C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Niewielkie, dwupokojowe mieszkanie utrzymane w ciemnych barwach, choć urządzone w taki sposób by nie było przytłaczające. Wprawny obserwator może dostrzec, że nie jest ono urządzone przez samego Nathaniela, a pomimo swoich licznych ozdóbek pozostaje nieco zimne i pozbawione duszy. W powietrzu unosi się zapach cytrusów, mięty i papierosowego dymu.
Salon
Jest połączony z kuchnią, a jego okna wychodzą na południe, dzięki czemu w ciągu dnia jest naprawdę jasno. Jest to chyba najprzytulniejsza, a zarazem najczęściej użytkowana część mieszkania; wysokiej jakości, wygodne meble zachęcają by na nich przycupnąć i wziąć do rąk jedną z ustawionych na regale książek albo włuchać się w muzykę płynącą z ustawionego w kącie gramofonu.
Kuchnia
Małą kuchnię od salonu oddziela tylko prosty dębowy blat, przy którym ustawione są wysokie barowe krzesła. Jest to jednocześnie jedyna namiastka jadalni jaką można znaleźć w tym mieszkaniu. Siedząc na sofie, można by obserwować krzątające się po niej osoby, otwierające szafki, ale niestety jest to najrzadziej używana część mieszkania. Legenda głosi, że można w niej znaleźć tylko whisky i kawę.
Łazienka
Zwykła łazienka z całkiem wygodną wanną, dość duża i jasna ze względu na wychodzące na wschód okno.
Sypiania
Jest niewielka, w większości wypełnia ją ogromne, wyjątkowo wygodne łóżko i poza kilkoma ozdobami próżno szukać tu czegoś więcej. Naprzeciwko łóżka znajduje się wejście do niedużej garderoby.
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia Wto 31 Sty 2023 - 21:29, w całości zmieniany 7 razy
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Charakterystyczny trzask aportacji zwiastował pojawienie się Nataniela w mieszkaniu. Zwiastowałby... gdyby ktokolwiek mógł go usłyszeć. Rozległ się wokół, a potem zniknął, pozostał bez echa – dosłownie i w przenośni. Mokry Bloodworth trzymał w objęciach drobniutką, blondwłosą, nieprzytomną prawie-osiemnastolatkę i choć, do jasnej avady, brzmiało to jak szczyt desperacji, w rzeczywistości było niejako aktem bohaterstwa. I co mu po tym, cholera jasna? Mógł udać, że nie widzi jak dziewczyna wpada do jeziora, pójść w swoją stronę i mieć święty spokój. Gdyby tak zrobił, nie stałby teraz na środku swojego salonu, obficie kapiąc wodą na jasny dywan i z przerażeniem dochodząc do wniosku, że nie ma pojęcia co powinien dalej zrobić. Instynktownie zabrał ją stamtąd, gdyż chłód lodowego jeziora i kwietniowego wieczoru nie wydawały mu się okolicznościami sprzyjającymi do udzielania pomocy, teraz jednak nachodziły go wątpliwości – czy był tak szybki jak mu się wydawało? I dlaczego dziewczyna wciąż się nie budziła, mimo że teleportacja wiązała się z nieprzyjemnym uczuciem, który w czystej teorii mógłby zbudzić nawet martwego? Wymamrotał cały szereg przekleństw i bez ociągania ułożył dziewczynę na sofie. Nachylił się i wstrzymał własny oddech, próbując wyczuć czy i ona jest w stanie samodzielnie zaczerpnąć powietrza. Z początku wydawało mu się, że nie, nim jednak zdążył porządnie się wystraszyć, wyczuł słaby oddech, nieznacznie unoszący klatkę piersiową. — Jasna avada. — wymamrotał, prostując się i przeczesując palcami mokre kosmyki włosów. Po co się w to pakował, na co mu to było? Zacisnął powieki, zastanawiając się co powinien zrobić. Pewnie było jej zimno, trzeba było więc wysuszyć jej ubrania; ukucnąwszy przy sofie, wymamrotał pospieszne „silverto”, przystępując do działania. O przykryciu jej kocem rzecz jasna, wcale nie pomyślał, znacznie wykraczało to poza jego umiejętności współodczuwania. Dopiero po chwili spojrzał na twarz niedoszłej (jak miał nadzieję?) topielicy i niemalże parsknął panicznym śmiechem. Merlinie, nie chciało mu się wierzyć, że z odmętów jeziora wyciągnął właśnie ją. Każdego, ale dlaczego akurat ją? Co za niewybredna ironia losu.
Nigdy nie lubiła wody. Nie miała co do tego żadnych jasnych powodów (aż do teraz), ale ona zawsze w jakiś sposób ją odrzucała. Unikała jej jak ognia, a co za tym idzie, nie uczyła się również pływać. Miała wrażenie, że to nie może jej się przydać, w końcu i tak nie wchodziła do środka i starała się trzymać bezpieczny dystans. Jak się okazuje niewystarczająco bezpieczny, ale tego nie przewidziała. To było okropne uczucie. Zupełnie inne niż sobie wyobrażała. W pierwszej chwili, póki jeszcze udawało jej się wyciągnąć głowę na powierzchnie, walczyła o każdy haust powietrza. Nie było szans i czasu na krzyki, zresztą w tamtym momencie nie widziała w nich sensu. To właśnie było najgorsze. W pewnym momencie straciła nadzieje, że uda jej się wybrnąć z tej sytuacji. O własnych siłach nie miała szans, a wokół miało nie być żywej duszy. Ta świadomość paraliżowała ją jeszcze bardziej i sprawiała, że dziewczyna nie wiedziała, czy jest w ogóle sens walczyć. W końcu to tylko wszystko wydłużało i sprawiało więcej bólu. O dziwo ktoś ją złapał. Czuła, że jest w czyichś ramionach, ale tylko chwilę. Nie wiedzieć czemu zaraz zemdlała i całkowicie straciła świadomość. Obudziła się po kilku minutach prób osuszania przez chłopaka. Było jej okropnie zimno, aż zadrżała, kiedy dotarł do niej ten chłód. Co prawda woda nie była lodowata, ale pogoda na zewnątrz pozostawiała wiele do życzenia. Do tego dochodził jeszcze strach, co nie dawało zbyt dobrej mieszanki. - Zimno - mruknęła, nie zdając sobie do końca sprawy gdzie jest. Miała wrażenie, że jest jeszcze zbyt słaba, żeby otworzyć oczy, ale po chwili udało jej się to zrobić bardzo powoli. Bez zrozumienia spojrzała na niewyraźną twarz mężczyzny. Była pewna, że to jakiś obcy człowiek. Dopiero po jakimś czasie, po którym odzyskała trochę rezonu, spojrzała na niego w prawdziwym szoku. - Co ja tu robię? - zmarszczyła nos, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie umiała połączyć faktów i była całkowicie zagubiona. Nie miała pojęcia, czemu nagle jest w mieszkaniu obcego faceta, którego spotkała dwa razy w życiu, w tym na nielegalnym pojedynku. Albo urwał jej się spory kawałek historii, albo jeszcze się nie obudziła. - Co ty tu robisz? - dodała, tego już zupełnie nie rozumiejąc i znowu lekko zadrżała z zimna.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Sam ociekał wodą i delikatnie drżał, wciąż czując chłód nie tyle wody, co kwietniowego, popołudniowego powietrza. O dziwo nie to było jednak najważniejsze, zdawał się zupełnie ignorować samego siebie, skupiając się na leżącej przed nim dziewczynie, która wyglądała przerażająco wręcz spokojnie. Przywykł do tego, że w jego obecności rzucała pełne chęci mordu spojrzenia i krzywiła się w grymasie złości, którą świadomie w niej wywoływał... i prawdę powiedziawszy wolałby oglądać ją teraz właśnie taką. Starał się nie myśleć o tym, że nie ma pojęcia co zrobi kiedy wysuszy ją już całą, skupiał się na swoim zadaniu, jakby to, że jej ubrania i włosy będą suche, miało przywrócić ją do przytomności. Może poniekąd tak było? Zatrzymał się, zatapiając spojrzenie zielonych tęczówek w jej bladej twarzy, skupiając je na wargach, które wymamrotały jedno słowo. Gęste brwi zmarszczyły się, a między nimi utworzyła się pionowa zmarszczka; wiedział, że istnieje zaklęcie rozgrzewające organizm, jednak nigdy nie interesował się magią leczniczą i prawdę powiedziawszy, nie bardzo pamiętał jak ono brzmi. Bałby się zresztą go użyć, nie czując się pewnie w tej dziedzinie – ryzyko, że coś zepsuje było zbyt duże, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że magia lubiła płatać mu ostatnio figle. Wrócił do osuszania jej ubrania, lecz przyglądał jej się uważnie, widząc, że powoli się wybudza. Nie przyznałby się jej do tego, ale poczuł ulgę. Niewerbalnym accio przywołał z sypialni miękki koc, zanim jednak zdążył ją nim przykryć, na spokojnej twarzyczce odbił się głęboki szok. Westchnął cicho, gdyż dotarło do niego, że będzie musiał jej teraz wytłumaczyć nietypową sytuację w jakiej oboje się znaleźli. No bo, cholera, nieprzytomna dziewczyna w mieszkaniu, w którym nie było nikogo innego nie stawiała go w najlepszym świetle. — Postanowiłaś wykąpać się w jeziorze albo targnąć się na swoje życie, cholera wie. — wyjaśnił, drapiąc się po wilgotnym jeszcze nosie. Zacisnął palce na materiału koca i po upływie krótkiej chwili po prostu wepchnął go w jej ramiona. Dość tej dobroci, skoro była przytomna, mogła radzić sobie sama. Wstał z podłogi, odgarniając z czoła mokry kosmyk włosów i uśmiechnął się ironicznie, słysząc jej pytanie. — Mieszkam, wyobraź sobie. Ewentualnie ściągam nieprzytomne uczennice... a może jedno i drugie? — poszedł do kuchni połączonej z salonem i już po chwili słychać było delikatne skrzypienie szafek i stukot szkła. Wziął ze sobą dwie szklanki i butelkę ognistej whisky, i wrócił z tym balastem do salonu, gdzie postawił wszystko na niskim stoliku. Na jej oczach z charakterystycznym dźwiękiem metalowej zakrętki otworzył nieruszaną jeszcze butelkę trunku i napełnił szklanki bursztynową cieczą. Jedną podał jej, sobie natomiast zachował drugą. — Wypij, rozgrzejesz się. — minę miał obojętną, może trochę niesympatyczną, lecz w tonie jego głosu rozbrzmiała troska, o jaką siebie nie podejrzewał i na którą nie potrafił nic poradzić.
