Malownicza alejka, odmieniona zimową porą; skąpana w białej pierzynie - lądującej na nagich gałęziach drzew oraz ścieżce. Niektórzy twierdzą, że można w tej okolicy napotkać siwą, niezwykle starą wronę; zgodnie z opowieściami jest ona czarodziejem - animagiem i jasnowidzem, który wybrał pozostawanie wyłącznie w formie zwierzęcia. Niektórzy, oczywiście, uznają owe historie za bzdury - tak czy inaczej, jest to wspaniałe miejsce na spacer.
______________________
Autor
Wiadomość
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Kurwa... Jak zwykle była spóźniona. Ileż to już razy w ciągu ostatniego miesiąca powtarzała sobie zawzięcie, że będzie lepiej organizować swój czas, dbać o to, aby wszystko odbywało się w terminie i nie będzie odkładać kolejnych zadań na bliżej nie określony moment w nadchodzącej przyszłości? No właśnie, od cholery. A teraz pozostawało jej tylko kląć na czym świat stoi i biec ile tylko sił w nogach, byle tylko mieć choć cień nadziei na to, że jeszcze zdąży... Dotarcie z Hogsmade do zamku zajmowało trochę czasu. A ten czas wydłużał się znacząco, kiedy po pierwsze, ktoś skutecznie zatrzymywał cię na jeszcze jednego buziaka, kiedy mamił tym, co by było, jakbyś została dłużej, a przede wszystkim, kiedy w końcu jednak wydostaniesz się z rzeczonego mieszkania i zauważysz, że sypiący śnieg zawalił wszystko. Klęła głośno przez pierwsze kilkanaście metrów, kiedy to próbowała dostosować swój chód do panujących warunków. Lód był wszędzie i skutecznie to utrudniał. Wiedziała, że nie zdąży. No nie było na to najmniejszych po prostu szans! Mogła tylko modlić się, że kiedy w końcu ruszy z kopyta, to nie wybije sobie wszystkich zębów. Dobrze, że chociaż miała na sobie płaskie buty, bo inaczej to w ogóle byłaby jazda bez trzymanki... Kiedy w końcu znalazła się w ośnieżonej alejce, gdzie ścieżki były pokryte grubszą warstwą śniegu, ruszyła biegiem przed siebie, bo poczuła znacznie pewniejszy grunt pod stopami. Całkiem sprawnie szło jej omijanie napotykanych po drodze ludzi! A przynajmniej do momentu, kiedy jak z pod ziemi nie wyrosła przed jej oczami ślizgonka, która coś tam podnosiła z ziemi. Ja pierdolę... zdążyła tylko pomyśleć i odchylić się, by mimo wszystko zderzyć się z jej ramieniem. Jakim cudem dalej utrzymywała się na nogach, nie miała najmniejszego pojęcia. Ale urzeczona swoim małym sukcesem wyszczerzyła się od ucha do ucha, gotowa biec dalej. I by to uczyniła to, jednak nie spodziewała się tego, co będzie dalej. A mianowicie cholernie wielkiej warstwy śniegu z pobliskiego drzewa, która spadła na jej głowę, kark i barki, mrożąc niemiłosiernie i zrzucając czarną czapkę z głowy. - Kurwa mać! - odwróciła się naprawdę szybko, by chwilę później widzieć, jak Sophie drze się w jej stronę. Bezmyślnie kucnęła, by złapać odpowiednią ilość śniegu między dłonie i uformować z niego pocisk, który kolejno rzuciła prosto w ślizgonkę, z nadzieją na to, że trafi ją w twarz. - To może następnym razem sraj w krzakach a nie na samym środku ścieżki! - krzyknęła w odpowiedzi, gotowa poprawić torbę na ramieniu i dalej ruszyć przed siebie. Ale nie zrobiła tego. Czekała na to, co zrobi ślizgonka, bo nie zamierzała ponownie dać się zaskoczyć z jej strony. Co to, to nie!
Luźne podejście do związków miało swoje plusy i minusy - jak wszystko zresztą. Trzeba było dobrze zastanowić się nad tym czy warto jest mieć takie podejście do tematu, licząc się ze wszystkimi ewentualnościami, a przede wszystkim z tym, że człowiek czasami nie panuje nad swoimi uczuciami i prędzej czy później los może go zaskoczyć. Niby nie spodziewa się po sobie zaangażowania i nie wymaga go od drugiej osoby tym bardziej, aczkolwiek nie można przewidzieć co może się stać, bo relacje międzyludzkie są nieprzewidywalne i chociaż wydaje nam się, że nad nimi panujemy, to nie zawsze tą kontrolę umiemy utrzymać w pewnych przypadkach. Miał wrażenie, że Olivia rzeczywiście podobnie podchodziła do kwestii związków jak on. Tylko, że ona mimo, że była młodsza od niego, bardziej była doświadczona w prawdziwych relacjach, choć pewnie nawet nie była tego świadoma. Bo przecież znajomość z Solbergiem wiele ją uczy. Hunter nie miał jeszcze takiej sytuacji, kiedy zaczęło