Podcienie - rzucają ratującą ochłodę podczas tyranii upałów - rozstawione w ich obrębie kanapy pozwalają oprócz tego odpocząć. Ciągną się nieopodal ogrodów, dzięki tym powiązaniom - udostępniając widok na różnobarwną roślinność. Dookoła, obecne są też regały, skąd można cieszyć się tymczasową lekturą; lampy rzucają złote, przyjemne światło, dławiące niesprzyjający podczas wieczoru półmrok. Idealne miejsce dla osób, które szukają odrobiny wytchnienia - w niewielkiej grupie bądź w samotności.
OBRAZ:
Autor
Wiadomość
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
U Bridget w praktyce bardzo ciężko było podpaść, szczególnie jeśli było się dobrym kolegą o wyjątkowo (i zaskakująco) słodkiej przypadłości posiadania pamięci złotej rybki. Dorzucając do tego niekwestionowany urok osobisty mieliśmy wspaniały obraz osoby Charliego Chapmana, niemalże wyciągniętego na podłodze w kałuży mieszających się ze sobą farb. Nie mogła się gniewać, po prostu patrząc na niego, na jego minę pełną przejęcia i słysząc jego słowa, które swoją drogą wydawały jej się bardzo zabawne w kontekście ich wypadku, skutecznie uniemożliwiały jej chowanie jakiejkolwiek urazy. - Nie no, nic nie szkodzi, stało się i trudno - odparła, uśmiechając się pocieszająco i starając się robić dobrą minę do złej gry, mimo że uczucie przyklejającej się do skóry sukienki nie było zbyt przyjemne biorąc pod uwagę konsystencję farby. - Jesteś pewny? - spytała, siląc się na poważny ton, lecz jego rozbrajający uśmiech bardzo szybko odwiódł ją od pomysłu odgrywania jakiejś scenki, jakoby nie była pewna, czy Charlie posiada po upadku obie nerki na swoim miejscu. Jej perlisty śmiech rozniósł się po okolicy. Jeśli chłopakowi błękit paryski kojarzył się ze stabilnością i jednocześnie z osobą Bridget, powinien jej to powiedzieć - z pewnością dostałby w podzięce całusa, bowiem nawet sama Hudson nie dostrzegała w sobie ni krzty stabilności, szczególnie nie w ostatnim czasie. Sprawa Lotty zepchnęła ją w stan zupełnego rozchwiania, a niepewna sytuacja z Ezrą i ich budzącą wiele wątpliwości relacją również trzymała ją na samym skraju wytrzymałości psychicznej. Na szczęście jednak Meksyk niedługo dobiegał końca i Bridget żywiła głęboką nadzieję, że powrót do domu, a następnie w dobrze znajome jej mury zamku na północy Szkocji sprawi, że wszystko się uspokoi i wróci do normy. Oby... Uniosła brwi w zaskoczonej reakcji na jego słowa - nie przypominała sobie, by słyszała o jego artystycznych zamiłowaniach i talentach. Bardzo możliwe, że po prostu nigdy jej tego nie powiedział, bo sobie zapomniał, ale teraz miała okazję dowiedzieć się czegoś więcej. - O, malujesz obrazy? Naprawdę? - zapytała, uśmiechając się szeroko. Ona sama nie miała zbyt dużego talentu stricte plastycznego. Próbowała w swoim życiu robienia zdjęć, przerabiania ciuchów, rzeźbienia w lodzie i szycia maskotek, ale jakkolwiek się czuła w tamtych dziedzinach, w malarstwie nigdy nie była nawet dobra. - A co lubisz malować? Jakąś szczególną tematykę? W jakimś konkretnym stylu? - spytała jeszcze, będąc naprawdę zainteresowana. - Malujesz bardziej realistycznie, czy tworzysz abstrakcję? Pewnie natchnęło Cię, bo jesteśmy tu otoczeni całą masą dziwnych obrazów - dodała jeszcze, skinąwszy w kierunku tego najbliższego, któremu przyjrzała się dziś całkiem dokładnie robiąc jedną z kilka przerw w czytaniu swojej książki.
Wiedziałem, że w większości przypadków ta charyzma cholernie mi się przydaje, chociażby po to, żeby ktoś nie czuł więcej do mnie gniewu - no bo jak to czuć gniew do czegoś, co jest urocze? No tak, ten przymiotnik, niezbyt męski, wręcz idealnie wpisywał się w regały składające się z porozwalanych wszędzie myśli. Wniosek co do niego był jeden: nie przepadałem za tym słowem, choć starałem się do niego przyzwyczaić. Uroczy ryj, uroczy Charlie - co prawda nie reagowałem na to żadną złością, jednak w pewnym stopniu ubliżało to temu, że jestem chłopakiem i powinienem mieć typowo męskie cechy. No bo... co mi z tego, iż należę do kategorii iście uroczych osób, skoro mi się to tak praktycznie, poza relacjami, w ogóle nie przydaje? Przydałoby się mieć te metr osiemdziesiąt wzrostu i choć odrobiny masy mięśniowej, a tak to pozostałem na lodzie z różdżką w dłoni, byleby móc się obronić za pomocą czarów, które na szczęście cisnęły na język przy odrobinie stresu. