Oddzielić mięso od kości. Wszystko - złożone jest bowiem z warstw; każdy człowiek i każdy przedmiot; każdy element - przepływający w strumieniu zaskarbianego widoku, który ciągnie się w pocałunkach synaps - prosto w objęcia mózgu, fabryki rozpatrywanych spostrzeżeń. W warstwach zdaje się skrywać doskonałość Wszechświata - tych namacalnych oraz metafizycznych, tych odchodzących słabo bądź zespolonych jak gdyby syjamskie bliźnięta. Mamy rzecz jasna warstwę grzesznego ciała oraz wzniosłego ducha. Profanum, sacrum - oś wytyczona pomiędzy nimi dla mnie jest jednak dosyć rozmytą granicą, nieokreśloną i niepojętą. Będziemy mogli wytyczyć czysto cielesne warstwy - pola kolejnych mięśni, uformowanych w grupy, utkania skłębionych naczyń, żył powierzchownych i żył głębokich. Kolejne tkanki stają się coraz miększe, coraz to bardziej - pełne delikatności, aż wreszcie, owej teorii zaprzecza fundament kości, biały, niezmienny - pragnący świadczyć o jednym, niepowtarzalnym istnieniu. To one - wyłącznie - zdołają przetrwać przez lata. Kto wie, może kiedyś, po upłynięciu imponujących, złożonych wieków, ktoś je otrzepie z drobin, nagie i utrudzone - w końcu przez cały ciąg egzystencji dźwigały ciężar, okryte ukrwioną błoną, przez całe życie do nich przypięte były osnowy ścięgien, twarde i sztywne, stworzone ręką natury postronki; wokół nich - gromadziło się wszystko. Chroniły. Przede mną leży zabity jakiś czas temu hipogryf. Owe istoty są dla mnie niezwykle bliskie - mogłabym się rozwodzić niezwykle długo w przypadku jednego, przełomowego momentu, momentu - który swe nieskończone zródło posiada jeszcze w dzieciństwie. Z racji tej przeogromnej nostalgii, zabrałam nawet ze sobą książkę - w ramach powtórki wiedzy - w temacie magicznych zwierząt. Będzie ona dziś moją wymownie milczącą kompanką, pozostawioną w kącie, wspólniczką jednej intrygi. Zajrzałam do niej przed rozpoczęciem zeszkieletowania, przyspieszonego - rzecz jasna; zaszłoby samoistnie, bez ingerencji mych dłoni w postępy tak naturalnych procesów. Hipogryfy od zawsze wzbudzały w mojej osobie podziw - mam tu na myśli wyniosłość, ogromną dumę, jaką się wiecznie unoszą - dumę uzasadnioną; wydają się zaklętymi duszami prawdziwych arystokratów - od których ludzcy, rzekomi powinni się, przepełnieni pokorą uczyć. Zagłębiam się w objaśnienia dalej, przeglądam zdjęcia. Stworzenie wielkości konia, hybryda - można powiedzieć - dwóch zwierząt, znanych przez jakże ograniczonych mugoli. Sierść oraz pióra mogą posiadać rozległą paletę odcieni; mój nieżyjący towarzysz odznacza się ciemnoszarą maścią, z lekko stalowym połyskiem. Urodzeni drapieżcy - lektura twierdzi, że ulubioną zwierzyną dla hipogryfów są fretki. Mimo tego - widywane są wielokrotnie w zagrodach - miałam okazję obcować z nimi od dziecka. Mój ród, szczególnie obrał za cel użytku ich serce - silną mięśniową pompę, przy której ludzkie zdaje się lichą, nic nieznaczącą masą. Klasyfikacja Ministerstwa Magii? „XXX”. Niesamowicie łatwe do urażenia - jak wspominałam wcześniej - prawdziwi arystokraci o rozłożystych skrzydłach. Zamykam książkę; muszę się zająć zleceniem - jestem zobligowana i chcę oczywiście zarazem. Ostatnio, coraz mniej zwykłam - polepszać, przyspieszać wszystko z pomocą rzucanych zaklęć. Anomalie zdarzają się niebywale okrutne, z kolei nie mam najmniejszej ochoty stać się (znów) ich ofiarą. Zamiast tego, wyłącznie, po oddzieleniu szkarłatu tkanek, jeszcze sprężystych (gdzieniegdzie spadają krople posoki) - pozwalam działać zbawiennej w owym procesie wodzie. W zamiarze mam kontrolować efekty - postępującej metamorfozy - później, pozostaje już tylko kwestia dla estetyki; wybielam podstawę kości, konkretnie czaszki - posłusznie spełniam życzenie. Jest ona cienka, jakby u prawdziwego ptaka; masywność dzioba zaś nadal wywiera niesamowite wrażenie. Gdy skończę pracę, planuję ją oczywiście wręczyć - przemyślę jeszcze, czy osobiście - czy może w inny kompletnie sposób.
