Przepych oraz różnobarwność tego pomieszczenia, zwinnie balansują na granicy - pomiędzy zachwycającą oczy estetyką a jednym wielkim chaosem. Wanna, zdecydowanie przypominająca swoim wyglądem balię - posiada zaczarowaną wodę, utrzymującą temperaturę zgodną z preferencjami osoby, zażywającej aktualnie kąpieli. Jedyny, prawdziwy problem mogą stanowić obrazy, nachalnie przypatrujące się tobie, mniej albo bardziej bezwstydnie śledzące każdy z wykonywanych ruchów.
Nie znał jej. Nigdy. Lilah, która stała przed Lysandrem Zakrzewskim nie była tą samą dziewczyną. Odniosła swoistego rodzaju sukces, rozwinęła swoje pasje, wyjechała z kraju i... Próbowała o nim zapomnieć, choć to wbrew pozorom było cholernie trudne. Zakorzenił się nad wyraz głęboko w jej podświadomości, która przypominała o nim w tych najtrudniejszych momentach, jakby były one zamiennikiem szczęśliwych wspomnień. Nie mogła mu o tym powiedzieć. Żal wypalał ją od środka zbyt intensywnie, by choć w minimalnym procencie ofiarować mu szansę kolejnej próby, zapomnienia o tamtym zdarzeniu; to istniało, pomimo serca, które tym razem biło szybciej, gdy raz po raz owiewał jej nagie ciało oddechem. Reagowała na tę bliskość - to oczywiste. Był przystojnym, młodym mężczyzną, którego zapewne pragnęła każda, ale czy i ona zaliczała się do zacnego grona wszystkich? - To byłoby jak nagroda - szepnęła i nie spuściła wzroku, nie ugięła się pod jego spojrzeniem. Jedynie paznokcie raz po raz zahaczały o membranę skóry na torsie, dając sobie w ten sposób upust, gdy to brzegi wbijały się w delikatną, lecz napiętą strukturę ciała, pozostawiając ślady czegoś innego, aniżeli seksualne uniesienie. - Dlaczego nie pozwoliłeś mi kochać siebie, tylko zmusiłeś do kochania iluzji? - warknęła przez zaciśnięte zęby, zaraz potem odpychając go od siebie, pękając pod naporem emocjonalnej brei. - Mogłam być twoja, wiesz o tym... - dodała, desperacko sięgając po ubrania, by raz jeszcze spojrzeć mu w oczy. - A teraz będziesz patrzył jak mają mnie inni - kłamstwo; po stokroć kłamstwo.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Już kompletnie miał w dupie słowa, jakie wypowiadał Hal. Te z łatwością opuszczały jego głowę, sam zaś jakby stał się obojętny na jego obecność, wyciszył go, kompletnie o nim zapomniał, metaforycznie machnął ręką i uznał, że nie warto tracić na kogoś takiego nerwów oraz zdrowia psychicznego. Po co miałby się trudzić, by zwyczajnie wytłumaczyć się z czegoś, co go nie dotyczyło? Nie mówił, że jego coś boli i że to jemu należy przynieść coś, co przyniesie ulgę, niemniej jednak krzyki ewidentnie nie działały zbyt pozytywnie ani na Bergmanna, ani na Tildę, którą tak zaciekle bronił. Już sobie zdołał przypomnieć, dlaczego ludzie zaczęli go irytować i dlaczego się od nich odciął, dlaczego zdawał się tonąć w nieustannych otchłaniach czarnej masy, dlaczego po prostu wolał ich unikać, pozostać biernym. Wziął wówczas w pomieszczeniu, kiedy tam jeszcze przebywał, głębszy wdech, sięgając do własnej torby po mugolskie leki na uspokojenie, okryte w jakimś jeszcze bardziej śmiesznym, białym pudełeczku, kiedy to zwyczajnie się wkurzył wewnątrz, mając ochotę po prostu przywalić mężczyźnie. Usiadł