Malownicza alejka, odmieniona zimową porą; skąpana w białej pierzynie - lądującej na nagich gałęziach drzew oraz ścieżce. Niektórzy twierdzą, że można w tej okolicy napotkać siwą, niezwykle starą wronę; zgodnie z opowieściami jest ona czarodziejem - animagiem i jasnowidzem, który wybrał pozostawanie wyłącznie w formie zwierzęcia. Niektórzy, oczywiście, uznają owe historie za bzdury - tak czy inaczej, jest to wspaniałe miejsce na spacer.
______________________
Autor
Wiadomość
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Stała przede mną jak jakaś owca czekająca na znak z niebios. Nie mogłem sie powstrzymać, nawet jeżeli wiedziałem, że zachowuje się niedojrzale. Prawdę powiedziawszy, nic mnie nie obchodziło czy ktokolwiek pomyśli sobie, że jestem rozpieszczonym gówniarzem, jakiego nie stać na nic więcej, niż na obronę czystą złośliwością. A zdania Florence to już w ogóle nie zamierzałem brać pod uwagę. - Nie interesuje mnie czego lub kogo Ci żal, Berkeley. - Skwitowałem z niewzruszonym wyrazem twarzy, gdy z ukrywaną satysfakcją przyglądałem się jak jej zaklęcie nie odnosi zamierzonych skutków. - Co ty niby chciałaś zrobić? Połaskotać ten szkicownik? Wracaj lepiej do szkoły i poproś jakiegoś pierwszoroczniaka o korepetycje. - Pomachałem kartkami jak wachlarzem, obserwując jak ściśle są ze sobą związane. Zaklęcie rozcinające mogło być naprawdę bolesne. Cieszyła mnie jej porażka w czarach, zaoszczędziła mi żmudnego układania kartek. Wsunąłem szkicownik do kieszonki wszytej w płaszcz, aby nie próbowała więcej sztuczek i dokładnie go zapiąłem, a następnie przykucnąłem przed nią. Tylko po to, aby wziętą w dłoń kulkę śniegu rozpłaszczyć na jej głowie. - No już, zmiataj do zamku, dzieciaku. - Moje działania mogły albo zmusić ją do odejścia, albo rozpocząć prawdziwą bitwę. Na zaklęcia czy na śnieżki, mnie było naprawdę wszystko jedno. Wszystko zależało od samej Florence. Byłem ciekaw czy ktoś taki jak ona będzie w stanie przełknąć dumę i zignorować "idiotę" czy jeszcze zacznie z nim rywalizować o czapkę błazna. Obserwowałem jej twarz bez zmrużenia okiem, chcąc być gotowym na wprowadzenie w życie właściwej reakcji.
Była tak samo obecna jak niedostępna. Odległa; skrywana - za niewidzialnym murem zbudowanego dystansu; zupełnie, jakby dostrzegał jej fragment - zaledwie marną część prawdy, która częściowo będzie wyłącznie kłamstwem. Milczenie - okrywało ich oboje przez moment na podobieństwo płaszcza. - Ironią? - zawiesił ulatującą wątpliwość w powietrzu. Zginęła, wkrótce, w lodowych objęciach wiatru. - To smutne słowo - dorzucił. Brzmiało rozczarowaniem, brzmiało - przelewającą się nieustannie goryczą, która bębniła ciemną kaskadą kropel. Nie chciał stanowić ironii, nie chciał być absolutnie pojęty w ramach nieprzyjemnego chichotu. Wszystko czyniłeś źle. Psułeś. Zmąciłeś taflę spokoju, przywoływałeś chaos. W obecnym momencie również - nie powinieneś jej spotkać; powinieneś brnąć dalej, przed siebie, przyjmować tylko samotną rutynę kroków. - Można powiedzieć - odpowiedział zdawkowo; skwitował wzruszeniem ramion. Banda, podobno złączonych krwią osób. Festiwale sztuczności, odgrywanie po stokroć ziejących pustką dialogów. Oddalał się od rodziny - z biegiem lat, wytworzył szczelną skorupę kłamstw; nie czuł się dobrze w ich towarzystwie; wśród żalów siostry, wśród niespełnienia matki; pod srogim spojrzeniem ojczyma. Bez ojca. - Nie idzie pani? - zapytał w końcu, pragnąc kontynuować spacer. Dlaczego się nie odwracasz?
Lawirowała nad przepaścią prawdy, a każda miniona sekunda utwierdzała ją w przeświadczeniu, że los sprzeciwiał się wobec woli ludzi i czynił zgodnie z utkanymi wcześniej planami. Jak to możliwe? Świat czarodziejów wydawał się być tak duży, tak nierealne odległy od dotychczasowej codzienności Marceline Holmes. - Przekorność zdarzeń – poprawiła się, by zaraz potem kontynuować z nutą uśmiechu na bladym licu. - Pozwoliła nam się spotkać, lecz czy to nie zbłąkane dusze zapragnęły raz jeszcze zetrzeć się ze sobą na ścieżce życia? – mówiła, ale jakby zagadkami. Otulała frazy cudaczną enigmą, nadal utrzymując błękit tęczówek na linii horyzontu, co by obraz wdarł się nieco głębiej i pozostawił po sobie trwałe ślady. - Jest pan tajemniczy – rzuciła z nutą nostalgii w głosie, bo czy nie zawsze taki był? - Nietrafione prezenty czy zbyt dużo dociekliwości? – nader otwarta, zbyt ciekawska. Serce zakołowało w piersi, gdy kątem oka dostrzegła jak się oddala; oznaczało to ucieczkę? Oddech rudowłosej spłycił się, aż wreszcie przystanęła pewniej i z niezwykłą dozą spowolnienia, odwróciła się w stronę mężczyzny. Daniel mógł dostrzec malujący się cień, który okalał jej oszronioną przez piegi twarz, podobnie jak przykrą ranę rozcinającą karminową strukturę warg – bezsprzecznie unoszących się w słodkim niczym nektar uśmiechu. - Tej propozycji nie mogłabym odmówić, profesorze – nie tłumaczyła swego stanu, ten był dla niej bez znaczenia. Wolnym krokiem ruszyła za postacią Bergmanna, aż wreszcie znalazła się dostatecznie blisko, by ich wzrok mógł się skrzyżować, zaś oddechy zmieszać się w chłodnym powiewie powietrza. Nieustannie pozostawała ograniczona ambiwalentnym dystansem. P a m i ę t a s z?
Nie mówił - przesadnie wiele na osobisty temat. Był przeraźliwie zdawkowy, oschły, do cna nasiąknięty rezerwą. Zdecydowanie chętniej sam formułował pytania; poznawał ludzi. Był przeraźliwie zamknięty, na podobieństwo zagadki, okrywającej swoim zamgleniem prawdę. – Różnice narodowości – przyznał, jak gdyby - żartobliwym zupełnie tonem. Złudne, niemiecko brzmiące nazwisko, skrywało połowiczną naturę; dychotomię płynącą w żyłach. Wieczne rozdarcie. Nie pasował - zarówno, w przypadku utraconego Berlina jak zrzuconego przez przeciwności Oakham. Dusił się. Zmieniał. Nienawidził. Porzucił prędko te myśli, w dość naturalnym odruchu, lądując spojrzeniem ponownie na doskonale jemu znajomej twarzy. Marceline. Pomyślał, nie przeobraził w słowa - mimo usilnych chęci. W tężejącym milczeniu, intensywnym jak zimno uderzające w skórę, musnął dziewczęce oblicze; dokładnie, w pobliżu miejsca perfidnej, zniekształcającej skazy. Rozlany siniak. Ciemnoczerwona pokrywa osuszonego skrzepu. Co się zdołało wydarzyć, Marceline? Uczynił, choć nie powinien. Dookoła nie było żywego ducha. Poczuł, jak serce przyspiesza; w niepokojącej presji.