mu w jakiś sposób zależeć. Owszem, wszystkie przyjaciółki były dla niego poniekąd ważne i liczyła się dla niego każda pojedyncza relacja z osobą, która wydawała się godna uwagi. Jednakże nigdy do tej pory nie miał dylematu czy to jest tylko przyjaźń czy już coś więcej. Może był ślepy i nie widział tej różnicy, a może zwyczajnie ignorował jakieś znaczące znajomości, twierdząc, że są mu niepotrzebne, nie ważne. Ważne było to, że jeszcze w ani jednym przypadku znajomości nie doszedł do wniosku, że czuje coś silniejszego do drugiej osoby. - Ależ ja wiem, że przed tym nie ucieknę, ale chodzi właśnie o samą próbę - dorzucił jeszcze, mając na myśli jego starania i ucinając ten temat, bo jednak jeśli chcieliby rozmawiać o jego sposobie bycia i tym, jak to spotyka się z większą ilością dziewczyn na raz, mogłoby im zejść do wieczora. Nigdy nie wpadłby na to, że Fredka mogłaby być zazdrosna o niego w jakiejś sytuacji. Bo przecież, czemu miałaby być? Znali się szmat czasu i przecież się kumplowali. Akurat co do niej miał zawsze pewność, że nie będzie z nią problemów. Inne laski mogły oczekiwać czegoś więcej, mieć pretensje, że nie poświęca tylko im swojej uwagi, że randkuje jednocześnie z innymi. Ale nigdy nie podejrzewał o to Freds. W ogóle nie przyszło mu nawet na myśl, że ona może widzieć w nim chłopaka, a nie tylko ziomka. Spojrzał na Oli niepewnie, marszcząc nieznacznie brwi i przez moment milczał, jakby zastanawiał się czy to co mówi dziewczyna może być prawdą. W pewnym momencie jednak pokręcił głową i parsknął śmiechem. - Nie, nie. To nie możliwe. To Fredka przecież... - przyznał, jakby sam siebie chciał utwierdzić w przekonaniu, że ma racje. Na pewno ma, przecież dłużej zna Moses niż Olivia, co ona może wiedzieć o ich przyjaźni? - Yyy... - zaczął, rzeczywiście skupiając się na jej ustach i geście, który wykonała i na moment stracił wątek. - Weź nie rób tak, bo mnie rozpraszasz. Oprzeć się, mogę oprzeć, ale nie wiem o czym w ogóle przed chwilą gadaliśmy - dodał, chowając zmarznięte ręce do kieszeni kurtki i jakby dalej zastanawiając się nad tym co było tematem ich rozmowy sprzed paru chwil, zanim Callahan postanowiła, że go trochę pokusi.[/i]
Ja się nigdzie nie śpieszę, dlatego za nic mam plany innych, szczególnie kiedy są to osoby za którymi nie przepadam. Dlatego kiedy Lara jednak się zatrzymuje i zwraca na mnie uwagę, czuję satysfakcję, że to zrobiła, szczególnie, że przy tym wykrzykuje przekleństwa. Zamiast odwdzięczyć się jej tym samym, śmieję się złośliwie z tego jak pięknie udało mi się ją obsypać śniegiem, niespecjalnie przejmując się tym, że właśnie mnie obraża. Przynajmniej do momentu, kiedy kulka śniegu rozbija mi się na czole i rozpada w taki sposób, że gdyby nie to, że szybko zamykam oczy, to kawałki śnieżki by mi tam powpadały. Ocieram twarz rękawem i już sięgam ręką po śnieg, wcale nie myśląc o tym, żeby używać dalej różdżki. Z jakiegoś powodu śnieg wydaje mi się bardziej odpowiednim narzędziem, zresztą chociaż wyglądam jakbym byłam zła, to tak naprawdę trochę to wszystko jest zabawne. - Ja ci dam tak we mnie rzucać, ty gryfońska sklątko! - wykrzykuję do Burke i rzucam w nią śnieżką, podobnie jak ona chcąc ją trafić w twarz, bo wydaje mi się, że to najbardziej ją rozzłości. A nie ma to jak denerwowanie niczego się niespodziewających (przynajmniej jeszcze do niedawna) gryfonów. Chociaż wątpliwe, żeby coś przebiło zrzucenie na nią całej zawartości gałęzi, tak rzucanie śnieżkami jest nieco bardziej absorbujące. - Nie śpieszyłaś się gdzieś przed chwilą? - zagaduję ją jeszcze, niby to popuszczając, żeby sobie poszła i odpuściła, ale tak naprawdę wcale tego nie chcąc i mając nadzieję, że ten jej gryfoński honor, czy co oni tam mają, weźmie górę w tym momencie kiedy trzeba. Gdybym to ja śpieszyła się na zajęcia, z dużą pewnością w takiej sytuacji bym je całkiem olała. W końcu lekcje są co tydzień a jak często zdarza się, że można okładać się pięści śnieżki z inną dziewczyną? Dla pewności lepię jeszcze drugą śnieżkę i posyłam ją w gryfonkę, chociaż ten rzut zdecydowanie wychodzi mi bardzo pokracznie, więc można powiedzieć, że to tylko po to, żeby widziała, że nie zamierzam odpuścić i musi się przyłączyć.