na jednym z krzeseł, a jeżeli owych nie było to na łóżku, oparł się o ścianę, no i czekał na ich działanie, starając się zachować względny spokój, kiedy to nerwica objęła brzuch. C h o l e r a. Chciałby powiedzieć, jednak pozostał całkowicie bierny na dalszy rozwój sytuacji. Hal był w jego mniemaniu duchem, na którego nie da się spojrzeć. Nieistniejącym bytem. Długo jednak ten stan nie trwał, kiedy to zdecydowali się opuścić pomieszczenie, gdzie wydawało się, że nie będą mieli żadnej szansy na obronę, pozostawiając kobietę samą z Cromwellem. Matthew porządnie się wkurzył, przez co musiał odreagować, biorąc od razu ze sobą ręcznik, aczkolwiek na początku przechadzając się po odmętach korytarza. Nie wiedział, co ma ze sobą począć - negatywne myśli lustrowały jego umysł, ten zaś miał ochotę rozpocząć autodestrukcję, zwyczajnie na swój niezbyt typowy sposób zadziałać przeciwko stresowi. Niemniej jednak, leki zaczęły działać, powoli przywracając pracę jego umysłu do porządku. Siedział na początku bezmyślnie w ogrodach, mając przy okazji swój odtwarzacz muzyki oraz słuchawki, by następnie skierować się w stronę pensjonatu oraz ostatecznie gwałtownie chwycić za klamkę do drzwi łazienki. Może nie aż tak, niemniej jednak nie było to do niego zbyt typowe, co nie zmienia faktu, iż nie spodziewał się czegoś takiego - o ile mu to w ogóle nie przeszkadzało, w pewnym stopniu naruszył prywatność, kiedy to zerknął do środka i zamiast pustej wanny zauważył @Daniel Bergmann. Najwidoczniej ten też próbował w pewnym stopniu odreagować zaistniałą sytuację, prawdopodobnie popalając wcześniej papierosa, gdy to dym zaczął unosić się w powietrzu, pozostawiając charakterystyczną woń. Stępiałym wzrokiem uzdrowiciel spenetrował ostrożnie otoczenie, wtulając się jednocześnie w muzykę niesioną przez jedną ze słuchawek, jednak było to dość szybkie obeznanie się, poza tym, odbierał mniej bodźców, co mu bardzo odpowiadało, wreszcie mógł odpocząć od impulsów napływających z otoczenia. Niemniej jednak, sam wydawał zbyt sporo do świata zewnętrznego; najwidoczniej przedobrzył z lekami. - Poczekam - rzekł prosto, nie mając zamiaru denerwować w żaden sposób przyjaciela z dzieciństwa, poza tym, nie wiedział, jak jego obecność może dokładnie wpłynąć na zachowanie. Nie każdy chyba życzył sobie towarzystwa podczas kąpieli, jemu zaś się do tego nie spieszyło, nie znajdował się w kategorii koniecznych do wrzucenia do wody oraz wyszorowania. - nie będę przeszkadzać. - uznając swoją obecność na tym obszarze za zbędną, niepotrzebną, szykował się do zamknięcia drzwi, kiedy to mężczyzna leżał rozłożony, jakby miał na wszystko dosłownie wyrąbane. W sumie, teoretycznie winien wtedy zostać, niemniej jednak nie lubił narzucać swojej obecności. Poza tym, od samego Alexander'a można było wyczuć aurę emocji, które w nim buzowały. Spięcie, pewnego rodzaju woń, kiedy to przestał być człowiekiem bez jakichkolwiek emocji, pozbawionym prawa do ich odczuwania. Zamiast białego płótna, zdawało się, że ma się do czynienia z kolorowym, z wielką plamą czerwonego, odrobiny czarnego, przechodzącego w zielony błękitnego, po prostu, nawet jak starał się je ukryć, to było je po prostu widać.
