Niewielkie pomieszczenie, w którym znajdują się składniki na najprzeróżniejsze eliksiry. Dostęp do tego miejsca mają jedynie nauczyciele - to ich trzeba prosić o możliwość skorzystania ze szkolnych zapasów.
Autor
Wiadomość
Ntanda A. Rufaro
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : Blizny na wnętrzach dłoni, stwardniałe opuszki, tatuaż na plecach.
Zaufanie to faktycznie jest trudna sztuka. Ntanda mało komu ufał. Niemal każdy kogo poznał nie był tego wart - ludzie byli nieidealni, ludzie popełniali błędy, łatwo mogli się potknąć i zdradzić twoje sekrety komuś niepożądanemu. Trzymanie ich blisko siebie mogło wielokrotnie pomóc, ale było też ogromnym ryzykiem. Ryzykiem, na które chłopak bardzo rzadko się decydował. - Zawsze możesz zrobić kółko dowcipnisiów w szkole - Zaproponował pół-poważnie, pół-serio. Doskonale wiedział, że znalazło by się mnóstwo osób, które chciały by należeć do takiej organizacji i nieustannie wycinać innym jakieś numery. On się wprawdzie na to nie pisał, nawet nigdy nie podpadł na tyle by dostać porządny szlaban, ale znaczna część ślizgonów już owszem. On też nie był szczególnie zainteresowany naparzaniem się na pięści, ale uważał, że każda kobieta powinna znać podstawy samoobrony. Kobiety były delikatne, piękne, kruche. Tak wiele złego na nie czyhało, a różdżka nie zawsze jest pod ręką. Zdecydowanie każda powinna wiedzieć jak zareagować w razie jakiejś nieprzewidzianej sytuacji. Albo mieć obok siebie kogoś, kto zawsze przybiegnie na ratunek gdy będzie tego trzeba. - Boję się spytać o Twój gust muzyczny, bo jeszcze sam oberwę - Stwierdził unosząc brew, nie będąc pewien czy ta żartuje, czy mówi poważnie. Ciężko mu było ją wyczuć, bo wszystkie jej słowa był pełne swobody. - Nie trudno to po mnie zauważyć - Odpowiedział sugerując tym samym, że absolutnie nie ma powodów, by się obrażać - Tak, to na pewno. Zwierzęta są bardzo płochliwe - Skomentował jeszcze i cicho ucieszył się, że ich robota jest zakończona. Z prostej przyczyny - choć towarzystwo dziewczyny było dla niego na prawdę miłe i nawet mu nie przeszkadzała, tak powoli się męczył. Rozmowy były dla niego znacznie większym wysiłkiem niż choćby sport. Powoli gardło zaczynało odmawiać mu posłuszeństwa, a on czuł się znużony nawet rozmawiając na interesujące tematy. Był typowym introwertykiem - musiał się naładować ciszą i spokojem.
Jej podejście było wiele bardziej metodyczne. Uwielbiała mówić i z wieloma mniejszymi przedsięwzięciami się nawet nie kryła, ba uwielbiała się nimi przechwalać. Kiedy jednak chodziło o sprawy delikatniejsze to miała dwie kategorie. Pierwszą były jej "przedsięwzięcia quasikryminalne", w które starała się wtajemniczać ograniczoną liczbę osób, które nie podkablują nikomu, a bardzo osobiste rzeczy zostawiała samej sobie. - Czy ja wiem? Duża ilość osób, zbyt szybko ktoś by się wygadał i wszyscy gogowie byliby od razu na mnie - powiedziała kiedy wpadła na niewielki pomysł. Wzięła kawałek kartki i zaczęła coś na nim pisać - A co do gustu muzycznego to myślałam, że większość ślizgonów przynajmniej kojarzy że mam od cholery plakatów z różnorakimi zespołami post-punkowymi, po tym jak prefekt który był na moim drugim roku kazał mi je zdejmować.
W końcu udało jej się wybrać moment kiedy pani profesor nie patrzyła. Zostawiła mu owy papier tak aby mógł go dyskretnie wziąć. Jeśli zdecydował się go przeczytać to, jeśli przebił się przez dziwnie nachylone pismo, mógł odczytać "gdybyś szukał mugolskich powieści albo artefaktów, to szukaj mnie w pokoju ślizgonów." Na razie nie będzie ryzykowała z pokazywaniem mu tych rzeczy, na które psorzy patrzyli krzywo, chociaż może... - Właściwie to skończyliśmy. Jak chcesz to możesz już iść, zostanę z panią psor, dokończę, może podpytam jak powinno się wyczyścić tę resztę. - powiedziała, kiedy już widziała, że Ntanda miał chyba już dość tej roboty.
// z-t x2
Bird Burroughs
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 155
C. szczególne : kwiatowy zapach, szeroki uśmiech i radosne iskierki w spojrzeniu; piegi; na szyi zawsze nosi medalik ze św. Antonim.
Komu jak komu, ale Bird nie mogła odmówić pomocy profesor Sanford (pomińmy fakt, że praktycznie nikomu nie odmówiłaby pomocy), chociaż trochę niechętnie została po lekcjach eliksirów. Chciała iść do biblioteki, poszukać jakichś starych wydań baśni, których może jakimś cudem jeszcze nie widziała i niechętnie zrezygnowałaby ze swoich planów – gdyby oczywiście jej pomocą w zadaniu nie okazała się Orka, najlepszy partner każdej zbrodni! Bird była pewna, że nudne zadanie będzie miało szansę przerodzić się w dwuosobową imprezę i kiedy jeszcze nauczycielka tłumaczyła, jakie zadanie dla nich miała, wyszczerzyła się dyskretnie do przyjaciółki. Zaraz obróciła się znowu twarzą do Sanford, która pokazywała im, gdzie stoją kociołki, które miały odkleić od palników i pokiwała głową z uprzejmą miną. Kiedy w końcu cicha profesorka zostawiła je sam na sam z nieposłusznymi kociołkami, Bird westchnęła lekko. – Miałam dzisiaj zamiar czytać do upadłego, ale impreza też może być – oznajmiła, znów szczerząc się do Williams. Podeszła do kociołków i pochyliła się nad jednym z nich. Opary nieudanego eliksiru uderzyły ją w twarz, a co jeszcze gorsze, w nos. Zakaszlała, wydając z siebie przeciągły jęk i przykrywając nos obiema dłońmi. – O miłosierny Panie – powiedziała zdławionym głosem. – Ten ktoś na pewno... na pewno nie zostanie wielkim eliksirowarem. – Chyba że nekromantą? Zawartość kotła pachniała jak, nie przymierzając, coś co rozkładało się w pełnym słońcu przez przynajmniej miesiąc.
BIRD - Twój sposób się sprawdza, choć jest dosyć mozolny i trudny. Niestety zapomniałeś sprawdzić czy kociołek jest pusty. Pod wpływem zaklęć zawartość osiadła na samym dnie nagle wybuchnęła snopem kolorowych iskier. Niestety możesz pożegnać się ze swoimi brwiami i czystą skórą twarzy. Nawdychałeś się dymu i smrodu nieudanego eliksiru. Plusem tej sytuacji jest to, że pod wpływem wybuchu większa część kociołka odkleiła się od palnika.
ORLA - trzeba kombinować z zaklęciami bo wiele z Twoich pomysłów się nie udaje. Gdy jednak znalazłeś wyśmienity sposób to pod koniec pracy odkrywasz jaki był w tym mankament - oddzieliłeś kociołek od palnika, owszem. Ale denko od kociołka też. Musisz poświęcić dodatkowo czas, aby naprawić kociołek jeśli nie chcesz dostać bury od Sanford.