Zawsze chciała wiedzieć więcej, aniżeli otrzymywała. Pragnęła poznać sekrety okraszone ulotnymi wspomnieniami, sposób patrzenia na życie, które prowadził, a zarazem obawiała się, że utraci wszystko, co do tej pory wykreowali za amoralną kurtyną relacji. Nie znała jego przeszłości; jedynie pamięć o Niemczech zdawała rozsiewać się w umyśle nastolatki jak pajęcza sieć, w którą wplątywała się z każdą kolejną chwilą. Czy to możliwe, że ten świat tak bardzo nie należał do niej? M o ż e nigdy. - Aż tak ogromne, by nie dojść do porozumienia? - zapytała z rozbawieniem, choć wcale nie zamierzał wykpiwać ów pytania. Była ciekawa, jak gdyby świat pogrążał się w iluzji normalności. Chłodny dotyk męskich opuszek wbił ją w ziemię, paraliżując kruchą sylwetkę, przypominając o wieczorze wypełnionym hedonistyczną brutalnością. Z trudem utrzymywała równowagę, zaś emocje bombardowały tunele żylne, napełniając je feerią ambiwalentnych odczuć. Bezwiednie wtuliła policzek w danielową dłoń, a zaraz potem odsunęła się o krok; obawa, że ktokolwiek ich znajdzie w zbyt bliskiej przestrzeni jawiła się jako przekleństwo. Strach napełniał jej komórki, analogicznie rujnował swoistego rodzaju spokój. - Zatrzymaliśmy się, profesorze - na zbyt długo - chciałaby dopowiedzieć, lecz nie uczyniła tego. Wpatrywała się błękitem tarcz spojrzenia w jego twarz, mimowolnie sięgając do dłoni Bergmanna, ledwie wyczuwalnie muskając ją smukłymi palcami i robiąc krok w tył. - Proszę opowiedzieć coś więcej o tych narodowościach - zaproponowała, jakby zmieniając front, dając im szansę na wyzbycie się ciężkich kłębów dymu lawirujących nad ich głowami. - Jestem niezwykle ciekawa. Po raz pierwszy od dawna - wyzbyta z egoizmu.
Czas odliczany był cyklicznością oddechów - wytracał naturalny kształt swoich reguł. Odczucia, chmara następujących odczuć, wyżerająca szarańcza - szalała, pośród niepoliczonych zakrętów jego umysłu. Milczał, ponieważ słowa były niedostateczne; nie były w stanie nakreślić choćby zdawkowej prawdy. Setki podejrzeń szeptało wciąż w jego głowie - próbował snuć scenariusze, próbował poznać dlaczego. Była prześladowana? Obecnie znienawidził milczenie. Porzucił wcześniejszą rozmowę; wpatrzony jak w transie, nawet nie cofnął wpierw dłoni - od której odsunęła się postać Holmes, krucha i nieuchwytna. Utonął w ciszy; bezpostaciowa masa zalała mu tunel gardła. Pozostawał skupiony, wyłącznie wokół jednego ze swych spostrzeżeń - nie wydawał się słuchać, nie reagował na zadawane pytanie, na prośbę zmiany tematu. Rodzina - nie była istotna. Narodowość - nie była istotna. Nic więcej nie było teraz istotne. Kurwa mać. - Powiedz - rozkazał wyłącznie - kto. - Wydostało się, spomiędzy ledwie rozchylonych warg. Ton nie obnażał emocji; był niemniej jednak, wręcz obrzydliwie władczy, bez tolerancji sprzeciwu. Popełniasz błąd, Bergmann. Cholerny błąd niepotrzebnie przyciskasz do ściany, osaczasz; ujawniasz głód odpowiedzi.
Prawda zdawała się być na wyciągnięcie ręki, ale im bardziej wysuwana do przodu, tym szczerość utkana w enigmatyczne frazy wyrywał się do lotu. Oboje lawirowali w tej chwili na pograniczu słów, które zdawały się nie istnieć, a zarazem stawały się sztyletem dla urywanych oddechów. W ciszy, bezdennym spokoju pozostawali skąpani w emocjach bombardujących zbrukane przez egzystencje dusze, nadając im zespolonego kształtu w ironii cudacznego losu. Błękit tęczówek nieustannie osiadał na męskich rysach twarzy, jakby odbudowywała go na nowo we wspomnieniach, ucząc się raz jeszcze każdej pojedynczej zmarszczki, którą skalał go ulotny czas. Serce kołowało w piersi coraz intensywniej, po ułamku sekundy zwalniając; czy wciąż była żywa? Nie musiał w i e d z i e ć. Głos, którym uraczył ją Daniel Bergmann wydawał się być wyzuty z chęci polemiki, której Marceline nie potrafiła mu ofiarować z dobrodziejstwem całego inwentarza własnej osoby. Zakrawało to o swego rodzaju masochizm, pomimo że przelewające się przez wątłe ciało uczucia obierały zupełnie inną drogę; zapadały się w bezkresie umysłu. - Czy prawda zdoła być dostateczna? - odbiła pytanie, kontrolując feerię odczuwanych bodźców, nie panując nad magią, która bezwiednie (bez świadomości) zaczęła oddziaływać na śnieżnobiałe płatki. Uniosły się bowiem one, wirując przez moment, jednak tylko w obrębie rudowłosej krukonki. - To nic... Nic... - wyrwało się nagle spomiędzy karminowych warg; nie umiała odpowiedzieć.
Milczał. Poniekąd okrutnie; zastygnął w swoim milczeniu niczym bezwzględny posąg, niczym przeszkoda, wyrastająca na drodze cierniem swojej sylwetki - uwikłanym w oziębłych, nieustających porywach wiatru. Jasne okręgi tęczówek, wydały się znacznie bardziej zimne niż kiedykolwiek; utkwione, wyraźnie, przyszpilające wątłą sylwetkę studentki. Twarz w owej chwili stężała w nieujarzmionej powadze, ukazywała jawnie szorstkość swych rysów. Bezwzględność. Niewłaściwa odpowiedź. Fałszywy akord ulatujących głosek. Obsesyjnie, w impulsie, pragnął wydobyć prawdę; wyrwać ją jak drapieżnik rozdzierający członki. Była prześladowana w szkole? Kto? Kto, do cholery jasnej. Jego chwilowe przejęcie - było w rzeczywistości toksyną, było zatrutą igłą wdrażaną w krwiobieg. Było niezdrowe, było wręcz pozbawione współczucia. Było wyłącznie władzą. - Nie kłam. - Zapadło wyłącznie, jak wyrok, jak egzekucja - która wciąż zachodziła z udziałem słowa. Irytacja kłębiła się w jego głowie; był wściekły, ponieważ nie chciała bezproblemowo wyjawić historii okaleczenia, zapisków przeszłości, zawartych obecnie w pozornie milczących sińcach i w oszpeceniu nacięcia. Przez moment - zapomniał o wszystkim.
Wydawało się, że postać Marceline Holmes okrasza kurtyna dystansu, za którą kryła się z egoistyczną premedytacją. Świadomie uciekała od możliwości zakosztowania emocji mężczyzny, jak gdyby lękając się jego władczej, nie znoszącej sprzeciwu postawy. A jednak - postępowała przeciwnie do oczekiwanych reakcji. Zrobiła krok w przód, zaraz potem kolejny, aż wreszcie ich ciała oddzielała jedynie iluzoryczna forma ubrań. Opuszki palców zetknęły się z szorstką powłoką płaszcza, który bezwiednie rozpięła z dwóch pierwszych guzików, odgarniając przy tym szalik blokujący dostęp chłodu do sylwetki przyobleczonej delikatnym materiałem koszuli. Smukłe palce odnalazły drogę ku linii torsu, by pozostawić je w miejscu, gdzie biło intensywnie jego serce. Centymetry uległy jeszcze większemu zniwelowaniu, kiedy to ciepły oddech rudowłosej owiał skórę Daniela, zaś spierzchnięte wargi w subtelnym dotknięciu zahaczyły o męski policzek. - Nie chcę zabierać ci więcej czasu… – wyszeptała, zaś głos wydawał się balansować na granicy głuchego szeptu. Nie potrafiłaby mu wyjawić prawdy, ułożyć tego w logiczne sentencje usprawiedliwiające czyny ojca, przed którym zaszyła się w pobliskiej okolicy; jak mogłaby? Cofnęła się o krok, by nie pogwałcać strefy komfortu profesora. Jedynie dłonią dotknęła jeszcze na moment ręki Bergmanna, a zaraz potem odsunęła się jeszcze bardziej, by nader wolno, bez pośpiechu ruszyć w tylko sobie znanym kierunku, pozostawiając za sobą przyjemną woń perfum, które zapewne nieustannie posiadał w pamięci.