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby ten stan na mnie przepływał i zwyczajnie psuł całokształt działań, co nie zmienia faktu, iż jego większa dawka działała zbyt szkodliwie, wywołując u mnie utraty przytomności. Na szczęście jeszcze mi się to w szkole nie zdarzyło, jednak w domu... dość często tak reagowałem. Jakby wisiała nad tym miejscem jakaś tajemnicza aura - a może zwyczajnie bałem się reakcji rodziców? Całkiem możliwe. Długo nie było mi dane jednak rozmyślać nad tym, jak pechowy jestem - może to i dobrze? - Zawsze jestem pewny. Pewien. Nie wiem, jak to się odmienia, ale, no, nie ma czym się tak naprawdę martwić! Wiesz, ląduję na te cztery łapy. - dodałem po drodze, starając się wywołać w Bridget prędzej roześmianie niż jakąkolwiek troskę. Nie czułem się zbyt źle, no ba, śmiech to zdrowie, zatem dołączyłem do niego bez większych problemów. Nie widziałem sensu dłuższego rozmyślania o tej całej sytuacji, która nam się trafiła - Chłoszczyść zdawało się z łatwością załatwić sprawę, nawet jeżeli dzierżona przeze mnie w dłoni różdżka przybrała kolorowych barw. Ciekawe tylko, czy to się zmyje, a może wbije w drewno na tyle, iż będę mógł się pochwalić artystycznym patyczkiem do używania czarów? Nie wiedziałem, chociaż nie robiłem nic, coby mogło wpłynąć pozytywnie na jej późniejszy stan. Nie miałem prawa wiedzieć o jakichkolwiek problemach Bridget, a nawet jeśli, to po prostu nie byłem zbyt dobry w odczytywaniu ludzkich myśli - nie nauczyłem się jeszcze leglimencji, chociaż był to temat dość kontrowersyjny. Dla mnie zawsze była jedną z tych stabilniejszych osób, na co wskazywał fakt bycia prefektem. Lubiłem ją, i to się liczy! Wstałem wreszcie z klączków na dwie nogi, czując, jak farba niefortunnie upaćkała mi włosy - niby byłem przyzwyczajony do czegoś takiego, co nie zmienia faktu, iż zwyczajnie powinny one unikać tego typu substancji. No cóż, zdarza się i tyle mogę powiedzieć w tym fakcie. Zamiast tego zarejestrowałem reakcję Bridget na to, co powiedziałem - najwidoczniej ją to zdziwiło. Może jej wcześniej o tym nie powiadomiłem? Całkiem możliwe, zważywszy na to, iż to ja z powodzeniem mógłbym się zamieniać w złotą rybkę. - Tak, dość sporo czasu na tym poświęcam! - odparłem entuzjastycznie. Całe moje portfolio było skupione głównie w jednym ze szkicowników umieszczonym w bagażu, skrytym głęboko i bezpiecznie między ubraniami. Co prawda skanowałem je, starałem się uwiecznić cyfrowo, póki miałem okazję korzystać z komputera rodziców, jednak wraz z przeprowadzką zrozumiałem, że prędzej będę musiał sobie do tego celu załatwić laptopa. - Aaa... to w sumie zależy. Nie mam określonych rzeczy, które lubię malować - wszystko przychodzi na spontan. No i od tego, jaki mam humor, jakiej muzyki w danej chwili słucham... - począłem wymieniać, albowiem nigdy jakoś nie utrzymywałem się stabilnie przy jednej dziedzinie, jeżeli chodzi o działalność artystyczną pod względem malowania. - Myślę, że coś na pograniczu tego. Może nie rysuję realistycznie, tak bardziej... komiksowo? Ale to w szkicowniku, korzystam z takich mugolskich kredek artystycznych. Nie wiem, nie jestem w stanie stwierdzić, nigdy się nad tym aż tak nie zastanawiałem. Jednocześnie staram się znaleźć bardziej przy abstrakcji, bo wydaje mi się ogólnie ciekawsza, jednak teraz miałem ochotę w sumie skupić się na pejzażu za pomocą farby akrylowej... - rozgadałem się trochę, ale jakoś nie miałem tego samemu sobie za złe. Wiedziałem, że im pełniejsze będą odpowiedzi, tym temat będzie znacznie przyjemniejszy. Podszedłem, tak samo jak Puchonka, do jednego z obrazów wywieszonych na ścianie. No tak, tego było tutaj po prostu mnóstwo, pobudzało wyobraźnię, jak również strach. Wiele obrazów zdawało się być nietypowe, znajdujące się na pograniczu szaleństwa i względnego porządku poukładanego w głowie - a może tylko mi się tak wydawało. Niemniej jednak, gołębica z łatwością prowadziła człowieka ku niebu, tworząc śnieżnobiałą ścieżkę, zaś człowiek zdawał się kompletnie pozostawać bierny wobec akcji podjętych przez ptaka. Zastanawiał się, ubrany w garnitur, czy ma może czas na to, żeby... poświęcić się wierze? Nie wiedziałem, co o tym sądzić, jednak iście mnie to zastanowiło, że aż postanowiłem zagadać. - Hej, co uważasz o tym malunku? - zapytałem.