Tak, definitywnie jej nie znałem. Lecz mimo relacji z iluzją, stworzenia czegoś totalnie odrealnionego stojąca naprzeciw mnie kobieta była dla mnie warta więcej niż moje własne życie. Mimo iż od wielu miesięcy wmawiałem sobie co innego idąc dalej przez życie to uczucie, którym ją darzyłem nie było przeszłością. Tak, definitywnie kochałem Lilah Sørensen, w swój własny, do cna popierdolony sposób. Ona też mnie nie znała. Nie widziała we mnie mężczyzny, który zrobił błąd bo oszalał z miłości. Mogła zobaczyć jedynie dupka i oprawcę, a ja nie mogłem mieć do niej żalu, bo chcąc nie chcąc była moją ofiarą. Zraniłem ją i skrzywdziłem do cna, a jedynym co miałem na swoje usprawiedliwienie to fakt, że nie wykorzystałem mocy by zaciągnąć ją do łóżka. - To proste - wydusiłem przez zęby starając się nie pokazać ile te słowa ode mnie wymagają - Nie chciałaś mnie. I miałaś rację, nigdy na ciebie nie zasługiwałem. Westchnąłem. Wiedziałem, że każde wypowiadane przez nią słowo zostało skonstruowane tak, żebym poczuł ból. Nie mogłem mieć o to pretensji, bo zasługiwałem na każdy zadany przez nią cios. Chciałem ją chwycić, zatrzymać, pocałować, przekonać ją o tym, że kocham ją tak jak nikt inny na świecie. Ale nie mogłem - sam powstrzymywałem siebie, bo wiedziałem, że nie zasługuje na to by choć przez moment nacieszyć się iluzją, że Lilah jest moja. - Dobrze - odparłem cierpko - Bądź szczęśliwa, zasługujesz na to. Oczywiście, że nie chciałem patrzeć jak moja ukochana tkwi w ramionach innego. A jednak byłem gotowy to przecierpieć, chociażby po to, żeby odkupić moje winy. Byłem złym człowiekiem, jednak moje uczucie było na swój popieprzony sposób szczere, więc zacząłem stawiać jej szczęście wyżej od mojej durnej, głupiej i pozbawionej dobrych intencji satysfakcji.
Kłęby wilgoci tańczyły nad jego ciałem - w oparach zawisłych drobin. Wzrok miał stępiony od rozległości rozmyślań, spowijających niezmiernie zajęty umysł - zajęty, zmęczony, wściekły - do tego stopnia - aby nie zamknąć drzwi, prowadzących do pomieszczenia łazienki. Szum wody wpierw uspokajał, zaś później, pomniejszy basen raczył dotykiem ciepła skórę mężczyzny. Ubrania leżały gdzieś, nieistotne, porzucone - wymięte - nieuwzględniane w rachubie teraźniejszości. Specyfiki - burzące się w zagęszczonych formacjach piany, nie zdołały dotychczas zdławić dosadnego aromatu Feniksowych, palonych w krótkich odstępach - jeden po drugim. Miał dość. Ewidentnie miał dosyć. Zmęczenie nadal szerzyło tyranię w ciele; poddało mięśnie i osłabiło wolę; kąpiel stawała się zatem namiastką przypisanego w rzeczywistości relaksu. Pozostawał w pozycji półleżącej - w bezruchu, wychylony częściowo znad tafli, w której micelach mieniło się rozszczepiane światło. Jedną rękę, opierał na samej krawędzi balii i wodził gdzieś nieobecnym spojrzeniem - utkwionym - w bliżej nieokreślonej sferze, badanej w owym nieokreśleniu wnikliwie. Kroki. Dźwięk naciskanej klamki, drzwi ustępują z cichym stwierdzeniem skrzypnięcia; śmieją się z niego w ironii; z nich - znów - się śmieją? Natychmiastowo - w odruchu, zwraca uwagę na Alexandra; nagość jednakże - i tak - pozostaje stosunkowo ukryta, niewidoczna obecnie - nie wzburza zbytnio mężczyzny. Jedynie wzruszył on ramionami; swoje siły wyczerpał podczas (nonsensownej) rozmowy z tym dobrodusznym idiotą Cromwellem. Nie wdawał się w dalszą dyskusję, która osiągnęłaby poziom maksymalnego dna okrytego mułem, niegodnego dla mężczyzn w ich wieku; zabawne - to on - nakazywał im zachowywać dojrzałość. - Wszystko mi jedno - oznajmił. Dziś - w szczególności - aczkolwiek nigdy nie dysponował zbyt wybujałym wstydem. Nie odczuwał on skrępowania - kiedy poruszał się nago - nie rozumiał - kiedy kobiety tak pruderyjnie zdołały nurkować w pościel bądź prędko przywdziewać choćby szczątkowe odzienie, rumienić się - kiedy jeszcze, całkowicie niedawno - wiły się, uczynione niewolnicami rozkoszy. Nie odstępował uwagą od przyjaciela z dzieciństwa, z krótkim opóźnieniem, wpadając na dyktowany obojętnością pomysł. Machnął, jak gdyby od niechcenia ręką - zbiornik powiększył się momentalnie, zdolny pomieścić ich już w bezpiecznym, zachowywanym dystansie. - Siadaj - polecił, wskazując miejsce po przeciwległej stronie. Pragnął okrutnie zapalić. Cholera. Pieprzony pensjonat - oraz ograniczenia reguł. - Musisz jakoś wyglądać - posępny uśmiech rozkwitał na jego twarzy - kiedy pojawi się Bennett.