To był zwyczajny dzień. Siedmioletnie bliźnięta zajmowały się swoimi dziecięcymi sprawami - Elijah majstrował coś przy swoim aparacie, a naprzeciw niego pozowała Elaine. Dziewczynka co rusz stroiła dziwne miny, zamykała mocno oczy, zaciskała palce w pięść i próbowała zmienić swój kolor włosów na jasny blond. Od samego rana lśniły karminowym odcieniem, co sądząc po minie dziewczynki, nie było jej planem. Zagryzała usta, tupała nogami i z całych sił próbowała wpłynąć na swoją metamorfomagię. Czuła frustrację, gdy każdy z jej planów spełzł na niczym. Czy to się kiedykolwiek zmieni?
-
No dalej, daleeeej. - ponagliła samą siebie, zmarszczyła jasne czoło i... kolor włosów uległ zmianie, owszem, jednak z czerwieni przeszedł łagodnie w róż. Po chwili rozległ się głośny i pełen niezadowolenia pisk Elaine. Znowu to samo! Nie pamięta już kiedy za pierwszym razem wyczarowała na sobie coś, co sobie zażyczyła.
-
Och, mam dość! Czemu one się mnie nie słuchają? Elio, zrób coś z tyyyym. - tupnęła nogą, miała ochotę wykrzyczeć swoje niezadowolenia. Jak miała pozować do zdjęć w takim kolorze? Wiele dni poświęciła na “przyuczanie się” do wrodzonej umiejętności zaś efekty tej nauki pozostawiały wiele do życzenia. Nie miała w sobie tego spokoju co brat, podchodziła do życia zbyt emocjonalnie, co przekładało się na trudności z odpowiednim poziomem koncentracji. Mimo, że mieli zaledwie siedem lat, różnice w podejściu do metamorfomagii były niewyobrażalne. Zbierało się jej na płacz na samą myśl, co by babcia na ten temat powiedziała. Tak bardzo jej zależało, by jedyne bliźnięta w rodzinie Swansea zostały perfekcyjnymi, a najlepiej sławnymi metamorfomagamii. Elaine czuła presję, dlatego tak łatwo się denerwowała przy próbach opanowania swojej umiejętności.
Nagle poczuła na karku mrowienie, skórę na nim liznął płomień ognia. Znała to uczucie aż zanadto i jeszcze nim otworzyła na dobre oczy, to już zaczęła się denerwować. Z lekką paniką popatrzyła na swoje dłonie, które zafalowały przed oczyma, zmieniły kontury i po paru sekundach kształt. Dotknęła swej twarzy, na której nie czuła łaskoczących kosmyków włosów - skróciły się, ledwie dotykały uszu. Otworzyła szeroko oczy i odnalazła zaskoczony wzrok brata, spoglądającego nań znad obiektywu. Urosła o pół centymetra, a poświadczyło o tym charakterystyczne szarpnięcie przebiegające wzdłuż tułowia. Zupełnie, jakby skorzystała z Błędnego Rycerza bądź wybrała się na przejażdżkę karuzelą. Zakręciło się jej w głowie, choć raptem na parę sekund. Gdy jej wzrok znów się wyostrzył mina Elio mówiła wszystko. Podeszła doń kilka niepewnych kroków, zajrzała do oczu i zobaczyła w nich odbicie siebie - tak mocno zazdrościła bratu umiejętności, iż metamorfomagia przetransmutowała ciało Elaine w ciało postury Elio, była niemalże jego kopią, choć wątlejszą i bledszą. Teraz byli bardziej bliźniakami niż zazwyczaj. W innych okolicznościach mogłaby się z tego cieszyć lecz dzisiaj...