- Jeżeli w tym się specjalizowała, głupio byłoby gdyby tego nie lubiła. – Chase wydęła lekko usta nie wiedząc co konkretnie ma zrobić z przedstawioną jej informacją. Dla niej oczywiste było iż profesorowie i nauczyciele lubią to co robią. Niekoniecznie muszą za to szanować odbiorców swoich nauk. O ile sama jednak z chęcią podchodziła do pierwszych prób jakie narzucała jej krukonka, z każdą chwilą pęczniała w niej myśl że nie powinna tu być. Nie powinna siedzieć, rozmawiać, tkwić w jednym miejscu i wałkować temat, jaki przerabiała już kilkukrotnie za lat szkolnych. Uciekało z niej zaciekawianie, zaś potęgowana statecznością apatia powoli obejmowała jej mózg ciężką mgiełką niechcemisieizmu. Od niechcenia machnęła różdżką, inkantując pod nosem tak cicho, że sama miałaby problem z dokładnym rozpoznaniem liter. Miną jaka przyozdobiła jej twarz mogłaby straszyć pierwszoklasistów w dzień duchów. Nawet nie patrzyła się na podarowane jej przedmioty. Pogwałciła jedną z ważniejszych zasad transmutacji – zbagatelizowała wysiłek mentalny jaki winna ponieść w procesie jej realizacji. Sądziła że najzwyczajniej w świecie jej się to uda – nie spodziewała się tak druzgoczącej porażki. Poduszka, ku której skręcił koniec różdżki, nadęła się, uniosła, skurczyła w sobie i gdy zdawało się że zaraz obrośnie futrem, najzwyczajniej w świecie wybuchła, roznosząc w powietrzu zarazę pierza i waty z wypełnienia. India otworzyła szeroko oczy cofając ręcę tuż pod pierś i milnkąc natychmiastowo. Wow, to było... Nieoczekiwane. Oberwała rykoszetem, jednak największą ofiarą jej porażki okazała się być sama przemiła Holmes, wyglądająca teraz jak nieudana fuzja czarownicy i niedzielnego obiadu. Nabrała w płuca powietrza by wyartykułować szybkie przeprosiny jednak głos ugrzązł jej w gardle. Nie wiedziała co powiedzieć. Dziewczyna patrzyła na nią w nie mniejszym szoku, oddalając jedynie chwilę bezpośredniej konfrontacji z tym jak bardzo dała ciała. Mało tego – piórkowa zamieć rzadkim, lekkim deszczykiem osiadła na większej połowie podcieni, oberwało się niewinnym. Gdyby kiedyś zamarzyła jej się praca o zasięgu globalnym, India mogła śmiało utrzymywać że podwaliny doświadczenia budowała już w szkole. - Wybacz...cie? O Merlinie, przepraszam. Wybacz mi. Zamyśliłam się. – Pierwszy szok minął, wspomnienie wybuchu poduszki uciekło z jej umysłu. Nie wiedziała co konkretnie powinna teraz ze sobą zrobić. Wszcząć wojnę na jaśki że niby to tylko taka prowokacja? Nie brzmiało to tak tragicznie w jej głowie.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget poczuła się bardzo zainteresowana tematem, który wyniknął z tej krótkiej wymiany zdań. Jakoś tak... Nigdy nawet nie podejrzewała Charliego o tego typu zapędy artystyczne! Czy to czyni z niej złą koleżankę? Może nie poświęcała mu wystarczająco uwagi przez te wszystkie ostatnie lata? Fakt faktem, trzymała się głównie z dziewczętami, lecz odkąd nosiła odznakę prefekta starała się dzielić swój czas na wszystkich, którzy mogli go potrzebować, a Chapman był pod tym względem dość wymagający ze względu na swoje dziury w pamięci i często goszczący na jego twarzy wyraz zagubienia. Aż nie chciało jej się wierzyć, że nigdy nie udało się sprowadzić tematu rozmowy na malowanie obrazów, czy tam szkicowanie komiksów. - A czym się różnią magiczne kredki od tych mugolskich? - zapytała nagle, pogrążając się na moment w myślach. Magiczne miały wiele ciekawych właściwości, bo na przykład jeśli jej kolor był nieco zbyt jasny jak na gust artysty, mogły przelewać ciemniejszą barwę na papier. Lub jeśli ktoś miał niepewną rękę, stabilizowały kreskę. Bridget wiedziała też, że istnieje rodzaj magicznej kredki, która na żądanie zmienia kolory, a to z kolei było użyteczne dla osoby rysującej, bowiem nie musiała ona targać ze sobą całego ekwipunku, a wyłącznie jedną kredkę. - I chciałeś malować pejzaże tu? W pensjonacie? Czy wychodziłeś na zewnątrz? Bo wiesz, jeśli tak, to pomyliłeś kierunki - powiedziała jeszcze, uśmiechając się po swoich ostatnich słowach. - O tym? - upewniła się, ponownie spoglądając na wiszący na ścianie obraz. Zerkała na niego od czasu do czasu, raczej bez głębszych refleksji na jego temat. Musiała jednak przyznać, że gołębica bardzo skutecznie zwracała uwagę - biel, którą została namalowana, mimo upływu prawdopodobnie wielu lat wciąż biła po oczach. Podejrzewała, że autorowi chodziło o nawiązanie do uduchowienia, a może do życia po śmierci? Brewki Bridget ściągnęły się w zamyśleniu. Westchnęła cichutko. - Wiesz... Nie znam się na malarstwie. Ale ten tutaj jest chyba najmniej "dziwny" ze wszystkich, jakie widziałam w pensjonacie - odpowiedziała w pierwszej chwili, palcami rysując w powietrzu cudzysłów przy odpowiednim słowie. - Ten jest całkiem normalny, taki spokojny, a może nawet smutny? Sama nie wiem, mam wrażenie, jakby ten człowiek nie był pewny tego, co zamierza zrobić, chociaż wydaje się, jakby miał tylko jedną opcję. No i ta ścieżka... Jak Ty to widzisz? To Ty jesteś tu artystą! - zwróciła się do niego, odwracając wzrok od obrazu i wbijając go w jego twarz, ciekawa jego spojrzenia na sprawę. Może mogła się od niego czegoś nauczyć? Lub chociaż raz w życiu zrozumieć sztukę?
