C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Niewielkie, dwupokojowe mieszkanie utrzymane w ciemnych barwach, choć urządzone w taki sposób by nie było przytłaczające. Wprawny obserwator może dostrzec, że nie jest ono urządzone przez samego Nathaniela, a pomimo swoich licznych ozdóbek pozostaje nieco zimne i pozbawione duszy. W powietrzu unosi się zapach cytrusów, mięty i papierosowego dymu.
Salon
Jest połączony z kuchnią, a jego okna wychodzą na południe, dzięki czemu w ciągu dnia jest naprawdę jasno. Jest to chyba najprzytulniejsza, a zarazem najczęściej użytkowana część mieszkania; wysokiej jakości, wygodne meble zachęcają by na nich przycupnąć i wziąć do rąk jedną z ustawionych na regale książek albo włuchać się w muzykę płynącą z ustawionego w kącie gramofonu.
Kuchnia
Małą kuchnię od salonu oddziela tylko prosty dębowy blat, przy którym ustawione są wysokie barowe krzesła. Jest to jednocześnie jedyna namiastka jadalni jaką można znaleźć w tym mieszkaniu. Siedząc na sofie, można by obserwować krzątające się po niej osoby, otwierające szafki, ale niestety jest to najrzadziej używana część mieszkania. Legenda głosi, że można w niej znaleźć tylko whisky i kawę.
Łazienka
Zwykła łazienka z całkiem wygodną wanną, dość duża i jasna ze względu na wychodzące na wschód okno.
Sypiania
Jest niewielka, w większości wypełnia ją ogromne, wyjątkowo wygodne łóżko i poza kilkoma ozdobami próżno szukać tu czegoś więcej. Naprzeciwko łóżka znajduje się wejście do niedużej garderoby.
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia Wto Sty 31 2023, 21:29, w całości zmieniany 7 razy
Autor
Wiadomość
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W jej głowie był okropną osobą i kto wie, może był taki również w rzeczywistości. Lista jego przewinień w czystej teorii nie była zbyt duża, za to wszystkie jej elementy stanowiły punkty zwrotne w jego życiu, które zepsuły je na zawsze – nieodwracalnie. Czasem patrząc w lustro, miał problem z rozpoznaniem w odbijającej się w jego tafli sylwetce samego siebie; brak mu było dawnej energii, szczerości, błysku w oku, który świadczył o ogromie nagromadzonej w nim pasji. Był cieniem dawnego siebie. Gdyby poznała go w Hogwarcie, prawdopodobnie by się polubili, teraz jednak nie dawał temu dużej szansy – zresztą wydarzenia tego wieczoru na dobre skreśliły tę pokrętną i krótką nie-znajomość. Może to i dobrze? Dobrze dla niej, bo wchodzenie z nim w jakiekolwiek bliższe relacje nigdy nie kończyło się dobrze, ba, kończyło się tragicznie i cierpiały na tym obie strony. Jedyną osobą, którą był w stanie teraz do siebie dopuścić zdawała się być Gabrielle – kochał ją bowiem zbyt mocno, by być w stanie odepchnąć ją od siebie. Była jego małą pszczółką, iskierką dobroci, obietnicą, że zatrzyma tlące się w nim resztki skrupułów i nie dopilnuje by spaliły się do reszty. Nie wiedział jak spojrzy jej w oczy, mając świadomość jaką krzywdę wyrządził tej dziewczynie. Na Merlina, były przecież w podobnym wieku, może nawet się przyjaźniły? Nie mógł przecież wykluczyć takiej możliwości. Zaskoczyła go chłodem swojego głosu i – po raz kolejny – trafnością spostrzeżeń. Czy to był wypadek? Był, do licha ciężkiego, oczywiście że tak. Kto mógłby przypuszczać, że wyciągnie tę kartę, że bogin w kilka sekund rozpowie o jego sekrecie? Był to wypadek tragiczny w skutkach gdyż stanowił prostą drogę do sytuacji, w której podjąć musiał zupełnie świadomą decyzję. Chciał się odezwać, lecz skutecznie zamknęła mu usta, a on... nie potrafił pozbawić jej tej chwili złości, która tak bardzo jej się należała. Właściwie zrobił coś, na co w zwykłej sytuacji byłby zbyt dumny – wystawił drugi policzek, pozwalając jej atakować choć mógłby uciszyć ją w każdym momencie. Jego twarz zastygła w biurowej, beznamiętnej masce, patrzył na nią z pozbawioną emocji miną, a w oczach miał niewiele ponad chłód. Wolno pokiwał głową, a gdy zerwała się z miejsca, usiadł na jej miejscu, teraz samemu opierając się o kanapę. Patrzył jak odchodzi i nie zamierzał jej zatrzymywać; zastanawiał się tylko czy jest to ostatni raz kiedy widzi ją na własne oczy. — Wykończą. — mruknął, nim drzwi na dobre się za nią zatrzasnęły i podniósł butelkę do warg, pijąc z niej łapczywie. Czekał go długi, samotny wieczór i wyjątkowo bolesny poranek.
Zabawne w tej sytuacji było to, że to co dla Nate'a mogło wydawać się niemal oczywiste, dla Emily było totalną zagadką. Nie rozumiała jego zachowania i w życiu nie domyśliłaby się jego intencji, a już celu zaproszenia do siebie nie przejrzała ani przez chwilę. Wtedy z całą pewnością zapaliłaby jej się czerwona lampka, pewnie nawet propozycja gry nie byłaby tak kusząca, żeby się tego podjąć, ale w tej chwili nie miała pojęcia, jakie zamiary ma mężczyzna. Co prawda sprawa wydała jej się podejrzana, bo właściwie, co on miał z tego typu zakładu? Zresztą, czego on w ogóle mógł od niej chcieć? Nie sądziła, żeby miała mu cokolwiek ciekawego do zaproponowania może po prostu chciał podelektować się jej ewentualną przegraną? Cóż, niewiele miała do stracenia, więc mogła zaryzykować. Za chwilę rozwiał jej wątpliwości i faktycznie spytał, co ona postawi na szale w tej grze. Nie miała pojęcia, nie sądziła, żeby miała cokolwiek przydatnego dla chłopaka. Zastanowiła się chwilę, ale dalej nic nie przychodziło jej do głowy, więc w końcu zadała dość ryzykowne, ale chyba konieczne pytanie. - Emm, no nie wiem - przyznała, patrząc na niego i widząc jego dziwne, coraz bardziej peszące ją spojrzenie. Mimowolnie oblizała lekko wargi, co było u niej wyraźną oznaką zdenerwowania. - A co chcesz? - spojrzała na niego niepewnie. Gdzieś z tyłu głowy na pewno wiedziała, że złapanie go za rękę to nierozsądna decyzja, ale to jej nie powstrzymało. Po krótkiej chwili zrobiła to i teleportowali się na miejsce. Kiedy weszli do środka wiedziała już, że to droga bez powrotu i w razie czego - będzie mogła mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie. Wciąż nie wiedziała, co może postawić po drugiej stronie stołu, nie miała przy sobie nawet żadnej fajnej rzeczy do zaoferowania, zresztą w ogóle nie miała chyba w swoich zasobach niczego, co mógłby uznać za użyteczne i warte zachodu. Tym bardziej nie wiedziała, jaki on w tym wszystkim widzi interes. Usiadła na znajomej już sobie kanapie i przeszedł ją lekki dreszcz. To pomieszczenie było zbyt znajome, niosło za sobą za duży ładunek. Cieszyła się, że normalnie nie ma okazji go oglądać i tym bardziej była zaskoczona, że postanowiła je odwiedzić z własnej woli. Czas najwyższy było udać się na jakąś terapie, bo może i Nate miał problem z alkoholem, ale Emily jak widać też nie była wolna od uzależnień. Spojrzała na niego, znowu z całych sił starając się przybrać pewną siebie postawę, ale wystarczyło nacisnąć odpowiednio umiejętnie, żeby to wszystko prysnęło w jednej chwili.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W życiu nie przytrafiło mu się, by kobieta nie zrozumiała jego aluzji aż do tego stopnia. Brał pod uwagę możliwość, że Emily po prostu sobie z niego żartuje, że próbuje kpić w żywe oczy, zgrywając idiotkę. Jak inaczej wytłumaczyć to, że dopytywała go o szczegóły, tak jakby wcale nie dał jej tego do zrozumienia, a jednocześnie oblizywała pełne wargi jakby chciała zachęcić go do dłuższego na nie spoglądania? Czy i ona traktowała to jak swego rodzaju grę? Czy ona też... próbowała z nim flirtować? Uniósł brew w geście zdziwienia i roześmiał się cicho, gardłowo, tak jakby opowiedziała właśnie żart, który jest świetnie zrozumiały dla nich obojga. — Myślę, że wiesz... a jeśli nie to po prostu Ci pokażę. Chodźmy. — niepewność jaka wciąż odbijała się na jej twarzy wprawiała go w konsternację. A co jeśli rzeczywiście nie miała pojęcia co miał na myśli? Merlinie, ta dziewczyna nie przestanie go chyba zadziwiać, ile ona miała lat? Ach, no tak, prawie osiemnaście. W jej wieku był już od dawna – łagodnie mówiąc – świadomy; czyżby Rowle nie tylko nie wyglądała niewinnie i dziecinnie, a po prostu taka była? Najgorsze było w tym jednak to, że nie wiedział jak powinien się z tym czuć – z tym, że zwabia do swojego mieszkania dziewczynę, która możliwe, że nie ma pojęcia o tym jak bardzo zamierza ją dziś wykorzystać. Chciał tym coś udowodnić, zarówno sobie jak i jej, a w takiej sytuacji nie powinien dopuszczać do głosu sumienia; ostatnio i tak zbyt często sobie na to pozwalał i trzeba przyznać, że nie wychodziło mu to na dobre. Śpiący na zagłówku kanapy kot otworzył oczy i zastrzygł uszami gdy w końcu weszli do mieszkania. Powoli dochodził do porozumienia z tym przebrzydłym zwierzem; nie można było co prawda mówić o przyjaźni, ale przestał usilnie niszczyć jego mieszkanie, zmuszając go do biegania z różdżką i naprawiania mebli i przedmiotów. Poszedł do kuchni i bez pytania nalał whisky do dwóch szklanek – co prawda za oknem było jeszcze jasno, ale czy istniała pora, która nie jest odpowiednia na szklaneczkę czegoś mocniejszego? Na pewno nie dla Bloodwortha! Tym bardziej, że tym razem nie była to ognista, którą popijał kiedy nie miał nic lepszego, a irlandzka, znacznie delikatniejsza w smaku whisky. Podał jedną szklankę dziewczynie, wyciągnął z szuflady karty i usiadł w drugim niż ona końcu kanapy. Tam zdjął z siebie marynarkę, rozpiął guziki mankietów i podwinął rękawy śnieżnobiałej koszuli do łokci; rozpiął też guziczek pod szyją, by móc poczuć się swobodnie. — Nie masz za grosz instynktu samozachowawczego, prawda? — zapytał nie patrząc na nią, gdyż wziął w ręce karty i zaczął je tasować. W jego głosie właściwie nie było kpiny, raczej rozbawienie wymieszane z lekką nutą niedowierzania, że znów widzi ją w swoim domu, na tej samej kanapie, ze szklaneczką whisky postawioną tuż przed nią. — Nie będziemy niczego obstawiać, nie ma to sensu. Tak na dobrą sprawę moglibyśmy zagrać i w durnia... — zmarszczył brwi, a potem spojrzał na nią pytająco, po czym sięgnął po różdżkę (gdyż był zbyt leniwy by podnosić się znowu) i szybkim „accio tarot” przywołał drugą talię kart. Podniósł rękę i pokazał jej co takiego trzyma w garści. — Co Ty na to? W obecnej sytuacji i tak nie polecałbym Ci grać w Durnia z kimkolwiek innym niż ja, ta gra za bardzo lubi wyciągać sekrety na światło dzienne. — uśmiechnął się do niej, zupełnie nieświadomy, że dziewczyna zdążyła już zagrać pechową partię, w dodatku w mieszkaniu tuż obok. Przywołał do siebie papierośnicę i wyciągnął z niej papierosa, którego odpalił różdżką. Trzymając go w ustach, zaczął rozdawać karty i przed pierwszym ruchem napił się jeszcze potężnego łyka alkoholu. Zaraz potem było już wiadomo, że przegrał pierwszą turę i musiał wypić eliksir, który się przed nim pojawił. — Pieprzone eliksiry. — mruknął, zaciągając się głęboko dymem zanim sięgnął po fiolkę. Patrzył na nią nieufnie; dla niego była to najgorsza karta w całej tej grze, bo zawsze niosła ze sobą całą masę nieprzyjemnych wspomnień. Nie ufał magicznym miksturom, już nie, ale mimo wszystko ujął szklane naczynie w palce, odkorkował je i pospiesznie wypił jego zawartość. Efekt nie był natychmiastowy, zdążył raz jeszcze zaciągnąć się papierosem, a wówczas niepowstrzymany, szczery śmiech targnął nim tak silnie, że zakrztusił się dymem. Zaniósł się głośnym kaszlem, a jednocześnie wciąż nie potrafił przestać się śmiać, płakał – zarówno ze śmiechu, jak i dlatego, że dusił go dym i na domiar złego zaczął nieznacznie podrygiwać, jakimś cudem powstrzymując się przed pełnym tańcem.
