Miejsce zatłoczone w czasie przerw między lekcjami. To tutaj jest najgłośniej i najweselej. Po środku stoi fontanna, której posągi łypią na uczniów kamiennym okiem, a gdy ktoś wsunie rękę do wody, potrafią opluć prosto w twarz. W lecie dziedziniec jest hojnie ogrzewany słońcem, w zimę gajowy musi się namęczyć, by wszystko wokół odśnieżyć.
Jarmark:
Jarmark
Na dziedzińcu społeczność czarodziejów zorganizowała jarmark, na którym można dorwać nie tylko związane z Bitwą o Hogwart pamiątki, ale też wziąć udział w kilku atrakcjach, które czekają na pasjonatów historii.
Stoisko z przekąskami
Za symboliczną opłatę 10 galeonów macie nieograniczony dostęp do wszelkiego rodzaju magicznych smakołyków:
Jedzenie: Quiche z mandragory - Wspomaga zdrowie i do tego smakuje wyśmienicie! Kilka kęsów wystarczy, by odżywić organizm. Rzuć k6. Wynik parzysty sprawia, że wydajesz z siebie krzyk godny młodej mandragory! Zupa pokrzywowa - Powoduje chwilowe uczucie szczypania w języku, przy okazji wspomagając zdolności krasomówcze tego, kto jej skosztował. Przez następne kilka godzin nie masz problemu ze znajdowaniem słów i wysławiasz się najpiękniej w towarzystwie. Smoczy tatar - Przekąska zazwyczaj serwowana podczas uroczystych wydarzeń, jednak ze względu na swoje kulturowe znaczenie, dostępna i przede wszystkim przygotowywana na świeżo, podczas dzisiejszego jarmarku. Wyostrza zmysły, choć jednocześnie daje niesamowicie śmierdzący oddech na najbliższe kilka godzin! Butter-fly pudding - Słodki maślany deser, który dodaje uczucia lekkości. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że do końca wątku unosisz się kilka centymetrów nad ziemią! Kanarkowe kremówki - Typowe ciastko przyrządzone według przepisu bliźniaków Weasley. Niektóre z nich zostały pozbawione żartobliwych właściwości. Rzuć k6. Wynik parzysty oznacza, że na jednego posta zamienia Cię w kanarka! Kanapka z peklowaną wołowiną - Typowa, aczkolwiek niesamowicie smaczna przekąska, powodująca, że na Twojej twarzy pojawia się masa piegów!
Picie: Wiążący język miąższ cytrynowy - Wykrzywia mocniej niż wszystko, co znacie, ale rozjaśnia umysł poprawiając skupienie na najbliższe kilka godzin! McSpratts - Popularna w latach 90-tych gazowana woda czarodziejów. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że po napiciu się napoju, bąbelki wylatują Ci uszami i nosem! Sok z mniszka - Lekko gorzki napar, który sprawia, że Twój język robi się zielony. Pozwala zagoić lekkie rany i otarcia w mgnieniu oka! Syrop wiśniowy - Uwielbiany głównie przez dzieci, ale i jeden z faworytów niektórych emerytów. W mig poprawia humor, pozwalając cieszyć się resztą wieczoru bez zmartwień. Rzuć k6. Wynik 1-3 oznacza, że Twoja głowa przybiera wiśniowego koloru, a z włosów wyrasta kilka liści. Parujący Stout Simisona - Ciemne piwo, o lekko orzechowym posmaku. Powoduje chwilowe parowanie z uszu. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów! Wywar ze stokrotek - Słodkawy likier pozyskiwany z soków stokrotek. Powoduje u pijącego spontaniczne wyrastanie płatków na całym ciele, co jakiś czas. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów!
Historyczne pamiątki
Tutaj możecie nabyć pamiątki związane z postaciami lub wydarzeniami historycznymi:
Figurki hogwarckich zbroi - Zbroje poruszają się, uchylając przyłbicę i podnosząc miecze ku górze. Zakupując komplet można przeprowadzać ze znajomymi bitwy, gdyż posążki będą ze sobą walczyć. (Pojedyncza figurka - 35g, komplet figurek - 120g i +2pkt. do historii magii) Magiczny zielnik Profesora Longbottoma - zbiór notatek i ususzonych ziół opracowany na podstawie dzienników Neville'a Longbottoma. (45g, +1pkt. do zielarstwa) Księga „Hogwart i jego obrońcy - historia nieznana” - Tom opowiadający o Bitwie o Hogwart za pomocą anegdot z pola bitwy, zawierający historie, których nigdy nie udało się potwierdzić, przez co nie trafiły do oficjalnych podręczników Historii Magii. (50g, +1pkt. do HM) Zestaw do herbaty Profesor Trelawney - Cztery pięknie ozdobione konstelacjami filiżanki oraz czajniczek przedstawiający drogę mleczną. Ponoć parzone w czajniczku napary uspokajają skutki wizji u jasnowidzów, a filiżanki podświetlają odpowiednie gwiazdy, pomagając w interpretacji wróżb. (135g, +2pkt. z wróżbiarstwia i astronomii) Kuferek Hagrida - Oprócz okropnie twardych ciastek, można w nim znaleźć 1 dowolny składnik odzwierzęcy trzeciego stopnia, jedną figurkę smoka (norweski kolczasty, +1pkt. do ONMS) oraz pas ze skóry Afanca, który nie tylko dostosowuje się do tuszy osoby, która go nosi, ale też posiada właściwości odstraszające magiczne insekty (+1pkt. do ONMS). Koszt kuferka to 340g Okulary Pottera - Charakterystyczne, okrągłe oprawki założone na oczy, wskazują aurę drugiej osoby. Jedna para działa przez 2 wątki. Czerwień - złość, brąz - lęk, pomarańcz - witalność, zieleń - spokój, niebieski - smutek, fiolet - empatia, szarość - niepewność. (85g, +1 do OPCM) Komplet magicznych opatrunków - Pozwalają opatrzyć prawie wszystkie urazy zewnętrzne. • Bandaże do trzykrotnego użycia przy ranach odzwierzęcych, poza niebezpiecznymi, oraz zaklęć poza czarnomagicznymi - 100g oraz +1pkt. do uzdrawiania; • Bandaże jednorazowe, będące w stanie zaleczyć jedną ranę po zaklęciu czarnomagicznym lub po ataku zwierzęcia niebezpiecznego - 240g oraz 2pkt. z uzdrawiania. Książka kucharska Molly Weasley - Zbiór smacznych, domowych potraw magicznych, dla całej rodziny. Podążając za tymi przepisami, nie ma opcji kuchennej porażki! Do książki dodawany jest paczka domowej roboty toffi. (50g oraz +1pkt. do Magicznego gotowania) Książka „Nie możesz odwołać Quidditcha!” - Historia najsłynniejszych boisk i turniejów magicznych gier, której współautorem był Oliver Wood (50g, +1pkt. do GM) Zestaw piękności Gilderoya - Pudełeczko z kosmetykami dla każdej modnej czarownicy. W środku można znaleźć kremy, szminki, tusze do rzęs, cienie do powiek oraz lakiery do paznokci. Ten, kto użyje całego kompletu kosmetyków, hipnotyzuje swoim pięknem, przez co jego występy publiczne stają się niesamowicie wiarygodne i piękne dla każdego słuchacza. (170g oraz +1pkt. z DA)
Historyczna loteria
Każdy z was ma możliwość wzięcia udziału w loterii. Są dwa rodzaje losów: • Basic - 25g • premium - 100g Każda postać może kupić tylko jeden los! Pamiętajcie, by po nagrody zgłosić się w odpowiednim temacie!
Losy basic:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Brawo! W Twoje ręce wpada bon o wartości 100g do wykorzystania w dowolnym sklepie w Hogsmeade! B. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. C. W Twoje ręce wpadają okulary Pottera. Gratulacje! D. Brawo, wygrywasz magiczny zielnik Profesora Longbottom! E. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. F.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. G. Brawo! Wygrywasz bon o wartości 60g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! H. Gratulacje! Wygrywasz zestaw figurek hogwarckich zbroi! I.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. J. Brawo! Wygrywasz książkę kucharską Molly Weasley, wraz z obowiązkową paczuszką domowego toffi!
Losy premium:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. B. To zdecydowanie jest Twój szczęśliwy dzień! Wygrywasz bon o wartości 170g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! C. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. D. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. E. Brawo! Wygrywasz magiczne bandaże jednokrotnego użycia! (na rany od zwierząt niebezpiecznych i zaklęć czarnomagicznych) F. Brawo! Wygrywasz zestaw piękności Gilderoya! G. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. H. Gratulacje! Wygrywasz bon o wartości 200g do dowolnego sklepu w Hogsmeade! I. Niesamowite! Wygrywasz kuferek Hagrida! J. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie.
Kwiatowy model Hogwartu
Na środku dziedzińca stoją ogromne kosze z kwiatami, z których wspólnymi siłami uczestnicy jarmarku mogą uzupełnić zniszczony model Hogwartu. Jeśli chcesz wziąć udział w zabawie, sprawdź, co Cię czeka!
Każdy, kto chce pomóc w odbudowie modelu, rzuca literką, by wylosować, jakie kwiaty mu przypadły.
Kwiaty:
A jak Aster - Gdy tylko dokładasz astry, by dobudować kolejny element szkolnych murów, te na chwilę migocą na złoto, a nastepnie u Twojego boku pojawia się sakiewka, w której znajdujesz 20g! B jak Bratek - Twoje kwiaty od razu łączą się z innymi, które postawił ktoś inny. Osoba, która wkladała kwiat przed Tobą, do końca dnia będzie Ci się wydawać jakby była Twoim najlepszym przyjacielem! C jak Chryzantema - Kwiaty, które Ci przypadły sprawiają, że otula Cię poczucie ciepła, a nad modelem uszkodzonego zamku pojawiają się na chwilę mgliste twarze poległych w Bitwie bohaterów. D jak Dalia - Czujesz, jak po umiejscowieniu kwiatów, nagle przybywa Ci sił i jesteś w stanie przenosić góry. Twoje mięśnie się wzmacniają, a kondycja ulega polepszeniu. Otrzymujesz +1pkt. do GM! E jak Eustoma wielkokwiatowa - Myślisz, że po prostu dołożyłeś cegiełkę, czy też kwiatek, do modelu, ale po chwili Twój wzroku przykuwa coś, czego wcześniej tam nie było. Znajdujesz 3 karty z czekoladowych żab oraz +1pkt. do HM Możesz wybrać, które karty ze spisu znajdujesz. Do dyspozycji masz kategorie: hogwarckie osobistości, znane czarownice oraz znani czarodzieje, w każdej z nich możesz wybrać po 1 karcie. F jak Fiołek - Nagle dopada Cię nostalgia i masz wrażenie, że świat wokół Ciebie zrobił się niepokojąco szary. Robisz się niesamowicie skryty i potrzebujesz bliskości innej osoby do końca dnia! G jak Geranium - Twój nastrój ulega znacznej poprawie! Masz ochotę wciąż śmiać się i tańczyć. Nic nie jest w stanie tego zepsuć, a już na pewno nie paczka mixu słodyczy, która wylądowała obok Ciebie. H jak Hiacynt - Po umiejscowieniu kwiatka czujesz, że coś jest nie tak. Do końca dnia Twoje oczy przyjmują hiacyntowy odcień, a Ty paplasz o swoich sekretach na prawo i lewo. I jak Irys - Widzisz, jak przed Tobą pojawia się postać samej Roweny Ravenclaw. Kobieta uśmiecha się do Ciebie, wyciągając w Twoją stronę dłonie i wypowiadając słowa, których nie rozumiesz. Czujesz się jednak zdecydowanie bardziej pewny siebie. Otrzymujesz +1pkt. do dowolnej dziedziny kuferkowej! J jak Jaskier To zdecydowanie nie jest Twój dzień. W momencie, gdy jaskier ląduje w makiecie, kwiaty wokół niego na chwilę obumierają, a Ty czujesz, jak ogarnia Cię złość. Następna osoba, która napisze post w tym temacie (nie musi być przy makietach) jest Twoim wrogiem przez następny wątek!
Nieważne, jak mocno Eiv wpatrywałaby się w oczy Runy, i tak nie dojrzałaby w nich żadnego z fałszywych uczuć, jakich najprawdopodobniej szukała. Oczywiście, może delikatne zbicie z tropu majaczyło gdzieś pośród pokładów niezmierzonej empatii oraz czystej chęci pomocy, bo dziewczę nigdy by się nie spodziewało, że po względnie krótkiej salwie przekleństw oraz obelg ich ofiara momentalnie się załamie. Wnioskując z całej tej nienawiści, jaką słychać było w opowieściach Gemmy o podszywającej się pod nią osobie, można było pomyśleć, iż ona z wielką chęcią podejmie się takiej szermierki. Zamiast tego, po prostu opadła na ziemię. Grímsdóttir usiłowała wiec w jakiś niebywale błyskotliwy sposób rozpracować zawiłość sytuacji, ale fakt, że musiała to robić w międzyczasie oswajania Henley wcale nie pomagał. Głaskała ją z niemal siostrzaną troskliwością, której w danym momencie u Gemmy próżno było szukać. Dziewczyna powoli chyba zaczęła wierzyć w prawdziwość teorii o dawno zaginionych, nagle odnalezionych bliźniaczkach, sądząc po pełnym wyrzutu pytaniu o nieodzywanie się, ale zamiast takiego chamstwa, mogłaby się przestawić na tryb empatii. Nie pomyślała, że może Cara nie miała żadnego wpływu na ich rozdzielenie? Runa mimowolnie czuła na sobie wzrok Zaharówny, chociaż odwrócona do niej plecami nie miała najmniejszej szansy na zgadnięcie, jakie emocje w nim zawarła. Czy niecierpliwe oczekiwanie, czy nienawiść, czy może zwykłą obojętność i brak wiary w retorykę Włoszki? A może w ogóle nie patrzyła, krążąc tylko w kółko, zaś osiemnastolatce tylko wydawało się, że jest obserwowana? Jeszcze się o tym z pewnością przekona, póki co nadal delikatnie gładziła włosy Gryfonki, aby zaraz ostrożnie odebrać od niej papier wraz ze zdjęciem. Sytuacja zrobiła się trochę mniej wygodna, bo dla pełnej wygody Runa potrzebowałaby obu swoich dłoni, a to oznaczało, że nastał koniec głaskania. Westchnęła cicho, zabierając się do dokładniejszych obserwacji dwóch zadziwiająco ważnych rzeczy, których otrzymania dziewczę w żadnym wypadku się nie spodziewało. - Gemma, jak miała na imię twoja siostra? To znaczy, na pierwsze i drugie? - spytała głośno, chcąc upewnić się, że adresat pytania dokładnie je usłyszy. Oczyma pochłaniała inicjały N. V. Z. w całej pewności, że "Z" oznacza "Zaharov". Nie chciała jednak podejmować żadnych pochopnych wniosków, więc musiała się upewnić. Rok 2004 również pasował do wersji rozdzielenia w wieku dziewięciu lat. - W sumie wiesz co? Chodź tu i zobacz sama - dodała, podnosząc się do pionu i wyciągając dłoń ze zwitkiem papieru oraz zdjęciem w stronę dziewczyny, a kiedy ta zabrała podane jej rzeczy, Włoszka znów przykucnęła, aby ponownie zacząć głaskać Henley. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała cicho, nie mając w arsenale nic lepszego, a nie chciała, żeby dziewiętnastolatka miała się tu zaraz popłakać.