-
Wcale tak nie chciałam! Uhhh! - krzyknęła płaczliwym głosem, próbując w ten sposób wyrazić swoje uczucia. Elijah był w stanie je zrozumieć, ale przecież za nią nie opanuje jej “daru”. Potarła kłykciami oczy, uszczypnęła się w przedramię, nieudolnie podjęła się próby powrotu do swojej biologicznej, naturalnej postaci lecz nie przyniosło to zamierzonego efektu - jak zawsze. Elijah nie miałby z tym problemu, nie on. Babcia zawsze była z niego taka dumna i choć to Elaine była “tą gorszą” nie potrafiła żywić do brata nienawiści. Ponownie spięła mięśnie, pomasowała palcami skronie, a metamorfomagia robiła sobie co chciała - włosy Elaine wydłużyły się do bioder i pokryły czernią, urosła trzy centymetry, po chwili skurczyła się o pięć, kontury jej ciała falowały i im dalej to trwało, tym więcej łez płynęło po policzkach dziewczynki.
-
Stop, stop, stop. Elioooo, pomóóż! - krzyknęła z płaczem, walcząc z szalejącą w sobie magią. Przez łzy zobaczyła jak brat do niej podchodzi, dostrzegła w jasnych oczach smutek. Wystarczyło, że dotknął jej ramienia, szepnął kojące -
Już jestem. - … a wszystko powoli zaczynało wracać do normy. Bił od niego spokój, koił złość, irytację i tysiące uczuć utrudniających Elaine zrozumieć i opanować metamorfomagię. Na chwilę przestała przejmować się tym, jak wygląda i właśnie to było kluczem do sukcesu. Uspokoiła się minimalnie, co wystarczyło, by odzyskać swoje biologiczne ciało.
Wierzchem dłoni otarła z policzków łzy.
-
Dlaczego to tobie wszystko wychodzi a mi nigdy nie? - zapytała ze szlochem doskonale znając na to odpowiedź. Nie przeszkodziło jej to jednak w ponawianiu pytań; wierzyła, że kiedyś otrzyma receptę na opanowanie umiejętności. Wszyscy wokół tego od niej wymagali nie wiedząc jak wiele to utrudnia małej i emocjonalnej Elaine. Oparła czoło o ramię brata i dokładnie w tym samym momencie do jej uszu dobiegł kobiecy głos.
-
Elijah! Elaine! Chodźcie do salonu! - odnalazła wzrokiem źródło dźwięku. To ich matka, jasnowłosa i elegancka Elisabeth Swansea wołała ich przez okno. Ze złączonymi rękoma pobiegli do domu, bowiem na myśl im nie przeszło kazać jej czekać.
Przekraczając próg, Elaine zajrzała jeszcze do zawieszonego w przedpokoju lustra. Nie podobały się jej te ciemno blond włosy; jakby tego było mało ich końcówki mieniły się czernią, fioletem, błękitem niczym tęcza. Zauważyła, że brwi również ma nie takie, jak zawsze. Potarła je, ale nie próbowała przy sobie więcej majstrować, by nie pokazać się rodzicom taka… wymieszana. Pociągnęła nosem i, ciągnięta przez brata, udała się z nim do salonu. Zastali rodziców siedzących na szerokiej sofie; jak zawsze eleganccy i oczywiście z filiżankami herbaty w dłoniach. Dostrzegła na ich twarzach powagę, a to oznaczało, że czeka ich pouczająca rozmowa. Zasiedli w miejscu “dla dzieci”, czyli naprzeciwko, na obitej skórą ławeczce. Elaine nie podnosiła na nich wzroku. Musieli słyszeć jej pisk, płacz i zapewne od razu odgadli tego przyczynę - wystarczyło popatrzeć na wygląd swej córki.
-
Wraz z ojcem pomyśleliśmy… - zaczęła kobieta spoglądając na swe latorośle z uwagą -
… że czas już, byście dowiedzieli się czegoś więcej na temat posiadanej umiejętności metamofromagicznej. Słyszeliście już nieraz, że w naszej rodzinie bliźnięta rodzą się co trzecie pokolenie, prawda? - Elaine uparcie patrzyła na swoje buty. Płonęła ze wstydu, rodzice wiele razy dziwili się czemu ich córka nie jest w stanie panować nad magią w takim stopniu jak syn. Skinęła głową, bowiem wymagali potwierdzenia zawsze, nawet tego typu pytaniach. Nie pierwszy raz słyszeli historię słynnej prababci i na samą myśl Elaine robiło się niedobrze. Chciała być sobą, a nie swoją prababką.