Proponuję drobną mechanikę. Na atak należy rzucić k100 i podobnie na obronę. Jeśli obrona jest większa niż atak = udaje się uniknąć śnieżki. Jeśli chcesz rzucić więcej niż raz to na każdy trzeba rzucić i potem przed każdym obronić . atak Sophie - 43 i 5
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Problem Olivii polegał właśnie na tym, że nie brała pod uwagę tego, iż uczuć nie da się tak po prostu okiełznać, zamknąć w niewidzialnej klatce, która pozwoli mieć nad nimi kontrolę. Szybsze bicie serca, spocone dłonie, gula w gardle, subtelne przejawy zazdrości; wszystko to pojawiało się mimowolnie, burząc podstawowe założenia. Mimo wszystko ona próbowała się ich trzymać, powoli budując wokół siebie mur, nieświadomie oddalając się od drugiej osoby. To sprawiało, że taka relacja powoli popadała w ruinę, niszczała niczym budynek o który nikt nie dba i choć jego fundamenty wciąż były mocne, to z każdą kolejną wichurą zaczynały się niebezpiecznie chwiać. Miała tego świadomość, a jednak nie robiła z tym nic, trwając w dziwnym zawieszeniu, czekając na coś, co nie mogło nadejść - o tym też wiedziała. Znajomość z Solbergiem rzeczywiście pozwoliła brunetce odkryć wiele tajemnic, które wcześniej skrywały przed nią relacje damsko-męskie, niemniej teraz czuła, że coraz mocniej jej ciąży. Wiele się zmieniło, oddalili się od siebie, tak jak pisała Odey - stracili ze sobą kontakt, a sytuacja z Boydem jedynie pogorszyła wszystko. Nie umiała jak wcześniej iść do niego i zwyczajnie porozmawiać, nie wiedziała czy nawet potrafi, ucieczka była łatwiejsza. Z resztą, on postępował tak samo, nie szukał z nią kontaktu, skupiał się na relacjach z innymi, a ona? Była prawdopodobnie zbędna. Nie była pewna czy Hunter chciałby przeżywać te wszystkie emocje, na które nawet ona nie była gotowa, choć wydawała się być dojrzalsza niż Ślizgon. Nie umiała oderwać spojrzenia niebieskich tęczówek od twarzy przyjaciela, kiedy powoli docierał do niego sens jej słów dotyczący kumpeli. Zastanowienie malujące się w jego oczach wywołało u Callahan delikatne rozbawienie; uniosła kąciki ust ku górze, a kiedy zaprzeczył zaśmiała się. - No tak, przecież - odpowiedziała z wyraźną ironią w głosie, wywracając przy tym oczami. Faceci często dostrzegali dużo mniej niż powinni. - Masz pamięć niczym rybka Dori - stwierdziła, choć wiedziała, że to poniekąd jej wina, skręcili w dróżkę która prowadzić miała do wrony, ale zamiast tego stanęli przed ścianą drzew. Olivia w milczeniu przyglądała się gęstym zaroślą, które teraz okrywał biały puch, zmarszczyła czoło. - Chyba coś poszło nie tak - stwierdziła, przenosząc wzrok na Huntera, który wpatrywał się w nią wzrokiem mówiącym "Poważnie Callahan, dziwne" - Czy wspominałam, że moja orientacja w terenie jest tragiczna? - zapytała, odwracając się na pięcie, by po prostu wrócić drogą, którą tu przyszli, wizytę u wrony będzie trzeba jednak przełożyć.
Zt x2
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Kostki: Obrona: 52 I przed drugą śnieżką: 10 Atak: 4 :(
Co z tego, że miała jakieś tam ważne sprawy do załatwienia. W tym momencie ważniejsze było pozbawienie ślizgonki tego ironicznego uśmieszku, który niby sugerował, że to jest w tej "konkurencji" lepsza od Lary! Zajęcia? A chrzanić je! Za tydzień będą kolejne, może na te będzie miała szczęście dotrzeć na czas... Poczuła, że podjęła dobrą decyzję w momencie, kiedy śnieżka idealnie trafiła ślizgonkę prosto w twarz. Lara automatycznie wyszczerzyła się cholernie mocno z tego powodu, podrzucając jednocześnie ręce do góry. Torba, którą dzierżyła na ramieniu, zsunęła się już wcześniej na ziemię, ale kto by się tym w tym konkretnym momencie przejmował? Ważne, że ta zielona flądra dostała za swoje! Prychnęła pod nosem słysząc jej słowa. Jakoś tak wyszło, że bez mniejszego problemu osunęła się w bok, dzięki czemu śnieżka przeleciała nad jej ramieniem. -O ta, nie zesraj się... - rzuciła w jej stronę z uśmiechem na ustach. Bo przecież dopiero co powiedziała, że w sumie to dziewczyna to niedawno robiła, prawda? Korzystając z momentu, kiedy dziewczyna szykowała kolejną śnieżną kulę, Lara uformowała swoją. Rzuciła w stronę dziewczyny śnieżką, choć nawet nie łudziła się, że ta trafi, bo tym razem ewidentnie dała dupy. O ile wcześniej wykazała się wręcz profesjonalnym celem i siłą, tak teraz... no nie było chyba żadnych szans. Dziewczyna by musiała mieć zawiązane oczy, żeby tego nie uniknąć. Nie skomentowała jej kolejnych słów, tylko ponownie uniknęła rzuconej śnieżki. Powoli zaczynała się zastanawiać, czy to przed nieużywanie różdżki, czy ślizgonka naprawdę miała tak beznadziejnego cela. - Widzę, że bez różdżki nic nie zdziałasz - rzuciła jeszcze w jej stronę, mając nadzieję, że w ten sposób bardziej rozsierdzić dziewczynę. Zapowiadała się niezła zabawa nie zamierzała pozwolić na to, żeby się zmarnowała. Sama zebrała trochę śniegu z pobliskiej gałęzi sosny. Tym razem zamierzała uformować jeszcze lepszy pocisk, niż ten pożal się Merlinie, który posłała w dziewczynę przed chwilą. Tak, jej gryfońska duma i upór zostały obudzone i nie zamierzały ponownie udać się na drzemkę. Musiała jej udowodnić, że bez żadnego problemu była w stanie sobie z nią poradzić...