Nie miał zamiaru dzisiaj tędy przechodzić, tak naprawdę to chciał ten dzień spędzić w łóżku, z jakimś przypadkowym zwierzęciem jednego ze swoich współlokatorów. Kiedy oni wybywali z dormitorium, bo pogoda postanowiła się tym razem nie spierdolić, Lennox zaszywał się tam jak karaluch, otoczony poduszkami, ciepłem i słodyczami.... Po treningach zawsze zachowywał się jak ciepła klucha i regenerował siły dłużej, niżeli było to potrzebne. Jednak ostatniego elementu jego błogiego spokoju mu brakowało, bo zapas słodkości, jak i szkolnych pasztecików, dawno wyparował. Wiedział, że jest tak za sprawą magicznych zdolności jednego ze Ślizgonów, jednak nie miał siły, ani ochoty, aby w tym momencie za nim latać. Dlatego zwlókł swój tyłek z łóżka, zarzucił na siebie powyciąganą czarną bluzę i wyszedł z tej pieczary, w poszukiwaniu czegoś smakowitego, co skrzaty zapewne już przygotowały, z pewnością nie specjalnie dla niego. Gdzieś między jego nogami łaził włochaty kot jednego ze współlokatorów, który postanowił uwziąć się na Zakrzewskiego, z niewiadomych mu przyczyn. Nie znosił się z sierściuchem, jednak dzisiaj był wyjątkowo milusi, niemal miał ochotę chwycić go i wyrzucić gdzieś za parapet. W końcu wszystkie upadają na cztery łapy, nieprawdaż? Kiedy skończył myszkowanie i zwyczajne złodziejstwo w czeluściach Kuchni, świrus, który mu towarzyszył, dosłownie dostał szajby i spierdolił. Zaczął kląć pod nosem, w końcu nigdy nie powinien go wypuszczać, najwidoczniej z bardzo dobrego powodu. Jego sąsiad urwie mu jaja, jak się dowie... Cudownie. Pobiegł za nim, jednak kiedy usłyszał zamieszanie na dziedzińcu, zatrzymał się. Oczywiście, że to zrobił, przecież on uwielbia takie wybuchowe spotkania. Oparł się o murek i przyglądał zaistniałej sytuacji, która w jakiś sposób go rozbawiała. Naprawdę? Czy tak w dzisiejszych czasach wyglądało dręczenie innych uczniów? Na początku nie rozpoznał w drobnej postaci dziewczyny, która jakieś miesiące temu opatrywała Lennoxowi twarz. Nieznośny karzełek miał tutaj niezłe piekło, co? Nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia, a choć w tym momencie był obserwatorem, wcale nie był lepszy od tych dwóch. A może był. Przynajmniej wybierał tych, którzy byli gotowi się z nim zmierzyć... Pokręcił głową z dezaprobatą, jakby jego uczeń, dosyć krnąbrny, powiedział coś, czego nie powinien. Czy nie wiedziała, że jedynie bardziej rozrusza tego typka? Mrowienie w dłoniach było irytujące i zdecydowanie zbyt silnie na niego działało. To nie była chęć potrzeby potrzebującym, zwyczajnie dawno nikt nie zaszedł mu za skórę, a jak wiadomo, Zakrzewskiemu brakuje adrenaliny w swoim życiu. Był kimś, kto składał się z cukru, odrobiny wody i właśnie tej nieszczęsnej narkotyzującej adrenaliny. Nie zarejestrował więc momentu, w którym podszedł bliżej z torbą swoich łupów. Stanął niedaleko dziewczyny, opierając ręce na biodrach i uśmiechając się szeroko, jakby był to naprawdę ładny dzień, a oni wszyscy byli dobrą paczką znajomych. -Nie wiecie, że nie tak powinno podrywać się dziewczyny?-Uniósł lekko brwi, na które nachodziła zbyt długa grzywka. Jeżeli go kojarzyli, wiedzieli, że były dwie możliwości... Zignorować go i odejść jak najszybciej, choć wtedy byłby chyba bardziej poirytowany, niż gdyby zostali i oddali mu za to bezczelne wparowanie. Jednak coś w jego posturze oraz spojrzeniu mówiło, jak bardzo lekceważył ich możliwości... To chyba najlepszy powód, aby mu przywalić, prawda? -Poza tym, widzieliście gdzieś kota? Spieprzył mi jebany...-Warknął pod nosem i kolejny raz na jego wargach pojawił się, tym razem bardziej arogancki o ile to w ogóle możliwe, uśmiech.
Teoretycznie była na ostatnim roku szkoły, a w praktyce miała przed sobą jeszcze studia, żywiąc nadzieję, że coś się zmieni. Ona się zmieni, bo przecież nawet nieśmiałość czy niezdarność powinna mieć swoje granice, a Florze wydawało się, że u niej po prostu nie istnieją. Niezauważalnie przesunęła paznokciami po bruku, starając się ignorować, nie słuchać zaczepek starszego chłopaka. To był jej sposób na przetrwanie, wszystko znosiła dzielnie i wydawać się mogło, że przykre słowa po Martellównie spływają. Lazurowe ślepia wpatrywały się gdzieś w punkt przed sobą, a kosmyk brązowych włosów, który uciekł jej z kitki, łaskotał policzek. Starała się szukać optymizmu, zachęcać samą siebie do działania — bo gdyby uwierzyła w te wszystkie brednie na swój temat, płakała po każdym seksistowskim tekście lub popchnięciu na korytarzu, dawno musiałaby rzucić się z wieży. Przymknęła więc oczy, licząc do trzech i ze świstem wypuszczając strumień ciepłego powietrza spomiędzy warg. Echo kroków gasło, zagłuszały je porywy wiatru i szelest młodych liści. Puchonka przetarła ręką o materiał miękkiej bluzy, a następnie niczym wyrwana z transu, rozpoczęła poszukiwania kopniętego podręcznika. To, że tak potraktowali książkę, zirytowało ją bardziej, niż fakt, że ona skończyła z obtartą dłonią. Sunęła wzrokiem po podłożu, napotykając ostatecznie spojrzeniem nie tylko tomik prawiący o uzdrawianiu, ale też męskie buty. Zaskoczona przesunęła wzrokiem w górę, dostrzegając w ich właścicielu Lennoxa Zakrzewskiego — zwiastun kłopotów, najczęstszego gościa skrzydła szpitalnego. Zamarła, czując ogarniającą ją panikę. Nie sądziła, że w ogóle pamiętał o jej istnieniu, ale wyraz jego oczu nie wróżył nic dobrego. Gdy tylko podszedł, a brwi mu drgnęły, akcentując ukryte w słowach przesłanie, zbladła jeszcze mocniej, zastanawiając się, co właściwie ma zrobić. Nie potrafiła stwierdzić, co planował. Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać. Obróciła głowę przez ramię na grupkę uczniów, która zaprzestała wędrówki do potężnych drzwi, patrząc na ślizgona z niezadowoleniem i irytacją na buziach. Przecież go zabiją! Brunetka wstała dość zgrabnie, aczkolwiek nazbyt szybko — czując wirowanie w głowie, które zmusiło ją do zamknięcia powiek i złapania oddechu. Popychana strachem oraz odpowiedzialnością, podeszła do Zakrzewskiego, łapiąc go za przedramię lewej dłoni, zaciskając na nim palce. Jej olbrzymie, otoczone wachlarzem czarnych rzęs ślepia wbiły się w niego z błagalnym, uspokajającym spojrzeniem. Kręciła przecząco głową, czując gula w gardle. Przerażał ją, ale nie mogła pozwolić, żeby jemu czy pozostałym stało się coś złego. - N.Nie. Nie było tu żadnego kota... - wydusiła w końcu cicho, zagryzając na chwilę dolną wargę. Całkiem zapomniała o leżącej na ziemi książce czy przewieszonej przez ramię torbie. Ruchem głowy odgarnęła włosy na plecy, cofając się pół kroku i starając się go pociągnąć za sobą. Lepiej, żeby wyżył się na niej niż na nich. Znów byłby poobijany, a do tego pewnie dostałby potężny szlaban. Nie było warto. - Właśnie!Mogę pomóc Ci go poszukać, wiesz? Zaproponowała nieco głośniej jakby odważniej. Wiedziała, że zaraz obdarzy ja spojrzeniem umiejącym ugasić płomień, przepełnionym chęcią mordu. Szukała wyjścia, pokojowego rozwiązania. Czuła, jak policzki się jej rumienią, a serce mocniej wali w piersi, jednak wciąż nie puszczała Lennoxowego ramienia, jakby wierzyła, że ktoś tak mały i nieistotny będzie umieć go powstrzymać. Wtedy też doznała olśnienia. Wolną dłonią, dość szybko i gwałtownie sięgnęła do bocznej kieszeni torby, wyciągając z niej zawiniętego w pergaminowy papier pasztecika z dynią, którego wzięła sobie z kuchni w ramach przekąski do nauki, aby mogła wytrzymać bez obiadu aż do kolacji. Oprócz tego został jej ostatni cukierek z musem truskawkowym. Czy to ją uratuje przed zagładą? Przysmak ledwo mieścił się na wysuniętej w jego stronę dłoni, a chociaż nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy, znów się odezwała. - Masz ochotę? Dostaniesz energii na szukanie kota.. Jeszcze ciepły..
Najwidoczniej taka była, co w tym złego? Czy tak bardzo przeszkadzał jej fakt, że nie potrafiła obronić własnego tyłka? Wybierała bierność, bo tak było lepiej? Człowiek nie angażuje się wtedy w żadne spory, nie jest narażony na krzywdę fizyczną... To co, lepiej znosić posłusznie wszystkie obelgi? Ataki, który nawet przechodzi do rękoczynu? Żenujące. Można znosić to wszystko, jednak z dumnie uniesioną głową i poczuciem, że nic nie mogą ci zrobić. A tak, daje im piękną i pełną władzę nad własnym życiem. Ci kolesie mogli zrobić o wiele więcej i zrobią. Kiedyś. Nie jutro. Nie za miesiąc. A może nawet następną ofiarą nie będzie sama Flora. Fakt niszczenia książek również mocno go zirytował, a fakt, że nie spotkasz go z książką na szkolnym korytarzu, nie znaczy, że w swojej samotni nie zagłębia się w szkolne lektury lub powieści mugolskich autorów. Niemal czuł gulę, która mu rośnie w gardle, tę, która powstrzymuje ryk wydobywający się z jego trzewi. To mogła być osoba, którą znał, lub ktoś, kogo widział pierwszy raz. I zapewne byłaby to większość szkolnej populacji, nie zwracał w końcu uwagi na ludzi wokół. Był egoistą, kimś, kto interesował się czubkiem własnego nosa, do tego dochodziła ta ignorancja... Hm. I tak, był zwiastunem kłopotów. To mówiła cała jego postura oraz błysk w oczach, a lekceważący uśmiech na wargach miał jedynie rozjuszyć te osobniki. To będzie dziennie proste, Floro, patrz. Niemal to samo mówiło to krótkie spojrzenie, które rzucił na jej postać, wciąż klęczącą gdzieś u jego stóp. Dopiero kiedy wstała i chwyciła go mocno za przedramię, przyjrzał się jej postaci. Skrzywił się nieznacznie, nawet już nie na sam dotyk, którym go raczyła, a tym intensywnie w niego wpatrzonym spojrzeniem. Tak bardzo mu przypominała Olivie, że aż miał ochotę na wymioty. I nie żartował w tym momencie... Mogła więc uznać, że ta reakcja była odpowiedzią na jej bliskość. Kiedy ruszyła w przeciwnym kierunku niż zbliżający się do nich kolesie, schylił się po książkę, którą zaraz po wyrwaniu ręki z jej uścisku, wręczył do jej własnych rąk. Wciąż próbowała go przekonać? Czego się spodziewała, że tak łatwo uda jej się go odciągnąć? Nie widziała, jak przez jego żyły płynie przyspieszona krew? Jak oczy świeciły się z podniecenia, bo doskonale wiedział, co zaraz może zajść? -Mam swoje własne zapasy.-Podniósł do góry własną torbę, jednak kącik jego warg drgnął, jakby tą propozycją go rozbawiła. Choć czy na pewno? Tak łatwo go rozszyfrowała? Co takiego mogła o nim wiedzieć? Powinna szybko stąd uciekać, skoro tak bardzo nie chciała widzieć widoku rozlewu krwi. Odwrócił się i bezczelnie przyjrzał się każdemu z osobna. -Panowie, chyba nie chcecie wkurwiać bardziej Prefekta jednego z domów, prawda? Salazar mi świadkiem, że mam pamięć do tak paskudnych gęb.-Oparł dłonie na biodrach i przekrzywił lekko głowę w bok. Chyba pierwszy raz czerpał taką radość z faktu, że przydzielili mu tę odznakę.-Zrobimy to po dobroci, podacie mi imiona, a nikt nie dowie się, że zaczepialiście mniejszych i słabszych od siebie. Mogę oszczędzić wam trochę wstydu...-Zaczął spokojnie.-Lub zrobimy to po mojemu. Oberwiecie po punktach i rodzone matki was nie poznają, choć uważam, że będą mi wdzięczne.-Uśmiechnął się szeroko, unikając przy okazji ciosu, który wymierzony był w jego twarz. To było niemal do przewidzenia, tak? Tak samo, jak jego jednoczesny kopniak kolanem w brzuch, który wymierzył pierwszemu odważnemu. Zakrzewski, który gada za dużo, to bardzo zły znak.