|zt
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Wylądowali w Dolinie, skąd Riley objął dowodzenie. Zamierzał zabrać ich do pracowni w domu rodzinnym chłopaka. Neirin nie miał nic przeciw. Na pewno wygodniej tam oprawiać żmijoptaka aniżeli gdzieś u rudzielca lub w Hogwarcie. Tego by im brakowało, aby taki Craine czy Bergmann wpadli w momencie, w którym dwóch studentów stałoby nad rozbebeszonym truchłem magicznego stworzenia. Pomijając tę wizję, co transmutacja ma w sobie, że nauczyciele od niej są zawsze są tacy surowi i nieprzyjemni? Jeszcze jest Fairwyn... Ten Fairwyn od run, nie ten, który obok Walijczyka właśnie idzie. Zamrugał. - Jakie to uczucie, być na lekcji prowadzonej przez rodzinę? - Spytał nagle, poprawiając sobie worek na ramieniu. Chwilę po tym milczał. - Jesteś milszy - ocenił. Co też nie było wyczynem, od Edgara to chyba każdy był przyjaźniejszy. Nawet Bergmann, acz miejscami to wątpliwe. Rudzielec nie był jeszcze nigdy w żadnej rezydencji, tym bardziej w rezydencji Fairwynów. Rozglądał się zatem siłą rzeczy, ciekaw, jak wygląda wnętrze budynku. Obłożonego tyloma zaklęciami, iż innego sposobu na dostanie się do środka nie było poza kulturalnym wprowadzeniem przez jakiegoś domownika. Nie zawiodło go. Całkiem ładne. Tak sądził. Bogate, udogodnione licznymi urokami, nie wspominając o skrzatach, z których jeden (a przynajmniej Neirin zakładał, że jest ich więcej) odebrał ich ubrania przy wejściu. Riley pokierował go w stronę pracowni, gdzie chłopak zdjął z barku ciężar, odkładając worek na posadzkę. - Nie sądziłem, że macie specjalny pokój do tego. Ale to logiczne - gdzieś wszak muszą oporządzać zwierzynę. Raczej nie marnują większości ciała po tym, jak wezmą taki ogon czy serce. Kto by odmówił możliwości zarobku? Czekał, co ma teraz zrobić.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Droga powrotna minęła mi szybko. Pogrążony we własnych myślach nawet nie zauważyłem kiedy podawaliśmy już różdżki do kontroli. W wyrwaniu się z zamyślenia z pewnością pomogło też pytanie Neirina. Nie wiedziałem skąd u niego podobne rozważania, ale odpowiedziałem nieomal natychmiast. - To nic specjalnego - odrzekłem od razu, wzruszając ramionami. - Edgar nie traktuje mnie inaczej od innych studentów. Prawdę mówiąc, nie jestem nawet pewien czy pamięta jak mam na imię. Fairwynów jest sporo, każdy ma swoją rolę w rodzinie i większość nie zawiera głębszych znajomości z pozostałymi. Moi wujowie i ciotki toczą nieustanne wojny o dziedzictwo rodu, więc… chyba przywykłem do roli nieliczącego się bratanka. - Odpowiedziałem mu, zaskakująco szczerze, bo nie była to wiedza, które nie byłaby powszechnie znana. Chwilę potem parsknąłem krótko. - Nie da się ukryć. - Zauważyłem z głupim uśmiechem, oddając skrzatowi płaszcz i wspinając się prędko po schodach. Otworzyłem przed Neirinem duże, masywne drzwi, aby wpuścić go przed sobą, a następnie zapaliłem światło. Pracownia nie była szczególnie czysta. Zdaje się, że nikt od dawna tutaj nie zaglądał. Warstwa kurzu pokrywała stół do oporządzania oraz różnorodne słoiki, od których uginały się półki. W kątach pomieszczenia można było znaleźć pióra, skóry i pazury oraz wszystkie inne części zwierząt, których nie trzeba było konserwować. Kiedy Nei odłożył truchło, ja zająłem się ogarnięciem blatu roboczego, a następnie złożyłem na nim ptaka. Spojrzałem na Puchona, zachęcając go ruchem dłoni, aby podszedł bliżej. - Udałoby Ci się zrekonstruować jego ciało? Ja mogę zająć się piórami i resztą. - Zaproponowałem, wiedząc że nie mam żadnych szans, aby należycie odtworzyć tkankę. Nie bez eliksirów i wielogodzinnych prób, a czas raczej nie był nieograniczony. Wkrótce żmijoptak zacznie się rozkładać, a wtedy nasze zadanie będzie o wiele trudniejsze niż teraz, gdy mieliśmy jeszcze trochę czasu nim delikatniejsze fragmenty zaczną rozpływać nam się w dłoniach.