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Dyskusja zbędna, dyskusja kompletnie pozbawiona sensu - tak widział sytuację, jaka zaszła w pokoju o numerze jedenaście. Więcej z tego wyszło szamba niż ktokolwiek był w stanie się spodziewać, a absurd zdarzenia zdawał się wykraczać poza wszelkie granice norm społecznych, nakładanych przez państwo. Może rzeczywiście - nie powinni oddawać się trwającej w najlepsze zabawie, być może nie należało skupiać się na konsumowaniu alkoholu bez umiaru, niemniej jednak w tym przypadku głównym winowajcą był Matthew - gdyż sam doprowadził się do stanu nadmiernego upojenia. Teraz, na szczęście, nie odczuwał aż nadto negatywnych skutków swojej działalności, niemniej jednak wszystko nadal zdawało się w poprawnym tego słowa znaczeniu pieprzyć - skarga w ich stronę nie wydawała się być największym grzechem ostatniego wieku, co nie zmienia faktu, iż do niczego nie doszło. Mimo iż Matthew posiadał mózg analityka i starał się dochodzić do prawdy, nie ignorując zeznań żadnej ze stron, był w stanie stwierdzić, że to właśnie przez nauczyciela ONMS cała sytuacja dotrze do uszu uczniów. Oczywiście nie wiedział, jak Daniel zareaguje na to, niemniej jednak był w stanie stwierdzić, że mężczyzna ma niemalże wszystko zaplanowane na każdą okazję, jakby należał do strategów o godnej renomie. W sumie, było widać, że precyzyjnie dobiera słowa, dobiera czyny, obraca trwającą na scenie tragedię na swoją korzyść - aż pasował do jednego z opisów w książce, co nie zmienia faktu, iż w żaden sposób o nim nie myślał jako o psychopacie. Najwidoczniej konflikt minionych dni zniknął, oddał się w otchłań zapomnienia, chociaż od dłuższego czasu chciał zakopać ten niewielki, aczkolwiek bolesny topór wojenny, byleby zaznać wewnętrznego spokoju. Nie oznacza to jednak, że naprawdę odsunął w niepamięć poprzednią noc, kiedy to doszło wręcz do zastosowania względnej przemocy - nie aż tak, co nie zmienia faktu, iż nagły chwyt oraz uniemożliwienie ucieczki było narzucaniem pewnego rytmu i taktu. Czy był w stosunku do Bergmanna ostrożniejszy? Całkiem możliwe, niemniej jednak starał się powoli, z rozwagą, wychodzić do ludzi, nawet jeżeli wcześniej zdawał się nie mieć jakichkolwiek emocji. Czy ta sytuacja wpłynęła na jego światopogląd? Prawdopodobnie. Wszedł bez słowa, kiedy otrzymał zgodę, nie pozostawiając jednak otwartych drzwi, wcześniej oddanych wolnością przez mężczyznę o rudych włosach w akcie gniewu wpływającego w jego ciało. Nie należał do ludzi iście napierających, a zgoda wystarczyła, aby zawitał w pomieszczeniu o ciepłym, wilgotnym powietrzu wydobywającym się z wanny. Nadal, delikatnie otępiały, aczkolwiek obecny, zdający się być tym samym Matthewem, z namiastką względnie zachowanego spokoju, jak w sumie zawsze - niemniej jednak dłoń miała ochotę zamienić się w pięść, a w szczególności wtedy, kiedy to został zniżony do poziomu robaka wijącego się w głębi ziemi.Nie zamierzał jednak wtryniać się na siłę, denerwować, iż ktoś zwyczajnie zajmuje zbiornik z wodą, sylwetka nagiego Daniela nie robiła na niego wrażenia, świadomość nie pobudzała nieświadomych instynktów - był człowiekiem zbyt skomplikowanym. Widok normalny, widok tak oczywisty, że należał do codziennych - poza tym, sam wstydu zbytnio nie miał, skoro i tak już jakimś cudem przespał całą noc bez odzienia, które magicznie zniknęło i coś nie zapowiadało się, aby dostało ponownie nóżek i wróciło do właściciela. Odłożywszy ręcznik, zauważył ruch dłoni, który powiększył wannę, no i zarejestrował zaproszenie. Kiwnął głową, jego umysł rejestrował z opóźnieniem wiele rzeczy owijających rzeczywistość. Długo jednak się