To była raczej kwestia przyzwyczajenia, Flora nie potrafiła się kłócić czy dyskutować. Nie widziała sensu w przeciąganiu konfliktu, wzbudzał tylko agresje i potem stwarzał same problemy. Była wyjątkowo pokojową dziewczyną. Po minie Lennoxa wiedziała, jak odbiera jej zachowanie — całe spojrzenie chłopaka pełne było politowania. Nie miała mu za złe, ją czasem też denerwowała jej własna postawa czy słowa, jednak w ogólnym rozrachunku wychodziło to korzystniej niż się kłócić czy bić. Nie było to w ogóle w stylu Zakrzewskiego i tylko uwydatniało różnicę pomiędzy nimi, widoczną prawie na każdej płaszczyźnie. Gdyby na głos wypowiedział swoje myśli, pewnie miałaby olbrzymie wyrzuty sumienia — nie chodziłoby o nią samą, a o inną dziewczynę, którą mogliby skrzywdzić. Martellówna wrzuciłaby sobie do głowy, że to wszystko przez nią. Nie wątpiła w jego inteligencję, chociaż do głowy by jej nie przyszedł obraz ślizgona z podręcznikiem czy książką, ale mało go znała. Tyle, co nic. Było jednak w nim coś intrygującego, do czego odkrycia pchała ją intuicja, nie zważając na to, jak niebezpieczne mogło to być. Sposób jego zachowania wzbudzał strach, paraliżował ją — nie wiedziała, co miała mówić na postawę, którą obecnie prezentował. Czemu skojarzył się jej z więźniem z Azkabanu? Nieobliczonym maniakiem, który jednak poza szaleństwem w ślepiach miał ukryte coś jeszcze. Flora była altruistką z natury, nie porzucała ludzi i pomogłaby każdemu, gdyby tylko była w stanie. Wiedziała, że on też tej pomocy potrzebował, tylko jeszcze do tego nie dojrzał. Zacisnęła mocniej palce na jego dłoni, ignorując obrzydzenie na jego twarzy i niechęć, którą posłał w jej kierunku. Uparcie wpatrywała się w niego tymi swoimi wielkimi, okalanymi wachlarzem rzęs oczyma. Od słońca piegi na nosie stały się bardziej widoczne, a luźny kosmyk, który uciekł jej z kucyka, spłynął na twarz. Nie mogła odpuścić, nawet jeśli była tylko małym karaluszkiem, którego chciał zgnieść. Nie mogła pozwolić, żeby zrobił komuś krzywdę. Dość brutalnie wyrwał się z jej uścisku, pewnie słabego i wątłego, chociaż wkładała w niego tyle siły. Gdy brutalnie wciskał podręcznik do jej rąk, przymknęła powieki nieco wystraszona, przytulając książkę do piersi. Dlaczego był taki gwałtowny i nieprzewidywalny? Nie potrafiła w żaden sposób odkryć jego kolejnego kroku, najmniejszej myśli — bo nawet jeśli oczy były zwierciadłem duszy, jego nie zdradzały za wiele. Westchnęła cicho, odwracając od niego wzrok. Gotował się do działania, co wcale się jej nie podobało. - Podzielę się swoimi..- szepnęła, cofając dłoń z pasztecikiem. Coś się zmieniło, atmosfera stała się gorsza i bardziej napięta. Przecież z cukierkami w skrzydle się udało, dlaczego teraz nie? Był tak chaotyczny, że ledwo za nim nadążała. Gdy się odwrócił, stanęła za nim, robiąc krok w tył. Powinna uciekać, odwrócić się i pójść — zostawić go z innymi, skoro chciał się bić, ale nie potrafiła. Nie powinien wykorzystywać odznaki, to było złe — a jednocześnie sprawiło, że została i wlepiała wzrok w jego plecy, nieco zła i całkiem zaskoczona postępowaniem chłopaka. Dla niej to było niewyobrażalne. Jakim cudem takie tornado dawało radę w szkole? - Daj spokój, proszę...Lennox, nie warto. Wypowiedziała jego imię miękko i łagodnie, nieco ze strachem — wciąż jednak z przemawiającą przez głos wiarą w to, że będzie umieć odpuścić. Jego szczęście wzbudzało w puchonce wątpliwości, podobnie jak oparte na biodrach dłonie. Była naiwna, wierząc, że da sobie spokój — pielęgniarka jej trochę o nim opowiadała, mogła jej słuchać. Już miała dalej gadać, gdy dostrzegła lecącą w jego stronę pięść, na co zacisnęła powieki i wydała z siebie bezgłośnie westchnięcie, zamierając w miejscu. Wszystko to, czego chciała uniknąć. Do uszu docierały jednak dźwięki ciosów, których nie chciała i nie potrafiła ignorować. Rzuciła książkę, wystrzeliwując do przodu — a była mała, zwinna i szybka, stając przed Zakrzewskim, gdy tylko jego noga wróciła na ziemie. Rozłożyła ręce, patrząc na niego z dołu i osłaniając ucznia, który skończył na bruku — trzymając się za brzuch. Nawet jeśli to on ją wcześniej tak potraktował, nie mogła patrzeć, jak dzieje się mu krzywda. - Przestań, są od Ciebie słabsi! Bądź mądrzejszy, nie wykorzystuj odznaki.. Proszę Cię, odpuść. Nie warto, naprawdę.. - mówiła cicho, jednak na tyle wyraźnie i dosadnie, aby dobiegło to jego uszu. Patrzyła mu w oczy, chociaż po ciele przebiegała jej gęsia skórka, a serce waliło w piersi niczym mugolski młot pneumatyczny, który kiedyś widziała. Jakby chciało uciec, wyskoczyć. Miała wrażenie, że świat się zamknął, a w powstałej bańce była tylko ona i on. Zupełnie jak woda i ogień. Błękitne ślepia karzełka były jednak niezwykle uparte, musiałby ją chyba przestawić, żeby się ruszyła — bo w innym wypadku się do niego przyklei i go nie puści ani kroku dalej.
Nie jest to przeciąganie konfliktu, po prostu zakończyłaby go ostatecznie. Nie musiałaby się obracać przez ramię, patrząc czy przypadkiem nikt nie czai się za rogiem. Nie wmówi mu, że nie żyła w strachu... Nie miała ściśniętych mięśni ramion, bo czuła się bezpiecznie w murach tego zamku. Jeżeli raz pokazała swoją słabość, ci ludzie to tylko wykorzystają. Tutaj, w szkole, czy później, w dorosłym życiu, gdzie nie będzie nikogo, kto przejąłby się jej losem. Powinna walczyć... Tutaj. Teraz. Bo nikt za nią tego nie zrobi. Wróć... A co teraz robisz, Zakrzewski? Niemal czuł, jak odwraca się do swojego irytującego głosiku w głowie, przysuwa się do niego i staje z nim twarzą w twarz... Zajebiście się bawię, kolego. Szeroki uśmiech, który był zarezerwowany dla tego małego skurwiela, był widoczny na bladej twarzy chłopaka. Nikt go sobie tak nie wyobrażał. Jednak był to nawyk jeszcze z dzieciństwa, gdzie siadał w ogrodzie jedynego domu, który mógł tak nazywać i czytał... Lubił to robić. Lubił zatracać się w czymś tak mocno, że żadna inna rzeczywistość dla niego nie istniała. Kiedyś było wiele rzeczy, które w swojej prostocie sprawiały mu wiele przyjemności. Bo wiedziała to kurwa najlepiej! Nie był pieprzonym szczeniakiem, który potrzebował ratunku. Był człowiekiem, który nienawidził, kiedy ktoś wpierdalał się w jego interesy. To, że chciał komuś przywalić, nie świadczyło o tym, że potrzebował ratunku... Może był pieprzonym psycholem, którego celem faktycznie jest wylądowanie w Azkabanie? Nie wiedziała, że jak ktoś czegoś nie chciał, to nie narzuca się własnych ambicji na innych? To nie był altruizm. Udawał, że nie czuł na sobie jej uważnego spojrzenia. Co w przypadku kiedy adrenalina buzowała w jego żyłach, wcale nie było takie trudne. Najlepiej by było, gdyby stąd poszła, nie powinna być świadkiem. Nie dlatego, że potrzebował kogoś, kto ewentualnie poprałby jego wersję... Nie była również zbyt delikatna. Zwyczajnie nie chciał, aby mu przeszkadzała. Wiedział, że gdyby mogła, stanęłaby między nim a resztą podczas ataku... Miał ochotę krzyknąć, że miał gdzieś te paszteciki, chociaż jego wewnętrzne ja zapewne krzyczy teraz na niego, że nigdy nie jest ich za dużo i powinien je przyjąć jak grzeczny chłopiec. Nie było na to czasu, a to, że znalazła się za jego plecami, w jakiś sposób go uspokoiło. Nie znajdowała się na linii ataku, nie musiał więc przejmować się tym, czy oberwie podczas tego chaosu, który miał się rozpętać. I nie, nie było to wykorzystywanie odznaki. Jedynie zaznaczył przegraną pozycję przeciwników, dając szansę, aby przemyśleli swoje zachowanie i zwyczajnie się wycofali. Nie posłuchali głosu rozsądku, o ile jakikolwiek mieli. Problem z Lennoxem był taki, że czuł zbyt wiele. Codziennie rano, kiedy otwierał oczy, czuł jak, uderzają w niego wszystkie te emocje, z którymi kiedyś sobie nie poradził. Nawet to, co dzieje się z jego współlokatorami. Znał ich nie dlatego, że byli bliskimi znajomymi.... Ślizgon odczytywał to, co mieli wypisywane na twarzach. Zawsze tak było. Zawsze był dzieciakiem, który czuje za dużo, a choć kiedyś łatwiej było dać upust temu kłębowisku gówna, tak teraz, jedynym wyjściem było wyrzucenie z siebie tego wszystkiego za pomocą bólu. I pięści. Niemal odwrócił głowę, słysząc swoje imię w ustach obcej sobie osobie. Zdążył jedynie złapać kawałek jej spojrzenia, które trafiło w niego jak szpila. Wspomnienia, za którymi kryło się uczucie... Co chyba jedynie mocniej go podkurwiło, bo nie powinien przerywać, nie powinien odwracać uwagi od prawdziwego przeciwnika. Jedno szybsze uniesienie klatki piersiowej i nagle przed jego oczami wyrosła niewielka postać, która zwyczajnie stała na przeszkodzie. Nie jemu. A kolejnemu chłopakowi, który rzucił się na nich, nie zważając na to, że stała tam dziewczyna. Myślała, że zatrzyma tym to, co się wokół działo? Doskonale wiedział, na jaki typ człowieka trafi. Nie przestanie, dopóki nie otrzyma nauczki. Jego szeroko otwarte, płonące oczy, zwróciły się w kierunku chłopaka, który biegł na nic spodziewającą się Florę. Tak, pamiętał jej imię. I tak obudził się w nim instynkt, który próbował w sobie pogrzebać dawno temu. Kiedy odepchnął ją na bok, jedna dłoń trzymała jej ramię, aby nie straciła równowagi jak tamten koleś. Kiedy poczuł ból w okolicach szczęki, przez moment wszystko jakby się zatrzymało, a huk w jego głowie rozchodził się powoli i boleśnie po reszcie ciała. Może coś do niego mówili, może nie, a może był to krzyk w jego głowie, który tylko on mógł słyszeć. Z wrażenia zrobił krok do tyłu, wciąż trzymając dziewczynę, mocniej niżeli była potrzeba. Kiedy się otrząsnął, puścił ją i rzucił się na chłopaka, dwoma rękoma mocno chwytając poły koszulki chłopaka. Czuł krew w ustach.-Spierdalaj. Inaczej nie ręczę za siebie! A uwierz, mam wielką ochotę rozpierdolić Ci twarzyczkę.-Odepchnął go mocno, szczerząc się czerwonymi zębami. Odwrócił się, wciąż nie do końca bezpieczny dla otoczenia i podszedł do dziewczyny. Przez sekundę mierzył ją spojrzeniem, aby po chwili chwycić jej dłoń i ruszyć w kierunku wyjścia z dziedzińca. Nie obejrzał się za siebie, jednak wiedział, że za nimi nie ruszyli. Co się stało?
To było nieprawdopodobne uczucie. Pojawiło się znikąd, zawładnęło całym jej jestestwem, jednocześnie odcinając wszelkie tryby w mózgu. Miała wrażenie, że stoi obok siebie i patrzy z niedowierzaniem na to, co się działo. Zupełnie jakby oglądała cały ten chaos w zwolnionym tempie, sparaliżowana i pozbawiona jakiejkolwiek szansy na reakcję. Była altruistką i potrafiła poświęcić siebie dla innych, jednak w tym przypadku nie miało to żadnego sensu, dzikie spojrzenie Zakrzewskiego bardziej przypominało zwierzęce niż ludzkie. Ona sama pewnie pobladła, a przerażone ślepia jedynie przesuwały się z miejsca na miejsce, jakby szukała rozwiązania. Nie wiedziała, co miała zrobić. Z jednej strony była na niego tak strasznie wściekła, że się wtrącił i do tego sprowokował bójkę, a z drugiej pojawiło się w niej uczucie dziwnej ulgi, wyciszenia. I naprawdę nienawidziła siebie za to, że akurat takie emocje w niej wywołał. Bo co niby zmieni to, że komuś stanie się krzywda? Mogła jeszcze wytrzymać.. Mogła, ale czy chciała? Dlaczego przypadkowo spotkany łobuz, postrach korytarzy, a na dodatek prefekt mający tendencję do wykorzystywania swojej pozycji sprawiał, że miała problem ze sprawiedliwą oceną? Mogło to być spowodowane jego wolą walki, chęcią trzymania swojego w pięści — tą brutalną i gwałtowną aurą, nieprzewidywalnym sposobem bycia, tak innym od niej. Przechodziły ją dreszcze. Bała się. Nie o to, że jej coś się stanie, a o to, że albo on sobie z czwórką przeciwników nie poradzi, albo ich będą zbierać i składać w skrzydle szpitalnym, a gdy przyjdzie co do czego i zapytają Florę, co się właściwie stało, będzie musiała powiedzieć prawdę. Drobne stworzenie stojące za Lennoxem nie potrafiło kłamać, nawet jeśli fakty były bolesne i niewygodne. Patrzyła na jego plecy — jednocześnie z podziwem, jak i przerażeniem. Chciała coś powiedzieć, wyciągnąć dłoń i go złapać za plecy, powstrzymać, a jednak wciąż nie mogła się ruszyć. Skąd miał w sobie tyle siły? Zamiast słów z zaciśniętego gardła uciekło jej tylko westchnięcie. Nagłe szarpnięcie sprawiło, że zacisnęła powieki i pisnęła cicho, dając się przesunąć niczym lalka z miejsca na miejsce, nie mając pojęcia nawet, że uniknęła w ten sposób uderzenia. Skupiła się raczej na tym, jak ciepłe i silne były palce chłopaka, które wbijały się w jej ramię. Parzyły, przypominały rozgrzany węgiel na jej chłodne skórze — najdziwniejsze było jednak to, że uspokoiły paraliżujący dreszcz przerażenia, pomogły jej otworzyć oczy. Jakby dał jej trochę odwagi. Zadarła głowę, wlepiając w niego spojrzenie błękitnych oczu. Był w szale, amoku. Mimowolnie przesunęła wzrokiem na bladą buzię jego ofiary — chyba zdał sobie sprawę, że nie ma szans i walka jest bezcelowa. Pokryte krwią zęby i zbierająca się czerwona struga w kącikach ust ślizgona, które miała teraz okazję dostrzec, sprawiły, że oczy zaszkliły się jej łzami. To wszystko przez nią? Posłała mu krótkie spojrzenie, spuszczając wzrok i pozwalając, aby luźne kosmyki włosów opadły jej na buzię. Co miała mu powiedzieć? Myślała, że zacznie wywody lub krzyki, że powie jej coś paskudnego i każe sobie pójść razem z pasztecikami, które ostatecznie leżały gdzieś zapomniane na bruku. Czując uścisk na dłoni, poczuła palący rumieniec na poliku i mimowolnie zacisnęła palce na jego ręku, chcąc jak najszybciej stąd uciec. Nawet jeśli był straszny, to on nigdy nie zrobił jej krzywdy i nie powiedział niczego, co przypominałoby słowa klnących gdzieś za ich plecami uczniów. Dała się grzecznie pociągnąć, drugą dłoń opuszczając luźno wzdłuż ciała i zaciskając palce na materiale bluzy. Patrzyła mu znów na plecy, czując się malutką i bezwartościową osobą. Z pewnością wiele mógł z jej oczu wyczytać, podobnie jak z nerwowego drżenia dłoni, którą trzymał. Zwilżyła spierzchnięte wargi, zaciskając je i następnie przełknęła głośniej ślinę, wyobrażając sobie spływającą mu po kącikach ust krew. Było jej właściwie obojętne, dokąd pójdą — byle jak najdalej stąd. Dodatkowo czuła się w jakiś sposób odpowiedzialna, chciała mu pomóc z obrażeniami, nawet jak bił się z tak głupiego powodu i był zwykłym łobuzem. Nie z litości, współczucia czy innych rzeczy, o które z pewnością ją podejrzewał. Dlaczego tak ufnie za nim szła? Zmarszczyła nos i drgnęły jej brwi. Nie przerwała jednak panującej pomiędzy nimi ciszy, przyśpieszając kroku, aby za nim nadążyć.