Niesamowite było to, jak bardzo się w tej chwili nie rozumieli. Przede wszystkim ona jego - nie odczytywała tych sygnałów i chociaż budziły one jej zastanowienie, to na pewno nie przyszło jej do głowy co on tak naprawdę zamierza tu ugrać. Na szczęście. Jej gest też nie był absolutnie żadną formą flirtu, raczej stresu i wykonała go zupełnie nieświadomie, chyba nawet nie odnotowała tego wyraźnie w głowie. Za to on zauważył go z całą pewnością i w dodatku możliwe, że całkowicie mylnie zinterpretował. Może i lepiej, że Emily nie zwróciła na to uwagi, bo chyba spłonęłaby tu na miejscu. Z drugiej strony, powstrzymałoby ją to przed głupimi decyzjami, które zamierzała podjąć. Prawdę mówiąc doświadczenia damsko-męskie Emily były żadne. Pewnie poza wyobraźnią Nate'a było to, jak bardzo była niewinna. Całowała się jeden jedyny raz z przyjacielem w którym się podkochiwała i to też tylko dlatego, że była zaprawiona konkretną ilością alkoholu. Niby nic takiego (z całą pewnością dla gryfona) a ona przez następne dni w kółko o tym myślała i interpretowała sytuację na wszelkie sposoby. Pomijając tę jedną sytuację zdarzało jej się co najwyżej flirtować - delikatnie i niewinnie, bez jakichkolwiek podtekstów czy sugestii. Nie uważała, żeby była w tym wszystkim wybitnie zacofana, mimo wszystko wydawało jej się, że jej doświadczenia są względnie adekwatne do jej wieku, chociaż pewnie na tle rówieśników, niekoniecznie takie były. Kiedy podał jej szklankę, natychmiast upiła ogromnego łyka, zdając sobie sprawę, że przebywanie w tym mieszkaniu na trzeźwo może zrobić się w pewnym momencie zbyt trudne do zniesienia. Oczywiście zamierzała się kontrolować i nie dopuścić do utraty orientacji, ale jednocześnie potrzebowała rozluźnienia, zresztą było to po niej widać. Jedno trzeba było mu przyznać - miał dobry alkohol, a Emily zauważyła, że już nawet nie krzywiła się przy pierwszym łyku. Do tej pory, chociaż ten smak uważała za niczego sobie, na początku wywoływał on pewien grymas i uderzał swoją mocą. Ostatnimi czasy przestawało jej to przeszkadzać, a może nawet przestawała to zauważać. Spojrzała na niego, kiedy zadał jej pytanie i wzruszyła ramionami lekko. Miał rację, to nie było rozsądne, ale dziwnym trafem, na chwilę przestało jej to całkowicie przeszkadzać. - Chyba tak - powiedziała o dziwo całkowicie szczerze, nie wiedząc w zasadzie, co innego mogłaby zrobić. Nie dało się ukryć, to było po prostu głupie, a ona i tak to robiła. Chyba sama nie znała uzasadnienia. Może faktycznie trochę ją to przyciągało? Zawsze kochała hazard, ale tutaj dochodziły dodatkowe emocje. Nie grała z koleżanką z ławki, to nie była tylko i wyłącznie zabawa. To było wyzwanie i zależało jej na satysfakcji z wygranej bardziej, niż w jakichkolwiek innych okolicznościach. A kiedy stawka na stole wzrastała, adrenalina zawsze była większa. Chociaż wciąż nie wiedziała, co ona ma tutaj do stracenia? Tajemniczo powiedział, że sama zobaczy. Czy w takim razie to była dla niej gra w ciemno i w razie przegranej musiała po prostu spełnić jego wymaganie, nie znając go wcześniej? Chyba powinna przemyśleć to trochę bardziej. - Może być dureń - powiedziała, bo prawdę mówiąc, nie bała się tej gry przy nim tak bardzo. Chyba to co mieli wylosować najgorszego, już wylosowali, w najgorszej sytuacji czekała ich powtórka z rozrywki. Co prawda Emily w tej logice mogło uciec kilka kart w talii, które wciąż były przez nich nietknięte. Była ciekawa jaki eliksir tym razem wylosował. Po jego zachowaniu można było łatwo dojść do wniosku, że wypił coś rozweselającego. Raczej mało prawdopodobne, żeby zachowywał się tak sam z siebie. Spojrzała na niego z lekkim i szczerym rozbawieniem, zwłaszcza, kiedy zaczął przed nią podrygiwać. Widocznie rolę się odwracały, chociaż ona ostatnio przed nim wykonała zdecydowanie bardziej pokaźny taniec. - Teraz ty będziesz przede mną tańczył? - odchrząknęła, popijając swój alkohol w odrobinę zbyt szybkim tempie. Kolejną rundę to ona przegrała i również musiała wypić eliksir, co ją odrobinę zaniepokoiło, ale wiedziała, że i tak od tego nie ucieknie, więc po prostu przechyliła fiolkę. Szczerze mówiąc, nie zauważyła absolutnie żadnych efektów, nawet po chwili czekania. - Dzieje chyba się nic - powiedziała nagle i zmarszczyła nos, zastanawiając się nad tym, dlaczego swoje myśli wyraziła w zupełnie inny, niezaplanowany przez siebie sposób. - Nie się chyba znaczy dzieje to - powiedziała i fuknęła zła na samą siebie. Może to był efekt tego eliksiru? Nie tylko kolejność w zdaniach jej siadała, problemem była również kiepska wymowa, wszystkie słowa brzmiały strasznie niewyraźnie, ciężko powiedzieć, czy Nate miał szansę cokolwiek zrozumieć. Zła już się nie odezwała ani słowem. Wyciągnęła kolejną kartę i na szczęście, tym razem wygrała. W dodatku Nate oberwał znaną już sobie kartą, a Emily spojrzała na niego, mając jedynie na dzieje, że tym razem nie wpadnie na głupi pomysł zrzucania zwęglonej koszulki.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie spodziewał się usłyszeć potwierdzenia, ale z drugiej strony zaprzeczenie byłoby kłamstwem tak oczywistym, że lepiej byłoby już nic nie mówić. Nawet ona musiała dostrzegać jak niemądrze jest wchodzić na teren osoby, którą chciałoby się nazywać swoim wrogiem. Czy tak właśnie go nazywała? Czy ostatecznie udało jej się go znienawidzić? Do tej pory nie szło jej to najlepiej; może rzeczywiście brak jej było doświadczenia, a może jego towarzystwo po prostu sprawiało jej przyjemność? Nie było między nimi nienawiści, ale próżno też doszukiwać się przyjaźni, co zresztą bardzo dobrze pokazało ich ostatnie przypadkowe spotkanie. Prawdę powiedziawszy, wolałby chyba by była wobec niego bardziej bezpośrednia, nawet jeśli wiązało się to z pewnym okrucieństwem. Gdyby po prostu uznała go za wroga, mógłby odpłacić jej się pięknym za nadobne, on jednak paradoksalnie polubił jej towarzystwo i przez to odsłaniał się przed nią non stop, zbierając pojedyncze, niby nieszkodliwe ciosy. Ostatnim razem uraziła nie tylko jego dumę – cały się na nią wtedy obraził, co nie zdarzało mu się znowuż tak często. Prawdopodobnie powinno zastanowić go to, że nijak nie protestowała przed stawką jakiej sobie zażyczył, ale można to łatwo wytłumaczyć – Nathaniel bywał narcystyczny. Ot, tak po prostu. Nosił znaczące nazwisko i odpowiednią ilość galeonów w kieszeni, potrafił zachować się odpowiednio do niemal każdej sytuacji, a przy tym był zwyczajnie przystojny (co do tego nie miał wątpliwości, posiadał przecież lustro). Nigdy nie narzekał na brak powodzenia, dlaczego więc miałaby go nie chcieć? Byli wszak tylko ludźmi, oboje mieli swoje potrzeby; co prawda gdyby rzeczywiście sama pchała się w jego ramiona, byłoby to znacznie mniej satysfakcjonujące niż powolne otwieranie jej oczu na to czego tak naprawdę pragnie, ale ostatecznie byłby w stanie jakoś to przełknąć. Z trudem powrócił do stanu, w którym mógł normalnie oddychać – o ile można o tym mówić w momencie kiedy non stop wybucha się gromkim śmiechem, którego nijak nie da się powstrzymać. Eliksir może i był nieszkodliwy, ale jego działanie wzbudzało w nim irytację: po pierwsze dlatego, że to zachowanie zupełnie kłóciło się z jego naturą, a po drugie dlatego, że nie potrafił odzyskać kontroli nad samym sobą. Nie pamiętał kiedy ostatnio pozwolił sobie na coś podobnego – zapewne przed laty i na pewno nie na trzeźwo. Zgasił papierosa w popielniczce, Spojrzał na nią załzawionymi oczyma. — Rozumiem, że chciałabyś haha żebym hahaha dla Ciebie zatańczył? — wydusił z siebie, robiąc przerwy na nieznośny chichot. — Skoro tak hahahaha kim byłbym gdybym Ci odmówił haha tylko ha włączę muzykę. Bawiła go ta sytuacja i nie widział powodu by rzeczywiście przed nią nie zatańczyć, tym bardziej że ze względu na eliksir nogi same rwały mu się do tańca. Ułatwił sobie zadanie, gdyż rzeczywiście wziął do ręki różdżkę i niewerbalnie włączył stojący w kącie gramofon, który zaczął nie za głośno wygrywać znaną piosenkę grupy Led Snitch. W przerwie między wybuchami śmiechu wypił kilka małych łyczków whisky i wstał, rozpoczynając taniec przy stoliku. Patrzył przy tym bezczelnie prosto na Emily, zastanawiając się jak szybko się speszy; prawdę mówiąc, dawał jej około piętnastu sekund. Przy kolejnej turze eliksir pojawił się wyjątkowo przed dziewczyną, a kiedy sięgnęła po fiolkę, nieświadomie odwrócił wzrok, nie chcąc patrzeć jak cienkie szkło dotyka czerwonych warg, a zawartość powoli ginie między nimi. Wzdrygnął się nawet, a śmiech zaczął irytować go jeszcze bardziej, bo kłócił się z ponurymi myślami i obrazami jakie zalewały jego umysł. Podniósł szklaneczkę i łapczywie przytknął ją do warg, nie dostrzegając paradoksu, że oto wlał w siebie znacznie gorszą truciznę niż bełkoczący napój, którego napiła się dziewczyna. Poirytowany, wyłożył kolejną kartę, a jej efekt był natychmiastowy – oberwał błyskawicą nim na dobre pojął, że przegrał. W efekcie tańczył teraz w nadwątlonej koszuli, z delikatnie osmolonymi włosami, które przygładził dłonią. — To chyba przeznaczenie hahaha nie sądzisz, Rowle? — zapytał, śmiejąc się w najlepsze, co dalej nie było mu na rękę. Wciąż tańcząc i niezmiennie wpatrując się w Emily, zaczął w rytm muzyki rozpinać kolejne guziki koszuli. Zanim wyciągnął kolejną kartę, zdjął ją z siebie całkowicie – biały materiał zsunął się z jego ramion na podłogę i odsunął ją na bok stopą. Kolejna karta znów wiązała się z jej porażką, choć pozornie nic się nie wydarzyło. Przyjrzał się napisowi i zmarszczył brwi, a potem zaśmiał się (nic nowego, śmiał się przecież cały czas, ale tym razem zrobił to dobrowolnie). — Kochankowie? Hahaha, przyznaj się, ilu oberwało właśnie czyrakami? — a może była w kimś zakochana i oberwała tylko jedna osoba? Uniósł brew, nie przerywając swojego tańca. Kolejna wyciągnięta przez nią karta przegrała, a jej efekt... cóż, początkowo nie był oczywisty, ale bawił go niezmiernie.
