Jesteś słaba, Blaithin. Powtarzała to jak mantrę, jakby zapadła w trans, z którego nie potrafiła się już wyrwać. Drżące, blade usta poruszały się niespokojnie, a z ruchu warg nadal można było odczytać to znienawidzone słowo. Badała je na nowo mimo, że wszystko odbywało się w całkowitej ciszy, przerywanej jedynie drżącym nerwowo czerpanym w płuca oddechem. Bo nie musiała wypowiadać go głośno. Fire miała je już wyryte w umyśle, jak świeżą, rozpaloną ranę. Słaba. Słaba. Słaba... Czy kiedykolwiek się zabliźni? Wszystko bolało, ale ból był już przyzwyczajeniem, był tak naturalną częścią każdego spotkania z tatą. Dla niektórych z domem rodzinnym kojarzyły się zapachy, dźwięki albo przedmioty. W przypadku Fire to był ból. Rudowłosa nie miała wystarczająco wiele sił, żeby skupiać się na tym psychicznym - pulsująca głowa sprawiała, że chciała wrzeszczeć. Rozdzierać gardło krzykiem, tak głośnym, żeby w końcu ktoś pomógł. Ale jednocześnie dławiła się pod wpływem Aquasudo. Tonęła. Przestawał dopiero, kiedy mięśnie dziewczynki powoli rezygnowały z gwałtownych ruchów, zamieniając je na słabnące drgawki, a kałuża wody była wystarczająco rozległa. Ręka Fire to kurczyła się przy zaciskaniu na wierzbowym drewnnie różdżki, to rozluźniała, niemalże upuszczając przedmiot. Nie mogła jej nigdy opuszczać. Powiedział, że nie może, bo wtedy wystawia się na atak i spowalnia swój refleks. Więc trzymała ją resztką świadomości. Dochodziła do siebie, jakby wybudzała się z głębokiego koszmaru. Ale wkrótce kształty i kolory znów stały się wyraźne. Rzadko krzywdził na tyle mocno, że musiała posiłkować się eliksirami leczniczymi albo całkowicie traciła przytomność. Wyprostowana sylwetka ojca wyostrzyła się, a Fire zadrżała silnie i spróbowała podnieść się na łokciu. Bez sukcesu, bo znów wpadła w mokrą kałużę, znów zakaszlała silnie. - Tato - wydusiła, nie rozpoznając swojego własnego głosu. Zazwyczaj tak pyskaty i przepełniony swego rodzaju dumą, jaką wówczas cechowała się trzynastolatka, teraz stał się piskliwy. Pobrzmiewała w nim ogromna żałość. Czuła się żałosna. Ale nie panowała nad bełkotem, który wyrzucała z siebie razem ze śliną przemieszaną z wodą, której resztki dalej czuła w płucach. I drobinkami jasnej krwi. - Tato, j-ja już nie zapomnę, jak działa ta klątwa. W-wiem, pamiętam, czego miałam s-się uczyć. Ja... Nie c-chciałam - nie wiedziała, czego nie chciała. Zawieść go tym, że zapomniała inkantacji czaru? Że pomyliła się wcześniej przy tym, jak ją przepytywał z działania czarnej magii? Czy może nie chciała udowadniać, że wciąż wymaga tak wiele pracy, jeśli chce otrzymać upragnioną następczynię, która będzie przechowywać całą jego wiedzę i sekrety? Fire nigdy nie wybierała tej roli. Ale wolała udawać, że ma w sobie jakiś potencjał. Bo gdyby on stwierdził, że jest zbyt marna to swoją uwagę skierowałby w kierunku Heaven. Albo Gale'a. Scorpius za bardzo wyrósł, żeby pozwalać sobą pomiatać. Zresztą przebywał daleko w Durmstrangu... Blaithin też wolałaby tam wrócić - również miała do czynienia z czarną magią w szkole, ale w zupełnie innym stopniu. Według ojca niewystarczającym. Dlatego powracając w progi tej przeklętej rezydencji nakładał na nią obowiązek nadrabiania zaległości. - J-ja - wyjąkała, nie słysząc żadnej odpowiedzi, żadnej reakcji. To nie wróżyło dobrze. Dlaczego nie mówił, że jest słaba? Że nią gardzi? Że ją zabije, jeśli nie będzie przydatna. Zamrugała szybko, skulona jak pies, który rozzłościł swojego pana. Miała tę świadomość, że on jest górą i momentami czuła przez to palący gniew, nienawiść tak głęboką, że niszczącą od wewnątrz jak trucizna. Jednak tylko wtedy, kiedy była daleko, bo czasem odnosiła wrażenie, że nawet myśli nie są przy tym człowieku bezpieczne. Teraz skupiała się na tym, żeby załagodzić jego rozczarowanie swoją córką. Pokaże, że jest już za bardzo zmęczona. Uczyli się parę godzin, zaraz po tym, jak skończyli wycinać dynie i ozdoby na Halloween. Było późno, matka miała wrócić lada chwila z Ministerstwa. Naznaczony obłędnym niepokojem wzrok dziewczynki co jakiś czas umykał w stronę eleganckiego kominka w którym miała stanąć równie elegancka kobieta. Czepiała się złudzeń, że obecność pani Dear powstrzymałaby ojca. Że mogłaby ukryć się w jej ramionach, ale wiedziała, że boleśnie by ją z nich wyrwał. I znów rzucił na chłodną posadzkę, każąc walczyć i nigdy więcej się nie chować. Ciemny ogień z kominka odbijał się w błękitnych, zaczerwienionych tęczówkach. Drgnęła silnie słysząc odgłos otwieranych drzwi i odwróciła głowę w ich stronę. Z zaskoczeniem spostrzegła, że to Heaven. Nie powinna tu wchodzić, nie w takiej chwili. Blaithin oddałaby przed chwilą wszystko, żeby uwolnić się spod władzy ojca, ale teraz niemalże rzuciła się w kierunku mężczyzny. Co tylko wywołało w niej grymas pełen bólu i ponowny atak kaszlu. Ale nie mogła pozwolić, żeby skierował uwagę na ciemnowłosą dziewczynę. - Tato! Dam radę, dam radę, spróbujmy, możemy to przećwiczyć, spróbujmy jeszcze jeden raz. Tato! - ciągnęła z rosnącym przerażeniem, którego nijak nie potrafiła ukryć. Gale był bezpieczny, zamknięty w swoim pokoju, z którego pewnie wiele słyszał. Ale był jeszcze mały, tak mały, ona w jego wieku nie rozumiała prawie nic... Heaven nie zasługiwała na to, żeby również przyjmować na siebie gniew ojca. Fire zdążyła pociągnąć słabo za rąbek ciemnej, kosztownej szaty mężczyzny, ale ten zmierzał już w kierunku młodszej córki. Uciekaj! Na górę! Zawróć się! HEAVEN! Próbowała się podnieść, w przypływie adrenaliny odczuwając nową siłę. Ale zdecydowanie poruszała się zbyt powoli, żeby pomóc siostrze. Była tylko drobną dziewczynką. Słaba. |