Podczas śniadania odniósł wrażenie, że wszyscy uczniowie mu się przyglądają i coś do siebie szepczą. Nie miał pojęcia o co mogło chodzić, a jednocześnie nie mógł temu zaprzeczyć. Tym bardziej, że zdawali się to dostrzegać również inni nauczyciele. Długo tak nie wysiedział, a gdy wychodził z Wielkiej Sali dostrzegł w rękach obracających się za nim uczniów wizbooki.
Z mnóstwem najdziwniejszych myśli dotarł do gabinetu, gdzie natychmiast sprawdził o co mogło chodzić. Długo szukać nie musiał, a to co zobaczył przekroczyło jego oczekiwania. Chwilę siedział wpatrując się w post, który zarzucał mu niesprawiedliwość, nie nakreśliwszy sytuacji w absolutnie żaden sposób, ale dopiero kolejny naprawdę go dotknął. Post Gryfonki. To o nim myśleli? Że ich tłumił? Że to, że był ich opiekunem miało dla nich "opłakane skutki"? Spojrzał na drzwi do swojego gabinetu, które zawsze stały dla każdego otworem, pierwszy raz w życiu bojąc się, że ktoś naprawdę może przez nie wejść. Przeczytał post jeszcze cztery razy, aż "zwykłe
skurwysyństwo podcinanie skrzydeł" wryło mu się w głowę tak bardzo, że aż zaczęło mu się w niej kręcić. Tak jak stał – bez kurtki, nie ściągając z nosa okularów, nie zamykając nawet drzwi do gabinetu na klucz – wyszedł z zamku w stronę Hogsmeade, by stamtąd przeteleportować się do Doliny.
Gdy znów otworzył wizbooka, ukryty w czterech ścianach swego domu,
#letmoeplay był już popularniejszy od zdjęć psidwaków w kubraczkach. Wyraz "niesprawiedliwy" odmieniono przez wszystkie przypadki i doszło kilka nowych określeń wycelowanych w niego. "Niedorzeczny", "przekreślić marzenia", "tłamszenie pasji", "zabijanie potencjału". Zarzucano mu nawet brak zrozumienia i empatii. Część tylko wyrażała poparcie dla akcji, część kipiała złością. Boyd zaś wręcz otwarcie stwierdził, że prawdziwy opiekun Gryffindoru nie postąpiłby w ten sposób. Niektóre posty brzmiały wręcz jakby wyrzucił Moe z drużyny na zawsze, podczas gdy on nigdy nie stracił wiary w nią jako kapitana i mimo wszystko ją wspierał. Tego wizbook jednak nie wiedział. Co kogo to obchodziły szczegóły, kiedy można było włączyć się do fajnej akcji. Tylko ta fajna akcja kreowała go na bezdusznego potwora, który przekreślił marzenia dziewczyny, która spłatała jakiś niewinny figiel. Nikogo nie obchodziło, że jedna z dziewczyn prawie zawisła wtedy na maszcie, ani to, że on sam zamartwiał się potem tym, jak czuje się Moe i godzinami rozważał podjętą przez siebie decyzję, zawsze jednak dochodząc do wniosków, że wina i kara były współmierne. Wybryk Moe i krukonek nie był "niezbyt rozsądny". Był cholernie niebezpieczny.
Bez celu błąkał się po mieszkaniu, co chwila ponownie otwierając wizbooka, by sprawdzić nowe wpisy i przy okazji czytać te, które już niemal znał na pamięć. Wsparcie Josha nie poprawiło mu humoru. Znaczyło to tylko tyle, że o całej akcji wiedzieli już inni nauczyciele i czytali teraz jak jego właśni uczniowie podważają jego uczciwość i dobre wobec nich intencje.
Dobrze wiedział, co wypadało mu zrobić, ale nie potrafił się na to zebrać. Obejmując funkcję opiekuna miał obawy, jednak z czasem zaczął wierzyć, że spisuje się w tej roli całkiem nieźle, przede wszystkim zaś najzwyczajniej w świecie lubił być potrzebny. Nie mógł się widocznie bardziej mylić.