Jakoś nigdy nie rozmawiałem aż nadto o tym, czym zajmuję się dokładnie w wolnym czasie - oczywiście, do moich niewątpliwych wad należy ogromna gadatliwość połączona nieraz ze zgryźliwością, oczywiście w tym pozytywnym aspekcie, jeżeli chodzi o drugą cechę! Nie ciosałem słowami niczym jadem, jak to niektórzy potrafią robić - zanurzać szpilki w jadzie i zwyczajnie wbijać je do głowy rozmówcy, to było dla mnie niepojętne, abstrakcyjne, jak również i okrutne. Jednocześnie nie miałem jej za złe tego, że nie wiedziała o moich artystycznych zapędach, bo przecież nawet ja mogłem nie pamiętać o tym, że jej kiedyś o tym powiedziałem. Niby dziwne zapominanie godne pamięci złotej rybki zamkniętej w akwarium, co nie zmienia faktu, iż rozmowa staczała się na tematy przyjemne i po prostu bardzo miłe. Poza tym, Bridget miała wystarczająco dużo roboty przez sam fakt tego, iż nosi przy sobie tytuł prefekta, więc nie mogłem się spodziewać od niej uwagi w dosłownie każdą stronę, bo bym ją chyba biedną zamęczył moim nieszczęściem do sytuacji, jak chociażby własnie ta, która zaistniała przy podcieniach. - Ogólnie jestem do nich przyzwyczajony, aczkolwiek przymierzam się powoli do zakupu tych czarodziejskich. - przyznałem szczerze i bez bicia - to była prawda, powoli, małymi kroczkami, chciałem zakupić to, co pochodzi ze świata czarodziejskiego, chociaż na razie było u mnie bardzo słabo z pieniędzmi. Nie oszukujmy się, nie pozostało mi zbyt wiele po przeprowadzce do nowego miejsca zamieszkania, bo nie dość, iż samo kupno czterech ścian kosztowało, to jeszcze nagminnie gubiłem to, co udało mi się zarobić. Jedno było pewne - każda osoba, która ma w sobie większą cząstkę magii niż ja, mugolak, byłaby w stanie stwierdzić po próbie malowania mugolskim sprzętem, że to jest praktycznie niemożliwe. Sam fakt tworzenia czegoś bez magii sprawiał mi trudność, jednak uznawałem, że mimo wszystko i wbrew wszystkiemu warto stawiać sobie ciut wyższa poprzeczkę - jednocześnie nie mogłem się doczekać, aż wreszcie uzbieram na długo oczekiwany zestaw. - Ooopsy... - powiedziałem, przedłużając trochę "o", by następnie parsknąć śmiechem. Jeżeli pomyliłem kierunek, a wygląda na to, że rzeczywiście się tak stało, to czy przypadkiem w którejś z części pensjonatu nie znajdowała się reszta rzeczy? - Coś obawiam się, że jeżeli rzeczywiście popełniłem błąd podczas drogi, to już reszty, którą przeniosłem za pierwszym razem, nie odzyskam. - uśmiechnąłem się szeroko, co nie zmienia faktu, iż byłem nadal parę rzeczy w plecy. No cóż, zdarza się, czyż nie? Podchodziłem do tego raczej nad wyraz optymistycznie, nie pozwalając na to, by jakaś zła i niedobra siła zwyczajnie odebrała mi dalszy zapał do samokształcenia się w tym zakresie. Poza tym, część materiałów miałem za darmo z pensjonatu, więc... nie pozostało mi nic innego, tak czy siak. Zlustrowałem Bri piwnymi tęczówkami, by następnie zwyczajnie kiwnąć głową w geście potwierdzenia, że "tak, chodzi o ten obraz". - Ano, w pensjonacie znajduje się dużo dziwnych, jak chociażby w łazience. Tam to są takie, które obserwują każdy Twój ruch, dosłownie każdy, aż ciarki przechodzą... - aż się wzdrygnąłem. Rzadko kiedy tam chodziłem, jednak czasami się zdarzało, a ciała po prostu nie oszukasz. Osobiście wolałem te połączone z naszymi pokojami, co nie zmienia faktu, iż czasami bliżej można było skorzystać z tej znajdującej się na korytarzu, w szczególności podczas powrotu z długich wycieczek. - Ja? Artystą? Nie oszukujmy się, aż tak to raczej nie! Ale... Osobiście mam właśnie podobne odczucie, a gołębica jest oznaką pokoju i miłości, przynajmniej w religii chrześcijańskiej. Też zdaje mi się, że ptak rozdziera ciemności, bo w kierunku, w którym zmierza, nie ma żadnych ciemnych obłoków, jest jakoby czymś, czemu można rzeczywiście zaufać. Człowiek zaś stojący i pozostający bierny pewnie zastanawia się nad tym, czy rzeczywiście zasłużył na to, by zwyczajnie móc zostać pokierowanym przez istotę boską... Jezu, jakie ja mam dziwne interpretacje, czego ode mnie oczekujesz, co, Bri? - zaśmiałem się głośno, bo inaczej nie potrafiłem tego skomentować. Zwyczajnie podzieliłem się własnymi spostrzeżeniami, a uwaga ta nie była złośliwa, wręcz przeciwnie - przyjacielska.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Posiadanie odznaki prefekta było dla Bridget zarówno błogosławieństwem i przekleństwem. Czuła się jednocześnie wyniesiona na piedestał, ważna, godna podziwu i świecąca przykładem dla innych ludzi, z drugiej jednak strony wszystko to składało się na niezwykle dużą odpowiedzialność, która czasem jej ciążyła. Miała wrażenie, że nigdy nie może sobie pozwolić na wpadkę i kiepskie wyniki na lekcjach, nawet jeśli czuje się źle, choruje, czy po prostu jest jej smutno z innych, prywatnych powodów. Dodatkowo udowadniała wszem i wobec, że dało się pogodzić życie szkolne oraz pracę po zajęciach, a w tym wszystkim pozostać tryskającą energią, dobrą koleżanką, która zawsze służy pomocą. Każdy by się zmęczył, prawda? Niemniej jednak nie narzekała otwarcie, bo czuła w głębi duszy, że utrata odznaki bolałaby ją bardziej niźli obecnie przeżywane "katusze". Bridget zanotowała w pamięci, że Charlie byłby zainteresowany magicznymi kredkami, kiwając głową. Ona sama o mugolskim świecie miała bardzo małe pojęcie i znając siebie pewnie szybciutko porzuciłaby plany ćwiczenia rysunku przy pomocy zwykłych kredek. Niecierpliwość to jedno, a perfekcjonizm to drugie. Magiczne kredki, choć bardzo pomocne, ze względu na swoje właściwości potrafiły nieco zakrzywić obraz rzeczywistych umiejętności artysty - konfrontacja z ich prawdziwy poziomem mogłaby być druzgocząca. - Jesteś uroczy - stwierdziła, zaśmiawszy się perliście na jego przeciągnięte "oopsy". Przypomniała sobie dodatkowo, że wciąż miała twarz umazaną farbą i może nadszedł dobry moment, żeby to ogarnąć? - Jak