Nie chodziło o obronę uciśnionych, czy niemogących stanąć we własnej obronie. Było coś ekscytującego w tym, że nie wiedział, jak skończy się ta bójka. W końcu było ich więcej, a czasem chwila nieuwagi może przesądzić o wyniku walki. Doskonale o tym wiedział, w końcu ile razy myślał, że jego przeciwnik to jedynie jedna osoba? Jego mięśnie zastygały już od dobrych miesięcy, a nawet trening na miotłach nie sprawi, że poruszy ciałem tak, jak tego potrzebowało. Znał siebie zbyt dobrze, aby nie wiedzieć, czego naprawdę potrzebował. Wyprowadzka, święta, powrót na dawne śmieci... I nieszczęsne zakłócenie spokoju Lennox'a, który tylko w chaosie potrafił się odnaleźć. Zmienił swoje życie, najwidoczniej bezcelowo... A teraz? Czuł, że robi coś, do czego już dawno powinno dojść. Dlatego można było usłyszeć chichot, wychodzący z czeluści jego zgniłej duszy. Powinna uciekać, bo stała po tej stronie barykady, która stanowiła jeszcze większe niebezpieczeństwo od tamtych czterech typków. Czuł jej przyspieszony puls, jakby żyły na rękach zdradziły ją bardziej niż ciężki oddech, który czuł za swoimi plecami. Kiedy znaleźli się przy wyjściu z dziecińca, nie ruszył dalej, a stanął za ścianą. Do tej pory nasłuchiwał kroków, które mogły za nimi ruszyć. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Odeszli w innym kierunku, a choć perspektywa uniknięcia bójki wcale mu nie odpowiadała, to dopiero teraz z jego piersi uleciało całe powietrze. Kiedy zorientował się, że wciąż mocno ściska drobną dłoń, puścił ją, jednak nie po to, aby odskoczyć jak oparzony, a raczej przenieść je na jej policzki. Dłonie naznaczone bliznami, o startym naskórku ujęły jej okrągłą buzię. Poruszał nią, szukając jakichkolwiek obrażeń na twarzy. Jego wzrok przesunął się wzdłuż jej ciała, jakby wciąż doszukiwały się ran. Dopiero po kilku sekundach uniósł dłonie, jakby w geście obronnym, sugerującym, że nie miał niecnych zamiarów. Odsunął się o krok i jedną pięścią oparł się o ścianę. Dopiero teraz mogła dostrzec złość, która wyciekała z niego jak ta nieszczęsna krew z ust. Otarł ją rękawem bluzy i wyprostował się, choć wcześniej zginał się, jakby mocno oberwał. -Popierdoliło Cię?! Skąd ten cholerny pomysł z wychylaniem się do przodu? Wjechałby w Ciebie jak buldożer i nie byłoby co zbierać!-Ryknął, bo raczej inaczej nie dało się tego nazwać. Była niewielkich rozmiarów, już wcześniej nie mieli problemu, aby wylądowała na czterech literach... A było to zaledwie muśnięcie ramienia... Gdzie ona miała rozum?! Czy ktoś, kto zajmuje się innym uczuciami w skrzydle szpitalnym, nie powinien posiadać jakieś wiedzy? Odrobiny inteligencji? Jeszcze raz mocno uderzył pięścią w ścianę, próbując wyrzucić z siebie całą nagromadzoną irytację. Na siebie chyba przede wszystkim. Bo to, że nie grzeszyła inteligencją w zaistniałej sytuacji to jedno... ON nie powinien się wpieprzać, a jednak to zrobił. Naraził ją na obrażenia, chociaż ta sprawa nawet go nie dotyczyła. To ON się wpieprzył. To ON podjudzał tych debili... I nie. Nie wykorzystywał swojej odznaki, nieważne jak bardzo chciałaby w to wierzyć. Zwyczajnie nie mógł znieść myśli, że ponownie to zrobił. Walczył sam, w swojej sprawie. Czemu więc wkroczył? Czy serio chodziło o samozadowolenie? Spełnienie jakiś chorych fantazji o docieraniu do własnych granic?
Jak to możliwe, że poza światełkiem dobra wewnątrz Lennoxa, potrafiła dostrzec w nim jeszcze coś fascynującego? Wierzyła w to, że cały ten wachlarz emocji wywołuje kontrast — każde z nich miało inny kolor, reprezentowało sobą inne wartości oraz aurę. Dlaczego los umożliwił im kolejne spotkanie, chociaż żaden zdrowy na umyśle człowiek nie wiązałby ścieżki puchonki i ślizgona? Na tyle, ile nie potrafiła go jeszcze zrozumieć i go nie znała, na tyle zdążyła mu już pewnych rzeczy zazdrości — oczywiście miało to wydźwięk pozytywny, przepełniony bardziej podziwem. W jakiś sposób wiedziała, że ona nigdy nie osiągnie takiej wolności, którą miał on. Nie potrafiłaby też walczyć o swoje niczym tygrys, zwłaszcza kosztem uszkodzeń fizycznych drugiego człowieka. Wygląd w walce niczym w tańcu i nawet jeśli cały ten spektakl był niebezpieczny, to kryło się w nim coś niezwykle ujmującego i pięknego, momentami zakrawającego na szlachetność. Nigdy w życiu nie powiedziałaby mu jednak tego na głos, mając przed oczyma jego reakcję, a zwłaszcza wyraz twarzy. Wzrok z pleców Zakrzewskiego przesunęła na jego dłoń — gorącą, pokrytą licznymi śladami zamierzchłych aktów przemocy, znacznie większą od jej własnej. Nie trzymał jej jednak brutalnie i mocno, tak jak chwilę wcześniej robił to za ramię, na którym z pewnością widniały ślady jego palców. Była w tym jakaś łagodność. Uciekła myślami gdzieś do innego świata, ignorując krajobraz dookoła. Cała ta sytuacja była dla Flory tak surrealistyczna, że miała wrażenie, że nie docierał do niej przebieg wydarzeń. Nagle się zatrzymał — sprawiając, że nieco uniosła głowę i zawiesiła wzrok na jego twarzy, korzystając z tego, że stanął do niej przodem. W końcu mogła na niego spojrzeć — był obity, była w stanie dostrzec krople krwi. Wcale się jej to nie podobało. Korzystając z okazji, że puścił jej dłoń — chciała dotknąć jego policzka, jednak dłonie chłopaka momentalnie znalazły się na jej twarzy, wywołując na niej akt zaskoczenia. Mimowolnie spojrzała mu w oczy, czując, jak się rumieni. Wywołał dreszcz na drobnym ciele, sprawiając, że paznokcie z taką siłą wbiły się w materiał ubrania, że chyba zostawiły tam dziury. Czy on się o nią troszczył? Przejął się losem marnej, ledwo znanej sobie puchonki? Był jak niespodziewana ulewa lub jak słońce, którego nikt się w porze deszczowej nie spodziewał, doprowadzając biedną Florę do bezdechu. Dopiero gdy cofnął ręce, robiąc poddańczy gest, cofnęła się o krok i odwróciła wzrok, przypominając sobie o tej ważnej czynności, jaką było oddychanie. Sama nie wiedziała, czy jest bardziej na niego wściekła, czy może powinna się cieszyć, bo takie drobne gesty wskazywały, że miał w sobie więcej z przyzwoitego człowieka, niż sam podejrzewał. Kolejne spojrzenie na jego lico sprawiło, że drgnęła i zagryzła wargę. Zaciśnięta pięść przyparta do muru dobitniej uświadomiła ją o tym, co nadciągało. A ona bardzo źle radziła sobie z krzykiem, wyzwiskami czy gwałtownym machaniem zaciśniętą ręką w jej kierunku — do popchnięć była przyzwyczajona. Zamarła więc, wytrzeszczając na niego oczy, niczym mała rybka, otwierając i zamykając buzie. Im mocniej krzyczał, tym bardziej zaczynała drżeć, tracąc nad tym kontrolę. Czuła, jak oczy nachodzą jej łzami i brakuje jej odwagi, aby powiedzieć cokolwiek na swoją obronę. Naprawdę nie rozumiał, dlaczego tak zrobiła? Jednocześnie nie potrafiła uciec od jego oczu, które z taką złością się w nią wpatrywały. Pokręciła jedynie głową, a gdy uderzył pięścią w kamienną ścianę, zacisnęła powieki i przekręciła się tak, że sama o jej fragment się oparła. Zsunęła się w dół, czując, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa, a łzy spływają po bladych, pozbawionych już wcześniejszego rumieńca policzkach. Teraz to na pewno na niego nie spojrzy, chociaż miała wiele do powiedzenia. Przesunęła dłonią po oczach, chcąc pozbyć się słonych kropelek. - Jesteś.. Jesteś okropny Lennox. Najpierw na mnie krzyczysz i mi dokuczasz, a potem się wtrącasz tam, gdzie doskonale sobie radziłam wcześniej! Zrobiłeś sobie krzywdę przeze mnie, Ty skończony idioto. Kretynie. A jakby Cię zabili? Było ich czterech, czterech Ty głupku! Co ja bym wtedy zrobiła? - mówiła głośno, chociaż głos jej drżał i dało się usłyszeć chlipanie od płaczu. Był też tam cień pretensji. Wciąż zakrywała twarz dłońmi i włosami, uwalniając je chwilę wcześniej z uścisku gumki i pozwalając się im rozsypać po ramionach i plecach, kołysać delikatnie na wiosennych podmuchach wiatru. Była na niego zła, a jednocześnie miała wyrzuty sumienia i martwiła się o jego zdrowie. Dla niego pewnie takie chwile były codziennością. Napływ emocji, cała ta sytuacja, którą wciąż miała przed oczyma — zostały przypieczętowane jego wybuchem, uderzeniem. Może dlatego nie mogła się uspokoić, czując, że coraz mocniej brakuje jej oddechu. Teraz już obydwoma rękoma zasłoniła buzię, darując sobie kucanie i siadając z tyłkiem na bruku. Miała nadzieję, że sobie po prostu pójdzie, najlepiej do skrzydła szpitalnego.
Czemu wydać się mogło, jakby przedstawiała go jak bohatera? Nie był nim. Podziw? Nie. To odmienność, która ją fascynowała... Był nową osobowością, kompletnie inną od tego, co znała i rozumiała. Mógł wydać się barwnym osobnikiem, o skomplikowanej osobowości. I nic poza tym. Ludzie bardzo często interesowali się czymś, co jest dla nich nieznane, a kiedy już otrzymają to, czego chcą? Nie powinna więc długo zakrzątać sobie głowy tym, w jakiej sytuacji ją postawił i co takiego próbował tutaj osiągnąć. Jak zwykle, myślał przede wszystkim o sobie, o tym, że dawno nie rozprostowywał kości i jak uroczo będzie pobawić się jeszcze drobną chwilę. Nie o tym, żeby stanąć w obronie kogoś, kto nie mógł tego zrobić, bądź nie chciał. Myślał tylko o tym, żeby coś z tego ugrać. Nie było żadnej finezji w ciosach, które wymierzył jednemu z napastników, był brutalny i arogancki. Dobre sprostowanie ostatniej dekady jego życia. Musiał znaleźć się jak najdalej stąd, w jak najkrótszym czasie. Nie mógł przecież zostawić jej na dziedzińcu, na świeczniku, aby później zabrali się za jej skórę. Wierzył, że nie był aż tak przerażający, aby całkowicie ich odstraszyć. Dlatego zabranie jej ze sobą było najrozsądniejszych i zapewne jedynym rozwiązaniem... I choć mógłby sobie wmawiać, że uczynił to również z własnych, prywatnych powodów, nic co przychodziło mu do głowy, nie brzmiało odpowiednio. Zwyczajnie zostawienie jej tam samej, wydawało się nie w porządku. To nie było normalne. To, że bezceremonialnie ujął jej twarz i z zapałem obserwował zmiany na jej skórze. Naprawdę się martwił? Czy zwyczajnie później nie chciał zostać obarczonym winą? Te wielkie, błękitne oczy niemal boleśnie przypominały mu o tych, o których dawno zapomniał. O tych, które sam zamknął. Westchnął przeciągle... Musiał dać upust swojej irytacji, całej złości, która miała zostać spożytkowana w zupełnie inny sposób. Bo jeżeli nie w ten, to w który? Nie powinno wypuścić się zwierzęcia ze smyczy, a później uderzyć w niego elektrycznym prądem doczepionym do obroży. Nie ładnie. -Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Okropny?! Uratowałem Twój zasrany tyłek!-Warknął, ponownie uderzając pięścią w ścianę, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Ewentualnie mogło wywołać więcej łez, a Lennox bardzo tragicznie na nie reagował. Szczególnie na te, których źródła nie rozumiał... I zapewne nie zrozumie, bo kobieca logika i tok myślenia nie leżały w kwestii poznanych przez niego tajników. Prychnął, nie przyjmując do wiadomości jej słów. -Radziłaś sobie? Nawet sobie nie wyobrażasz, jak daleko mogli się posunąć! A Ty? Ze spokojem przyjmowałaś od nich ciosy!-Nie weźmie go na litość, czy na duże wypełnione łzami oczy... Co to, to nie! Nie mógł uwierzyć, jak spokojnie podeszła do ataku ze strony większych od siebie. Już nawet wycofanie się z pola ich widzenia było logiczniejszych rozwiązaniem... Nie znała tego typu? Jeżeli raz zobaczą, że mogą, nic nie stanie im na przeszkodzie, aby ten fakt wykorzystać. -Zabili? To Hogwart, a nie zapyziałe uliczki wioski czy Nokturna.-Oglądała za dużo filmów akcji... Nawet jeżeli było ich czterech, najwidoczniej nie byli zbyt dobrze zgrani. W końcu było tyle okazji, w których mogli bez problemu powalić go na ziemię i rozpocząć masakrowanie jego przecudnej twarzyczki. Uczepił się jednak ostatniej części jej wypowiedzi, jakby drażnienie jej utrzymywało go na stabilnym poziomie.-Co byś zrobiła? Mogłabyś zatańczyć nad moimi zwłokami. Mogłabyś zostawić mnie, aby ktoś ostatecznie mnie znalazł. Zanim skopaliby mnie na śmierć, mogłabyś kogoś wezwać... Jakie ma to znaczenie? Jestem dla Ciebie nikim.-Powiedział ostro, kucając przed dziewczyną i przyglądając się jej postaci. Emocje wypuszczanie w akcie agresji były najlepszych sposobem na pozbycie się ich nadmiaru. Powinna kiedyś spróbować, spróbować walnąć z całej siły w worek... W ścianę. W poduszkę... Gdyby tak zrobiła, zapewne w tym momencie przeszłaby z tym do porządku dziennego. Westchnął zirytowany i usiadł na dupie. Nie zostawił jej, nie dlatego, że potrzebowała towarzystwa. Wiedział doskonale, że był ostatnią osobę, od której potrzebowałaby jakiegokolwiek wsparcie. I dobrze. Nie taki był jego cel. -Już przestań ryczeć. Co ludzie powiedzą jak nas zobaczą?-Oh, nie miało to najmniejszego znaczenia. W końcu już i tak mówią o nim jak najgorzej.