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nieliczący się bratanek... To bardzo ciekawe spojrzenie na samego siebie. Neirin nie do końca owe rozumiał. Ale on też nie pojmował zbyt wiele z relacji rodzinnych, a jego wuj naprawdę troszczy się o swoich. Jest to w zasadzie jedyny obecnie żyjący człowiek spokrewniony z chłopakiem. Wśród tych, których zna, a nie tych, jacy gdzieś są rozsiani po świecie jako ta dziesiąta woda po kisielu. Inna sprawa, że niepoczytalny doczeka swych dni w zakładzie zamkniętym. Tam, gdzie zapewne także miejsce Neirina. Odszedł od blatu, aby rozejrzeć się po otoczeniu. W szczególności po leżących po kątach piórach i pazurach. - To też zamierzacie użyć? - Nie był do końca świadom, iż nie każda część zwierzęcia nadaje się na różdżkę. Niewykluczone jednak, że chętnie znalazłby w owej stercie coś dla siebie. Chociaż co tu dużo mówić, ta kupa pozornych śmieci, porastająca kurzem w kącie preparatorni jest sama w sobie wiele warta. Ale oblana złotem rezydencja mówi zgoła wymownie. Fairwynowie nie muszą trzymać się każdego galeona, sprzedając najbardziej wartościowe elementy ciał. Zawołany, oderwał się od analizowania słoiczków i futer na rzecz podejścia do stołu. Spojrzał na zwłoki, dostając różdżkę. Wyjątkowo nie miał problemów rzucić zaklęcia, zasklepiając jedno z rozcięć. Przesunął palcem po skórze żmijoptaka. - Jest szansa - mruknął, wygładzając pióra. - Trochę to zajmie. Boję się, że zakłócenia zniweczą pracę, ale spróbuję - podsumował, rozkładając ptaka na grzbiecie, aby przeanalizować skalę obrażeń. Chwilę po tym zabrał się do pracy, licząc, że patyczek wyjątkowo będzie współpracował i nie potnie i tak rannego żmijoptaka.
Vulnera: 2
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Rad byłem, że Neirin postanowił nie ciągnąć tematu. Nie jestem pewien czy mógłbym w inny sposób przybliżyć mu skomplikowane układy sił w Fairwynowskim rodzie, nie narażając go uprzednio na ból głowy i solidne zniechęcenie. Z chęcią podjąłem nowy temat, rzucając spojrzenie na śmieci porozkładane w kątach pracowni. - Och, nie wszystko. Rdzenie do różdżek najlepiej jest pozyskać na świeżo i tak też je wykorzystać. Język musi zaczekać do jutra, gdy wrócę do sklepu, ale to... myślę, że raczej się nie przydaje. Kilka rzeczy jest moich, inne Ariadne, a jeszcze następne przyniósł tutaj piąty wuj czy czternasty kuzyn. Myślę, że sami już nie pamiętają co jest czyje. Sprawy miałyby się inaczej, gdybyśmy tak zostawili tutaj tego żmijoptaka. Pewnie pozabijaliby się, żeby tylko wyrwać mu to co ma najcenniejsze. - Rozgadałem się, pracowicie kręcąc różdżką nad słoikiem z najcenniejszą dla różdżkarza ingrediencją. Czarami wpływałem nie tylko na świeżość produktu, ale także starałem się go poprawić, wspierając działanie mikstury, w której był zanurzony. Czynność ta, wykonywana machinalnie, wymagała naprawdę mało uwagi, więc mogłem ją w całości poświęcić poczynaniom Neirina. Widząc jak niweluje uszkodzenia, postanowiłem mu nie przeszkadzać i nie machać patykiem nad głową. Zaczekam aż skończy, a tymczasem zaglądałem mu przez ramię. - Nie przejmuj się zakłóceniami. Czary są szybsze, ale jeżeli nie podołają, możemy spróbować eliksirów. Nie działają tak dobrze jak na żywe organizmy, ale magia ziół często wystarcza, aby przywrócić zwierzęciu dawny blask.