Naiwność. Zgubiła Emily już nie raz i prawdopodobnie miała zgubić ją w tym momencie. Właśnie stąd się wzięła jej zgoda na jego, prawdę mówiąc, dowolną stawkę. Najzwyczajniej w świecie była przekonana, że nie mógłby chcieć od niej niczego, co w jakiś sposób by jej się mocno nie spodobało. Wciąż była przekonana, że chłopak nie ma w tej całej sprawie żadnego interesu. Wiedziała, że po ich ostatnim spotkaniu wyszedł obrażony i chociaż nie umiała wywalić z siebie tych okropnych wyrzutów sumienia, to oczywiście wmawiała sobie, że nie jest mu nic winna i nawet jeżeli ominęła kilka zasłużonych podziękowań, to w kontekście całej sprawy nie miało to wielkiego znaczenia. Szczerze mówiąc nie zdawała sobie sprawy, że go to aż tak ruszyło, w życiu by jej nie przyszło do głowy, że za coś takiego będzie chciał się w jakikolwiek sposób zemścić. Widocznie był bardziej wrażliwy, niż oceniała go ślizgonka. Nie sądziła, że w jakikolwiek sposób zainspiruje się jej żartem. A już z całą pewnością nie przyszło jej do głowy, że naprawdę przed nią zatańczy. Gdyby na to wpadła ugryzłaby się w język i teraz żałowała, że tego nie zrobiła. Niby wiedziała, że w jego obecności trzeba warzyć słowa, a jednak ostatecznie zawsze musiała paplać coś bez sensu i potem mierzyć się z reakcją, której nie oczekiwała. - Żartowałam... - rzuciła jeszcze, chociaż to już nie miało nic zmienić, bo chłopak faktycznie puścił muzykę i zaczął przed nią tańczyć, w dodatku nie odrywając od niej wzroku. Speszyło ją to natychmiast i dobrze, że po bełkoczącym napoju i tak nie zamierzała się na żaden temat rozwodzić, bo i tak i tak w tej chwili odebrałoby jej mowę. Na chwilę odwróciła wzrok, a jej policzki zaróżowiły się lekko, ale widocznie. Przegryzła wargę, nie wiedząc co ze sobą zrobić, ale w końcu mimowolnie przekierowała na niego zaciekawione spojrzenie. Jego porażenia nie wydawało jej się zabawne, szczególnie, kiedy zaczął rozpinać koszulę - jak na złość - w rytm ciągle grającej muzyki. Zrobiło jej się gorąco i przełknęła ślinę, zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Przede wszystkim, była zawstydzona. Po lekkim zaróżowieniu nie było już śladu, teraz czerwień pokrywała jej policzki, a właściwie niemal całą twarz i szyję. Co teraz? Uciekać wzrokiem, patrzeć w oczy? Nie miała pojęcia jak się zachować, w dodatku zastanawiała się, czy oblewająca ją czerwień jest spowodowana tylko i wyłącznie mocnym zawstydzeniem. To był z pewnością... ciekawy pokaz i Emily nawet żałowała, że nie umie podejść do tego bardziej na luzie, być odrobinę pewniejszą. Kolejną kartę wyjęła zupełnie bezmyślnie i nawet nie spojrzała w pierwszej chwili na jej efekt. Dopiero kiedy powiedział o nim na głos, zastanowiła się chwilę, na kim mogła odbić się ta karta. Nie do końca rozumiała jej działanie. Byłych kochanków z pewnością nie miała, ale jak to było z tym uczuciem? Czy fakt, że kiedyś była silnie zauroczona w gryfonie również tu działał? - Sprawa twoja nie - wyjęknęła, zapominając na chwilę, że dalej burzy szyk swoich zdań. Rozejrzała się mimowolnie po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakichś okien. Merlinie, naprawdę potrzebowała ochłonąć. Nawet nie umiała powstrzymać wzroku wędrującego w kierunku chłopaka w każdej chwili, w której nie patrzyła akurat na karty. Kolejna karta sprawiała, że Emily praktycznie całkowicie przestawała być sobą, co w tych okolicznościach nie było takim złym rozwiązaniem. Spojrzała bezmyślnym wzrokiem na Nate'a i uśmiechnęła się, przynajmniej całe jej zażenowanie poszło w niepamięć. Kiedy w końcu to on przegrał i zaczął robić się senny, nawet nie zarejestrowała tego efektu. Patrzyła bez wyrazu to na niego, to na talie, starając się jakoś połączyć fakty. W końcu dotarli do ostatecznej rundy, która przeważyła o zwycięstwie mężczyzny. Emily na chwilę zmieniła się znowu w diablicę, a potem wszystkie efekty minęły. Odetchnęła z wyraźną ulgą, ale zaraz po odzyskaniu całkowitej świadomości, znowu poczuła się wyjątkowo mocno zażenowana. Sięgnęła po szklankę z alkoholem i dopiła ją jednym łykiem. - Ta gra mnie wykończy - mruknęła, planowała to chyba powiedzieć w myślach, ale zbyt przytłoczona tym wszystkim nie do końca nad tym zapanowała. Spojrzała w końcu na niego modląc się, żeby jej twarz wróciła już do normy. Nie wiedziała, co teraz? To on wygrał, a wciąż nie wiedziała, czego w takich okolicznościach oczekuje. Dopiero teraz zaczęła się tym naprawdę stresować.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Oczywiście, że zainspirował się jej żartem, był jej to przecież winien! Tak pięknie zatańczyła przed nim ostatnim razem, że czułby się źle, gdyby nie odpłacił jej się za to swoimi jakże kocimi ruchami. — Ja nie żartowałem. — odparł wesoło, nie wiadomo czy wskutek działania eliksiru, czy może rozbawienia całą sytuacją. Jego taniec był uboższy pod jednym, dość znaczącym względem – nie miał na głowie różków, jego ciało nie pokrywało futerko, a spod spodni nie wychylał się roztańczony jak reszta sylwetki ogonek. Nie wiedział czy z tego powodu jego „pokaz” był uboższy, był przecież bez koszulki i towarzyszyła mu muzyka; może uznają, że są teraz kwita? Speszyła się nawet szybciej niż obstawiał i kto wie, może to właśnie dlatego zaczął się przed nią rozbierać? Na pewno nie była to tylko kwestia osmolonego ubrania, bo choć sprawiało mu dyskomfort, nie było aż tak paskudne jak ich pustelnicza wersja. Zrobił to w formie żartu – zarówno z sytuacji, jak i jej samej, gdyż tak okropnie łatwo się czerwieniła. Rumieniec odcinał się wyraźnie na bladej, delikatnej skórze i wzbudzał w nim szczere rozbawienie. Nie zastanawiał się nad tym, że tak duże zawstydzenie musi o czymś świadczyć; nie chciał się nad tym zastanawiać, odpierał więc od siebie tę myśl, zajmując się tym co działo się tu i teraz. — A więc było ich bardzo hahaha dużo albo bardzo hahaha mało. — skwitował, dołączając do tego złośliwy uśmiech. Sam nie wiedział czego ma się po niej spodziewać, a ona najwyraźniej nie zamierzała go o tym informować. Następna karta ogłupiła Rowle, a jeszcze kolejna zdawała się ogłupić i jego, bo wywołała w nim senność, która sprawiła, że przestał ostatecznie tańczyć, usiadł w końcu na tyłku i jedynie chichotał od czasu do czasu, cicho i z wyraźnym zmęczeniem. Udawało mu się nawet popijać alkohol, choć i chłód napoju nie pomagał mu się rozbudzić. Na sam koniec Emily przypomniała mu jak wyglądała w chwili kiedy to ona tańczyła, co skwitował ostatnim parsknięciem, o dziwo całkiem energicznym – bo oto efekt eliksiru przestał w końcu działać, a jego śmiech był szczery i niewymuszony. Jej karty eksplodowały, a on westchnął z wyraźną ulgą, przecierając załzawione oczy i rozcierając napiętą od ciągłego śmiechu szczękę. — Padam na twarz. — przyznał cicho i rzeczywiście była to prawda. Śmiał się już od pierwszej tury i teraz bolały go mięśnie brzucha, twarz i gardło, a oczy piekły niemożebnie. Mimo to wstał i wziął obie puste szklanki, by w kuchni napełnić je znowu. Nasypał też kotu trochę jedzenia, gdyż ten zerkał nienawistnie na pustą miskę. — Nie dostaniesz moich książek, przykro mi. Wygląda na to, że... — wrócił do salonu ze szklaneczkami wypełnionymi alkoholem i stanął za jej plecami, by nachylić się nad nią i przez ramię podać jej whisky. Nie wyprostował się jednak, wręcz przeciwnie, wsparł łokieć o oparcie kanapy. — że ze mną nie wygrasz, hm? — dodał cichym pomrukiem tuż obok jej ucha. Zaśmiał się jeszcze cicho, prawie że bezgłośnie i odsunął się na tyle, by móc napić się ze swojej szklanki, którą trzymał w lewej ręce.
To było dla niej niezręczne już poprzednim razem, mimo, że jedynie zdjął koszulkę - nic wielkiego. Teraz tańczył przed nią i to zdecydowanie pogarszało sytuację. Nawet kompletnie ubrany wzbudzał w niej zawstydzenie, a co dopiero, kiedy zaczął bawić się w mini striptiz. Nawet nie sądziła, że zbije ją z tropu do tego stopnia. W sumie pomijając całe to zażenowanie, musiała przyznać przed samą sobą, że w pewien pokręcony sposób, nawet nieźle się... bawiła? To było bardzo dziwne słowo i nie sądziła, że kiedykolwiek określi tak jakieś spotkanie z chłopakiem, ale faktycznie, teraz pasowało jej idealnie. Alkohol, szczególnie wypity w zbyt szybkim tempie również przyczynił się do poprawy nastroju Emily. Zignorowała przytyk dotyczący jej partnerów, szczerą odpowiedź z całą pewnością by wyśmiał, zresztą z jakiej racji miałaby mu jej udzielać. Ich doświadczenia musiały różnić się diametralnie, Rowle była nawet trochę ciekawa jak bardzo. Może powinni kiedyś zagrać w prawdę, lub wyzwanie? Skarciła się za dziwne myśli, w których zaczęła planować jakiekolwiek inne spotkanie z mężczyzną - przecież to definitywnie było już tym ostatnim. Od czasu jej ogłupienia poszło już szybko i sprawnie, nawet jeżeli zerkała na swoje karty trochę powolnie a wynik docierał do niej ze znacznym opóźnieniem. Ostatecznie jednak dotarli do końca gry i oboje chyba byli nią wyjątkowo zmęczeni. Oparła się wygodnie o kanapę, kiedy chłopak opuścił pomieszczenie. Cóż, na przejrzenie biblioteki Nate'a nie miała już co liczyć. Teraz była skazana na jego tajemniczą stawkę. Będzie potrzebowała innych źródeł, ale póki co nie miała siły się nad tym zastanawiać. Szczerze mówiąc, zaczęła odczuwać delikatne skutki działania alkoholu, nawet jeśli nie wypiła znowu tak wiele. Poruszyła się zaskoczona, kiedy nachylił się nad nią i wręczył jej drinka. Nie czekając zbyt wiele upiła łyka i zerknęła na niego kątem oka, zagubiona, kiedy zamiast odsunąć się i zostawić jej przestrzeń osobistą w spokoju, zaczął się nad nią nachylać. Zacisnęła trochę mocniej palce na szklance, kiedy poczuła delikatny oddech przy swoim uchu. Powoli, ale przerażająco skutecznie zaczęła łączyć wszystkie fakty i chociaż nie była jeszcze pewna swoich wniosków, już zaczęły ją przerażać. Do tej pory nawet nie przyszedł jej do głowy prawdziwy cel tego zaproszenia. Dopiero teraz w jej głowie zapaliła się lampka, która powinna była włączyć się dużo wcześniej. Przełknęła ślinę i wzięła drugiego łyka, nie mając pojęcia co robić. Po pierwsze - nigdy nie była w takiej sytuacji. Po drugie - to był Bloodworth. Jak mogła po samym domyśle nie wstać i nie wyjść, trzaskając drzwiami? Dlaczego wszystkie mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa i cała była teraz jak sparaliżowana. W końcu przechyliła się trochę do przodu speszona, już nie opierając się tak swobodnie. - Już dwa razy z tobą wygrałam - zauważyła, niestety nie powstrzymując delikatnego drżenia w głosie. Zaciskała dłoń na szklance, modląc się, żeby ta przypadkiem nie postanowiła teraz pęknąć. Na szczęście dziewczyna nie dysponowała taką siłą. Nie wiedziała co ze sobą zrobić, więc upijała łyk za łykiem. Głos, który już kiedyś zasugerował jej ucieczkę z tego mieszkania, znowu się odezwał. - Wciąż nie sprecyzowałeś, czego chcesz - odchrząknęła w końcu, opierając się teraz o boczną część kanapy. Dalej przecież mogła mylnie interpretować jego sygnały, prawda?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie był do końca pewien jak to rozegrać, choć trzeba przyznać, że w kwestii kobiet nigdy nie potrzebował dalekosiężnych planów. Prawdopodobnie przeliczył się, że tak będzie i teraz, Emily, choć wyraźnie zawstydzona oglądaniem go bez koszulki, zdawała się być dziwnie odporna na jego „urok”, który zazwyczaj mu wystarczał. To wywoływało w nim delikatną konsternację... właściwie czuł się nieco zagubiony. Między nakłanianiem, a zmuszaniem czy wykorzystywaniem była cienka linia, a on nie miał ochoty jej przekraczać; nie był taki, po prostu. Stwierdzenie, że nie żywił uczuć do żadnej z kobiet, które prześlizgnęły się przez to mieszkanie było jak najbardziej zgodne z prawdą, ale z ręką na sercu (na czym?) mógł przyznać, że zawsze przebywały tu z własnej woli. Czy mógł powiedzieć to samo o Emily? Najwyraźniej tylko w pewnym sensie, coraz więcej bowiem wskazywało na to, że rzeczywiście nie miała pojęcia dlaczego się tutaj znaleźli. Szalenie go to irytowało, podobnie jak to, że pozostawała wobec niego obojętna. Jej reakcje wcale nie pokrywały się z jego przewidywaniami, spodziewał się raczej, że podda się głębokiemu pomrukowi, że ugnie się pod ciepłym oddechem i zamiast uciec, sięgnie po więcej lub pozwoli by sięgnął po to on. Wbił spojrzenie w jej plecy, i zmełł w ustach cisnące się na nie przekleństwo. — Skąd wiesz, że za pierwszym razem Ci na to nie pozwoliłem? — skłamał bezczelnie, choć zręcznie. Jemu nie zadrżał głos, próżno było doszukiwać się w nim wahania. Jedynie liczne żarty z jej złamanej ręki jakimi raczył ją przy poprzednich spotkaniach świadczyły na jego niekorzyść. Wyprostował się, podszedł do stolika by postawić na nim szklankę i przysiadł na kanapie, już nie w jej drugim końcu, a znacznie bliżej Emily. Zerknął na nią, na poły zdziwiony, na poły poirytowany i cicho prychnął. — Na Merlina, Rowle, powiedz mi, że żartujesz. Naprawdę sądzisz, że zaprosiłbym do swojego mieszkania dziewczynę żeby dać jej cholerne książki? — uniósł brew i zdobył się na swój standardowy uśmieszek, choć tak naprawdę był coraz bardziej podenerwowany. — Mam Ci powiedzieć czego chcę? Ile Ty masz lat? — zapytał, choć odpowiedź była mu aż za dobrze znana. Czując, że traci cierpliwość, nakazał sobie spokój; Merlinie, jak ona go denerwowała. Odwrócił się ku niej i przybliżył znacznie, opierając rękę o jej kolano. Zatrzymał się kilka centymetrów przed jej twarzą, burząc intymną przestrzeń osobistą ich obojga. Z bliska popatrzył w błękit jej oczu, po raz pierwszy widząc je z aż taką ilością szczegółów. — A może wolisz żebym Ci pokazał? — dodał ciszej, łagodniej, choć nie był tego chyba świadom, podobnie jak nie zdawał sobie sprawy z tego, że wstrzymał na moment oddech. Prawdopodobnie mógłby ją teraz pocałować i pewnie nawet uległaby temu gestowi bez względu na to jak dużą niechęć (nienawiść?) do niego żywiła. Problem w tym, że choć w pewnym sensie od samego początku był to jego zamiar, teraz wcale nie miał ochoty go realizować. Nie poruszył się więc – w żadną stronę, a jedynie zacisnął mocniej palce na jej kolanie. — Wysyłasz mi sprzeczne sygnały i mam już tego dość. Decyzja należy do Ciebie.