Nie robiła z niego bohatera — tak całkiem, bo może jednak troszkę. Nie pamiętała sytuacji, aby ktoś się za nią wstawił i jej pomógł, nie wspominając już o brutalności jego metod. Intrygował ją sposób bycia ślizgona, tak dziki i odmienny od jej własnego. Trochę mu zazdrościła, przez myśl jej przeszło, że nawet powinna się trochę od niego nauczyć. Z drugiej jednak strony wtedy przestałaby być sobą, a droga nie wiodła w ten sposób. Przecież za wszelką cenę chciała pozostać sobą i działać we własnym tempie, spełniać swoje plany i marzenia na własny sposób, nawet jak wydawał się on zły i niedorzeczny dla innych. Nie wiedziała, po co i dlaczego ciągnie ją za sobą, to nie miało żadnego znaczenia. Wpatrywała się nieco pusto w jego plecy, zaciskając palce na jego dłoni i cały czas mając przed oczyma przemoc towarzyszącą wcześniejszej sytuacji. Przez nią. I już teraz wiedziała, że za nic nie będzie mogła sobie tego wybaczyć i zagłuszyć wyrzutów sumienia. Słuchała, co do niej mówił, jednak każde słowo przypominało jej echo oddalające się d jej głowy. Rozumiała, ale nie potrafiła zrozumieć sensu. Wpatrywała się w niego coraz bledsza, czując drżenie w ciele i jakiś strach pomimo delikatności, którą obdarował jej policzki, a o którą w ogóle by go nie posądzała. Utwierdzał ją tylko w przekonaniu, że intuicja się nie myliła. Uderzenie pięści w ścianę przypominało dzwon, zwiastujący jakąś katastrofę, którą w tym przypadku były spływające po policzkach łzy. Nawet nie wiedziała, kiedy oparła się o ścianę i osunęła w dół, mając wrażenie, że zaraz zemdleje. - Nie prosiłam Cię, żebyś mnie ratował i robił sobie przez to krzywdę. Radziłam sobie sama, gdy Cię nie znałam, a gdy znikniesz, to też będę musiała. Nie musiałeś bawić się w rycerza, pośmialiby się i odpuścili, a Tobie nic by się nie stało kretynie.- nawet jak starała się mówić dość głośno, ginęło to pod jego krzykiem i złością. Nawet nie wiedziała, czy jej słuchał. Była uparta jak osioł, żadnym argumentem by jej nie przekonał do swojej racji. Kolejny raz przetarła dłonią oczy, próbując przestać płakać. To jednak wcale nie wychodziło, była zbyt roztrzęsiona.- Nie wiesz, do jakich paskudztw są zdolni ludzie. Szepnęła na wzmiankę o miejscu ich pobytu, wzruszając przy tym ramionami. Nie miała pojęcia, że tyle łatwiej było jej z nim rozmawiać, gdy była w takim stanie, niż normalnie. Zapominała o wstydzie i nieśmiałości. A on jeszcze mówił do niej jak do dziecka, wymyślając jakieś scenariusze, że miałaby go niby zostawić umierającego na bruku! Puchonka aż wzdrygnęła się na samą myśl, opierając wygodniej plecy i głowę o zimną ścianę, siadając. Włosy w nieładzie spływały na bladą, nieco zaczerwienioną już pod oczami buzię, chroniąc ją przed wzrokiem Lennoxa. Nie lubiła, gdy ktoś patrzył, jak płacze. Milczała, chyba nawet trochę obrażona za sam pomysł tego, że osoba pomagająca w skrzydle szpitalnym i mająca aspirację na uzdrowiciela mogłaby się tak zachować. Dopiero głośne westchnięcie sprawiło, że zerknęła nieśmiało zza palców, dostrzegając ciemnowłosego chłopaka przed sobą. Dłonie jej opadły, lądując na kolanach, a błękitne ślepia lustrowały kawałek po kawałku jego buzię. Całkiem zapomniała o spływających po policzkach łzach, czując uścisk w żołądku na widok krwi w kącikach jego ust czy opuchlizny. Czuła się paskudnie, że to przez nią. Niewiele myśląc, uniosła się nieco i przysunęła, chowając dłoń w rękawie i unosząc go do jego twarzy, aby delikatnie pozbyć się krwi. Nie patrzyła mu w oczy, czując jakieś wewnętrzne zawstydzenie płaczem i wciąż czując ślad jego dłoni na policzkach. - Nie powinieneś był robić sobie przeze mnie krzywdy głupku.. Musisz bardziej o siebie dbać, bo jak sam nie będziesz tego robił, to nikt nie będzie.. I do tego tak brzydko przez Ciebie mówię. Jesteś okropny. Nie znam Cię, faktycznie, jesteś obcy... - mówiła cicho, nieco szybciej niż powinna, łapiąc głośniej oddech przez towarzyszące jej chlipanie. Nie dokończyła sentencji, bo zwyczajnie było jej głupio. Sam przecież wiedział, że jej pomógł pomimo braku jakiejkolwiek relacji pomiędzy nimi, nawet jak sama o to nie prosiła. Ruchem głowy zgarnęła włosy na plecy, karcąc się w duchu za brak podstawowych opatrunków czy maści przy sobie, dzięki którym mogłaby mu pomóc. Starała się robić to jak najdelikatniej, bojąc się, że będzie go bolało. W takich chwilach jak ta, gdy miała komuś pomóc, całkiem zapominała o charakterze osoby siedzącej przed nią. Był po prostu rannym człowiekiem, nie bestią.
Nie powinna mu zazdrościć, chociaż i ona w pewnym dawkowaniu jest dobra. We wszystkim trzeba znaleźć umiar, czego sam się nie trzymał, oczywiście. Idealnym przykładem była sytuacja na dziedzińcu, prawda? Choć fakt, że odszedł, nie zostawiając po sobie żadnych ofiar, mógł sugerować, że jednak znał granicę. I czuł się z tym fatalnie, w końcu dzień bez obrobienia komuś mordy, to dzień stracony. Pewnie szybciej wyśmiałby kogoś, kto przyznałby się otwarcie do tego, że czegokolwiek mu zazdrości, nawet jeżeli to satynowa koszula szyta na miarę. Najwidoczniej byli do siebie bardziej podobni, niż komukolwiek mogło się to wydawać. W końcu również dążył do rzeczy, które chciał osiągnąć na swój sposób. A to, że inni zrobiliby to inaczej, może lepiej, szybciej, efektywniej... To nieistotne. Liczyło się to, że wszystko, co robił, robił zgodnie ze sobą. Nie, nie, nie. Kompletnie źle to odebrała, w jego gestach nie było delikatności. Włożył w to całą swoją zaborczość i irytację... Nie powinna myśleć inaczej. Mdleje? Tylko kurwa nie to, jeszcze będzie musiał wynieść ją stąd, bo ktoś jeszcze postanowi zrobić sobie z niej worek treningowy, albo obiekt do rysowania wąsów lub narządów płciowych... Wróć. Powinien ją tu wtedy zostawić. Tak. -Rycerza?!-Uniósł wysoko brwi, jakby był w szoku, że czegoś tutaj nie zrozumiała... Najważniejszej kwestii jego wtrącenia się.-Zrobiłem to dla siebie, a nie po to, abyś zobaczyła, jak powinnaś sobie radzić z takimi ludźmi. Zrobili to raz, pozwoliłaś na to, więc zrobią to ponownie... A ja, zrobiłem to dla siebie.-Zaśmiał się, a raczej zachichotał, jakby powiedział coś iście zabawnego, jednak lekko zawstydzającego.-Widziałaś ich miny... A widziałaś ich strach? Czy czułaś pod dłońmi pulsującą krew tych degeneratów? -Podniósł niebezpiecznie pięść do góry i co jakiś czas zaciskał ją i rozluźniał, zaciskał, rozluźniał. Nieznacznie nachylił się nad nią, czując w nozdrzach jej zapach, i tym razem, nie odsuwając się... Jakby znalazł się we własnym transie, transie obrazów, wspomnień, wybujałej i krwawej wyobraźni. -Nie wiem? Ja jestem takim człowiekiem.-Warknął. Nie próbował nikogo do tego przekonać. Jednak coś zmieniło się w jego spojrzeniu, w sposobie, w którym się jej przyglądał.-Myślisz, że nie wykorzystałbym sytuacji? Nie wykorzystał Cię w jakiś paskudny sposób?-Chwycił jej przedramię, niemal czując stykające się ze sobą palce. Chciał, aby na niego spojrzała, aby sama zobaczyła, że nie był tym, za kogo go uważała. Za kogoś, kto naprawdę wiedział, do czego są zdolni ludzie... Bo to widział, doświadczył i przeżył. Z jakim skutkiem? Czyżby obiekt tych doświadczeń nie znajdował się tuż przed nią? Miał gdzieś to, co by zrobiła. To, że miała aspiracje na pomoc potrzebującym... Bla, bla, bla. Dowiadujemy się, na co nas tak naprawdę stać w momencie, w którym dochodzi do danej sytuacji. Sam sobie zasłużył na to, co go teraz spotkało. To on wyszedł naprzeciw napastnikom, sam im groził, sam wymierzył ciosy... Był na to przygotowany. CHCIAŁ TEGO! Nie rozumiała? Dopiero po chwili zauważył, że wyciera jego twarz, w końcu myślał, że wszystkiego się już pozbył. Owszem, był okropny, z tym najwidoczniej się zgadzali. Przytrzymał jej dłoń, odsuwając się na moment.-Nikt nie musi. Sam to robię, na własnych warunkach. Nie rozumiesz, że mi się to podoba? Chcę czuć smak krwi w ustach. Chciałem napierdalać się z tymi kolesiami, bo zwyczajnie to lubię.-Powiedział obojętnie, patrząc na nią. Nie odwracał wzroku, nie chował się za włosami, aby uniknąć kontaktu. Musiała wiedzieć, z kim w tym momencie przebywała. Czy to dlatego, aby szybciej się od niego odsunęła? Owszem.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Kiedy na uczcie zapanował chaos spowodowany pijanymi skrzatami, Elaine w tym czasie pomagała odprowadzić niepełnoletnich do dormitoriów. Sprawdzała osobiście czy wszyscy są na miejscu i nikt przypadkiem nie chce się przekraść. Wracając postanowiła się jeszcze przewietrzyć i zerknąć na dziedziniec, gdzie jest wiele miejsc do schowania się. Obowiązek traktowała poważnie, a i wiedziała, że Riley też zerka z drugiej strony Hogwartu i dba o porządek. Schodząc po schodach wyjrzała przez okno i dostrzegła na zewnątrz bardzo znajomą sylwetkę. Tak bardzo wytęsknioną, że pospieszyła się na schodach, trzymając się poręczy przeskoczyła ostatni schodek i pomknęła niczym na miotle Elijaha do wyjścia. - Gabriel! - zawołała z daleka, podbiegając w jego kierunku. Elaine nie potrafiła się normalnie przywitać, czyli podać dłoń czy chociażby delikatnie przytulić. Ona rzuciła mu się na szyję, traktując go ciężarem własnego ciała. Tak bardzo się za nim stęskniła! Wyściskała go bardzo mocno przylegając do niego ciałem i ciesząc się jak dziecko. Po paru chwilach przypomniała sobie, by nie podduszać kuzyna, a więc odsunęła się na odległość wyciągniętych rąk. Popatrzyła na niego z ogromną radością. - Usychałam z tęsknoty za całą rodziną, ale ty... och, Gabri, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. Prawie jak trojaki - jak zawsze. - musiała kilkakrotnie zamrugać, aby odegnać łzy wzruszenia. Nie zdawała sobie sprawy z własnego utęsknienia dopóki nie spotkała kuzyna. Został jeszcze Cassius, Cealestina i Billie, do których nie miała czasu podejść. Obowiązki prefekta czasami zabierają swobodę i możliwość zabawiania się w Wielkiej Sali. Ścisnęła mocno jego ramiona. - Nie wierzę, z każdym miesiącem moi kuzyni robią się coraz przystojniejsi. A jeszcze niedawno wspinaliśmy się na dachy w identycznych ogrodniczkach. - wrócili z Sahary naprawdę niedawno, nie mieli możliwości, aby odwiedzić wszystkich Swansea, a trochę ich było. Czas powrotu przeznaczyli na odpoczynek i szybkie zakupy w Londynie. Nic więc dziwnego, że nadrabiała zaległości już na terenie Hogwartu. Gdyby mogła, zebrałaby wszystkich kuzynów, kuzynki i Elijaha w jednym miejscu i przytuliła ich naraz, by im pokazać jak bardzo ich kocha.
Gabriel potrzebował odrobiny świeżego powietrza po tej całej uczcie, a przed samym piciem piwa. Za dużo ludzi, zgiełk przeogromny no i obcy, dosiadający się do jego stolika. Jak tak można, człowiek od kilku lat ma wybrane miejsce i ludzi koło których siedzi, a tutaj nagle ktoś się dosiada i jeszcze próbuje zagadywać. Zgroza. Wyszedł na dziedziniec, żeby posiedzieć sobie chwilkę samemu, złapać oddech i się wyciszyć. Nie był na tyle dziki, żeby nie wziąć udziału w festiwalu, ale jednak musiał się do tego psychicznie przygotować. Stał tyłem do schodów, ale kiedy usłyszał tak znajomy głos mógł się jedynie odwrócić i złapać lecącą do niego Elaine w ramiona. Był od niej sporo wyższy, dlatego złapał ją mocno i podniósł do góry, wtulając się w jej drobniutką sylwetkę. Może i był dzikusem, ale nie dla ludzi z którymi był blisko. A z Elim i Elą byli praktycznie jak rodzeństwo, jeżeli nie jak rodzeństwo. - Ela, jak ja za Tobą tęskniłem - wymamrotał do niej, po czym odstawił ją na ziemię. Nie chciał jechać na Saharę, jednak potem tego szybko pożałował. Lubił samotność, ale w posiadłości było aż zbyt cicho, kiedy wszyscy jego kuzyni wybrali się na wyjazd. - Jak było na Saharze? Mam nadzieję, że nudziłaś się równie mocno jak ja bez was - powiedział, wyszczerzając się do kuzynki. Na prawdę cieszył się, że w końcu się zobaczyli. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego jak mu jej brakowało, dopóki się nie spotkali. - Kuzyni przystojniejsi, a kuzynki najpiękniejsze w całym Hogwarcie - puścił jej oczko. Taka była prawda, Swansea mogliby otworzyć własną firmę z modelami. Faceci wysocy i przystojni, dziewczyny szczupłe i wyjątkowo urodziwe. Do tego jeszcze metamorfomagia, no no. Może powinien to podsunąć rodzicom, obok galerii kolejny intratny biznes. Nie mógł się przestać szczerzyć do Elaine, mógłby teraz siedzieć i słuchać jej szczebiotania do samego rana. Nawet jakby opowiadała o liczeniu piasku na Saharze. Nie miał jak dotrzeć do Eliego, a z Billie jedynie kiwnęli sobie głowami, więc cieszył się, że to właśnie Ela go tutaj złapała.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie potrafiła opisać słowami tego, co czuła. Miała ochotę popłakać się ze szczęścia i nigdy nie wychodzić spomiędzy ramion kuzyna. Kochała ich wszystkich tak mocno, że czasami nie potrafiła sobie poradzić z okazaniem miłości. Nawet oporny i cięty charakter Cassiusa nie straszył jej na tyle, by miała go czasami nie przymusić do przytulenia. Gabriel zajmował zaś szczególne miejsce w jej sercu. To nie była ta relacja co z własnym bliźniakiem, ale istotna, intensywna. Zazwyczaj nie dawała się nikomu podnosić, jednak Gabriel miał tę swobodę i jej zaufanie. - Tęskniłam za wami na Saharze. Dobrze się tam bawiłam, pozwiedzałam, poznałam ludzi... - spięła mięśnie na wspomnienie intensywnych rozmów z trzema mężczyznami w obliczu których odczuła różne rodzaje lęku. Przypomniała sobie i nagle zrozumiała, że ma się u kogo schować. Tak bardzo obawiała się martwić Elijaha, który cierpiał przez całe wakacje przez upały... Wiedziała, że pojechał dla niej i wygrał potyczkę, kiedy nakazywała mu zostać w Anglii. Mimo wszystko uległa, bo wiedziała, że nie zniosłaby z nim rozłąki. Popatrzyła na Gabriela i po prostu przytuliła się do niego, przyłożyła policzek do jego klatki piersiowej i jeszcze chwilę go trzymała blisko siebie. - Cieszę się, że wróciłam. Brakowało mi tych dużych i silnych kuzynów. - otarła z kącika oka małą łezkę, której nie potrafiła przypisać jednoznacznej emocji. - U których zawsze można się schować w ramionach. - dokończyła wypowiedź i odsunęła się w końcu, jednak nie jakoś daleko. Grzał ją swoją obecnością, czyli był tam, gdzie zawsze marzyła - blisko, na wyciągnięcie ręki. Roześmiała się niegłośno słysząc cudowny komplement. Starała się zawsze wyglądać nienagannie, a dzisiaj faktycznie tak było pomimo czarnego mundurka. - Elijah złamał tam rękę, ale jego przyjaciel go poskładał. Mówiłam mu, żeby poszedł do uzdrowiciela, to się zapierał, że nie trzeba. Dostał od kogoś tłuczka, ale zaczarowanego i nawet mi się nim oberwało, uwierzysz? Był też wakacyjny mecz i uwierzysz, że grał tam Cromwell? Dostał moim tłuczkiem! O Merlinie, boję się do niego teraz podejść. Niby się śmiał, bo to mecz, ale uderzyłam go mocno. Wyjaśniałam mu, że to za to, że złapał kafla i gdyby tego nie zrobił, to bym w niego nie celowała, ale nie posłuchał. - rozgadała się i przy okazji przytuliła do jego ramienia. - Mogę się za tobą schować, jeśli profesor Cromwell będzie na mnie patrzył? Nie chcę tracić mojej odznaki prefekta, a wiesz, że pracowałam na nią długo. - popatrzyła na niego roziskrzonym wzrokiem i zachwycała się wyrazistością jego oczu. Zawsze się jej podobały, były wyjątkowe, wspaniałe i przyciągały wzrok. Nie dało się przejść obok Gabriela obojętnie nawet jeśli on sam unikał tłumów. Wiedziała, że może go przytulać i nie zostać odtrąconą. W końcu są Swansea.