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Wysłuchał spokojnie wyjaśnień, spojrzenie ze dwa razy uciekło mu ponownie w stronę składowanych w pracowni resztek. - Jeśli kiedyś będziecie tu sprzątać i wyrzucać coś, daj znać. Chętnie przygarnę - poinformował, obracając różdżkę w palcach. Nie musi być w świetnej kondycji. Wiele rzeczy da się wyciągnąć z samego procesu rozkładu czy niszczenia. Które części są najdelikatniejsze, jakie tkanki ulegają rozpadowi najpóźniej. Równie fascynujące, co analizowanie żywego lub zakonserwowanego osobnika. Turpiści mieli nieco racji. Wyciągnął zwykłą chusteczkę z torby oraz butelkę wody, zanim co brzydsze rany jął oczyszczać z ropy. Ściągać ją materiałem, czasem nożem coś wycinać. Resztki krwi, która jeszcze nie skrzepła, splamiły opuszki jego palców. Wytarł czerwień w i tak brudną ściereczkę, zanim kontynuował pracę zaklęciami. Skupił się wpierw na tych poważnych ranach, największych. Wyjątkowo magia współpracowała, a rozdarta skóra zasklepiała się w całość, czasem bez blizny, czasem ze zgrubieniem, jakie ukryć można pod piórami. Niczym podpis drapieżnika, przez który samica zakończyła swój żywot. Wyprostował się, kiedy zostały już tylko pomniejsze ranki. Najgorsze za rudzielcem. - Jak zamierzasz naprawić pióra? - Spytał, obchodząc stół, aby stanąć teraz przy drugiej stronie, zabrać się za lewą nogę żmijoptaka. - Jak w ogóle zrobisz z tego rdzeń? - Wskazał ruchem głowy język w słoiku. - Cały wsadzisz w drewno? Wysuszysz go jakoś? - Nigdy to go nie zastanawiało. A język wydawał się dość spory. To nie kawałek serca czy pojedynczy włos, aby bez problemu umieścić wewnątrz patyczka.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Słysząc jego słowa, pokiwałem natychmiast głową. - W porządku - zgodziłem się natychmiast, nie widząc żadnego problemu nawet i w tym, aby pobuszował tu sobie zanim zaczniemy cokolwiek sprzątać. - Możesz zerknąć nawet dzisiaj, jak tylko skończymy. - Poinformowałem, nie czując większego przywiązania do żadnego z przedmiotów zgromadzonych w pomieszczeniu. A nawet, gdyby Nei wybrał sobie coś, czym nie chciałbym się podzielić, byłem pewien, że mogłem szybko znaleźć odpowiedni zamiennik, gdybym tylko wyruszył na poszukiwania. Obserwacja jego pracy była niezwykle interesująca. Wiele z tych rzeczy robiłem samodzielnie, a jednak nigdy nie na taką skalę. Moje próby doprowadzenia zwierzęcia do stanu sprzed jego zmasakrowania z reguły koncentrowały się wyłącznie na kilku obszarach, z których zamierzałem potem korzystać. Tak staranne maskowanie uszkodzeń nigdy nie było mi potrzebne. Prawdę mówiąc, większość ludzi nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele napoczętych, wciąż całkiem dobrych ciał, pozbywali się Fairwynowie. Nie wszyscy byli zwolennikami zero waste... Jego pytanie przywróciło mnie do rzeczywistości. Wziąłem do ręki jedno ze złamanych piór i powoli przeciągnąłem nad nim różdżką. - Och, bardzo prostym sposobem. Reparo. - Stwierdziłem, jednocześnie wypowiadając inkantację, a gdy odsunąłem dłoń, nie było już śladu po uszkodzeniu. Podobnie uczyniłem z kilkoma następnymi, nie mając z tym większego problemu. Zawahałem się przed udzieleniem odpowiedzi jedynie na jedną, krótką sekundę. - Skręcę go w spiralę i równomiernie "upchnę go" w drewnie. Jeśli będzie za duży, zmniejszę go zaklęciem. Raczej wolałbym, aby wszedł wilgotny. Staram się unikać zbyt agresywnej obróbki. Wydaję mi się, że surowe ingrediencje mają o wiele więcej mocy, niż suche czy zakiszone pazury i serca, ale ile różdżkarzy, tyle opinii. - Wyjawiłem mu swój sposób, w głębi serca mając nadzieję, że nigdy nie postanowi podzielić się nim z kimś obcym. Obdarzyłem go ogromnym kredytem zaufania. - Dlatego nasze różdżki są dużo droższe, niż, nie szukając daleko, prace Ollivandera. On wykorzystuje jedno pióro czy włos, a ja pełną fiolkę krwi lub całe serce.
3 -> 6