Kiedy odpowiedział na jej pierwsze pytanie, powoli zaczęła odtwarzać chaotyczny ciąg zdarzeń. Nie miała pojęcia co podkusiło ją do tego, żeby wejść na to molo i to w takim rozpędzie. Przecież zawsze pilnowała się w okolicy wszelkich tego typu zbiorników. Widocznie trochę za bardzo ucieszyła się na widok pięknego krajobrazu, a przecież jej wystarczyło odrobina nieostrożności, żeby wpakować się w tarapaty. A teraz leżała na kanapie u mężczyzny, którego imienia swoją drogą wciąż nie znała i nie miała nawet pojęcia, czy jest bezpieczny. Może branie udziału w nielegalnych pojedynkach nic nie znaczyło, sama była uczestniczką, ale nie oszukujmy się, to nie było coś co szalenie dobrze świadczyło o człowieku. A on wydawał się być jeszcze wyjątkowo tajemniczy i zamknięty w sobie, co również mogło być sygnałem, że należy zachować ostrożność. Nie dało się ukryć, że u niego w mieszkaniu byłaby całkowicie bezbronna. Trochę się przez to spięła, ale starała się jak mogła nie okazać nerwów. - To przez to głupie, śliskie molo - mruknęła, bez wahania biorą od niego koc i opatulając się nim najszczelniej jak tylko mogła. Na szczęście jej ciało powoli zaczynało się rozgrzewać. Omal nie przewróciła oczami, widząc ten jego uśmiech. Czy on miał to przylepione do twarzy? - Czemu mnie tu zabrałeś? - pokręciła głową, chociaż odpowiedź na to pytanie była dość oczywista. Mimo wszystko niepewność dziewczyny trochę wzrosła i nie podobał jej się ten obcy teren. Kiedy obijał się w kuchni, była pewna, że poszedł zaparzyć herbatę. Jak się jednak okazało wrócił z trochę innym napojem, być może bardziej skutecznym. Mimo wszystko uniosła brew. - Myślałam, że rozgrzewać najlepiej się ciepłymi rzeczami, ale skoro tak mówisz - stwierdziła i wzięła łyka trunku. Delikatnie się skrzywiła w pierwszej chwili, ale już przy drugim łyku przywykła do cierpkiego smaku. W zasadzie wolała alkohol w takim wydaniu, niż w słodkim drinku, ale zawsze na początku ten dziwny posmak był pewnego rodzaju zaskoczeniem, szczególnie dla kogoś, kto pił alkohol tak rzadko, jak Emily. - Że akurat ty się tam kręci... - ucięła nagle, kiedy dotarła do niej cała ta sytuacja. Zupełnie jak w ten przepowiedni Asa, prawda? "Upadek" a potem ratunek kogoś, po kim kompletnie by się tego nie spodziewała. Mógł dostrzec sporą konsternacje na jej twarzy, bo Emily raczej nie wierzyła w takie rzeczy. Nagle coś do niej dotarło i wyraz jej twarzy natychmiast się zmienił. - Czekaj, gdzie mój zeszyt? Wziąłeś go? - miała ogromną nadzieje, że nie został na tamtym pomoście przemoczony, bo nawet gdyby tam wróciła nie byłoby już pewnie czego ratować. W perspektywie tego co wydarzyło się przed chwilą była to dziwna obawa (bądź co bądź to był tylko głupi zeszyt), ale dla dziewczyny przedstawiał ogromną wartość sentymentalną, nawet nie te rysunki same w sobie, ale właśnie ten notatnik, który nie był przypadkowy. Nie mniej wymaganie od chłopaka, który dopiero uratował jej życie, żeby myślał jeszcze o tym co miała przy sobie było dość roszczeniowe.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Uniósł brew, całym sobą zdając się pytać czy to aby na pewno to właśnie molo było głupie, nie powiedział tego jednak na głos, dając jej duże pole do swobodnej interpretacji. — Och, no nie wiem, jak pytałem Cię o zdanie to nie byłaś zbyt rozmowna więc zadecydowałem za Ciebie. — stwierdził, ociekając ironią do tego stopnia, że gdyby go porządnie ścisnąć, wyszłaby pewnie cała fiolka najczystszej jej esencji. Najwyraźniej nic a nic nie pamiętała z momentu jak ją wyciągał, co tylko potwierdzało jego teorię, że przez cały ten czas była nieprzytomna i w istocie zdążył w ostatnim momencie. Gdyby nie czekał na molo, przyglądając się temu widowisku, pewnie nie musiałby targać jej do mieszkania. To nie tak, że żałował, broń Merlinie, miał wszak dobry powód swojego ociągania – a był nim ledwo co odpalony papieros, którego żal było mu zmoczyć. Przez moment można było dostrzec w nim konsternację, swego rodzaju zwątpienie i zaskoczenie wyraźnie sięgające zielonych tęczówek. Zaskoczyła go, bowiem zupełnie nie pomyślał o tym, że mógłby dać jej po prostu coś ciepłego. Lekko opadł na jeden z foteli. — Nie mam... herbaty ani nic. Chcesz kawy? — zmarszczył brwi kiedy usłyszał własne słowa. Brytyjczyk z krwi i kości nie miał w domu ani listka herbaty, jedynie duże ilości alkoholu i kawy, którą pił hektolitrami. Gdyby ojciec to widział, pewnie zastanawiałby się czy rzeczywiście są ze sobą spokrewnieni. Podniósł wypełnione bursztynowym płynem szkło do warg i bez najmniejszego grymasu wypił duszkiem całą jego zawartość. Odetchnął ni to z ulgi, ni to z przyjemności, przymrużył nieco powieki, ciesząc się rozchodzącym się po jego ciele ciepłem i napełnił szklankę na nowo, gdyż bez wątpienia nie miała to być ostatnia tego wieczoru. Dzień jak co dzień. — Zabawne, to samo sobie pomyślałem. Już lepiej byłoby wyciągnąć inferiusa, pewnie okazałby choć odrobinę wdzięczności. — powiedział i mimo wszystko pozwolił kącikowi ust na drgnięcie zdradzające skrywane rozbawienie. Nie zależało mu na podziękowaniach i zaszczytach, nie lubił być bohaterem. Już jakiś czas temu, kiedy pomógł innej dziewczynie na Nokturnie, doszedł do wniosku, że takie zachowania tylko go męczą. Chętnie do resztek wypleniłby z siebie ten odruch, lecz on jakimś cudem tkwił w nim usilnie i nie chciał odpuścić, odzywając się w najmniej spodziewanych i upragnionych momentach. I co z tego miał? Niespodziewanego gościa we własnym domu, do resztek mokrą sofę i ociekające wodą ubranie, przez które niewątpliwie mógł nabawić się przeziębienia. — Co? — zaintrygował go wyraz jej twarzy; zaintrygował go do tego stopnia, że pozwolił sobie uchylić maskę, zdradzając żywe zainteresowanie. Nawet pochylił się w jej stronę, opierając łokcie o uda i oplatając długimi, szczupłymi palcami gładki, okrągły kształt szklanki. Nie podobało mu się to, że odbiegła od tematu, który go zainteresował, że wracała myślami do tamtego notatnika. Chciał wiedzieć co ją tak zdziwiło. Odstawił szklankę na stolik, po czym wyciągnął rękę i po chwili znajdował się w nim mokry zeszyt przywołany niewerbalnym zaklęciem. Kolejny ruch nadgarstka w absolutnej ciszy, a kartki zupełnie wyschły – choć były nieco pomarszczone. Bez wahania zajrzał do środka, nie przejmując się tym, że być może właśnie narusza prywatność dziewczyny. Chciał się przebrać, lecz chęć wyciągnięcia z niej informacji przeważała, siedział więc, starając się nie pokazywać jak bardzo jego mu zimno i niekomfortowo. Uparty jak osioł. Po pobieżnym przejrzeniu zeszytu, zamknął go, lecz nie wypuszczał z ręki – czekał.
Przewróciła teatralnie oczami na słowa chłopaka. Dopiero dochodziła do siebie i odnajdowała się w sytuacji, nie wszystkie jej pytania musiały być od razu niesamowicie logiczne, nie? Trzeba było przyznać, że jego decyzja była dość rozsądna. Na dworze było naprawdę zimno a ona nie wyglądała najlepiej, więc spokój i przyjemna temperatura otoczenia były wskazane. A jednak trudno jej się było rozluźnić w tym miejscu i nie do końca czuła się komfortowo z decyzją chłopaka. Rozejrzała się po mieszkaniu, które było urządzone całkiem ładnie, można nawet powiedzieć, że dość przytulnie. Nie wyglądało to na dom ewentualnego psychopaty, ale z drugiej strony, skąd miała wiedzieć, jak oni mieszkali? - Nie, to jest okej - zaśmiała się, widząc jego minę. Zupełnie, jakby pytała o nie wiadomo jak rzadki napój, a nie o coś, co znajdowało się niemal w każdym normalnym domu. Pewnie nawet częściej niż whisky. Najwidoczniej u niego priorytety były trochę inne, co Rowle w zupełności wystarczało, bo ta metoda także była skuteczna i w dodatku przyjemna. Pewnie więcej myśli poświęciłaby dziwnemu zbiegowi okoliczności, ale też odpowiedzi chłopaka apropo jej wdzięczności (którą faktycznie, mogła okazać chociaż w jakimś stopniu), jednak skupienie tak gwałtownie przeniosło się na zeszyt, że zostawiła na razie tamten temat w spokoju. Z ulgą zauważyła, że udało mu się ocalić także jej notatnik. Naprawdę jej na nim zależało i chociaż był teraz w trochę gorszym stanie, cieszyła się, że całkowicie go nie straciła. Kiedy po niego sięgnął była pewna, że po prostu jej go przekaże, ale zamiast tego bezczelnie otworzył i zaczął oglądać wszystko bez pytania. - Ej! Oddawaj, złodzieju! Cudze listy też czytasz? To są prywatne sprawy - obruszyła się natychmiast, piorunując go wzrokiem i aż podnosząc się lekko z kanapy. Przynajmniej powoli wracały jej siły, to było coś. Nie dość, że zamiast przekazać jej własność od razu, spojrzał do środka, to jeszcze po zakończeniu dalej trzymał go przy sobie i nigdzie mu się nie spieszyło. Spojrzała na niego wyczekująco, marszcząc nos i sięgając ręką w tamtym kierunku. - Zamierzasz mi to dać, czy będziesz tak stał do jutra? - ta drobnostka szybko wyprowadziła ją z równowagi, chociaż ciężko było powiedzieć, czy chodziło niedopuszczalne zachowanie Nate'a, czy o to, że nie czuła się pewnie, kiedy w posiadaniu jej zeszytu był ktoś inny. To była dla niej zdecydowanie zbyt cenna rzecz, żeby tracić nad nią kontrolę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Obiektywnie rzecz ujmując, rzeczywiście logika nie byłą tą cechą, którą odznaczali się ludzie tyle co uratowani przed śmiercią w odmętach jeziora. Nathaniel pewnie nawet zdawał sobie z tego sprawę, ale, cóż, miał to w głębokim poważaniu, uznając, że skoro zadał sobie trud by jej pomóc, może teraz wymagać od niej czego tylko będzie chciał, w tym myślenia, bo głupota była tym, co niezmiernie go w ludziach irytowało. Dziewczyna zdążyła go przekonać, że ma co nieco w głowie, dlatego wobec niej poprzeczka była znacznie wyżej zawieszona. Bawiło go jej święte oburzenie. Ba, cała ta sytuacja wywoływała w nim niemałe rozbawienie. — Złodziej? Tylko patrzę. — kącik jego ust powędrował nieco wyżej, dając sugestię, że w nosie miał to co o nim aktualnie myślała. Gdyby odczuł taką potrzebę, pewnie bez wahania zatopiłby się w lekturze cudzej korespondencji. Bo cóż go to obchodziło? Rzeczy cennych powinno się pilnować, a jeśli coś trafiało w jego ręce, miał prawo aby się z tym zapoznać. Z niewielkim zainteresowaniem oglądał szkice – czyżby miał do czynienia z artystką? Niektóre były niezłe, tak mu się przynajmniej wydawało, bowiem nigdy nie miał wiele wspólnego ze sztuką. Nie dał tego po sobie poznać, rzecz jasna, nie chodziło mu przecież o to żeby zrobiło jej się miło. Nie, on po prostu domagał się informacji. Wstał, gotów skorzystać z dzielącej ich różnicy wzrostu aby uniemożliwić jej odebranie swojej własności. — Zamierzam, ale nie za darmo. Na początek powiesz mi co Cię tak zdziwiło i przekonamy się czy to wystarczająca cena. Choć szczerze w to wątpię, więc zacznij się już zastanawiać. Wciąż ściskając dziennik w jednej ręce, odłożył różdżkę na wysoki blat oddzielający kuchnię od salonu i sięgnął do guzików mokrej koszuli, odpinając je zręcznie. Starał się przy tym nie spoglądać na dziewczynę, bo był zupełnie pewien, że wyglądałby wówczas jak stuprocentowy zboczeniec. Zsunął biały materiał z ramion, wrzucił mokre ubranie do łazienki i zniknął za drzwiami sypialni, by tam naprędce przebrać się w coś wygodniejszego... i przede wszystkim suchszego. Powrócił do dziewczyny w czarnej koszulce i jeansach, napił się whisky z porzuconej na dłuższą chwilę szklaneczki i spojrzał na nią wyczekująco. — To jak będzie?