Zdecydowanie częściej musi zjadać na śniadanie owsiankę. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że od rana miała wrażenie, jakby praktycznie wszystko było dla niej możliwe? Czy to bieganie po schodach (nawet pod górę), czy to stanąnie na rękach (czego nie próbowała, ale wierzyła, że dałaby radę) czy tańczynie bez wytchnienia, nie umierając później na dywanie od zadyszki i przeciążenia prawie osiemnastoletniego ciała, które skrzypiało już jak zardzewiałe drzwi do lochów, gdy zbytnio się nadwyrężyła. Czym więc miało być dla niej odklejenie przytopionych kociołków? No cóż, na pewno czymś więcej, niż początkowo się spodziewała. A, że z Bird mogła robić wszystko, to nawet zostanie po lekcjach "zalecone" nie znoszącym sprzeciwu tonem profesor Stanford, brzmiało jak przemiły sposób na spędzenie popołudnia. W końcu ptaki i orki zawsze trzymały się razem - no, może nie wszystkie, ale te dwa osobniki na pewno. - Czytanie do upadłego? Brzmi... - szukała w głowie odpowiedniego określenia - jak Ty. Zaśmiała się pod nosem, bo w ekspresyjności zdecydowanie były jak ogień i woda. Jedna łagodziła drugą, a druga doprowadzała pierwszą do wrzenia. Innymi słowy: dzięki sobie decydowały się na przeżywanie rzeczy, których na pewno nie dane byłoby im doświadczyć w pojedynkę. Odoru wydobywającego się z kociołków prawdopodobnie żadna nie chciałaby jednak czuć, sądząc po ich minach i odgłosach Orli, która ledwo utrzymała owsiankę w żołądku. - Śmierdzi to jak wychodzek Irytka - wymamrotała, machając rękoma, żeby odpędzić się od odoru. Nie, żeby wiedziała jak pachnie to co wydala z siebie Irytek, ale wyobraźnię miała dobrą. Zgarnęła swoje włosy z ramienia, żeby zrobić z nich pseudo-osłonkę na nos i usta, zanim podeszła bliżej do kociołka, ostrożnie zaglądając do środka: - Może... może najpierw je wyczyśćmy? Nie chciałabym tego na siebie wylać...
Bird Burroughs
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 155
C. szczególne : kwiatowy zapach, szeroki uśmiech i radosne iskierki w spojrzeniu; piegi; na szyi zawsze nosi medalik ze św. Antonim.
– Bajecznie...? – podsunęła, pewna, że nie da się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Można byłoby przypuszczać, że w tym duecie to raczej Orla będzie pierwszą podejrzaną o czytanie, dopóki powieki same nie opadną – w końcu należała do domu Kruka. Tymczasem Bird wygryzała ją z tego stereotypu – co prawda wcale nie chodziło tutaj o czytanie podręczników, ale jednak! Uśmiechnęła się, wzruszając ramionami, bo trudno było się z tym nie zgodzić. – Czyli bardziej... bajkowo? – zaproponowała za to odrobinę nieśmiało, ale uśmiechając się przy tym zadziornie – a przynajmniej zadziornie jak na Burroughs. Nie była typem człowieka, który sam sobie by prawił komplementy, a w rozumieniu Bird to był jeden z najlepszych, jakie można było złapać. Żartowała, chociaż wcale by się nie obraziła, gdyby Orla podtrzymała jej wersję. – O ile Irytek trzyma tam jakieś ofiary morderstw... od bardzo dawna – stwierdziła Ptaszka, naciągając sobie przód szaty na twarz, chociaż i ten zabieg nie pomógł w tamowaniu nieprzyjemnych zapachach w takim stopniu, w jakim by chciała. Ostrożnie podeszła do jednego z kociołków, jakby ten miał się zaraz na nią rzucić i wymusić wypicie swojej zawartości. Wyciągnęła swoją różdżkę. – Evanesco – powiedziała, celując do jego wnętrza z pewnej odległości (chyba naprawdę obawiała się ataku). Przykry zapach zelżał nieco. Bird powtórzyła zaklęcie, celując w inny kociołek. Ten chyba był używany przez najgorszego eliksirowara wszech czasów, bo aura natychmiast się oczyściła; nagle można było odetchnąć pełną piersią bez obawy o utratę zawartości żołądka. – Jaka ulga – powiedziała z westchnieniem. – Teraz już jesteśmy bezpieczne – dodała, chociaż nie miała do końca racji (spoiler alert), bo już nie czuła potrzeby, żeby zajmować się usuwaniem zawartości pozostałych dwóch kotłów, nad którymi stanęła z zamyśloną miną. – Stworzyłaś kiedyś coś takiego? – zapytała, odwracając się w stronę Orki, palcem wskazując na miejsce, w którym kocioł stopił się z palnikiem. – Tegoroczni pierwszoklasiści są chyba artystami – dodała. Nie była pewna, czy kiedykolwiek widziała coś takiego – ale to może dlatego, że sama była zbyt dużą boidupą, żeby podkręcać ogień pod swoim kociołkiem do stopnia, który pozwoliłby na urodzenie takiej przeciwnej hybrydy.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W tym roku w ramach Laboratorium Medycznego, Max miał zamiar bardzo mocno zwrócić uwagę na eliksiry lecznicze. Uważał, że każdy powinien wiedzieć, jak przygotować chociażby te najbardziej podstawowe, które nie tyle mogą uratować, co ułatwić życie. Prawdą było jednak to, że sam rzadko takowe warzył. Specjalizował się raczej w tych bardziej rozrywkowych i bardziej wymagających, bo to one sprawiały mu najwięcej frajdy. Dlatego też, planując już spotkania koła na kilka dat w przód, postanowił przećwiczyć sobie to, czego prawdopodobnie za bardzo już nie pamiętał. Receptury wyglądały na banalne, ale w kwestii eliksirów Max był perfekcjonistą i nie miał zamiaru ryzykować pokazaniem błędnego eliksiru. Kiedy udało mu się dojrzeć w planie wolne popołudnie, udał się do składzika, by zabrać się do pracy. Dzień wcześniej złożył wizytę u Felka w domu, by zgarnąć swój samomieszający kociołek. Dużo bardziej pasowała mu praca na własnym sprzęcie niż tym szkolnym, pomimo faktu, że musiał się po niego wybierać aż do Londynu. Przynajmniej chwilowo, dopóki jego wybryki się nie uspokoją i groźba konfiskaty nie ulotni się w zapomnienie. Jak zwykle składzik był pusty, jeżeli nie liczyć półek wypełnionych składnikami wszelkiego rodzaju. Max rozłożył na środku małego pomieszczenia kociołek wraz z resztą sprzętu i zabrał się do warzenia. Najpierw napełnił naczynie wodą, którą zaczął podgrzewać na wolnym płomieniu, a następnie spojrzał na recepturę eliksiru migrenowego. Przepis był prawie tak banalny, jak podstawowe antidotum na trucizny, chociaż zawierał kilka wyjątkowych składników. Solberg najpierw zabrał się za odmierzanie wody miodowej i śluzu gumochłona. Następnie zabrał garść żądeł żądlibąka i skruszył je w moździerzu na bardzo drobny proszek, który od razu dodał do kociołka. Mikstura pod wpływem tej małej zmiany zmieniła kolor na opisany w przepisie błękit. Dwie miarki śluzu gumochłona, jako następne wylądowały w leniwie bulgoczącym eliksirze. Solberg zamieszał zawartość kociołka dokładnie cztery razy i zabrał się za czyszczenie i skubanie płatków dyptamu, które służyły jako główny składnik przeciwbólowy w tej miksturze. Odmierzenie oleju rycynowego zajęło Maxowi kilka sekund. Do fiolki, w której znajdowała się substancja, dolał wodę miodową i lekko wymieszał. Następnie fiolkę delikatnie podgrzał i dodał zawartość do kociołka. Całość zamieszał pięć razy zgodnie ze wskazówkami zegara i