Miał wiele kuzynów i kuzynek, jednak z nikim nie był tak blisko jak z Elim (zabiła mnie odmiana Elijah) i Elaine. Duży wpływ na to miała mała różnica w wieku, a także to, że mieszkali razem. Jakoś tak się nauczył, że zawsze może na nich liczyć, tak samo jak oni mogli być pewni, że wskoczy za nimi w ogień. Oczywiście zdarzały się kłótnie, ale w którym rodzeństwie nie było kłótni? Nawet jeżeli bliźniaki posiadały swoją własną, magiczną więź to Gabriel nie był zazdrosny, cieszył się, że może być częścią tego wszystkiego. - Za wami? Myślałam, że powiesz "za tobą". No wiesz ty co, dwa miesiące i stawiasz mnie na równi z resztą. - Pstryknął ją w nos, jednocześnie szczerze się uśmiechając. Nie miał oczywiście nic złego na myśli. Wiedział, że Ela jest bardzo ciepłą i rodzinną osobą, która ceni sobie obecność swoich bliskich. Wszystkich, a nie tylko wybranej garsteczki. - Zwiedzanie Sahary? Elijah musiał być zachwycony, wszędzie dookoła gorący piasek - zaśmiał się melodyjnie w jej ucho, dając się z powrotem objąć drobnej blondynce. Na chwilę zapadła między nimi cisza, ale nie z tych niezręcznych. Cieszyli się swoim towarzystwem, swoją bliskością. Gabriel oparł policzek o głowę kuzynki, wąchając jej włosy i rozkoszując się tym, że znowu mógł ją mieć w swoich ramionach. Nie przepadał za ludźmi, poznawaniem ich, tłumami, jednak większa część jego rodziny była dla niego taką ostoją, która była dla niego wszystkim. Gdyby coś się stało jego najbliższym chyba nie wytrzymałby tego bólu. - Zawsze możesz się schować w moich ramionach, Iskierko - mruknął, niechętnie puszczając ją od siebie. Najchętniej to by tak z nią posiedział do rana, unikając zgiełku i tych nudnych opowieści o wakacjach, których będzie teraz pełno na korytarzach i w pokoju wspólnym.- I mi też was brakowało. Szczególnie Ciebie i Elio. - Odgarnął jej włosy z twarzy i uśmiechnął się szczerze. Ona wiedziała, że to wszystko było prawdą. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy usłyszał jej słodki śmiech. Komplement był szczery, a ona zawsze powinna wiedzieć, że wygląda perfekcyjnie. I jest piękna. Niejeden szkic w jego notesie ukazywał profil jego kuzynostwa. Nie był w rysowaniu taki dobry jak Elaine, jednakże coś mu tam czasem wychodziło. Ciężko było o idealny rysunek, rysując idealnych ludzi. Wsłuchał się w historię swojej kuzynki, czasami potakując, czasami wydając zaskoczone ochy i achy. Pokręcił w końcu głową. - Dobrze, że Elijah złamał sobie tylko rękę. Nieodpowiedzialny dureń. I jeszcze dał się poskładać jakiemuś innemu uczniowi? Niech ja go tylko spotkam, powiem mu co o tym myślę. I pokażę. - Naprawdę zdenerwowała go wizja blondyna ze złamaną ręką, który nawet nie dał się tym zająć specjaliście. No szczyt nieodpowiedzialności. Mógł być pewien, ze Ela naciskała na to rozsądne rozwiązanie i że to Elijah uznał, że nie potrzebuje pomocy. - Merlinie, chciałbym zobaczyć Cromwella na miotle. W dodatku Cromwella, który dostaje tłuczkiem od uczennicy. Nie martw się Iskiereczko, jestem pewny, że profesor wie, że takie są zasady Quidditcha. Po coś te kafle są. No ale oczywiście, że możesz się ze mną schować. Mogę Cię nawet przemycić w bluzie, jeżeli chcesz. I możesz być pewna, że nie zabiorą Ci Twojej odznaki. Jesteś najlepszym prefektem jakiego miał Hogwart, nie mogą stracić kogoś tak dobrego - wyszczerzył się do niej. Już zapomniał jak cudownie było ją mieć przy sobie. Wplótł palce w jej włosy, bawiąc się kosmykami, próbując sobie przypomnieć o jakichś istotnych wydarzeniach z jego wakacji. Nic szczególnego mu jednak nie przychodziło do głowy, więc po prostu siedział, wpatrując się to w niebo, to w kuzynkę. Zagarnięta do niego ramieniem dzieliła się ciepłem, przez co mogli jeszcze trochę czasu spędzić na dziedzińcu, nim będą musieli wrócić do Wielkiej Sali. - Słyszałem, że Elijah planuje już morderstwo krukońskiej drużyny - wspomniał kuzynce plotkę, którą zasłyszał gdzieś w pociągu. Miał nadzieję, że to nie była prawda, chciał mieć jeszcze chwilę na spokojne wdrożenie się w rok szkolny, zanim zacznie wylewać z siebie siódme poty na treningu.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Szturchnęła go ze śmiechem na ustach, gdy doczepiał się słówek i się z nią zwyczajnie droczył. Cały Gabriel - potrafił rozkręcić się i rozbrykać, kiedy byli w kameralnym gronie, a najlepiej sam na sam. Pogłaskała go po ramieniu, w które go wcześniej dźgnęła, aby załagodzić żartobliwe przepychanki. - Proponowałam mu milion razy, aby wrócił do Dolin, ale się uparł jak skończony hipogryf. Ciągle tylko "bo tobie się podoba, bo tobie zależy, ja wytrzymam...", a potem go musiałam traktować zaklęciami schładzającymi. Uwielbiam go, ale czasami ciężko jest go przekonać do swoich racji. - niby narzekała, ale jednak w jej głosie rozbrzmiewała silna aura czułości towarzysząca jej zawsze, gdy wspominała o bliźniaku. Mieli swoją więź, której nie dało się zrozumieć osobom z zewnątrz, a jednak nie wadziła ona w kochaniu reszty rodziny. Gabriel był jej szczególnie bliski zważywszy, że dzieliły ich tylko cztery miesiące! Ciepły uśmiech nie schodził z jej ust, gdy odgarniał kosmyk włosów, które dla żartu właśnie sobie zaczęła nieco wydłużać. Elijah może być z siebie dumny. Sprawił, że każdy Swansea zwracał się do niej pieszczotliwie "iskierko", co wywoływało falę radości gdzieś w okolicach serca. Następnym razem zmuszą Gabriela, aby wyjechał razem z nimi. Choćby osobiście miała go spakować do walizki! - Hm, może ciebie posłucha, bo ja mu jojoczę dosyć często. - to była ciekawa propozycja. Pociągnęła Gabriela ku kamiennym ławkom, aby usiedli na spokojnie. Co prawda były lodowate, ale uznała, że nie będzie się teraz tym martwić, skoro ma przy sobie cieplutkiego kuzyna, którego właśnie trzymała za ręce. Siedziała zwrócona do niego całym ciałem, zaś ciemności nieco przeszkadzały w rozmowie, bowiem nie mogła dostrzec pełni jego twarzy. - Nie no, jego kumpel studiuje się pod magomedyka, a rękę ma sprawną... jednak mimo wszystko możesz go trochę opieprzyć, aby czasami korzystał z profesjonalnych zabiegów. - chętnie skorzysta, skoro Gabriel sam proponował. Czasami, aby któregoś Swansea do czegoś przekonać, potrzeba było kilku osób, by szturmem zarzucić takowego argumentami. Dobrze, że było ich wielu, mieli szansę powodzenia. - Ja wiem, że on wie, ale nie uważasz, że ma groźny wyraz twarzy? Przepraszałam go na miotle, a on tylko się roześmiał... - zniżyła głos do szeptu jakby Cromwell miał nagle spaść z nieba i zacząć ją ochrzaniać za plotkowanie na jego temat. - O nie, nie, nie ja jestem najlepszym prefektem, a nasz naczelny, który odwala kawał dobrej roboty. Ja głównie pilnuję pierwszorocznych, bo podobno mam do nich anielską cierpliwość. - nie dała się skutecznie skomplementować, bowiem ostatnimi czasy podchodziła do siebie wysoce krytycznie i surowo. Uśmiechnęła się zaskoczona, gdy zaczął bawić się jej wydłużonymi włosami. Tak jak ona był spragniony kontaktu i ciepła. - Mordować nie, ale wycisnąć siódme poty. Ostatnio często włącza minę surowego kapitana i coś czuję, że pierwszy trening będziemy odchorowywać przez półtora tygodnia. - przyznała kuzynowi rację i założyła nogę na nogę. Chłodny wieczorny wiatr wywołał na jej ciele gęsią skórkę.
Gabriel może i był cichy, w otoczeniu ludzi, których nie znał lub których znał nie najlepiej. Z Elaine nie miał tego problemu - z nią to by mógł konie kraść. Przy niej, jak i przy innych bliskich pokazywał swoją prawdziwą naturę, a to, że się czasami z nią droczył nie powinno nikogo dziwić. Szczególnie jej. Teatralnie złapał się za ramię, kiedy został w nie dźgnięty, po czym pokiwał jej palcem, że tak nie wolno. - Trzeba było do mnie napisać. Wysłałbym mu wiadro lodu... albo mogłaś mu wyczarować taką małą, osobistą chmurkę. Nie dość, że miałby cień, to jeszcze czasem mógłby padać z niej deszcz. I jeżeli by cię zdenerwował, zamieniłabyś deszcz na grad - wyobraził sobie biednego Eliego, który próbuje odgonić od siebie burzowe obłoki i mimowolnie parsknął krótkim śmiechem. Sam nie wiedział zbytnio czy takie zaklęcie było możliwe, ale Elaine zawsze była od niego o wiele lepsza w tej dziedzinie. On zawsze wolał transmutację - zamiana jednej rzeczy w inną zawsze wydawała mu się czymś fascynującym. Przyglądał się swojej kuzynce, po prostu ciesząc się jej towarzystwem. Do tej pory nawet nie odczuwał tak bardzo samotności, ale wystarczyła chwila z blondynką, żeby zrozumiał jak brakowało mu tego ciepła. Elijaha zawsze traktował bardziej jak brata niż kuzyna, a przez ich dość bliską więź i Elaine była dla niego jak siostra. - Wybacz kochana, ale jeżeli Ciebie nie posłuchał, to nikogo nie posłucha. Mogę spróbować, ale tylko ty masz na niego taki wpływ. - Wzruszył ramionami. Taka była prawda, jeżeli Ela nie przekonała do czegoś Elio, to chyba nikt nie był w stanie tego zrobić. To ona miała największą siłę przebicia. Dał się pociągnąć na ławki, które nie zachęcały swoją temperaturą, ale w tym momencie mu to kompletnie nie przeszkadzało. Kuzynka trzymała go za ręce, więc miał przy sobie ciepło drugiego człowieka. Usiadł koło niej, przysuwając się nieznacznie. Coś mu jednak nie grało. Wyjął różdżkę z kieszeni i wycelował ją gdzieś obok. - Lumos sphaera - mruknął, bo nie umiał rozmawiać, nie widząc twarzy swojego towarzysza. Uśmiechnął się do blondynki, po czym wysłuchał jej nędznego tłumaczenia Eliego. - Iskierko, skoro była dostępna profesjonalna pomoc, ten jego przyjaciel sam powinien go tam posłać. Ćwiczy się w obecności kogoś, kto w razie czego potrafi pomóc, a nie na Saharze, bez Uzdrowiciela w pobliżu - tak naprawdę, to chyba tak nie uważał. Po prostu włączył mu się protekcjonalizm w stosunku do swojej rodziny. Sam pewnie też by skorzystał z umiejętności kogoś, komu ufał niż zawracał głowę Magomedykom. - Mówimy o tym samym Halu Cromwellu? Jeżeli on ma straszny wyraz twarzy to nie chcę wiedzieć, gdzie w twojej skali jest Edgar Fairwyn. - profesor od Run miał niezmienną reputację w Hogwarcie - straszyło się nim niegrzeczne pierwszaki. Zaproponowałby to kuzynce, jako patent na tę niegrzeczną część młodych Krukonów, jednak nie wyobrażał sobie jej straszącej kogokolwiek, bądź krzyczącej na biedne, małe dzieciaczki. Blondynka była uosobieniem dobra i słodyczy, i jak nikt nadawała się do swojej roli. - Jesteś najlepszym prefektem, Kruszynko. I nawet się ze mną o to nie kłóć. I oczywiście, że taki anioł jak ty, ma anielską cierpliwość - zmierzwił jej włosy w zabawnym geście, jednak miał na myśli to, co mówił. Mógłby mieć problem, gdyby jednocześnie więcej Swansea było prefektami, chociaż i tak - blond kuzyni byli u niego na pierwszym miejscu. Bawił się włosami Elaine, nie zwracając nawet na to uwagi. Taki bezwiedny gest, który pokazywał jak blisko siebie byli i jak jej ufał. - O nie, Elijah i mina surowego kapitana. Moje mięśnie już płaczą - jęknął, wywracając oczy do góry. Chyba nie nadawał się zbytnio do Quidditcha, skoro na samą wizję treningu przeżywał mękę. Przeniósł swoje spojrzenie z powrotem na kuzynkę i zwrócił uwagę na to, że blondynka zaczęła marznąć - założyła nogę na nogę i przysuwała się bezwiednie bliżej jego ciała. Zrzucił więc z siebie sweter z Krukońskim logiem na piersi i podał Elaine, samemu opatulając się szczelniej peleryną. Jej dobro liczyło się dla niego bardziej, od własnego komfortu. Poza tym, on inaczej odczuwał temperatury - nie narzekał aż tak na chłód wieczora, jak mogła to robić Swansea.