Gdybym wiedziała, że z mojego powodu gryfonka rezygnuje z pójścia na lekcję czułabym się całkiem dumna. Nie ma to w końcu jak bycie małym diabełkiem, który namawia innych, żeby nieco mnie się uczyli - że też na wszystkich (m.in. mojego brata) tak łatwo nie mogłam wpłynąć... Chociaż mój atak wcale nie jest tak bardzo zły, to dziewczyna całkiem sprawnie przed nim odskakuje. Trzeba jej przyznać, że ma refleks, kiedy już spodziewa się, że może dostać śnieżką. Nie czuję jakoś specjalnie złości, że mi się nie udało - nawet uśmiecham się z uznaniem, chociaż jej słowa na temat srania sprawiają, że nie mogę tego puścić bez komentarza. - A ciebie przypadkiem nie ciśnie, że tak ciągle gadasz tylko o jednym? - rzucam komentarz bez jakiegoś większego pomyślenia, nie mogąc nie zauważyć, że się powtarza. Lara łatwo daje się wciągnąć w ten niemagiczny, ale śniegowy pojedynek, jednak kiedy znowu we mnie rzuca to nie wychodzi jej to już tak sprawnie jak za pierwszym razem, powiedziałabym, że równie beznadziejnie co mi przed chwilą. - I kto to mówi! - krzyczę, kiedy jej celność okazuje się być tak słaba, że nie mam najmniejszego problemu przed uniknięciem śnieżki - wystarczy się za bardzo nie ruszać. Oczywiście jej komentarz sprawia, że koniecznie muszę pokazać jak to świetnie mogę sobie radzić bez różdżki, więc szybko formuję kolejną śnieżną kulkę i mocno ubijam ją w dłoniach, żeby była bardziej zbita i lepiej leciała. Posyłam ją w gryfonkę - wydaje mi się, że może być celnie, o ile dziewczyna nie wykona jakiegoś sprytnego uniku. - Haa, spróbuj z tym! - Dla pewności rzucam jeszcze jedną śnieżkę, żeby nie mogła się dostatecznie skoncentrować na tej pierwszej, ale robię to już nieco bardziej niedbale. Trzeba przyznać, że początkowa, zupełnie irracjonalna złość już mi przechodzi i coraz bardziej zaczynam bawić się w taki sposób, jakbym mogła to robić z bliskim znajomym a nie nielubianą gryfonką.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Zdarzało się jej być porównaną do różnych zwierząt, ale w życiu nie przeszłoby jej przez myśl, że ktoś mógłby znaleźć podobieństwo między nią, a niedźwiedziem. Choć jakby się głębiej zastanowić to może coś w tym było? Była dosyć wysoka jak na dziewczynę, a te wszystkie warstwy swetrów i kurtek, które miała na sobie, może i utrudniały ruchy, ale zdecydowanie dodawały jej nieco objętości w barach. Na tę myśl parsknęła z rozbawieniem, wypuściła Marie ze swoich objęć i z zainteresowaniem wysłuchała odpowiedzi do wywiadu, który właśnie przeprowadzała niczym zawodowa dziennikarka. - Ciesz się, że nie ma jeszcze za dużo śniegu, bo ten niedźwiedź polarny z chęcią wrzuciłby cię w jakąś zaspę! - dodała zaczepnie, chichocząc pod nosem na samą wizję takiego obrotu wydarzeń. Śnieg za kołnierzem to było ostatnie, czego w tym momencie chciała, ale czego się nie robi dla dobrej zabawy! Mimo złych stosunków z zimą i z zimnem, nie pogardziłaby jakąś bitwą śnieżną. Nie mogła się powstrzymać i wywróciła oczami, kiedy przyjaciółka przypomniała, że to istotnie jest jej ostatni rok w Hogwarcie. Ta myśl zawsze wywoływała nieprzyjemny ucisk w okolicach brzucha i lekką nerwowość, ale absolutnie nie chciała dać się teraz ponieść tym emocjom. - Oj Marie, też nie mam pojęcia, jak to się stało... Nawet nie wiesz, ile bym dała, żeby cofnąć się, chociaż o kilka lat. - westchnęła nieco nostalgicznie, po czym pociągnęła temat herbaty, który wydawał się dużo ciekawszy niż jej brak wizji na przyszłość. - Merlinie, herbaty i słodyczy nigdy nie odmawiam! Widzę u ciebie porządne przygotowanie na zimowy spacer, a ja się bałam, że zapomniałaś rękawiczek! - zaśmiała się, w jednej chwili zapominając o zmartwieniach. W nawale obowiązków w ostatnich dniach, przyroście problemów i coraz liczniejszych zmartwień, to niezobowiązujące spotkanie z dawno niewidzianą Puchonką było dla niej jak wybawienie. Właśnie tego potrzebowała i tego jej brakowało.
W zasadzie Marie przejmowała się bardziej tym, że już za rok puchonki nie będzie już w Hogwarcie niż dawała to po sobie poznać. Nie miała zbyt wielu dobrych znajomych, a towarzystwo Nancy naprawdę jej odpowiadało. Postanowiła jednak na razie się tym nie przejmować, z resztą do końca roku szkolnego zostało jeszcze kilka miesięcy. Ona po wakacjach idzie na studia, więc będzie miała większą swobodę i może uda im się od czasu do czasu spotkać. Trzeba żyć chwilą, nieprawdaż? - Herbata tak... - podała starszej koleżance termos. - Tylko nie wypij wszystkiego - dodała ze śmiechem, znając jej "możliwości". - A oprócz nawału nauki co u ciebie? I przede wszystkim jakie masz plany na święta! Znowu poczuła się swobodniej i zapomniała o wszystkich smutkach. - A właśnie jeszcze póki pamiętam masz jakieś plany na ferie? - zapytała. Miała pewne nieoniecznie dobre plany na przerwę zimową. Chciała udać się do Francji i spróbować odszukać brata albo chociaż sprawdzić, czy nie zostawił jakiś wskazówek. Może udałoby się jej dotrzeć do nowych właścicieli dworku jej rodziny albo do mieszkania (jeżeli da się tak nazwać jeden pokój), w którym mieszkali z rodziną przez jakiś czas. Mimo braku jakiejkolwiek reakcji brata przez poprzednie 2 lata i zaprzeczeniu wrony (Marie nadal nie wiedziała, czy wierzyć w te przesądy czy też nie).