Ten notatnik był dla Emily jak pamiętnik, na szczęście nie pisany słowami, tylko rysunkami, a co za tym idzie nie taki jednoznaczny, ale jednak bardzo osobisty. Rysowała tam nie tylko krajobrazy, które na ogół nie były przypadkowe, ale również osoby, które czuła, że z jakiegoś powodu powinna tam umieścić. Co prawda Rowle potrafiła wziąć się za rysowanie wszystkiego, co akurat wydało jej się interesujące, ale na ogół robiła to w jakichś innych zeszytach, a ten zachowywała na szczególne, ważne dla siebie rysunki. W dodatku notatnik należał do jej mamy, co udawała, że jest kompletnie bez znaczenia, ale jednak niósł dla niej jakąś wartość sentymentalną, nawet jeśli to wypierała. A teraz jakiś obcy człowiek po prostu trzymał go w swoich łapach, całkowicie nie szanując jej intymności. Fuknęła na niego zła i wyciągnęła bardziej rękę, próbując wyrwać mu swoją własność, ale nie było to takie proste. Omal się nie zapowietrzyła zirytowana, kiedy zażądał czegoś w zamian za coś, co przecież należało do niej. Jak śmiał? Gdyby wzrok mógł zabijać, Emily byłaby jedyną przytomną osobą w tym mieszkaniu. Założyła ręce na piersi, mając świadomość, że jeżeli będzie chciał, to wyciągnie rękę na tyle wysoko, że dziewczyna w życiu do niego nie doskoczy, więc nawet nie zamierzała mu dawać tej satysfakcji próbując. - Nie dam się szantażować. Masz mi to oddać - powiedziała, naprawdę starając się brzmieć groźnie, chociaż niewiele z tego wychodziło. Chłopak zamiast skupić się na cofnięciu swojej podłej kradzieży po prostu sobie poszedł i zaczął się rozbierać na drugim końcu pokoju. To pewnie byłby dobry moment, żeby wykorzystać zmniejszoną czujność i odbić swoją własność, ale Emily prędzej spaliłaby się ze wstydu niż teraz tam podeszła. Mimowolnie jej wzrok na chwilę powędrował za chłopakiem i zdała sobie sprawę co wyprawia, kiedy zniknął za drzwiami. Potrząsnęła aż głową i usiadła zrezygnowana na kanapie. - Niech ci będzie. Po prostu przypomniałam sobie, że na wróżbiarstwie mój kolega przepowiedział mi, że skądś spadnę i złapie mnie ktoś, po kim bym się tego nie spodziewała. Ale nie wierze w takie głupoty, to tylko zbieg okoliczności. A teraz zwróć mi to w tej chwili - powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu, mając nadzieje, że ta, szczerze mówiąc mało interesująca informacja, wystarczy.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Chyba nie była świadoma tego jak bardzo była urocza kiedy się denerwowała. W ten niemalże dziecięcy sposób, fukając na niego i parskając, i wyciągając ręce po coś, co miało pozostać poza jej zasięgiem tak długo jak tylko on sobie tego zażyczy. Choć raz w jej obecności był panem całej sytuacji, choć raz wziął nad nią górę (dosłownie i w przenośni) i nie dał się zbić z tropu. Bo trzeba przyznać, że do tej pory zdarzyło mu się to już kilka razy. Zatrzymał się na moment, tuż po rozpięciu ostatniego guzika koszuli i podniósł na nią wzrok, słysząc jej groźbę. Wykrzywił wargi, próbując się powstrzymać, ale już po chwili zarówno w salonie, jak i w kuchni dało się słyszeć jego śmiech. Rozbawiony, przymrużył nieco oczy. — To chodź tu i weź go sobie. — zakpił z niej wyraźnie, gdyż widział, że fragmenty nagiej skóry wyzierające zza rozpiętej koszuli zbijają ją z tropu. On sam nie miał najmniejszego problemu z rozbieraniem się w obecności innych osób, jedynie wizja zaskarżającej go o molestowanie dziewczyny sprawiała, że nie zachowywał się bardziej swobodnie. Był zresztą w swoim własnym mieszkaniu i nawet jeśli zazwyczaj traktował je bardziej jak hotel, aniżeli dom jako taki, czuł się w nim zupełnie komfortowo. Wziął leżącą na kominku paczkę błękitnych gryfów, wyciągnął jednego, odpalił go mugolską, awaryjną zapalniczką i w razie gdyby i ona chciała zapalić, położył ją wraz z papierosami na stoliku. Z wyraźną ulgą zaciągnął się głęboko, ciesząc się znanym mu dobrze, ostrym smakiem, w pomieszczeniu zaś poniósł się zapach mięty – a może był tu wyczuwalny przez cały ten czas? Usiadł wygodnie w fotelu, słuchając jej odpowiedzi. — Czyli nie wierzysz w przeznaczenie? — zapytał tuż po wypuszczeniu w przestrzeń kolejnej chmurki dymu — To dobrze, bo szlag by mnie trafił gdybyś mi teraz chciała powiedzieć, że jesteśmy odtąd jakkolwiek powiązani. — może było w jego słowach ciut nadgorliwości? Nie był tego do końca świadom, lecz widać było, że nie jest co do tego przekonany. Najpierw ten dziwaczny pojedynek, potem niespodziewane spotkanie w odległości jednego korytarza od miejsca jego pracy, a teraz jeszcze to – uratowanie jej życia tuż po przepowiedni jakiegoś chłopaczka, zapewne w jej wieku. Los porządnie sobie z nich igrał, a on nie lubił gdy cokolwiek wymykało się spod jego kontroli. Postukał palcami w okładkę zeszytu, zaciągając się znów niosącym spokój dymem. — Okej, powiedzmy, że prawie mi to wystarcza... ale powinnaś się lepiej postarać. Mam propozycję – zagrajmy o to w karty. — wstał, strącił popiół do kryształowej popielniczki i z jednej z szafek wyciągnął talię tarota. Odwrócił się ku niej i pokazał jej co takiego trzyma w ręce. — Dureń? Do pięciu. Osobiście lubił grę w Krwawego Barona, lecz i tym razem wykazał się niejaką ignoracją – być może wobec jej wieku – wybierając pozornie łatwiejszą grę. Przysunął jeden z foteli bliżej stolika i zrobił na nim trochę miejsca. Uzyskawszy jej zgodę, przetasował i rozdał karty, a następnie wyłożył na stół pierwszą z nich... a ta przegrała sromotnie. Jego ubrania zamieniły się w łachmany, a on skrzywił się na ten widok. — Pierdolę to. — niewiele się zastanawiając, ściągnął z siebie wynędzniały nagle t-shirt, szczerze woląc już grać półnago – zawsze był zwolennikiem schludnego wyglądu i łachmany sprawiały mu duży dyskomfort. Popatrzył na dziewczynę, dopalił swojego papierosa i wychylił zawartość drugiej szklanki, ponownie ją uzupełniając... ...gdyż bez wątpienia nie miała to być ostatnia tego wieczoru. Dzień jak co dzień.
1, pustelnik
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia Pon 15 Kwi 2019 - 0:52, w całości zmieniany 1 raz
Dobrze wiedział, że nie podejdzie do niego w tej chwili i jeszcze złośliwie się z niej nabijał. Emily zacisnęła zęby w złości, starając się powstrzymać przed komentarzem. No i po co pchała się na to molo? Nie dość, że prawie utonęła, to jeszcze skończyła w obcym mieszkaniu, bez swojego notatnika i była zdana na łaskę nowo poznanego nieprzyjaciela. Miała bardzo sceptyczne podejście do wróżbiarstwa, jednak trzeba było przyznać, że sytuacja była co najmniej dziwna. Nie sam "upadek", bo to było u niej codziennością, ale fakt, że trafiło akurat na niego. Pojedynek, ministerstwo, teraz to? Jak na dwie osoby, które życiowo nie miały ze sobą nic wspólnego (on pracował w ministerstwie, więc mógł co najwyżej znać jej ojca, a ona chodziła wciąż do szkoły) i w dodatku nie przepadały za sobą widywali się w ostatnim czasie zaskakująco często. O ile pojedynek, czy ministerstwo miało jeszcze trochę sensu, to nagłe pojawienie się obok siebie na totalnym pustkowiu tuż po takiej przepowiedni, mimowolnie prowokowało do przyjęcia tezy, że może jednak coś jest w tej dziedzinie magii. - Nie, za to wierzę w złośliwość losu i w to, że ktoś kto kieruje zdarzeniami na tym świecie nienawidzi mnie wyjątkowo mocno - mruknęła pod nosem, uważając tę teorię za niesamowicie wiarygodną. Naprawdę, aż trudno było uwierzyć, że to przypadek kierował sytuacjami w życiu Emily, one były stanowczo zbyt perfidne. Chciała powiedzieć, że nie zamierza przystawać na żadne propozycję, kiedy nagle chłopak zaproponował jej ulubioną grę. Zresztą, mniejsza, że uwielbiała durnia samego w sobie. Kochała rywalizację, wszystkie karcianki, wszystkie rozgrywki, zakłady, to była jej ogromna słabość. Oczy jej się aż świeciły na myśl o tym, a nie dało się ukryć, że z kimś kogo nie darzyła sympatią mogło to być jeszcze ciekawiej. Nawet pomijając fakt, że nie miała wyboru, jeżeli chciała zdobyć zeszyt z powrotem, to i tak pewnie by się zgodziła. Można było po niej poznać, że natychmiast się ożywiła i wszystko w niej wskazywała na to, że jest całkowicie za. - Zgoda, oby twoja duma wytrzymała kolejną porażkę - uśmiechnęła się i usiadła naprzeciwko niego. Sięgnęła karty, mimowolnie przegryzając wargę. Zestresowała się, wiedziała jakie potrafią być efekty durnia i nie wszystkich chciała doświadczać w jego obecności. A jeszcze stawka za przegraną była dla niej wyjątkowo duża. Odetchnęła z ulgą, kiedy to on przegrał pierwszą rundę. Uśmiechnęła się złośliwie, kiedy jego ubrania przemieniły się w kiepskiej jakości szmaty, ale zaraz wyraz jej twarzy się zmienił, pojawiło się zagubienie, kiedy chłopak postanowił zdjąć koszulkę. Cóż, Rowle była bardzo niewinna, oglądanie facetów bez koszulek nie było dla niej codziennością, więc na jej policzki wypłynął lekki rumieniec, nad którym z całych sił starała się zapanować. - Emm, będzie ci zimno - podsunęła, mając nadzieje, że chłopak nie zamierza spędzić tak całej gry. Przed kolejną rundą wzięła sporego łyka alkoholu i znowu spojrzała na swoje karty. Tym razem nie było za ciekawie, to ona przegrała i to jeszcze z diabłem, który przyprawił jej uszy, trochę futerka i ogon. Skrzywiła się w duchu na samą myśl, że chłopak na pewno uzna to za świetną okazję do nabijania się. Lekkie rumieńce, które wciąż znajdowały się na twarzy dziewczyny z pewnością ciekawie uzupełniały strój.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Skinął nieznacznie głową, niechętnie przyznając jej rację. Jeśli był ktoś, kto kierował ich losami, musiał właśnie wybornie się bawić. I choć nie miał nic przeciwko porządnym dawkom czystej rozrywki, byłby wdzięczny gdyby wspomniana siła wyższa dała sobie w końcu spokój. — Żebyś się nie zdziwiła. — odparł, choć sam wcale nie był tak pewny swego, na jakiego starał się wyglądać. Dziewczyna miała dość nietypową właściwość – niczym czarnomagiczny artefakt ściągała na niego nieprzerwanego pecha i to, że raz na jakiś czas udawało mu się złamać jej rękę wynikało chyba tylko z umiejętności, w które nie zdążył jeszcze zwątpić. Jego duma była elastyczna, zazwyczaj zadzierał nosa, co wynikało zarówno z wysokiego urodzenia i statusu majątkowego, jak i odebranego przezeń wychowania, a mimo to potrafił zacisnąć zęby i robić to co do niego należy kiedy rzeczywiście zaszła taka potrzeba. Wystarczyło spojrzeć na liczne niedogodności jakie spotykały go w pracy... mimo szczerej nienawiści, nigdy nie okazał szefowi braku należytego szacunku, a wszystko to przez świadomość, że dosięgnie jego stanowiska szybciej niż ten się tego spodziewa. Mścił się na zimno i lubował się w dalekosiężnych, złożonych planach działania. Myśl o celu sprawiała, że stawał się mniej czuły na drogę, która do niego prowadziła. W tym momencie jego celem było... cóż właściwie? Zirytowanie dziewczyny, która nieszczęśliwie wpadła w jego łapska? Najwyraźniej. Może chciał ją tu zatrzymać? Paradoksalnie zaczynał odczuwać wobec niej nić sympatii, nawet jeśli okazywał to w nietypowy sposób. Właściwie sam już nie do końca pojmował czego tak naprawdę chciał i jakie były jego motywy. Na szczęście nie była pod tym względem nazbyt dociekliwa. Widział, że lubiła grę w durnia i najwyraźniej była całkiem pewna swojego zwycięstwa, on jednak nie zamierzał odpuszczać ani się zniechęcać. Był już całkiem rozluźniony, alkohol i nikotyna robiły swoje, pozwalając mu na czystą rozrywkę jaką czerpał z dręczenia dziewczyny trzymanym w ręku zeszytem. — Nieistotne — mruknął, bo choć w istocie temperatura mieszkania nie była wystarczająco wysoka aby komfortowo poruszać się w nim bez ubrania, nie zamierzał nawet patrzeć na tę szmatę, którą zrzucił z siebie przed momentem. Podniósł na nią wzrok i dopiero wówczas dojrzał zdobiące jej policzki rumieńce, łagodne, lecz mimo wszystko widoczne. Minę miał wyraźnie rozbawioną. — za to Tobie zdecydowanie będzie cieplej. Jak gdyby nigdy nic, położył swoją kartę, a wynik tej potyczki był co najmniej zadowalający. — Oh là là! — nie potrafił darować sobie tej frazy, widząc wdzianko jakie przybrała. Różki, ogonek i futerko w połączeniu z rumieńcami w istocie dawały przekomiczny efekt, rodem z fantazji co poniektórych osób. Nie był przekonany czy zaliczał się do tej grupy – chyba wolał ją w normalnej postaci, bo choć miała dziecinną buzię, była naprawdę przyjemną dla oka dziewczyną. — Dobrze, że masz, jak to ujęłaś, prawie-osiemnaście lat, bo nie wiem jak miałbym wytłumaczyć się magomilicji. Wyłożył na stół kolejną kartę, a szczęście znów było po jego stronie. Cholerny los chyba w końcu się odwrócił, może to on miał teraz przynosić pecha jej? Wcale nie narzekałby na taki obrót sytuacji. — A czy Twoja duma zniesie nie tylko porażkę, ale i utratę własności? — uniósł brew, patrząc na pląsy jakie przed nim odstawiała. O Salazarze, gdyby ktoś teraz ich zobaczył, za nic w świecie nie udałoby im się z tego wytłumaczyć – ani jemu, ani jej. No bo jak wyjaśnić to, że zarumieniona diabliczka tańczy przed półnagim, rozwalonym w fotelu mężczyzną, którego ewidentnie to cieszy? — Nie zniosę tego na trzeźwo. — mruknął, wychylając duszkiem trzecią szklaneczkę.