Poprzedniego wieczora wysłał sowę do Oliv, żeby poświeciła mu trochę czasu, bo nie gadali dawno, a kiedyś mieli ze sobą naprawdę dobry kontakt. O ile przelotny romans można nazwać dobrym kontaktem. Ale tak, byli przyjaciółmi, a przynajmniej za takich względem siebie chyba uchodzili, tylko trochę zjadło ich to, że ostatnio nie mieli dla siebie czasu i nie wiedzieli co się zbytnio dzieje w życiu drugiego. Wyszedł z pracy punkt trzynasta i teleportował się niemal od razu na obrzeża magicznej wioski, gdzie znajdowała się malownicza alejka, o której to wspomniał Callahan w liście. Byli tutaj razem jakiś rok temu, jako taka nieoficjalna para. Bo u nich wyglądało to tak: Gryfonka była bezpośrednia i lubiła się całować, a on lubił ładne dziewczyny, więc dlaczego miałby jej odmówić. Spędzali ze sobą wtedy dość dużo czasu, ale zazwyczaj były to tylko spotkania dwójki nastolatków, którzy odkryli, że fajnie czują się w swoim towarzystwie i lubią te pieszczoty, jakimi były właśnie pocałunki. Olivia tymczasem poznawała coraz więcej chłopaków, on coraz więcej lasek... Nic więc dziwnego, że któregoś dnia stwierdzili, że okej, jest fajnie, ale jednak wolą zostać przyjaciółmi i tak już zostało. Taka relacja niezbyt określona, ale mimo wszystko ustalone jakieś granice, przynajmniej pozorne. Szedł ośnieżoną ścieżką, z rękami w kieszeni, powoli, wypatrując dziewczyny, aż wreszcie dostrzegł ją w oddali i mógł wyszczerzyć zęby w uśmiechu. Kiedy była już bliżej, zawołał: - O, księżniczka się pojawiła. A ja czekam i czekam. Zaśmiał się, a gdy stanęła przed nim, rozłożył ramiona, żeby ją przytulić. - Pani prefekt znalazła dla mnie czas. Jestem zaszczycony. - oznajmił z szelmowskim uśmiechem na ustach, kiedy się od niej odsunął. Tak naprawdę był dumny, że dostała ponownie odznakę, ale ona przecież o tym wiedziała, nie trzeba było jej mówić.
List otrzymany od Huntera był dla Gryfonki zaskoczeniem, które skwitowała uśmiechem. W ostatnich tygodniach mimo, iż łączyły ich dość bliskie relacje mieli dla siebie bardzo mało czasu. W życiu Olivii działo się tak wiele i tak szybko, że jej myśli rzadko kiedy błądziły w kierunku Ślizgona, a i on wydawał się być zajęty swoimi sprawami, które prawie codziennie nosiły inne imię. W zasadzie była już przyzwyczajona do tego, że w pobliżu Dear wciąż kręcą się nowe niewiasty liczące na coś, czego nikty nie był w stanie im dać - poza chwilowym i ulotnym niczym płatek śniegu zainteresowaniem, bo to mijało bardzo szybko. Czasem zastanawiała się czym zasłużyła sobie, by zaskarbić sobie jego uwagę na tak długi czas. Może to poczucie humoru? Ładny uśmiech? A może strach przed urokiem, który mogła na niego rzucić? Każda z tych opcji była jednocześnie prawdopodobnie i brzmiała irracjonalnie, choć gotowa była odkryć kiedyś odpowiedź na to pytanie. Wydawała się być nieco rozbawiona miejscem, które wybrał na ich spotkanie, gdyż nie sądziła, że chłopak jest sentymentalny, niemniej na miejscu pojawiła się kilka minut po nim - brak umiejętności teleportacji coraz bardziej zaczynał ją irytować, zwłaszcza po tym, jak Max postanowił ją potrwać przez co złamała regulamin szkoły i choć nie powinna - czuła się winna. - Piękno wymaga czasu - oznajmiła, obracając się wokół własnej osi, by zaprezentować się chłopakowi w całej okazałości , na koniec przytulając go. Oczywiście podobnie, jak on poniekąd żartowała. - A od kiedy ty się taki sentymentalny zrobiłeś, co? - zapytała, jednocześnie z wyraźną ciekawością chłonąc i doszukując się zmian jakie zaszły tu w przeciągu roku. - Znaj moje dobre serce - odpowiedziała z szerokim uśmiechem na ustach - Jak to się stało, że taki przeciwnik świat, wręcz Grinch postanowił wybrać się w jedno z najbardziej świątecznych miejsc w Hogsmead? Jakiś podstęp? - zapytała, spoglądając na niego z pewnego rodzaju podejrzliwością malującą się w niebieskich tęczówkach.
Czasami warto było oderwać się od obowiązków, żeby przypomnieć sobie o starej przyjaciółce. Ale ciii, ona nie może wiedzieć, ani, że dopiero sobie o niej przypomniał, ani, że jest "starą przyjaciółką". To by mógł być jego koniec. Cóż, nie ważne co takiego w sobie miała, ważne, że podziałało i w jakiś sposób się ze sobą zżyli. A przynajmniej wierzył w to, że tak było tak samo jak w to, że Gryfonka ucieszyła się na jego list z zaproszeniem do Hogsmeade. W końcu mogli wreszcie pogadać, bo w szkole to wiecznie albo ona zalatana (bo wiadomo - pani prefekt) albo on zajęty. Miejsce to był w sumie przypadek, bo jakimś dziwnym trafem ostatnio na nie znowu wpadł, chyba kiedy teleportując się, wypłynął myślami za daleko. I to był ten moment, kiedy przypomniał sobie, że nie wie co się dzieje u Callahan i wypadałoby jak przystało na prawdziwego Don Kichota Hogwartu przystało, odezwać się i zaproponować spotkanie. - No powiem Ci - warto było czekać - odparł, obczajając zwiewną kieckę blondynki, która tak zachęcająco powiewała, kiedy ta się okręciła. Ah, te... ekhem stare nawyki. - Od kiedy? Wiesz, pamiętałem po prostu, że fajnie tutaj było... wtedy. - powiedział nieco niepewnie, bo przecież nie mógł sobie w tej chwili przypomnieć kiedy dokładnie tutaj byli. Taki właśnie sentymentalny był. - Ale chyba teraz zimą jest zdecydowanie ładniej, co? - zagadał, rozglądając się po zaśnieżonych drzewach i ścieżce. Zmarszczył brwi, słysząc jej kolejne słowa. - Czekaj, co? To jest świąteczna miejscówka? Gdybym wiedział... - mruknął, doskonale tymi słowami potwierdzając jej założenia, dotyczące jego nastawienia do świat. Rzeczywiście tak było. Nie cieszyły go światełka, magiczne ozdoby, prezenty. Jakoś nigdy tego nie czuł, a wręcz przeciwnie - najchętniej zaszyłby się na ten czas gdzieś i to przeczekał. - To co słychać u Ciebie? Opowiadaj - posłał jej zachęcający uśmiech i użyczył jej ramienia, aby go chwyciła, kiedy zaczęli iść alejką. Tak nakazywały dobre maniery. To w połączeniu z jego czarującym uśmiechem było chyba tym co przyciągało do niego dziewczyny. One to uwielbiały.