Zaskoczył ją. Najzwyczajniej w świecie nie przyszłoby jej do głowy, że może mieć takie intencje. Tu już nawet nie chodziło o niewinność Emily. Owszem, nie miała zbyt bogatego doświadczenia damsko-męskiego, ale nie była też głupia, gdyby miała do czynienia z kimkolwiek innym, może odczytałaby te sygnały prawidłowo. Z tym, że tutaj chodziło o Nate'a. Trzeba było mu oddać - miał sporo uroku. Emily nie wątpiła, że to musi być wyjątkowo przydatne, zwłaszcza w kontaktach z kobietami. Jednak ich relacja szła takim dziwnym, niestandardowym torem, że nawet nie pomyślała, że może traktować ją jak dziewczynę do uwiedzenia. To wydawało jej się wręcz abstrakcyjne. Zwłaszcza, że podczas ostatniego spotkania ewidentnie był urażony jej zachowaniem. Od początku zdawała sobie sprawę sprawę, że jest dziwny i tajemniczy, ale powoli zaczęło ją to przerastać. Nie rozumiała jego motywów. Najzwyczajniej w świecie nie rozumiała, czemu uważał to za dobry pomysł. Biorąc pod uwagę wydarzenia między nimi, pomyślałaby, że mimo wszystko będzie chciał trzymać dystans, a nie zapraszać ją do łóżka. - Hm, nie wiem jaki to miałoby mieć cel. Poza tym nie wydajesz mi się być osobą, która lubi przegrywać - powiedziała, bo nawet jeżeli jego słowa brzmiały wiarygodnie i nie było w nich cienia wahania, Emily wyjątkowo mocno wątpiła w taki przebieg historii. Zaskoczyło ją to, że wyprowadziła go z równowagi. Ewidentnie wolał panować nad swoimi emocjami, a tutaj pod wpływem jej zachowania, niewiele z tego wychodziło. Jego odpowiedź rozwiała wątpliwości Rowle. No, co do samego celu gry, ale w jej głowie pojawiło się nowe pytanie, na które za nic nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Po co? Była masa ładnych dziewczyn i nie sądziła, żeby wyróżniała się spośród nich na tyle, żeby Nate nie mógł darować sobie kogoś, z kim jeszcze nie tak dawno obok tej samej kanapy składał wieczystą przysięgę. Milczała przez cały czas i również wstrzymała oddech, kiedy zbliżył się do niej tak drastycznie, opierając rękę na jej kolanie. Alkohol zaburzał jej pogląd na sytuację. Zaczęły pojawiać się dziwne myśli, których normalnie by się po sobie nie spodziewała. Wcale nie chciała się odsuwać. Miała wrażenie, że w jakiś dziwny sposób nie przeszkadza jej to, że chodzi o niego. Wręcz przeciwnie. Od początku do końca wszystko co działo się w jego obecności było dla niej niecodzienne. Na ogół negatywne, jednak wzbudzało emocje nieporównywalne z szkolną rzeczywistością. Gdzieś z tyłu głowy zawsze czuła, że w niezdrowy sposób ciągnie ją do ryzyka, a ostatnimi czasy miała wrażenie, że podejmowanie złych decyzji nie musi być najgorszą opcją. Cóż, miała okazję przekonać się o tym na własnej skórze. Patrzyła na niego i w jej oczach widać było wahanie. Ewidentnie rozważała jego propozycję, nie zaprotestowała, nie odsunęła się. Zdecydowanie nie tak szybko jak powinna. Znowu delikatnie oblizała wargi w nerwowym geście. Nie umiała wydusić z siebie ani słowa i kiedy kazał jej podjąć decyzję, wyglądała dokładnie tak, jakby zaraz miała się zgodzić i z własnej woli usunąć niewielką przestrzeń, która pozostała między nimi. Wystarczyłby ułamek sekundy. To było jak kubeł zimnej wody. Jeden obraz, ale zaatakował znienacka i był przerażająco realistyczny. Mniej niż miesiąc temu na tej samej kanapie szarpała się z całych sił i próbowała uciec. Przed nim. Przypomniała sobie to przerażenie, niemoc, zagubienie. Co w takim razie teraz wyprawiała? Nie wiedziała, jak może być tak głupia i bezmyślna. Zerwała się z miejsca natychmiast, zupełnie niespodziewanie, a wyraz jej twarzy zmienił się w jednym momencie. To wyglądało, jakby ktoś nacisnął w niej jakiś guzik. Spojrzała na Nate'a zła (na niego? na siebie?), chociaż w jej oczach dalej było widać ogromne zagubienie. - Ja tobie wysyłam sprzeczne sygnały?! Co ci właściwie odbiło? - spojrzała na niego, nagle całkowicie oburzona i rozbita. Prawdę mówiąc, chciało jej się płakać. Najzwyczajniej w świecie czuła się bezsilna. Przeklinała swoje własne reakcje, wstydziła się swojego zachowania z przed kilku chwil. Powinna go nienawidzić, czuć obrzydzenie, a zamiast tego dawała się złapać na jakieś głupie sztuczki i o mało nie uległaby facetowi, którego starała się uważać uważała za swojego wroga. Musiała się otrząsnąć. Alkohol w pewnym stopniu potęgował jej emocje i powstrzymywał przed zahamowaniami. Również tymi w złości. - Po co? Dlaczego miałbyś w ogóle na coś takiego wpaść? Naprawdę uznałeś, że idealną laską do zaciągnięcia do łóżka jest taka, której wcześniej groziłeś? Rozejrzyj się po ulicy, mnóstwo normalnych kobiet, które JESZCZE cię nie nienawidzą. Byłoby prościej. Skąd pomysł, że w ogóle miałabym się zgodzić? To nie ma najmniejszego sensu - spojrzała na niego bez cienia zrozumienia. Powiedzieć, że mówiła podniesionym głosem, to jak nic nie powiedzieć. Zdecydowanie teraz się nie kontrolowała i nawet nie próbowała nad sobą panować. Wiedziała, że te próby tak czy inaczej spełzłyby na niczym.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Miała rację, nie lubił przegrywać. Był cholernym maniakiem kontroli, zawsze starał się być o krok do przodu by tkwić na wygranej pozycji, z której nie dałby się zrzucić tak łatwo. Tamten pojedynek... był niefortunny, po prostu; i choć zdawać by się mogło, że to nic takiego, do tej pory irytowało go, że siedemnastolatka pokonała go z taką łatwością. Czuł, że powinien w końcu coś zrobić, ruszyć się spoza czterech ścian biura, mieszkania i barów, w których przebywał nieustannie, wykonać jakiś krok i zmienić coś w swoim życiu. Może ćwiczenie pojedynków było tym, czego mu brakowało? Leo pewnie dałby się nakłonić, nigdy nie gardził odrobiną braterskiej rywalizacji... Powinien zapukać potem do jego drzwi, tuż po tym jak zajmie się dziewczyną. Tego dnia tok jego myślenia był rzeczywiście zawiły i w pewnym momencie skomplikował się do tego stopnia, że sam Nathaniel przestał rozumieć czego tak naprawdę chce. Było tyle sprzeczności, tak w niej i nim, jak i łączącej ich relacji. W dzielonej przez nich obojga chwili zawieszenia kiedy wargi w wyczekiwaniu mrowiły niemożebnie, serce z jakiegoś powodu pompowało szybciej krew, a mięśnie napinały się, gotowe do jakiegokolwiek ruchu, pojął dlaczego tak bardzo chciał jej coś udowodnić i jaki był prawdziwy powód jego rozdrażnienia. Bo przecież nie był nim ani dureń, ani nawet do końca to, że uderzyła go, a potem nie okazała wdzięczności za okazaną jej pomoc. Dotarło do niego, że w nosie ma te jej nigdy nie wypowiedziane podziękowania i gdyby w końcu się na nie zdobyła, pewnie nie zwróciłby na nie większej uwagi. Irytowała go tak bardzo dlatego, że drogą zupełnego przypadku pojawiła się w kręgu przeznaczonym dla najbliższych mu osób, choć oboje zdawali się wcale tego nie chcieć; irytowała go, bo mimo że jednego wieczora częściowo się przed nią otworzył, wciąż dostrzegała w nim potwora i, co gorsze, miała rację; wreszcie irytowała go, bo choć chciał by była mu zupełnie obojętna, zaczynał odczuwać wobec niej coś na kształt pokrętnego przywiązania, którego nie potrafił okazać tak, jak zrobiłby to każdy inny człowiek. W jakiś sposób bolało go to, że jedyną osobą, z którą mógłby zupełnie szczerze porozmawiać była ona – dziewczyna, która nie miała ochoty go słuchać. „Merlinie, co za urokliwa obwódka wokół tęczówki” Absurdalnie im więcej pojmował, tym bardziej zbliżał się do ostatecznego zamknięcia jej w ramionach. Był o krok... pół... o ćwierć kroku by zaprzeczyć swoim własnym słowom i ostatecznie nie pozostawić jej wyboru. Bał się, że podejmie złą decyzję i ostatecznie ją podjęła. Westchnął kiedy mu uciekła i na moment sam uciekł wzrokiem w poszukiwaniu whisky, o której zapomniał na tych kilka krótkich – długich? w jego odczuciu zdawały się trwać w nieskończoność – chwil. Usiadł znów, jedną ręką sięgnął po szklankę, a drugą zburzył misterną konstrukcję swojej fryzury, przeczesując ją palcami. Naga klatka piersiowa unosiła się i opadała w przyspieszonym nieco tempie, jakby nadrabiał niedobór tlenu powstały przy wstrzymywaniu oddechu. Potem wbił w nią spojrzenie zielonych oczu i przesłonił twarz maską uprzejmego zainteresowania, jakby wykładała mu coś w spokoju zamiast krzyczeć na niego w jego własnym mieszkaniu. Wyglądał jakby nic nie robił sobie z jej słów, ale w rzeczywistości słuchał wszystkiego z uwagą, myślał i analizował, nie wiedząc co miałby jej odpowiedzieć. Wiedział, że stoi przed wyborem: skłamie albo powie jej prawdę, odsłaniając się tak bardzo, jak nie robił tego od lat. I wybrał. Wybrał bezpieczeństwo, tak swoje, jak i jej. Zdecydował się iść w zaparte i dać jej to, czego się po nim spodziewała, w pełni świadom, że jest to decyzja ostateczna, bo nie dostanie szansy by jeszcze to zmienić. Postanowił wystraszyć ją i zrazić do siebie ostatecznie, tak by trzymała się od niego z daleka (może do tej pory mimo wszystko brakowało jej motywacji?). Uniósł kącik ust w swoim ironicznym uśmiechu, choć kosztowało go to więcej wysiłku niż zazwyczaj. — Dlaczego miałabyś się nie zgodzić? Przecież na mnie lecisz. — zmierzył ją bezczelnym spojrzeniem, idealnie wpasowującym się w pobłażliwy ton głosu. — Nie jesteś znowu taka wyjątkowa, Rowle, trudność polega tylko na tym, że strasznie jesteś nieobyta. — napił się ze szklaneczki i oparł się łokciem o oparcie kanapy, układając się wygodnie. Przekrzywił nieco głowę, kontynuując swój wywód. — Groziłem czy nie groziłem, jakie to ma znaczenie. Tam... — tu popatrzył w stronę drzwi prowadzących do sypialni i powrócił do niej wzrokiem — ...prosiłabyś mnie o więcej gróźb.
Miała wrażenie, że cała relacja z chłopakiem to jedna wielka gra, którą w gruncie rzeczy, bez przerwy przegrywa. Może i udało jej się pokonać go w pojedynku i z tego była be wątpienia dumna, ale wszystko co było potem, to było tylko i wyłącznie pasmo porażek. Nie potrafiła poważnie patrzeć na swoją wygraną w durnia, nie po tym, co wydarzyło w kolejnej części tego wieczoru. Ostatnią rzeczą, którą wtedy czuła, była jakakolwiek satysfakcja. Na ich przypadkowych spotkaniach ciągle starała się trzymać twardą postawę i za każdym razem zawodziła równie mocno, a potem wściekała się na samą siebie za głupie zachowanie. Nie umiała narzucać sytuacjom i relacjom własnej dynamiki, zawsze chciała posiąść taką umiejętność, ale ostatecznie, chcąc nie chcąc, zdawała się na innych. Przy nim walczyła wyjątkowo wytrwale, ale również wybitnie nieumiejętnie. Jak już się przekonała, nie potrafiła odczytywać jego sygnałów, nie rozumiała zachowań i z całą pewnością nie potrafiła przewidzieć kolejnego kroku. Doprowadzało ją to do szału i będąc całkowicie szczerym - chciała dowiedzieć się więcej. Czuła palącą chęć, żeby zrozumieć go w jakimkolwiek stopniu. Cały jej chwiejny, prawieosiemnastoletni światopogląd krzyczał, żeby spróbowała go zrozumieć. Tak należało robić. Dowiadywać się więcej o ludziach, zanim się ich oceni, a najlepiej nie wystawiać tej oceny wcale. Nie wiedziała, na jaką odpowiedź liczyła, ale ta była absolutnie najgorsza z jej założeń. W jakimś stopniu miała nadzieje, że się zirytuje. Podejmie kłótnie, okaże jakiekolwiek emocje, które niezależnie od wypowiedzianych słów, będą o czymś świadczyły. Może o tym, że w jakimś stopniu się w tym zagubił? Że jego też ta sytuacja przerastała i szukał sposobu, żeby sobie z tym poradzić? Jego przeraźliwie spokojny ton i podły uśmieszek łatwo zweryfikowały jej oczekiwania. Nie dawał Emily żadnego pola do popisu. Nawet ta irytująca i natrętna część umysłu, która wiecznie szukała usprawiedliwień wszelkich zachowań, pozostała bezradna. Zrozumiała, że dla niego to była zabawa, jej kosztem. Musiał widzieć jej reakcje i rozumieć, że to jednostronna rozrywka, która nie ma szans odbić się na niej dobrze. Bawiło go jej zagubienie, zażenowanie? Może chciał jej coś udowodnić i pokazać swoją przewagę. Zrobiło jej się słabo, kiedy naprawdę (a przynajmniej tak jej się wydawało) zaczęła rozumieć motywy mężczyzny. Jak na ironie, jakaś część niej dalej nie chciała tak tego interpretować. Zacisnęła wargi w złości, starając się dojść do siebie i wydobyć te pokłady spokoju, które musiały gdzieś w niej drzemać. Spojrzała na niego (w jej mniemaniu) chłodno i ostro, próbując ukryć wstyd i złość tak głęboko, jak tylko się dało. - Żal mi cię, Bloodworth. Strasznie ciężko musi być ci pokonywać te palące kompleksy, co? Musisz być niesamowicie zdesperowany, żeby tak bardzo chcieć udowodnić swoją przewagę nad innymi. Cóż, trudno się dziwić. Czujesz się zerem przy swoim ojcu, więc starasz się to sobie odbić na innych? - spojrzała na niego spokojnie, nie ruszając się z miejsca i starając się panować nad swoim głosem na tyle, na ile było to możliwe. Widziała jego zachowanie w obecności starszego Bloodwortha, w dodatku znała też historie z jego młodości, w której chłopak bez wahania postąpił według wytycznych ojca. - Albo po prostu jesteś za słaby, żeby wziąć się w garść i zachowywać jak normalny człowiek, bo wiesz, że wtedy wyrzuty sumienia dotarłby do ciebie z podwójną siłą i nie potrafisz sobie poradzić z rzeczywistością. Może nie miałam racji, mówiąc, ze się karzesz. Może chodzi o to, że uciekasz? Whisky i przedmiotowe traktowanie kobiet to niezły zestaw przeciwbólowy? A pokazanie swojej przewagi i upokorzenie kogoś, kto zna twoje słabe strony to wisienka na torcie? Obie opcje są tak samo żałosne. - strzelała w ciemno, chciała po prostu mu w jakikolwiek stopniu dopiec. Nie chciała wychodzić stąd bez walki, bo gdyby zrobiła to teraz, tak po prostu, to byłaby kolejna przegrana.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był przerażony. Nie czuł złości, a jedynie strach, palący i paraliżujący zarazem, przyprawiajacy go o jeszcze szybsze bicie serca. Miał ochotę stąd uciec – tu miała absolutną rację. Przestraszył się jej i samego siebie... tego, że zaczynał ją lubić, ba, przez moment nawet pożądać, że dostrzegł w niej urok, którego nigdy nie chciał i nie planował widzieć. Tego, że nie było żadnej szansy na to, by ona polubiła jego (odkąd w ogóle robiło to na nim wrażenie? Merlinie, było z nim dziś naprawdę niedobrze), a jednocześnie tego, że była tak bliska odkrycia prawdy – właściwie już ją odkryła – tej najbrzydszej, najprawdziwszej prawdy, która była znana tylko jemu. Zagryzł policzek i w milczeniu patrzył na nią niewzruszony. Wprawny obserwator dostrzegłby może nieznaczną zmianę w jego oczach, które jakiś czas temu patrzyły wesoło, a potem... może nawet trochę ciepło? Teraz był w nich głównie smutek, na którego okazanie nie pozwolił sobie w żaden inny sposob. Sięgnął po leżącą na stoliku papierośnicę i niespiesznie wydobył z niej papierosa, którego w równie powolnym tempie odpalił. Można by pomyśleć, że w ogóle nie zwracał uwagi na rozzłoszczoną dziewczynę, ale rzeczywistość była zgoła odmienna. Dopiero kiedy wypuścił w powietrze kłąb gęstego dymu, spojrzał znów w jej stronę. Klął w myślach, gdyż trafiła w czuły punkt i zrobiła to w dodatku tak celnie, że nie potrafił złożyć w całość choćby jednej riposty, która nie byłaby oczywistym kłamstwem. — To takie odważne mówić o moim ojcu kiedy go tu nie ma. — powiedział w końcu, zdobywając się na kpiący ton. — Prawie tak samo odważne jak próba przyparcia mnie do muru żeby zakryć własne słabości. — uśmiechnął się do niej, zaciągnął znów zbawienną nikotyną i strzepnął popiół do popielniczki. Potem wstał i zbliżył się do Emily, znowu nad nią górując. Trzeba przyznać, że wysoki wzrost bywał przydatny w wywieraniu na ludziach presji, nawet tej psychicznej. — Masz dużo do powiedzenia na temat mojej słabości, Rowle, a jednak jesteś tutaj, pijesz ze mną whisky, z której tak otwarcie kpisz i prawie mnie pocałowałaś. Nie sil się na zaprzeczenia, widziałem. — zasłaniał się... uciekał. Tak, miała rację, miała cholerną rację z każdym wypowiedzianym przez nią słowem. Może nawet nie był tego w pełni świadomy, ale czy nie tak właśnie było? Uraziła go wtedy, w parku, więc opracował naprędce dziurawy, jak się okazało, plan niewybrednej zemsty. Nie potrafił znieść porażki... a bez wątpienia porażką było to, że w pewnym momencie Emily zyskała moc, o której nigdy by jej nie podejrzewał (może sama siebie o to nie podejrzewała? Może nawet teraz korzystała z niej nieświadomie?). Była to moc zadawania mu ran; płytkich, pozornie nieszkodliwych, a jednak bolesnych. Jak wiele zdoła ich przyjąć nim zacznie odczuwać konsekwencje? Może już zaczął je odczuwać? Coraz trudniej było mu panować nad samym sobą, a to nie był dla niego normalny stan – czy nie można zatem powiedzieć, że był to skutek przebywania w jej towarzystwie? Zadrżał, bynajmniej nie z zimna, choć można by było tak pomyśleć. Kolejna porcja dymu niosła ze sobą nikły, ulotny spokój. Skoro nie pomagały mu już papierosy, nie miał pojęcia co zdoła uspokoić skołatane nerwy. Najgorsze było w tym wszystkim to, że postanowił przyjąć rolę i uparcie się jej trzymać, choć coraz silniej czuł, że chciałby przyznać się do swojej słabości, zgodzić się z nią i być może tym samym uzyskać swego rodzaju rozgrzeszenie. Ale dla niego było już na to za późno, prawda? O kilka lat, kilka złych uczynków za późno. — Nie jestem normalny. Ty też już nie jesteś, przestań się w końcu oszukiwać. A może nigdy nie byłaś? Ewidentnie ciągnie Cię do tego, co nie jest dla Ciebie najlepsze. Gdybyś zamiast analizować mnie dogłębnie, poświęciła chwilę na to, by się nad tym zastanowić, może w porę doszłabyś do jakichś sensownych wniosków. Wiesz dlaczego ciągle na siebie wpadamy? — zmarszczył brwi i nachylił się ku niej, choć nie był nawet w połowie tak blisko jak przed kilkoma chwilami. — bo tego chcesz. Bo mimo że Cię skrzywdziłem, ciągnie Cię do mnie jak ćmę do ognia. Ot, cała prawda o małej Emily. Wyprostował się i popatrzył na nią z góry, zaciskając wargi.