nie zastanawiał - postanowił zdjąć zbędne odzienie, również niedbale je położył, nie zwracając zbytniej uwagi na ten fakt i zwyczajnie, po zanurzeniu dłoni i upewnieniu się, że woda nie jest za gorąca, wejść po przeciwnej stronie zbiornika. Wziął ciężki wdech, przymknął na chwilę oczy, chociaż z tyłu nadal tliła się myśl. Bennett. - Sugerujesz - rozpoczął, kierując wzrok na przyjaciela z dzieciństwa - że o siebie nie dbam? - mruknął, by po chwili rzucić widoczny uśmiech. Czyżby kac na niego wpływał? Zawsze zachowywał powagę, a teraz postanowił zażartować z własnej sytuacji, która jednak nie była zbyt idealna. Można było wyczuć wiszącą w powietrzu ironię wydobywającą się z jego ust. Niezbyt typowe dla niego, jakby ktoś inny wszedł w jego skórę, aczkolwiek nie obawiał się spotkania z dyrektor. Nie wiedział, czemu dokładnie tak się działo, niemniej jednak jego rozmyślania w tym temacie przypominały czyste, matematyczne zero. Nie zamierzał poddać się osądowi wynikającego z krótkowzroczności Hala - a szkoda, bo myślał, że mężczyzna ma więcej oleju w głowie, niż by się spodziewał. - Wiem, niezłe bagno się z tego zrobiło. - razem z tymi słowami zanurzył się bardziej, pozwalając na to, by kędzierzawe włosy dotknęły tafli wody. Być może powinien je za niedługo ściąć? Nie dość, że nieraz wyglądał jak przysłowiowy menel, to jeszcze, kiedy podniósł głowę do góry, kosmyki zdawały się wydłużyć aż do początku szyi. Nie przeszkadzało mu to ani trochę.
Rezygnacja - oraz amorficzna poświata obojętności - były niespotykanie rozległe; odczuwał błogi stan anestezji - z pomocą tytoniowego dymu oraz ogromu znużenia - poprzez niemrawość zatrutych poprzez alkohol organów. Komfortowa znieczulica - dokładnie tak, najpewniej określiłby stan obecny - w który to był wprawiony. Miał wszystko w bezpośredniości gdzieś - pogardliwego Cromwella i czyhającą Bennett, lada moment mogącą zagościć w znienawidzonym pokoju - równie prawdopodobnie z inicjatywy własnej (w końcu ten palant darł się na cały, calusieńki pensjonat). Świetnie. Przez moment spojrzał na kierującą się w stronę wanny postać Matthewa - przemknął, wzdłuż nagiego ciała mężczyzny, bez jednak większego wzruszenia - zupełnie, jak gdyby był pospolitą częścią, typową dla aktualnej scenerii. Nic nadzwyczajnego, nic budzącego obawy, nic - zdolnego wyzwolić gwałtowne, odmieniające reakcje. Traktował owe zdarzenie na podobieństwo jednej z codziennych, wykonywanych czynności - pospolitej, wpisanej w schemat ustalonego rytmu. - Sugeruję - udzielił mu odpowiedzi, z analogiczną przekorą pobrzmiewającą w głosie - że wyglądasz jak zbity pies. Z trudem - podjął się kolejnego uśmiechu, który wykrzywiał wargi, który nadawał - całokształt ponurej, drwiącej poniekąd ekspresji. Cholerne, niefortunne zdarzenia; w wyobrażeniach nadal rozświetlały się owe urywki wspomnień, z nadanym, gorzkim akcentem. - Nadmuchane bagno - skomentował jednak. Większość wydarzeń, niefortunnych, niezrozumianych - została źle oceniona. Wiedzieli o tym, wiedzieli doskonale oboje - bez najmniejszego zwątpienia. Wiedziała ponadto Tilda - przerażona najbardziej, zaś pózniej najbardziej (i słusznie ponadto) wściekła; kobieta - stała się jabłkiem niezgody - rzuconym pomiędzy ściany pokoju jedenastego, największym zgrzytem inicjującym gniew profesora Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Przyczyna, w obliczu tych wymienionych spostrzeżeń - wydawała się jasna. - Cromwell - powiedział wkrótce, próbował tego nazwiska, które to rozlewało języku, nieproszone - aczkolwiek niezbędne dla opisania całokształtu zdarzenia. - Od początku wiedziałem, że coś jest z nim nie tak. Od pierwszego spotkania; nie spodziewał się jednak takiego obrotu sprawy. Ich zapoznanie - zdołało być bowiem burzliwe, również oparte na chwiejnej podstawie przypadku; kruka - niemogącego przybierać swojej człowieczej formy oraz ornitologa z pasji. Do dzisiaj, w miarę możliwości - Daniel Bergmann omija tereny leśnych Doliny Godryka dosyć szerokim łukiem, rozgląda się z niebywałą uwagą.