osiem razy w przeciwnym kierunku. Teraz przyszedł czas na zwiększenie ognia. Max sprawnym zaklęciem załatwił ten punkt receptury i zaczął ogarniać swoje stanowisko pracy. Gdy zapanował już względny porządek, a eliksir nadal miał trochę czasu by się po prostu pogotować, Solberg wyjął parę gałązek lawendy ze słoika i zaczął je schludnie siekać. Wziął garść swojego tworu i dorzucił do kociołka na ostatnie 20 sekund gotowania. Eliksir zasyczał i zmienił kolor na pomarańczowy. Po odliczeniu ostatnich sekund, ślizgon zdjął kociołek z ognia i przelał miksturę do trzech fiolek. Każda z nich emanowała delikatnym, lawendowym zapachem, który według Maxa sprawiał, że mikstura jest dużo przyjemniejsza do spożycia. Widać mimo małej praktyki w tych konkretnych eliksirach, chłopak nie wyszedł z wprawy. Upewnił się, że zostawił składzik tak samo czysty, jakim go zastał, a następnie schował zakorkowane fiolki wraz ze swoim sprzętem i opuścił pomieszczenie. Po odniesieniu eliksiru do dormitorium, aportował się do Londynu by ponownie zostawić swój kociołek u Felinusa. Był pewien, że w ciągu następnego tygodnia nie będzie mu potrzebny w zamku.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Rudowłosa zdecydowała się kucnąć, by lepiej ocenić ich położenie. Otóż malowała się ono tak: dwie cherlawe nastolatki kontra dwa kociołki, stopione nie tylko z palnikami, ale i z blatem stołów. Ktoś, kto to zrobił zasługiwał co najmniej na szczere gratulacje. A może i na medal oraz na dożywotnie zwolnienie z tworzenia eliksirów. Wiadomo, każdemu zdarzyło się namieszać w kociołku, wrzucić nie to co trzeba, zamieszać w złą stronę, przypadkowo wsunąć dłoń w warzącą się esencję lub wylać ją na siebie. Cóż, przypadki chodzą po ludziach, a szczególnie po pierwszoklasistach. Ten twór wydawał się jednak leżeć całe mile od przypadku, a bardzo blisko celowego działania lub czystego talentu do... braku talentu. Na pokręty sposób Orla właśnie przypatrywała się sztuce. Nigdy nie rozumiała awangardy. - Ja chochliczę taką robotę... - westchnęła, ale przynajmniej mogła marudzić teraz nie obawiając się, że udusi się przypadkowo, gdy nabierze za dużo powietrza. Wyprostowała się gwałtownie i spróbowała pierwszego co przyszło jej do głowy. Zaparła się stopą o kant blatu, dłońmi złapała osmolone uszka i zaczęła z całych sił ciągnąć, licząc, że kociołek zostanie jej w dłoniach, odrywając się od palnika. Ciągnęła, sapiąc jak dzika, chociaż i tak wydawało jej się, że jej mięśnie - MIĘŚNIE - po raz pierwszy w życiu napinają się, próbując sprzyjać jej w działaniach. Na nic się to jednak nie zdało. Dzięki działaniom @Bird Burroughs, nie musiała się obawiać, że zostanie pokryta cuchnącym śluzem. Za to zdecydowanie pokrył ją rumieniec z zasapania i szczypty rozczarowania. (pierwszy nieudany pomysł)
Kto jednak lepiej od krukonki powinien wiedzieć, że gdzie nie działa siła, tam działa rozum.
- Nigdy nie poniosła mnie aż tak fantazja. - odparła w końcu na pytanie przyjaciółki w automatycznym geście zamyślenia, stukając się czubkiem różdżki w brodę. Jeśli chodzi o naukę, Orla była dosyć klasycznym przypadkiem krukońskiego trzymania się reguł i zasad. Ot, podążała za instrukcjami. Zmrużyła oczy, zastanawiając się głęboko i gdy wydawało się, że zaraz powie coś przełomowego... całkowicie zmieniła temat: - Myślałam ostatnio, by wymknąć się wieczorem i zrobić małą imprezę u skrzatów. Brooks ma z nimi układy, jak dobrze się zagada to i pewnie skapnie nam trochę miodowego wina. Wiesz, kilka dziewczyn, wełniane piżamy, może jakieś gry, te klimaty. Byłabyś chętna?
Bird Burroughs
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 155
C. szczególne : kwiatowy zapach, szeroki uśmiech i radosne iskierki w spojrzeniu; piegi; na szyi zawsze nosi medalik ze św. Antonim.
W czasie kiedy Orka próbowała siłą, Bird wciąż z zamyśleniem przyglądała się kociołkom. Na swoje mięśnie nie miała co liczyć – należała do klasy piórkowej, więc nawet gdyby regularnie pływała (a nie robiła tego), nie miałaby szans w starciu z tak potężnym przeciwnikiem. Ostatecznie uniosła różdżkę i skierowała ją w miejsce, w którym kociołek zlewał się w jedno z palnikiem. Zanim jednak wypowiedziała formułę zaklęcia, padła propozycja nie do odrzucenia. – Jezu, no pewnie! – wykrzyknęła, absolutnie zachwycona. – Szkoda, że żadna z nas nie ma własnego mieszkania... ale skoro wchodzą w grę układy ze skrzatami, to chyba się obędzie bez interwencji, co? – zastanawiała się, w głowie już układając plany. – Mogłybyśmy powyciągać z szaf wszystko, co mamy najciekawszego i, nie wiem, odstrzelić się jak nigdy? – zastanawiała się, bo każda okazja do przejrzenia wspaniałych, hipisowskich strojów Williams była dobra. – Czy to byłoby faux pas względem skrzatów? – rozważała dalej. – Ale można byłoby zagrać w durnia, i w gargulki? – rozgadała się, już teraz podekscytowana perspektywą tego wieczoru. Szkoda, że nie poświęciła tej samej energii na upewnienie się, że kociołki, którymi się zajmuje, są puste – bo w końcu zamknęła usta i przypomniała sobie o zadaniu. – Embracio – powiedziała... a iskry sypnęły jej prosto w twarz, gdy zaszła dziwna reakcja z resztką eliksiru. Ze stłumionym okrzykiem zdumienia odskoczyła natychmiast, ale nie na tyle szybko, żeby uchronić się przed wszystkimi zniszczeniami. Coś było nie tak – mrugnęła kilka razy i świat wyglądał... tak jakby inaczej? Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że przysmaliła sobie lekko rzęsy. Z przestrachem pomacała dłonią skórę wokół oczu. Zadziwiająco... gładką. Posłała Orce przerażone spojrzenie. – Orla... powiedz mi... czy ja straciłam brwi?
Na wspomnienie o mieszkaniu, spąsowiała nieco, a na usta cisnęły jej się słowa - nie zostały jednak wypowiedziane, bo Orka czasem wierzyła w głupoty, takie jak to, że jeśli wygada się o czymś, co do końca nie jest pewne, to ta rzecz może się zwyczajnie nie spełnić. Faktem jednak było, że miała coś na oku. Wynajem oczywiście! Jej mieszek z oszczędnościami pozwoliłby na kupno najwyżej budy dla psa. I to maksymalnie dla jakiegoś jamnika. Jeśli jednak mieszkankowa tajemnica wypali, Bird dowie się o tym od razu!
Za to słowny potok wylał się z niej, gdy Ptaszka zaproponowała wystrojenie się. No tak, cóż do głowy przyszło Williams, że w ogóle zaproponowała piżamy, skoro może się odziać w pióra i cekiny. - O matko, możemy założyć szale z pawich piórek! Albo, pamiętasz, pokazywałam Ci, te ażurowe sukienki z wszytymi diamencikami, co miałam jedną z nich założyć na festyn w Domu Magicznej Starości? Te, co sypie się za nimi wszędzie brokat? - Zachłysnęła się powietrzem przez szybkość wyrzucanych z siebie słów, odkaszlnęła i kontynuowała - Szkoda, że wtedy w niej nie wystąpiłam, uzdrowiciel bał się, że któryś z dziadków zejdzie na serducho na widok tej skąpej szmatki. Może skrzaty bardziej docenią krawiecki kunszt.