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Zdecydowanie, gdyby Olivia poznała myśli chłopaka, ten albo oberwałby zaklęciem albo wylądował w śnieżnej zaspie przy czym ta druga wizja była bardziej kusząca i zabawna. Niemniej Gryfonka miała świadomość tego, że pamięć potrafi zawodzić lub też płatać figle, a ona wcale lepsza od Deara nie była - również zapomniała o "starym przyjacielu". Hunter powinien wiedzieć, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, chociaż w odczuciu Oli miał on tam miejsce już zaklepane, więc raczej nie przywiązywał wagi do takich rzeczy. Czasami słuchając plotek na jego temat, zastanawiała się czy ten typ przejmuje się czymkolwiek. Ile razy słyszała, jak w pokoju wspólnym płaczę kolejna Gryfonka, która nieszczęśliwie ulokowała swoje uczucia w Ślizgonie? Jak to było możliwe, że wiedząc jaki chłopak jest, te wciąż do niego lgnęły? Ktoś mógłby powiedzieć, że jest dokładnie taka sama, ale to było kłamstwo. Ją z Dear'em łączył jaki układ, co dodatkowo było czasem przeszłym; ona lubiła się całować i patrzeć na przystojnych chłopców, on miał podobne podejście do dziewczyn, a przecież Callahan była naprawdę piękną, młodą kobietą. - Nawet jakbyś temu zaprzeczył, to bym Ci nie uwierzyła - zaśmiała się w odpowiedzi, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak wygląda, w końcu jej dzisiejszy image był jak najbardziej przemyślanym zagraniem. Czy on myślał, że tylko faceci mają swoje sztuczki? - Jest naprawdę pięknie - przyznała, będąc pod wrażeniem, jak zimowa sceneria odmieniła to miejsce, można było pokusić się o stwierdzenie, że jest tu romantycznie. Roześmiała się widząc konsternację a jednocześnie zniesmaczenie malujące się na twarzy bruneta. -Gdybyś wiedział to co? Wybrałbyś inne miejsce? - zapytała, unosząc prawą brew - Daj spokój, Dear. Nie możesz ciągle być takim Grinchem - oznajmiła, machając na niego ręką. - W dodatku jeśli pójdziemy wzdłuż tej ścieżki może uda nam się spotkać starą wronę, słyszałeś o niej? - kolejne pytanie opuściło usta brunetki, kiedy chwyciła ramienia Ślizgona, którego dżentelmeńsko jej użyczył. - W zasadzie teraz jest dość stabilnie, choć mój braciszek nie potrafi się uspokoić od afery, której była główną przyczyną, choć teraz to chyba już tylko wymówka do bójek - powiedziała, skracając do minimum wszystko, to co działo się w jej życiu, które teraz osiągnęło w końcu pewnego rodzaju stabilizację - A co u ciebie? Wciąż łamiesz damskie serca? - odbiła piłeczkę, chociaż odpowiedź na drugie pytanie była jej znana.
Udało mi się skończyć salwę śmiechu, którą wybuchałam raz za razem, kiedy patrzyłam na @Julia Brooks Aż nie mogę się skupić na zadawaniu pytań umówiłyśmy się na wycieczkę do jakiejś starej wrony, by sprawdzić czy ja czy ona będziemy lepszymi wróżbitami. I przy okazji chciałam dowiedzieć się co i gdzie porabiała moja przyjaciółka kiedy tym razem ona ode mnie uciekła. Jestem jednak odrobinę zbyt podekscytowana całą scenerią, powrotem Julki i oczywiście jej nową fryzurą. - Dobra tak serio, jest całkiem nieźle - mówię kiedy w końcu przestaję rechotać na całą alejkę i przytulam Brooks, klepiąc ją po plecach. - Najciekawsza rzecz i osoba na wyjeździe - zagaduję zaczynając od przyjemnych ciekawostek. Swoją super, srebrną kurtkę zamieniłam dziś na czerwoną i wyglądam jak zwykle bardzo ziomalsko, niezbyt elegancko, mam swoją menelską czapkę, stały wąski dresik; z okazji zimy jestem w glanach i ku mojemu zdziwieniu całkiem się ślizgałam po tej całej alejce. Rozpędzam się, by ślizgnąć się o parę metrów do przodu, śmiejąc się znowu bardzo głośno jak to ja. Rozglądam się dookoła i biorę trochę nieco zdechłego śniegu. - Dajesz, ty biegnij, a ja cię trafię - proponuję świetną i dorosłą zabawę. - Na odwrót nie fair, bo jesteś za dobra w celowaniu - dodaję na usprawiedliwienie tej taktyki i macham łapskami, żeby Krukonka biegła. Pierwszy rzut to z mojej strony totalne fiasko. Śnieżka przelatuje daleko od Brooks. Oczywiście mierzenie się z nią w czymkolwiek brzmi jak idiotyzm. Jest jakieś tysiąc razy bardziej wysportowana niż ja. Drugi zaś udaje mi się trafić... nie w tą osobę co miałam. Brooks mija akurat idącą parkę, a ja trafiam w plecy @Hunter O. L. Dear. Podbiegam prędko, machając przyjaciółce by stała i prześlizguję się obok, chcąc przeprosić grzecznie kolegę, ale widząc kto to uśmiecham się jak szaleniec i pokazuję dwa środkowe palce, zamiast rzucić eleganckie przepraszam kurwa. - Hujteeer! - zaczepiam go wesoło, na chwilkę znajdując się obok niego i jego towarzyszki. - Idziecie do wrony? Mogłeś po prostu mnie zapytać o coś! Miłej randki - rzucam do niego i nieznanej mi @Olivia Callahan po czym rozpędzam się krzycząc ŁAP MNIE do Julki, by wjechać w nią ślizgiem. W końcu na pewno mnie złapie.
To, że Dear był łamaczem serc to zawsze skromnie wszystkim powtarzał, nie ukrywając się z tym. Jednak generalnie on nic złego nie robił. Tylko niekiedy spotykał się z kilkoma laskami naraz, ale przecież pierścionka im na rękę nie zakładał, prawda? To już nie można niezobowiązująco się spotkać, poflirtować? Ewentualnie spędzić pół dnia na całowaniu gdzieś w pustej sali... Nie rozumiał, czemu laski czasami czuły się oszukane, skoro on niczego im nie obiecywał. Ale spróbuj tu zrozumieć kobiety. - Zaprzeczył? Przecież ja jestem zawsze szczery - oznajmił z niewinnym uśmiechem na ustach, puszczając jej oczko. A i owszem, dziewczyny miały swoje zagrania i nawet powiedziałby, że miały ich dużo więcej niż faceci, ale nie narzekał. Przynajmniej można nacieszyć wzrok. - Oczywiście, że wybrałbym inne. I mogę być antyświąteczny, nikt mi nie zabroni -powiedział stanowczo, posyłając Gryfonce wymowne spojrzenie. Słysząc jej kolejne słowa, zmarszczył nieco brwi - Wronę? To teraz nie elfy, wróżki i inne irytujące stworzenia, tylko wrony nagnali do świątecznej propagandy? - spytał, zupełnie w swoim stylu przekręcając jej słowa. I dokładnie kiedy dziewczyna otwierała usta, aby mu odpowiedzieć poczuł uderzenie w plecy. Automatycznie odwrócił się, a jego oczom ukazał się nie kto inny jak @Freddie Moses. - Ty wredoto jedna! Ja Ci dam wrony, jak Ci dam randki! - palnął do niej, w odpowiedzi na jej słowa, chociaż nie brzmiało to jak odpowiedź a same groźby (niegroźne co prawda, ale jednak). - Wzajemnie! - dodał jeszcze po chwili, kiedy zobaczył, że Puchonka dogania dziewczynę, która przed momentem ich mijała. Roześmiał się i wzruszył ramionami, widząc pytające spojrzenie Gryfonki, idącej obok. - To dobra kumpela - mruknął, jakby to miało jej wszystko wyjaśnić, po czym zapytał o to co u niej słychać i po chwili uzyskał odpowiedź. - Oj, tak lać po mordzie to on się uwielbiał zawsze... - odrzekł na potwierdzenie jej słów, przywołując wspomnienia jeszcze z czasów, kiedy się przyjaźnili z bratem Olivii. Jak dobrze, że Boyd nie wiedział o ich przelotnym "romansie". Chociaż dla Huntera nie było to nic wielkiego, tak samo dla Oliv, więc chyba to nie miało takiego znaczenia. Na jej pytanie oczywiście zaśmiał się beztrosko i posłał jej nonszalancki uśmiech. - Staram się łamać jak najmniej, ale wiesz jak jest. - odparł niezbyt konkretnie. Chociaż pewnie dziewczyna wiedziała swoje i nie omieszka wypomnieć mu tego co widziała przed chwilą, to znaczy ataku na jego skromną osobę przez Fredkę.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julka wzdychała ciężko, starając się ukryć uśmiech rozbawienia, kiedy Fredka co rusz wybuchała śmiechem. Spodziewała się, że nowa, krótsza fryzura, w której wyglądała jak ośmioletni paź, może się spotkać z różnymi reakcjami, ale takiego festiwalu rozbawienia przewidzieć nie była w stanie. Patrzyła więc na przyjaciółkę z rękami założonymi na piersi i czekała, aż ta się w końcu nieco uspokoi.