Sophie idealnie sprawdziła by się w roli małego diabełka, który zmusza ludzi do niecnych czynów. O tym Lara była przekonana, choć nie mogła mieć pojęcia odnośnie tego, co siedziało w głowie dziewczyny. Tymczasem ich niespodziewana walka powoli zyskiwała na zaciętości, która zaskakiwała nawet samą gryfonkę. Ona nie mogła odpuścić. Jej duma zwyczajnie by jej na to nie pozwoliła i to był pewny fakt. Nie wiedziała, jaki stosunek do tego ma dziewczyna, która nagle stała się jej wrogiem numer jeden (choć zapewne tylko na czas kiedy napierdalały się śnieżkami…), ale miała przeczucie, że dla niej było to równie ważne. Zawziętość to zdaniem niektórych, drugie imię Lary. Kiedy się na coś zaweźmie, nie potrafi odpuścić, choć niejednokrotnie powinna wykazać się inteligencją większą niż jej przeciwnik i po prostu pójść dalej w swoją stronę. Jednak nie mogła nic poradzić na to, że tym razem nie było mowy o tym, aby mogła sobie odpuścić! Widziała, jak dziewczyna bez większego problemu uniknęła jej ataku, co tylko nieco mocniej ją zdenerwowało. Zdmuchnęła z twarzy zabłąkany kosmyk włosów, kiedy szykowała na szybko kolejne pociski. No i, zgodnie z życzeniem ślizgonki, spróbowała uniknąć kolejnego ataku, ale ten trafił ją idealnie w sam środek piersi. Uderzenie nie było mocne, ale wystarczające, aby gryfonka zachwiała się nie co. Może właśnie przez to, kiedy rzuciła kolejną śnieżką w stronę Sophie, to była przekonana, że ta kompletnie nie ma prawa osiągnąć swojego celu. – Touché – stwierdziła tylko, nie mogąc się oprzeć temu, aby z uznaniem nie pokiwać głową w stronę swojej przeciwniczki. Przygotowana jednak na to, co ta zamierzała jej zaserwować, zgrabnie uchyliła się przed kolejnym śnieżnym pociskiem, który przeleciał nad jej głową. Usłyszała, jak śnieżka rozbiła się na drzewie za jej plecami, ale nie obejrzała się, aby to sprawdzić, czy choćby potwierdzić. – Gwarantuję, że to odciśnie się na twoich zębach! – krzyknęła, rzucając mocno i bardzo precyzyjnie w stronę ślizgonki śnieżką. Pech jednak chciał, że wiatr zawiał ze złej strony i na pewno nie miała szans trafić jej w głowę, co najwyżej w klatkę piersiową, o ile dziewczyna nie uchyli się, czy uskoczy.
Wybacz, że dopiero teraz, ale święta mnie przeżuły i dopiero dzisiaj wypluły
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Wcale nie chciała opuszczać zamku. Czuła się w nim naprawdę dobrze, otoczona rodziną i przyjaciółmi. To był dla niej drugi dom i ciężko było jej w ogóle wyobrazić sobie życie gdzieś indziej. Coraz częściej zaprzątała sobie tym głowę, bo czas leciał nieubłaganie i każdy przybliżał ją do tych ważnych życiowych decyzji. Chociaż bardzo chciała, to nie mogła ich odwlekać w nieskończoność. Ale mogło poodwlekać, chociaż jeszcze ten jeden dzień. I może jeszcze następny. Zbyt szybko pociągnęła pierwszy łyk, parząc się przy tym boleśnie w język. Syknęła, wdychając szybko zimowe powietrze, które ulżyło nieco w bólu, a później napiła się jeszcze raz, tym razem ostrożniej. Przyjemnie ciepło rozlało się po jej wnętrznościach, przywołując na twarz błogi uśmiech. W tym momencie do szczęścia nie potrzebowała nic więcej. Oddała termos właścicielce, żeby przypadkiem nie wypić wszystkiego i zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią na zadane pytania. - Święta spędzę w domu, z rodziną. Muszę jeszcze znaleźć kilka prezentów dla wszystkich Williamsów, szczególnie tych najmłodszych. Stęskniłam się za nimi. - Chociaż kolejne z jej młodszego rodzeństwa rozpoczęło w tym roku naukę w Hogwarcie, to wciąż nie wszyscy osiągnęli magiczny wiek jedenastu lat i mogła spotkać się z nimi tylko w domu. Święta były idealnym czasem do nadrabiania rodzinnych zaległości, a Nancy wręcz nie mogła się ich doczekać. - A na ferie pewnie pojadę na wyjazd ze szkołą. W końcu to moja ostatnia szansa. - W jej głosie wyraźnie dało się wyczuć pewien smutek. Tego pewnie będzie jej najbardziej brakowało, bo za lekcjami raczej nie będzie specjalnie tęsknić. Szkolne wycieczki zawsze były niezapomniane i pełne przygód. - Opowiedz mi o swoich planach! Też z nami jedziesz? - spojrzała na Marie ze świecącymi z podekscytowania oczyma. Miała nadzieję, że Puchonka ma podobne plany i będą mogły spędzić trochę czasu razem podczas ferii, kiedy nie będzie trzeba przejmować się pracami domowymi i lekcjami od rana do nocy.