Mogłaby paplać i paplać, ale robota czekała - na szczęście Bird była bardziej skupiona na działaniu. Rzuciła zaklęcie i... Orla odskoczyła, nie tyle co przestraszona co zdziwiona, gdy kociołek rozbłysnął feerią barwnych iskier. Merlinku, na papierze mogłoby się wydawać, że to proste zadanie. A tu proszę, dwa kociołki zdecydowanie wygrywały bitwę z krukonką i puchonką. Specyficzny zapach przypalonych włosów skierował uwagę Orzełka w stronę przyjaciółki. - O-o. Bird... jakby to delikatnie ująć - przechyliła głowę, patrząc na puste miejsca tam, gdzie jeszcze przed chwilą widniały paski włosków - nie straciłaś brwi. Brwi straciły Ciebie.
Chcąc zapobiec powtórzeniu się sytuacji, sięgnęła po swoją różdżkę i skierowała ją w stronę obu kociołków, rzucając zaklęcie: - Chłoszczyść - resztka lepkiej zawartości, jak i ogóle zabrudzenia spowodowane wysoką temperaturą, na którą długo musiały być wystawione, zwyczajnie zniknęły. Patrząc od środka, można by uznać, że kociołki właściwie wróciły do normalności. Nadal jednak były stopione z palnikami. Na ten moment problem kociołkowy miała w tyłku, bo Ptaszka wyraźnie wpadła w mały szok z powodu utraty części owłosienia. Orla przyjrzała jej się uważnie, zbliżając do niej twarz, niczym introligator przygląda się nadniszczonej okładce. Nie musiała się długo namyślać. - Moim zdaniem wyglądasz teraz jak cherubinek. Bardzo oryginalnie! Może ja też zgolę sobie brwi? Mogłybyśmy rozpocząć brwiową rewolucję. Brewolucję!
Jej własna ekscytacja na myśl o wieczorku towarzyskim była wystarczająca, żeby przyspieszyć bicie jej serca, a ta orkowa, niesłychanie zaraźliwa, rozlała się delikatnym rumieńcem na licu puchonki i poszerzyła jej uśmiech o te dodatkowe kilka milimetrów. Za chwilę rumieniec się pogłębił, ale z zupełnie innego powodu. – Te takie... – wyuzdane, chciała powiedzieć w pierwszym odruchu. Nie znalazła odpowiedniejszego słowa, ale dobrze wiedziała, o które sukienki Orli chodziło. – Wyglądałabym w niej jak siedmiolatka przymierzająca ciuchy swojej mamy – powiedziała sceptycznie. Bo nic przeciwko sukienkom samym w sobie nie miała. Jedynie pomysł występowania w takiej – gdziekolwiek, nawet z daleka przed spojrzeniami ludzi niezaufanych, wywoływało w niej mieszane uczucia. Orka zresztą była od niej sporo wyższa i Burroughs nie była pewna, czy udałoby jej się prezentować w kreacji inaczej niż śmiesznie. – Ale ty w niej wyglądasz bosko! Dom Magicznej Starości na pewno by docenił – stwierdziła z uśmieszkiem. Taki widok na pewno ożywiłby zmęczonych życiem staruszków. – A masz ze sobą tę w czerwone kwiaty z koralikami? Albo tę zieloną z frędzlami? Zapach skutecznie oderwał jej uwagę od kiecek. Kto by pomyślał, że jednak mógł znaleźć się gorszy, niż ten, który tutaj zastały? Na potwierdzenie Orki Bird zakryła z powrotem łuki brwiowe dłońmi, wzdychając z głęboką rezygnacją. No pięknie. Teraz to dopiero będzie śmiesznie wyglądać w brokatowej sukni. Ale co mogła teraz z tym zrobić? Na pewno nie wymyśli teraz niczego mądrego, a w okolicy była tylko orla, więc po chwili namysłu odjęła dłonie od twarzy. Przynajmniej jej zaklęcie powiedzmy, że zadziałało. Może kociołek wciąż był przytwierdzony do podłoża, ale wyglądało na to, że trochę się poluzował. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do Orli. Można było liczyć na to, że akurat ona będzie potrafiła tak odwrócić sytuację, żeby Bird mogła zobaczyć ją w nieco korzystniejszym świetle. – Wyglądałabyś bosko bez brwi, totalnie rock'n'rollowo – stwierdziła, śmiejąc się cicho. – Cherubin i największa twardzielka magicznej muzyki rozrywkowej, duet idealny. Za miesiąc już nikt nie będzie chciał mieć brwi – Wyszczerzyła się do Williams, ściskając ją przelotnie, dając wyraz myśli, że Orka była bez dwóch zdań najlepsza na świecie. – Wyobraź sobie pana Hampsona bez brwi. Albo profesora Voralberga – powiedziała, odwracając się z powrotem do swoich kociołków. Zachichotała pod nosem, zanim nie wycelowała różdżki w ten poluzowany, powtarzając formułę zaklęcia i tym razem odchylając się na bezpieczną odległość. Tak na wszelki wypadek.
Eliksir:76, więc nie mogę zatrzymać drugiej butelki
Nie było czasu na myślenie, trzeba było działać. A przynajmniej tak właśnie uważała Carly, której nigdy nie dało się zatrzymać, kiedy już się za coś zabrała. Dokładnie taka była, nie inna, nic zatem dziwnego, że z wielką przyjemnością oznajmiła Maxowi, że musi zrobić z nią eliksiry, bo te były potrzebne w skrzydle szpitalnym. Gadała do niego tak długo, jak było to konieczne, czy był to krótki czas, czy długi, to nie miało dla niej najmniejszego nawet znaczenia. Liczył się efekt końcowy, a mianowicie to, że zakasali rękawy i po prostu ruszyli do pracy, nie zamierzając siedzieć w miejscu, gdyż to zwyczajnie mijało się z celem. Po prostu zakasali rękawy, żeby się nie obijać po kątach, to byłoby bowiem z ich strony niesamowicie głupie, a Carly nie znosiła takiej głupoty. Po prostu to do niej nie pasowało, kiedy chciała coś zrobić, to najczęściej robiła to natychmiast, żeby później jednak nie marudzić. Była leniwa, ale tylko wtedy, kiedy jej to odpowiadało. - Słuchaj, założę się, że wszyscy przygotują eliksir pieprzowy, ale jest cała masa innych, jakimi trzeba się zająć. Lepszy będzie łagodzący, czy spokoju? - zapytała, kiedy spoglądała na składniki, biorąc się pod boki, jakby była przekonana, że dokładnie to będzie najlepsze dla tych biedaków, którym przyjdzie siedzieć w skrzydle szpitalnym. Nawet nie wiedziała jeszcze, co może ich spotkać, ale była pewna, że połowa dzieciaków będzie, a jakże, stękać z niepokoju i to wcale jej się nie podobało. - Kurde, Max, no ja nie wiem, jestem dzisiaj taka niezdecydowana, że nie wiem, czy brać tę świętą bazylię, kasztanowca i rumianek, czy jednak krwawe ziele, melisę i walerianę. Jak wezmę wszystko, to wszystko zepsuję!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oczywiście, że skrzydło szpitalne nie wyrabiało z zapasami. Sytuacja powtarzała się co roku i Max zastanawiał się, czy jest w tej szkole jakiekolwiek miejsce, które nie zakrawa o czysty debilizm. Przecież to oczywiste, że pierwsze półrocze wymaga więcej zapasów niż drugie. Ale co on tam wiedział, był tylko miernym studentem. Studentem, do którego oczywiście zgłosili się po pomoc, bo akurat on coś z eliksirów potrafił. -Wziąłbym łagodzący. - Powiedział krótko. Oczywiście miał ciekawą relację ze szkolnymi pielęgniarkami i nie życzył im raczej źle, ale jak przez jebane dziesięć lat nie potrafiły zauważyć, że jesienią ludzie chorują, to Max powoli tracił do nich szacunek. -Jak weźmiesz wszystko, to zostanie Ci coś do kieszeni. - Odpowiedział z żartobliwym błyskiem w oczach. Ile razy ojebał składzik na składniki to tylko on jeden wie, bo szkoła to się chyba do dzisiaj nie doliczyła. -Ja idę klasycznie w wiggenowy. Niech spierdalają. - Elokwetnie wyjaśnił swój plan, sięgając po asfodelusa i tojad, po czym zaczął rozglądać się za najważniejszym składnikiem. -Bierz bazylię i kasztana. Ta waleriana wygląda jakby całe wakacje tu czekała. - Poradził jeszcze, bo o ile owszem, uważał łagodzący za lepszy eliksir, to składniki potwierdzały jego tezę. Wolał uwarzyć coś świeżego i dobrej jakości niż jeszcze dodatkowo dojebać chorym dzieciakom.