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nigdy nie przyzwyczaję się do tego uczucia. Dosłownie zmiażdżony przez magię, wypadłem wreszcie wraz z Elaine do niewielkiego pomieszczenia znajdującego się wcześniej piętro ponad nami. Świadom dezorientacji, jaką wywołuje niespodziewana teleportacja, przytrzymałem ją przy sobie tak długo, aż nie złapała wreszcie równowagi. Korzystając z okazji rozejrzałem się wokół siebie. Pokaźne regały uginające się wręcz pod ciężarem słoi wciąż stały w niezmienionej formie. Zdaje się, że odkąd ja wziąłem sobie wolne, nikt nie korzystał z tego pomieszczenia. Fairwynowie… jak zawsze zbyt zajęci sobą, aby pracować. Pomiędzy słojami z zamarynowanymi ingrediencjami, rozlokowane zostały inne pamiątki z polowań. Czaszki, pióra, pazury, a niekiedy nawet całe naszyjniki z zębów czy ususzone gałki oczne. Ściany oraz podłogę wyściełały skóry, niektóre ściągnięte nawet przeze mnie samego. Jedyny mebel w tym pomieszczeniu poza wspomnianymi, gładkie biurko, stało niewinnie pod jedną ze ścian. W którymś z kątów może znalazło się jeszcze miejsce na jakąś szafkę z raczej mugolskimi przyrządami, ale poza tym było to absolutnie wszystko. Mimo to, zawartość tego pokoju była aż zanadto wymowna. W mdłym świetle rzucanym przez jedną z lamp ponad naszymi głowami wszystko to wyglądało jeszcze straszniej. Dla mnie była to codzienność. Może tylko trochę mniej krwawa. Przesunąłem stopą coś metalowego, aby żadne z nas przypadkiem w to nie wdepnęło. Sidła, te akurat przygotowane na garboroga. Spojrzałem na Elaine. Moja twarz była nieprzenikniona, chociaż sztywność karku zdradzała ogromne zdenerwowanie. Milczałem, pozwalając jej na przyswojenie sobie tego co zobaczy.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Żyła chyba w innym świecie, który Riley postanowił opuścić i zostawić ją tam samą. Po chwili jednak poprawiła się - próbował ją ocucić i przywołać do porządku, a ona ociągała się, nie chciała wracać do rzeczywistości. Wyrywał ją z niej, aż zmusiła go do przywdziana maski, przez którą niewiele widziała. Dopiero wstrząs teleportacji ją ocucił na tyle, by zorientować się, że dzieje się coś szalenie istotnego. Czy chciała tego czy nie, musiała powstrzymać swoje pragnienie wtulania się w niego i wycałowywania każdego skrawka skóry. Gdy wylądowali, była w niego wczepiona i zesztywniała niczym marmurowy posąg. Ponownie jej nie uprzedził, nawet nie wstała, a już ich przeniósł. Gwałtownie, z jakąś... agresją. Błogi uśmiech zszedł z jej twarzy, a pojawiła się dezorientacja. Kręciło się jej w głowie, a więc oparła czoło o jego obojczyk i czekała aż zawroty miną. - Znowu mnie niepokoisz. - wydusiła z siebie i odchrząknęła, aby odzyskać panowanie nad głosem. Wiedziała, że odmawiał w jak najdelikatniejszy sposób i wykazywał się rozsądkiem podczas gdy ona miała to w nosie. Mimo wszystko zabolało to w pewien sposób, choć obietnica, że będą naprawdę razem była kusząca. Zorientowała się, że są w jakimś pomieszczeniu. Panował tu półmrok, do którego nie była przyzwyczajona. Odrobinę się od niego odsunęła, aby stanąć o własnych siłach na twardej podłodze... a nie, na miękkim dywanie. - Co chciałeś mi powiedzieć? Dobrze, nie będę już się narzu... - zawiesiła głos, bowiem poczuła, że coś jest nie tak. Wyraz twarzy Riley'a - zwłaszcza pozbawionej metamorfomagicznej iluzji - był dziwny. Wiedziała, że skrywał za sobą jakąś emocję i była wręcz przekonana, że to zestresowanie i... zdenerwowanie? Dotknęła dłonią jego ramienia, które okazało się niezwykle twarde od napięcia mięśnia. Zmarszczyła brwi i spięta z niezrozumiałego powodu postanowiła się rozejrzeć gdzie są. Zdecydowanie nie jest to przytulny pokój Riley'a, zbyt ciemno... czy jej się wydawało, czy czuła dziwny zapach? Nie potrafiła go określić. Przymrużyła powieki i rozglądała się w ciemnościach. Widziała wiele półek ze słoikami. Magazyn na składniki eliksirów? Czemu ją tutaj przyprowadził w tak gwałtowny sposób? Obróciła się, by mieć lepszy widok i to, co zobaczyło sprawiło, iż jej włosy w ciągu dwóch sekund pokryły się intensywną bielą. Widziała czyjeś ciała w słoikach. Jakiś zwierzątek. Oczy. Części ciała. Dziwne narzędzia o ostrych końcach. Coś ciemnego w kącie pracowni, co wyobraźnia mianowała