Wszystko było już skończone. Ich relacja, w której to lawirowali na pograniczu szaleństwa, bo Lilah pomimo całego żalu, żywiła głęboko skrywany sentyment do chłopaka, który ewidentnie pogubił się w życiu. Nie mogłaby tego przyznać na głos, jakby z obaw o samą siebie, ale jednak – wiedziała, że kierowało nim cudaczne poczucie obowiązki przywłaszczenia jej do siebie. Sposób był okrutny, wręcz egoistycznie hedonistyczny, a mimo to – Lilah potrafiła okazać mu serce i nie zabić go inkantacjami, które cisnęły się na jej islandzki język. - Nie dałeś mi szansy i ocenić czego chcę, zdecydowałeś za mnie – warknęła ponownie, powtarzając ów sentencje jak mantrę, czyniąc z niej jedyną słuszną prawdę. Wbijała wzrok w Lysandra Zakrzewskiego, nieustannie chcąc zmusić go do wyduszenia tego jednego słowa, które winno paść już dawno temu. Niestety – nadal go nie usłyszała. - W porządku, skoro tego chcesz – wydusiła na jednym wydechu, bo nie spodziewała się tego. Zbił ją z pantałyku i pozbawił dotychczasowej pewności, którą miała. Odebrał resztki trzeźwego umysłu, a jedyne o czym marzyła – to znalezienie się w pokoju i zaszycie pomiędzy zwojami własnych myśli.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Dyktatura podyktowana przez Hala; oczy powoli krążące po pomieszczeniu zgodnie z tym, co był w stanie zauważyć. Czujne oczy nadal zauważały wiele szczegółów, z łatwością je zapamiętując oraz porządkując w głowie składającej się z kędzierzawych włosów. Kim był w stosunku do osądu jednego z nauczycieli? Jego pozycja z góry była podatna na straty, kompletnie i cholernie niekorzystna, zważywszy uwagę na to, iż jakimś cudem jego odzienie magicznie zniknęło. Nie zmienia to faktu trwającego niesmaku sytuacji - nawet jeżeli obydwoje wydostali się z pomieszczenia w niemalże tym samym momencie, nieprzyjemna, zgęstniała atmosfera zdawała się nadal istnieć i skutecznie odbierać prawo do jakiegokolwiek odpoczynku. Niczym pasożyty; skuteczne, ukryte, żerujące na umyśle - zatapiały się w najwrażliwsze organy, zabierając prawo do prawidłowego funkcjonowania. Wydawać by się mogło, że teoretycznie odepchnęli tę sprawę na bok, co należało do największych bzdet minionego stulecia; wszystko miało przyjść z odpowiednim brzmieniem, z odpowiednim ciężarem, pod którym albo się ugną, albo się wybronią przed względną porażką - będącą jednocześnie zwycięstwem dla spragnionego konfliktu nauczyciela ONMS. Zapoznawal się, zanurzał palce, manufaktura tej całej sprawy wydawała mu się być powierzchowna, bez konkretnej przyczyny, skupiająca się na burzliwych emocjach powstałych po zobaczeniu asystentki w dwuznacznej sytuacji. Szkoda tylko, że choleryczna natura Hala doszczętnie zepsuła i skisła mu rozum - może nie do końca tak myślał, co nie zmienia faktu, iż bez trudu był w stanie stwierdzić, że ten po prostu zareagował zbyt gwałtownie, ze zbyt pozbawionym jakiegokolwiek sensu taktem, pozbawionym rytmu, pozbawionym połączeń. To tak, jakby zgodzili się - stali bezczynnie, wsłuchując się w lecące prosto na twarz z siłą godną politowania obelgi i skargi. Żałosne? Nie, prędzej pozbawione sensu. Długo nad tym starał się nie myśleć, zamiast tego chciał przywołać siebie do względnego porządku - bez żadnych widocznych objaw zażenowania rzucił w kąt własne ubrania, w sumie to należące do kogoś innego, niezbyt wygodne, bez jakiegokolwiek poszanowania dla osoby, która postanowiła cisnąć wcześniej w nich materiałem. Nie dbał o to, że ktoś tu wejdzie, miał na to wylane, poza tym - zamknął drzwi na zamek. Nie chciał, by ktoś był w stanie zobaczyć coś, czego nie da się względnie odzobaczyć - mało kto jest w stanie zauważyć dwójkę opiekunów siedzących