doprowadzę się do porządku, mogę Ci pomóc z tymi rzeczami, oczywiście jeśli chcesz - zaoferowała się, bo w sumie z chęcią by mu pomogła. I tak nie miała już siły i ochoty czytać, ani tym bardziej uczyć się (były wakacje, na Merlina, mogła chociaż przez chwilę o tym pamiętać!). Początkowo zamierzała przeprosić go i pójść szybko do łazienki, lecz jego słowa skutecznie ją powstrzymały. - O rany, naprawdę? - zapytała, otwierając szeroko usta w geście szczerego zdumienia. - Nigdy nie zwróciłam na to uwagi... Na Merlina, chcesz powiedzieć, że te obrazy śledzą ludzi przy kąpieli... I innych?! - dodała, teatralnie łapiąc się za głowę. Choć z zewnątrz dramatyzowała nieco nad wyraz, w środku czuła się faktycznie zdruzgotana tą wizją. Chyba jednak nie potrzebowała iść teraz oczyścić twarzy... Może przez zaschniętą farbę na nosie nie wyrośnie jej pryszcz? Z uwagą słuchała jego słów, przytakując na co poniektóre. Zaskakiwało ją to, z jaką wnikliwością Charlie był w stanie analizować ów obraz i z każdym kolejnym zdaniem zdawało jej się, że rozumie go coraz bardziej! - O kurcze, masz rację z tymi obłokami! Tam po bokach jest tak ciemno i chmury sprawiają wrażenie burzowych, a nad gołębicą, o, o tam, widać przedzierające się promienie słońca i taką jasność! Myślisz, że to ma związek faktycznie z przechodzeniem do życia pozaziemskiego, tego duchowego? Czy to chodzi na przykład o oświecenie umysłu? - zapytała, przenosząc wzrok na twarz Puchona, obserwując jego reakcję.
Ewidentnie Charlie nie nadawałby się na takiego prefekta. Zdecydowanie - nie posiadał ku temu odpowiednich cech, poza tym nauczyciele doskonale wiedzieli o jego niezwykłej przypadłości wpadania w największe kłopoty dwudziestego pierwszego wieku. A przynajmniej każdy miał do czynienia z tym, że chłopaczyna zwyczajnie się spóźnił na lekcje, zapomniał zadania domowego, nie przyszedł, bo się wywalił i sobie ten głupi ryj rozwalił - tak proste, aczkolwiek tak bolesne. Dodatkowo sam Puchon nie czułby się na siłach, by być po prostu kimś na tak odpowiedzialnym stanowisku - nie pomijajmy tego, iż wiąże się z tym nad wyraz ogromna odpowiedzialność, a sama odznaka jest przyznawana z konkretnego dla dyrektor powodu. Znacznie wolał to, aby tę funkcję pełnili zarówno Liam oraz Bri, którą niefortunnie oblał farbą, która równie niefortunnie przyozdobiła podłogę, pozostawiając na niej różnokolorowe plamy. Heh, nie ma to jak szczęście do takich sytuacji, a przede wszystkim brak pamięci - bo najwidoczniej pozostawił płótna w innym miejscu, którego nie pamięta. Pewnie by zapomniał o tym, że nawet pełni taką funkcję - ewidentnie nie nadawał się do czegoś takiego, a ktokolwiek, kto by chciał mu przekazać ten tytuł, musiałby się milion razy zastanowić nad tym, czy aby na pewno wybrał odpowiedzialną osobę na podjęcie się takiego stanowiska, które przecież dodaje znacznie większą ilość pracy do harmonogramu - a Chapman będzie teraz po szkole do roboty chodził, bo też sobie taką załatwił. Może się męczył niepotrzebnie, niemniej jednak jedno było pewne - że w związku z tym mógł w pewnym stopniu pobić rywali w tym zawodzie. Nie wiedział, jakie skutki będą miały kolorowe kredki, które zdecyduje się kupić, niemniej jednak rysowanie stanie się o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze - a także trochę oszukańcze. Wolał, nawet jeżeli miał taką możliwość, stawiać na swoje prawdziwe umiejętności niżeli ingerować w to fakt tego, iż przedmiot może uczynić z niego artystę z pierwszego zdarzenia. Stawiał na prawdę, nie lubił oszukiwać, przybierać maski, zwyczajnie pokazywać rzeczywistości, że jest inaczej. Może byłby dobrym aktorem i komikiem, co nie zmienia faktu, iż wolał się trzymać na razie przy sobie, nie udawać, nie grać, być tym, kim tak naprawdę jest. - No czemu wszyscy uważają, że jestem uroczy? - podniósł ręce do góry i następnie w dół w rezygnowaniu w dalszych negocjacjach o tym niefortunnym przymiotniku. Wiedział, że większość osób go tak określa, no ale mężczyznę? Prędzej powinien być przystojny niż uroczy, a to niefortunnie waży na jego dowartościowaniu się w sprawie własnej płci. Co prawda nie miał tego za złe Bridget, nawet się uśmiechnął szerzej, kiedy to wykonał dziwny ruch dłońmi, jednak wolał być określany ciut innymi określeniami - tak dla sprostowania. - Nie no, dam sobie rady, poza tym pewnie masz inne rzeczy do roboty niż pomaganie takiemu uroczemu niezdarze w niesieniu rzeczy, o których umiejscowieniu zapomniał w mgnieniu oka. - zaśmiał się charakterystycznie, nawołując do wcześniejszego przymiotnika, no i oczywiście. Co do uwagi do obrazów... tak. Te cholery śledziły podczas kąpieli i zdecydowanie Charlie wolał korzystać z tych przy pokojach niż tej jednej, charakterystycznej. Po prostu te obrazy wzbudzały w pewnym stopniu niepokój, powodowały, iż człowiek nie chciał tam względnie zadbać o własną higienę. Chyba Chapman wolałby już chodzić w nie najlepszym stanie niż zwyczajnie się tam umyć, chociaż po dłuższym czasie stwierdziłby, że nie chce śmierdzieć. - Noo, ja tam się nie chodzę myć, wolę jednak te łazienki przy pokojach, bo ta ogólna jest w ogóle straszna! - dodał, by upewnić Hudson w tym przekonaniu. - Nie no, w sumie też mam trochę drastyczniejszą interpretację. Droga kończy się przy klifie, który prowadzi na plażę - być może gołąb jest w pewnym rodzaju czymś, czemu należy zaufać, nawet jeżeli czai się po drodze niebezpieczeństwo? - zastanowiwszy się porządnie, przybrał pozę Sherlocka, nie mogąc dokładnie odczytać intencji artysty w tym malunku. Wszystko zdawało się być podane na tacy, a jednak nadal skrywało w pewnym stopniu tajemnicę. - Może też właśnie nawiązywać do oświecenia, chociaż osobiście bardziej stawiałbym do tematu wiary, bo w sumie w dzisiejszych czasach to mało kto jest religijny. I mało kto jest w stanie oddać się na drodze duchowieństwa.