- Jasne. Nawet bym ci uwierzyła, gdyby nie te śmiechy – powiedziała w końcu, ostentacyjnie zakładając na głowę swoją ciemnoniebieską beanie, która niemal nie wyróżniała się barwą na tle czarnych jeansów, vansów i grubej puchówki. Na tle błyszczącej czerwonej kurtki Moses, Krukonka prezentowała się jak dementor. Gdy Puchonka poruszyła temat jej wyjazdu, uniosła spojrzenie ku niebu, szukając odpowiedzi.
- Chyba Zora – powiedziała w końcu. – Stary twórca mioteł ze Słowacji. Trafiłam do niego przypadkiem, gdy oberwałam piorunem nad tatrami. Gość mieszkał w lesie i robił miotły dla uczniów Souhvězdí, a w latach 90’ modyfikował miotły bułgarskiej kadry. Miał nawet w chatce "Blyskawice" bułgarskich pałkarzy z finału w 1994 roku, na których pozwolił mi latać. A z takich bardziej interesujących cię rzeczy, to Kulawy Will z Islandii. Młody i przystojny rybak z drewnianą nogą. – Uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie mężczyzny, który sprawił, że jej serce zabiło przez chwilę nieco mocniej niż zwykle. I za którym w gruncie rzeczy tęskniła.
Gdy Freddie zaproponowała zabawę, która jak najbardziej przystała młodym i pełnym życia pannom w ich wieku, Julka ruszyła pędem przed siebie, nie oglądając się za siebie. Starała się biec zygzakiem, aby utrudnić Puchonce zadanie, ale nie było to łatwe, bo śliska ścieżka i wytarte podeszwy ukochanych trampek to nie było najlepsze połączenie. Mimo to rzucane przez Fredzię gałki mijały celu. Nie minęły jednak jakiegoś wysokiego gościa, którego chwilę wcześniej mijała. Słysząc eleganckie przeprosiny przyjaciółki, przystanęła, odwróciła się i zobaczyła, kto też padł ofiarą śnieżki. O dziwo okazało się, że był to Ślizgon, którego poznała na ostatnim labmedzie w towarzystwie młodej Callahan. Julia uśmiechnęła się szeroko i pomachała do trójki uczniów.
- Dzień dobry – przywitała się z chłopakiem i zwróciła się do Gryfonki. – Cześć Oli. Widzę, że nic się nie zmieniło i wciąż cię ciągnie do wysokich ślizgonów. – Puściła oczko do niedoszłej matki Solbergowego dziecka i włożyła zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki.
Chwilę potem leżała już na ziemi w zaspie śniegu. Tak się bowiem kończy nieoczekiwane łapanie przyjaciółki. Z rękami w kieszeniach. I z wytartymi trampkami na stopach. - Ty małpo – zaśmiała się, obejmując przyjaciółkę ramieniem. A kiedy już uśpiła już czujność Puchonki, chwyciła śnieg i natarła jej twarz. - Co jest, nie przewidziałaś tego? – zapytała rozbawiona, gramoląc się na kolana i próbując podnieść się do pozycji stojącej.
W końcu udaje mi się chociaż trochę uspokoić, podnieść ręce w górę na znak spokoju, chociaż nadal parskałam jeszcze resztkami śmiechu. Wyciągnęłam dłonie, by złapać wystające spod czapki końcówki czarnych włosów i pokręcić głową z niedowierzaniem. - Co ci przyszło do głowy w zasadzie? - zapytałam jeszcze zanim nie ruszyłyśmy przed siebie, a ja już uspokoiłam się całkowicie. - Po prostu chciałaś zmiany? Podróż po globie ci nie starczyła? - Dodałabym, że ja wybrałabym inną fryzurę do niej, ale jednak grzecznie zaciskam wargi, bo byłoby to zwykłe dogryzanie. W mojej opinii Julia i tak wyglądała najcudowniej na świecie, bo takim się bywa w oczach przyjaciółki. - O jeny, ale czad, musiałaś być mega podjarana? - mówię równie podekscytowana, jakbym i ja interesowała się qudditchem bardziej niż pogrywanie od czasu do czasu. - W jakich krajach byłaś? - pytam jeszcze próbując wyliczyć na palcach to co dostałam w jakiś listach. - Kulawy Will z Islandii brzmi jak godny Ciebie romans - mówię śmiejąc się głośno, jednak postanawiając o to nie wypytywać, grzecznie w chuj jak na mnie, uznając, że sama powie jeśli będzie miała ochotę. Na chwilę przerywamy pogawędkę, żeby pobawić się śnieżkami, Julka zorganizowała wielką ucieczkę, a ja całkowicie nie trafiłam w nią, jedynie spotykając Huntera. Przebiegam obok niego z fakami i ostrymi słowami na języku, co jest przecież miarą prawdziwej przyjaźni. - Nie chcę z tobą randek oblechu! - krzyczę w odpowiedzi, bawiąc się jego słowami. Nic się nie przejmuję jego groźbami, bo właśnie biegnę na Julkę, która miała mnie złapać. Zapytałabym czy mówi o tym o kim myślę, ale najpierw lądujemy w zaspie, na chwilę zajmując się sobą. A mianowicie ja ryję znowu głośno ze śmiechu, a Brooks niespodziewanie naciera mnie śniegiem na co piszczę prawie jak dziewczyna. Ocieram twarz ze śniegu i wypluwam jego część z ust. również klękając obok Julki i wyciągając ręce, żebyśmy razem się podniosły. - Dajesz nie możemy być wolniejsze od tych frajerów - mówię i poganiam przyjaciółkę, ciągnąc ją za rękę. Nie przejmując się śniegiem, niewygodą... w sumie niczym. - Z Solbergiem coś? - zgaduję wysokiego Ślizgona o którym wcześniej mówiła Julka i kiwam głową na dziewczynę, połowicznie przejmując się tym czy może usłyszy. Ważne żeby dotrzeć do wrony przed nimi, więc przebieram jak najszybciej długimi girami, po raz drugi ich dziś mijając i jak najszybciej biegnąc w kierunku worny.