plamami krwi. Czaszki z pustymi oczodołami, na ścianach wywieszone skóry, których to zapach właśnie ją drażnił. To czyste biurko z tamtej strony wyglądało najokropniej. Niczym... stanowisko... Oddychała inaczej. Szybko, nerwowo, zwinęła palce w pięść i chaotycznie rozglądała się po pracowni, gdy docierał do niej sens tego, co widzi. Czuła się źle. Bardzo źle. Zrobiło się jej niedobrze, słabo przez co cofnęła się te dwa kroki. Zobaczyła na dywanie metalowy sprzęt z ostrymi końcami, które miały chyba za zadanie coś zatrzymać. Zaczęła drżeć, próbowała zamknąć oczy, by tego nie widzieć, a jednak nie potrafiła się zmusić. Półmrok, te okropne substancje i zainkubowane części w słoikach... obok Riley, z połowicznie oszpeconą twarzą, kiedy patrzył na nią z kamienną miną w oczekiwaniu na reakcję... Miała ochotę stracić przytomność i obudzić się w innym miejscu, gdzie okaże się to wszystko złym snem. Zrobiła coś dziwnego. Wystraszona wyposażeniem pracowni dobiegła te pół kroku do jedynej ciepłej i kochanej osoby, która oznaczała bezpieczeństwo. Dopadła do ramienia Riley'a, oplotła je własnymi i zacisnęła mocno powieki, przytulając do jego barku czoło. - C-co... co to? Czemu... cz-czemu mnie tu przyprowadziłeś? Źle się tu czuję. - niczym dziecko zaciskała mocno powieki łudząc się, że gdy je otworzy to okaże się to iluzją. Czuła się obserwowana przez coś, co nawet nie żyło. Mdliło ją od specyficznego zapachu wywieszonych skór. To wyglądało jak sala tortur, a on ją tu przyprowadził. - Czy... czy ty mnie chcesz wystraszyć? - zapytała zanim zdołała pomyśleć. Otworzyła oczy, ale po to, by na niego popatrzeć z rozszerzonymi źrenicami. Kontury jego sylwetki rozmazywały się w niepokojący sposób, a więc tym bardziej się w niego wczepiała. Była blada jakby trawiła ją choroba. Wiedziała, że jeśli go puści to się przewróci. A nie chciała zbliżać się nawet o cal do tego dziwnego metalowego czegoś na dywanie. Rozpaczliwie zakotwiczyła wzrok w Riley'm, którego mina nie zdradzała nic. Marzyła, by ją stąd zabrał i nie kazał jej tego oglądać. Bała się.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Milczałem, tkwiąc w tym niemym oczekiwaniu z pewną już wprawą. Asekurowałem ją, na wypadek gdyby miała upaść. Tym bardziej nie wybaczyłbym sobie tej decyzji, gdyby faktycznie zrobiła sobie przy mnie krzywdę i to jeszcze w takim miejscu. W pracowni. Najprywatniejszym dla mnie pomieszczeniu w całym tym, pełnym ludzi, a jednak opustoszałym domu. Patrzenie na nią, gdy uświadamiała sobie na co tak naprawdę patrzy było wręcz bolesne. Dotknęła mojego ramienia, a żeby nie pozostawiać ją zupełnie bez oparcia, wyciągnąłem je wreszcie w jej kierunku, oferując jej dłoń, którą mogłaby ścisnąć, gdyby tego potrzebowała. Spodziewałem się raczej, że o wiele pewniej czułaby się ściskając różdżkę, ale nie opuściłem jej ani na sekundę. Nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, że moja postawa mogła tylko dodatkowo ją przestraszyć. Nie potrafiłem radzić sobie z takimi sytuacjami. Konieczność wyjawienia sekretu wpędzała mnie w głęboki dyskomfort, od którego najłatwiej było się odgrodzić maską niewzruszenia i twardości, nawet jeśli wyglądała ona na mnie karykaturalnie, wręcz niewłaściwie. Nieco opuściłem rękę, kiedy dostrzegłem jak zwija palce w pięść. Ściągnąłem nieco wargi, walcząc z chęcią wypowiedzenia chociażby słowa, które mogłoby wyjaśnić jej dlaczego jej to robiłem. Serce pękało mi wpół, gdy zaczynała drżeć. Wtedy też zaskoczyła mnie. Zamiast uciekać w kierunku drzwi, Elaine przebiła się przez odgradzającą nas przestrzeń i dopadła mojego ramienia, przytulając się do mojego boku. Gdyby nie następujące po tym zdarzeniu słowa, byłbym się uśmiechnął. Jej reakcja była tak ufna, że aż krajało mi się serce na myśl, że moja odpowiedź nie wywoła w niej żadnych pozytywnych skojarzeń. Zamiast podać jej pomocną