Skutecznie udało mu się zbić ją z tropu. Nie spodziewała się, że po prostu zdejmie nieodpowiadającą mu część stroju. Nie miała pojęcia, gdzie podziać wzrok, dziwnie jej było patrzeć prosto na niego, a jednak siedzieli na przeciwko i grali w grę, więc o ile nie zamierzała mieć wzroku bez przerwy wlepionego w karty, to nie miała zbyt dużego pola do popisu. On oczywiście musiał dostrzec jej zmieszanie, co nie pomagało jej przywyknąć do sytuacji. Po słowach chłopaka spojrzała na niego nieprzyjemnie, ale faktycznie, rozgrzane policzki sprawiły, że natychmiast zrobiło jej się gorąco. Nie podobało jej się, że mają tak spędzić resztę gry i teraz miała jedynie nadzieje, że będzie ona krótka. W dodatku ten strój, który pojawił się po chwili... Rowle miała wrażenie, że zaraz spali się ze wstydu. Nie trzeba wspominać że speszyła ją reakcja chłopaka, nawet jeśli wiedziała, jak bardzo celowe to wszystko było i jak bardzo właśnie na to liczył. - Cicho bądź - syknęła zła, starając się pozbyć tych głupich rogów, ale prawdę mówiąc wiedziała, że do końca gry jest na nie skazana. Oby ten pech był tylko chwilowy, bo ta jedna forma upokorzenia była dla niej wystarczająca. Wolałaby teraz pośmiać się z niego, a nie odwrotnie. - A co, często cię odwiedzają? Wcale bym się nie zdziwiła... - jęknęła, widząc kolejne karty. To była absolutnie ta najgorsza i najbardziej znienawidzona przez Emily. Poza kartą wywołującą efekt amortencji, to właśnie tej nie chciała ujrzeć w tej grze najbardziej. Przynajmniej nie po swojej stronie stołu. To było o tyle strasznie, że ona naprawdę nienawidziła tańczyć. Nigdy tego nie robiła, a na imprezach prawie zawsze podpierała ściany. Jedynym wyjątkiem była zbiórka gryfonów, na której wypiła drinka z jakimś dziwnym efektem. Nie była w stanie nad tym zapanować. Chłopak miał przed sobą właśnie pląsającego diabełka i z boku musiało to wyglądać naprawdę okropnie - jedyny plus całej sytuacji był właśnie taki, że sama nie musiała tego oglądać. Przymknęła oczy zażenowana. - Nie denerwuj mnie bardziej niż jestem, bo zaraz powtórzymy pojedynek i może nawet różdżki nie będą potrzebne - pokręciła głową i sama nalała sobie whisky. Merlinie, wdzięczność wobec tego, że chłopak jednak nie przyniósł herbaty, była nie do opisania. Wypiła drinka jednym haustem, wciąż zabawnie potańcując. Jak najszybciej przeszła do kolejnej rundy, którą niestety również przegrała. Tym razem straciła rękę, na co biorąc pod uwagę poprzednie efekty, właśnie machnełą ręką. Pewnie bardziej zaboli to chłopaka, bo szklanka upadła na ziemie i cała zawartość trafiła na podłogę. W sumie, jej też się to nie spodobało, bo ten napój był jedynym ratunkiem. Mimo wszystko bardziej martwiło ją, że coraz bardziej zbliżała się do przegranej.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Roześmiał się, niechętnie dochodząc do wniosku, że naprawdę dobrze się bawi; nie był pewien czy z nią, czy raczej jej kosztem, lecz w gruncie rzeczy nie miało to dla niego większego znaczenia. Jeśli już coś się miało liczyć to to, że punktem wspólnych obu tych możliwości było jej towarzystwo. Nie spodziewał się, że panna Prawie-Osiemnastoletnia-Topielica-Ze-Złamaną-Ręką (tak zaczął nazywać ją w myślach z braku znajomości jej faktycznego imienia) wprawi go w tak dobry nastrój i to przy jedynie trzech wypitych szklaneczkach alkoholu. Prawdopodobnie była to relacja jednostronna, wnioskując po czerwieniejącej się coraz intensywniej twarzy i zagniewanym tonie, którym nakazywała mu ciszę. — Powiedzmy, że mam dość niesfornych sąsiadów — odparł, samemu do końca nie wiedząc czy ma na myśli tych z dołu, którzy nieustannie imprezowali, czy może tego chłopaka z góry, który, choć zachowywał się cicho, miał w sobie coś niepokojącego (a skoro twierdził tak sam Nathaniel, może rzeczywiście coś w tym było). Nie wchodził z żadnym z nich w bliższe relacje, nie obchodziło go ich życie i sam również wolał pozostać tajemnicą. Nie wspominając o tym, że najczęściej wychodził stąd o świcie, a wracał późnym wieczorem; zdecydowanie nie był typem domatora. Nathaniel wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, który było jej dane zobaczyć chyba pierwszy raz odkąd los zdecydował, że będą się na siebie natykać. Rozsiadł się wygodnie, rozkoszując się widowiskiem jakie mu chcąc-nie chcąc zafundowała. Nie spodziewał się, że może obejrzeć podobny występ, nie ruszając się o krok poza teren własnego mieszkania. Przejął z jej rąk butelkę alkoholu, napełniając po raz czwarty swoją szklankę. Nie miał pod tym względem umiaru, choć sam chyba nie był tego w pełni świadom. Kolejna karta była już czystą formalnością, Nate czuł w kościach, że szczęście znowu jest po jego stronie, nie powstrzymał się więc przed pełnym złośliwości uśmiechem kiedy wyłożył na stół swoją „moc”, choć wówczas nie wiedział nawet czy aby na pewno ma rację. Miał, jak się okazało, co przyniosło mu tym większą satysfakcję. — Mam przez to rozumieć, że chcesz się na mnie rzucić? Właściwie mogłem się tego spodziewać po Twojej reakcji. Wiesz gdzie jest sypialnia. — spojrzał na nią – przeciągle, wyzywająco, jakby chciał doprowadzić dziewczynę do ostatecznego wrzenia, nieważne czy ze złości, czy zgoła innych powodów. Zmierzył wzrokiem jej pokrytą futerkiem sylwetkę i zmarszczył brwi, widząc, że jej ręka zniknęła, a szklanka pełna whisky spadła na podłogę, wychlustując zawartość i rozbijając się na kilka ostrych kawałków. — Tylko nie to... cholera. — jęknął niemalże płaczliwie, z przerażeniem patrząc na ten bałagan. Zresztą chrzanić sprzątanie, tu właśnie doszło to poważnej tragedii! Przez kilka chwil rozważał czy nie dałoby się jakoś wypić rozlanego trunku i gdyby były to ostatnie łyki whisky jakie miał w swoim posiadaniu, pewnie nawet by to zrobił. Na szczęście jego zapasy były dość... pokaźne. Marudząc wciąż pod nosem, wyciągnął kolejną kartę, pusząc się mimo wszystko, gdyż zwycięstwo było coraz bliżej. I w tym momencie opuściło go jego szczęście, bo jego mag przegrał ze sprawiedliwością dziewczyny, wybuchając mu prosto w... tors. Sadzą pokryły się jego ramiona, obojczyki, część klatki piersiowej, a nawet policzki; jeden z nich przetarł wierzchem dłoni, nieświadomie jeszcze mocniej rozmazując czerń na twarzy. — Jasna avada... — zaklął nie za głośno, czując, że pieką go... sutki. Takie były najwyraźniej konsekwencje rozbierania się przed dziewczynami, które sobie tego nie życzyły. Poparzenia nie były może groźne, lecz zdecydowanie nieprzyjemne. Grał jednak dalej, kolejna karta przegrała, cholerne szczęście odwróciło się od niego na amen. A mogli grać do trzech żyć, wówczas cieszyłby się już wygraną. Przed nim pojawił się eliksir, a on sięgnął po niego niechętnie. Nie czuł się dobrze z piciem nieznanych mikstur, nie potrafił nic poradzić na powracające wspomnienia. Roześmiana Alicia, pijąca Alicia, martwa Alicia. Przymknął powieki, próbując pozbyć się nagłego obrazu ze swojej głowy, a kiedy otworzył je znowu, nałożył na twarz standardową maskę – ironiczną, uśmiechniętą w ten charakterystyczny, cholernie irytujący sposób. — Twoje zdrowie — Wziął wdech i wypił eliksir; poczuł się dziwnie i nie trzeba było długo czekać na widoczne skutki jego działania. Skóra jego ramion pokryła się większą ilością pieprzyków i plamek i zdecydowanie zwiotczała, sylwetka – choć wciąż szczupła i raczej umięśniona – nawet w najmniejszym stopniu nie przypominała młodzieńczego ciała. Uniósł rękę i z przestrachem dotknął własnej twarzy, wyczuwając pod palcami wyraźne zmarszczki, których nigdy wcześniej tam nie było. Był teraz stary, cholernie stary. Wyglądał gorzej niż własny ojciec. Choć poczuł się w pewien sposób speszony, spojrzał na dziewczynę, doszukując się w jej twarzy reakcji. Chciał jakoś zatuszować to, że nie czuł się z nowym wyglądem najlepiej.
Gdyby ktokolwiek znajomy wszedł teraz do tego mieszkania, Emily chyba nie uratowałaby już resztek swojej godności. On przynajmniej nie chodził do Hogwartu, mimo ich nieszczęśliwych wypadków była spora szansa, że może więcej się już nie zobaczą. W tej chwili naprawdę na to liczyła, bo po czymś takim chyba już zawsze będzie się rumienić w jego obecności. Oczywiście najbardziej denerwowało ją, że nawet nie ukrywał tego jaką przyjemność i satysfakcję czerpie z tego widoku. Trzeba było przyznać, że niewątpliwie to on miał przewagę, wygrywając rundę za rundą, wpakowując dziewczynę w coraz to gorsze efekty. Widocznie nie miał dość. Musiała go wyjątkowo bawić złość dziewczyny, skoro z pełną premedytacją powiedział coś, co musiało ją zarówno zawstydzić jak i rozwścieczyć. To była mieszanka wybuchowa i przez chwilę dziewczyna miała ochotę naprawdę się na niego rzucić, chociaż bynajmniej nie w tym sensie, o którym wspomniał. Wystarczyło go poddusić, zgarnąć zeszyt i uciec, prawda? Opcja była kusząca, może gdyby zdawała sobie sprawę, jak wydarzenia potoczą się w najbliższej chwili, faktycznie zrealizowałaby te fantazję. - Jesteś obrzydliwy - rzuciła tylko wściekła, nawet jeżeli stwierdzenie w dosłownym rozumieniu było położone wyjątkowo daleko od prawy. Te ciągle pląsanie wykańczało ją coraz bardziej, miała wrażenie, że oszaleje. Z całych sił starała się nad tym panować i nic z tego nie wychodziło, co frustrowało ją niesamowicie. Przewróciła oczami widząc przerażony wzrok chłopaka, po opuszczeniu przez niej szklanki. No rzeczywiście, ta porcja whisky musiała być stratą nie do opisania. Co tam jej zeszyt, godność, możliwość patrzenia na siebie w lustrze. Musiał być roztrzęsiony po tak poważnym wypadku. - Biedactwo. Może to znak, że czas ograniczyć? - zakpiła i chętnie przeszła do kolejnej rundy. Tym razem nie była pechowa dla niej, tylko dla niego. Odetchnęła z ulgą i tylko uśmiechnęła się pod nosem, kiedy chłopak siedział przed nią cały osmalony. - Wybacz, ten ogień piekielny wymyka się czasem z pod kontroli, jak widzi przyszłego mieszkańca - rzuciła, znajdując ciekawe połączenie między jej strojem, a jego efektem. Ha, tak się kończy siedzenie bez koszulki podczas gry w durnia. Jednak tamta szmata przynajmniej uchroniłaby go przed niezbyt przyjemnym urazem. Passa ewidentnie się odwróciła. Kolejna karta również wskazała na jego porażkę, co Emily przyjęła nie bez satysfakcji. Parsknęła cicho, widząc go w wersji postarzonej o dobre kilkadziesiąt lat. Niesamowite było to, że z każdą minutą gry, osoba która weszłaby do mieszkania zastawałaby coraz to gorszy widok. Wcześniej sytuacja była dwuznaczna, ale teraz była dość obrzydliwa. Widziała, że jemu nie do końca podoba się taki obrót sprawy. - Przez pół sekundy pożałowałam, że efekty w durniu nie są stałe - skomentowała. Naprawdę niewiele dzieliło ją już od wygranej. Zremisowali, a to była dobra oznaka. Oby to nie był moment, w którym szczęście ją opuści, bo naprawdę los nie wybrałby sobie chwili najlepiej. Okazało się, że nie. Tę rundę to on przegrał i to tak bardzo, jak pewnie się nie spodziewał. Z perspektywy czasu Emily chętnie by to cofnęła i nawet poprosiła