Próba zrozumienia kobiet stanowiła prawdziwe wyzwanie, które bardzo często prowadziło w ten sam punkt z którego się zaczynało. Rzadko kiedy kobiety rozumiały same siebie, nawet teraz Olivia była w takim miejscu swojego życia, w jakim pytała samą siebie, co takiego się wydarzyło i co się zmieniło, że nagle do pewnych kwestii podchodzi inaczej niż jakiś czas temu. Jedni powiedzieliby, że dorasta, co było jedynie połowicznie prawdą, bo przecież przez rodzicieli smak dorosłego życia oraz sposobu myślenia zaznała znacznie wcześniej. Ona sama odpowiedzi na to pytanie nie znała, dając sobie zwyczajnie czas by ją odkryć. - Czasami, to chyba aż za bardzo. Nie wiesz, że z niektórymi dziewczynami należy obchodzić się delikatnie? - zapytała, unosząc prawą brew. Ona była przyzwyczajona do tego jaki był i poniekąd nauczyła się funkcjonować w jego towarzystwie, co wcale takie proste nie było. Na początku najtrudniej było jej znosić te nienawistne spojrzenia dziewcząt, które zwyczajnie olał, te były zazdrosne o to, że ona wciąż była w jego otoczeniu, nawet jeśli było to czymś naturalnym skoro przyjaźnił się z jej bratem. - Chociaż raz mógłbyś poczuć tą magię świąt - oznajmiła, jakby z wyrzutem w głosie, bo sama uwielbiała ten świąteczny czas, chociaż nie każde święta wspomniała dobrze. - A dlaczego tak ich nie lubisz? - zapytała, ściągając delikatnie brwi. Nigdy wcześniej nie pytała o to, wychodząc z założenia, że paskudny, ślizgoński charakter nie pozwala na to, by lubić, coś co wszystkim wokoło sprawia tyle radości, niemniej przecież teraz wiedziała,że Hunter nie był taki zły, jak chociażby Sinclair. - Nie sądzę by miała ona coś wspólnego z propagandą o której mówisz, po prostu... - urwała w połowie zdania, kiedy ich spacer przerwało uderzenie w plecy chłopaka, które poczuła również ona. Niebieskie tęczówki Gryfonki wpatrywały się z wyraźnym zdezorientowaniem. Wymiana uprzejmości między parą była dość ciekawa, chociaż nie zagłębiła się w poszczególne słowa opuszczające ich usta, spinając się znacznie, gdy usłyszała słowo "randka", bo przecież ona nie chodziła na randki! To oznaczało zobowiązania przez które czuła się nieswojo. - Nie musisz mi się tłumaczyć - zaśmiał się, słysząc wyjaśnienie Ślizgona. W tej samej chwili minęła ich druga dziewczyna, którą kojarzyła za sprawą Solberga. Oczywiście ta również nie omieszkała wyrazić swojego komentarza na co Oliv odpowiedziała jedynie nikłym uśmiechem oraz skinieniem głowy w geście powitania. Brunetka musiała dać sobie chwilę, by wrócić do tego o czym mówili zanim poniekąd wtrącono się w ich wymianę zdań, lecz nim otworzyła chociażby usta kumpela Huntera po raz kolejny zabrała głos. Oli wywróciła teatralnie oczami. - To może ja po prostu nie będę wam przeszkadzać, skoro twojej kumpeli tak zależy na twojej uwadze - tym razem nie umiała podarować sobie nieco złośliwego komentarza, będąc już nieco zirytowana tym, co się działo. Liczyła się z tym, że w miejscu publicznym ciężko będzie o spokoju i ciszę, ale miała nadzieję na rozmowę z przyjacielem, która została przerwana i to nie jeden raz.
Więc, jeśli same siebie nie mogły zrozumieć, to czemu wymagały tego od facetów? To była hipokryzja. Ale mężczyźni nadal mimo porażek próbowali, bo przecież jakoś trzeba było z nimi żyć, prawda? - A jak ja nie umiem być delikatny? - spytał szybko, po jej słowach, posyłając jej kolejny uśmieszek niewiniątka. - Delikatnie mogę ewentualnie dać nogę, jeśli widzę, że laska robi się czerwona na twarzy i bucha jej para z uszu - dodał po chwili rozbawiony, bo to przyszło mu właśnie do głowy przed momentem. - Bo są te wszystkie zachowania są sztuczne i wymuszone. Ten klimat jest taki nienaturalny. Bo przecież można być miłym przez resztę dni w roku, a nie teraz "bo są święta". - odpowiedział jej zgodnie z prawdą, bo sam nie lubił jak wywoływało się na nim presje, a kiedy zbliżała się Gwiazdka, wszyscy wokoło oczekiwali, że będzie zachowywał się tak jak na święta przystało, bo przecież "to ten czas" - Mogę sobie czuć magię kiedy sobie chce - rzucił jeszcze marudnie na koniec, wzruszając ramionami i zerkając na nią. Wtem zrobiło się małe zamieszanie, bo zaczepiła ich @Freddie Moses, której towarzyszyła @Julia Brooks. - Dzień dobry - odparł uprzejmie, pozwalając sobie nawet na nikły uśmiech, choć dalej był wkurzony na Freds, która kulturalnie przywitała się z nim śnieżką, a potem pieprzyła jakieś farmazony o randce. Jednak ku uciesze wszystkich, każdy znalazł sobie własne zajęcie i rozdzielili się, gdzie laski poszły się rzucać po śniegu, a oni mogli w swoim stylu kontunuować rozmowę. - Nie tłumaczę się. Chciałem Ci ją przedstawić, ale widzisz jakie jest jej wychowanie - zażartował, a po jej kolejnych słowach parsknął śmiechem. - Cholera, laski. Dajcie na wstrzymanie. Jestem tylko jeden, nie rozdwoję się - rzucił znowu żartując, a następnie pokręcił głową z niedowierzaniem - Callahan, nie chrzań głupot. Przyszedłem tu pogadać z Tobą, a nie skupiać uwagę na Freds. Gdzie się podziała Twoja pewność siebie, co? - zganił ją nieco, ale ostatecznie posłał jej półuśmiech. Bo przecież znał ja nie od dziś i nigdy nie rezygnowała, więc czemu nagle chciała się usunąć, bo niby Puchonka chce z nim gadać.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
W gruncie rzeczy Olivia też tego nie rozumiała; sama najczęściej otwarcie mówiła czego oczekuje - poza jednym wyjątkiem. Nie lubiła bawić się w podchody i wymagać, by to chłopak domyślił się czego chce ona. Stawienie płci brzydszej w takiej sytuacji było dla nich katorgą, która niejednokrotnie kończyła się awanturą, bo przecież "powinieneś się domyślić". Nic więc dziwnego, że potem niektóre niewiasty wylewały morze łez i miały złamane serca - często na własne życzenie. Zaśmiała się ze słów przyjaciela, które były jak najbardziej prawdziwe. Przecież kiedyś sama się na niego wkurzyła, chęć mordu malowała się w niebieskich tęczówkach brunetki, a wtedy Hunter po prostu dał nogę, zanim zdołała wypowiedzieć chociażby słowo. A może uciekł na jej widok, bo obłapiała go jakaś blondyna? Wówczas Olivia była idealną wymówką. - A jeśli już wspomniałeś o dawaniu nogi, pamiętasz jak kiedyś ukradłeś moje zdanie domowe i się na ciebie wkurzyłam? - zapytała, unosząc do góry prawą brew - Uciekałeś wtedy przede mną czy tą pijawką przyczepioną do twojego ramienia? - kolejne pytanie padło z jej ust, bo ta kwestia od czasu do czasu zaprzątała jej myśli, zwłaszcza, że pergamin z zadaniem z Historii Magii trafił do niej jeszcze przed rozpoczęciem zajęć. Słysząc wyjaśnienie Ślizgona w zabawny sposób wydęła usta, dając sobie kilka sekund na zastanowienie, jakby szukając w głowie argumentów by racja była po jej stronie, a on mógł cieszyć się obecnym czasem. - Ale to nie do końca tak. To nie jest "bądź szczęśliwy bo są święta" w tym czasie zwyczajnie rzeczywistość wygląda inaczej, mimo panującego chłodu jest ciepłej, chociażby dzięki kolorowym światełkom, wokół pachnie cynamonem i bez cienia wyrzutów sumienia można pić hektolitry gorącej czekolady z piankami, ona chyba też ma swój udział w tym byciu szczęśliwym - tym razem to ona przedstawiła swój punkt widzenia, jak zawsze szukając pozytywów w rzeczach, na które inni nie zwróciliby uwagi inni. - Zachowuje się desperacko, szuka atencji? Jest zazdrosna? - każde kolejne określenie dotyczące wychowania kumpeli Huntera opuszczało malinowe usta Oli, a zmarszczka na jej czole stawała się coraz wyraźniejsza. Nie rozumiała takiego postępowania, zwłaszcza, że dziewczyna widziała, iż jej koledze ktoś towarzyszy, a może to był powód? Nie zamierzała w to wnikać, a tym bardziej analizować. - O moją pewność siebie się nie martw, skarbie - odparła, puszczając mu oczko. Mimo wydarzeń ostatnich tygodni wciąż starała się być sobą, choć były momenty w których sobie zwyczajnie nie radziła. Nie chciała okazywać tego, jak było jej ciężko, z Maxem wciąż nie rozmawiała mimo tego, że Boyd opowiedział o tym, co wydarzyło się w zakazanym lesie. Z resztą Ślizgon również nie wykazywał chęci rozmowy, wciąż zajęty swoim puchońskim chłopakiem. Westchnęła, starając się ukryć za uśmiechem własne myśli.