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Ty to zdecydowanie masz łeb na karku – stwierdziła mocno rozbawiona Scarlett, spoglądając na Maxa w zdecydowanie lisi sposób, doskonale wiedząc, że mogła tak naprawdę podprowadzić składniki ze szkolnych zasobów, bo nikt pewnie nie zorientowałby się, że to była jej sprawka. Zanim prefekci albo ktokolwiek inny zorientowałby się w tym, co się wydarzyło, jej dawno by tutaj nie było i nie dałoby się jej nic udowodnić. Poza tym zapewne składniki od dawna pływałyby już w jakiejś miksturze. Na razie jednak skupiła się na wyborze właściwych składników, spoglądając na nie bardzo uważnie i mocno krytycznie, przy okazji chichocząc pod nosem. - Nie powiesz mi chyba, że taki eliksir by ci się nie przydał. Zdaje się, że to dla ciebie soczek powszedni – powiedziała, uśmiechając się do niego znacząco, a potem skinęła głową, przy okazji wzdychając. – Większość tak wygląda, zupełnie, jakby zapomnieli, że na rok szkolny trzeba się naszykować. No chyba nie powiesz mi, że wszystko się spaliło, zanim smoki odleciały na ten cały Avalon – stwierdziła, kręcąc lekko głową, ostatecznie faktycznie sięgając po składniki, jakich potrzebowała do eliksiru łagodzącego, będąc pewną, że to jest dobry wybór. Bo pewnie wszyscy i tak rzucą się na te tradycyjne mikstury na jesienne choroby. Zgarnęła zatem bazylię i kasztana, przez chwilę marudząc nad rumiankiem, który również przebierała, nim ostatecznie zawinąwszy wszystko, przeszła tam, gdzie mieli rozłożone rzeczy, gotowe do tego, by działać. - Teraz tylko wszystko odpowiednio poszatkować, bo będzie z tego beznadzieja. Hm, tak, ale jaka była ta temperatura… – mruknęła, stukając palcem w brodę.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Podpierdalanie ze składzika powinno być wpisane jako kolejny obowiązek każdego szanującego się ucznia. Max miał na swoim koncie takich kradzieży przynajmniej kilkaset i zdecydowanie miał zamiar ten licznik podbić. Może nawet tu i teraz ze Scarlett, do której uśmiechnął się łobuzersko, słysząc ten przepiękny komplement. -Mi? Rzygam tymi leczniczymi. Serio. Ludzie tylko pukają i proszą o wiggenowy, spokoju, migrenowy i antykoncepcyjny. - Przewrócił oczami na samą myśl. Zdecydowanie ludziom brakowało polotu i sprawiali, że praca eliksirowara po prostu robiła się nudna. Dobrze, że Max miał Luxa, który osładzał mu życie. -Ja mam wrażenie, że mają wyjebane, bo przyjdzie im setka uczniaków i wykona całą robotę za nich. - Mruknął, bo tak to wyglądało, gdy był uczniem i tak to się zapowiadało teraz. Choć rok szkolny przecież ledwo się zaczął. -Gdzie ten cholerny wiggen? - Powiedział pod nosem, bo ni chuja nie mógł znaleźć kory, a przecież bez głównego składnika... No dobra, on by uwarzył eliksir, ale pielęgniarki na pewno kręciłyby na niego nosem, a nie miał zamiaru się z nimi przepychać. W końcu jednak dostrzegł odpowiedni słoiczek i zgarnął go z najciemniejszego kąta półki. -Siedemdziesiąt cztery to siedemdziesięciu sześciu i trzech. - Odpowiedział machnialnie, rozkładając własne stanowisko pracy. Przyrządy oczywiście przyniósł własne, bo były zdecydowanie lepsze niż te, gwarantowane przez instytucję Hogwartu. -Mówiłem Ci, że poznałem Twojego brata na wakacjach? - Zagadnął luźno, biorąc się za oczyszczanie tojadu i szykowanie bazy pod eliksir. Gałązki były dość świeże, więc praca szła mu nawet sprawnie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly do tej pory była idealna, jeśli chodziło o korzystanie ze składziku w kuchni. Radziła sobie z tym doskonale, nic nie było w stanie jej powstrzymać i po prostu parła naprzód, wykorzystując to to, to tamto, radząc sobie z tym naprawdę doskonale, ale wszystko wskazywało na to, że tak naprawdę mogła również posunąć się nieco dalej. Była jeszcze jedna rzecz, o której zamierzała teraz wspomnieć i uśmiechnęła się dość znacząco do Maxa. - Kojarzysz Minę? Możesz od niej wyciągnąć każdy składnik roślinny, mówię ci. Tylko trzeba się do niej ładnie uśmiechnąć, ale mam w tym wprawę, więc wiesz, zadzwoń – mruknęła, przeciągając słowa, kiedy ten narzekał na swoją pracę, czy raczej na swoich klientów, na co wywróciła oczami, bo oczywiście, wiedziała, że nie dało się zadowolić wszystkich, a robienie w kółko tego samego było beznadziejne. - No i dobrze, jak coś pójdzie źle, to będzie ich wina, przecież nie opisujemy stworzonych przez siebie eliksirów. Sami ryzykują, a jeśli nam się przy okazji coś przyklei do ręki, to chyba nie tak źle? – zauważyła na jego uwagę, kiedy Max szukał składnika, a ona rozkładała wszystko, co było jej potrzebne, żeby zaraz mu podziękować i zabrać się za właściwe rozgrzewanie kociołka, który zaraz wypełniła standardową bazą, odmierzając ją z przyzwyczajeniem, jakie miała jako kucharz. Przez chwilę podumała nad tym, co robiła, po czym westchnęła i sięgnęła po nóż, bo w niektórych kwestiach wolała być precyzyjniejsza. Na pierwszy ogień poszła święta bazylia, którą siekała z niezwykłą wprawą, robiąc z niej odpowiednia miazgę, która puściła sok, a Carly rzuciła okiem na bazę w kociołku i zacmokała, poprawiając nieco temperaturę. - Och? I co powiesz poza nim, że to wielki gbur? – zapytała, kręcąc lekko nosem, zaczynając dodawać do bazy bazylię, patrząc, jak ta unosiła się wraz z sokami na tym prostym składniku.