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- To nikt ci nie mówił, że na Saharze panowała jakaś klątwa wodna? Wychodziło co trzecie zaklęcie wodne, a jeśli różdżka odmówiła, do pluła piaskiem... Wiązała się z tym długa legenda, jakaś plemienna historia, a myśmy cierpieli od braku zaklęć związanych z wodą. - wyjaśniła, aby uzupełnić obraz wycieczki, na którą kilkoro Swansea się udało. Elaine miło wspominała czas tam spędzony, jednak uznała, że można żyć tam jedynie przez krótszy okres czasu - zaś zamieszkać? Niemożliwe. Dwa miesiące, a i ona, taka wytrwała w tamtejszym klimacie, nabrała ochoty na powrót do Doliny Godryka. - Phh, grad. Nigdy w życiu bym mu tego nie zrobiła. Znalazłabym inny sposób. - nie była osobą mściwą ani złośliwą. Potrafiła unieść głos - owszem, jednak robiła to naprawdę, naprawdę rzadko i stroniła od tego typu zachowań. Wystarczy jej jedna kłótnia z Elijahem i nigdy więcej nie chciała przez to przechodzić. - Uświadomiłeś mi, że masz rację. - roześmiała się po jego słowach, bowiem faktycznie miała na brata największy wpływ. Znała go tak samo jak znała siebie. Oboje potrafili po prostu spojrzeć i wiedzieć co ta druga osoba może właśnie myśleć - i sprawdzało się to w większości sytuacjach. Ucieszyła się z wyczarowanego światła, jednak odsunęła je dłonią troszkę dalej, aby nie świeciło prosto w oczy, bowiem ledwie się pojawiło, a musiała przesłonić się, by nie oślepnąć. Kilkakrotnie zamrugała i mogła już normalnie spoglądać na oświetloną twarz Gabriela. Nie mogłaby przełożyć rozmowy z nim na inny termin - trwała uczta powitalna, a tam panował harmider, nawet bez udziału pełnoletnich. - Najważniejsze, że rękę ma sprawną. Tego się trzymam, a sposób w jaki to załatwił... cóż, jest dorosły, wie, co robi i mu się udało. - uśmiechnęła się, kończąc temat obgadywania Elijaha. Zapewne później dołączy do niego w Wielkiej Sali, o ile nie dorwie ją zmęczenie. Słyszała od nauczycieli, że prefekci będą pracować dzisiaj do północy - odprowadzenie przyjezdnych do ich dormitorium, rozwieszenie na tablicach ogłoszeń nowinek, przekopiowanie planów lekcji i posortowanie ich na roczniki... trochę tego było, a więc nie powinna aż tak balować dzisiaj, jeśli miała spełnić się w roli prefekta i zasługiwać na te liczne pochwały Gabriela. - Profesor Fairwyn jest poza skalą, kochany. On się tam nawet nie mieści, ale trzeba mu oddać, że mimo charakteru to jest dobrym nauczycielem. - przemawiała jak typowa Krukonka, a i machnęła ręką, bowiem debatowanie o kadrze nauczycielskiej to temat zaiste naprawdę skomplikowany. Musiała być z nimi w zgodzie z racji pełnionej funkcji. - Widziałeś nauczycieli z wymiany? Profesor Bozik jest już pijany... Zastanawiam się jak on będzie rano prowadzić zajęcia. - skoro mówili o "własnych" nauczycielach, to można wspomnieć też i o tych, co przybyli. Miała kilka chwil, aby się im kolejno przyjrzeć. Bardzo ochoczo przyjęła sweter, w którym po prostu utonęła. Zwinęła rękawy aż do połowy dłoni i odetchnęła z ulgą, czując znajomy, gabrielowy miły zapach wody kolońskiej. Pogłaskała go po dłoni w ramach wdzięcznosci uznawszy, że słowa nie są specjalnie potrzebne. - Mięśnie? Raczej płuca. Wiesz, Gabrysiu... on przeżywał ten zeszłoroczny przegrany puchar. Brakowało nam tak mało... przez połowę wakacji kombinował jaki nam zrobić trening. - mówiła cicho i wprowadzała kuzyna "w temat", aby jednocześnie wybielić bliźniaka w jego oczach. - Nie chciał mi nic mówić, ale widziałam jak wieczorami pisał coś w zeszycie, jak próbował wypisać wady i zalety każdego z nas... Zależy mu, byśmy byli lepsi i zgrani. Na Saharze też był taki luźny mecz i wiesz co? Siedział na obronie i chyba dobrze się tam czuł. Zastanawia mnie czy będzie chciał zmienić pozycję czy będzie rezygnować ze względu na mnie. Wiesz, zawsze bliźniaki byli pałkarzami, ale jeśli dobrze widziałam, lepiej mu szła mu obrona. - postukała palcami w wierzch dłoni kuzyna, którą wciąż ogrzewała własną skórą. - Jakby z tobą o tym rozmawiał, to zachęcisz go do zmiany? Nie chcę wyjść znowu na wścibską, poczekam aż sam mi o tym powie. Tak często patrzy na mnie... a teraz powinien trochę na siebie. - nie wyszło zaniechanie tematu obgadywania Elijaha. Po prostu nie wyszło. Ledwie skończyli jeden temat, a po chwili pojawiał się bodziec, aby kontynuować go.
- Klątwa wodna na pustyni brzmi jak mało śmieszny żart. W sumie czy wyczarowanie chmury liczy się jako zaklęcie związane z wodą? - Zastanowił się na głos. Po tej informacji jeszcze bardziej ucieszył się, że nie wybrał się na Saharę razem z kuzynostwem. Co prawda cholernie mu ich brakowało, ale nie wyobrażał sobie jakie męki musiał tam przeżywać Elijah. - Grad brzmi całkiem śmiesznie, musisz to przyznać. Gdyby to nie była mowa o Elio, to byś się zaśmiała - bo to nie chodziło o bycie złośliwym, tylko o samo wyobrażenie sobie takiej sytuacji. Da niego to było zwykłe przyjacielskie przekomarzanie, ale może faktycznie Elaine mogło wydawać się to czymś brutalnym. Oczywiście, że miał rację. Jeżeli istniała na tym świecie jakaś siła, która miałaby powstrzymać jego kuzyna, przed robieniem jakichś głupot kiedy ten się uparł, to była to jedynie jego bliźniaczka. Jeżeli jej się to nie udało, to nie było szans, żeby narzekania Gabriela miały cokolwiek zmienić. Dla Elijaha byłyby jedynie powodem do dalszego zapierania się w swojej decyzji, a przynajmniej takie miał wrażenie. Elaine była jedynym głosem rozsądku, który mógłby do niego przemówić. Mruknął ciche przeprosiny, kiedy kula światła pojawiła się przed oczami blondynki, nie miał zamiaru jej oślepić ani przyćmić jej blasku, po prostu brakowało mu możliwości zawieszenia wzroku na twarzy dziewczyny. Konwersacje, podczas których nie można było patrzeć sobie w oczy wydawały mu się wybrakowane. Nawet kiedy ktoś coś robił podczas rozmowy z nim, on musiał zajmować takie miejsce, żeby mieć możliwość patrzenia na swojego rozmówcę. - Masz rację. Co nie zmienia faktu, że zachował się odpowiedzialnie i mu to wypomnę przy najbliżej okazji, jak go ta ręka będzie boleć - wzruszył ramionami. Szkoda, że nie mógł wcześniej próbować wybić z głowy ten pomysł swojemu kuzynowi. Wtedy mógłby powiedzieć "a nie mówiłem", a teraz nie będzie miał takiej możliwości. Gabriel na szczęście nie miał żadnych obowiązków i mógł sobie pozwolić na chwilę relaksu z przyjaciółmi przed rozpoczęciem roku szkolnego. Miał zamiar spróbować tego całego czeskiego piwa, wolał jednak poczekać aż w Wielkiej Sali zrobi się trochę luźniej, nauczyciele przegonią niepełnoletnich, a Ci ze słabszymi głowami czy brakiem chęci na alkohol udadzą się do Dormitoriów. - Jestem zbyt przerażony na runach, żeby docenić jego techniki nauczania i wiedzę. - Nie wstydził się tego przynać. W końcu wielu uczniów miało problem z Fairwynem, a z jego lekcji uczniowie często wychodzili, zanim ta się jeszcze zaczęła. Chociaż musiał przyznać swojej kuzynce rację - Edgar przynajmniej miał klasę. Nie można było powiedzieć tego samego o tym Czechu, który zataczał się już chwilę po rozpoczęciu degustacji piw. - To Czech. Podobno w tej wschodniej części Europy to nie jest nic dziwnego. Tak samo jak przychodzenie pijanym do pracy, ale nie wiem ile w tym prawdy Iskierko. Nie interesowałem się nigdy tym jakoś szczególnie. Bardziej mnie zainteresowała ta nauczycielka od Artystycznej, jestem ciekawy jej lekcji - odpowiedział zamyślony, przyglądając się jak jego kuzynka narzuca na siebie jego sweter, który mógłby robić za żagiel na jej szczupłym ciele. Uśmiechnął się szczerze, kiedy już się w nim odnalazła i to nie dlatego, że wyglądała zabawnie (chociaż tak było), tylko z czystej sympatii. - Kochana, przecież wiesz, że ja się tylko droczę i będę go wspierał, nawet jak każe nam przepłynąć jezioro wpław - wzdrygnął się na samą myśl o takim treningu, będzie musiał wspomnieć całkiem przypadkiem Elio, że niby w wakacje nabawił się lęku przed słodką wodą. Wysłuchał historii o meczu na pustyni. Jego kuzyn stojący na obronie nie wydawał się aż takim złym pomysłem. Co prawda fakt posiadania niewidomego bramkarza bardzo go bawił i niechciałby z tego rezygnować, to jeżeli miałby pchnąć kapitana drużyny do podjęcia korzystnej dla niego decyzji, to zdecydowanie by to zrobił. Może nie traktował gry tak poważnie jak Eli i nie odczuwał braku Pucharu aż tak, to jednak coś go gdzieś tam gryzło, że było tak blisko. Możliwe, że bardzo duży związek z tym miał fakt, że blondyn tak przeżywał fakt porażki. - Oczywiście Iskierko, spróbuję go przekonać do tego, żeby robił to co dla niego najlepsze. - Powiedział, przykładając rękę do piersi jako pewnego rodzaju obietnicę. W końcu obydwoje mieli wspólny plan i obydwojgu zależało na tym samym - szczęściu i samorealizji Elijaha.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Gabrysiu, co drugie rzucone zaklęcie wodne wyczarowywało piasek. Wyobrażasz sobie to? Przystawiasz sobie różdżkę do twarzy, aby ochłodzić się wodą, a tu nagle sypiesz piachem. Elijahowi aplikowałam regularne zaklęcie schładzające bazujące na powietrzu. - wyjaśniła ochoczo i nakreślała sytuację. Nigdy więcej nie pojedzie na pustynię, jeśli jej brat ma tak cierpieć. Może za rok pojadą w jakieś mniej gorące kraje? Gdzieś, gdzie nie będzie musiała ratować bliźniaka przed utopieniem się we własnym pocie. - Za rok jedziemy wszyscy. Nie odpuszczę wam. Ty, Cassius i Cysia. Pojedziecie, choćbym miała wszystkich osobiście zapakować do walizki. - pogroziła mu palcem i uśmiechała się wesoło na tę wizję. Byłaby w stanie to zrobić, jeśli znalazłaby zaklęcie tworzące zwielokrotnione dno przedmiotu. Co prawda to tylko żarty, jednak kryła się za tym silna potrzeba trzymania ich wszystkich blisko siebie. - Czesi lubią pić alkohol w pracy? W głowie mi się to nie mieści. To burzy autorytet, a jeśli chciałby być w ten sposób bardziej młodzieżowy czy wyluzowany to na moje oko robi to źle. W ogóle nie rozumiem jak można było dopuścić do rozpicia skrzatów. Przecież wypada mieć oko na alkohol, skoro nawet nieletni mogą wchodzić do kuchni. - przedstawiła swoją opinię, która niestety nie była szczególnie pochlebna w pierwszym dniu. Może poprawi swoje wrażenie na lekcji? Gdy kuzyn wspomniał o nauczycielce, od razu wzmogła czujność. - Podoba ci się? Widziałam ją, wygląda młodziutko. - zapytała wprost, bowiem najbardziej na świecie chciałaby widzieć każdego z panów Swansea w dobrych, kobiecych rękach. Co będzie, jeśli chcieliby się przytulić, a jej nie będzie w pobliżu? Powinni mieć u boku kogoś, kto uzupełni potencjalne deficyty czułości. Uśmiechnęła się pogodnie do Gabriela, ubrana w jego ogromny sweter. - Jeziora zostawiam wam, będę kibicować z suchego brzegu. - odpowiedziała bardzo szybko, nawet aż zbyt podejrzanie szybko, a i odwróciła wzrok, by nie zdradzić się ze swoim jednym z największych lęków. Nie ma sensu rozwodzić się nad nimi takiego wieczoru, kiedy połowa Hogwartu bawi się w Wielkiej Sali. - Dzięki, myślę, że w tej kwestii posłucha kuzyna niż mnie. Quidditch to dla mnie tylko dodatek, a jemu na nim bardzo zależy. - powiedziała szczerze, bowiem nie żyła meczami. Czasami wpadała na treningi roztrzepana, rozkojarzona i to w ostatniej chwili. Naciągnęła rękawy swetra do połowy dłoni. Lada moment będzie musiała wracać do zamku, aby sprawdzić czy nikt z niepełnoletnich nie postanowił przemknąć z powrotem do Wielkiej Sali. Zabawę odłoży na później.