dłoń, miałem przekręcić nóż w jej sercu, jakim moim zdaniem był widok pracowni Fairwynów. - Chce ci pokazać czym się zajmuję. - Odpowiedziałem, delikatnie i ostrożnie dotykając jej pleców. Nie rozluźniałem się ani na moment. Pod maską twardego zobojętnienia skrywała się obawa. Ponownie ta sama. Odrzucenie wisiało nad nami odkąd tylko zdążyliśmy poznać się nieco lepiej. W moim mniemaniu, był to ostateczny sprawdzian. Nienawidziłem się za brutalność, jaką okazałem tą jedną teleportacją, ale nie widziałem absolutnie żadnego innego wyjścia. - Zabijam, Elaine. Tym właśnie jestem. Mordercą. - Uzupełniłem, kierując spojrzenie na czubek jej białej głowy. Bałem się jej dotknąć, a jednak pogładziłem delikatnie jej włosy, badając jej reakcję na swoją bliskość. - Dlatego prosiłem, abyś to przemyślała. Lepiej, żebyś wiedziała już teraz, bo jeśli… jeśli chcesz być blisko mnie, musisz znać te prawdę. - Głos mi zadrżał, zdradzając wreszcie, że nie byłem jedynie skałą o ludzkim kształcie. Nie wstydziłem się własnych akcji aż tak bardzo jak powinienem, podążając wedle kodeksu mojej matki, a raczej obawiałem się, że nie będzie w stanie tego zaakceptować. Była tak krucha i delikatna. Teraz ledwie stała, a ja zmuszałem ją do analizowania i zastanawiania się nad tym czy dotyk osoby wycinającej serca ze zwierząt jest dla niej właściwy. Czułem wobec siebie obrzydzenie, więc tym bardziej dziwiłem się, że jeszcze jesteśmy tutaj razem. - Chcesz wyjść? - Zapytałem delikatnie, może nieco głupio, bo widziałem przecież jej wyraz twarzy. Jednak nie mogłem jej do tego zmusić. Chciałem, aby wszystko przyswoiła sobie w swoim tempie. Jeśli uzna, że to jest ten moment, zabiorę ją stąd jak najszybciej.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zamknięcie oczu nie pomagało. Otwarcie ich tym bardziej, chociaż jeśli pilnowała się i wpatrywała w Riley'a, a nie w to wyposażenie wokół to jako tako dało się egzystować. Nie rozumiała co się dzieje i dlaczego jest w tak straszliwym miejscu. Wracało widmo przeraźliwego strachu, gdy nad jej twarzą wisiał ogromny pysk jormungandera. Kły. Widziała tutaj kły, takie długie, identyczne... Zakryła usta dłonią, aby powstrzymać krzyk. Kręciło się jej w głowie, nie potrafiła się skoncentrować. Powinna uciekać. Tak, to jest dobre wyjście. Nigdy w życiu jej noga nie powinna stawać w takim miejscu, a jednak zamiast rzucić się do ucieczki, chowała się przy cieple Riley'a, jakby nie powiązała faktu, że on tutaj pracuje... Z trudem trzymała się w pionie, a i przytrzymywanie się jego ramienia pomagało. Nie była w stanie chwycić jego dłoni, bowiem nie dałaby rady rozprostować własnych palców. Choć patrzyła mu w oczy to ledwie go widziała. Nie wiedziała czy zdjął maskę czy jeszcze ją trzyma, choć ton głosu podpowiadał, że znów jest spięty. Dlaczego to robił? Czyż nie lepiej im było w swoich ramionach tam, w ogrodzie? Słyszała jego głos jak przez taflę wody, a więc zmusiła się do zaczerpnięcia powietrza, by odzyskać panowanie nad zmysłami. To był błąd, bowiem znów uderzył ją specyficzny zapach zdartych ze zwierząt skór. Jej ciało dostało drgawek i ani trochę nie uspokajało się, gdy dzielił się kolejną, przeraźliwą tajemnicą. Gdyby nie dotknął jej pleców, upadłaby. Czuła, że dotyka już granic własnych możliwości. Zabijam. Morderca. Nie, nie chciała w to wierzyć. Łzy pokryły całą długość jej rzęs. Czuła niewyobrażalny ból w klatce piersiowej. Dlaczego uciekła przed Leonelem? Wystraszył ją pracą przy Nokturnie, a teraz wydawało się to takie niewinne w porównaniu z tym, co widzi... sęk w tym, że w tutaj zdążyła się już zakochać. Protestowała, nie chciała przyswajać tej informacji. To nie jest prawdą, to nie może się zgadzać! A jednak słyszała tę specyficzną nutę w jego głosie, dowodzącą, że mówi szczerze. Musiał się bać. O Merlinie, jak on musiał się teraz bać... Powinna go