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia, że zaraz dostanie po łbie najbardziej przydatną informacją w swoim życiu. No dobra, jedną z bardziej przydatnych. Mina.... Znał dziewczynę. Może nie najlepiej, ale w końcu była ślizgonką, a zielone mordeczki Max kojarzył w bardzo dużym stopniu. -Ładny uśmiech to chyba nie problem w moim wypadku. Zielara? - Zapytał, bo był ciekaw czy Mina po prostu dobrze kradnie, czy może akurat ma jakiś legalny dostęp do cennych składników. Nie żeby robiło mu to jakąkolwiek różnicę tak naprawdę. -W sumie racja. Jezu jacy oni są kretyńscy. Co jakbym im uwarzył morsmorthis, zakamuflowany jako wigge, czy inne gówno? - Teraz zdał sobie sprawę, że Carly faktycznie miała rację. Nikt za bardzo nie kontrolował tego, co przynosili. Pielęgniarki rzucały okiem na fiolki i jeśli wyglądały jak trzeba... Cóż, Solberga powinny sprawdzać wiedząc, jak mocno lubił kombinować nad kociołkiem, ale widać miały do niego nienaturalne i niewytłumaczalne pokłady zaufania. Tojad został obrobiony, więc przyszedł czas na resztę składników. Siekał, ucierał, dusił i mieszał, wszystko zgodnie z przepisem, który znał praktycznie na pamięć, bo regenerujący to jeden z pierwszych eliksirów, jaki nauczył się przecież warzyć. -Nie powiem, że jest gburem. Nawet spoko koleś. - Odpowiedział neutralnie, wrzucając kilka kropel szczurzego potu do kociołka. -Chyba spotkaliśmy się w średnim momencie, ale powiem Ci, że gdyby nie uroda, ciężko byłoby posądzić was o pokrewieństwo. - Dodał jeszcze, zdając sobie sprawę z tego, że powinien zmienić temperaturę, a nie myśleć o bracie Carly. Zwiększył więc płomień pod kociołkiem i przeszedł do dalszej pracy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Cała jej rodzina ma boskie szklarnie, a jej babka jest tak szalona, że na pewno byś się z nią dogadał, więc, słuchaj, to są niesamowite możliwości. Polecam ci z całego serca – zapewniła rozbawiona, dopytując, czy powinna może szepnąć słówko Minie i w ten sposób zapewnić Solbergowi wsparcie w jego przedsięwzięciu. Była pewna, że przyjaciółka sama wkręciłaby się w te działania, ale mimo wszystko wydawało jej się, że warto byłoby Minę wcześniej ostrzec. Wspomniała teraz również Maxowi, żeby nie bał się Faust, bo ta zawsze im towarzyszyła i też była super przydatna. - Mielibyśmy zabawę? – zapytała z bardzo niewinnym uśmiechem, jakby zupełnie nie wiedziała, co kryło się pod tą uwagą, jakby nie wiedziała, do czego coś podobnego mogło doprowadzić, jakby nie miała świadomości, z czym to wszystko się wiązało. Jej oczy mówiły jednak coś innego i sprawiała wrażenie, jakby chciała zachęcić Maxa do tego, żeby faktycznie zrobił coś, co najmniej szalonego, żeby faktycznie spróbował przekonać się, czy jeśli ukryje jeden eliksir pod drugim, to stanie się coś wielkiego, czy jednak nie. W tym czasie zabrała się za przygotowanie rumianku, zerkając na kociołek, by we właściwym momencie wrzucić do niego bazylię, pilnując, by jej soki również trafiły do bulgoczącej lekko bazy, na co skinęła głową, a potem parsknęła. - Po prostu nie wiesz, że każde z nas ma również swoją drugą stronę, Max – powiedziała, patrząc na niego znacząco, jakby chciała mu powiedzieć, że potrafi być równie paskudna, jak jej brat, równie groźna i niebezpieczna i była to prawda, bo nie należała do tych słodkich głupków, którzy nie potrafili się w ogóle bronić. – Wiesz, że jego mama była wilą, prawda? – zapytała rozbawiona, mieszając zawartość kociołka, pilnując, by nabrała lekko zielonkawej barwy, nim zaczęła stopniowo dodawać do niej przygotowany rumianek.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-O kurwa, nie wiedziałem. - Przyznał, słysząc o szklarniach, zaraz potem dodając, że Faust to akurat jadła mu z ręki i w sumie to on węże lubi. Miał okazje z Miną nie raz skrzyżować swoje ścieżki, ale nigdy nie byli sobie jakoś wyjątkowo bliscy, żeby płakać w swoje rękawy, czy coś podobnego. -To na pewno. I swoje imiona wygrawerowane na złoto w celi w Azkabanie. - Zaśmiał się, kompletnie nie kupując tej całej udawanej niewinności puchonki. Znał ją zdecydowanie za dobrze na to, by łudzić się, że nie wykorzystałaby sytuacji na coś cudnie popierdolonego. A on ochoczo by jej w tym pomógł. Nie dał się jednak prowokacji, zamiast tego starannie obrabiając liście mięty. -Twoich stron znam wiele. Choć tej jednej będzie mi brakować do końca życia. - Puścił jej porozumiewawcze oczko, nawiązując oczywiście do nieudanej randki, jaka zapoczątkowała ich obecną relację. -Ale masz rację, o nim wiem prawie nic, bo jakoś nigdy mi o nim nie opowiadasz. - Zauważył z lekkim wyrzutem. Takiego ładnego brata chować to aż się nie godziło. Max właśnie przechodził do ostatniego etapu warzenia, gdy zamarł lekko słysząc słowa Carly i przypominając sobie słowa Jamiego. -Nie miałem pojęcia. - Odpowiedział, nagle stając się kompletnie odległym. W tej chwili miał wrażenie, że zrozumiał, co ślizgon miał na myśli i łączyło ich więcej niż mogli się spodziewać. Nie chodziło oczywiście o wilowate geny, a o akceptację samego siebie i swojej natury. Szybko jednak wrócił do rzeczywistości, gdy gorący odprysk poparzył mu dłoń. -Kurwa mać. - Mruknął, dodając nieco himalajskiej soli i włókno z serca myszy domowej, by pchnąć pracę i ustabilizować wywar, nie przejmując się na ten moment bąblem, który wytworzył się na jego dłoni.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Teraz wiesz i gwarantuję ci, że możemy i powinniśmy to wykorzystać. Czy ja ci w ogóle mówiłam, że chciałabym stworzyć eliksir zmieniający we wróżkę? – rzuciła, paplając, jak najęta, dodając, że jeśli mieli mieć wygrawerowane imiona, to złoto było zdecydowanie zbyt biedne na coś podobnego, doskonale bawiąc się tą myślą. Nie sprawiała wrażenia, jakby przerażał ją Azkaban, jakby naprawdę nie wiedziała, co mogło ją tam spotkać i za co. Wyglądało na to, że Carly nie bała się podobnych rzeczy i podobnych miejsc i było to całkiem prawdopodobne, było to coś, co ją w pewnym sensie bawiło, a czarna magia nie brzmiała dla niej, jak coś, czego powinna się bać, a raczej powinna zgłębić. Dlatego też Max miał rację, wiedząc, że za słodką miną kryło się coś zdecydowanie poważniejszego, coś, czego nie wszyscy byli w stanie dotknąć. - W życiu nie można mieć wszystkiego, Maximilianie – powiedziała niesamowicie poważnie, po czym westchnęła, mamrocząc coś na temat tego, że może jednak pomyśli o tym jutro i zaśmiała się, kiedy wytknął jej takie niedociągnięcie. – Jimmi nie lubi, kiedy o nim paplam, jest trochę zamknięty w sobie, ale wiesz, mamy swoje powody. On inaczej walczy z tym, co nas spotkało, ja inaczej, ale w gruncie rzeczy jesteśmy dość diabelskim rodzeństwem i na pewno nie uwierzyłbyś, gdybym powiedziała ci, że tata jest aurorem – powiedziała, nim pochyliła się nad kociołkiem, bo coś się jej nie zgadzało. Odłożyła resztę rumianku na stół, zmieniając nieco temperaturę, bo wydawała się jej zdecydowanie za wysoka, a później sięgnęła po dodatkowe składniki, żeby ustabilizować napar, pospiesznie mieszając zawartość kociołka, aż uzyskała właściwą konsystencję i pokiwała do siebie głową, wystawiając czubek języka, zaczynając coś liczyć pod nosem. Zerknęła w stronę kasztana, ale za wczas było na jego dodawanie, więc zmniejszyła jeszcze nieco ogień, a potem zabrała się za jego przygotowywanie. - Do wesela się zagoi, wiesz? Nie wiem tylko czyjego, bo na pewno nie mojego – stwierdziła, śmiejąc się znowu.