-
Wasza prababka, a moja babka i jej bliźniacza siostra, były chlubą naszego rodu. Bardzo szybko opanowały metamorfomagię i to bez niczyjej pomocy. Miały siebie i dzięki pracy nad sobą osiągnęły mistrzostwo, a więc zapisały się dumnie w kartach historii naszej rodziny. - ta chwila ciszy jaka zapadła po ostatnich słowach przygarbiła ramiona Elaine. Co mogła poradzić, że odziedziczyła porywczość po dziadku ze strony taty? Nie odezwała się tak samo jak brat. To była jasna wskazówka - powinni przyłożyć się do pracy (a głównie to Elaine…), by przy najbliższym niedzielnym obiedzie rodzice mogli się pochwalić obojgiem utalentowanych bliźniąt. To tylko ją zestresowało i przytłoczyło. Babcia znowu będzie spoglądać na nią tym dziwnym wzrokiem, ciotka rzuci nieprzyjemny komentarz w jej stronę dotyczący braku dyscypliny w nauce, a wuj po prostu ją zignoruje i, pełen zachwytu, skupi się na Elijahu.
-
Chcemy wraz z matką powiedzieć… - wtrącił się jak dotąd milczący ojciec -
... że jesteście wyjątkowo utalentowani i powinniście przykładać do swych umiejętności odpowiednią uwagę. Możecie być kimś wielkim, jeśli tylko mocno będziecie tego chcieć. - podniosła wzrok i popatrzyła na tatę. Rozumiał ją, choć nie potrafił jej pomóc. Czy Elaine chciała być tym, kim oni chcieli by była? Nikt, oprócz niej samej, nie mógł sprawić, że metamorfomagia stanie się łatwa w użytkowaniu. Czasami budziło się w niej zakazane pragnienie by to Elijah miał całą tą moc, nie ona. Nie czuła się jej godna, zbyt wiele presji było wokół nich...
✽✽✽
Rodzinne niedzielne obiady były mordęgą. Nagle w domu robiło się tak tłoczno, bliźnięta musiały zostać pieczołowicie wycałowane, obejrzane, skomplementowane bądź życzliwie skrytykowane, porównane do prababki, prababki stryjecznej i zapewne jeszcze do jakiegoś praprzodka, jeśli wuj się za bardzo rozgada. Elaine od rana chodziła na szpilkach. Miała już dziesięć lat, czyli za rok uda się do Hogwartu. Cała rodzina przybyła jeszcze “rzucić okiem” na umiejętności metamorfomagiczne bliźniąt, ot tak, jakby nie robiła tego co drugi tydzień. Dziewczynka czuła się jak w cyrku. Pokaż to, a zrób to, a jeszcze tamto… no pochwal się! Akurat wtedy, gdy nie miała na to ochoty. Grzebała widelcem w talerzu, gdy po chwili otrzymała pucharek lodów. Nie czuła ich smaku, bowiem wiedziała co za chwilę nastąpi… Drgnęła słysząc głos ciotuni.
–
Elijah, kochanie, twoja mama mówiła nam, że coraz lepiej radzicie sobie z metamorfomagią. – to było jawne zaproszenie do cyr… do prezentacji. Opuściła głowę, choć kątem oka obserwowała postęp umiejętności brata. Choć był od niej lepszy, nie żywiła wobec niego toksycznej zazdrości. Kochała go, cieszyła się z jego talentu, jednocześnie żałując, że oczekiwano od niej jego żelaznego spokoju.