Posty nie trzymały się kupy jeden z drugim (był zarazem nadopiekuńczy i pozbawiony empatii), a nawet wewnętrznie (te same osoby zapewniały, że nie chcą podważać jego decyzji, zaraz potem ją podważając) Hal nie miał jednak problemu by wierzyć w nie wszystkie. Wniosek był jeden – zawiódł, stracił szacunek, nie potrafił do niech przemówić.
Zaczął pisać list, ale po kilku pierwszych słowach ręka odmówiła mu posłuszeństwa. Naprawdę lubił być dla tych dzieciaków ważny, albo przynajmniej myśleć, że jest ważny. Teraz nie miał już nic. Jego lekcje nie były tak ekscytujące jak lekcje Swanna, ale liczył na to, że nadrabia chociaż dobrymi stosunkami z uczniami. Tu jednak też się mylił. Zamiast pisać, znów przerzucał kartki wizbooka, patrząc na kolejne pasywno-agresywne wyrzuty. Najbardziej bolały te, które twierdziły, że nie są wycelowane w niego, ale... Tak jakby twierdzili, że wcale go nie obejdzie, że nazwą go niesprawiedliwym, nienauczonym empatii niszczycielem marzeń. Za kogo w takim razie go uważali?
Wyszedł do sklepu kupić papierosy. Odpalając pierwszego drżącymi dłońmi, cynicznie zauważył, że zawsze, gdy po nie sięgał w nerwach, stała za tym jakaś Morgan. Czy to już była klątwa? Co musiał naodmerliniać w poprzednim życiu, że to teraźniejsze tak dawało mu w kość? O ile prywatnie spieprzył w dużej mierze sam, o tyle zawodowo waliło mu się właśnie na głowę przez plotki i rozdmuchaną akcję w mediach społecznościowych. Wracając do domu, przyglądał się domom sąsiadów, zastanawiając się ilu z nich miało wizbooka i dzieci w Hogwarcie. Ilu wiedziało już, że niesprawiedliwy i nie dba o pasje uczniów do tego stopnia, że uczniowie zorganizowali protest? Chciał się przespacerować, ale czuł się obserwowany. W końcu wrócił do domu, by przeczytać kolejne posty. Był gotowy na wiele. Ba! Miał nadzieję, że gryfoni będą źli na niego, nie na Moe. Nie spodziewał się jednak, że zmieni się to w emocjonalny szantaż, w który zaangażuje się cała szkoła. Był chyba cholernie naiwny, spodziewając się, że w dzisiejszych czasach młodzież nadal ograniczała się do podrzucania łajnobomb do gabinetu. Wolałby nawet gdyby pobili go w jakiejś pustej klasie, niż publicznie, na masową skalę insynuowali zupełną nieczułość na ich sprawy.
Było mu wstyd, że oferował Moe pomoc w razie kłopotów ze znajomymi. Naiwny, stary dziad, któremu wydawało się, że jego wsparcie cokolwiek dla niej znaczyło. Śmieszny, samotny kretyn, któremu wydawało się, że jest dla nich kimś ważnym i że po latach będą o nim pamiętać. Był tylko jednym z nauczycieli, z którymi trzeba było jakoś przetrwać.
Dwie godziny, trzy papierosy i tysiące spojrzeń w wizbooka później udało mu się sklecić list. Nadanie go stanowiło kolejny problem. Nim się zebrał odpisał April i choć z jednej strony bardzo potrzebował teraz wsparcia, nie chciał by widziała go w takim stanie. Nie wspominając już o tym, że wstydził się przed przed wszystkimi ludźmi, którzy czytali o jego domniemanej niesprawiedliwości.
Liczba postów rosła i im dłużej odwlekał nieuniknione, tym w gorszym był stanie. W końcu zebrał się w sobie i z męskim postanowieniem dokończenia tego co zaczął, poszedł na pocztę. Kiedy jednak oddawał list wypożyczonej sowie, serce mu pękło. Ptak odleciał z niezmiernie ważną dla niego częścią życia i calusieńką dumą.
Wrócił do domu będąc zaledwie cieniem samego siebie. Usiadł na kanapie i z absolutną wewnętrzną pustką, przyglądał się zegarowi na ścianie. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Że jeszcze dziś przechodząc przez Wielką Salę, posyłał gryfonom uśmiechy, pewien, że ich to obchodzi. Boże, jakiż był żałosny.
@April Jones