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max to miał już wprawę w unikaniu prawa i konsekwencji swoich czynów, a co do Azkabanu to po prostu był przekonany, że dementorzy za wiele by mu nie zrobili i prędzej by oni zdechli z głodu, nie mając w Maxie pożywki w postaci szczęśliwych wspomnień. -Ty nie. Ale co nieco wiem o tych planach, więc jakbyś potrzebowała pomocnej chochli, to śmiało wal. - Zdradził i zaproponował w razie czego swoją wiedzę do jej użytku. Nie miał zamiaru się wpierdalać w cudze projekty, ale wiedział też, że czasem pomoc kogoś bardziej doświadczonego jest po prostu nieodzowna. Tak samo zresztą miał w temacie animagii, w którym to szukał porad nie od jednego, a nawet od dwóch szkolnych profesorów. Bardzo cenił sobie ich wskazówki i dzięki nim odważniej podchodził do całego procesu zamiany w zwierzę, któremu powoli się poddawał. -A tam pierdolenie starej baby. - Żachnął się, machając ręką, jakby odtrącał natrętną muchę. On wcale tak nie uważał. Przynajmniej nie w wielu sprawach, bo przecież były takie, gdzie po prostu życie mocno go wybrakowało. -Nie no wiesz, ja tam nie oceniam. - Dał znać, że wcale mu charakter ślizgona nie przeszkadzał. Sam przecież miał swoje dziwne metody radzenia sobie z ciężkimi sytuacjami jakie spotkały go w życiu. -Aurorem? - O mało co nie wypuścił pojemniczka ze składnikami, tak mocno prychnął ze śmiechu. Na szczęście udało mu się jakoś uratować cenne ingrediencje. -W sumie, to nikt inny by was nie ogarnął. - Dodał wciąż rozbawiony, zabierając się za finalny etap warzenia mikstury, który był cholernie nudny i polegał głównie na mieszaniu i patrzeniu na zmieniające się do porzygu kolory. -Ta, ciekawe czyjego. - Mruknął równie rozbawiony, samemu raczej nie spodziewając się, że może w najbliższej przyszłości stanąć przed jakąkolwiek perspektywą małżeństwa. Wyczarował jednak powłokę chłodzącą na oparzeniu, bo to sprawiało mu niestety coraz więcej przyjemności przez ból i dalej merdał chochlą jak pojebany.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly spojrzała na Maxa, jakby chciała go zapytać, kto w takim razie był tak bezczelny, że wypaplał się o eliksirze zmieniającym we wróżkę, ale tak naprawdę nie musiała pytać, bo po prostu znała odpowiedź. Wiedziała, z kim o tym rozmawiała i wiedziała, co chciała przez to osiągnąć, tak więc jedyne, co jej pozostawało, to wydać z siebie entuzjastyczny okrzyk, a później skoncentrować się na przygotowaniu kasztana oraz pozostałych składników. Musiała wrzucić je pospiesznie do gotującego się wywaru, w odpowiednim odstępie czasowym, który zaczęła liczyć sobie pod nosem, kiedy Max ją wyśmiał. Łypnęła na niego groźnie, niemalże triumfalnie uśmiechając się, gdy był bliski zepsucia własnej mikstury, a potem zaczęła dodawać ingrediencje w sposób, w jaki powinna to zrobić. I już zabrała się za ponowne mieszanie eliksiru, mamrocząc do niego, żeby nawet nie śmiał się zagotować. - Właściwie to taka tradycja rodzinna Norwoodów, wiesz? Ale jakoś wcale mi z nią nie po drodze. Chociaż tata sprawdza się świetnie w tej roli, mówię ci, tylko, że my potrafimy go wykiwać na sto sposobów - zakomunikowała, mieszając miksturę cztery razy w lewo, a potem przechodząc na ruch zgodny ze wskazówkami zegara, nucąc coś pod nosem, widząc, że była blisko uzyskania właściwej konsystencji i barwy. Już nawet zaczynało dobrze pachnieć! - A nie wiem, może ktoś się będzie żenił? - rzuciła spokojnie. - O, już! - dodała, kiedy jej eliksir zrobił się dokładnie taki, jaki być powinien.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To nie tak, że ją całkiem wyśmiał, a raczej nie tak, że wyśmiał ją. Po prostu niekoniecznie zgadzał się z poglądami, które przedstawiała, a że nie miał w zwyczaju tłumić swoich reakcji, to po prostu był w tym szczery. Faktem było jednak, że o mało co nie zjebał przez to eliksiru. Powinien dziękować Merlinowi, że był na tyle doświadczony w temacie, że potrafił z tej sytuacji jakoś wybrnąć. -Ty? Aurorem? Przestępcy ustawialiby się w kolejkach żebyś ich aresztowała. - Choć ton miał żartobliwy, wyraźnie miał na myśli komplement w stronę dziewczyny. -Musisz mi pokazać kilka sztuczek. Kiwanie aurorów to przydatna rzecz. - Dorzucił jeszcze, machając chochlą i przeklinając w myślach ten jebany wiggenowy. Na całe szczęście tęcza zaraz miała się skończyć, więc Max powoli zabrał się za przygotowywanie fiolek. -Totalnie wypadłem z obiegu. Nawet nie wiem, kto byłby na tyle pojebany w tej chwili. - Przyznał lekko zamyślony, nie mając pojęcia, że sam niedługo stanie przed propozycją matrymonialną. Jak to los potrafił być przewrotny... Wywar w końcu był gotowy i Max przelał go do fiolek. -Trochę dla szpitala, trochę dla mnie... - Puścił Carly oczko, ładując sobie jedną fiolkę do kieszeni. Raczej nikt się nie zorientuje, a jemu zawsze się przyda. -Dawaj, opowiedz mi co nieco o tym wróżkowym.... - Powrócił od tematu, gdy drzwi od sali zamknęły się za nimi z hukiem.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Sprzątanie składziku nie było na pewno jej wymarzonym zadaniem, ale jednocześnie wiedziała, że było w nim coś pociągającego. A mianowicie wszystkie te składniki, po które mogła wyciągnąć rękę i przekonać się, jakie były, czy mogła ich użyć, do czego i, co również niesamowicie ją ciekawiło, czy pył wróżek jakoś je zmienił, czy było w nich coś, na co powinna zwrócić uwagę, czy jednak nie. Nie wiedziała, jak powinna to ocenić i jak się ta sprawa miała, więc zamierzała się przekonać, na dokładkę: jak najszybciej, bo siedzenie w miejscu i nic nierobienie na pewno nie było tym, do czego Carly była stworzona. I jakoś nie przejmowała się tym, że tym razem to robienie miało polegać na czymś, co większość osób uznałaby za nudną. - Idziemy posprzątać w składziku, pokażemy wszystkim, jacy jesteśmy wspaniali i dzięki temu okaże się, że jesteśmy niezwykle przydatni, a eliksiry wychodzące spod naszych rąk są niepowtarzalne - powiedziała do Maxa, któremu wsunęła dłoń pod ramię zaraz po śniadaniu i bezczelnie porwała go za sobą w stronę sali eliksirów, wiedząc, że teraz będzie pusta. A nawet jeśli nie, to ładnie uśmiechnie się do profesor Sanford, zapewniając ją, że nie przyszli nic psuć, tylko właśnie pomagać i wtedy natychmiast znajdą się w składziku. I niezależnie od tego, jak ostatecznie musieli zadziałać, faktycznie już po chwili stali we właściwym miejscu, przyglądając się zgromadzonym tutaj dobrom. - Czy tylko ja mam wrażenie, czy ktoś zrobił tutaj potworny burdel na kółkach? - zapytała Maxa, mrużąc przy okazji oczy, bo odnosiła wrażenie, że otaczał ją jakiś niebotyczny bałagan, jaki z całą pewnością nie służył dobrze temu, co się tutaj znajdowało, który na pewno, ale to na pewno, nie pomagał składnikom, a jeśli im nie, to również nie pomagał dzieciakom, które się tutaj uczyły. W tym ich dwójce.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widziadła:tak Scenariusz:Cesarzowa - ciemność i chichot