w tej samej wodzie i w tej samej wannie na co dzień. Wziął głębszy wdech, opierając się ramieniem o krawędź balii - z łatwością zdał sobie sprawę z tego, jak rzadko korzystał z uroków dłuższego przesiadywania w łazience. Zabiegane życie powodowało i niego brak czasu na przyjemności, a wszelkie sprawy powiązane z higieną załatwiał poprzez prosty prysznic. Na pewno była to dla niego odmiana - większa czy mniejsza, nieważne. Różnicę odczuwał, kiedy to ciepła woda otulała jego zazwyczaj chłodne ciało - ręce powoli starał się zanurzyć, bez zbędnego pośpiechu. Te, od niskiego ciśnienia, były zimne - zaś gdyby postanowił nagle umieścić je w rozgrzanej wodzie, zapewne zakończyłoby się nieprzyjemnym bólem i odciągnięciem dłoni w powietrze. Powoli, ostrożnie, nie ma po co tupać nerwowo nogą w jednym miejscu niczym dziecko, które nie otrzymało lizaka. Cierpliwość jest cnotą - a przynajmniej większość osób tak uważa. - Wręcz idealnie. - odpowiedział prosto, z wyczuwalną ironią. Sam przygarniał psy z ulicy, często zbite oraz pozbawione właścicieli, pokarane przez los oraz drugiego człowieka. Mimo że się starał im przywołać na myśl najprawdziwszy dom, sam zdawał się potrzebować pomocy - był niczym właśnie wspomniany wyżej kundel. Zbity, bezużyteczny, pokarany, poddany niesprawiedliwemu osądowi. Otworzył wówczas leniwie jedno z oczu, spoglądając na Daniela leżącego równie wygodnie co on, a jednak po innej stronie wanny, w której przyszło im spędzić trochę czasu. Nie przeszkadzało mu to na żaden z możliwych sposobów - również miał wylane, tak jak to było w przypadku przyjaciela z dzieciństwa. Pozbawiony wstydu, jakichkolwiek emocji, chociaż je posiada, aczkolwiek pod kluczem i ukryte w jednym z najbardziej skrywanych miejsc w jego umyśle, trzymane na łańcuchach, choć powoli ściągane z obroży. Głęboki wdech i wydech uderzyły o taflę składającą się z wielu środków myjących, mających na zadanie nadać pożądanej wówczas czystości. Kiwnął głową w zgodzie na zdanie o nadmuchanym bagnie, wiedział - że wszystko to było cholernie nie na miejscu. - Nie mnie osądzać - rozpoczął, biorąc głęboki wdech, pozbawiony wiecznego poczucia winy, albowiem nie lubił bawić się w otwartego psychologa - jednak masz rację. - przytaknął ostatecznie. Kto normalny reaguje z taką ekspresją? Zdziwiło go to - że ledwo co poznany przy kapliczce mężczyzna jest w stanie zwyczajnie wydać niesprawiedliwy wyrok oraz osąd. Spojrzenie tęczówek spotkało się pierwszy raz od dawna z tymi należącymi do przyjaciela z dzieciństwa, pozwalając w pełni na odczytanie emocji - głupota, a może zwyczajna chęć przekazania czegoś? Nie wiedział, nie był w stanie stwierdzić. Niemniej jednak, ten napad złości mógł sugerować coś więcej niż tylko wkurzenie - jakby sam Cromwell miał do czynienia z IED. Po chwili Matthew zanurzył swoje włosy w ciepłej wodzie, by następnie je odgarnąć do tyłu. Racja - z każdą chwilą Bennett mogła zwyczajnie wejść do pokoju numer jedenaście, oni zaś musieli być przygotowani, sprawiać jak najlepsze wrażenie wiarygodności. Długo zatem ta kąpiel nie trwała - może zaledwie kilkanaście minut, co nie zmienia faktu, że sylwetka nagiego mężczyzna podniosła się ostrożnie, ogarnęła się jeszcze bardziej, osuszyła oraz założyła na siebie bokserki, które udało mu się jakimś cudem jeszcze wyciągnąć z pokoju. Nie interesowało go to, czy przypadkiem ktoś go nie penetrował wzrokiem, niemniej jednak rzeczywiście było możliwe to, że chwilę po całym zajściu w pokoju numer jedenaście pojawiła się dyrektor. Ciężkie westchnięcie przebrnęło przez pokój, zaburzając ciszę, by tuż po chwili obydwoje mogli zwyczajnie opuścić łazienkę - przygotowani na najgorsze.