Czuła, że trafiła. Chociaż obecny pogląd sytuacji miała zaburzony alkoholem i emocjami, to dostrzegła drobne zmiany w postawie chłopaka i jakby nie patrzeć, nie uzyskała ani jednego zaprzeczenia. Jedynie zmianę tematu na wyjątkowo niewygodny dla ślizgonki. Odbił piłeczkę, jednocześnie w tamtych kwestiach swoim milczeniem potwierdzając jej słowa. Wiedziała, że nie powinna się tak czuć, ale cieszyła się, że udało jej się uzyskać taki a nie inny efekt. Do tej pory potrafiła wbijać ludziom tylko delikatne, nieszkodliwe szpilki. Wiedziała, że teraz było inaczej, ale nie żałowała. Nie chciała przegrywać w jego mieszkaniu, w jego obecności. Chciała poczuć chociaż mały ułamek tej satysfakcji, którą on miał praktycznie bez przerwy w jej towarzystwie. Marzyła o tym, żeby chociaż na chwilę zyskać przewagę. Nie dał jej się tym nacieszyć zbyt długo. Uderzył szybko i celnie, nie pozostawiając Emily wielkiego pola do popisu. Teraz to ona byłaby śmieszna, zaprzeczając jego słowom. Widział jej reakcję, obserwował jej zachowanie, było jednoznaczne i nie istniała żadna droga ucieczki od tego, jaka była prawda. Patrzyła na niego przez chwilę i zdała sobie sprawę, że jedyny sposób, żeby to nie było jej słabością, to było sobie na to nie pozwolić. Przestać interpretować to jako porażkę i chociaż udawać, że nie ma się czego wstydzić. - Wiesz, dlaczego tutaj z tobą przyszłam? - teraz to ona zrobiła krok bliżej niego, chyba pierwszy raz świadomie narzucając im bliskość i nie zdając się na jego ruch i próby zdobycia tym przewagi. Nie zraziła się nawet irytującą różnicą wzrostu, tylko zadarła dumnie podbródek i spojrzała mu prosto w oczy. - Bo mnie zaprosiłeś. To ciebie ciągnie do mnie. Po tym co ostatnio się tu stało, to ty powinieneś unikać mnie. A jednak kiedy zaproponowałam rozmowę, poszedłeś, zwierzyłeś się. Opowiedziałeś swoją historię, chociaż nie musiałeś. Kiedy cię uderzyłam, naprawiłeś mi rękę, a kiedy już prawie ostatecznie się na mnie obraziłeś, postanowiłeś zaciągnąć mnie do łóżka. Nawet jeśli chodziło o pokazanie przewagi, to musiało zależeć ci na tym wyjątkowo mocno, żeby do tego dążyć - to było trudne, ale nie odwracała wzroku, nie zawahała się ani na moment. Znowu improwizowała i była pod głębokim wrażeniem, że w ogóle tak potrafi, bo raczej nie podejrzewałaby się o taką umiejętność. Cóż, w jej wymarzonym zawodzie to mogło być przydatne, więc dobrze, że zaczynała się tego uczyć. Stała teraz tak blisko niego, że pewnie znowu by się speszyła i spłonęła rumieńcem, gdyby nie alkohol, który najwidoczniej dodał jej odwagi i pewności siebie. Nie przeszkadzało jej już nawet, że dalej nie miał na sobie żadnej koszulki, a ona prawie stykała się z jego klatką piersiową, na wysokości której, swoją drogą, miała twarz. Nie wzrok, bo on na samym początku powędrował wysoko w górę. - Masz rację, chciałam cię pocałować, rozważałam to i nie tylko to - dodała powoli, bez cienia niepewności i zadziwiająco spokojnie. Teraz patrzyła na niego z dziwną iskierką w oczach, jej głos też się zmienił. Jakby próbowała z nim flirtować? - Rozegrałeś to tak, żebym tego chciała. Nie odbieram ci uroku osobistego, ładnego widoku bez koszulki, czy naprawdę pociągającego, niskiego głosu. To musi być cholernie skuteczne - dodała i wiedziała, że swoją postawę może teraz zawdzięczać tylko i wyłącznie mocy jego alkoholowych zapasów. Na trzeźwo prędzej odgryzłaby sobie język. - Gdybym była jakąkolwiek inną dziewczyną, Bloodworth, albo nawet sobą, ale to byłaby zwykła znajomość... - przystanęła na palcach i prawie musnęła jego szyję, mówiąc to prosto do jego ucha (chociaż kawałka jej jeszcze brakowało). - Dlaczego miałabym nie skorzystać i się nie zabawić? Jestem pewna, że byłoby miło - po wspięciu się wyżej zaprzepaściła nawet ten niewielki kawałek jaki między nimi pozostał i teraz już stykała się z nim lekko, tym samym ratując się przed możliwą utratą równowagi. - Ale widzisz, nagle zdałam sobie sprawę, z kim mam do czynienia. Wiem za dużo, zobaczyłam za dużo. Możesz zwabić laski na ładne oczy i seksowny głos, ale uda ci się to tylko dlatego, że cię nie znają. Mam nadzieje, że takie znajomości ci wystarczają, bo nie liczyłabym na więcej. Kiedy sobie to wszystko uświadomiłam to wiedziałam, że za bardzo tobą gardzę i nawet jeśli miałam na to ochotę, to nie. Nigdy nie upadnę tak nisko - wróciła na ziemię, nie wspinając już się w jego kierunku. Dalej patrzyła na niego odważnie i wyzywająco. Obiecała sobie, że nie da się złamać i do tego właśnie dążyła. Nie pokaże więcej słabości i wstydu. Nawet jeśli widział je jeszcze przed chwilą. Nawet, jeśli stać ją było na to tylko dopóty, dopóki dodająca odwagi substancja krążyła w jej krwi.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zdawało mu się, że wybrnął; że schował się za szczelnym murem złożonym z twardych argumentów, że odbił piłeczkę na tyle daleko, że czekała go teraz dłuższa chwila bez większych zmartwień. Myślał, że jej dopiekł, że teraz zrobi tę swoją urażoną minę, którą zdążył już poznać, że potrzeba podniesienia defensywy zupełnie przesłoni jej możliwość wyprowadzenia kolejnego ataku. Bo oto stał przy niej bez zbroi – dosłownie i w przenośni – a krew, która do tej pory się polała należała wyłącznie do niego. Czemu jej na to pozwalał? Możliwe, że dostrzegł moment konsternacji, ułamek sekundy, kiedy to mógł zauważyć niezadowolenie i wstyd, ale potem wszystko minęło jak ręką odjął. Przyzwyczaiła go do czegoś zgoła innego, do otwartości, niepowstrzymanych emocji, do każdej pojedynczej myśli wyrysowanej na jej twarzy z taką dokładnością, jakby chciała być czytelna dla całego świata. Tym razem tak nie było; patrzył w nią i nie widział nic ponad zagadkę, którą zapragnął nagle rozwikłać. Uniósł nieznacznie brew, nie odrywając od niej wzroku, ba, wręcz chłonąc spojrzenie, które nagle nabrało jakby magnetycznej mocy. Znajdowała się coraz bliżej niego, już nie na wyciągnięcie ręki, bynajmniej. Zdawał się to odczuwać dziwacznym mrowieniem u podstawy kręgosłupa, który wprawiał go w dodatkowe osłupienie... bo taki właśnie był w tym momencie – zaskoczony i otępiały. Uniósł dumnie podbródek, lecz wewnątrz cały się trząsł, bo oto obnażała go całego w znacznie większym stopniu niż zrobił to sam i nie litowała się nad nim wcale. Nie dziwił jej się, też by się nad sobą nie litował. Nie, nie dziwiło go to, że chce ugodzić go jak najdotkliwiej, a raczej to, że jej na to pozwala. Jej argumenty były celne i dosadne, rzucała nimi szybko i trafiała praktycznie za każdym razem, a jego wiele kosztowało to, by nie dać niczego po sobie poznać – a przecież i tak nie można było powiedzieć, by mu się to udało. Może nawet ona zauważyła, że jej słowa dotknęły go bardziej niż można by się spodziewać? Patrzył prosto w szaro-niebieskie tęczówki otoczone ciemniejszą obwódką, którą na swoje nieszczęście dostrzegł, a której najpewniej nigdy nie zapomni i popalał papierosa, którego zaraz potem przydepnął na ciemnej desce podłogi, uznając, że swój bałagan posprząta w odległej przyszłości. Miał na głowie znacznie ważniejsze sprawy, jak na przykład cholerna Rowle, która znajdowała się coraz bliżej niego, pod względem zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Kiedy niemalże czuł jej dotyk, odczuwał go również na swoich myślach i odczuciach, kiedy przełykał ślinę, robił tak z wrażenia jakie wywarła na nim bliskość, jak i strachu przed tym, co mówiła. Znieruchomiał; oniemiał i skamieniał w zupełnie niepodobny do siebie sposób, nie potrafiąc przewidzieć co takiego uczyni w następnej kolejności. Uderzy go? ucieknie? pocałuje? Merlin jeden wiedział co takiego siedziało teraz w jej głowie, wyglądała bowiem jakby była zdolna do każdej z tych czynności. Coś w jej spojrzeniu i posturze mówiło mu, że oto ma do czynienia z zupełnie inną osobą – lub inną wersją poniekąd znanej mu osoby – i nie wiedział czego może się po niej spodziewać. W reakcji na ciepły oddech w okolicy ucha i wrażliwej szyi, na nagich ramionach Nathaniela wystąpiła gęsia skórka. Przymrużył oczy, wpatrując się w niewypełnioną nią (dla odmiany, ot i co) przestrzeń, nieświadom że oddycha w przyspieszonym tempie, zupełnie jakby konfrontacja z niepozorną blondynką kosztowała go wiele wysiłku. Może zresztą tak właśnie było. — Wystarczały. — odpowiedział cicho, a było to jedyne słowo jakie wypowiedział odkąd przejęła inicjatywę. Jedno, a przecież tak wymowne, będące w mocy by zastąpić cały szereg innych, jakże niepotrzebnych. Nieświadomie oblizał wargi i powrócił do niej zamglonym – smutkiem? złością? osłupieniem? Sam tego nie wiedział... – spojrzeniem. Dalej wszystko potoczyło się szybko. Nim uciekła na dobre (drugi raz tego popołudnia, do licha ciężkiego), z jednej strony otoczył ją ramieniem, składając dłoń na rozgrzanym karku i nachylił się – jak drapieżnik? kochanek? a może zupełnie zagubiony człowiek? – ku niej, z niewątpliwym, niemożliwym do pomylenia z czymkolwiek innym zamiarem sięgnięcia pełnych warg, które zdawały się irytować go samym swoim istnieniem. — Niech Cię szlag, Emily. — wyszeptał, ciepłym oddechem muskając ciepłą powierzchnię różowej skóry ust i, jeśli tylko mu na to pozwoliła, ostatecznie dopiął swego – czyżby? Czy chodziło jeszcze o wygraną? – muskając jej wargi, wpierw niewinnie, powiedzieć by można – nieśmiało.