o pecha dla siebie, byle uniknąć efektu wylosowanego przez chłopaka. Pewnie byłoby zabawnie, gdyby jego boginem był wąż, myszka, coś, co dziewczyna mogłaby wykpić. Jednak tego co faktycznie zobaczyła, nie chciała wiedzieć. Jej twarz zastygła w przerażeniu, mimo że jej ciało nie odpuszczało. Chociaż chciała przerwać ten efekt bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, nie mogła. Kiedy obraz dziewczyny rozmył się, spojrzała na mężczyznę. Powinna uciekać. Ta myśl zakiełkowała jej w głowie od razu. Nie miała pojęcia, czy ten bogin to był tylko wewnętrzny lęk chłopaka, czy miał jakieś pokrycie w rzeczywistości, ale on był jej zupełnie obcy, byli sami, a ona, niewykluczone, że poznała jakiś jego mroczny sekret. Znajomość takich rzeczy nigdy nie wychodziła nikomu na dobre, Rowle nie chciała być w to zamieszana. Bała się. - Pójdę już - rzuciła szybko, tanecznym krokiem ruszając w kierunku drzwi. Ostatni raz gram w tę grę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Czyżby? — odparł tylko, unosząc brew, ale odpuszczając jej w końcu. Nawet on miał resztki skrupułów, szczególnie że była tak niewinnie zakłopotana. W gruncie rzeczy swoim zachowaniem rzeczywiście coraz bardziej zbliżał się do molestowania, a była to granica, której wbrew wszelkim pozorom nie miał ochoty przekraczać. Nigdy nie gardził towarzystwem kobiet, pod warunkiem, że przebywały z nim z własnej woli... czego nie mógł powiedzieć o tej blondyneczce. Posłał jej pełne nieskrywanej żądzy mordu spojrzenie, nie bardzo wiedząc czy bardziej zdenerwował go to, że sugerowała mu problemy alkoholowe, czy może fakt, że nie była zupełnie bez racji. Pewnie nawet nie była tego świadoma, pewnie miała to być zwyczajna kpina, nie pierwsza i pewnie nie ostatnia tego wieczoru, a i tak ubodło go to w dziwny sposób. Spychał swój nałóg na samą granicę świadomości, wymyślając przeróżne wymówki – od potrzeby zrelaksowania się po ciężkim dniu w pracy, aż po sam smak whisky, który był dla niego przyjemny; jednak w chwili kiedy on tracił czas na bagatelizowanie problemu, ten rósł i rósł, wżerając się w jego ciało i umysł, niszcząc go od wewnątrz. Na coś trzeba umrzeć, skoro i tak wszystkich ich to czeka. — No cóż, powinienem zacząć się już przyzwyczajać — bo trafi tam przecież bez wątpienia, to wiedział na pewno. Jeśli cokolwiek czeka ich po śmieci, nie przewidywał dla siebie szczególnych zaszczytów. Mimo to zdawał się być rozbawiony tą myślą. — skoro i tak tam trafię, cieszę się, że za życia napatrzę się na tańczące dziewczyny. Powinienem Ci za to zapłacić? Ewidentnie cieszyła się z jego porażek, a on nie potrafił jej się dziwić. Sam zachowywał się nie lepiej, a przecież nagrodą dla zwycięzcy miał być zeszyt, który w gruncie rzeczy był jej własnością. W nosie miał to, czy zatrzyma sobie ten szkicownik, nawet jeśli rysunki w nim zawarte były całkiem miłe dla oka – zmusił ją do walki o niego z czystej złośliwości, znudzenia i może trochę ciekawości w jaki sposób się zachowa. Przypadkiem zaspokoiła wszystkie te pobudki, choć nie potrafił rozgryźć jej do końca. — Chciałabyś zatrzymać ogonek na stałe? Nie dziwię się. — z uśmiechem na wargach (który, swoją drogą, wraz z wiekiem najwyraźniej miał stracić wiele ze swojego uroku) wyłożył kartę na stół i zmarszczył siwe brwi, nie potrafiąc przypomnieć sobie jakie działania miała ta karta. W durnia grał ostatnio... chyba będąc jeszcze w Hogwarcie, niektóre z nich były dla niego zaskoczeniem. To co stało się za moment z pewnością nim było. „...że efekty w Durniu nie są stałe” Nie są, ale mogą zostawić po sobie ślad trwalszy i znacznie dotkliwszy niż resztki czarciego futra na bladej skórze. Gęsta, ciemna mgła zaczęła wypływać z karty, a on siedział jak sparaliżowany, wolno uświadamiając sobie jaki jest jej efekt. Wiedział co uformuje się z dymu, lecz strach i zaskoczenie zupełnie wbiły go w fotel, uniemożliwiając mu reakcję. Szeroko otwarte zielone oczy – jedyne co zachowało dawny wygląd w postarzonym sztucznie ciele, wpatrywały się w dobrze znaną, skuloną dziewczęcą postać, trzęsącą się intensywnie w drgawkach, które przed laty czuł w swoich ramionach. „Nathaniel? Nathaniel! Dlaczego to zrobiłeś, dlaczego mnie zabiłeś?" Powoli wstała na trzęsących się nogach i oskarżycielsko wycelowała w niego palec, a on pobladł, czując, że robi mu się słabo „to Twoja wina, MORDERCA.” Opamiętanie przyszło za późno, jednym ruchem zrzucił ze stolika karty, pełną szklankę i butelkę, przerywając grę i usuwając tym samym wszelkie jej efekty. Zerwał się z fotela, dopadł do pozostawionej na blacie różdżki i natychmiast rzucił niewerbalne colloportus, uniemożliwiając jej wyjście drzwiami. Nie wiedział czemu po prostu się stąd nie teleportowała, ale, Merlinie, jej głupota lub brak umiejętności były jedynym co ratowało jego sytuację. — Stój! — krzyknął, chcąc ją zatrzymać. — Nigdzie nie pójdziesz. Siadaj. — dodał ciszej, lodowato zimnym tonem; celował w nią różdżką, co było raczej przekonującym argumentem. Na wszelki jednak wypadek podszedł do niej i wczepił palce w drobne ramię, pchając ją ku jednemu z foteli. Nie puścił jej nawet gdy usiadła, miało to być zabezpieczenie na wypadek gdyby nagle przypomniała sobie o teleportacji. — Oddaj różdżkę i dobrze Ci radzę, nie rób nic głupiego. Użył niewerbalnego muffliato, aby nikt nie był w stanie ich podsłuchać. Nie mógł też przewidzieć czy dziewczyna w całej swojej głupocie nie zacznie zaraz krzyczeć. Myślał gorączkowo jak wybrnąć z całej tej sytuacji i powoli docierało do niego, że jest tylko jedno wyjście, tylko jedna osoba. Że jeśli dziewczyna widziała i słyszała to co on, tylko jego ojciec będzie w stanie cokolwiek zdziałać. Brzydził się tym pomysłem, na samą myśl o jego obecności tutaj robiło mu się niedobrze. Chciał się od niego uwolnić, a tymczasem musiał poprosić go znów o pomoc, jakby nigdy nie przestał być tamtym zagubionym nastolatkiem. — Expecto patronum — wypowiedział zaklęcie, lecz tak okropnie trudno było mu się skupić na szczęśliwych chwilach, że pojawiła się zaledwie mgiełka niezdolna do przekazania wiadomości. — Niech to szlag — zaklął po francusku i spróbował raz jeszcze, silnie skupiając się na wspomnieniach, głównie tych związanymi z Marsylią, Gabrielle i wakacjami. Lis, który się pojawił był raczej słaby i niepozorny, lecz wystarczający aby uznać go za pełnoprawnego patronusa. — Moje mieszkanie, natychmiast. Pilna sprawa z przeszłości. — chciałby wyrazić się jaśniej, ale nie miał żadnej pewności, że ojciec przebywa teraz sam, a nie mógł pozwolić sobie na dodatkowe ryzyko. Lis zniknął, zostawiając za sobą srebrzysty ślad szybko rozpływający się w powietrzu. Zwrócił się znów bezpośrednio do dziewczyny. — Co widziałaś? Mów albo podam Ci veritaserum i wyciągnę to z Ciebie siłą. — starał się brzmieć groźnie, ale, cholera, nie miał ani kropli eliksiru prawdy. Ona jednak nie musiała o tym wiedzieć. Wciąż zaciskał palce prawej ręki na jej ramieniu, w lewej zaś trzymał wycelowaną w jej stronę różdżkę, gotów spętać ją lub ogłuszyć gdyby zamierzała jakoś uciekać.
Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek była tak zła. Naprawdę, to co tu się działo przekraczało wszelką skalę. Dziewczyna szybko się irytowała, potrafiła wybuchnąć z byle powodu, uprzedzić się do kogoś przez głupotę, ale to wszystko to były chwilowe nerwy, szybko się uspokajała i wracała do normalności. W tej chwili policzki płonęły już i z zawstydzenia i z wściekłości. Dalej uparcie uciekała wzrokiem od chłopaka i starała się ignorować jego irytujące teksty. Nawet odwrócona passa mu nie przeszkadzała, żeby dalej z niej kpić, co w zasadzie nie było dziwne, bo jej efekty nie minęły i sytuacja robiło się coraz bardziej komiczna. Aż do pewnego momentu. Kiedy zobaczyła przerażający obraz w obłokach, przeszedł ją dreszcz. Widziała, że dla chłopaka to nie jest bez znaczenia, jego reakcja była tego najlepszym dowodem. Jakby nagle ktoś go zapauzował, głupi uśmieszek zszedł mu z twarzy, a Rowle miała wrażenie, że nie może pozbyć się szoku jaki przyniósł ten bogin. To był naprawdę dobry moment na ucieczkę, świetny żeby zacząć krzyczeć, genialny, żeby się teleportować. Niestety nie była dość szybka, była zbyt sparaliżowana żeby użyć swojego głosu, a teleportować niestety jeszcze się nie nauczyła. Sytuacja była beznadziejna, a, jak się okazało, Nathaniel wykorzystał jej zwłokę i uniemożliwił jakiekolwiek działanie. Przerwał grę, więc przynajmniej zniknęły uciążliwe efekty, chociaż w tej chwili trudno było jej się z tego cieszyć. Spojrzała na wymierzoną w siebie różdżkę i naprawdę starała się nie panikować, ale o to było coraz trudniej. Przełknęła ślinę i pisnęła cicho, kiedy niespodziewanie złapał ją za ramię. - Puszczaj! - oburzyła się. Nawet jeżeli szarpanie się w tej chwili było głupie, to było silniejsze od niej. Szamotała się lekko, ale nie dało się ukryć, że przewaga siły chłopaka była oczywista. Mimo wszystko usiadła, trochę chcąc nie chcąc, ale wiedziała, że jeżeli odda różdżkę, to straci jakiekolwiek szanse. Wyciąganie jej teraz i mierzenie nią w chłopaka również nie miało szans na powodzenie, uderzyłby drętwotą i byłoby po sprawie. Jedyną opcją było kłamstwo. - Nie mam, mogła wpaść mi do wody - powiedziała niepewnie, ale nigdy nie umiała kłamać. Miała ją w sporej kieszeni rozpinanego swetra, nie była widoczna, bo rozmiar ubrania był dwa razy większy od tego, który faktycznie pasowałby na dziewczynę. Nate nie był głupi, ale to była jej ostatnia deska ratunku. Pobledła jeszcze bardziej niż zazwyczaj, całe ciało miała napięte, a wzrok, zupełnie inaczej niż podczas gry - bez przerwy skierowany na chłopaka. Do tej pory ją denerwował i zawstydzał, ale teraz naprawdę zaczęła się go bać. Nigdy jeszcze nie była w takim położeniu. Może dlatego dość naiwnie podchodziła do świata, nie bała się nielegalnych pojedynków, nie miała problemu ze zdradzaniem swojej tożsamości. Merlinie, nawet to, że była w tym miejscu do tej pory nie wzbudzało w niej takiego niepokoju, jak powinno. Czuła się, jakby nagle dostała z liścia od życia, które zawsze płatało jej drobne figle, ale jednocześnie chroniło przed poważnym niebezpieczeństwem i nie narażało na takie sytuację. - Czekaj, co robisz? Kogo wołasz? - spojrzała na niego naprawdę przerażona. Nie miała pojęcia co zamierza i kto tutaj się zjawi. Powinna się bać o swoje zdrowie, życie? W jaki sposób chciał rozwiązać te sytuację? Do czego byłaby mu potrzebna jakaś osoba trzecia? Nie potrafiła myśleć logicznie, strach narastał w niej coraz bardziej. - Wszystko to co ty, nie jestem głucha. Jesteś chory, wypuść mnie stąd, nic nie powiem, nawet nie znam twojego nazwiska, daj mi spokój - znowu próbowała się wyszarpać, nie zwracając uwagi czy to rozsądne. Nie kłamała apropo tego co zobaczyła, bo wiedziała, że nie udałoby jej się tego ukryć. Kopnęła go z całej siły w piszczel, mając nadzieje, że zyska tym jakieś szanse na wyswobodzenie się z uścisku. Gorączkowo szukała rozwiązania.