Kiedy tylko otrzymała termos z powrotem szybko zanurzyła usta w gorącym napoju. Co prawda może trochę za gorącym, ale nie zwracała na to uwagi. Zauważyła, że kiedy starsza puchonka wspominała o młodszym rodzeństwie nieznacznie posmutniała. Marie doskonale ją rozumiała. Sama też tęskniła za młodszą siostrą mimo, że ta chodziła już do Hogwartu. Brat i rodzice to zupełnie odrębny temat. Tych drugich miała już nigdy nie zobaczyć, a Timothée... odpowiedzi na to pytanie nie znała. Kiedy Nancy wspomniała o swoich planach na ferie Marie z jednej strony zmartwiła się, bo nie miała najmniejszej ochoty wyjść samotnie na spotkanie demonów z dawnych lat, a z drugiej strony ulżyło jej. Może było to nieodpowiednie, ale miała teraz pretekst żeby odłożyć wyjazd do Francji na kiedy indziej. Poza tym doskonale rozumiała puchonkę, chciała tylko wykorzystać zapewne ostatnią szansę na spędzenie beztroskich ferii ze znajomymi. Nie spodziewała się jednak, że może ona wpaść na pomysł, że Marie także wybiera się na szkolny wyjazd. Nigdy się takimi rzeczami nie interesowała. Chociaż uczęszczała już do Hogwartu drugi rok, nigdy jeszcze nie była na jakimś szkolnym wyjeździe. Wolała trzymać się z boku, nie angażować i spędzać przerwę zimową razem z Nathalie. O dziwo jednak propozycja Nancy wydała się dziewczynie wyjątkowo kusząca. Nie wiedziała dlaczego, ale uważała, że to wcale nie byłby zły pomysł. I tak zrezygnowała już z wyjazdu do Francji, więc czemu nie spędzić ferii w inny sposób? Miałaby szanse spędzić jeszcze więcej czasu z puchonką, może poznać nowe osoby (naprawdę nie wiedziała co się z nią działo, że w ogóle taka myśl przyszła jej do głowy; podejrzewała jednak, iż stoi za tym czas spędzany z panną Williams, która była jej zupełnym przeciwieństwem). Naraz jednak przypomniała sobie o siostrze. - Szczerze nie myślałam o tym - zaczęła. - Znasz mnie zresztą. Nie przepadam za dużą ilością ludzi i mam spory problem z zawieraniem nowych znajomości. Poza tym nie znam w szkole niemal nikogo - wiedziała, że była to jej standardowa wymówka, ale postanowiła mimo wszystko spróbować. Zauważyła jednak powątpiewanie na twarzy puchonki. - No i jeszcze Nathalie - złapała się swojej ostatniej deski ratunku. Wiedziała jednak, iż i na ten argument da się szybko znaleźć kontrargument. Wiedziała, że Nathalie była już duża i pewnie i tak miała zamiar spędzać ferie ze znajomymi, ale mimo początkowej chęci do wyjazdu, miała przeczucie, że tak duże zmiany nie będą dla niej dobre.
Szkoła każdego roku podejmowała wyzwanie, by zabrać swoich uczniów w jakieś niesamowite miejsce i dostarczyć im niezapomnianych wrażeń. Od gorącej Sahary, po szczyty alpejskich gór. Cel podróży zawsze pozostawał nieznany niemal do ostatniej chwili, będąc głównym przedmiotem zakładów na szkolnych korytarzach. Mogło to być dosłownie każde miejsce na ziemi, więc trzeba było mieć niesamowitego farta, żeby zgarnąć te kilka galeonów, wiadro fasolek wszystkich smaków i sporą kolekcję Kart Czarodziejów z czekoladowych żab. Nancy wszystkie ze szkolnych wyjazdów wspominała z ciepłem na sercu i na policzkach. Nieraz dała się porwać wakacyjnym przygodom aż za bardzo, ale przecież była w tym wieku, że jeszcze wszystko jej wypadało i nie miała czego żałować. Kiedy jak nie teraz? Miała tyle wspaniałych wspomnień, że ciężko jej było sobie wyobrazić, że ktoś wolałby zostać w zamku, albo w domu, zamiast łapać za szkolnego świstoklika. I choć doskonale wiedziała, że Marie należy do tych osób, które cenią sobie ciszę i spokój zdecydowanie bardziej niż głośne imprezy, to postanowiła, że i tak musi ją spróbować przekonać do wyjazdu. Spojrzała na przyjaciółkę z błyskiem ekscytacji w oku, szukając w głowie argumentów, które mogłyby ją przekonać, że ferie to idealny pomysł. - Jeśli nie masz ochoty, to nie musisz nikogo poznawać, możemy spędzić trochę czasu we dwie, zrobić bitwę na śnieżki, ulepić bałwana! Chyba że w tym roku zabiorą nas w jakieś cieplejsze miejsce, to pójdziemy na plażę i popływamy w morzu! A jak chcesz kogoś poznać, to jeszcze lepiej! Załatwię najlepszych ludzi do poznania! - Była trochę rozdarta, bo doskonale wiedziała, że próbuje wyciągnąć Moreau ze strefy komfortu, ale naprawdę chciała móc spędzić te ostatnie oficjalne ferie razem z nią, a przynajmniej gdzieś w jej pobliżu. - Z Nathalie ulepimy bałwana, a potem ona i moje bliźniaki zajmą się sobą i będą broić w pokoju, dadzą sobie radę. - Machnęła ręką, jakby chciała jeszcze bardziej podkreślić, że młodsze rodzeństwo naprawdę nie jest problemem (a miała w tym spore doświadczenie), po czym spojrzała na Puchonkę, tym razem z nieco zatroskaną miną. - Nie uważasz, że musisz sobie trochę odpuścić? Odpocząć? Mam wrażenie, że strasznie się zadręczasz obowiązkami, tracąc całkowicie czas na siebie. - Powiedziała, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że mimo pozornych różnic, ona sama zachowuje się dokładnie w ten sam sposób. Miała wrażenie, że Marie cały czas chodzi spięta, nie pozwalając sobie nawet na chwilę luzu, nawet w tym świątecznym, radosnym okresie, ale sama, mimo uśmiechu na twarzy, zmagała się z podobnymi problemami. Zwolniła kroku, by złapać dziewczynę za rękę i spojrzeć na nią uważniej. - Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć i zawsze ci pomogę, prawda?