Nic nie było już istotne. Liczył się tylko fakt, by India w jakiś mniej lub bardziej skomplikowany sposób zdołała przejść przez kolejne etapy transmutacji. Dla Marceline były to czyste podstawy, nad którymi nie rozwodziła się zbytnio, ale była ich najzwyczajniej w świecie ciekawe – czy ktokolwiek mógł popełniać tutaj błędy? Widocznie tak. Czekała na swoistego rodzaju efekt zaklęć, by zaraz potem przejść do ostatniego pułapu dzisiejszej lekcji, nieulokowanego zbyt wysoko, pozostawionego na nizinach edukacyjnych, a zarazem zezwalającego na odkrycie w sobie stosunkowo dużej pasji. Oczekiwała, że nie będzie to problematyczne dla Chase, bo jak mogłoby? Zadania, które jej narzucała odgórnie – cóż, były banalnie łatwe i niejednokrotnie widziała jak pierwszoklasiści udowadniali wszystkim – na co ich stać, a teraz? Właśnie - wielkie bum. - Merlinie… – jęknęła żałośnie, gdy piórka osiadły na jej drobnym ciele, łącząc się także z rdzawymi kosmykami opadającymi na twarz. Oddychała ciężko, a serce zakołowało w jej piersi, gdy zdała sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Jak to możliwe? Pragnęła wytłumaczyć to w sposób logiczny, choć było to niebywale trudne, zaś skupienie się na padających słowach z ust gryffonki jawiło się jako awykonalne. Smukłe opuszki palców zahaczały o materiał sukienki, gdy raz po raz próbowała ściągnąć z siebie pierze i jedynie myśli pogrążone w odmętach analizy, dopuszczały do siebie swoistego rodzaju wizję. Szlag! Może to jednak było zbyt trudne? Zbyt mocno pchnięte w przód? Uparcie sądziła, że to jednak początkowe aspekty magii transmutacyjnej, które nie powinny iść źle. Marceline Holmes była szczerze zawiedziona i zestresowana. Ludzie gapili się na nie jak na wariatki, co krępowało rudowłosą, ale czego się nie robi dla wyższych wartości… - Nieistotne, spróbujemy czegoś prościutkiego, już bardziej prostszego się nie da – chyba – mruknęła bez przekonania. Wierzyła, że to wszystko zmieni się jeszcze i czary zaczną działać, tak jak należy, ale to co było istotne, nadal znajdowało się przed Indią. - Spróbuj wyczyścić podcienie – zakomunikowała, gdy sama nieustannie zrzucała z siebie śnieżnobiałe pióra.
zaklęcie:
1,4,6 – chłoszczyć się udaje 2,5 – niestety, ponosisz porażkę 3 – obrywasz rykoszetem
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget na jego pełne dramatyzmu pytanie retoryczne zareagowała kolejnym chichotem, który tym razem postanowiła nieco stłumić poprzez przyłożenie dłoni do zaróżowionych, na szczęście nie pokrytych farbą warg. W swojej wypowiedzi nie zamierzała, broń Merlinie, urazić uczuć Charliego, a wręcz przeciwnie posłać w jego kierunku swojego rodzaju komplement! Wszak zawsze lepiej być uroczym, niźli sympatycznym, czyż nie? (Sympatyczny to słowo, które w ogóle powinno zniknąć ze słowników i z użycia, nie dość, że zawsze brzmiało sztucznie i wymuszenie, to na dodatek mimo posiadania pozytywnego znaczenia, niemalże zawsze odbierane było negatywnie... Przynajmniej w doświadczeniach Bridget.) W istocie uważała go po prostu za chłopaka posiadającego niekwestionowany urok osobisty, dzięki któremu udawało mu się unikać problemów, przynajmniej tak sobie to wyobrażała. Nie mogła sobie wyobrazić alternatywnej sytuacji, w której to miałaby na niego krzyczeć i ciskać w niego klątwami z powodu rozlania farb - wystarczył jeden jego niepewny uśmiech i spojrzenie szczenięcych oczu, a już miał ją w garści. - To komplement, naprawdę - postanowiła zignorować fakt retoryczności pytania i mimo wszystko skomentować jego reakcję. - Powinieneś się cieszyć, że przywodzisz na myśl przymiotniki o tak dobrym znaczeniu. To budzi miłe skojarzenia! A poza tym chłopak, który przyjmuje na klatę bycie uroczym jest znacznie atrakcyjniejszy niż taki, który się o nie obraża - dodała jeszcze, uśmiechając się z przekonaniem. Wszystko to, co mu przed chwilą powiedziała, płynęło z głębi serca i było faktycznym odzwierciedleniem tego, jak Bridget zapatrywała się na tę sprawę. Zdecydowanie chętniej umówiłaby się na randkę z chłopakiem, który przyjmie podobną uwagę z uśmiechem, niż z takim, który prychnąłby lub wywrócił oczami z zażenowaniem. Nie obrażanie się o głupoty świadczyło o dojrzałości, a panna Hudson szukała raczej jej, niźli wyłącznie dobrego wyglądu i macho usposobienia. Charlie nie potrzebował potwierdzać jej obaw dotyczących obrazów, które śledziły nieświadomych ludzi w łazience, podpatrując wszystkie wykonywane przez nich czynności, łącznie z kąpielą i innymi takimi. Już sobie postanowiła, że również pozostanie wierna łazience znajdującej się przy pokoju i nie skusi jej nawet ogromna wanna w tej innej... Spojrzała ponownie na obraz, skupiając się na analizowaniu innych szczegółów, ale wydawało jej się, że już więcej z niego nie wyciśnie. Puchon poruszył już tyle możliwych interpretacji, że chyba nie pozostało jej nic innego, niż tylko mu przytaknąć. Nie była zbyt dobra w analizowaniu sztuki, mimo posiadania bujnej wyobraźni nie potrafiła już wpaść na żadną inną drogę mogącą wytłumaczyć przedstawioną na płótnie gołębicę i białą ścieżkę do nieba. - Może faktycznie chodzi o religijność... - przyznała mu rację, kiwając głową. Przeniosła wzrok na chłopaka. - Na pewno nie potrzebujesz pomocy z tymi wszystkimi rzeczami? - zaoferowała się ponownie, przy okazji sięgając po książkę i chowając ją do torby, szykując się albo do pomocy Charliemu, albo do wycieczki do łazienki, by zmyć z twarzy pozostałości po różowej farbie.
