Osoby: Lorraine i @Hal Cromwell Miejsce rozgrywki: Dolina Godryka, gdzieś pomiędzy domem Lorraine i Hala, które mieszczą się po przeciwnej stronie ulicy. Rok rozgrywki: 2019, okolice urodzin Hala Okoliczności: Lorraine jest nową sąsiadką Hala, dopiero co wprowadziła się do sąsiedztwa z córką Leą.
Miała dom. Nieistotny był w tym wszystkim fakt, że wymagał on włożenia pracy w doprowadzenie go do porządku. Klekoczące deski na ganku czy też zdarta tapeta w kuchni nie sprawiały, że zwijała się w środku z bezsilności. Ot, kilka zaklęć, a może nawet praca jej własnych dłoni wystarczyła, by uprzątnąć to, co uprzątnięcia wymagało i by urządzić wszystko po swojemu. Nawet podobało jej się to bardziej niż wizja wprowadzenia się do czegoś gotowego, nienagannego. Proces sprzątania pozwalał jej uporządkować myśli, których miała całkiem sporo. Zaczynała od nowa. Lea, niemalże siedmioletnia córka, spędzała czas w domu, w swoim nowym pokoju. Do serca wzięła sobie słowa mamy, która poleciła jej przygotować kilka ładnych obrazków, by ozdobić nimi jeszcze gołe ściany. Sama Lorraine natomiast siedziała na schodkach przed domem, korzystając z chwili przerwy i łapiąc oddech zanim po raz kolejny zanurkuje w ogródku, by wyplenić z niego chwasty. Oddychała głęboko czystym powietrzem, tak różnym od tego w centrum Londynu, tak potrzebnym do oczyszczenia głowy z myśli o przykrej przeszłości. Starała się skupić na tym, co ją czeka. Dziś, jutro, pojutrze - przyszłość była rzeczą, o której w końcu odważyła się pozytywniej myśleć. Wzięła kilka głębszych oddechów, po czym podniosła się ciężko, wspierając rękę na kamiennym schodku. Wcale nie zostało jej tak dużo roboty. Otrzepała dłonie o dżinsowe ogrodniczki, po czym założyła grube rękawice ogrodowe i zabrała się za wyrywanie pokrzyw.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Najwidoczniej z pewnych rzeczy się nie wyrastało. Ze wstrętem wrzucił łyżkę pustej w połowie miski i z trudem przełknął to co miał w ustach. Był już tak stary, że zamiast urodzinowego tortu, dostał od mamy garnek zupy, która szczerze mówiąc bardziej przypominała wymioty jadowitej tentakuli. Według jego rodzicielki utarte na papkę jarmuż, szpinak, brukselki i brokuły miały wszelkie możliwe zdrowotno-magiczne właściwości, od zapobiegania grypie, po leczenie kagonotrii. Nabrał łyżkę zielonego gluta i przechylił ją, patrząc jak zupa powoli z niej ścieka. Chyba wolał już umrzeć... Zrezygnowany spojrzał na zegarek. Jeszcze mógł spokojnie zdążyć na obiad w szkole. I przynajmniej nie siedziałby w pustym domu, pogrążonym w dzwoniącej w uszach ciszy. Poderwał się z krzesła i wrzuciwszy miskę do zlewu, zastygł przy oknie. Nie wiedział, że ktoś wprowadził się do domu naprzeciwko. Stał pusty od czasu plagi akomantul. Zdaje się, że jego poprzednim sąsiadom bardziej podobało się jednak w Londynie. Kiedy tak teraz o tym myślał, to faktycznie ogród wyglądał na bardziej zadbany niż zwykle. Wcześniej jednak nie zwracał na to uwagi. Zresztą nie bywał teraz w Dolinie zbyt często. Jeszcze chwilę obserwował krzątającą się po drugiej stronie ulicy kobietę, po czym w końcu uświadomił sobie, że podglądanie nowej sąsiadki zza szyby jest co najmniej niekulturalne, a skoro już ją zobaczył, to wypadałoby się przywitać. Rzucił na brudne naczynia zaklęcie i wyszedł z domu, wkładając po drodze marynarkę, zdjętą z wieszaka przy drzwiach. Zamykając je zahaczył głową o wiszący nad wejściem bluszcz. Powinien był zrobić z nim porządek już dawno temu. Jego własny ogród sprawiał wrażenie, jakby to jego dom był niezamieszkany. Spod podgniłych liści, których nie zdążył zgrabić przed pierwszym śniegiem, wystawały suche gałęzie jakichś rozrośniętych krzewów. Jedynie rosnące przy drodze chwasty zdawały się mieć tu dobrze. Jak mógł na to wcześniej nie zwrócić uwagi? Złapał wiszącą zbyt nisko gałąź bluszczu, próbując podczepić ją wyżej, ale ta odpadła od reszty rośliny, zostając mu w ręku. Po chwili konsternacji wyrzucił ją w kąt ogrodu, akceptując myśl, że nie jest w stanie ogarnąć go w tym momencie. Otrzepał ręce i machinalnie poprawił włosy, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy. - Dzień dobry! - zatrzymał się przy płocie sąsiadów, uśmiechając się przyjaźnie do młodej kobiety, pracującej w ogrodzie.
Syknęła kilkakrotnie, bowiem okazało się, że pomimo grubego materiału jej rękawice nie były w stanie osłonić dłoni na tyle dobrze, by parzące włoski pokrzyw nie wyrządziły im krzywdy. Każdorazowo wypuszczała zmiażdżoną w dłoni roślinę i potrząsała ręką, jakby chcąc wytrzepać te złowrogie igiełki z rękawiczki, a w myślach narzekała, że nie zabrała ze sobą różdżki. Prawdopodobnie i tak miałaby z niej naprawdę niewielki pożytek, jako że jej magiczne zdolności wraz z wiekiem ulegały regresji zamiast postępowi, a myśl ta przywiodła szczery smutek na jej oblicze. Nie nosiła go jednak zbyt długo, bowiem usłyszała czyjś głos. Powitanie spłynęło z wykrzywionych w serdecznym, pełnym ciepła uśmiechu ust stojącego przy płocie mężczyzny, którego twarzy niestety nie kojarzyła. Stąd też na jej buzi zagościł wyraz zaskoczenia przemieszany z lekką konsternacją, sprawnie jednak ukryła tę mieszankę pod równie szerokim uśmiechem. - Dzień dobry - odparła, wypuszczając z odzianej w rękawicę dłoni pęk parzących pokrzyw, po czym podniosła się do pozycji stojącej. Zastanawiał ją cel wizyty owego mężczyzny - zjawił się pod jej domem przypadkiem, czy w konkretnym celu? Pytania te co prawda nie zostały jeszcze wypowiedziane na głos, lecz były już doskonale widoczne w jej oczach, gdy pokonywała tę niewielką odległość dzielącą ją od miejsca pracy do drugiej strony płota, o który opierał się nieznajomy jegomość. Zdjęła obie rękawiczki i wcisnęła je w kieszeń ogrodniczek. - Czy jest jakiś problem? - spytała w końcu, a ton jej głosu był lekki i wskazywał na szczere zainteresowanie.