Nie potrafiła przewidzieć jego reakcji. Czy sytuacja go rozbawi, spojrzy na nią z politowaniem, zlekceważy jej słowa? Znajdzie sposób, żeby odbić piłeczkę i postawić ją w niezręcznej pozycji mimo całej tej twardej postawy, którą przejęła? Była przekonana, że z nich dwóch to on jest lepszy w tego typu rozgrywkach i potrafi przetrwać każdą konfrontację z uśmiechem na ustach, nie dając nikomu cienia satysfakcji i nie pozostawiając złudzeń, że cokolwiek wziął sobie do serca. Jego milczenie nie było dla niej zaskoczeniem, była pewna, że zbiera się, żeby skomentować to wszystko na chłodno, na spokojnie, jakby się szykował, żeby wymierzyć cios. Jedyne co wzbudziło w niej delikatne wątpliwości to nietypowe reakcje, które - chociaż były niewątpliwie subtelne i nieoczywiste, mogła dostrzec zbliżając się do niego w takim stopniu. Wydawało jej się, że jest spięty, w pewnym momencie stał niemal nieruchomo i mimo drobnej postury poczuła, jakby faktycznie pierwszy raz przejęła kontrolę nad sytuacją i była górą. To dodało jej więcej pewności i w pewien sposób ośmielało, sprawiając, że w swoim wywodzie nie pozwoliła sobie nawet na chwilę zawahania. Miała nadzieje, że zawdzięcza to nie tylko magicznemu trunkowi, ale może ostatecznie okoliczności wykształcały w niej umiejętność panowania nad sobą i przyjmowania konkretnej, twardej postawy. Najmniej spodziewała się efektu, który, jakby patrzeć na sytuację szerzej, wydawał się być najbardziej zamierzony. Nie bez powodu zachowywała się tak, a nie inaczej, nie bez przyczyny podkreśliła, jak blisko była złamania i dlaczego. W konkretnym celu niemal szeptała mu do ucha. Chciała go zaskoczyć, zbić z tropu, ale czy nie chciała go też w pewien sposób złamać, a potem wylać kubła zimnej wody? Robiła to, chociaż była niemal pewna, że otrzyma reakcję, która pogrąży tylko i wyłącznie ją. Walczyła, dla walki, nie spodziewała się wygranej. Wystarczały. Słowo dotarło do niej z lekkim opóźnieniem i zaczęło siać w jej głowie spustoszenie. Zaczęła interpretować je na wszelkie możliwe sposoby, ale jej rozważania nie miały trwać długo. Na miejsce jakichkolwiek komentarzy, których się spodziewała, otrzymała coś zupełnie innego. Gest, który jeszcze przed chwilą odebrałaby zupełnie inaczej niż teraz. Na który, mimo wszystko, nawet wcześniej tego wieczora była przygotowana bardziej, niż teraz. Który przecież poniekąd pragnęła osiągnąć - niewątpliwie go prowokując. A jednak teraz ona stała jak sparaliżowana i w pierwszej chwili nie zrobiła zupełnie nic. Nie odskoczyła, nie odepchnęła go, nie odsunęła się nawet na milimetr. Wiedziała, co należy teraz zrobić. Odsunąć się, odwrócić na pięcie i w końcu wyjść z konfrontacji bez dwóch zdań zwycięsko. Upragnioną wygraną miała na wyciągnięcie ręki, a jednak z jakiegoś powodu, nie była w stanie po nią sięgnąć. Wiedziała, że tego pożałuje. To mogła być niepowtarzalna okazja, którą traciła z każdą sekundą zwłoki, przymykając powoli oczy i napierając wargami na usta Nate'a. Zaprzeczała samej sobie z przed kilku chwil, sama obdzierała się z wiarygodności, strzelała sobie w kolano i pokazywała słabość tak ogromną, że wręcz niedopuszczalną w tych okolicznościach. Odsłonił się, powinna uderzyć i uciekać. Zamiast tego pozwoliła okazji minąć. Oparła drobną dłoń na jego torsie, a druga zatonęła gdzieś we włosach, ciągnąć go mocniej w dół, bliżej siebie. Problem nie polegał na tym, że nie przerwała. Złamała się całkowicie, nie tylko pozwalając mu robić co chce, ale też angażując się i znacznie ośmielając delikatne muśnięcia.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie zastanawiał się nad tym co robi, działał bez planu w tak niepodobny dla niego, nieprzemyślany sposób. Sięgnął po to, na co miał aktualnie ochotę i choć dziw brał, że mimo wszystkich ich utarczek była to akurat ona, nie potrafił nic na to zaradzić. Nie wiedział skąd wzięło się w nim to nagłe pragnienie – czy była to zwykła, choć paląca potrzeba bliskości, a Emily na swoje nieszczęście znajdowała się w (nie)właściwym miejscu i czasie, czy kryło się za tym coś więcej? Może potrzebował przekonać się, że wcale nim nie gardzi? Że nie brzydzi się nim, a zbliżenie się do niego wcale nie wiąże się z upadkiem? Jeśli tak, to chyba mu się udało, prawda? Gdyby rzeczywiście miała na myśli wszystko to co powiedziała, powinna chyba odepchnąć go i odejść, może uderzyć po raz drugi w ciągu ich krótkiej znajomości? Co oznaczało to, że trwała przy nim… więcej – w każdy możliwy sposób dawała mu do zrozumienia, że chce więcej? Choć sam do tego doprowadził, wcale nie był przygotowany na taki obrót wydarzeń. Spod stóp usuwał mu się grunt i jedynie końska dawka adrenaliny (w tym wypadku endorfin? Być może...) sprawiała, że nie wpadał jeszcze w panikę. Z aprobatą, a może nawet ulgą przyjął dotyk delikatnych dłoni i wyrazistszy nacisk warg, gdyż i jemu nie wystarczały niedopowiedzenia. Zapytany, nie potrafiłby określić w którym momencie stał się zupełnie zachłanny i natarczywy, szybko zatracił się w słodkim, zaprawionym przyjemną nutą whisky smaku i zupełnie nowym, interesującym zapachu, który wypełniał jego nozdrza ilekroć chwytał powietrze. Nie wiedział też kiedy zsunął dłonie na pośladki i chwycił je pewnie, unosząc ją ku górze, by zaraz posadzić na niewysokim oparciu kanapy, tak że przewyższała go teraz nieznacznie. I choć zdawać by się mogło, że logiczne myślenie odłożył już zupełnie na drugi plan, tchnęła go nagła myśl. Otóż nie miał racji. Nie chodziło o to, że „wystarczały”, jak pomyślał wcześniej... nie zadowalał się półśrodkami dlatego, że nie dostrzegał jak płytkie i pozbawione uczuć jest jego życie i osobowość, oraz przez to, że nikt nie mógłby chcieć z nim być w poważniejszym tego słowa znaczeniu. Omamiony dosadnymi słowami Emily, pomyślał tak przez moment, a oczarowany bliskością, nie przemyślał tego należycie. Teraz, po czasie, zaczynało to jednak do niego docierać. Zadowalał się nic nie znaczącymi, ulotnymi znajomościami z przypadkowymi kobietami bo uważał – świadomie lub też nie – że nie zasługuje na nic lepszego. Przede wszystkim zaś wiedział, że ktokolwiek wplącze się w zażyłą z nim relację, poniesie gorzkie tego konsekwencje. Bez względu na to jak bardzo chciał chronić bliskie mu osoby, te bez przerwy mu się wymykały – matka w szpitalu czekała na powolną śmierć, Gabrielle zdawała się być zupełnie zagubiona, a Alicia... cóż, Alicia miała najmniej szczęścia z nich wszystkich. Tylko i aż trzy kobiety, które kiedykolwiek kochał cierpiały szereg nieszczęść, a głównym punktem łączącym je ze sobą był on sam. To było jak fatum, jak zawieszona nad nim od lat klątwa, której nie potrafił odczynić żadnym znanym mu sposobem. Nie wiedział czy mógłby ją pokochać i nie mowa tu nawet o umiejętności żywienia głębszych uczuć, którą rzekomo zatracił – zwyczajnie nie znał jej nawet w najmniejszym stopniu... Mimo to nie było to przecież zupełnie niemożliwe, a on nie mógł ryzykować, że jej imię dołączy do listy osób, którym zepsuł życie. Och, chwila... na to było już za późno, już to przecież zrobił. Czyżby o tym zapomniał? Jasna cholera, jak mógł o tym zapomnieć? Przymusem związał ją z sobą wieczystą przysięgą, na jednej szali kładąc jej życie, na drugiej zaś swoją tajemnicę i patrzył ze spokojem czy przechyli się w którąkolwiek stronę. Jak mógł rościć sobie prawo do przebywania w jej towarzystwie po tym jak ją skrzywdził? I jednocześnie jakim cudem sama mu na to pozwalała? Był dla niej śmiertelnym niebezpieczeństwem, większym niż dla kogokolwiek innego, a to co teraz czynił (oboje czynili) jedynie potwierdzało tezę, jakoby nie potrafił zachować w jej obecności należytego spokoju. Dotarło to do niego w momencie gdy końcówką języka badał fakturę jej wargi. Niechętnie oderwał się od jej ust i, przymykając powieki, zetknął ze sobą ich czoła; oddychał szybko, niespokojnie. — Wyjdź. — szepnął, gdyż okazało się nagle, że ściśnięte gardło odmawia mu posłuszeństwa. Dał sobie jeszcze sekundę bliskości i ciepła, a potem odsunął się, uciekł, tak jak to miał w zwyczaju, pozostawiając po sobie jedynie wyraźniej ukrwione wargi i wspomnienie dotyku na udach. Cofnął się o krok, otarł usta wierzchem dłoni i spojrzał jej prosto w oczy. — wyjdź. — powtórzył, teraz już głośno i wyraźnie, dbając o to żeby nie zadrżał mu głos. Potem odwrócił spojrzenie i odszedł w poszukiwaniu porzuconej przed wiekami koszuli, którą teraz zarzucił na ramiona.
Straciła czujność. Poczuła, że chwilowo zyskała przewagę i to było dla niej zgubne. Tym razem kiedy chłopak się do niej zbliżył, odebrała to jako jego słabość, miała wrażenie, że to on nie zapanował nad sobą do końca, a to o czymś świadczyło. Może nie był taki zły, nie taki zepsuty, jak jej się wydawało? Pomyślała, że najzwyczajniej w świecie to, co dostawał od życia, zaczynało go przerastać. Miała wrażenie, że swoim milczeniem i nieznacznymi reakcjami właśnie to jej zakomunikował. Przez chwilę czuła, że ten ruch nie jest próbą udowodnienia jego przewagi. Poczuła, że jest szczery i niekontrolowany. To zbiło ją z tropu do tego stopnia, że pozwoliła sobie na zbyt wiele. Dlaczego? Niewątpliwie wiedziała już, że coś ją do niego ciągnie, ale obiecała sobie nad tym panować. Trzymać te dziwne odczucia w ryzach, pozwolić zrobić rozumowi gruntowny porządek w jej działaniach i myśleć przed każdą pojedynczą decyzją, kiedy był w pobliżu. Przestała trzymać się kurczowo tej obietnicy, kiedy cała sytuacja przybrała zupełnie innej, zaskakującej dla obojga dynamiki. Przez chwilę nie czułą się ofiarą. Kiedy posadził ją na kanapie nie miała wrażenia, że przegrywa. Była pewna, że rozgrywka skończyła się dla nich obojga. Że zaprzepaściła szansę na wygraną, ale nie oddając jej w jego ręce - raczej włączając pauzę i kończąc śmieszną rywalizację, którą prowadzili. Zatonęła w intensywnych pocałunkach, oddech jej przyspieszył, a dłonie powędrowały na jego ramiona. Wyłączyła wszystkie natrętne myśli i chyba pierwszy raz od dłuższego czasu niczym się nie zadręczała. Poczuła zbawienną ulgę, nie analizując żadnych wydarzeń, nie szukając rozwiązań, nie zadręczając się tym, jak teraz będzie wyglądało jej życie. Tonąc w jego ramionach z zamkniętymi oczami, przestała dostrzegać to, kto się przed nią znajduje. Czuła ciepły, kojący oddech i nic więcej. Nie myślała o strachu, cierpieniu, bezradności. Chyba właśnie to sprawiło, że czerpała z tej chwili nieopisaną przyjemność. Ten ogarniający ją wewnętrzny spokój. To było jak policzek. Kubeł zimnej wody, który jeszcze przed chwilą planowała wylać na niego. Teraz poleciał prosto na jej głowę, brutalnie obdzierając ze wszystkich złudzeń. Przerywając jej rozkoszną ucieczkę od rzeczywistości, sprowadzając na ziemię twardą ręką. W pierwszej chwili na jej twarzy można było dostrzec zdziwienie, ale to trwało mniej, niż sekundę. Nie potrzebowała wiele, żeby połączyć fakty. Po tym wszystkim, wnioski nasuwały się same. Osiągnął swój cel. Kiedy jej się wydawało, że gra już dawno skończona, on trzymał nóż przy jej plecach, tylko po to, żeby ugodzić z zaskoczenia. Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo zależało mu, żeby ją zniszczyć, ale robił to z zawiązanymi oczami, z przerażającą skutecznością. W oczach stanęły jej łzy upokorzenia, złości, smutku. O ile w ogóle jeszcze na nią zerkał, z całą pewnością mógł je dostrzec. Nie pozostało nic z jej aktorstwa. Stała przed nim niemal tak bezsilna i rozbita, jak ostatnim razem przed wyjściem z tego mieszkania. Nie wiedziała jak jeden, obcy człowiek, może doprowadzić ją do tego stanu dwa razy. Nikt jeszcze nigdy tego nie zrobił, nie sprowadził na nią tyle cierpienia. To co się teraz wydarzyło było pewnie dla niej tak bardzo intymne, obce. Musiał to dostrzegać, z jej gestów i zachowań aż biła niewinność. Kiedy spojrzał jej w oczy na pewno widział, co jej robi. Jaką nieodwracalną krzywdę jej wyrządza. Wróciła do dawnej wersji siebie, z której mógł czytać jak z otwartej księgi. Ciekawe, czy dalej tego chciał? Emily była przekonana, że tak. Musiało sprawiać mu to ogrom satysfakcji. Cieszyło go jej upokorzenie. Zacisnęła mocno dłonie na materiale kanapy, kiedy wytarł usta. Zupełnie tak, jakby ją uderzył. Nawet nie próbował jej oszczędzać. W głowie jej się nie mieściła taka podłość. Z zimną krwią, z pozbawioną wyrazu twarzą. Bez wahania. Prawdę mówiąc, miała ochotę zalać się łzami i przez chwilę nawet nie myślała o tym, jak dużą sprawi mu tym przyjemność. Była w tak złym stanie, że cokolwiek przestało ją interesować. Nienawiść, którą do tej pory czuła w jego kierunku, była tylko iskierką. Teraz czuła, jak zalewa całe jej ciało, a jego widok niemal ją palił. Zsunęła się w milczeniu z kanapy, nie wiedząc, co właściwie mogłaby powiedzieć. Wygarnąć mu, jak okrutny jest? Doskonale o tym wiedział. Wyglądało na to, że naprawdę tego chciał. Wszystkie złudzenia Emily, według których Nate przybierał jedynie pozy, ukrywał prawdziwe oblicze, zniknęły. Nie miała więcej nadziei. Wiedziała, że nic go nie zrani. Musiała zaakceptować, że nie miał nawet tego cienia wrażliwości, o który go podejrzewała. Mogła bić z całych sił, ale to byłoby jak walenie w ścianę. Nie cierpiał, a w takim wypadku - zawsze był skazany na zwycięstwo. - Gratuluje, tata byłby dumny - szepnęła, ale wcale nie z zamiarem dopieczenia mu. Na to już nie liczyła. Powiedziała to bez żadnego konkretnego celu, niemal bezwiednie, drżącym, przepełnionym smutkiem głosem. Chciała stamtąd wybiec, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa i pozwalały jedynie na powolne dotarcie do drzwi. Kiedy stała do niego tyłem, z jej oczu zaczęły cieknąć łzy, a naciskając klamkę, musiała zagryźć mocno wargi, żeby nie zaszlochać na głos. Mógł widzieć tylko, że zadrżała lekko, ale ostatecznie opuściła mieszkanie, zamykając za sobą bezgłośnie drzwi. Dopiero kiedy opuściła budynek, zaniosła się płaczem, chowając za jakimś murkiem, z dala od świata. Zsunęła się na ziemię i nie próbowała nawet hamować łez. Musiała to z siebie wyrzucić, żeby ostatecznie wstać i zakryć się przed światem najmocniejszą zasłoną, jaką była w stanie wokół siebie utworzyć.