Teoretycznie mężczyźni też nie lubili zagadek i podchodów, jednak to sprawiało, że kobiety były dla nich tajemnicze i niedostępne, co przecież w większości przypadków im się podobało. Lubili mimo wszystko grać w kotka i myszkę, przez co ich flirt wydawał się ciekawszy. Głupia psychologia... - Pamiętam! - ożywił się od razu, kiedy Gryfonka wspomniała o jego wtopie z pracą domową z historii magii. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i przypomniał sobie tamtą jasnowłosą niewiastę, która chciała mu dodatkowo urwać głowę. Od razu mina mu zrzedła. Dwie wkurzone laski na zaledwie kilku metrach kwadratowych - to był sygnał dla niego, że ktoś szukał go na drugim końcu zamku. - Yyy, dobrze wiesz, że uciekałem przed... sprawiedliwością. - rzucił jej żartobliwie i puścił oczko, na znak, żeby już nie wnikała w szczegóły. Temat świąt totalnie był mu nie na rękę, a gdyby wiedział, że to jakaś świąteczna miejscówka - tak jak jej powiedział, pewnie wybrałby inne miejsce spotkania. Ale jednak zaczęła dopytywać go na temat powodów, dla których nie lubił Gwiazdki, więc sprawa była przegrana dla niego poniekąd. - Dla mnie to zwyczajna bujda na resorach - oznajmił na jej słowa krótko i wzruszył ramionami, bo akurat w tej kwestii chyba nikt go nie przekona. Ten klimat na niego nie działał nigdy, więc po co było próbować go przekonywać do czegoś, w co zwyczajnie nie wierzył. Po tym jak dziewczyny się oddaliły, a Oli postanowiła poddać uwadze zachowanie Freds, sam Hunt też chcąc nie chcąc zastanowił się nad reakcją Puchonki. Zmarszczył brwi, słuchając tego co do powiedzenia ma Callahan. - Jest sobą po prostu. Zawsze taka była - oznajmił zwyczajnie, zupełnie nie dając wiary w podejrzenia Gryfonki. Fredka zazdrosna, dobre sobie. O kogo? O niego? No na pewno! - Właśnie się martwię, skoro sugerujesz, że Freda to w jakiś sposób dla Ciebie konkurencja DZISIAJ - położył nacisk na ostatnie słowo, aby podkreślić, że on odnosi się tylko i wyłącznie do krótkich terminów i to, że aktualnie spotkał się z przyjaciółką, a inna przyjaciółka im przeszkodziła... cóż, musiał powiedzieć to jasno, że dla niego nie ma planów długotrwałych, są tylko cele orepacyjne.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Miała mieszane uczucia co do tej białej masy, która ostatnio zaczynała pokrywać okolice zamku. Była mokra, lepka, chowała kałuże błota, a co najgorsze była przeraźliwie zimna! Śnieg wolała podziwiać zza okna, siedząc pod puchatym kocem, z gorącą czekoladą w dłoni i słuchając trzasku drewna w rozpalonym kominku. Z tym, że w tym roku grudzień był jakiś wyjątkowo łagodny, wcale nie było silnych przymrozków, a tego dnia nawet nie wiało, dlatego Williams zdecydowanie nie miała na co narzekać. W końcu na spacer z @Marie R. Moreau ubrała się na tyle grubo, że nie było mowy o zmarznięciu. Miała na sobie kozaki sięgające połowy uda, które skutecznie grzały jej stopy i całe nogi, grubą, zimową kurtkę, ogromny szalik, zza którego widać jej było praktycznie tylko roześmiane oczy, a na głowę naciągnęła swoją ulubioną, wełnianą czapkę w kolorze puchońskiej żółci, która była jej zimowym znakiem rozpoznawczym. Mimo ciapy pod nogami dopisywał jej świetny humor. Nie mogła się doczekać spotkania, żeby choć na chwilę wyrwać się z obowiązków szkolnych, jakimi zarzucili ją nauczyciele. Ostatni rok był naprawdę ciężki, a przed świętami nagle wszyscy przypomnieli sobie o wypracowaniach, zadaniach i innych esejach. Dlatego na widok Puchonki wręcz podskoczyła, zamachała rękami i niewiele myśląc podbiegła do Marie, by powitać ją borsuczym uściskiem i zapomnieć o wszelkich troskach. - Hej! Jak tam? Co słychać? Ubrałaś się ciepło? Jakby co, to mam drugą parę rękawiczek! - od razu zbombardowała dziewczynę serią pytań i informacji, jeszcze zanim zdążyła ją wypuścić z objąć. - Jak ja cię dawno nie widziałam! - westchnęła jeszcze, wypominając sobie brak czasu dla przyjaciół i ruszyła powoli przed siebie. W końcu umówiły się na spacer, a nie na sterczenie pośrodku ścieżki. Ledwie kilka kroków dalej zauważyła na murku przy drodze pierniczka, którego bez większego zastanowienia wzięła do ręki i pokazała koleżance. - Podobno pouciekały skrzatom z kuchni, na pewno będzie im miło, jak go odniosę. - wytłumaczyła, wsuwając ciasto do kieszeni i spojrzała za swoją towarzyszkę szerokim uśmiechem, który mógł jednak być niezauważalny pod zakrywającym połowę twarzy szalikiem.
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Wyszła już z pokoju wspólnego puchonów, jednak zamiast w stronę wyjścia z zamku skierowała się do kuchni. Postanowiła bowiem zabrać ze sobą termos ciepłej herbaty, zważając na zimną pogodę i śnieg na zewnątrz.
Idąc powoli na miejsce spotkania myślała, jak to dobrze, że trafiła do tego, a nie innego domu. Puchoni, zawsze służący dobrym słowem to po prostu idealne otoczenie dla nieśmiałej i nie do końca jeszcze przywykłej do Hogwartu dziewczyny. Tym bardziej się cieszyła, dlatego że z kilkoma osobami udało się jej złapać naprawdę dobry kontakt. Pogrążona w rozmyślaniach nie zauważyła biegnącej w jej stronę postaci. Dopiero kiedy ta ją objęła i zasypała gradem pytań, rozpoznała w niej Nancy.
- Hej - ledwo mogła z siebie wydusić jakieś słowo, ściśnięta w uścisku przez przyjaciółkę. - Po pierwsze na przyszłość nie strasz mnie tak. Naprawdę wyglądałaś jak szarżujący niedźwiedź polarny - dodała ze śmiechem. - Nie żartuję naprawdę nie jesteśmy na biegunie północnym! Po drugie oprócz nawału prac domowych, nauki i zbliżających się powoli owutemów jest całkiem nieźle. Po trzecie nie potrzebuję rękawiczek, zabrałam swoje. Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam - dokończyła odpowiadając na wszystkie pytania zadane wcześniej przez puchonkę.
- A co u ciebie? Przecież w tym roku kończysz studia! Naprawdę nie wiem kiedy ten czas minął! A w ogóle, chcesz może trochę ciepłej herbaty? - zapytała wskazując na termos niesiony pod pachą. Nawet nie spostrzegła kiedy z normalnej - nieśmiałej, oschłej i zamkniętej w sobie Marie; przeistoczyła się w tą roześmianą, zadowoloną z życia dziewczynę, którą była przy znajomych.