-
No, Elaine, skarbie, twoja kolej! - gdyby miała w ustach kulkę lodów, nie dałaby radę jej przełknąć. Zacisnęła usta i pomodliła się w duchu, aby z tych nerwów i stresu nie zaczęła krwawić z nosa - to by tylko ją upokorzyło na oczach gości. Poczuła na sobie wiele ciekawskich par oczu, choć tylko na jedne zwróciła uwagę - na jasne tęczówki Elijaha. Wiedziała, o czym myślał. Tak dobrze go znała…
Zaczerpnęła tchu i przymknęła powieki. Zażyczyła sobie drobnych zmian - spróbowała wydłużyć sobie nos, a to uszy zmieniły swój rozmiar. Chciała pokryć swą skórę ciemną barwą, a wyszedł jej kropkowany beż. Nie była tym zaskoczona mimo, że usilnie się starała. Niestety wujowi było za mało, żądał czegoś więcej, co zmusiło Elaine do zarzucenia sobie poprzeczki. Tak, jak brat skoncentrowała się na swoich włosach lecz tutaj… zablokowała się. Rodzina milczała i czekała, a ona pociła się, skręcała w sobie i płaczliwie próbowała zachwycić zgromadzonych. Ciotka straciła cierpliwość. -
A niech Elijah jeszcze coś zademonstruje, jest taki zabawny! - co prawda uwolniła ją od przymusu cyrkowego pokazu lecz spojrzenia reszty i te szepty zraniły mocno Elaine. Nie umiała rozbawić rodziny, nie zachwycali się jej umiejętnościami, bowiem ich pełni nie posiadała.
✽✽✽
Tuż po dwunastych urodzinach nastąpił przełomowy dzień - Elaine oficjalnie nauczyła się panować nad metamorfomagią. Zajęło jej to znacznie dłużej niż bratu, ale jednak dzięki jego wsparciu osiągnęła odpowiedni poziom. To były ferie zimowe, rodzina znów zjechała się na obiad korzystając z obecności utalentowanych bliźniąt. Jak zawsze, gdy tylko zebrali się wokół stołu, ciotka zażyczyła sobie prezentacji talentów. Nie chodziło jej o granie na pianinie, stepowanie, przedstawienie najlepszych rysunków, zdjęć czy podsunięcie ocen z wywiadówki… zachowywała się jakby przyszła do cyrku, a nie do rodziny. Elijah zachwycił ich po raz kolejny, nigdy nie byli zawiedzeni jego umiejętnościami. Gdy przyszła kolej na Elaine, entuzjazm ciotki i wuja nieco osłabł lecz z uprzejmości podarowali jej łaskawe pięć minut. Dziewczynka podniosła się, odsunęła krzesło i uniosła dumnie podbródek. Będąc w szkole nie próżnowała. Odcięta od presji babci, ciotki i wizji niebywale utalentowanej prababci mogła skupić się na sobie. Tylko na sobie. Z pomocą Elijah wypracowała wewnętrzny spokój, taki obszar, który pozwolił jej odnaleźć kwintesencję metamorfomagii. Pracowała nad sobą w pocie czoła, zatem dzisiaj, podczas obiadu, tuż po deserze mogła zaskoczyć i raz na zawsze pożegnać pełne zawodu spojrzenia. Wyłapała wzrok wuja, przymrużyła jasne oczęta i przetransmutowała się w jego nieistniejącego młodszego brata.. Co prawda nie zdołała odpowiednio urosnąć ani wytworzyć w sobie mięśni godnych dorosłego mężczyzny, jednak sam kształt twarzy, nosa, długość i barwa wąsów, brwi, rzęs, włosów, odpowiednia ilość zmarszczek… było idealne. Rodzinka wybuchnęła gromkim śmiechem, wuj poczerwieniał ze wstydu, babka w końcu się uśmiechnęła miną najedzonego kota. Elaine popatrzyła na brata. Uśmiechnęła się do niego ciepło, choć specjalnie na ten gest wróciła bezproblemowo do swojej biologicznej postaci, by nie miał wrażenia, że to pseudo wuj się do niego szczerzy… dzięki bratu udało się jej w końcu w sobie wypracować kontrolę nad metamorfomagią. Nie była ona pełna, żelazna i nienaruszona, wszak wciąż była dzieckiem. Najważniejsze jednak, że to ona teraz była górą, a nie jakaś tam legendarna umiejętność odziedziczona po wielkiej prababce.