przytulić i zapewnić, że nic się nie zmieni. Pytanie, czy aby na pewno? Gdyby tylko miała jakikolwiek kontakt z własnym ciałem, to może by zrobiła cokolwiek... Nie zarejestrowała dotyku włosów. Nieświadomie wbijała paznokcie w jego ramię, coraz silniej i silniej, na tyle na ile było stać dziewczynę w jej wieku. Słyszała jego słowa, ale nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Zaciskała mocno powieki, bojąc się znów je otworzyć. Oddychanie tutaj sprawiało ból. Atmosfera w tym pomieszczeniu była ciężka, specyficzna, taka gęsta, że można kroić ją nożem... Coś się w niej rozpadało, a ona nie była w stanie łapać odłamków. Trzymała się kurczowo jego ramienia i kiwnęła gorliwie głową, aby wyszli stąd jak najszybciej. Nie pamiętała jak się rusza nogami. Niczym sparaliżowana zastygła przy nim i walczyła sama ze sobą. Musiała za wszelką cenę powstrzymać własny strach, aby pod jego wpływem nie krzyczeć i nie uciekać. To istotne, reakcja jest szalenie ważna. Patrzy na nią, obserwuje, widzi biel włosów, która ewidentnie zdradzała objaw strachu. Nie mieściło się jej to wszystko w głowie. W myślach zapanował chaos, a w sercu zrodził się dziwny rodzaj bólu. To tylko pracownia ze składnikami do różdżek. Próbowała łagodzić wrażenie, powtarzając sobie, że to jego praca. Ale nie udawało się, to wzbudzało w niej przerażenie, z którym starała się walczyć. Chciała być przy Riley'u, ale rzucał jej kłody pod nogi. Wiele z nich przeskoczyła, ale tutaj... tutaj potrzebowała pomocnej dłoni, bo czuła, że się przewraca. Dosłownie.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jej reakcja była jednocześnie zupełnie odmienna od tych ostatnich, do których zdążyła mnie już przyzwyczaić jak i niezwykle podobna. Z jednej strony widziałem po niej strach. Trudno było zresztą nie dostrzec jak drży i traci kontrolę nad metamorfomagią, a z drugiej strony zupełnie nie płakała i nie dała się opanować tym emocjom w takim stopniu jak robiła to wcześniej. Przyjrzałem jej się uważnie, ale nie udało mi się jej rozczytać. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc co takiego się zmieniło. Czy Elaine starała się ukryć przede mną jak silnie nią to wstrząsnęło czy to po prostu szok odebrał jej w tym momencie zdolność do jakiegokolwiek wyrażania własnych emocji na głos? Prawdę mówiąc, wszystko mogło być teraz możliwe. Przedłużające się milczenie jedynie wzmagało we mnie stres i potrzebę natychmiastowego wyprowadzenia jej z tego pomieszczenia. Powstrzymywała mnie tylko świadomość tego, że było to nieuniknione. Nie planowałem dzielić się tą informacją tak wcześnie, w innym wypadku nie omieszkałbym się przygotować. Jej przygotować. Głęboko wierzyłem w słuszność tej decyzji. Teraz nieco zwątpiłem. Moja moralność kiedyś mnie zabije… a jeśli nie zdoła to chociaż narazi na poważny uszczerbek na zdrowiu. Zamknęła oczy. Przygryzłem dolną wargę w ostatecznym objawie nerwowości, ale na szczęście dla nas obojga nie musiałem długo czekać na potwierdzenie. Wyprowadzić ją. Prawdę mówiąc, o niczym innym w tym momencie nie marzyłem. Czułem jak jest bezradna. Uwiesiła się na moim ramieniu, wbijając paznokcie z siłą drapieżnego kota. Gdyby nie koszula, pozostawiłaby na mojej skórze krwawe rany. W obecnym stanie najpewniej miała ponabijać mi w ten sposób siniaki. Nie zważałem na to, zasłużyłem przecież. Kiedy jej uścisk zaczął słabnąć, przewidziałem co za chwilę może nastąpić. - Złap mnie za szyję - poprosiłem i pochyliłem się ku niej, uprzednio próbując przerzucić sobie jej ramiona przez kark. Chwyciłem ją za uda, podpierając drugą ręką jej plecy po czym uniosłem w powietrze. Nie byłem nadzwyczaj silny, ale Elaine nie była też wcale taka ciężka. Przytuliłem ją do swojej piersi i skierowałem się do drzwi. Mój lewy bok zafalował, gdy otwierałem drzwi. Zatrzasnąwszy je za sobą, wdziałem metamorfomagiczny kamuflaż.