Nie wiedziała co ma zrobić. Nie chciała zawieść przyjaciółki, tym bardziej, że będzie to jej ostatni wyjazd. To prawda, że takie atrakcje powodowały znaczne nagięcie norm puchonki jednak czego się nie robi dla innych. Poza tym może i jej uda się odnaleźć tam coś dla siebie i także będzie korzystała z wyjazdu? - Pojadę - zgodziła się. - Jednak wiedz, że robię to głównie dla ciebie - dodała od razu. Nie chciała żeby Nancy poczuła się w jakikolwiek sposób winna, ale wiedziała, że warto zaznaczyć tę sprawę na samym początku. Poza tym starsza dziewczyna nie ma w zwyczaju obrażać się o takie niezbyt istotne szczegóły. Informacja o wyjeździe także rodzeństwa Wiliams końcowo przekonała Marie. Teraz przynajmniej wiedziała, że jej siostra nie będzie się tam nudzić i znajdzie nowych znajomych. Chociaż jeżeli by to dokładniej przemyślał Nathalie wyrosła na naprawdę silną, odważną i przede wszystkim przyjacielską dziewczynę więc nie nią puchonka powinna zaprzątać sobie głowę. Czy zadręczała się obowiązkami tego nie potrafiła powiedzieć. Dla niej była to pewnego rodzaju norma. Wydarzenia sprzed kilku lat sprawiły, że musiała szybciej dorosnąć i wziąć na siebie znacznie więcej od przeciętnego dziecka. Wiedziała natomiast, iż odpoczynek na pewno jest jej potrzebny. Ostatnio non stop czuła się zmęczona dosłownie wszystkim, a nawał prac domowych i zbliżające się owutemy wcale nie pomagały w regeneracji się organizmu. Możliwe również, że Nancy zaczęła podejrzewać, że ostatnio głowę Marie zaprzątają jednak sprawy zupełnie nie związane z nauką, jednak ten temat wolała na razie przemilczeć. - Wiesz, że mogę powiedzieć o tobie to samo? - ona też cały czas była spięta, ale francuska sądziła, że powodem tego jest także nadmiar nauki i obawy przed końcem szkoły. - Tak. Wiem, że mogę iść do ciebie z każdą sprawą o każdej porze dnia i nocy - zapewniła dziewczynę. Obiecała sobie jednak, że porozmawia z nią o bracie zaraz po powrocie z ferii. Na razie nie chciała psuć im tego wyjazdu.
Do gwiazdki było jeszcze trochę czasu, a mimo to Williams właśnie poczuła się, jakby otworzyła największy prezent spod choinki! Pod kolorowym papierem znajdował się voucher na wspólne ferie wraz Marie. Oczy błysnęły jej radośnie, usta rozciągnęły się w najszerszym z możliwych uśmiechów, a ciało samo rzuciło się do przodu, by porwać Puchonkę w objęcia. Całe szczęście, że termos z herbatką był zakręcony, bo jeszcze w całej tej ekscytacji mogłaby oblać przyjaciółkę wrzątkiem! - Tak, tak, tak! Nie pożałujesz, będzie super! - Naprawdę w to wierzyła i nawet nie chciała dopuścić do siebie myśli, że może być inaczej. Wraz z tą obietnicą wzięła na swoje barki odpowiedzialność za to, żeby Moreau dobrze się bawiła i przede wszystkim odpoczęła. Pozostawało tylko pytanie, dokąd w tym roku? Fajnie by było znowu odwiedzić górskie spa, ale coś czuła, że takie atrakcje raczej się nie powtórzą. - Ja? Ja mam pełno czasu dla siebie! - Machnęła ręką, ale w jej głosie dało się usłyszeć nutę zawahania. Czy na pewno? Czy intensywne treningi można było nazwać jej czasem dla siebie? Czy zakuwanie zielarstwa było formą odpoczynku? Chciała odpowiedzieć twierdząco, ale niechętnie zdała sobie sprawę, że faktycznie, ona również za bardzo przejmowała się wszystkim dookoła. Tylko że praca i zajmowanie głowy obowiązkami pozwalało jej odciągnąć myśli od spraw, których wciąż nie potrafiła poukładać sobie w głowie. - No dobra... Chyba masz rację. Obu nam się przyda taki odpoczynek. - Przyznała po chwili i westchnęła cicho, wypuszczając z ust obłoczek pary. Powoli zbliżał się wieczór i temperatura wyraźnie spadała. Te wszystkie przemyślenia przypomniały jej o jeszcze jednym problemie i to takim, w którym akurat blondynka mogłaby jej pomóc. - Marie, ja wiem, że się powtarzam, ale weź mi przypomnij... Dlaczego wciąż nie mam cię na liście członków drużyny, co? - Zapytała, spoglądając na towarzyszkę z uśmieszkiem czającym się w kąciku ust. Borsuki nieustannie cierpiały na brak zawodników, a Francuzka przecież miała dryg do sportu! Nancy ciągle wierzyła, że drążąc temat odpowiednio długo, uda się jej namówić dziewczynę do spróbowania. Cóż miała do stracenia? Absolutnie nic, więc nieustannie wierciła jej o to dziurę w brzuchu, licząc, że w końcu będzie mogła dopisać jej nazwisko do składu. Na pierwszym meczu w sezonie się nie popisali, dlatego teraz była jeszcze bardziej zmotywowana do stworzenia mocnego składu.
