pałować - w tym meczu jeszcze nie było takiej okazji. Bez cienia zastanowienia posłałem tłuczek w jej stronę dając przyjaciółce szanse na odegranie się.
Podając piłkę czuła rosnące podekscytowanie, tak jakby sama miała pałować. Zbliżali się już do pętli, razem z typem, który miał kafla i którego imienia zapomniała. Lys mógł już bez problemu pałować, ale mimo to również podał jej tłuczek. Mogła wręcz widzieć dekoncentracje na twarzy obrońcy, którego rozpraszali, gdy powinien był skupić się na kaflu i dokładnie w tę twarz celowała. Zamachnęła się i uderzyła niemal w tym samym momencie, w którym ścigający oddawał strzał. Odbiwszy tłuczka nie patrzyła jednak na efekty ich zagrania. Wiedziała, że trafi i chociaż czerpała chorą satysfakcję ze sprawiania bólu na boisku, jej wzrok od razu powędrował do Lysandra i z roziskrzonymi oczami posłała mu szeroki, najszczerszy od roku uśmiech.