/zt
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Cały problem polegał na tym, że naprawdę się zaangażował. Wbrew pozorom nie potraktował jej jak przypadkowej dziewczyny poznanej w pierwszym lepszym pubie, był wobec niej znacznie czulszy, szczerszy; przez moment naprawdę odsłonił się zupełnie, oddając w jej ręce tę część samego siebie, która na co dzień pozostawała głęboko ukryta i przede wszystkim uśpiona – tę wrażliwą, uczuciową, spragnioną towarzystwa i ciepła, którego nie czuła od lat. Nie spieszył się, nie czuł nawet takiej potrzeby, celebrował chwilę, czerpał z niej przyjemność; nie snuł złożonych planów, nie próbował dopiąć jakiegoś z góry założonego celu, nie chodziło mu nawet o zaspokojenie czysto fizycznych potrzeb. Chciał ją poznać, zasmakować, z a p a m i ę t a ć. Chciał się nią nacieszyć. Ta zbudowana naprędce, nowa i kusząca rzeczywistość pękła jak mydlana bańka. Oszałamiający smak miał pozostać tylko wspomnieniem, dotyk – niespełnionym marzeniem. Może rzeczywiście obawiał się powrotu do normalnego życia... bo gdyby odnalazł szczęście, musiałoby to oznaczać, że nie ma na tym świecie żadnej sprawiedliwości, prawda? Nawet tak skrajny realista jak on chciał wierzyć, że w otaczającej go rzeczywistości istnieje choćby namiastka równowagi, która nie pozwala na to, by „złoczyńcy” wiedli szczęśliwe życie kiedy ich „ofiary” od dawna spoczywały pod ziemią. Bo wbrew wszelkiej logice nie potrafił przestać zaliczać samego siebie do tej pierwszej grupy, nawet jeśli jego wina była w tym wszystkim niewielka. Świadomie odepchnął ją od siebie, choć prawdopodobnie nie dostrzegał wówczas jak bardzo ją to zaboli. Może nie dowierzał, że mogłaby dać się temu porwać w równym co on stopniu? Może wmówił sobie, że go nienawidzi bo do tej pory usilnie próbowała przekonywać go, że tak właśnie jest? Czy gdyby wiedział jak silny zada cios, postąpiłby w ten sam sposób? Pewnie nie. Na swój pokrętny sposób dbał przecież o jej dobro i zranienie jej do tego stopnia w ogóle nie wpasowywało się w jego zamiary. Ale nie wiedział o tym przecież, a potem... potem było już za późno. Dostrzegł to – rozbicie odbite tak w oczach, jak na całej twarzy, łzy mieniące się w delikatnym blasku lampy, dobrze znaną mu mieszaninę emocji, która sprawiła, że twarz stężała mu w przerażeniu. Odwrócił się, w pośpiechu chwytając za szklankę, w której pozostało jeszcze trochę alkoholu i przycisnął ją do warg które – ku jego zdziwieniu – delikatnie drżały. Przecież właśnie przed tym próbował ją ochronić... tego widoku chciał uniknąć. Jak więc możliwe było, że oto stała tu, znów w tym przeklętym salonie i wyglądała niemal tak samo jak w momencie kiedy rozbił jej życie na drobne kawałki? Przetarł twarz dłonią, nakazując sobie spokój i obrócił się ku niej w momencie gdy się odezwała. Miał ochotę cofnąć wszystko, tak słowa, jak uczynki, ale wiedział, że nie było już odwrotu: skoro zdobył się na nieszczęsne „A”, trzeba było powiedzieć i „B”. Zagryzł więc wargę, milcząc uparcie i wwiercając spojrzenie – cichą, intensywną prośbę aby go nie zostawiała – w sam środek jej pleców. Jak nóż; jak pocałunek złożony między łopatkami. Opadł na kanapę, czując, że nie czuje się na siłach aby ustać na nogach. Tuż po jej wyjściu mieszkanie stało się zimne i puste, bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Dopił resztkę alkoholu i obracał w dłoni puste kryształowe naczynie, nie wiedząc co ze sobą począć. Kuguchar z gracją wskoczył na kanapę i wyraźnie zaciekawiony, podszedł bezszelestnie, kiedy jednak Nate wyciągnął ku niemu dłoń, zwierzę syknęło ostrzegawczo. To było jak dodatkowy policzek – kropla, która ostatecznie przelała czarę goryczy. Niesiony wściekłością i żalem, chwycił rzuconą w nieładzie marynarkę, wstał i w towarzystwie głośnego przekleństwa, cisnął szklanką prosto w ścianę, na której rozprysnęła się najprawdopodobniej zjawiskowo – nie wiedział, nie widział, już go tu nie było. Deportował się z cichym trzaskiem, bo nie potrafiłby wytrzymać w czterech ścianach swojego lokum, a przede wszystkim sam na sam z samym sobą.
Końcówkę ciąży w większości czasu spędzała w domu, Leo był znacznie bardziej łaskawy z grafikiem, a niektóre zajęcia po prostu odpuszczała. Niby potrzebowała odpoczynku, ale z drugiej strony ciągle ją nosiło, przez co kręciła się po mieszkaniu, szukała jedzenia, wymyślała najdziwniejsze sposoby na unikanie nudy. W końcu sięgnęła po ten najbardziej desperacki - sprzątanie. Zaczęła robić porządki w mieszkaniu, wszystko przestawiać, segregować i układać. Skrzat Ezry dawno nie był tak zagubiony, jak obserwując tak niecodzienne zjawisko. Poradziła mu, żeby sobie odpoczął, ale on ewidentnie obserwował czujnie jej poczynania. W końcu zabrała się za sprzątanie swoją biżuterię i zdała sobie sprawę, że zgubiła gdzieś swój ulubiony łańcuszek. Po krótkim dochodzeniu doszła do wniosku, że ostatnio miała go na sobie jak była u Nathaniela. Co prawda trochę minęło od tego czasu, ale może zapodział się gdzieś pod kanapą? Nie zastanawiała się długo tylko zeszła po schodach i ruszyła w kierunku mieszkania 32. Zapukała do drzwi i nie czekając na odpowiedź nacisnęła klamkę. - Wchodzę! Mam nadzieje, że nie jesteś zajęty... okej, jesteś ubrany, więc to już dobrze - podsumowała, widząc go w pomieszczeniu. Nie tylko był ubrany, ale też był sam, więc chyba nie przeszkodziła mu w niczym szczególnym. - Zostawiłam gdzieś u ciebie złoty łańcuszek, rozejrzę się, dobra? - zapytała i nie czekając za długo na jego reakcję, kucnęła i zerknęła pod jego kanapę. To nie był prosty manewr w jej stanie, ale poszedł jej dość płynnie. Dopiero wstając zatrzymała się na chwilę i jęknęła nagle niespodziewanie. - Kurwa. Boli - mruknęła i usiadła na jego kanapie. Zacisnęła powieki i czekała, aż dziwny dyskomfort zniknie, ale nic na to nie wskazywało.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był głęboko pogrążony w lekturze. Ostatnio miał na to znacznie więcej czasu, co zresztą bardzo sobie cenił i chętnie wykorzystywał każdą chwilę spokoju, by pogłębić trochę swoją wiedzę. Książki zajmowały jego myśli, odciągały je od licznych problemów, które dręczyły go już od jakiegoś czasu, pomagały mu się zrelaksować. Lubił te leniwe popołudnia spędzane w fotelu, z ogniem trzaskającym w kominku, miękkim i ciepłym ciężarem Avady na kolanach i pożółkłymi stronicami opasłych tomów przesuwanymi pomiędzy palcami. Nie pamiętał kiedy ostatnio mógł sobie pozwolić na podobny luksus. Napił się łyka czerwonego, półwytrawnego wina, przetrzymując je na moment w ustach, by w pełni poczuć jego bukiet i przerzucił stronę, na nowo zagłębiając się w lekturze. Po długich poszukiwaniach w bibliotece w rodzinnej (czyżby?) rezydencji, w końcu udało mu się znaleźć coś, co wyglądało na przydatne. Spodziewał się, że wśród licznych należących do ojca ksiąg musi znajdować się coś pomocnego, coś co rozjaśni mu nieco w głowie. Szukał informacji o posługiwaniu się magią bez użycia różdżki, a gdzie, jeśli nie w domu Bloodwortha, mogło znajdować się coś takiego? Ojciec używał magii bezróżdżkowej odkąd tylko pamiętał i przychodziła mu tak naturalnie, że w jego obecności łatwo było zapomnieć jak trudna jest to sztuka. Pijacki i spontaniczny wyjazd do Meksyku, kiedy to zapodział swoją różdżkę, uświadomił mu, że jest zdany na kawałek magicznego patyka i bez niego cała jego moc, z której był przecież bardzo dumny, jest zupełnie bezużyteczna. Był zależny od różdżki... a chciał być zależny wyłącznie od samego siebie. Właśnie dlatego zaraz po powrocie do domu rozpoczął gorliwe poszukiwania informacji na własną rękę. Nie chciał prosić ojca o pomoc – nie zrobiłby tego nawet kilka miesięcy temu, kiedy ich relacje były znacznie mniej skomplikowane, a co dopiero teraz, w momencie kiedy wiedział, że w istocie wcale jego ojcem nie jest i nie łączy ich nic – nawet, a może szczególnie zgodność charakterów. Czytał więc o indiańskich ludach, które o różdżkach nigdy nie słyszały i dziwił się jak to możliwe, że Europejczycy pozwolili sobie na podobne ograniczenie, nawet jeśli niosło za sobą pewną władzę nad magicznym chaosem. Pukanie do drzwi dotarło do niego z opóźnieniem i zanim zdążył jakkolwiek zareagować, Heaven była już w środku. Onyo śpiący do tej pory na poduszce w rogu salonu poderwał się i podbiegł do dziewczyny, obwąchując ją dokładnie. Machnął ręką i dodał do tego niby to zniecierpliwione westchnienie, ale zaraz uśmiechnął się, bo w gruncie rzeczy miło było ją widzieć. — Nawet gdybym był, nic byś sobie z tego nie zrobiła — stwierdził, odkładając księgę na bok i pogładził futro śpiącego kota, na co ten machnął ostrzegawczo łapą. Ich stosunki uległy ostatnio znacznej poprawie, ale wciąż pozostawiały wiele do życzenia. — Tutaj? To chyba dawno temu, ale jeśli chcesz to proszę bardzo — ufał jej, nie przeszkadzało mu, że trochę tu pomyszkuje. Swego czasu często bywała w tym mieszkaniu, a zmieniło się to chyba tylko przez zaawansowaną ciążę. Do pewnego czasu nawet go to bawiło, ale ostatnio nie potrafił na nią spojrzeć inaczej niż na matkę – choć wciąż bardzo ładną. — Jesteś pewna, że powinnaś się... — i właśnie wtedy wstała, skrzywiła się i jęknęła z ewidentnego bólu – ...schylać. Kurwa, Heav. Co Ci jest? — zgonił Avadę z kolan, wstał i usiadł przy Heaven, przyglądając jej się badawczo. Nie był pewien co robić, za cholerę nie znał się na ciąży — tylko nie mów, że będziesz rodzić na mojej kanapie. Zastanawiał się czy jest jakiś sposób, żeby szybko zabrać ją do szpitala. Teleportacja w tak zaawansowanej ciąży nie była chyba dobrym pomysłem, a na motocyklu... wizja brzucha Heaven przyklejonego do jego pleców była nawet zabawna, ale tylko kiedy pozostawała w sferze fantazji.