Christopher Bloodworth nie miewał wolnych wieczorów, a przynajmniej nie w takim tego słowa znaczeniu, jak rozumiało to większość osób. Może i siedział z kieliszkiem brandy, popalał papierosy i cygara, i brylował w towarzystwie przeróżnych, zmieniających się non stop ludzi, lecz była to poniekąd jego praca – jej społeczny aspekt, zapewniający mu koneksje, które kolekcjonował tak samo, jak niektórzy zbierali karty znanych czarodziejów. Nie, nigdy nie miewał wolnych wieczorów, bo stale myślał, planował wychodził o kilka kroków naprzód; wszystko co robił musiało mieć jakiś cel. Przemawiający głosem Nathaniela lis zakłócił rozmowę kilku mężczyzn zgromadzonych w wystawnie urządzonym salonie Bloodworthów, a sam jego widok wystarczył by gospodarz odczuł nie tyle niepokój, co zwykłe zniesmaczenie. Zignorowałby go, lecz wiedział, że chłopak nie zniżyłby się do proszenia go o przybycie gdyby nie miał ku temu wystarczających powodów. Jego wiadomość, choć lakoniczna, od razu sprawiła, że w głowie zaświeciła mu się ostrzegawcza lampka. — Bardzo mi przykro, ale to naprawdę pilna sprawa, myślę, że ma to związek z moją biedną Madeleine. — oznajmił swoim gościom z wystudiowaną do granic możliwości miną wyrażającą czysty żal, nie wiadomo czy to z powodu choroby swojej żony, czy potrzeby zakończenia spotkania. — Proponuję dokończyć naszą dyskusję jutro. Upewniwszy się, że goście zniknęli z terenu jego rezydencji, przeniósł się do mieszkania, w którym od niedawna gnieździł się jego syn – niewielkiej, dwupokojowej klitki, która w najmniejszym stopniu nie przystawała do jego nazwiska. Trafił najwyraźniej w samą porę, gdyż na jego oczach jakaś dziewczyna kopnęła Nathaniela w piszczel, najwyraźniej podejmując próbę ucieczki. Podniósł rękę – nie potrzebował nawet wyciągać różdżki, choć i tę miał w pogotowiu – i niewerbalnym Incarcerous spętał dziewczynę, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch. Popatrzył na syna z lekką dozą politowania i w końcu zrobił krok, przechodząc po chrzęszczącym pod podeszwami butów szkle. Czubkiem buta trącił opróżnioną do połowy butelkę i ostatecznie zatrzymał się nad dziewczyną, pozwalając by widać było jego szczere zainteresowanie całą sytuacją. Był mężczyzną po sześćdziesiątce, znacznie niższym od Nathaniela (choć to raczej on był ponadprzeciętnie wysoki), ze szpakowatymi włosami, które nosiły jeszcze znamiona dawnego głębokiego brązu. Stalowo szare oczy patrzyły bystro, jakby w jego ciele uwięziona była zgoła młodsza osoba. — Jakieś wyjaśnienia? — rzucił w przestrzeń beznamiętnym tonem, nie dając im wiele czasu na odpowiedź. Westchnął ciężko, teatralnie. — Nie? Legilimens Bez uprzedzenia wdarł się do umysłu dziewczyny, z niecierpliwością przerzucając jej myśli i wspomnienia. Nie interesowało go co wyczyniała z jego synem, choć musiał przyznać, że mieli niecodzienne upodobania. Chwilę zajęło mu odszukanie właściwej informacji, dotarcie do źródła problemu, przez który znalazł się w tym miejscu. Spokojnie obejrzał to sobie co najmniej kilka razy, odnotowując jak żałosną postać przyjął tamten bogin; nie przejmował się tym, że prawdopodobnie wywoła u dziewczyny silny ból głowy, bo ta mogła dla niego wcale nie istnieć. Niespiesznie wycofał się z jej umysłu i schylił się, by z kieszeni swetra wyciągnąć schowaną tam różdżkę. — I co zamierzasz z tym zrobić? — zwrócił się do chłopaka, patrząc na niego z zaciekawieniem. Był ciekaw jego odpowiedzi.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie wiedział jak ma się zachować. Choć trzymał wymierzoną w nią różdżkę, to on czuł się osaczony. Trzy lata skrywanego pieczołowicie sekretu, nauka cholernej oklumencji tylko po to by nikt nieproszony nie mógł zajrzeć do jego myśli, a on wyjawił wszystko nieznanej mu dziewczynie przez fatalną kartę tarota wyłożoną w idiotycznej grze. Był wściekły – na wszystko, bez wyjątku; drażniło go to, że los w oczywisty sposób kpił sobie z niego, za nic mając sobie jego starania, drażniła go ona, bo wzbudzała zaufanie do tego stopnia, że zaczynał podejrzewać ją o jakieś wybitnie zaawansowane oszustwo, wreszcie drażniła go własna słabość, bo choć minęło tyle czasu, prawda wciąż pozostawała tym co przerażało go najbardziej na świecie. (Była) Diablica szarpała się i protestowała, ale Nate nic z sobie z tego nie robił. Pozostawał nieczuły jak pierwszorzędny oprawca i w niczym już nie przypominał żartującego sobie z niej chłopaka. — Kogoś, kto będzie wiedział co zrobić. — Twarz stężała mu stresem, sylwetka tkwiła w nieustannym napięciu, a zielone oczy obserwowały wszystko czujnie. Niewystarczająco czujnie. — To nie tak jak myślisz... — powiedział, lecz w obecnej sytuacji zabrzmiało to tak absurdalnie, że nieomal roześmiał się panicznie. Gdyby to zrobił, pewnie do reszty wzięłaby go za szaleńca. Może nawet miałaby rację? — Merlinie, co Ty sobie myślisz, przecież Cię nie za... Zaufał jej (o zgrozo!), nie przeszukując jej w poszukiwaniu różdżki, a potem stracił czujność, odnajdując w sobie nagłą potrzebę uspokojenia swojej – nie ma się co oszukiwać i unikać tego słowa – ofiary. Nieplanowanej, lecz jednak ofiary. Nie wiedział dlaczego chciał się przed nią wytłumaczyć – może dlatego, że zdążył polubić jej towarzystwo? Tak niewiele brakowało by rozstali się we względnym pokoju... a teraz wszystko było już stracone. Niemniej, urwał swoje słowo, gdyż powzięła desperacką próbę ucieczki, kopiąc go w piszczel, który na ten gest natychmiast odpowiedział silnym bólem. Odruchowo rozluźnił uścisk. Prawdopodobnie krzyknął jakieś przekleństwo, zacisnął zęby i poderwał głowę, gotów zatrzymać ją jakimś zaklęciem. Nie było już takiej potrzeby, dziewczyna była spętana i unieruchomiona, a znajoma, wzbudzająca w nim głęboką niechęć sylwetka ojca zbliżała się do niej z wyuczonym zainteresowaniem. Jeśli ktokolwiek uważał, że Nathaniel panował nad swoimi emocjami, pilnując aby twarz nieustannie spowijała niewidoczna maska, warto pamiętać, że to właśnie ojciec był tym, od kogo się uczył. W tym jednym aspekcie wzbudzał w nim ogromny szacunek i chęć samodoskonalenia. Nie zdążył mu odpowiedzieć, dał się zaskoczyć i w jego głowie nagle zabrakło potrzebnych do wyrażenia myśli słów; zresztą on i tak tego nie potrzebował, chciał jedynie odstawić swój teatrzyk, Nate wiedział o tym doskonale, widział go w tym stanie co najmniej kilka razy. Nic nie sprawiało mu takiej przyjemności jak pełnia kontroli nad wszystkim i wszystkimi, i udowadnianie swojej wyższości, tak magicznej, jak psychicznej. Zacisnął wolną dłoń w pięść, ze złością patrząc jak ten przeszukuje umysł nieszczęsnej dziewczyny. Aż za dobrze wiedział jakie to uczucie, z jaką niemocą i fizyczno-psychicznym bólem się łączy. Nie potrafił zapomnieć nieustannych migren po serii legilimencji, mdłości jakie go nachodziły gdy próbował go zablokować. Patrząc na to z boku, zbladł chyba jeszcze bardziej, a mimo to nie protestował przez dość długi czas – aż do momentu gdy zauważył, że Bloodworth senior ewidentnie się z nią bawi. — Starczy, zostaw ją już. — odezwał się zachrypniętym po chwili ciszy głosem. W gardle zupełnie mu zaschło; nigdy nie umiał bez wyrzutów sumienia sprzeciwiać się ojcu. — tracimy tylko czas. — dodał, lecz tamten wcale go nie słuchał, zapewne celowo dając mu do zrozumienia jak niewiele znaczy jego zdanie. „Potwór. Najgorszy z potworów, bo przecież tak cholernie przebiegły.” W końcu Christopher Bloodworth uznał najwyraźniej, że czas poświęcić swojemu jedynakowi należytą uwagę i skierował do niego swoje pytanie. Nathaniel popatrzył na niego, potem przeniósł wzrok na dziewczynę i cicho westchnął. Przybliżył się, kucnął przy niej i niewerbalnym embracio rozluźnił więzy; były zbędne, wyglądała na tak przerażoną, że pewnie paraliżował ją strach. Zresztą wobec dwóch mężczyzn uzbrojonych w różdżki była zupełnie bezbronna. — Zawrzemy wieczystą przysięgę. — odpowiedział ojcu, lecz patrzył prosto w błękitne oczy dziewczyny. Kciukiem i palcem wskazującym przetarł brwi, rozcierając powstałe tam zmarszczki. Niech to szlag, nie chciał tego robić, ale nie widział innego wyjścia. Podał jej rękę, chcąc pomóc jej wstać. — Jak się nazywasz?
Pewnie gdyby nie powaga sytuacji i przerażenie, które na przemian ją paraliżowało i wzbudzało chęć walki, sama by parsknęła na słowa chłopaka. Pewnie byłaby jeszcze skłonna uwierzyć w jakąś bajeczkę dotyczącą tego bogina. Na przykład gdyby opowiedział ją jej tuż po skończonej grze, ale w momencie, w którym uniemożliwił jej drogę ucieczki, mierzył w nią różdżka i ściskał, blokując nawet swobodę ruchów, trudno było o zaufanie. Zresztą, w tej chwili wiarygodność chłopaka spadła tak nisko, że nie zapytałaby go nawet o godzinę. Wszystko co zrobił tylko potwierdziło jej pierwsze obawy - to musiał być jakiś okrutny morderca, który teraz zrobi Merlin wie co właśnie jej, żeby nigdy go nie zdradziła. Prawdę mówiąc, różdżka póki co nie dawała jej żadnej przewagi. Może jedynie taką, że chłopak nie wiedział o jej posiadaniu. No i przede wszystkim nadzieje, że natrafi się moment w którym straci czujność na tyle, że uda jej się go rozbroić. Kiedy skłamała nie wiedziała jeszcze, że za chwilę będzie miała problem z dwojgiem czarodziejów, a nie z jednym i sama ze swoją śmieszną różdżką nie zdziała kompletnie nic. Utwierdziło ją w tym przekonaniu pojawienie się ojca chłopaka. Jeżeli wcześniej można było zobaczyć na jej twarzy strach, to teraz odmalowywało się czyste przerażenie, zagubienie i chęć ucieczki. Nie miała pojęcia jak to się stało, że w jej oczach nie pojawiły się jeszcze łzy. Faktycznie, Emily nie płakała zbyt często, ale tym razem trudno byłoby jej się dziwić, gdyby się złamała. A jednak, póki co trzymała się, albo po prostu sytuacja jeszcze aż tak do niej nie dotarła. Krzyknęła, kiedy boleśnie wdarł się do jego umysłu. Rowle nie sądziła że ktokolwiek, kiedykolwiek użyje na niej takiego zaklęcia i miała nadzieje, że nie będzie musiała doświadczać tego uczucia. Chyba każdy traktował swoje myśli jako coś bardzo osobistego, nie do wglądu dla innych. Ból był przykry, ale najgorszy był sam fakt. To co zobaczył dotyczyło tylko jego syna i (chociaż było kompletnie żenujące) nie było to nic, co drastycznie naruszało jej prywatność. A jednak to, że ktoś perfidnie pojawił się w jej głowie, z pewnością nie był czymś, z czym miała łatwo się pogodzić. Kiedy zaklęcie zelżało, odetchnęła cicho, wykończona jego działaniem i z pewnością znacznie osłabiona. Nie miała pojęcia co będzie dalej, ale czuła, że może być tylko gorzej. Spoglądało to na jednego mężczyznę, to na drugiego, nie mając żadnych możliwości działania, pozostało jedynie czekać. Nie miała pojęcia w jaki sposób chcą to rozwiązać. Kiedy Nate przedstawił swoją propozycję, serce niemal jej się zatrzymało. Nie wierzyła, że naprawdę chce to zrobić. O wieczystej przysiędze słyszała tylko z opowieści i to była kolejna rzecz, której nie chciała przeżyć na własnej skórze. A jeszcze taka, dotycząca dochowania tajemnicy? Już zawsze mieć świadomość, że wystarczy tylko jedno zdanie. W takiej chwili jej życie robiło się przerażająco kruche. - Nie! Nie, nie zrobię tego - powiedziała, z zaskoczeniem zauważając, że głos jej nie zadrżał, była stanowcza, a słowa wypowiadała głośno i wyraźnie. Była pewna, że jak już coś powie to uruchomi jej się piskliwy, przerażony głosik, a jednak perspektywa tego co miało się stać wzbudziła w niej naturalną chęć buntu. Musiała się postawić, nie mogła przecież... - Proszę - mruknęła nagle i to była właśnie ta barwa głosu, której spodziewała się na początku. Patrzyła prosto na Nate'a. Była głupia, jeżeli myślała, że wzbudzi w nim litość. Zresztą pewnie nawet tak nie uważała, to była już całkowita desperacja, nie wiedziała czego się chwytać. - Emily - dodała tylko cicho.