Miał za sobą dość ciężką noc, jak zwykle zarwaną nad kociołkiem, więc musiał się porządnie naładować śniadaniem. Nałożył sobie jeden z przepysznych omletów hogwarcich skrzatów, kilka kiełbasek i cztery tosty i napełniał żołądek, raz po raz przepłukując to kawą. Czuł się, jakby nie jadł z miesiąc, a wcale tak nie było. Apetyt znów mu świrował. Raz wpierdalał jak za całą armię, by innego razu nie jeść praktycznie nic przez kilka dni. W tym momencie był jednak bardzo zmotywowany by o siebie zadbać. Zbliżał się w końcu mecz, a on miał jeszcze kilka spotkań z piękną rehabilitantką, by w pełni dojść do siebie po urazie na czartach. Wielka Sala opróżniała się, a on postawił na dokładkę, by w końcu uznać, że nie wciśnie już w siebie nawet kropli soku z dyni, więc wstał i powoli ruszył w stronę lochów, by usiąść nad rozliczeniami "Luxa", które czekały na niego od kilku dni. Plany planami, ale nie zaszedł daleko, gdy pewna wesoła puchonka wsadziła mu rękę pod ramię i oznajmiła, że ma dla niego inne zajęcie. -Ktoś jeszcze o tym nie wie? - Spytał z wyszczerzem w sprawie ich zajebistości i dał się poprowadzić do klasy eliksirów. Nie mógł powiedzieć, że specjalnie narzekał. Czuł się tam jak w domu i bardzo chętnie spędziłby w tym pomieszczeniu całe swoje życie. Dziś jednak nie miał mieszać z Carly nowego wywaru, czy planować masowego mordu przy pomocy zatrutych ciastek. Czekało ich sprzątanie, co brzmiało zdecydowanie mniej ekscytująco. Na szczęście towarzystwo było wyborowe. -Może Yeti przyszedł po resztę tych pysznych ciastek z arszenikiem, którymi go poczęstowałaś. - Nawiązał do plotki, która chodziła po szkole. Uważał to za całkiem zabawne i musiał podzielić się tymi wieściami z puchonką. -Jak zajebał resztki waleriany, to wsadzę mu te ciastka w dupę, obiecuję. - Mruknął zaraz, patrząc na poprzewracane pojemniczki i ogólnie panujący w składziku chaos. Sprzątanie nie było ani trochę przyjemną pracą, ale dzięki temu orientował się, w co szkoła była zaopatrzona i z czego może sobie korzystać bardziej lub mniej legalnie. Na szczęście, jako przewodniczący Labmedu, miał praktycznie nieograniczony dostęp do szkolnych składników.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Kiedy spędzało się czas z Caarly, kiedy w ogóle zakładało się, że można było z nią przebywać, należało liczyć się z tym, że co chwila będzie wymyślała jakieś nowe możliwości, plany i rozwiązania. Dlatego też reakcja Maxa była jak najbardziej poprawna, gdyż stawianie oporu i robienie innych, dziwnych rzeczy, na nic by się zdało. Ostatcznie dysponowała nieograniczonym humorem, wspaniałą perswazją i urokiem, jakiego mogły zazdrościć jej wile. Dlatego też, co dość oczywiste, nie istniało na tym świecie stworzenie, jakie byłoby skłonne się jej oprzeć, chociaż nie była większa od przeciętnego skrzata domowego. Małe jednak było złośliwe, by nie powiedzieć, że bywało uparte, jak jasna cholera, a co za tym szło, było zdolne do popełniania karygodnych czynów, o jakich lepiej było nie mówić na głos. - Nie jestem pewna, Max, a to oznacza, że musimy o tym uświadomić dosłownie wszystkich, inaczej zostaniemy w tyle, a na takie rzeczy to ja się w ogóle nie godzę - powiedziała, brzmiąc nieco rozpaczliwie, jakby miała się zaraz rozpłakać, co było zdecydowanie komiczne, biorąc pod uwagę, jak normalnie się zachowywała. Ale prawdą było również to, że uwielbiała być doceniana, zaś w obecności Maxa zdecydowanie lśniła, bo zwyczajnie robili takie rzeczy, że wszyscy o tym plotkowali. Na przykład o yeti. - Ach, więc w powszechnym obiegu to był arszenik? Ale wiesz, mam inną teorię, to te głupie dziewuchy, którym zagroziłam wywarem żywej śmierci, szukają antidotum. Tylko właściwie może w takim wypadku powinnam zwrócić się do ciebie, mistrzu eliksirów, bo na pewno znasz takie trucizny, o jakich ja nie słyszałam. A tak się składa, że bardzo chętnie nastawię do tego uszko - wyjaśniła, uśmiechając się jak prawdziwy chochlik, nim podwinęła rękawy koszuli, uznając, że trzeba zdecydować od czego zacząć. Przyznała, że skupi się na niższych półkach z uwagi na swój wzrost, a później parsknęła z irytacją, kiedy tylko odkryła, że znajdujące się tam sloje są otwarte. - Zabrać może nie, ale chyba wsadził tam cały pyłek z okolicy. Ciekawe, jak niby mamy to wyjąć bez uszkadzania składników - sarknęła, przywołując do siebie odpowiednie słoje, które ustawiła na blacie i wzięła się pod boki.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Może sprawiał wrażenie debila, ale dobrze wiedział, że wszelkie opory w towarzystwie Carly nie miały sensu. Poza tym, nie chciał jej odmawiać, bo zazwyczaj jej obecność oznaczała wspaniały czas i niesamowite wspomnienia. A tego to on akurat nie odpuszczał nigdy. -Ja myślę, że w takim wypadku to nie wystarczy. Powinniśmy powiesić bilbord nad głównym wejściem, żeby nikt nie przeoczył tej ważnej wiadomości. - Pogładził delikatnie jej dłoń, jakby chciał ją pocieszyć. Faktycznie stali przecież przed poważnym problemem. Może i przyjmowali swoją zajebistość za coś pewnego, ale na pewno istniały jakieś dzieciaki pod kamieniem, które nie słyszały o tym cudownym duecie. Już nawet wyobrażał sobie, jakby taki wizerunek ich dwójki miał wyglądać na surowym kamieniu Hogwartu. -Głupie dziewuchy? - Uniósł lekko brew, zaraz bardziej interesując się dalszą częścią wypowiedzi dziewczyny. -Wiesz, jeśli chodzi o coś niewykrywalnego, albo bez antidotum, to możliwe, że posiadałbym jakąś wiedzę na ten temat. Wiele jeszcze zależy od cierpienia, jakie chcesz wywołać, długości konania i tak dalej. Teoretycznie oczywiście. - Puścił jej oczko, otwierając przed koleżanką drzwi do składzika, gdzie zaraz mieli zabrać się do roboty. I to ciężkiej, patrząc po ogromie zniszczeń, jakie tutaj zastali, a które bolały eliksirowarskie serduszko ślizgona. Sam zajął się więc wyższymi półkami, a to co tam zastał, ani trochę mu się nie podobało. -Boże, nienawidzę tego gówna. Niech ruszą dupy i w końcu coś z tym zrobią, bo nie ręczę za siebie. - Mruknął niezadowolony, zaraz rzucając mocne zaklęcie wentylacji w nadziei, że trochę to tego pyłku wywieje. Potraktował też siebie bąblogłowm, by nie zatykając swoich dróg oddechowych, uchronić się przed wdychaniem tego paskudztwa. -Może znajdę tu coś na labmed, o który mnie pytałaś. Mam pewne problemy natury technicznej. - Wyznał, oczyszczając śledzionę szczura z nalotu, którego zdecydowanie nie powinno tam być. Dawno nie było mu tak przykro na widok przedmiotów martwych.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees