Osoby:@Aurora Therrathiél, @Bastian K. Lenz Miejsce rozgrywki: Gresham palace, Budapeszt Rok rozgrywki: czerwiec 2018 Okoliczności: Młody Lenz po ucieczce z części przyjęcia urządzanego przez kuzynostwo Therrathielow, musi skonfrontować swoje życiowe zasady z niespodziewanym gościem...
Nie miał pojęcia, która była godzina, ale musiało być już dosć późno, bo czerwcowe ciepło powoli gasło wśród marmurów węgierskiego pałacu. Młody Lenz wpatrywał się przez idealnie wypolerowaną szybę w malinowe niebo, modląc się, żeby niewielki, dotychczas pusty pokój z fortepianem pod ścianą nie został odnaleziony tego wieczoru przez kogokolwiek innego prócz niego. Miał serdecznie dosyć udawanej życzliwości i wyuczonych gestów magicznej śmietanki towarzyskiej, z której zuryskiej strony miał przyjemność być jedynym przedstawicielem na przyjęciu, ze względu na fatalny stan ojca, oczywiście. I gdyby dostawał jednego galeona za każde pytanie „jak czuje się szanowny pan Lenz?” już w połowie wieczoru mógłby pewnie kupić sobie ten zamek. No, w wersji dla lalek, ale co się nawkurwiał, to jego. Kiedy, jak sądził, przytłaczająca większość męskiego przedstawicielstwa uczestników przyjęcia udała się do innej części pałacu omawiać „ważne” sprawy z cygarami w zębach, Bas bardzo nieelegancko skręcił w kompletnie odwrotnym kierunku. O czym on niby miałby z nimi rozmawiać? Od kiedy jego ojciec cierpiał nieziemskie męki przez swoje jasnowidztwo, a sam Bastian musiał nie tylko przejąć opiekę nad nim, ale nad całym rodzinnym biznesem, jego podejście do życia nabrało o wiele głębszego sensu, niż spodziewać by się można po dwudziestolatku. Dużo widział, słyszał jeszcze więcej i przy wszystkich tych policzkach od losu w pewnym punkcie swojej zuryskiej egzystencji doszedł do wniosku, że nigdy, nikomu nie zgotuje takiej historii, w jakiej sam się aktualnie znajdował. Ten, kto powiedział, że karma jest suką chyba nigdy nie widział, co z czarodziejskimi życiami robi genetyka. Ta boleśnie przypominała młodemu Lenzowi, że jego dziecko prawdopodobnie będzie jasnowidzem za każdym razem, kiedy na horyzoncie pojawiała się przedstawicielka drugiej płci, a zatem w zasadzie co pięć minut. Bas miał dość szczególny charakter, eufemistycznie rzecz ujmując, ale trzymał się wyznaczonych sobie zasad, choćby miały wymagać od niego nadludzkiej siły. I tak też kolejną, a pewnie najważniejszą, stało się motto „nigdy więcej żadnej kobiety”. Zabiłby się, gdyby musiał patrzeć, jak jego ukochana widzi męki gotowane swojemu dziecku przez wizje. Niewielki pokój z fortepianem, kilkoma krzesłami i sofą w rogu okazał się więc rozwiązaniem idealnym dla podłego nastroju Bastiana. Nikt go specjalnie nie szukał, jako „tego syna proroka imienia”, traktując młodego Szwajcara bardziej jako egzotyczną ciekawostkę, niż faktycznego towarzysza rozmowy. Czy przejmował się tą opinią starych czarodziejów? No zgadnijcie. Fortepian kusił surowym pięknem i mężczyznie wystarczyło dotknięcie kilku klawiszy, żeby w pomieszczeniu rozbrzmiał jeden z utworów klasycznych, chłodny, delikatny w swojej prostocie i jednocześnie działający tak uspokajająco, że można było zapomnieć o przyjęciu, o problemach rodzinnych, o skrzypnięciach otwierających się właśnie drzwi...
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Gdyby nie wyraźna namowa dziadka granicząca z poleceniem w życiu nie przekroczyłabym progu eleganckiego pałacu w celu brylowania w towarzystwie. Oczywiście, moje ego w pewien sposób lubiło tego typu imprezy miałam jednak na głowie coś zupełnie innego - przyjęcie kuzynów przerwało prowadzony dla ojca przemyt. Wprawdzie udało mi się go ukraść, ale nie zdążyłam odwieźć go do Anglii, tak jak mi zależało, zaś w obliczu zaburzeń magii nie byłam w stanie dokonać tego w mniej niż dzień, czy dwa. Byłam więc zmuszona brylować na parkiecie w strachu, że ktoś mający wiedzę na temat artefaktu będzie chciał mi go zabrać. Tym sposobem robiłam dobrą minę do złej gry, zaś drobny przedmiot leżał ukryty w towarzystwie różdżki i mojego nożyka pod podwiązką i fałdami sięgającego ziemi tiulu. Odmawianie tańców wydawało się niczym w porównaniu z odmawianiem alkoholu moim licznym kuzynom i innym spowinowaconym. Każdy chciał napić się z piękną panienkę Therrathiel, wyrazić współczucie dotyczące jej marnego losu. Na co dzień unikałam alkoholu jak ognia, bo zdecydowanie zbyt mocno zaburzał moją percepcję - tak było i tym razem. Jednak chociaż odmawiałam i kombinowałam z zaklęciami, by wypić jak najmniej, to czujne oko kolejnym osób sprawiło, że w końcu po długim czasie balansowania na krawędzi upiłam się. Moja odporność była zerowa, ze względu na abstynencję, zaś wpływ alkoholu pozostawał nieunikniony - byłam lekko rozedrgana, a alkohol uśpił moją czujność - w normalnych warunkach zaraz po skończeniu się głównej części balu ulotniłabym się z kraju, ewentualnie udałabym się do wyznaczonej sypialni. Tymczasem zupełnie nieroztropnie krążyłam po pałacu, aż dotarłam do lekko uchylonych drzwi. Dziwnym trafem zupełnie nie zwróciłam uwagi na podejrzanie wyglądającego mężczyznę stojącego nieopodal wejścia do pomieszczenia, tylko od razu do niego weszłam. Jakieś było moje zdziwienie, gdy dostrzegłam tam fortepian u którego zasiadł młody, dziwnie znajomy mężczyzna. Sama nie wiedziałam czy to alkohol, czy może faktycznie słyszę coś niesamowitego - w moim mniemaniu grał tak pięknie, że bezwiednie opadłam na sofę w rogu pomieszczenia wsłuchując się w wygrywane przez niego dźwięki w niemym zachwycie. Złamałam pierwszą zasadę. Straciłam czujność.
Posiadanie oczu nawet w dupie było nabytą cechą młodych matek, kierowców magicznych autobusów i niańczących swojego ojca Szwajcarów. Basowi czasem wydawało się, że dostaje zeza od pilnowania jednym okiem starego Lenza, a drugim swojej beztroskiej, kompletnie nieprzystosowanej do życia siostry. Utrata czujności w jego przypadku skończyła by się rozbiciem zastawy wypadającej z szafek na głowie, dziarsko zrzuconej przez zatopionego w wizji ojca - i był to prawdopodobnie jeden z delikatniejszych skutków nie orientowania się w zagrożeniu. Trudno się więc dziwić, że Bastian nabył ten przydatny dar zachowywania czujności nawet w z pozoru najprostszych sytuacjach, pomijając oczywiście ostatnie wakacje w Grecji, gdzie chodził nagrzany jak Messerschmitt praktycznie cały wyjazd. I kupowanie bezalkoholowych drinków na bazarze nie pomagało, w końcu i tak pokończyli bez zębów, z latającymi dywanami i laską rozrzucającą swoje różowe majtki w pokoju gdzie popadnie. Dziś wypił jednak dość sporo, nawet jak na swoje lekarskie uprzedzenia do alkoholu (ostatni raz kiedy naprawdę przyimprezował był na urodzinach Lysa), więc może dlatego humor tak się mu popsuł, w gruncie rzeczy był przecież śmieszkiem pierwszej klasy i nie miewał chwil marnowania czasu na użalanie się nad sobą, zazwyczaj. Nie był też kompletnie pijany, ujmując rzecz precyzyjniej - całkiem podatny na sugestie, jednakowoż wciąż z niezłym wyczuciem trafiał w klawisze, stąd przybycie niespodziewanego gościa i jej początkowe zachowanie nie wyglądało w jego oczach, jakby przyszła z reprymendą za fałszowanie. Prawda? Omiótł kobietę uważnym spojrzeniem, jednak, choć wyglądała, jakby właśnie zeszła z jednego z cokołów w tym pełnym przepychu zamku, nie mogłaby się doszukać w oczach Bastiana jakiejkolwiek pożądliwości. On sam nie spodziewał się odnalezienia pierwiastka wspólnej niedoli w tym niedorzecznym przyjęciu w oczach kobiety, ale nie czuł się też przy niej nieswojo. Zaczynając od tego, że Bas rzadko kiedy czuł się w ogóle nieswojo, Aurora była mu znana z widzenia i kilku przelotnych rozmów o niczym, w końcu Lenzowie zawsze byli "gdzieś z boku", życzliwie zaopatrując podobne imprezy przyjaciół w desery i niekiedy niewielkie recitale, kiedy jeszcze Bas nie miał pojęcia jak skutecznie odmówić bycia tresowaną małpą stukającą w klawisze ku uciesze tłumu. Ostatnie lata potoczyły się w istocie bardzo korzystnie dla młodego Szwajcara z punktu widzenia zawracania mu głowy przez resztę czarodziejskiej śmietanki towarzyskiej. Odpowiadała mu pozycja outsidera, robiącego błędy w angielskich zwrotach, bo zyskiwał tym bezcenny podarunek - święty spokój. I nagle do pokoju przychodzi piękna, aczkolwiek nie do końca znana mu kobieta. Nie chciał jej wyganiać, a już na pewno być niemiły, ale zgodnie z panującym tu zwyczajem nie spodziewał się od niej nadmiernej życzliwości w jego kierunku. Może dlatego zareagował bardzo dziwnie, nawet jak na jego charakter. -Sypialnie są na górze. Biorąc pod uwagę ten niedorzecznie przesadzony standard mają pewnie o wiele wygodniejsze łóżka niż ta sofa - wskazał nieznacznie brodą w kierunku kobiety - poza tym jeśli cię zobaczą z "tym synem jasnowidza", Therrathiélowie dostaną ujemne punkty w rankingu domów, szkoda by było oddać puchar - skończył lekko kąśliwie, co potęgował fakt jego surowego spojrzenia i wręcz przeszkadzająco w odbiorze nienagannego ubioru. Zero odstających nitek, niesfornych kosmyków, srebrne spinki z dumnie lśniącą literką "L" przy mankietach... Nie miał tylko krawatu, a przez rozpiętą lekko koszule wybijała się jasna skóra, pokryta na twarzy gęstym zarostem. Jedynym, czego Bas nie był w stanie kontrolować, prócz swojego niewyparzonego jęzora, oczywiście.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Widziałam młodego Lenza dotąd kilkanaście razy i zawsze wydawał mi się lekko nierozgarniętym chłopaczkiem - dotąd zupełnie nie zarejestrowałam faktu, że jest ode mnie niewiele młodszy, gdyż zawsze wydawał mi się zabawnym, niedojrzałym chłopcem. Dopiero teraz - trudno powiedzieć czy pod wpływem alkoholu, czy tak cudowniej rozbrzmiewające muzyki - przed moimi oczami stanął mężczyzna. Miał w sobie coś magnetyzującego, co sprawiło, że miałam piekielną ochotę patrzeć na niego i słuchać, chociaż resztki mojego jeszcze nie całkowicie zapitego rozsądku uparcie podpowiadały mi, że powinnam mieć w sobie odrobinę więcej czujności. Ku mojemu rozczarowaniu, moja obecność najwyraźniej wytrąciła Bastiana z równowagi. Mężczyzna chyba nie był zadowolony z mojej obecności, bo słowa które skierował w moją stronę nie należały do szczególnie sympatycznych. Byłam jednak zbyt odurzona tą przeklętą używką, żeby przejąć się tym co powiedział Lenz - uznałam to wręcz za zachętę do jakiejś dziwnej gry. - Jeśli ciebie zobaczą z "tą przeklętą jędzą" to w najlepszym razie wyprorokują twoją śmierć, zaś w najgorszym uznają cię za wariata - odparowałam, by po chwili wstać z sofy i powoli podążyć w jego stronę - Nie wiem jak ty, ale ja przestałam przejmować się ich docinkami, bo gdybym to robiła zapewne gdzieś od pięciu lat nie byłam wstanie opuścić własnej sypialni. Nie musiałam nic więcej mówić - moja historia zapewne obiła mu się o uszy. Chyba nie było dobrze urodzonego czarodzieja, który nie słyszałby o przekleństwie panny Therrathiel, a ja w wieku dwudziestu dwóch lat byłam już niemal legendą, którą straszyło się małe, niepokorne dziewczynki. Zamiast ciągnięcia tematu oparłam się jedną dłonią o fortepian i przeniosłam spojrzenie na jego twarz. - Co powiesz na trzecią sonatę Wenzla na cztery ręce? - zapytałam cicho, uśmiechając się do mężczyzny lekko. Byłam pewna siebie, a na dodatek podpita, więc nie do końca panowałam nad moją maską pozorów i opanowania - odmowa zapewne nie tylko wytrąciłaby mnie z równowagi, ale również bardzo zdenerwowała. Byłam tak zacięta w swoim pragnieniu, że zaczęłam nawet nucić utwór lekko podrygując.
Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że inni przedstawiciele wysoko postawionych czarodziejskich rodów traktują go jak dziwaka i na wszelki wypadek trzymali się w bezpiecznej odległości. Bardzo to było na rękę młodemu Szwajcarowi, szczególnie w momentach, kiedy naprawdę miał powyzej uszu tego całego towarzystwa. Poza tym nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek obchodziło go cudze zdanie na swój temat, a po szkole życia w Niemczech, gdzie był piętnowany za swoją narodowość właściwie bez przerwy, zupełnie utracił tę niewygodną cechę martwienia się opinią innych. Uśmiechnął się pod nosem na pierwsze zdanie dziewczyny. Cóż, trzeba jej było przyznać, że miała przynajmniej dystans do siebie - rzadka i jednocześnie bardzo cenna cecha. Nie byłby jednak sobą gdyby się nie odgryzł. -Jedyna osoba w tym towarzystwie, która mogłaby wyprorokować mi śmierć już to zrobiła. Jakieś sto pięćdziesiąt razy - podniósł jeden koniuszek ust dopowiadając tym bezgłośnie, że wcale się nie planuje obrażać za wypominanie mu ojca. Zasadniczo sam to przed sekundą zrobił. Pewnie by kontynuował to przedstawienie uszczypliwości, ale zaskoczył go nagły ruch kobiety. Och, to teraz też się ganiamy po pokoju? W co ona gra? Ściągnął nieznacznie brwi na jej następne słowa. Znał jej historię, trzeba było być głuchym, albo niepelnosprawnym, żeby nie pojąć tych milionów aluzji jakie w jej stronę kierowała reszta młodych przedstawicielek czarodziejskich rodów czystej krwi, zresztą Aurorze dostawało się nie tylko od nich, bo starsza świta także nie przebierała w słowach, najczęściej za plecami biednej dziewczyny. Zdanie Bastiana było takie, że to nie ona była oszustką, damskim bokserem ani chujowym eliksirowarem, miała po prostu pecha i tyle. Pierwsza historia była także całkiem bliska rodzinie Basa, bo przecież jego ojciec również związał się z kobietą półkrwi. U Lenzów sprawa wyjaśniła się jednak tak, że pozostałe rody czystej krwi łaskawie zapomniały o żonie Ludwika, traktując ją, jakby w ogóle nie istniała, a kiedy mieli czelność sobie przypomnieć i wytknąć to młodemu Bastianowi, krótkie przypomnienie o zaopatrzaniu wszystkich ich tłustych tyłków w najlepsze szwajcarskie słodycze przez ród Lenzów zwykle wystarczało do złagodzenia konfliktu. Jednak aurora sama zaczęła wątek, prawda? -Obiłaś mi się o uszy, ale spokojnie, nie słyszałem jeszcze, że miałbym zginąć od własnej kobiety, a możesz mi wierzyć, trochę tych przepowiedni było - uśmiechnął się do niej ponownie - żartuję. W ogóle mnie nie obchodzi ich opinia. Słabi ludzie dręczą silnych, żeby ich ściągnąć w dół, bo tylko tak mogą poczuć się lepsi bez zbędnego wysiłku. Nie mam czasu na intryganckie błaznowanie i jak mniemam ty pewnie też nie - skończył temat jednoznacznie odcinając swoje zdanie od zdania wszystkich innych na tej imprezie na temat Aurory. Pewność siebie stracił jednak momentalnie, kiedy poprosiła go o wspólną grę; spojrzał na kobietę, jakby nie rozumiał po angielsku (trochę nie rozumiał) i zmarszczył brwi wręcz ze smutkiem. -To... To piękny utwór, doceniam twój gust muzyczny, ale... Nie jestem pewien, czy pamiętam nuty - zmartwiony wzrok powędrował w stronę otwartych drzwi, jakby tam magicznie miała pojawić się partytura. Bastian (Ani ktokolwiek inny) nie był książką Fairwyna i nie przechowywał wszystkich treści świata w swojej głowie, najzwyczajniej w świecie zapomniał, jak grać ten konkretny utwór. Za drzwiami czekała nań jednak jeszcze gorsza niespodzianka, niż brak nut wyrysowanych na drewnianej desce. Stał tam mężczyzna, wysoki, w średnim wieku i uparcie przyglądał się Lenzowi, niemal natychmiast łapiąc z nim kontakt wzrokowy. Bas, gdyby teraz był w pełni świadomy przyznałby że stuprocentową pewnością, że tajemniczy mężczyzna coś do niego powiedział, ale w tym momencie w jego uszach brzmiał tylko rozkaz "przekonaj ją do siebie". Odpowiedź niezahipnotyzowanego Basa brzmiałaby zapewne "ciekawe, kurwa, jak? Wyglądam jak para butów na promce?", jednak tak błyskawiczna hipnoza poskutkowała... No właśnie. Lenz momentalnie odwrócił głowę w stronę kobiety i przysunął się tak blisko, że mogła policzyć wszystkie jego mikroskopijne rysy na twarzy. -Mogę ci jednak zaproponować inne zajęcie, z którego będziesz równie zadowolona - nachylił się jej do ucha, przesuwając niespiesznie zarostem po delikatnym policzku Aurory. Mogła poczuć jego ciepły oddech na szyi i pewność siebie, którą z każdą chwilą emanował coraz bardziej, powracając swoimi działaniami do czasów, kiedy nie miał jeszcze podstawienia... Jakiego postanowienia?
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Nie zamierzałam rozmawiać o jego ojcu - byłam sceptyczna co do wrózbiarstwa i chociaż nie wątpiłam w dar jasnowidzenia (czy też może nie miałam w sobie tyle zaangażowania by dokładnie to przemyśleć) to wciąż pozostawałam dość sceptyczna wobec wszystkich przepowiedni. Mój pech do mężczyzn uznawałam raczej za skutek jakiejś wyjątkowo paskudnej klątwy, nie za przeznaczenie zapisane w gwiazdach, czy na moich dłoniach. Nie chciałam tego więcej komentować - w końcu byliśmy zgodni, w tym iż nie należy się przejmować. - W takim razie możemy wybrać coś innego. Mam całkiem niezłą pamięć do nut. - odparłam, lecz nie uzyskałam odpowiedzi. Chłopak rozejrzał się po pokoju, z odrobinę zbyt zamyślonym spojrzeniem (co w normalnych warunkach zapewne wzbudziłoby mój niepokój), by po chwili zbliżyć się do mnie na niebezpieczną odległość. Początkowo przeszył mnie dreszcz - chyba związany ze strachem, lecz po chwili cała sytuacja odwróciła się do góry nogami. Dotyk zarostu na policzku wywołał we mnie całą masę wspomnień, budząc we mnie niemal zapomniane pragnienia, ukryte gdzieś w najdalszych zakamarkach duszy. Alkohol zmieszany ze zbudzonymi cielesnymi żądzami pchał mnie w stronę stojącego obok mężczyzny. Położyłam dłoń na niego karku, gotowa do pocałunku, gdy nagle resztki racjonalnego myślenia dały mi potężny cios w twarz, który na moment przywrócił mi przynajmniej ułamek zwyczajnego rozsądku. Westchnęłam cicho i zrobiwszy krok w tył powiedziałam: - Bastian, to nie jest dobry pomysł. Prawie się nie znamy, na trzeźwo nawet byś na mnie nie spojrzał. Nie chodziło mi o jakiś mój brak atrakcyjności - byłam świadoma swojej urody, wiedziałam jednak, że młody Lenz nie wykazywał specjalnego zainteresowania kobietami. Po za tym trudno powiedzieć czy powstrzymywały mnie resztki moralności, czy raczej podświadomość pamiętająca o tym, ze ryzykuję w tym momencie znacznie więcej niż reputacja. W moim głosie nie było jednak przekonania - byłam pijana i pożądliwa, zaś on przystojny i zaskakująco chętny. Walcząc ze sobą zrobiłam jeszcze jeden krok w tył niemal gotowa do ucieczki - bałam się, że jego kolejny ruch może zwieść mnie na pokuszenie.
Ile ona w ogóle miała wzrostu? Czuł, że wcale nie jest o wiele niższa od niego, ale spokojnie mógł objąć ją wzrokiem z góry, zresztą w tej sytuacji nie tylko samym wzrokiem. Pochłaniał jej niepoprawnie czarującą na tę chwilę aparycję i sam nie wiedział czemu nad życie pragnął, żeby dłużej się nie wahała. Z instynktem drapieżnika wyczuwał każde jej najdrobniejsze drżenie, kobiecą kruchość, która pozwalała mu na bycie panem tej sytuacji, choć przez krótką chwilę. I aż uśmiechnął się pod nosem, kiedy dłoń Aurory miękko opadła mu na szyję, dosłownie za chwilę mając gwałtownie przyciągnąć do ust kobiety. Na nic, wyrwała się z i tak delikatnego uścisku marszcząc bardzo dziewczęco brwi w wyrazie niemałego zakłopotania sytuacją. Impuls przerwał tymczasowe działanie hipnozy, a w zasadzie okrutnie je osłabił, bo Bastian na słowa "na trzeźwo byś na mnie nie spojrzał" uniósł jedną brew w wyrazie niepojętego zdziwienia. -Co? - zapytał bardzo w stylu wysoko urodzonego czarodzieja -Sugerujesz, że jestem pijany czy że jesteś brzydka? -zaśmiał się w przypływie powrotu do normalności, choć biorąc pod uwagę fakt, że ćwiczył głos od kiedy pamiętał, a i jego umiarkowane upicie tego wieczoru, był to wyjątkowo głęboki tembr, na niskich, drżących rejestrach. Sam nigdy nie zwracał uwagi na takie nieznaczące nic szczegóły jak choćby konieczność zachowania się w określony sposób, aby zaskarbić sobie przychylność kobiety, ale dziś jakoś wyjątkowo mu zależało. Chwilę temu, bo teraz miał w głowie tylko wyjęte z kontekstu ostatnie zdanie Aurory. Jednak nie był też idiotą, rozpoznał w jej zaróżowionych policzkach i minie pełnej wewnętrznej walki sygnał do złagodzenia sytuacji w trybie natychmiastowym. Czuł się, jakby urwał mu się na chwilę film i nie pamiętał, co mówił przed kilkoma minutami, ale nie uznał tego za jakąś istotną rzecz do analizy. Nie można było się jednak po nim spodziewać jakiejś mocy terapeutycznej i ogromnej potrzeby sprowadzenia ich obojga do poprzedniego stanu, bo zwyczajnie nie potrafił obchodzić się z delikatnymi kobietami (a właściwie z ludźmi w ogóle) inaczej, niż na swój szczególny, bastianowy sposób. -No już, księżniczko, nie martw się - zaczął kompletnie nie mając pojęcia, co plecie. Założył jej kosmyk niesfornie opadajacy na czoło za ucho, znów zbliżając się na niebezpiecznie bliską odległość. Nie poczuł jednak tego łamania granicy prywatności, bo trwało to zaledwie krótką chwilę, a on sam wciąż był pełen swych światłych przekonań. Poza tym Aurora w istocie miała sporo racji odnośnie braku zainteresowania przez Bastiana kobietami, aczkolwiek ten stan wynikał przede wszystkim z szacunku do drugiej płci, a nie jakiegoś matrymonialnego upośledzenia. Nie skakał więc jak pawian wokół koleżanek spsikanych perfumami z nutą amortencji, bo mając świadomość spustoszenia, jakie w kobiecym sercu robi odrzucenie, po prostu nigdy nie wchodził w światło ich zainteresowania. Nie chciał nikogo ranić, nie uznawał związków "na chwilę", brzydził się przelotnym pożądaniem, traktując przy tym każdą kobietę jak księżniczkę uparcie uważając, że każda na to zasługuje. I teraz pewnie też zakończyli by to spotkanie w książkowy wręcz sposób, gdyby Lenz znów nie spojrzał na otwarte drzwi. Przeszkadzało mu coś w nich, pewnie dlatego, że były, do jasnej cholery, otwarte na oścież, czego wcześniej jakoś nie zarejestrował. Otworzyły się same? I znów hipnoza. Tym razem zaskoczyła go tak szybko, że aż zakręciło mu się w głowie. Spojrzenie na Aurorę nie pomogło, wręcz pogarszając jego stan, w którym z obrońcy prawości stał się drapieżnikiem polującym na ofiarę, stojącą tuż przy nim z płonącymi z gorącą policzkami. Lata wychowania, staroświeckie poglądy, nawet fakt, że drzwi uparcie pozostawały uparte nie uchroniły wypranego przez hipnotyzera mózgu Basa przed kolejnym krokiem. W jednym momencie Aurora wydała mu się tak cennym owocem, że nie miał skrupułów przed podjęciem działań, których mógł żałować już do końca życia. A może nie? Objął ją mocnym uściskiem i nie czekając na odpowiedź zapadł się w zachłannym pocalunku, jednocześnie podnosząc jej kruchą sylwetkę, aby chwilę potem posadzić kobietę na fortepianie. Nie widział kiedy jego marynarka leżała już na podłodze, a zimne dłonie zaczęły wędrować najpierw po dekolcie, potem po zagłębieniu między fałdami sukni kobiety. Pośród studiowania faktury jej skóry doszedł go jakiś głos z tyłu głowy, krzyczacy, aby się otrząsnął, ale... Po co? Nie chciał przerywać, błądząc rękoma pod szeleszczącym materiałem sukni i zachwycając się w każdej sekundzie pieknem bijącym od kobiety, co mogła dostrzec w jego rozszerzonych źrenicach. Patrzył, jakby miał przed sobą cud, przysuwając się do panny Therrathiél coraz bliżej, przyciskając sztywny materiał garnituru do jej ud jednocześnie z wyjątkową ostrożnością muskając jasną, przyjemnie ciepłą skórę Aurory. -Jesteś wyjątkowa, szczególna - spojrzał jej w oczy stanowczym, ale wciąż pełnym zachwytu wzrokiem i przesunął swoimi dłońmi po jej udach nieco wyżej. Łapczywy ruch zakończyła zimna, jak zimna jest stal, przeszkoda, którą uznając za zbędną, natychmiastowym, nieprzewidzianym ruchem zrzucił z brzdękiem na podłogę. To przykuło na chwilę jego uwagę. I to był początek końca. -Co jest, kur...- zaczął, ale nie skończył już, bo jego wzrok powędrował na towarzyszkę, do której aktualnie byl stanowczo zbyt przyklejony. -Dobrze, jeszcze raz, tylko na spokojnie - odsunął się od towarzyszki delikatnie, uspokajając siebie samego z wzrokiem wbitym w podłogę. -Na spokojnie - znów przyznał jakby do siebie - Okej. To o co ja mam teraz niby zapytać? O ostrze Karona na podłodze, o to czy zaraz pozwiesz mnie o molestowanie, o to że wyglądamy w chu... znaczy bardzo nie na miejscu, a drzwi są nie wiedzieć czemu otwarte na oścież, czy o co? - zapytał kobietę całkowicie bezradnie, rozcierając obolałe skronie.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
To wszystko działo się tak cholernie szybko. W jednej chwili śmiałam się wraz z Bastianem, jednak mimo wszystko trzymając go na dystans, by po chwili zetknąć się z zachłannością jego warg. Nie wiem jak to się stało, że tym razem się nie odsunęłam i zamiast tego zamknęłam oczy tonąc w pocałunku. Skłamałabym gdybym powiedziała, że mnie nie pociągał - był piekielnie magnetyczny, szczególnie że tak jak ja wydawał się odmieńcem, jednak podczas tego pocałunku myślałam o innych wargach. Zimnych, martwych, straconych. Gdy sadzał mnie na fortepianie zupełnie straciłam rozsądek - nie myślałam już o otwartych drzwiach, artefakcie, sztylecie, o niczym, oprócz trawiącego mnie od środka ognia. Imponowała mi siła zmieszana z delikatnością, każdy pocałunek rozpalał bardziej. Chciałam mocniej, więcej, bardziej, nie docierały do mnie żadne słowa i impulsy odmienne od jego dotyku. Sama nie mogłam uwierzyć z jaką łatwością pozwoliłam mu dotknąć piersi, jak to się stało, że jego dłonie bezwiednie przemierzały moje uda dążąc powoli do celu. Złamałam drugą zasadę. Straciłam kontrolę. I nagle, gdy pieszczoty zaszły zaskakująco daleko, usłyszałam szczęk metalu opadającego na podłogę. Trudno powiedzieć, czy w większym szoku byłam ja, czy może jednak mój towarzysz. Byłam oszołomiona i momentalnie poczułam jak trzeźwieje. Z równowagi wytrąciła mnie zarówno demaskacja kwestii sztyletu, jak i nagłe odrzucenie, które po tam gwałtownym początku okropnie uderzyło w moje ego. Zapewne jeszcze dłuższą chwilę przezywałabym tę sytuację, gdyby nie fakt, że znad ramienia Szwajcara rysowały się otwarte drzwi, a za nimi złowroga sylwetka delikatnie unosząca różdżkę. Nie zastanawiając się ani sekundy rzuciłam się Bastianowi w ramiona, z całym impetem przewracając go na ziemię. Zielone iskry, tak dobrze znanego i bezwzględnie okrutnego zaklęcia pomknęły tuż nad naszymi głowami. Nie było czasu na myślenie - wiedziałam tylko, że muszę nas bronić, więc zanim jeszcze czarodziej zdążył powtórzyć po raz kolejny śmiertelną formułę sięgnęłam po różdżkę (nie zastanawiając się, że należy do Bastiana) i wycelowałam. - Crucio! - krzyknęłam, a po chwili po budynku roztoczyło się przeraźliwe wycie mężczyzny. Przytrzymałam zaklęcie znacznie dłużej niż sekundę doprowadzając do upadku mężczyzny, żeby dać nam szansę na ucieczkę, po czym sturlałam się z Bastiana i sięgnęłam po leżący na posadzce sztylet. Gdy go ścisnęłam przerwałam zaklęcie i chwyciwszy chłopaka za ramię teleportowałam nas do mojej sypialni. Podczas teleportacji usłyszałam jeszcze czyjeś kroki, ale udało mi się nas przenieść zanim ktokolwiek nas zobaczył. Zaliczyliśmy bolesne lądowanie w moim łóżku. Od razu podniosłam się z łóżka. - Jak mogłam go nie poznać - jęknęłam, po czym otworzyłam szufladę szafki nocnej i wymruczałam kilka formuł zabezpieczejących. Po chwili bezwstydnie podniosłam wielokilogramową suknię do góry zsuwając z nogi podwiązkę z przypięta broszką. Oba przedmioty oraz sztylet wrzuciłam do szuflady, zaś różdżkę umieściłam na szafce. - Radziłabym Ci ściągnąć gacie - dość sprawnie rozsznurowując gorset - Za dwie, trzy minuty ruszą do przeszukiwania pokoi w poszukiwaniu sprawcy, więc jeśli masz uniknąć sprawdzania różdżki to przyda Ci się alibi. Myślę, że leżenie nago w łóżku córki jednego z najbardziej wpływowych brytyjskich czarodziejów całkiem nieźle się nada. Od razu dałam mu do zrozumienia, że nikt mnie nie będzie podejrzewał - w gruncie rzeczy mogłam się domyślić, że on sam oceniał mnie jako istotę niezwykle delikatną, bo niemal wszyscy mieli takie zdanie na mój temat. Wpływ ojca również miał duże znaczenie na moje domniemanie niewinności, a fakt, ze zaklęcie zostało rzucone z różdżki Bastiana jeszcze bardziej go pogrążał. - Kilka minut wstydu to lepsze wyjście niż kilka lat w Azkabanie - powiedziałam zrzucając z siebie sukienkę i zabierając się za kolanówki - Radziłabym ci się pośpieszyć, jeśli lubisz swoje życie.
W jednej chwili łapał powietrze, żeby wystosować moralizatorski (nie wiedzieć w sumie czemu, w końcu to on się do niej przylepiał) wywód Aurorze, w drugiej leżał z łopatkami na podłodze, obserwując, jak zielona smuga, której miał nadzieję nigdy nie zobaczyć, przelatuje mu nad głową. Naiwnie myślał też, że to koniec jego problemów, przynajmniej na kolejne pół godziny, kiedy panna Therrathiel rzuciła na napastnika zaklęcie niewybaczalne – uwaga werble – różdżką samego Basa. Aż mu się niedobrze zrobiło, jakie konsekwencje go za to czekają, bo w tej chwili nie myślał w ogóle, a co dopiero rozsądnie, toteż nie wpadł na tak błyskotliwe rozwiązanie problemu jak myślodsiewnia, chociażby. Nie zdążył nawet dobrze zamrugać, kiedy kobieta przeteleportowała ich oboje do sypialni. -Yyyy – wydukał, nie bardzo wiedząc, od czego w ogóle zacząć. Siłował się tak z myślami krótką chwilę, bo kobieta uraczyła go małym popisem zadzierania balowej sukni do góry i... wyjęciem kolejnych, czarnomagicznych artefaktów. -Wiesz co, jeszcze chwilę temu myślałem, że coś ci powiem, ale teraz to już straciłem motywację – zmarszczył brwi, rozcierając obolały kark i chyba w szoku opadł na miękką poduszkę. Aurora była piękna, dobrze wychowana i nigdy nie dawała się podejść. A po godzinach ciskała klątwami pożyczoną różdżką i szmuglowała czarnomagiczne sztylety pod spódnicą. Kobieta orkiestra! Bastian tym razem, kiedy towarzyszka znów otworzyła usta, przygotował się już na najgorsze. Po fizycznych odczuciach i tej wszędobylskiej paranoi, która ich dopadła wydedukował już sobie w tym serowym mózgu, że ktoś go musiał zahipnotyzować i raczej nie była to Aurora. A w zasadzie na pewno nie była to ona, ale te wnioski były akurat całkiem oczywiste, więc Lenz zajął się chwilowo swoim dożywociem w Azkabanie i... Odwrócił głowę w jej kierunku, gdy podała to, osobliwe, rozwiązanie. O, czyli wychodziło na to, że miał teraz do wyboru rozebranie się i zainsynuowanie głowie Therrathielów, która zapewne wpadnie tu za chwilę sprawdzić czy z córką wszystko w porządku, że aspiruje na czwartego narzeczonego (bardzo eufemistycznie rzecz ujmując), albo, krótko mówiąc, śmierć w Azkabanie. -No z dementorem to się jeszcze nie całowałem... – mruknął bardziej do siebie, przywołując na myśl wszystkie niezręczne sytuacje, do których doprowadził w swoim życiu. Dźwignął się z łóżka, rozpinając jednocześnie koszulę i rzucił ją niedbale pod drzwiami. -Ale jedno muszę ci przyznać – stwierdził rozpinając pasek – takiego kreatywnego sposobu do namówienia kogoś, żeby się rozebrał to w życiu nie widziałem – uśmiechnął się do niej sugerując (błędnie), że bardzo ogarnia sytuację i przeszedł dookoła łóżka, żeby zrzucić garniturowe spodnie w zaaranżowanym przez niego nieładzie. Miał bardzo brzydkie blizny, ciągnące się od mostka aż do brzucha, co było co najmniej dziwne biorąc pod uwagę, jak aspirującym na uzdrowiciela był studentem i w zasadzie mógłby się ich pozbyć w pięć minut. Schował się pod kołdrę nawet niespiesznie, ale złapał jej brzeg dłońmi i spojrzał wyczekująco na Aurorę. -A bajka na dobranoc? - zapytał z dziecięcą infantylnością, robiąc już sobie powoli żarty z sytuacji, choć jednym uchem nasłuchiwał kroków z dołu. -Dobrze, nikt nie idzie, przynajmniej na razie - podniósł się na łokciu i spojrzał na towarzyszkę kolejny raz tego wieczoru marszcząc brwi. - Możesz mi wytłumaczyć, abstrahując już od tego rzucania cruciatusami w randomów, co robi to ostrze Karona i jak mniemam broszka zagłady biednych Szwajcarów, czy cokolwiek to jest, pod twoją spódnicą? Samo wpadło? - zapytał wyczekująco, przekrzywiając głowę jak sowa. Było oczywiste, że damska ozdoba również musiała być czarnomagiczna, w innym wypadku Aurora nie pozbyła by się jej tak szybko. No i o ile Bastian niezmiennie uważał, że nigdy nie zrozumie kobiet i nawet nie podejmował prób, nie spotkał jeszcze żadnej, która wpinałaby sobie broszkę w majtki. Bardzo długo nie zdążył nacieszyć się ze swojej pozycji wygranego, wciąż, z szacunku starając się nie patrzeć na jakąkolwiek odkrytą część ciała towarzyszki, bo nagle doznał olśnienia. W tym samym momencie usłyszeli kroki na górę. -Moja marynarka tam jest.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- Wybacz, nic lepszego nie wymyślę - rzuciłam, po czym w trybie ekspresowym pozbyłam się reszty bielizny nie zwracając uwagi, że to może lekko krępować mojego współtowarzysza. Sama starałam się nie okazać, że obserwuje go kątem oka. Mimo blizn miał ładne ciało, ale szybko wyrzuciłam z siebie wszelkie perwersyjne myśli, bo musieliśmy skupić się na działaniu. Już po chwili leżeliśmy nadzy pod kołdrą starając się zniwelować niezręczność. - Bajki na dobranoc są dla małych chłopców. - zażartowałam Zwierzanie się prawie obcemu kolesiowi nie było zbyt rozważne, z drugiej jednak strony wiedziałam, że Bas jest publicznym wyrzutkiem, więc raczej nikt mu nie uwierzy, a poza tym byłam mu coś winna za to, że poniekąd wpakowałam go w kłopoty. - Ostrze Karona odziedziczyłam po ojcu chrzestnym, który zginął gdy byłam dzieckiem. Całe szczęście jeszcze nie musiałam z niego korzystać - powiedziałam cicho - A co broszki - gdy mam przerwę od bycia miłą panią dyplomatką z Ministerstwa szmugluje cenne rzeczy. Pan, który Cię zahipnotyzował też to robi, z tym, że ja jestem od niego lepsza. Więcej nie musisz wiedzieć. Mówiłam cicho, cały czas nasłuchując kroków. Byłam już niemal spokojna, gdy nagle usłyszałam, ze jednak nadchodzą, a żeby tego było mało Bastian powiadomił mnie, że na dole został dowód, który mógł nas oboje pogrążyć. - Gdybym zachowywała się tak jak ty, nie dożyłabym dwudziestki - rzuciłam zirytowana - Błagam Cię, nic nie mów dopóki stąd nie wyjdą, jeśli nie chcesz dzielić ze mną celi w Azkabanie Nie czekając na jego reakcję wsłuchałam się w coraz to intensywniejsze kroki, po czym bez ostrzeżenia splotłam nasze nogi i wpiłam się w jego wargi z nieskrywaną namiętnością. Przynajmniej tego nie musiałam specjalnie się starać - duszone miesiącami żądze, który wydobył ze mnie przy pianinie znacznie ułatwiały sprawę i udawanie namiętnych kochanków. Nie minęły nawet dwie sekundy, gdy drzwi się otworzyły i do pokoju wbiegło dwóch mężczyzn. - Co u licha! - krzyknęłam oderwawszy się od Basa. Nie było tak źle - zamiast spodziewanych aurorów zobaczyłam lekko grubawego urzędnika Biura Bezpieczeństwa i mojego dalekiego, fajtłapowatego kuzyna. Okryłam siebie i Bastiana kołdrą i spojrzawszy na kuzyna rzuciłam gniewnie: - Castor, co to do cholery ma znaczyć? Kuzyn widząc mój gniew zaczął się jąkać, ale w końcu zdobył się na wypowiedzenie odpowiednich slów. - P-przed chwilą, n-na dole, w pokoju z pianinem znaleźliśmy mężczyznę, na którego rzucono Cruciatusa. N-na miejscu b-była marynarka Pana Lenza, a że nie znaleźliśmy go w pokoju to zaczęliśmy pp-patrolować wszystkie pomieszczenia. Niech to szlag. Przeklęta marynarka była problematycznym dowodem, ale nie zamierzałam się poddawać. Urzędnik i kuzyn nie byli dla mnie konkurencją - Jak widzicie Pan Lenz doskonale bawił się w moim towarzystwie. Marynarkę musiał zostawić tam wcześniej - rzuciłam niedbale - Będę wdzięczna jeśli zaprzestaniecie przeszkadzania nam. Moje gniewne spojrzenie nie zniechęciło jednak urzędnika, który zmierzył mnie badawczo. - Dziecko, takie są procedury. Chłopak pokaże nam różdżkę i zobaczymy co z nim dalej zrobić. Spojrzałam na urzędnika lekko zdenerwowana - nic mnie tak nie irytowało jak protekcjonalność. Niespodziewanie wysunęłam się spod kołdry, bez chwili wahania pokazując urzędnikowi i kuzynowi moje nagie ciało, co od razu piekielnie ich skonfundowało. Podniosłam z podłogi koszulę Basa i nie przejmując się spojrzeniami założyłam ją na siebie. - Szanowny panie Buttermore - powiedziałam z zaskakującą grzecznością kierując spojrzenie na starszego mężczyznę - Byłabym niezmiernie zobowiązana gdyby pamiętał Pan, że nazywam się Aurora Therrathiel i jestem zastępczynią szefa Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, a nie małą dziewczynką. Tak się przypadkiem składa, że moją kuzynką jest panna Yvonne Horan. Myślę, że jako pańska szefowa byłaby niezmiernie zasmucona, że przeszkodził Pan jej ulubionej kuzynce w miłym spędzeniu wieczoru. Mężczyzna od razu zbladł, a ja uśmiechnęłam się delikatnie i skierowałam spojrzenie w stronę kuzyna. - Castor, czy ty przypadkiem nie wisisz jeszcze mojemu ojcu tysiąca galeonów? Byłoby niezmiernie smutno, gdyby sobie o tym jutro przypomniał - zaświergotałam słodkim glosikiem - Mam nadzieję, że możemy uznać tę rozmowę za zakończoną. Pokazałam dłonią drzwi, a obaj mężczyźni po chwili wahania opuścili pomieszczenie wyraźnie zastraszeni - doskonale wyczułam ich największe słabości. Westchnęłam z ulgą i powolnym krokiem wróciłam do łóżka - nie zdjęłam koszuli, tylko od razu wsunęłam się pod kołdrę mimowolnie opierając głowę o jego nagie ramię. - Było blisko - powiedziałam już normalnym tonem, pozbawionym maski pozorów. Dopiero teraz poczułam jak silne jest pokłosie stresu - Pewnie gdyby było trzeba, mój papa by cię wyciągnął, ale wolałabym nie przyznawać mu się, że zaryzykowałam utratę artefaktu dla świntuszenia z atrakcyjnym pianistą
Już był w trakcie oficjalnego umierania na zawał swojego czekoladowego serca po usłyszeniu, że panienka Therrathiel, podręcznikowy przykład wzorowej córki, w której żyłach płynęła już nie błękitna, a przezroczysta krew ze złotem Inków, czy innych Goblinów, szmugluje nocami magiczne artefakty. Nie dalej jak dwie minuty temu torturowała jakiegoś typa różdżką Basa, trzepocząc przy tym rzęsami nad oczami błyszczącymi niewinnością. Czy ona chciała, żeby młody Lenz się jej przekręcił w tym łóżku? -Nie no spoko, nawet nie chcę sobie wyobrażać tego twojego "więcej", skoro już to grubo mi się nie mieści w głowie - potarł skroń dłonią, ale kobieta właśnie skomentowała sytuację w taki sposób, jakby to on był winien wszystkiemu, w co się wpakowali. No serio? On rzucał cruciatusy? On hipnotyzował pianistów? On tylko tam sobie siedział, grał i głowy nikomu nie zawracał, ale nie... Po co zostawić Szwajcara w spokoju, skoro można odwalić przedstawienie "50 twarzy Tharrathielówny. 51, bo jeszcze ta szmuglerska"?! -Ty, cwaniaku, przypomnieć ci jak przewróciłaś mnie na ziemię i przeteleportowałaś tutaj? Nie miałem kiedy myśleć o oddychaniu, a co dopiero o jakiejś marynarce, co miałem twoim zdaniem zrobić? Powiedzieć "ale poczekaj Aurorko, panie Kedavro też poczekaj, ja muszę ubrania pozbierać z podłogi"? - zapytał zdziwiony, ale panna Therrathiel rzuciła jeszcze ostatnie zdanie, po czym poczuł jej zimne stopy na swoich łydkach. On się chyba przez całe życie tyle razy nie całował, co dzisiejszego wieczoru, a przynajmniej nie tak intensywnie, jeśli to nie jest zbyt intymne słowo na tę sytuację. Choć w sumie jakiego słowa użyć do określenia dwójki praktycznie nieznajomych sobie osób, leżących bez ubrań pod idealnie białą hotelową pościelą i całujących się, jakby to była ich noc poślubna? A potem... To już był tylko coraz większy cyrk. Bas zamarł, zszokowany chyba tak samo jak tych dwóch mężczyzn, kiedy Aurora pokazała wszystkim swoje nagie ciało i bez żenady przemaszerowała pół pokoju, zakładając w końcu basową koszulę na siebie. Złapał się na myśli, że była przepiękną kobietą i jego męska natura momentalnie przypomniała mu o pocałunku sprzed chwili, ale szybko skarcił sam siebie w myślach będąc przekonanym, że kobieta udawała i to. Najpierw z przerażeniem, potem z nieukrywanym zachwytem i poczuciem wygranej patrzył, jak jego towarzyszka ogrywa w słownej potyczce dwóch przybyłych mężczyzn. Posłusznie nie odzywał się, robiąc za każdym razem wielce zirytowaną wtargnięciem minę, kiedy tych dwóch spoglądało w jego kierunku. No co? W końcu przerwali mu właśnie całowanki na niby z panną Therrathiel! Każdy byłby zły, nawet... na niby. Otworzył usta dopiero, kiedy kroki za drzwiami ucichły. -Odjebane perfekcyjnie - przyznał jej szczerze, mimowolnie puszczając do kobiety oczko. Odruch otaksowania jej spojrzeniem pozostał niepohamowany, ale Bas na szczęście (lub na nieszczęście) miał to do siebie, że zawsze po takiej chwili słabości reflektował się na swój, bastianowy sposób. -Soreczka za skanowanie, ale no... - zająknął się - ładnie wyglądasz w mojej koszuli. Nawet bym rozważył, czy ci ją oddać, gdybyś nie wyglądała ładniej bez niej. - Tak, Bastianie Kaiu Lenzie, tak właśnie powinno się rozmawiać z kobietami. Teraz módl się, żeby nie poleciała z twoją różdżką do tych dwóch sprzed chwili jednak zmienić zdanie co do twojej niewinności, tudzież użyć jej raz jeszcze - tym razem na tobie. Dzięki Merlinowi miał jeszcze coś, do czego mógł się odnieść i jakkolwiek zmienić tory tej rozmowy. -Atrakcyjnym pianistą? Czyżbym wyjątkowo się dziś ogolił? - pogładził się po zaroście, który jak był tam rano, tak był tam i teraz. To chyba jednak nie o twarz jej chodziło. -Dobra, słuchaj - zaczął w końcu, zmieniając ton głosu na zdecydowanie bardziej poważny - nie będę oszukiwał, że mam doktorat z wiedzy o kobietach, bo ogarniam ich tak same jak ogarniam angielskiego, ale muszę ci chyba coś wyjaśnić - potarł dłonią szyję i usiadł na łóżku, ponownie odsłaniając nagą klatkę piersiową. - To nie tak, że jesteś brzydka czy coś, serio, prześliczna z ciebie dziewczyna, mądra, zdolna, szmuglujesz broszki zła pod spódnicą, generalnie super czad, ale ja... Ja nie mogę być z nikim. Mój ojciec jest jasnowidzem, bardzo koszmarną odmianą tej genetyki, co znaczy, że moje dziecko też ma szanse. Nie przekażę swoich genów, bo to DNA to tylko ser, czekolada i zjebana gena - wzruszył ramionami, nie bardzo nawet wiedząc, czemu jej to tłumaczy. Może potrzebował w końcu to komuś powiedzieć? Może potrzebował powiedzieć to na głos samemu sobie?
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- Wiem, jestem profesjonalistką - rzuciłam z nieskrywaną dumą, gdy mnie pochwalił, po czym parsknęłam śmiechem słysząc jego pokrętny komplement - Dzięki. Przepraszam, że ją wzięłam, ale wbrew pozorom paradowanie nago przed starymi oblechami nie jest tak łatwe jak się wydaje W gruncie rzeczy mimo całego zainteresowania osobą Bastiana, byłam bardzo zmęczona tą całą sytuacją i nie zamierzałam już z nim flirtować, a wypowiedziana przeze mnie fraza była zupełnie swobodną uwagą. Tymczasem Szwajcar najwyraźniej uznał moją luźną uwagę jako zachętę to gorącego seksu i dał mi niezwykle nie-subtelnego kosza. Patrzyłam na niego z rozchylonymi ustami zastanawiając się czy aby na pewno dobrze usłyszałam. - Jeśli jeszcze raz powiesz, że jestem ładna to połamię ci szczękę - warknęłam zirytowana, choć wcześniej moje ego z radością przyjmowało jego komplementy, to byłam cholernie uczulona na piewców mojej urody, którzy znajdowali jakieś ale. Mimo całego mojego fatum nie uważałam się za jakąś wybrakowaną - wręcz przeciwnie. Miałam rozum, talent i piękną twarz, więc tego typu komentarze raniły każdy zakamarek mojego ego, bo zwyczajnie nie potrafiłam zrozumieć co ze mną nie tak. - Pomijając już fakt, że niczego ci nie zaproponowałam i że wbrew powszechnej opinie wśród niedoedukowanych chłopców pójście z kobietą w tango nie oznacza dziecka - zaczęłam zimnym głosem - To jest to najpodlejszy kosz jakiego dostałam w życiu, więc dla dobra nas obojga będzie najlepiej jak już zamkniesz buzię. Uniosłam się lekko, żeby zdjąć jego koszulę - po takim subtelnym odrzuceniu, które brzmiało jak bezczelne kłamstwo nie miałam ochoty na obcowanie z niczym co do niego należało. Rzuciłam ją na ziemię, po czym obróciłam się do niego plecami i dodałam równie chłodno: - Nie wychodź dopóki nie będziesz miał pewności, że nikt już się tutaj nie kręci Nie zważając na to co odpowie sięgnęłam po różdżkę i zgasiłam światło.
Obserwował jej zmieniający się wyraz twarzy z rosnącym przerażeniem to jedno potrafiąc wydedukować ze stuprocentową pewnością - powiedział coś nie tak. I to najwidoczniej bardzo nie tak, skoro dostał po chwili takie opierdalando, że gdyby mógł zapadł by się z miejsca pod ziemię. Prawda była taka, że trochę włączył mu się zapalnik na pilnowanie cudzej cnoty w momencie zahipnotyzowania go, nie uważał, żeby sytuacja w pokoju sypialnym miała do czegoś doprowadzić, nawet jeśli oboje byli teraz tylko częściowo ubrani. Nie sądził, że aż tak ugodzi kobietę, nagle odkrywając, że musiał uderzyć w jakiś jej czuły punkt, pomijając już tę komedię pomyłek z wyjaśnianiem zupełnie bez związku z sytuacją, że nie planuje się wiązać i uzyskując - zupełnie bez związku - odpowiedź, że dał komuś kosza. Wut? Zerwał się z łóżka na równe nogi, porywając różdżkę i w samych gaciach obiegł łóżko dookoła, żeby finalnie przyklęknąć obok kobiety. -A łam. Jesteś ładna, zdania nie zmienię - wypalił od razu, trochę jakby nadstawiając policzek - Ale nie gniewaj się, księżniczko, nie chciałem cię urazić, za nic - zaczął przepraszać, wylewając z siebie potok słów, który wydawał się nie mieć końca - Nie wiem, czemu zacząłem ten chujowy występ żalenia się na krew, może to przez te dziury, jak ktoś ma ser zamiast mózgu to takie rzeczy się zdarzają - spróbował ją rozbawić, ale nie dość, że nie wyglądała jakby miała się zaśmiać to jeszcze najwidoczniej nie planowała mu zapomnieć tego, co powiedział. -Wybaczysz mi? - zapytał, machając różdżką, celem wyczarowania bukietu kwiatów, ale z jej końca wyłonił się tylko zwiędnięty oset.Lenz spojrzał pytająco na magiczny przedmiot.-Ale klątwy nie miałaś problemu przed chwilą rzucić - żachnął się w stronę różdzki i zaczął nią machać jak oszalały, żeby chociaż przeprosinowy bukiet udało mu się wyczarować, ale zamiast tego Aurora mogła podziwiać, jak kolejno Szwajcar uskutecznia mlecz, zaschniętą konwalię i kwiat ziemniaka. O, ten przynajmniej wyglądał dobrze. -Czy przyjmiesz ode mnie ten oto kwiat ziemniaka na zgodę, jeśli obiecam więcej nie pierdolić takich głupot? - uklęknął przed nią na oba kolana z wystającym z różdżki badylem i teraz naprawdę wyglądał, jakby przejmował się tym bardziej niż nałożeniem Tiary na łeb w pierwszej klasie. W końcu dla niego to była o wiele bardziej poważna sprawa.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Już niemal odwróciłam się i uniosłam dłoń, by faktycznie potraktować jego szczękę pięścią, lecz finalnie westchnęłam cicho, a moja dłoń opadła bezwładnie. Nie było sensu, chociaż powtarzane przez mężczyzn puste komplementy doprowadzały mnie do szału. Skoro Bastian tak rwał się do otrzymywania ciosów i ściągania na siebie mojego gniewu, zdecydowałam się dać mu na złość coś zupełnie odwrotnego - milczenie. Jego prośby o wybaczenie i żarty ze swojej głupoty zbyłam bezwzględną ciszą. Nie odezwałam się gdy mówił o klątwie, choć na język cisnęły mi się ostre docinki dotyczące zależności między jego mocą magiczną, a nieudanymi zaklęciami. Nie skomentowałam nawet jego żałosnej próby wyczarowania kwiatów. Całe szczęście, że jedyne światło w pomieszczeniu dochodziło do niego z latarni na dworze - dzięki półmrokowi było mi choć trochę łatwiej opanować się w tej sytuacji. Gdy ukląkł przede mną ściskając w dłoni kwiat ziemniaka poczułam mieszankę zażenowania i smutku, bo choć w normalnych warunkach by mnie to rozbawiło, to ta sytuacja była dla mnie cholernie upokarzająca. - Najlepiej dla dobra wszechświata byłoby gdybyś w końcu zamilkł i poszedł spać - powiedziałam w końcu, z trudem dawkując słowa. Po chwili nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam (chyba pierwszy raz od miesięcy) histeryczną mieszanką śmiechu i płaczu. - To jest najbardziej żenujący dzień w moim życiu - wyjąkałam gdzieś pomiędzy kolejnymi spazmami. Czułam się wrzucona w jakiś okropny wymiar niezręczności, może wręcz inny świat wykreowany przez Basa - przynajmniej tak mi się wydawało, bo w moim świecie mężczyźni po daniu dziewczynie kosza raczej nie klękali przed nią ściskając kwiat z ziemniaka. Gdy trochę się uspokoiłam rzuciłam do niego jak do niezbyt rozgarniętego dziecka: - Najlepiej będzie jak zamkniesz buzię na kłódkę i wrócisz do łóżka.
Jego świat? Niewiele to było, głównie czekolada, ser i przejmowanie się innymi, bo na samego siebie rzadko kiedy wystarczało mu czasu. Basowi odpowiadała etykieta niedojrzałego śmieszka, bo czarodzieje nie traktując go poważnie jednocześnie często nie traktowali go w ogóle, jakby pomijając istnienie Szwajcara w magicznym wielokącie wydarzeń. Dzięki temu mógł nie tylko skończyć staż uzdrowicielski w Rosenheim, gdzie ściąganie na siebie jeszcze większej uwagi Niemców skończyłoby się brakiem konieczności wybijania mu zębów przez Aurorę (bo już by ich nie miał), ale też rozwinąć cukierniczy interes za ojca. Nie chciał, żeby inni rozumieli jego charakter jako negowanie cudzych potrzeb i ważności egoistycznych uczuć, absolutnie, ale z biegiem tych trudnych dla siebie lat przywykł do tego, że dystans to słowo klucz praktycznie do każdej sytuacji, a czas należy dzielić wyłącznie na te pozytywne chwile, nawet gdyby przychodziły ubrane w najczarniejsze szaty. A jednak z Aurory trudna była przeciwniczka. Milczała, zabierając mu nadzieję na jakąkolwiek poprawę basowej sytuacji, więc kompletnie wyzuty z kolejnych pomysłów już miał zrezygnować z dalszych działań, mimo że wciąż sobie nie wybaczył wytrącenia jej z dobrego humoru, kiedy kobieta niespodziewanie się zaśmiała. Szczerym, serdecznym śmiechem, który brzmiał sto razy lepiej niż zostawiony przez oboje fortepian z pokoju na dole - jedyny świadek ich kilku nieładnych przestępstw niecałą godzinę temu. -Pomyśl, że ja mam taki festiwal żenady średnio co tydzień - uśmiechnął się trochę niepewnie, ważąc każde słowo skrupulatnie, nie chcąc skrócić tego uroczego dla niego momentu, kiedy się śmiała, nawet o sekundę. Odłożył różdżkę i zamiast wykonać posłusznie jej polecenie podniósł się z kolan, przemaszerowując pół pokoju aż do przeciwległej ściany, przy której stał szklany stolik z karafką. Napełnił ostrożnie kryształową szklankę i, po raz kolejny świecąc gołym torsem przed kobietą, wsunął się lekko pod kołdrę po "swojej" stronie łóżka, podsuwając szklankę w stronę Aurory. -Proszę. Mniemam, że nie był w połowie tak żenujący, jak męczący, wnioskując po uratowaniu mi życia dwukrotnie w przeciągu pół godziny - uśmiechnął się do niej, ignorując zakaz mówienia na krótką chwilę, ale zaraz potem opadł zmęczony na łóżko czując, choć nienawidził przyznawać, że jest zmęczony, że wrażeń na dziś zdecydowanie mu wystarczy. Mimo to, swoim uzdrowicielskim instynktem wciąż martwił się o Aurorę stokroć bardziej, niż o samego siebie, więc długo nie musiała czekać, aż odwrócił się w jej kierunku - Jak się czujesz? - zapytał, tym razem śmiertelnie poważnie, czujnie obserwując jej źrenice. Była dzielna, dzielniejsza niż wielu mężczyzn, których Lenz zdążył poznać w trakcie swojego czekoladowego życia, ale dziś, musiała przyznać, dokonała kilku cudów, za które należało jej się szczególne traktowanie.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Nie znałam go na tyle by dostrzec te drugą twarz - odpowiedzialnego, empatycznego faceta. Pewnie mogłabym dostrzec to wszystko, gdybym miała więcej czasu, na razie był jednak dla mnie nieodgadnięta zagadką - mieszanką nierozgarniętego śmieszka, pociągającego pianisty i typa, który dał mi kosza, a ja w gruncie rzeczy nie mogłam się zdecydować, która z tych twarzy jest najprawdziwsza. Gdybym wiedziała, że w tak żenującej chwili jak mój płaczośmiech Bastian doszukuje się uroku zapewne serio wybuchnęłabym płaczem - w moim mniemaniu ta reakcja była wyrazem bezsilności i żenującego obnażenia mojej skołatanej duszy. - Współczuję - zdążyłam wydusić gdzieś pomiędzy salwami śmiechu i płaczu, chociaż naprawdę chciałam, żeby już się nie odzywał. Było mi przykro, smutno, byłam również wymęczona i w gruncie rzeczy jedyne czego pragnęłam to przytulenie się i sen. Chwyciłam podaną przez niego szklankę dziekując gestem i starając się uspokoić rozedrgany oddech. Gdy w końcu się udało wzięłam głęboki łyk wody, w między czasie ocierając z policzków skrajnie rozmazany tusz do rzęs. Przyjmowanie napoju od ledwo znanej osoby bez sprawdzenia było nieodpowiedzialne, ale byłam zbyt roztrzęsiona i zmęczona, żeby się nad tym zastanawiać - zresztą po co miałby mi robić krzywdę? Po wypiciu wody odstawiłam szklankę na szafkę i położyłam się na płasko. Jak się okazało - mimo moich próśb Bas wciąż gadał, a na dodatek spoglądał na mnie z dziwną troską, która upewniała mnie w przekonaniu, że coś z mimo wszystko nie gra. - Zażenowana. Zmęczona. Nie wiem sama. - powiedziałam spoglądając mu w oczy z żenująco niewielkiej odległości. Wciąż miałam ochotę go pocałować, mimo że zrobił ze mnie idiotkę - trudno powiedzieć czy to bardziej wpływ nie do końca stawionego alkoholu czy adrenaliny? Miałam jednak dość upokorzeń na dziś. Wbrew pozorom nie czułam się szczególnie odważna, czy silna, lecz słaba i krucha. - Mogę się przytulić? - zapytałam cicho, a gdy przystanął na prośbę zbliżyłam się w jego stronę. Nawet nie zauważyłam, gdy zasnęłam z głową na jego klatce piersiowej.