Widziała jaką radość sprawiła przyjaciółce. Naprawdę nie wiedziała w jaki sposób Wiliams to robiła, ale Marie czuła, że przełamywanie swoich strachów, czy wychodzenie ze strefy komfortu nie będzie takie trudne mając ją u boku. Po gwałtownym zrywie dziewczyny w stronę Francuzki o mało się nie przewróciły. Termos natomiast wylądował w zaspie zaliczając najpierw salto w powietrzu. Kiedy Nancy ją puściła, kucnęła i zaczęła wygrzebywać go ze śniegu. Normalnie zdenerwowałaby się nieźle, ale najwidoczniej ekscytacja udzieliła się jej także. Nigdy nie była na żadnym szkolny wyjeździe, więc w sumie nawet nie wiedziała czego ma się spodziewać. Oczywiście oprócz zgrai uczniów i studentów oraz może odrobiny dobrej zabawy. Otuliła się szczelniej kurtką i szalem. Rzeczywiście w przeciągu ostatnich kilkunastu minut temperatura znacznie spadła. Otworzyła termos i wypiła jeszcze trochę herbaty. - Chcesz jeszcze? - zapytała puchonkę wyciągając w jej kierunku termos. Widziała, że mimo znacznie większej ilości warstw jej też zaczyna być zimno. - Nancy, przecież wiesz, że nigdy nie trenowałam quidditcha, nie mam żadnej miotły ani nic. A poza tym bycie w drużynie oznacza treningi, czyli dodatkowe spotkania z ludźmi - zdawała sobie sprawę, że non stop korzysta z tych samych argumentów. - Chociaż w zasadzie jeśli ma to być jakieś święto zgadzania się na twoje propozycje to mogłabym spróbować... - wiedziała już, że starsza puchonka zaraz odtańczy tu jakiś taniec z radości. - Ale przyjdę na razie tylko na trening i zobaczymy czy się w ogóle do tego nadaję - dodała szybko, czując jednak, iż przy delikatnej pomocy Wiliams na tym się nie skończy.
Miała nadzieję, że Marie nie obrazi się za ten wybuch radości, który wdarł się tak intensywnie w strefę komfortu blondynki. Zawsze starała się szanować przestrzeń drugiej osoby, ale kiedy wchodziła z kimś w bliższą relację, to te granice czasem się jej zacierały. Uwielbiała się przytulać i robiła to często, nieraz zapominając, że druga osoba może nie czerpać z tego takiej samej przyjemności. Dlatego odsuwając się od przyjaciółki, która musiała schylić się po upuszczony termos, bąknęła ciche "przepraszam" i później manifestowała swoje zadowolenie jedynie szerokim uśmiechem. Chętnie przyjęła kolejną porcję herbaty, rozgrzewając się nieco w ten sposób. Gorący napój jednak pomagał tylko chwilowo, a ręce stopy wciąż marzły. Tutaj mógł pomóc tylko puchaty koc i ciepłe łóżko. Albo informacja o tym, że Marie w końcu pojawi się na Puchońskim treningu! - Słodka Helgo, ależ mam dziś dar przekonywania! - Krzyknęła radośnie, tym razem powstrzymując się przed kolejnym atakiem na blondynkę. - Sprzętem się nie martw, mamy szkolny, też jest dobry! A jak się wkręcisz, to załatwię ci miotłę ze zniżką z mojego sklepu! - Obiecała, kolejny raz dając się ponieść radości. - Jestem pewna, że ci się spodoba! Wszyscy w drużynie są świetni! Na pewno ich polubisz, nie da się ich nie lubić!- dodała jeszcze, klaszcząc w ręce z ekscytacji. Już widziała Moreau z kaflem w dłoni, pędzącą na bramkę Gryfonów w następnym meczu. Miała jeszcze sporo czasu, żeby ją nauczyć podstaw i kto wie, może uda jej się ją namówić na udział w rozgrywkach? Kolejny powiew wiatru nieco ostudził jej zapał, wdzierając się pod kurtkę i smagając uda. Robiło się naprawdę mało przyjemnie - Może już wracajmy, co? Jest już strasznie zimno. - stwierdziła, opatulając się szczelniej szalikiem i wsadziła ręce głęboko w kieszenie. Mogłaby tak spacerować godzinami, gdyby tylko był środek lata, albo chociaż ciepła wiosna. Zimą zdecydowanie wolała przeprowadzać takie pogawędki przy kominku.
Znała puchonkę całkiem dobrze i zdawała sobie sprawę, z tego, że ta często dosyć wylewnie okazuje uczucia. Nie miała jej więc za złe kolejnego "ataku", który zresztą przyjęła ze śmiechem. Cieszyła się jednak mimo wszystko, iż później Wiliams okazywała swoje szczęście tylko poprzez uśmiech i wyraźnie słyszalne podekscytowanie w głosie. Cieszyła się ze sprawienia radości przyjaciółce. Mimo wszystko nie była do końca przekonana do swojej decyzji. Oprócz lekcji latania, w których zaczęła uczestniczyć dopiero po przeniesieniu się do Hogwartu, niewiele miała do czynienia z miotłami. Quidditch tym bardziej wprawiał ją w delikatne przerażenie. Niebezpieczne zwroty, latanie opanowane do perfekcji i dodatkowo śmigające dookoła tłuczki. Nie znała tej dyscypliny sportu zbyt dobrze, ale wiedziała, że w grze można brać udział grając na różnych pozycjach. Co okaże się dla niej najbardziej odpowiednie, nie wiedziała. Oczywiście biorąc pod uwagę, że wcale nie musi się jej to spodobać. Inną sprawą, która także skutecznie zniechęcała dziewczynę do wcześniejszego wstąpienia do drużyny mimo zapewnień Nancy o ich dobrym charakterze, byli inni zawodnicy. Przez swój styl życia, nie miała w szkole zbyt wielu znajomych. Bała się, że wszyscy uznają ją za dziwaczkę albo zimną sukę - oba były zresztą zgodne z opinią o niej w szkole. Starając się jednak skupić swoje myśli na czymś innym powróciła do rozmowy: - Na jakiej pozycji mnie widzisz? - zapytała puchonkę, wymachując wymyśloną pałką, a później łapiąc powietrznego kafla. Przez wszystkie emocje związane ze spotkaniem po długim czasie Wiliams i podjętych decyzji, Marie niemal nie czuła zimna. Słysząc jednak propozycję o powrocie poczuła jak bardzo skostniały jej palce mimo założenia grubych rękawiczek. - Jak najbardziej czas już wracać, tym bardziej, że wypiłyśmy już całą herbatę - powiedziała ze śmiechem, potrząsając pustym już termosem. Obie puchonki zgodnie skierowały się więc do zamku zostawiając za sobą wiatr i zachodzące powoli słońce. + //zt x2