— Zrobisz. — rzucił do dziewczyny, przywołując na twarz niesympatyczny uśmiech. Nie kojarzył się bynajmniej z szaleńcem czy złoczyńcą, kiedy patrzyło się na Christophera, widziało się mężczyznę, który patrząc, widzi każdy słaby punkt i doskonale wie jak dopiąć swojego celu. Widział jak na nią patrzy, nic mu nie umknęło i w myślach jedynie odetchnął głęboko, jak zwykle niezmiernie zniesmaczony słabością swojego potomka. W takich chwilach wyraźnie widać było, że nie jest jego prawdziwym synem, że ich krew nie ma ze sobą nic wspólnego. Zrobił co mógł by wyrósł z niego rozsądny i utalentowany czarodziej, by wyszedł na ludzi, ale im był starszy, tym częściej pokazywał mu, że poniósł zupełną porażkę. Chłopak był zdolny i nauczył się kilku sztuczek, lecz to nie wystarczało by w chociażby najmniejszym stopniu mógł być z niego dumny. Był posłuszny, ale wybrakowany. Może to wina Madeleine, zawsze miała na niego duży wpływ, szepcząc mu do ucha francuskie słówka i zabierając na całe miesiące w rodzinne strony. Parszywa, wilowata zdzira. Widział, że robi mu się jej żal bo był słaby i mimo wszystko dawał ponieść się emocjom; był zupełnie pewien, że jeśli dałby mu teraz wolną rękę, chłopak uległby żałosnym błaganiom, stawiając własne życie pod znakiem zapytania. Co za rozczarowanie, co za porażka. Zignorował go wcześniej, gdy prosił go by przestał – dlaczego miałby to zrobić? Czyż od właściwie pojętej sytuacji nie zależała jego przyszłość? Chyba zapominał jak wiele mu zawdzięcza, najwyraźniej zacierało mu się wspomnienie o tym kto sprzątnął bałagan, którego narobił trzy lata temu. Może to czas by odświeżyć mu pamięć? Chętnie pogrzebałby i w jego głowie, ale nie zamierzał nawet próbować – własnoręcznie nauczył go oklumencji i była to jedna z niewielu rzeczy, które rzeczywiście mu się udały; nie było sensu nawet próbować, wiedział, że w jego towarzystwie Nathaniel wznosił dodatkowe mury, byle tylko nigdy więcej go do siebie nie dopuścić. — Nate, zamierzasz czekać z tym do północy? Bądź tak łaskaw i ubierz się w końcu, a potem zrób co do Ciebie należy. — ponaglił go, przerywając tę jakże uroczą chwilę zanim jego syn zdąży zrobić coś głupiego. Podwinął rękawy koszuli i wyciągnął w końcu różdżkę, gdyż do złożenia przysięgi była absolutnie niezbędna. Kiedy w końcu klękli naprzeciwko siebie i złączyli swoje prawe dłonie, dotknął ich końcem swojej różdżki, gotów przypieczętować przysięgę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Drgnął na znajomy i znajomo stanowczy dźwięk głosu jego ojca. „Zrobisz” bo nie zniesie Twojego sprzeciwu, bo tak już sobie postanowił, a przecież zawsze musiał postawić na swoim. Było mu żal dziewczyny, w niczym mu przecież nie zawiniła. Jakkolwiek jeszcze przed przybyciem ojca udawało mu się zachować maskę zimnego drania, tak teraz pękała, jak zwykle w jego obecności. Mężczyzna miał dziwną aurę, która wzbudzała w nim niepewność do tego stopnia, że momentami czuł się jakby Emily nie była jego jedyną ofiarą, jakby dzielili swój los, zaszczuci przez podstarzałego czarodzieja. Może to dlatego nagle stał się zdolny do współczucia, może stąd wzięły się jego wahania... Nie potrafił wyobrazić sobie co czuje dziewczyna i właściwie nie chciał się nad tym zastanawiać – gdyby zdołał wczuć się w jej przerażenie, pewnie pękłby zupełnie w niepodobny do siebie sposób. Miał jeszcze na tyle rozsądku by tego nie chcieć. Był za to świadom, że poniekąd wpływa na całe jej życie, że chcąc nie chcąc robi to, co tak wyraźnie wykpił jeszcze jakiś czas temu – pęta ich silnymi, nieodwracalnymi więzami przeznaczenia, skazując na wieczną świadomość wzajemnego istnienia. Było to tak ironiczne, że w innej sytuacji pewnie by się z tego śmiał. Jej prośba sprawiła, że coś w nim drgnęło, zepchnęła go jeszcze bliżej granicy, wywołała poczucie winy. Dziecinna buzia w połączeniu z łamiącym się głosem sprawiała, że serce, które dawno spisał na straty poruszyło się gwałtownie, wywołując niemalże fizyczny ból. Wpatrywał się w nią nieprzerwanie i gdyby nie głos ojca wyrywający go z tego stanu, może nigdy by nie otrzeźwiał. Drgnął, odwrócił od niej wzrok i bezgłośnie wymówił „nie mogę” jakby miało go to usprawiedliwić. Ale przecież rzeczywiście nie mógł, z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. Albo on, albo ona – ktoś musiał cierpieć, a nigdy nie zaliczał się do pełnych empatii altruistów. Nie był zdolny do przedłożenia cudzego dobra ponad swoje własne. — Klęknij. — powiedział cicho, po czym sam podniósł się i rzeczywiście założył na siebie porzuconą wcześniej koszulkę, nie wiedząc czy robi to ze względu na uroczysty charakter samej przysięgi, czy jedynie ślepo wykonuje polecenia ojca – zresztą tak jak zwykle. Klęknął naprzeciwko dziewczyny, wyciągając ku niej rękę; bardzo starał się by ta nie zadrżała, bo nie chciał aby wyszło na jaw jak bardzo się stresuje. Nigdy nie był świadkiem składania wieczystej przysięgi, a tym bardziej nie uczestniczył w tym bezpośrednio. Długie palce Nathaniela oplotły nadgarstek Emily i pierwszym jego wnioskiem było to, że w jego dużych dłoniach jej ręka zdaje mu się być równie krucha i szczupła jak patyczek. Mógłby się założyć, że gdyby ścisnął ją mocniej, złamałaby się z drewnianym trzaskiem. Poczuł dotyk chłodnej różdżki i w końcu spojrzał jej w oczy, oblizując zaschnięte wargi. — Emily... — zaczął, niechętnie zauważając, że odezwał się do niej po imieniu po raz pierwszy w takiej, a nie innej sytuacji. — czy przysięgasz, że bez względu na okoliczności zachowasz zachowasz w tajemnicy sprawę śmierci Alicii i mój w niej udział? Wraz z potwierdzeniem ich dłonie oplótł ognisty język, pełen tak nieodpartego uroku, że trudno było uwierzyć w to, iż może przynieść śmierć. Przełknął ślinę, bo choć niedokończona, przysięga z całą pewnością była już nieodwracalna. — Czy przysięgasz, że nie powiesz nikomu o tym co Cię spotkało od momentu gdy wyciągnąłem kartę cesarza aż do teraz? — kolejne potwierdzenie i kolejny promień wychodzący z różdżki, który okolił splecione ręce. Niemalże czuł wwiercające się w niego, stalowoszare spojrzenie ojca, który stał nad nimi nieruchomy jak posąg. Świadomie zostawił dziewczynie fortel, możliwość by uniknąć zdradzenia tajemnicy poprzez przyznanie się do nałożonej na nią przysięgi; wiedział, że nie uszło to uwadze jego rodziciela, tak jak wiedział, że nie będzie z tego zadowolony, usilnie starał się jednak nie zwracać na to uwagi. Wobec całego okrucieństwa jakiemu ją poddawał, był to niewielki przejaw litości z jego strony. — Czy przysięgasz, że nie wyjawisz komu złożyłaś tę przysięgę? — trzeci promień ostatecznie spętał dwa poprzednie, układając się na kształt łańcucha, a on przysiągłby, że poczuł jego ciężar i był pewien, że będzie czuć go już do końca życia.
W normalnych okolicznościach, zrobiłoby jej się go nawet trochę żal. Widać było, jak ogromny wpływ ten mężczyzna ma na swojego syna i na pierwszy rzut oka można było ocenić, że nie jest to ciepła relacja. Emily tego nie znała, sama w wielu kwestiach nie zgadzała się z ojcem, nie podobało mu się jej entuzjastyczne podejście do mugolskiego świata i krytykował wiele jej wybór, jednak zawsze była jego oczkiem w głowie i prawdę mówiąc, w ostateczności to ona miała na niego wpływ znacznie większy, niż on na nią. Tak samo było z resztą z braćmi, nikt nie potrafił się na Rowle gniewać, a w ich domu panowała rodzinna atmosfera. Patrząc na człowieka, który tu się pojawił, dziewczyna nie potrafiła sobie wyobrazić, że jakiekolwiek dziecko miałoby mieszkać z nim pod jednym dachem. On po prostu wzbudzał lęk, swoją mimiką, gestami, postawą. Jego głos nie znosił sprzeciwu. Wiedziała, że nawet największe błagania w żaden sposób by go nie złamały. Miała nadzieje, że to on się ugnie. Nieznany jej chłopak, z którym nie miała żadnej relacji, który od początku robił na niej złe wrażenie i nawet po tak krótkim zapoznaniu uważała za złośliwą, egoistyczną osobę, która lubiła bawić się kosztem innych. A jednak patrząc na niego nigdy nie spodziewałaby się, że doprowadzi ją do tego punkty. Prawdę mówiąc, myślała, że to facet z wybujałym ego, w gruncie rzeczy nieszkodliwy, może nawet zyskujący po bliższym poznaniu. Patrzyła mu w oczy i naprawdę widziała w nich wahanie, albo przynajmniej potencjał do tego, żeby zmienić podjętą już decyzję. Gdyby jeszcze piętnaście minut temu ktoś jej powiedział, że w tym mieszkaniu z jej ust padnie słowo "proszę", wyśmiałaby go. Pewnie nawet o zeszyt by nie poprosiła, tylko szukała wszelkich innych rozwiązań, dzięki którym udałoby jej się go odzyskać. Szczerze mówiąc, jakby ktoś przedstawił jej tę sytuację w formie gry "co by było gdyby", zapewniłaby, że nigdy nie poprosiłaby o nic swojego oprawcy, wiedząc, że to i tak nic nie zmieni, nie chcąc tracić chociaż resztek honoru. Życie jak widać weryfikowało takie scenariusze, bo w tej chwili każde rozwiązanie wydawało jej się być warte wypróbowania. Zadrżała, kiedy kazał jej klęknąć, bo wyraźnie wyczuła, że to jego ostateczna decyzja. Przez kilka sekund siedziała w zastygnięciu i nic nie robiła, ale nie miało sensu dłuższe opieranie się. Zsunęła się na kolana bezwładnie. Miała wrażenie, że ktoś inny kieruje jej ciałem, że to nie ona podejmuje decyzję, jaki krok wykonać następny. No i nie da się ukryć, coś w tym było, bo niewiele jej już pozostało z wolnej woli. - Nie musisz tego robić - mimo wszystko szepnęła, kiedy wyciągnął do niej rękę. Przecież mogła zapewnić, że i tak niczego nie powie, że zachowa dyskrecje bez klątwy ciążącej na niej do końca życia. Czy wiara w to byłaby głupia? Pewnie trochę tak, ale dziewczyna mówiła teraz całkowicie szczerze, zrobiłaby wszystko, żeby tego uniknąć. W końcu jednak złapał ją za rękę a ona zacisnęła powieki. Może miała ochotę nie patrzeć na niego chociaż przez chwilę, może chciała zahamować łzy, których napłynięcie wydawało się jej coraz bliższe. Chciała udawać, że jest teraz gdzieś indziej. Wyjść ze swojego ciała, zostawić te scenkę i wrócić, kiedy będzie po wszystkim. Jak mogła przysiąc cokolwiek, tak bardzo tego nie chcąc? Powoli docierały do niej jego słowa. Musiała się odezwać i wiedziała, że nie może dłużej zwlekać. To i tak nie miało jej ominąć, a nie chciała narażać się na dodatkowy gniew jego ojca. Otworzyła oczy. - Przysięgam - powiedziała powoli, jakby chciała dać sobie szansę na to, żeby przerwać choćby w pół słowa. A jednak płynnie dokończyła króciutką wypowiedź, tym samym uaktywniając przysięgę i sprawiając, że była już ona zupełnie nieodwracalna. Czuła, jakby owijający ich dłonie płomień wypalał jej skórę, ale dobrze wiedziała, że to dzieje się tylko w jej głowie. A jednak ból był tak realistyczny, że przez chwilę trudno było w to uwierzyć. Serce zaczęło bić jej coraz szybciej. To był koniec jej oporu, dalej nic nie miało znaczenia, dodanie paru elementów było już pewnego rodzaju formalnością. Już dobrowolnie przypieczętowała ścisłą zależność między jej życiem, a dochowaniem sekretu. - Przysięgam - powiedziała, tym razem szybko, krótko, pustym głosem. Jakby nagle wszystkie emocje z niej uszły, ale to były tylko pozory. Prawdę mówiąc to wszystko już zjadało Emily od środka, szumiało jej w głowie, a kolejna magiczna lina znowu wydała jej się potwornie bolesna, do tego stopnia, że aż skrzywiła się lekko. Ostatnia część zaskoczyła ją nieco, bo w sposób, który ją uformował, dawał jej drobną furtkę. Wyglądało na to, że wciąż mogła powiedzieć komuś o samym fakcie zawarcia przysięgi, nie angażując w to jedynie jego osoby. Trudno było jej docenić ten akt łaski w tych okolicznościach, ale pewnie później, z perspektywy czasu doceni nawet ten drobny gest. - Przysięgam - te słowa wypowiedziała na wydechu, naprawdę ciesząc się, że to był koniec. Oczywiście samej ceremonii, bo wszystkiego innego to był dopiero początek. Nigdy nie pozbędzie się z głowy tego obrazu, nie odetchnie z prawdziwą ulgą, tak naprawdę nigdy jej w ogóle nie poczuje. To zawsze będzie z nią, zawsze będzie wzbudzało w niej lęk. Ciągle będzie miała wrażenie, że wystarczy jedno zdanie. Kiedy magiczne więzy rozpłynęła się w powietrzu, Emily usiadła na ziemi, opierając się o kanapę. Była całkowicie bezsilna, zmęczona, zrozpaczona. Nie miała pojęcia co ze sobą zrobić, jak się zachować. W tej chwili nie było już pewnie zbyt wielu przeszkód do ucieczki, nie stanowiła dla nich żadnego zagrożenia. Jednak póki co wciąż była w innym świecie, nie umiała się w sobie zebrać - okazać wściekłości, smutku, niczego. Coś w niej pękło i nie mogła tego pozbierać w jeden, solidny kawałek.