- Masz rację - powiedziałem zbolałym głosem - Ale to już nie ma znaczenia Nie zamierzałem się z nią kłócić, czy bronić swojej osoby. Wiedziałem, że każe, nawet najbardziej obrzydliwe słowo jakie mogłaby skierować w moja stronę w żaden sposób nie wynagradzało jej cierpień. Zasługiwałem na wszystko co najgorsze. - Doskonale wiesz czego chcę najbardziej - powiedziałem gorzko nawet nie starając się udawać, że uczucia, które wobec niej żywiłem stały się przeszłością - Ale to się nie liczy. Podszedłem do niej tak blisko, że mogłem policzyć każdą drobną rysę na jej twarzy, doświadczyć jej oddechu na mojej szyi i przede wszystkim choć na moment, ten jeden ostatni raz zatonąć w ciemnych tęczówkach. Stałem tak przez moment, który w moim mniemaniu wydawał się setką lat i w końcu zrozumiałem, że nadszedł czas, żeby odejść. Nie mogłem się dłużej pastwić, ani nad nią, ani nad sobą. Odsunąwszy się od niej sięgnąłem po szlafrok, po czym zakładając go powoli ruszyłem do wyjścia. Tuż przed drzwiami wziąłem głęboki oddech. Nie mogłem po prostu tak odejść. Odwróciłem się i po raz kolejny spojrzałem na Lilah. - Przepraszam - powiedziałem półgłosem, który jednak odbił się od ścian łazienki i bez wątpienia dotarł do uszu Gryfonki. Na moment utknąłem w bezruchu.
Czasami rozstajemy się z pewnymi wspomnieniami, które niegdyś napawały nas uśmiechem. Tak było też w przypadku Lysandra i Lilah, którzy pogrążeni w odmętach dawnych emocji, nie ulegali już iluzorycznemu pragnieniu czy pożądaniu. Ciemnowłosa dziewczyna wlepiała jedynie wielkie oczy w twarz Zakrzewskiego i czekała na moment, w którym dojdzie do wydukania ostatnich słów, ostatnich fraz, ledwie sentencji wiodących prym pomiędzy efemeryczną ciszą i nikłymi uderzeniami serca. Obserwowała zmiany zachodzące na jego twarzy, zachodziła w głowę – dlaczego, a zarazem nie szukała odpowiedzi, mimo że był to prawdopodobnie najlepszy moment. - Wiem, dlatego musisz mi wybaczyć, że przypadkiem o sobie przypomniałam, to był błąd – wydusiła, bez żalu czy złości. Kąciki warg uniosły się ku górze, a w spojrzeniu zaczął malować się nieprzejednany smutek. Ona już w i e d z i a ł a – co się za chwilę wydarzy. Była tego świadoma bardziej, aniżeli pierwszego wyjazdu na wymianę uczniowską. Nie powinni znów odgrzebywać tamtych ran, jak gdyby dając sobie elementarną szansę na katharsis, które oczyści ich dusze i pozbawi złudzeń, że kiedykolwiek wszystko się powtórzy. Nic już nie będzie takie samo. Oboje zdawali sobie sprawę, że to pożegnanie. - Chciałabym, żebyś był szczęśliwszy, Lysandrze – dodała enigmatycznie, po czym krzyżując ręce na piersi, wyminęła go zwinnie i udała się w swoją stronę. Nie przypuszczała, że Londyn cokolwiek zmieni, o ile do niego postanowi wrócić, co w tym momencie było raczej jedynie mrzonką – nie faktyczną prawdą. Mimo to, oczekiwała od byłego już gryffona, że poskłada własne życie i stanie się mężczyzną, za którego go miała w odmętach własnej wyobraźni.