Oczywiście wiedział, że Bridget nie ma zamiaru w jakikolwiek sposób go obrazić, niemniej jednak przymiotnik ten znajdował się na liście nielubianych, niepożądanych, zbędnych i pozbawionych jakiegokolwiek sensu. Owszem - był pozytywny, budził na myśl miłe rzeczy, a przede wszystkim kojarzył się z czymś bardzo słodkim, jednak z ogromnym trudem mógł przełknąć to, że jest słodki. Zawsze chciał być męski, przepełniony tymi typowymi cechami należącymi do kategorii płci brzydkiej, co nie zmienia faktu, iż zawsze reagował na coś takiego ze spokojem oraz uśmiechem wymalowanym na licu, chociaż w środku czuł takie ukłucie względem jego płci. W sumie, nie ukłucie, a bardziej mocne przywalenie młotkiem i sprowadzenie go na ziemię z faktem, że nieważne jest to, co zrobisz, bo i tak będziesz zawsze tym uroczym i przemiłym chłopakiem z domu Puchonów. Wiedział o swoim uroku osobistym, niemniej jednak korzystał z niego kompletnie nieświadomie, co czyniło z niego być może jeszcze bardziej adekwatną ku temu przymiotnikowi osobę, mieszcząc się o wiele efektywniej w pierwotnym tego słowa znaczeniu. Nieświadomy swojej cechy oraz tego, jak mógłby z nią wojować na białym rumaku, nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób się zmieniać pod tym względem - nie był bezwzględnym draniem, strategiem, a bardziej wolnoduchem, komikiem. Nie zależało mu na odkryciu potencjału w nim charyzmy niczym kwiatu spotykającego się z promieniami słonecznymi - nie lubił wykorzystywać czegoś na swoją korzyść. - Wiem, i tak mało który z chłopaków otrzymuje ten przymiotnik w celu określenia wyglądu. Czyżbym mógł czuć się wyróżniony? - zapytał z uśmiechem, przekuwając własną wadę w zaletę i przyjmując bez problemów po słowach należących do prefekt fakt, na który nie mógł w żaden sposób wpłynąć. Nawet gdyby w jakiś sposób wziął się za własny trening, to i tak był niski oraz uroczy. Poza tym, może chciał mieć ten metr osiemdziesiąt, co nie zmienia faktu, iż patrząc na ludzi z góry czuł się po prostu dziwnie, nietypowo. Jakoby wszedł w obcą skórę, nie mogąc zrozumieć tego, iż jest to po prostu naturalne u niektórych osób. - Tak uważasz? Nie no, mi tam nie zależy na atrakcyjności, bo wolę być sobą, co nie zmienia faktu, iż masz dość ciekawy pogląd na płeć przeciwną. - zamyślił się przez chwilę, przyjmując pozę słynnego Sherlocka, aczkolwiek nim oczywiście nie był. Nie potrafiłby, poza tym ma tak słabą pamięć, iż pewnie nie połączyłby pewnych faktów. Nigdy nie potrafił się obrażać o byle bzdety, poza tym z czasem zaczęło mu to trochę zwisać pod względem emocjonalnym, że jest nazywany takim nietypowym przymiotnikiem, oczywiście w stosunku do faceta. Mówiąc wprost - charakteryzował się ogromnym dystansem do siebie i nawet sam bardzo często żartował ze swojej niezdarności bądź braku pamięci do sytuacji oraz przedmiotów. Wieczny optymista, wieczne dziecko - czy tak można było go nazwać? Prawdopodobnie tak, zważywszy na jego wzrost, podejście do świata oraz podejście do relacji. Być może opisał się za dużo, być może rozgadywał się tak, że wodospad słów wydobywał się z jego ust, zalewając otoczenie. Niemniej jednak, nawet jeżeli miał pewne luki w pamięci, z łatwością był w stanie zinterpretować oraz, oddać jego naturę, potwierdzić i uwiązać swoje przekonania w słowa, które następnie przekształcają się w pełne zdania. A odczucia co do niego były dość specyficzne - w pewnym stopniu nawet niepokojące, proszące o modlitwę na ołtarzu jednego z kościołów. Niemniej jednak, nie chciał się w pełni dzielić tym, co zdołał tam odnaleźć, sam zaś na tę myśl otrzymywał gęsią skórkę. Długo jednak nad tym się nie głowił, przytakując na pierwsze słowa Hudson, na drugie zaś reagując reakcją słowną. - Nie, nie trzeba! Dzięki, to naprawdę miłe z Twojej strony, niemniej jednak szkoda by było, gdyby przez moją niezdarność coś by Ci się stało. Wiesz, nie jestem amuletem niosącym szczęście. To co? - powiedział. - Do zobaczenia później! - oznajmiwszy, ruszył w nieodpowiednim kierunku, stawiając kroki na korytarzu, pozwalając na to, by sylwetka dziewczyny zniknęła z zasięgu jego wzroku. Ta zapewne ruszyła do łazienki w celu przywrócenia samej siebie do względnego porządku. Mimo to był jej wdzięczny na duszy, że nie dostał od niej solidnego ochrzanu połączonego ze względnym rachunkiem sumienia.