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był głuchy na jej słowa, a przynajmniej starał się taki być. Oczywiście, że musiał, nie było innej możliwości. Setki razy zadał sobie pytanie czy aby na pewno jest to konieczne, ale odpowiedź była jednoznaczna. Prawda była taka, że sam wszystko popsuł. Pasmo nieszczęść wynikło z jego winy, gdyby bowiem nie sparaliżował go strach przed boginem, mógłby wcześniej zakończyć ich grę nim ten powiedział najważniejsze... gdyby zaś nie zareagował tak gwałtownie, gdyby nie podniósł na nią różdżki, nie musiałby wymagać od niej przysięgi. Śmierć Alicii dało się jakoś wytłumaczyć, boginy nie zawsze były racjonalne, nie musiały wiązać się z rzeczywistym postępkiem. Prawdę powiedziawszy, cała ta przysięga stała się koniecznością dlatego, że ją zaatakował; sprawę sprzed trzech lat dało się wyjaśnić, to natomiast nie było możliwe do wytłumaczenia. Zachował się zaskakująco jak na siebie porywczo, a Emily płaciła za jego błędy. Nie potrafił obdarzyć obcej osoby zaufaniem, nie w kwestii tak istotnej dla całej jego przyszłości. Dobieranie słów przysięgi nie przychodziło mu łatwo, obawiał się, że coś pominie, że zepsuje, zostawi nieplanowaną lukę, którą będzie mogła potem wykorzystać. W gruncie rzeczy była to ogromna odpowiedzialność, bo jak na zapewnienie sobie bezpiecznej przyszłości bez ryzyka, że dziewczyna zdradzi jego sekret, miał bardzo mało czasu żeby wszystko sobie przemyśleć. Do tego obecność ojca silnie go dekoncentrowała, mężczyzna miał w sobie coś takiego, że Nathaniel zaczynał się stresować na sam jego widok. A może to tylko kwestia wielu związanych z nim nieprzyjemnych wspomnień... Odnalazł w sobie absurdalną ciekawość czy dziewczyna rozpłacze się w końcu, ta jednak dzielnie przypieczętowała wszystkie jego warunki, właściwie dziwiąc go tym zachowaniem. Miał ją za znacznie bardziej emocjonalną, może nie strachliwą, lecz wrażliwą; zbyt wrażliwą, by udźwignąć tak duży ciężar. To tylko potwierdzało jak niewiele o niej wiedział. Powoli rozluźnił uścisk palców, ostatecznie unosząc dłoń na wysokość oczu i oglądając ją uważnie, jakby cokolwiek miało się zmienić. Pozostawała bez zmian, jakby nic nigdy się nie wydarzyło... a wydarzyło się przecież tak wiele. Ojciec zniknął, tuż przed deportacją rzucając krótkim „posprzątaj ten bałagan” i Nathaniel szczerze zastanawiał się czy ma na myśli rozbite szkło i rozlany alkohol, czy dziewczynę samą w sobie. Jeszcze przez chwilę patrzył w miejsce, w którym przed momentem stała znajoma, starzejąca się sylwetka, a potem drgnął, jakby wracając do rzeczywistości. Podniósł leżącą na podłodze butelkę ognistej whisky, wziął porzucony na kanapie dziennik i różdżkę Emily, którą ojciec zostawił na stoliku. Potem usiadł naprzeciwko niej, bez słowa oddał jej własność (która wobec wszystkich wydarzeń dzisiejszego wieczoru nie miała dla niego żadnej wartości), podkulił ku sobie nogi i odkręcił butelkę, pociągając żywo prosto z gwinta. — To był wypadek. — oznajmił, nie wiedząc co miałby jej powiedzieć. Zmarszczył brwi – chciał wytłumaczyć się z zabójstwa, o które go podejrzewała, choć nie był pewien czy nie tłumaczy się aby z krzywdy, którą jej wyrządził. Czuł się z tym źle i choć wiedział z czym wiąże się przysiega, dopiero teraz przygniótł go jej prawdziwy ciężar. Rozległ się dźwięk rozchybotanej w szklanym więzieniu cieczy i przełykanego alkoholu. Otarł wargi wierzchem dłoni, wystawiając ku niej butelkę w razie gdyby chciała się napić. — Nie zrobiłem tego naumyślnie. — dodał, choć nie sądził by miało polepszyć to jego sytuację; ich sytuację. Pokręcił w końcu nieznacznie głową. — Mogę odstawić Cię bliżej szkoły.
To wszystko było tak niespodziewane, że dziewczyna dalej nie mogła w to uwierzyć. Jeszcze przed chwilą czuła się w tym miejscu całkiem bezpiecznie, chłopak uratował ją przed utonięciem. Nawet jeżeli go nie znała, nie spodziewałaby się niczego naprawdę złego od osoby, która dosłownie ocaliła jej życie. Mimo mało wdzięcznej postawy doceniała to i w duchu nawet składała chłopakowi zasłużone podziękowania. Nawet podczas gry w durnia nie żałowała, że tu trafiła. Lepiej było być tu, niż na dnie jeziora. Nate w jej głowie zawsze byłby kimś, kto pomógł jej jak nikt inny, był w pobliżu sytuacji, której nie wyrzuci z głowy i zachował się jak bohater. Wzbudzał w niej złość i irytację, ale to zawsze byłoby tą drugą rzeczą, która przychodziłaby jej na myśl. A teraz to on będzie jej najgorszym wspomnieniem. Nie umiała być już nawet wdzięczna za wyłowienie z odmętów jeziora. Może to był przebłysk dobroci, może powinna to mimo wszystko docenić, ale nie potrafiła. Kolana miała podkulone pod brodą i patrzyła w jakiś punkt w przestrzeni. Prawdę mówiąc, miała ochotę się wypłakać, ale za nic nie chciały polecieć jej łzy. Jakby całe jej ciało odmawiało okazania tak dużej słabości właśnie tutaj. Nie wiedziała, czy jeszcze się go boi. Miała wrażenie, że po opuszczeniu domu przez jego ojca, z Nate'a zeszło powietrze. Wyglądało na to, że jest w niewiele lepszym stanie niż sama Emily. Nie było w niej cienia współczucia, ale nie było też już strachu. Oddał jej nawet różdżkę. Faktycznie, teraz nie miał nic do stracenia. Niezależnie od wszystkiego nie mogła nikomu nic powtórzyć i musiała nauczyć się z tym żyć. To samo w sobie nie wydawało się być jej tak ogromnym wyzwaniem, bo w gruncie rzeczy Emily wszystko trzymała w sobie, rzadko się zwierzała, prawdę mówiąc nie miała nawet typowej przyjaciółki od serca, do której biegałaby zdawać relację ze swojego życia. Nie miała konkretnych sekretów, ale jej uczucia zawsze były tylko jej i nie czuła potrzeby, żeby się nimi dzielić. A może czuła, tylko nie potrafiła tego robić? Albo po prostu nie chciała i wolała udawać, że absolutnie nic jej nigdy nie dotyka, a do świata podchodzi tak racjonalnie, jak tylko się da. Paradoksalnie Emily, u której złość, zawstydzenie, strach można było czytać jak z otwartej księgi, też potrafiła niesamowicie skutecznie coś ukryć, zwłaszcza smutek. Teraz jej się to nie udawało, ale sytuacja była zbyt ekstremalna, żeby miała udawać, że jest w porządku. Zresztą, przed kim? Nie chciała, żeby on myślał że jest okej. Emily z każdą chwilą kreowała w głowie obraz, na którym chłopak był okropną osobą. Przestała myśleć, że miał w sobie jakiekolwiek wątpliwości, wyrzuty sumienia. Nie wierzyła nawet, że mogło mu być przykro, mimo że jeszcze chwilę temu patrząc na niego, była gotowa wysnuć taki wniosek. - A TO był wypadek? - jej głos nigdy nie był tak chłodny. Prawdę mówiąc, nigdy nie była tak wściekła, nie w taki sposób. Wyłączyła na chwilę smutek i strach przed życiem obarczonym przysięgą. Pozwoliła, żeby jej umysł wypełniła złość. Liczyła, że to przyniesie jej ulgę. Miała nadzieje, że to pozwoli złapać jej oddech. - Naprawdę myślisz, że po tym wszystkim uwierzę, że to nie było zwykłe morderstwo? Że można to jakoś usprawiedliwić? Dlaczego miałabym w to uwierzyć, po tym wszystkim. Wystarczyło wyjaśnić to od razu. Nie wierze w nic co jest czarno-białe, ale może jednak powinnam zacząć. Parsknęła drwiąco, słysząc jego kolejne słowa. - Masz rację, nie powinnam iść sama, na ulicy o tej godzinie potrafi być bardzo niebezpiecznie. Można na przykład trafić na jakiegoś psychopatę, który zrobi ci krzywdę, zaciągnie do mieszkania, zmusi do robienia czegoś... a nie, czekaj. Już po ptakach - zerwała się z miejsca. Złość aż z niej kipiała. W porównaniu do bezsilności, która biła z niej jeszcze kilka minut temu, kontrast był niesamowity. - Mam nadzieje, że faktycznie masz wyrzuty sumienia odnośnie tej dziewczyny. Oby same cię wykończyły - rzuciła jeszcze, zbliżając się do wyjścia z mieszkania. W końcu mogła je opuścić i oby nigdy nie wracać. Na pewno nie zapomnieć, ale chociaż próbować. Pewnie do końca życie bezskutecznie. - Finite - skierowała różdżkę na zamek i wyszła, trzaskając drzwiami.
/zt
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W jej głowie był okropną osobą i kto wie, może był taki również w rzeczywistości. Lista jego przewinień w czystej teorii nie była zbyt duża, za to wszystkie jej elementy stanowiły punkty zwrotne w jego życiu, które zepsuły je na zawsze – nieodwracalnie. Czasem patrząc w lustro, miał problem z rozpoznaniem w odbijającej się w jego tafli sylwetce samego siebie; brak mu było dawnej energii, szczerości, błysku w oku, który świadczył o ogromie nagromadzonej w nim pasji. Był cieniem dawnego siebie. Gdyby poznała go w Hogwarcie, prawdopodobnie by się polubili, teraz jednak nie dawał temu dużej szansy – zresztą wydarzenia tego wieczoru na dobre skreśliły tę pokrętną i krótką nie-znajomość. Może to i dobrze? Dobrze dla niej, bo wchodzenie z nim w jakiekolwiek bliższe relacje nigdy nie kończyło się dobrze, ba, kończyło się tragicznie i cierpiały na tym obie strony. Jedyną osobą, którą był w stanie teraz do siebie dopuścić zdawała się być Gabrielle – kochał ją bowiem zbyt mocno, by być w stanie odepchnąć ją od siebie. Była jego małą pszczółką, iskierką dobroci, obietnicą, że zatrzyma tlące się w nim resztki skrupułów i nie dopilnuje by spaliły się do reszty. Nie wiedział jak spojrzy jej w oczy, mając świadomość jaką krzywdę wyrządził tej dziewczynie. Na Merlina, były przecież w podobnym wieku, może nawet się przyjaźniły? Nie mógł przecież wykluczyć takiej możliwości. Zaskoczyła go chłodem swojego głosu i – po raz kolejny – trafnością spostrzeżeń. Czy to był wypadek? Był, do licha ciężkiego, oczywiście że tak. Kto mógłby przypuszczać, że wyciągnie tę kartę, że bogin w kilka sekund rozpowie o jego sekrecie? Był to wypadek tragiczny w skutkach gdyż stanowił prostą drogę do sytuacji, w której podjąć musiał zupełnie świadomą decyzję. Chciał się odezwać, lecz skutecznie zamknęła mu usta, a on... nie potrafił pozbawić jej tej chwili złości, która tak bardzo jej się należała. Właściwie zrobił coś, na co w zwykłej sytuacji byłby zbyt dumny – wystawił drugi policzek, pozwalając jej atakować choć mógłby uciszyć ją w każdym momencie. Jego twarz zastygła w biurowej, beznamiętnej masce, patrzył na nią z pozbawioną emocji miną, a w oczach miał niewiele ponad chłód. Wolno pokiwał głową, a gdy zerwała się z miejsca, usiadł na jej miejscu, teraz samemu opierając się o kanapę. Patrzył jak odchodzi i nie zamierzał jej zatrzymywać; zastanawiał się tylko czy jest to ostatni raz kiedy widzi ją na własne oczy. — Wykończą. — mruknął, nim drzwi na dobre się za nią zatrzasnęły i podniósł butelkę do warg, pijąc z niej łapczywie. Czekał go długi, samotny wieczór i wyjątkowo bolesny poranek.