Osoby: Louis i Clayton Miejsce rozgrywki: Islandia, szpital Rok rozgrywki: 2019 Okoliczności: w szpitalu w Islandii, tak sobie siedzimy, leżymy i rozmawiamy
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
Kurwa… nie sądziłem, że to wszystko tak się zakończy. Szukałem adrenaliny, wrażeń i chciałem przeżyć wycieczkę do kopalni. Z pewnością nie można nazwać mnie osobą odpowiedzialną, z tym się zgodzę. Lecz nigdy bym kurwa nie przypuszczał, że ten posąg mnie będzie chciał zjeść! Było to dla mnie tak nieintuicyjne, niezrozumiałe. Bo po co? Nie zakładam, żeby to „coś” miało żołądek, prędzej bym pomyślał, że zrobiło to z czystej zawiści i nienawiści. Przeszkadzało mi też, że nie tylko ja ucierpiałem. Donna też wylądowała w szpitalu. W kopalni jeszcze byłem zbyt onieśmielony i otumaniony całą sytuacją, żeby w ogóle zauważyć, że posąg zaatakował też kobietę. No i też skupiłem się po prostu na samym sobie, tutaj nie ma czemu zaprzeczać. Zasnąłem i obudziłem się dopiero w wygodnym łóżku, a na twarz świeciło mi zimne, jasne światło, które nie dawało mi rozejrzeć się po pokoju przez swój nikły, ale wciąż przeszkadzający blask. Gdy w końcu przyzwyczaiłem się do panującego w pomieszczeniu światła, spróbowałem podnieść się lekko, lecz od razu poczułem nieprzyjemne konsekwencje – skrzywiłem się z bólu, który rozległ się po całym moim ciele i opadłem bezsilnie, wiedząc, że kolejne próby mogą się jeszcze gorzej skończyć. Czułem się ogólnie chujowo. Jedyne, co mogłem, to podnieść lekko głowę i rozejrzeć się po pokoju. Byłem najprawdopodobniej wciąż w Islandii, pokój ten nie przypominał tych z Szpitala Munga. Było tu tak… dziwnie. Nie potrafiłbym inaczej określić tego miejsca. Światło było zimne, jak i całe to miejsce się takie wydawało. Ponadto, zaskoczył mnie widok nieznajomego mi mężczyzny, z pewnością nie będącego lekarzem. Przynajmniej na takiego nie wyglądał. - Eee, hej? – Rozpocząłem rozmowę nie za bardzo wiedząc, jak ugryźć całą tę sprawę.
Nie da się ukryć, że perspektywa kolejnej eksperymentalnej terapii nie wywoływała we mnie szczególnego entuzjazmu, niemniej jednak wiedziałem, że muszę podejmować każdą próbę. Moja matka najwyraźniej ze względu na feryjny wyjazd mojego młodszego rodzeństwa wyjątkowo pieczołowicie studiowała przewodniki dotyczące Islandii, bo jakimś cudem otrzymałem od niej sowę z bardzo szczegółową ofertą dotyczącej leczenia bólu z pomocą gorących źródeł. Tak jak już wspominałem - nie przyjąłem pomysłu entuzjastycznie, niemniej jednak zgodnie z oczekiwaniami matki w czasie zimy złapałem odpowiedni świstoklik gotowy na kolejną porcję dyrdymałów. Niemniej jednak gorące źródła wraz odpowiednią eliksiroterapią dawały mi tymczasową ulgę - choć nie trwała ona długo, byłem w stanie zachować trochę większą jasność umysłu i odpocząć od codziennego znoszenia własnej tragedii. Miałem nawet sporo szczęścia, bo tutejszy szpital dał mi dwuosobową salę wyłącznie na mój użytek. Do czasu... Wprowadzenie do pokoju mężczyzny początkowo mi nie przeszkadzało, bo był nieprzytomny, nadszedł jednak moment, gdy w końcu się wybudził. Okazało się, że jest jednym z przyjezdnych z Anglii, co niespecjalnie mi odpowiadało. Słysząc jego powitanie uniosłem wzrok znad książki i rzuciłem krótkie: - Hej. Uznawszy, że niegrzecznie jest poprzestać tylko i wyłącznie na powitaniu dodałem: - Jestem Clayton. Lepiej się czujesz? Słyszałem, ze mężczyzna stracił nogę w wypadku, więc zapewne jako wieloletni nie-posiadacz nogi powinienem mu współczuć i umieć go zrozumieć. Nic bardziej mylnego -czułem wobec niego wyłącznie obojętność.