- Ja Cię naprawdę najmocniej przepraszam – artykułowała wolno, swobodnie dając wybrzmieć kolejno każdemu słowu, by nadać im nieco większej mocy. Przecież faktycznie nie było jej do śmiechu chociaż sytuacja jawiła się komicznie. Kurzawa pierza roznosiła się po połowie podcieni, bieląc zajmowaną przez nie część niekoniecznie ładną warstwą jej porażki. Oczywiście była wstrząśnięta tym jak miernie poradziła sobie z prostym zaklęciem, jednak bardziej podrażnił ją ton zrezygnowania, z jakim Marcela poradziła jej po sobie posprzątać. Krukonka wyglądała na nieszczęśliwą nie tylko przez myśl że pióra będzie wyciągać z ubrań zapewne aż do pory nocnej, ale przede wszystkim ze względu na nią – czegoś się spodziewała? Bynajmniej. - Bujałam w obłokach i... A co się będę bezsensownie tłumaczyć. Po prostu wybacz mi to zamieszanie. – Zamrugała uśmiechając się półgębkiem i chłoszcząc to co narozrabiała kilkoma wprawnymi machnięciami różdżką. Siedział w niej mały potworek śmiejący się z faktu zbłaźnienia jej osoby, jednak wciąż udawało jej się ignorować nieprzyjemny rechot rozbrzmiewający gdzieś z trzewi. Nie myśl o tym Indio, każdemu się zdarza. Nigdy nie przedstawiała jakiejś większej wartości przykładodawczej dlatego nie przykładała się do nauki tak bardzo jak do poznawania nowej siebie. Nie powinna aż tak przejmować się jednym potknięciem. Chodziło tu jednak o honor – nie po to wypruwała z siebie flaki wdzięcząc się do różdżki i egzaminatora jeszcze za czasów noszenia mundurku żeby teraz wykładać się jak pierwszy lepszy mugol. Wzdrygnęła się na samo skojarzenie. - Serio, to wcale nie jest zbyt trudne. Popatrz. – Tym razem skupiła się nie na myśli że powinno się z nią obchodzić jak z doroślejszą wersją. Tym razem zaabsorbowana potrzebą pokazania pannie Holmes z jakiej gliny jest ulepiona każdy zwój mózgowy zmotywowała do wytężonej pracy artykułując zgrabnie, równo i śpiewnie, kiwając różdżką tak, jak było to napisane w książce. W tej kwestii nie była typową kobietą – żeby coś zrobić lepiej musiała przestać myśleć o czymkolwiek innym. Nie minęła chwila a w miejscu gdzie jeszcze do niedawna zalegały pozostałości wybuchu, teraz leżał sobie najspokojniej w świecie niewielki, może lekko niezgrabny zając, udanie imitując drugą poduszkę z której powstał. Tą, której nie udało jej się rozerwać wcześniej. Brawo ona.
- Nie masz za co, zdarza się – powiedziała cicho. Mimo że zdawała sobie sprawę z autentyczności tych słów, nie pojmowała – jak to możliwe. Do tej pory sądziła, że magia w Meksyku jest na tyle prosta, łatwa do kontrolowania, by bez trudu osiągnąć zamierzone cele, co sama Marceline praktykowała przez ostatnie tygodnie, nieustannie szkoląc własne umiejętności, dając sobie w ten sposób możliwości do realizacji zamierzonych planów i działań. W efemerycznym momencie zgodziła się również pomóc Indii, która wydawała się szczerze szukając wsparcia na tle transmutacyjnym. Holmes lubiła przekazywać zdobytą przez siebie wiedzę, stąd udało jej się doprowadzić do spotkania, które… Było nader nietypowe. - Naprawdę, nie ma problemu, po prostu sztuka, której się uczyłyśmy przez kilkanaście ostatnich minut jest dość trudna, a zaklęcia chociaż proste – mogły narobić więcej szkód. Kiedy będziesz ćwiczyć w pojedynkę, postaraj się nie rozpraszać, by nie zrobić krzywdy sobie, a tym bardziej – drugiej osobie – poprosiła grzecznie, obdarzając dziewczynę subtelnym uśmiechem. Wierzyła w zdolności Chase, wszak ta przejawiała jakiekolwiek zainteresowanie światem przemiany, przez co rudowłosa nie lękała się o dalszą edukację. Wystarczyło tylko trochę zaangażować się i poddać działaniu. - Nie jest trudne, o ile nie pozwalasz myślom błądzić w obłokach – zakomunikowała, po czym otaksowała wzrokiem pomieszczenie. Było doprawdy czysto, toteż Francuzka odetchnęła z ulgą i mogła pozostawić Indię samą, pragnąc jak najszybciej znaleźć się pod prysznicem. - Napisz do mnie list, jeśli będziesz chciała ponownie prywatną lekcję – pożegnała się jeszcze, a następnie powróciła do własnych obowiązków.