Spojrzała z uśmiechem na onyo i poglaskała go krótko. To było dość zabawne, że akurat Nate kolekcjonował coraz większy zwierzyniec. W końcu dopiero co wziął tego kota, a już po mieszkaniu kręciło się kolejne stworzenie. Ona w ogóle nie miała na to parcia, za to Ezra tak, więc mimo wszystko w jej codzienności jakieś zwierzęta się przewijały. Sama jednak miała wrażenie, że średnio chciałoby się jej nimi zajmować, może jakby miała od tego skrzata, ale tak to bawienie się z nimi kiedy one mają na to ochotę, ani trochę jej nie odpowiadało. Za to cudze zwierzęta nawet ją rozczulały, może nie do przesady, ale trzeba było przyznać, że takie onyo było szalenie urocze. - Prawda - przyznała, bo pewnie niezależnie od okoliczności weszłaby i poszukała naszyjnika. - Kuguchar na kolanach, biegający onyo po domu, uroczy widok. Chyba komuś tu brakuje czułości. Co przygarniasz następne? - zapytała, rozglądając się po mieszkaniu. Nie była pewna, czy cokolwiek tu znajdzie, ale warto było spróbować. - No dawno, dawno, byłeś odważny tylko do czasu - nie powstrzymała się przed komentarzem dotyczącym dystansu, jaki ewidentnie w pewnym momencie się pojawił za jego sprawą. Dokładnie w momencie, kiedy nawet Nate zaczął postrzegać ją w inny sposób, zrozumiała, że ciąża jest już naprawdę zaawansowana. Miała tylko nadzieje, że do młodej matki nie będzie już miał takich oporów. Nie do końca jeszcze uważała na siebie tak, jak powinna. Zapominała, że nie każdy prosty ruch przychodzi jej tak łatwo jak innym. Teraz jednak nie tylko o to chodziło, na ogół podniesienie się z niewygodnej pozycji wymagało trochę więcej czasu, ale nie było tak bolesne. Pojedyncze skurcze się zdarzały, ale teraz było to znacznie bardziej intensywne. Uspokajała oddech i w pierwszej chwili nawet nie odpowiedziała, krzywiąc się tylko i starając jakoś dojść do siebie. - To jeszcze nie czas... zresztą, wody mi jeszcze nie odeszły. Może to przejściowe? - zacisnęła powieki i położyła głowę na oparciu kanapy, zastanawiając się, czy to minie samoistnie. - Nie wiem, masz coś przeciwbólowego? - zapytała w końcu, nie mając pojęcia, co może, a czego nie może przyjmować w tym stanie, ale z pewnością coś jej było potrzebne.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Nie brakuje — uciął, w myślach dodając jednak, że już nie. Nie wiedział czy zdecydował się na zwierzęta (choć czy w przypadku kuguchara „decyzja” była odpowiednim słowem?) dlatego, że odczuwał pustkę i samotność, wiedział jednak, że okazały się świetnym na to rozwiązaniem. Może nie wiedział, że ma potrzebę by zapełnić swoje mieszkanie czymś ponad whisky i poutykanymi w każdym kącie kryształowymi popielniczkami, dopóki nie dostrzegł, że życie z Avadą i Kedavrą stało się po prostu... pełniejsze? Starał się nad tym nie zastanawiać, przywołał więc na twarz niewymuszony uśmiech i odpowiedział — Węża... to znaczy chciałbym, ale nie polubi się z Avadą i Kedavrą, więc próbuję przekonać Leonela żeby pozwolił mi trzymać go u siebie. Z marnym skutkiem, jak dotąd. Zupełnie tego nie pojmuję. Wzniósł teatralnie oczy ku sufitowi i gotów był przeciągnąć się z rozleniwienia, puszczając uwagę o odwadze – tudzież jej braku – zupełnie mimo uszu. Prawda była taka, że nie tylko przestała mu się podobać i nie potrafił spojrzeć na nią w ten sam sposób, ale rzeczywiście się bał... głównie o to, że obejdzie się z nią niewłaściwie i coś jej zrobi – cokolwiek, nie znał się przecież na tym nawet odrobinę. Nie kiedy chodziło o ciężarne kobiety. Gdyby była jego stałą partnerką, sprawy miałyby się inaczej, a tak? Niepotrzebne ryzyko, na które nie miał zamiaru sobie pozwolić. — Nie czas? — uniósł pytająco brew, pozerkując z powątpiewaniem na jej brzuch. Jego zdaniem, z całym szacunkiem dla samej Heaven, był absolutnie ogromny i wyglądał, jakby miał pęknąć w dowolnym momencie. — A odchodzą tak od razu? — odgarnął z jej twarzy kilka ciemnych kosmyków, kiedy oparła się o kanapę i zagryzł wargę, nie bardzo wiedząc co powinien zrobić. — Bolało Cię tak już wcześniej? — wstał, przeszedł do połączonej z salonem kuchni i zaczął grzebać po szafkach, choć wiedział, że znajdzie w nich jedynie nieużywaną zastawę, alkohol, kawę i trochę słodyczy na czarną godzinę. — Whisky pewnie nie może być? — zawołał do niej, próbując głupim żartem rozładować jakoś atmosferę. Zaklął pod nosem i napełnił szklankę wodą, którą następnie zaniósł jej do salonu. Potem kazał jej „poczekać jeszcze sekundę” i zniknął w sypialni, gdzie w garderobie ukrył głęboko zamówiony nie tak dawno kociołek oraz kilka najbardziej podstawowych składników. Zabrał to wszystko do salonu, postawił na stoliku i w lepszym świetle przejrzał co takiego tam ma, w głowie naprędce odświeżając dobrze mu przecież niegdyś znane receptury. — Nie mam tego za dużo, ale im prostszy tym lepszy... nie wiemy co jest dobre dla dziecka, no i szybciej się go zrobi. Coś na ból to chyba nie jest dobry pomysł, znieczuli Cię i trudniej Ci będzie obserwować co się dzieje z Twoim organizmem — wplótł palce między kosmyki włosów, myśląc intensywnie. Wpatrywał się z składniki, jakby miał przed sobą najgorsze zło, a wewnątrz wszystko skłaniało go, by znów wepchnął kociołek w najciemniejszy kąt i pozwolił mu tam zarosnąć pajęczynami. Po co w ogóle go kupował? Mógł jeszcze się wycofać, nawet teraz... — Bardzo Cię boli? — spojrzał na nią, chcąc zasugerować jej, że może wcale nic nie jest jej potrzebne. Kto wie, może już przeszło? Ale widział przecież, że nie przeszło i zrobiło mu się jej żal na tyle, że zacisnął dłoń w pięść, nie potrafiąc pojąć czemu musi być zawsze taką tchórzliwą spierdoliną. Ile jeszcze będzie przed wszystkim uciekał? Wziął głęboki, uspokajający wdech. — Spokoju. Eliksir spokoju. Może kiedy się rozluźnisz, zrobi Ci się lepiej... To mówiąc, zabrał wszystko do kuchni, napełnił kociołek odpowiednią ilością wody i postawił go na ogniu, zadając sobie jedno pytanie: „Co ja, do jasnej avady, wyprawiam?”.
Widziała jego reakcję i domyśliła się, że jej słowa były trafniejsze, niż by tego chciał, więc nie zamierzała już go dręczyć drążeniem tematu. Może Nate był wrażliwszy, niż zdawało się na pierwszy rzut oka. W zasadzie zawsze uważała, że trochę tak jest i nawet zastanawiała się, jak ubrać tę myśl, kiedy będzie musiała tłumaczyć się Ezrze z tej niewątpliwej zdrady. A pewnie kiedyś przyjdzie taki dzień, bo doskonale wiedziała, że nie było kłamstwa, które dało się ciągnąć wystarczająco długo. Starała się nie myśleć o tym w kontekście ojca swojego dziecka. Spojrzała na niego niezbyt przyjemnie, kiedy dopytał, czy to na pewno nie ten moment. Sama widziała, że jej brzuch wskazuje na zaawansowaną ciąże, nie musiał jej tego przypominać. Mimo wszystko, do terminu zostało jeszcze trochę czasu i chociaż miała dosyć ciąży, nie sądziła, żeby przedwczesny poród był dobrym rozwiązaniem problemu. - Nie wiem. Nie mam pojęcia, wiem o porodzie tyle, co ty, uwierz - odparła trochę oschle, bo za bardzo ją bolało, żeby miała zdobyć się na miły ton. Cóż, może mogła na ten temat więcej poczytać, ale prawda była taka, że tego nie zrobiła. Standardowo, zwlekała ze wszystkim na ostatnią chwilę i jak się okazało, ostatnia chwila właśnie nadeszła, a ona nie miała pojęcia co z tym zrobić. - Na pewno nie aż tak. Ja pierdole, ała - jęknęła, krzywiąc się mocno, kiedy poczuła kolejny, silny skurcz. Trudno było jej ten ból porównać z czymkolwiek innym, zaryzykowałaby nawet stwierdzeniem, że wolała już zaklęcie, którym niedawno oberwała, niż to. - Możesz mnie nie kusić? - odkrzyknęła z lekkim rozbawieniem, chociaż zdecydowanie nie było jej teraz do śmiechu. Spojrzała na niego trochę nieufnie, kiedy wspomniał o przygotowaniu eliksiru. Prawdę mówiąc, wolała pić to, co wyszło spod jej rąk. Nigdy nie słyszała, żeby Nate specjalnie się tym interesował i wolałaby, żeby tego nie zepsuł, skoro miała to wypić będąc w ciąży. Mimo wszystko spojrzała na niego jakby postradał zmysły, kiedy zapytał, czy bardzo ją boli. Zwijałaby się na tej kanapie, gdyby z tym wielkim brzuchem była w stanie jakkolwiek się zwinąć. - Nie, coś ty, jak ugryzienie komara - pokręciła głową i zaraz znowu zacisnęła mocno zęby, kiedy przyszedł kolejny skurcz. - Spokoju brzmi dobrze. Może ci pomogę? - odchrząknęła, co prawda ledwo siedząc w miejscu, ale jednocześnie woląc mieć jakaś kontrolę nad kociołkiem. Z drugiej strony, eliksir spokoju był tak banalny, że nie powinna się o nic martwić, nawet gdyby mężczyzna był beztalenciem w tej dziedzinie.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Darował sobie komentarz na temat doedukowania się w kwestii stanu, w którym się znajduje. Gówno wiedział na temat ciąży, porodu, a nawet – a może zwłaszcza – wychowywania dziecka, ale od zawsze zewsząd słyszał jakie to wszystko jest trudne. Nie wiedział czy to dobra reakcja, ale jej ignorancja wzbudzała w nim nawet coś na kształt głupiego szacunku. No bo jak bardzo pewną siebie trzeba było być osobą, by podchodzić do spraw tak istotnych z tak ogromną obojętnością. Przeciskanie arbuza przez otwór wielkości cytryny? Łatwizna. Pozostawało mu tylko mieć nadzieję, że panna Dear nie napotka na swojej drodze przeszkody, która uświadomi jej brak wiedzy kiedy będzie już za późno. — Niestety nie, kuszenie zbyt głęboko leży w mojej naturze — odparł, paradoksalnie również również rozbawiony zbudowaną przez siebie atmosferą absurdu. Może głupi żart nie był wcale taki głupi, skoro pomógł im choć odrobinę? Gdyby problem nie trwał dalej, byłby nawet swoistym lekarstwem, ale... no właśnie, Heav może i na moment się uśmiechnęła, ale zaraz znów wykrzywiła się w grymasie, a on pojął, że należy działać. Działał więc, choć czuł się jak dziecko we mgle. Widział jej spojrzenie – to oceniające spojrzenie typowego Deara, który jest przekonany, że sam uwarzy wszystko najlepiej... i paradoksalnie zadziałało ono na niego motywująco. Chciał jej udowodnić – jej, a teraz także i sobie – że potrafi zrobić to dobrze; że wciąż pamięta jakie to uczucie, stać nad parującym kociołkiem. Miała prawo mu nie ufać, sam również z reguły nie brał eliksirów od innych... ale była to rzecz, którą musiał zrobić sam. Pokręcił więc energicznie głową i gestem nakazał jej, by siedziała w miejscu. — Ty siedź, w niczym mi nie pomoże, że pojęczysz mi nad kociołkiem — zarządził, z odmętów szafki wyciągając moździerz, w którym zaczął rozgniatać kamień księżycowy. — Zresztą w Hogsmeade Dearowie nie mają monopolu na eliksiry... całe szczęście — zerknął na nią przelotnie, dokładając do tego niewymuszony uśmiech. płynnym, energicznym ruchem rozdrabniał kamień na proch i po prawdzie nie musiał się nad tym nawet zastanawiać – ręce same za niego działały. Wsypał proszek z kamienia do syropu z ciemiernika i wlał powstałą mieszaninę do wody, która w międzyczasie zaczęła już wrzeć. Teraz w moździerzu wylądował kawałek rogu jednorożca. Był skupiony, ale spokojny. I chyba jeszcze nie docierało do niego jak ogromny czyni tym wszystkim krok.
Nie miała wyboru. Nie piła często cudzych eliksirów, ale teraz była gotowa machnąć na to ręką i wypić wszystko, co jej podstawi i co może jej pomóc. Zastanawiała się, jak będzie wyglądał poród, skoro teraz miała wrażenie, że ból znacznie ją przerasta. A może jednak była niego bliższa, niż sądziła? Oby nie, wolałaby nie rodzić u Nate'a na kanapie, przeszło jej nawet przez myśl, że zupełnie nie miałaby jak wytłumaczyć się z tego Ezrze. Co prawda jej wizyta teraz była niewinna, ale spowodowana wcześniejszymi wydarzeniami, więc trudno byłoby ją inaczej jakkolwiek logicznie uzasadnić. Mimo wszystko czuła, że to jeszcze nie ten moment, a jedynie cierpienie, które pewnie miało przygotowywać ją na najgorsze. Żart faktycznie trochę pomógł, ale ból był zbyt duży, żeby rozbawienie przykryło go na dłuższą chwilę. Starała się uspokajać oddech, ale to nie było takie proste. - Nie wiem, czy to takie szczęście - mruknęła, bo byłą przekonana, że eliksiry z ręki Deara przynajmniej zawsze wychodzą dobrze - czy to jej, jej kuzynki, czy niestety również siostry. Nie ufała jej na wielu płaszczyznach i może eliksiru z jej ręki by nie wypiła, w obawie, że jest tam trucizna, ale wiedziałaby na pewno, że jest uważony perfekcyjnie i wszelkie skutki uboczne są celowe. Mało to pocieszające, ale zawsze. - Nie żebym poganiała, ale zaraz tu zwariuję - rzuciła w kierunku kuchni, zaciskając rękę na swoim udzie przy kolejnym skurczu. Naprawdę potrzebowała czegoś rozluźniającego. Miała nadzieje, że podczas porodu też dostanie coś, co pomoże jej wypchnąć to dziecko, bo póki co to zaczęła mocno zastanawiać się nad porodem innym, niż naturalny, który miała w planach od początku. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że ten moment nie jest stresujący tylko dla niej i nie sądziła, że warzenie w kuchni eliksiru spokoju to przełomowy moment dla Nate'a, dlatego zamiast doceniać poświęcenie, głównie się niecierpliwiła.