Po ogrzaniu się w pubie dziewczyna wyruszyła w drogę powrotną do Hogwartu. Wybrała trochę dłuższą drogę, ale na pewno znacznie bardziej malowniczą. Spacer ośnieżoną alejką znacznie poprawił jej humor chociaż nadal ujemna temperatura sprawiała, że cały czas żałowała, że nie założyła dodatkowej bluzy wychodząc z dormitorium. Fakt zakupy się nie udały, ale wypiła pyszny miód i znalazła kolejne fajne miejsce do odpoczynku w nauce, może podziwiać takie śliczne widoki, a przede wszystkim ułożyła sobie w głowie parę spraw. I tutaj się trochę myliła. Nadal sprawa brata nie dawała jej spokoju. Ponownie wróciła do rozmyślań o sytuacji brata, przestała skupiać się na pokonywanej drodze. Skutkiem zawędrowała do zupełnie nieznanego sobie zakątka Hogsmeade...
Tajemnicza i niedostępna; słowa które nie pasowały do Olivii, przynajmniej jeśli chodziło o kwestię relacji damsko-męskich, w których dziewczyna od razu stawiała pewne granice, z góry zakładając pewne rzeczy, by nie odpuścić do tego, aby przede wszystkim ona straciła panowanie nad swoimi uczuciami. Nie była - a przynajmniej tak uważał - stworzona do stałych związków, bycia na wyłączność czy patetycznych wyznań. Poniekąd dlatego że bała się zobowiązań, a z drugiej strony mając tyle możliwości, dlaczego miałaby stawiać sobie tego typu ograniczenia i to jeszcze podejmować się tego świadomie? Lubiła czerpać przyjemność z ciepłych gestów, słodkich pocałunków oraz seksu, choć ten ostatni rodzaj uciechy poznała stosunkowo niedawno i do tej pory tylko jeden jedyny raz się tego doświadczyła. Niemniej była w takim wieku, że interesowało ją to, jakby to było być w taki sposób z kimś innym poza Maxem. Fizyczność nigdy nie stanowiła dla niej problemu, często sama inicjowała pierwsze gesty czy pocałunki, inaczej rzecz się miała, kiedy między tym wszystkim pojawiać zaczynały się uczucia, wówczas Olivia zaczynała tworzyć wokół siebie pewnego rodzaju mur, stawała się bardziej zamknięta w sobie i unikała bliższych kontaktów, byleby tylko nie dopuścić do tego, żeby się zakochać. W momencie gdy zaczynało jej zależeć bardziej wycofywała się, bo tak było łatwiej. Hunter wydawał się mieć bardzo podobne podejście, być może dlatego zaczęli się ze sobą dogadywać. Z czasem młoda Callahan zaczęła dostrzegać w nim nie tylko przystojnego chłopaka, ale przede wszystkim przyjaciela. - Zawsze uciekasz przed tym przed czym ucieczki nie ma, ale próbuj, tyle twojego - zaśmiała się, wiedząc, że chłopak gotów jest podjąć wyzwania, które inni uważali za szalone lub zwyczajnie niemożliwe do wykonania. Być może była to jedna z tych cech, które dostrzegały inne dziewczęta, jednocześnie sam Ślizgon był swego rodzaju wyzwaniem, osobą która teoretycznie była na wyciągnięcie ręki, a jednak nieuchwytną. Taka postawa przyciągała i pociągała. Nic więc dziwnego, że z czasem nauczył się on to wykorzystywać, bawiąc się i korzystając z życia - rozumiała to. Na kolejne słowa szatyna wywróciła teatralnie oczami, jednak nie wchodziła z nim w dalszą polemikę na temat świąt, gdyż co by nie powiedziała to ten i tak wciąż będzie prezentował podejście anty. Nie umiała nie skomentować zachowania kumpeli Huntera, która jawnie okazała swoją zazdrość. Było to nieco zabawne, zwłaszcza, kiedy ten oznajmił, że zawsze taka była. - W takim razie zawsze była o ciebie zazdrosna albo zwyczajnie kiedyś się w Tobie bujała, a gdzieś to wciąż w niej siedzi - stwierdziła, wyraźnie rozbawiona, bo młody Dear chyba nie zdawał sobie z tego do końca sprawy, albo zwyczajnie nie chciał tego dostrzec. Miał pecha, bo ona od razu widziała takie rzeczy, a co więcej chętnie mówiła o tym głośno - przynajmniej dopóki sprawa nie dotyczyła jej samej. - Hunter proszę cię - prychnęła, jakby oburzona jego słowami - Kiedy wyglądam tak jak teraz to żaden chłopak nie jest w stanie mi się oprzeć, nawet ty - dodała i jakby dla potwierdzenia swoich słów w zmysłowy sposób oblizała malinowe usta widząc jak wzrok Ślizgona podąża za koniuszkiem jej języka.
| w innym czasie a przynajmniej na drugim końcu alejki ♡ łapanie piernika: 44 i B - moja skóra błyszczy na niebiesko
To jest jeden z tych dni, kiedy na zewnątrz jest tak pięknie, że aż chce się pójść na spacer. Cali gdzieś poszła (ciekawe gdzie, bo przecież na pewno nie, żeby się uczyć, obstawiam jakąś knajpkę z Fillienem), więc nie mogę jej wyciągnąć, dlatego postanawiam przejść się sama, może w stronę Hogwartu i złapać kogoś po drodze. Inna opcja to oderwanie od nauki Lucasa, w końcu mieszka całkiem niedaleko. Jeszcze nie wiem - zależy gdzie mnie nogi poniosą. Poza tym całkiem lubię swoje własne towarzystwo i to wcale nie tak, że zawsze muszę mieć do kogo gadać. Od czasu do czasu jestem w stanie tego nie robić. Zdaje się, że śnieg aż zachęca do ulepienia bałwana, dlatego na wszelki wypadek, gdybym miała zrealizować ten plan, ubieram się w odpowiedni sposób - wysokie buty na śnieg, zimowa szata, a do tego pełen zestaw: czapka, szalik i rękawiczki. Wydaje mi się, albo z każdą zimą są większe mrozy i jak jeszcze parę lat temu w ogóle nie nosiłam czegoś takiego jak czapka, tak teraz nie wyobrażam sobie wyjścia na dwór bez niej. A może to po prostu dorosłość? A przynajmniej częściowa, bo wiele moich zachowań bardzo tej dorosłości zaprzecza... Idę piękną, zaśnieżoną alejką, kiedy obok przebiega jakiś ludek. Dokładniej mówiąc - piernik - i kiedy orientuję się o co chodzi, postanawiam go załapać. Coś gdzieś słyszałam, że wszędzie ich pełno a jeśli jakiegoś się dorwie i zwróci do szkolnej kuchni to można dostać parę galeonów. Nic mi ostatnio nie potrzeba tak bardzo jak kasy, więc nie mogę przepuścić takiej okazji. Rzucam się za babeczkowym ludzikiem, unieruchamiam zaklęciem, ale kiedy zadowolona, że się udało biorę go do ręki, żeby potem schować do kieszeni, ten wybucha mi w twarz i wszystko spowija dziwna mgła. Przez chwilę nic nie widzę i dlatego właśnie, starając się utrzymać równowagę, wpadam na @Lara Burke. A ponieważ ta, w moim mniemaniu, nie przejmuje się dostatecznie tym co się stało, kieruję różdżkę, którą ciągle trzymam na ośnieżoną gałąź i tak nią poruszam, że cały śnieg, który na niej spoczywa spada na niczemu winną gryfonkę. - Patrz, gdzie leziesz! - krzyczę za nią, mgła już jakby się przerzedza a ja nie mam jak widzieć, że cała się błyszczę, bo jedną częścią ciała, którą mam nieprzykrytą jest twarz. Nie pamiętam dokładnie o co na początku poszło, ale już od jakiegoś czasu darzymy się niechęcią i na kogoś muszę nakrzyczeć, skoro nie mogę poradzić nic na to, że piernik magicznie się rozpłynął.