Na samo wyobrażenie tego, jak ktoś wyczarowuje sobie kupę piachu i sypie nią w oczy zmarszczył nos. Musiało to być cholernie kłopotliwe i uciążliwe, gdzie indziej woda jest potrzebna bardziej niż na pustyni? Miał nadzieję, że jego kuzyni byli na tyle odpowiedzialni, że się nie odwodnili ani nie przegrzali, bo wtedy nie przeżyłby tego, że nie było go przy nich. Uśmiechnął się do kuzynki na wspomnienie o niej, opiekującej się swoim bliźniakiem. Oni byli jak tryby w dobrze naoliwionej maszynie i czasami im tego zazdrościł. W jego życiu nie było nikogo aż tak bliskiego. - Nie wiem czy Cassius i Elijah na jednym wyjeździe to dobry pomysł, ale też nie chcę was zostawiać. Brakowało mi was strasznie. Chociaż chcę zobaczyć jak mnie pakujesz do walizki, Iskierko - uśmiechnął się do kuzynki, starając się chociaż trochę ją udobruchać. Wiedział, że jej brak rodziny na pewno doskwierał bardziej niż jemu i reszcie Swansea. To w niej kochał najbardziej. Tę silną więź ze swoimi krewnymi, to że zrobiłaby dla nich wiele, nie pytając o powód. - Nie bierz moich słów jako autorytet, kochana. Może to nawet nie być prawda. Chociaż fakt, ten cały Hynek trochę przesadził, mam nadzieję, że ma eliksir na kaca. - Wzruszył ramionami. Nie obchodziło go jak profesor z Czech doprowadzi się do stanu używalności następnego dnia, jeżeli będzie mógł normalnie prowadzić lekcję, to nawet nie zamierzał wnikać jak spędza czas wolny. Ciekawe ile studentów miało doświadczenie w przychodzeniu na zajęcia jeszcze pijanymi. Nauczyciel może i miał większy autorytet, Gabriel jednak nie zamierzał go rozliczać z niczego. - Eew, nie w takim sensie. Mam nadzieję, że będzie dobrą nauczycielką. Nie było w tym żadnego podtekstu. - Potrząsnął głową na wyobrażenie, które pojawiło mu się przed oczami. Nie planował żadnego romansu. Nie tylko z nauczycielem, z uczniami także nie. Jakoś nie mógł się przełamać, żeby otworzyć się przed kimś na tyle, żeby wejść z nim w jakąkolwiek głębszą relację. Miał wiele osób, które go inspirowały, o których zapisał całe strony wierszy i mógłby napisać sto kolejnych. Nie wiązało się to ze związkiem, ani nawet romantyczna relacją. Merlin jeden wie, ile jego zapisków było o rodzinie. Gabriel nawet nie zwrócił uwagi na to, że Elaine miała jakąś niechęć do wody. Znaczy - zauważył, że nie miała ochoty pływać w jeziorze, ale zrzucił to na obecność wielkiej ośmiornicy i na to, że jednak trening nie powinien obejmować takich rzeczy. Chociaż gdyby się bardziej zastanowił, to powiązałby fakty z tym, ze jego kuzynka nigdy nie chciała z nimi pływać. Może kiedyś Gabryś, jakże wnikliwy obserwator zauważy także to. - Nie musisz mi za nic dziękować, Elaine. Chyba wszyscy gramy tylko dla tego świra - przynajmniej on. Elijah powinien już go dawno wyrzucić z tej całej drużyny, bo nie był najlepszym graczem. Chociaż zawsze lepszy przeciętny zawodnik niż brak zawodnika. Otoczył kuzynkę raz jeszcze swoimi ramionami, żeby jeszcze chwilę rozkoszować się jej ciepłem i obecnością. Mógłby już nigdy nie wracać na salę, ale wiedział, że to niemożliwe. Nie mógł mieć blondynki na wyłączność, nawet jeżeli w tym momencie chciał.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Roześmiała się przysłaniając palcami usta. - Zdaję sobie sprawę, że te dwa uparte hipogryfy nie przepadają za sobą, ale przy mnie jeszcze się jako tako pilnują. - przywołała w myślach twarz Cassiusa, często z surowym wyrazem, zmarszczonym czołem bądź zaciśniętą szczęką. Miał trudny charakter, jednak nie miał on na tyle negatywnego wydźwięku aby zmienić jej uczucia. - Może kiedyś się polubią w końcu. Wiecznie sobie dogryzają i myślą, że ja nie widzę tych spojrzeń albo, że nie słyszę cedzonych przez zęby komentarzy. Och, Gabi, czy oni z tego wyrosną? - uśmiechała się, a to znak, że nie martwiła się tym za bardzo. Póki niechęć była niegroźna, to nie interweniowała. Gabriel miał rację - obaj w jednym miejscu skutkowałoby pewną kłótnią, sprzeczką i ostrą wymianą zdań. Obaj potrafili być przy tym groźni, a wolała ich w łagodniejszym wydaniu. Dbała tylko aby nie rzucali się sobie do gardeł. Złamałoby jej to serce i… każdy ze Swansea zdawał sobie z tego sprawę. Miała je delikatne, miękkie i pojemne, gdzie mieściło się morze miłości, a jednocześnie łatwe do zranienia. Pogłaskała go po ramieniu ciesząc się, że nie oponuje wobec jej planów. Najszczęśliwsza była, kiedy miała ich wszystkich blisko. Lubiła ich rodzinne obiady, bowiem mogła zamienić z każdym z kuzynów chociaż słowo. Z drugiej strony źle kojarzyły jej się rozmowy dorosłych, którzy prawie zawsze opowiadają o ich metamorfomagach… - Wiem, co widziałam, Gabri. No nic, zobaczymy co czas nam pokaże. - westchnęła rozkładając obie dłonie na boki na znak, że nic z tym nie zrobią dopóki nie przekonają się na własne oczy w jakim stanie nazajutrz będzie profesor z czeskiej wymiany. Skinęła zgodnie głową i nie pytała już o obiekty westchnień Gabriela. Znała go na tyle, aby wiedzieć, że to u niego stosunkowo delikatna sprawa, a ona szanowała uczucia każdego z rodziny. Jedno niewinne pytanie wyjaśniło jej wszystko i nie miała bodźca, aby podejrzewać, że jest inaczej. Przytuliła policzek do jego ramienia i przymknęła na moment powieki. - Zobaczymy co wymyślił na jutrzejszy trening. Zaczyna szybko, a więc czeka nas jesień pełna treningów. - zawyrokowała na podstawie własnych wnikliwych obserwacji. Powrót do wysiłku fizycznego po wakacyjnym lenistwie będzie bolesny zapewne dla wielu Krukonów. Wiedziała jednak, że właśnie z tego względu Elijah się spieszył - aby Ravenclaw poprawił swoje zdolności sportowe. Czas udowodnić Hogwartczykom, że Krukoni potrafią być wysportowani i nie skupiają się jedynie na treningach umysłowych. Po kilku chwilach usłyszała wzmożone rozmowy przy wejściu do Wielkiej Sali. Oderwała się niechętnie od kuzyna, aby zorientować się w sytuacji. Westchnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Muszę iść to sprawdzić. Wiesz, odznaka zobowiązuje. Potem jeszcze mam wprowadzić w listę obowiązków nowych prefektów… - zaczęła odkopywać się z ogromniastego swetra i zamiast po ludzku go oddać, założyła go Gabrielowi na szyję, a gdy tylko odsłoniła jego twarz, dała mu niespodziewanego buziaka w policzek. - Ubierz się, żebyś nie zmarzł. Biegnę zapobiegać końcowi świata. Widzimy się jutro. - posłała mu cieplutki uśmiech i faktycznie pobiegła w kierunku Wielkiej Sali, aby zorientować się czemu czwartoklasista wykłóca się z pijanym skrzatem na korytarzu prawie po ciszy nocnej. Świetny początek roku szkolnego!
W sumie jakby na to nie spojrzeć, on był trzecim hipogryfem. Cassius chyba za nim nie przepadał, a on zamiast jakkolwiek starać się to naprawić to trwał w tolerowaniu takiego stanu. Tak było po prostu prościej - skoro Eli nie lubił Cassa, to Gabs nie starał się o przychylność Ślizgona, mimo tego, że byli rodziną. Oczywiste było, że Gabriel stoi po stronie Elijah w tym wszystkim, a wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem. - Najwyżej odciągniemy ich od siebie, jak będzie trzeba... albo w ogóle z Elim zignoruję obecność Cassa. - wzruszył ramionami. Sam nie był pewny genezy tej całej niechęci, jednak to już do nich tak przywarło, że nie umiał sobie wyobrazić innego stanu rzeczy. Wątpił czy to kwestia dojrzewania, czy wyrośnięcia z pewnych zachowań, ale Elaine zawsze mogła w to wierzyć. Może stanie się jakiś cud i Merlin sprawi, że Ci się w końcu polubią. - Może kiedyś. Nie wierzyłbym, że coś takiego nastąpi w najbliższym czasie, Iskierko - uznał, że nie potrzebuje jej bardziej przekonywać, bo sama nie wydawała się aż tak zmartwiona tym wszystkim. On sam traktował konflikt swoich kuzynów jako coś w kanonie rodzinnym, co zostało już w nią wpisane. Niektóre rodziny miały kłótnie o Ministrze Magii w święta, a oni mieli Cassijaha. Nie kontynuował rozmowy o Czeskim nauczycielu, bowiem sam nie miał już nic do dodania. Narąbał się, ledwo stał, prawie jak te biedne skrzaty. To czy pojawi się na lekcji następnego dnia było kwestią, która miała się rozwiązać dopiero nazajutrz, więc ile można było na ten temat rozmawiać, czy spekulować? Tak samo nie podjął więcej tematu profesor Fikus, kiedy blondynka nie zainteresowała się rozmową o jej zajęciach. Może to i lepiej, skoro ta wyciągnęła takie błędne wnioski. Może i nie rozglądał się za dziewczynami, ale chyba nie był aż taką amebą, żeby go swatać z kobietą straszą o kilkanaście lat. Westchnął głośno na wieść o treningu. W wakacje odpuścił sobie jakiekolwiek aktywności, praktycznie w ogóle nie siedział na miotle. Coś czuł, że po tym treningu Elijah będzie musiał go wylewitować z boiska. I umyć plecki pod prysznicem. - Pewnie coś, przez co od razu pożałuję to lenistwa przez ostatnie miesiące - odmruknął. Uważał, że jego kuzyn jest bardzo dobrym kapitanem, ale on jednak nie był takim dobrym graczem. I sportowcem ogólnie. Kiedy Ela oderwała się od niego od razu zauważył ja jej brwi ściągają się w skupieniu. Przytrzymał jej dłoń jeszcze chwilę przy sobie, po czym puścił ją, kręcąc ze zrozumieniem głową. Pani Prefekt nie miała tyle wolnego czasu na pogaduszki co on i było to oczywiste. Oglądał jak śmiesznie wykopuje się z jego ubrania i sapnął zaskoczony, kiedy zarzuciła mu go na szyję, tylko po to, żeby po chwili dać mu buziaka w policzek. Rozpromienił się, uśmiechając się szeroko. Nałożył po ludzku sweter, po czym zasalutował blondynce, kiedy się oddalała. - Powodzenia! - Krzyknął za nią. Posiedział jeszcze chwilę na ławce, ale po odejściu Elaine czuł, jakby czegoś brakowało. Odwołał zaklęciem swoją kulkę światła, po czym pełen entuzjazmu poszedł wypić chociaż jedno Czeskie piwo. Powinien od razu się domyślić, że będzie to błędem.
//zt
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nie powinien biegać. Jakoś nie mógł jednak powstrzymać nieodpartej chęci, aby to robić, bo mimo wszelkich przeciwwskazań śmiał twierdzić, że czuje się od tego dużo lepiej. Bo to nie było tak, że on w ogóle nie mógł chodzić, biegać, czołgać się – zwał jak zwał – tylko po prostu nie mógł się zbyt mocno przemęczać. A pięć kilometrów wzdłuż hogwardzkiego jeziora wcale forsowaniem się nie było – przynajmniej w jego opinii. Trudno, najwyżej będzie musiał się wspierać swoją laską częściej niż w ostatnich dniach, ale jak to mówią – dla podtrzymania kondycji – było warto. Albo i nie, jak padnie sparaliżowany na trawniku tuż pod dziedzińcem, gdzie nie znajdzie go absolutnie nikt i umrze z wychłodzenia. Powoli zmierzchało, tak więc doszedł do wniosku, że uczniowie już od dłuższego czasu powinni być w zamku, bowiem nie widział absolutnie nikogo. Spojrzał na zegarek spoczywający na jego prawym nadgarstku, aby przekonać się, że za parę godzin ma swój nocny dyżur. Jego twarz wykrzywił grymas delikatnego zmęczenia, połączony z faktem oddychania przez usta, bynajmniej nie mający nic wspólnego z perspektywą biegania po korytarzu o dziesiątej wieczorem. Była to przecież najlepsza możliwość, aby przypomnieć sobie wszystkie zamkowe ścieżki bez ingerencji osób trzecich, przepraszających za swoją obecność, marudzących czy też przeszkadzających w utrzymaniu w miarę porządnego tempa, a już na pewno tych, którzy nie mieli jeszcze pojęcia kim był, bo nie pojawił się na rozpoczęciu roku. Ostatnie czego mu brakowało to słuchanie szeptów pt. ‘ej, a kto to jest?’, ‘nie wiem, z mordy jakiś taki aurorski’. Ha tfu. Nie przepadał za aurorami, choć nie raz ratowali mu szanowną dupę, ale to opowieść na inną narrację. Wszedł powoli na dziedziniec, starając się wysuszyć przemoczoną od potu koszulkę i w ogólnym stopniu doprowadzić do porządku swoją aparycję, tak bardzo przypominającą teraz ucznia Quidditcha, który zaliczył mini-zawał w związku z upadkiem z miotły z dużej wysokości. Przeczesał włosy, a szybkim aquamenti umył i schłodził sobie twarz (nie, żeby na zewnątrz nie było już chłodno), po czym rozejrzał się uważniej, dostrzegając ostatnich maruderów zmierzających ku drzwiom wejściowym. Nie widzieli go – i całe szczęście – bo nie po to ćwiczył o tej godzinie, aby ktokolwiek widział go w stanie innym niż ten nieodbiegający od norm wyglądu jakie sobie przyporządkował. W związku z powyższym postanowił zaczekać jeszcze chwilę, aż na pewno wszyscy uczniowie pochowają się po dormitoriach, aby na luzie przejść przez szkolne korytarze nie obawiając się o dziwne spojrzenia. Miał do nich jakąś mało spotykaną awersję. Przysiadł więc na jednym z podwyższeń okalających kolumny i usadowił się bardziej w cieniu, zaplatając sobie dłonie na brzuchu i popadając w krótkie rozważania – sam nie wiedział na jaki temat.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Co April robiła o tej porze na dziedzińcu? To pytanie pokroju "czemu wilk tak wyje w księżycową noc" lub "czmu ryś tak zęby szczerzy rad". Nikt nie wie. Wiadome było za to, że panna Jones przysypiała sobie na gzymsie fontanny, opierając się plecami o filar konstrukcji. Poprzednia noc dała jej w kość, miała dyżur na korytarzach, a niestrudzeni uczniowie myśleli, że mogą sobie po nich biegać do drugiej w nocy. Może i Jones była mało wymagającym nauczycielem, który starał się coś włożyć do głów tych słodkich dzieciaczków, ale starała się być odpowiedzialna. Przez garstkę drugorocznych gryfonów, którzy próbowali coś wykombinować na korytarzu na trzecim piętrze musiała poświęcić kolejne kilkadziesiąt minut snu, przez co dzisiejszy dzień był dla niej katastrofą. Wypiła już kilkadziesiąt kubków kawy, a nawet zieloną herbatę, która zwykle stawiała ją na nogi, ale nic z tego. Dlatego bardzo dziwne było to, że rudowłosa zamiast prosto do łóżka, po zakończonych lekcjach poszła sobie na spacer. Może było to powiązane z tym, że po takim wyjściu się jej lepiej spało? Tak jakby potrzebowała jakiegoś dodatkowego bodźca. Po bardzo długiej drodze na dół zamku stwierdziła, że jednak jest odrobinkę zmęczona i na chwilę usiądzie sobie przy fontannie. Pogoda może nie dopisywała, ale ona nie odczuwała aż tak chłodu. Zupełnie jakby jej super szalik w barwy puszków chronił ją przed całym złem tego świata - również niską temperaturą. Chłód kamienia na którym przyklapła może trochę bardziej dawał się we znaki, ale w momencie kiedy ona praktycznie spała także nie robił takiego wielkiego wrażenia. W końcu jej się przysnęło. Przymknęła oczy tylko na chwilkę, ale ta chwila się przedłużała i przedłużała, a ona sama traciła świadomość coraz bardziej. I może w tej drzemce nie byłoby nic wielce złego, zimno wieczoru w końcu by ją obudziło, a ona zmarznięta poszłaby do sypialni. Bezwładne ciało miało jednak inny plan - już kilka chwil po tym jak wpadła w objęcia Morfeusza ona wpadła do fontanny. Jeżeli miałaby znaleźć w całym swoim życiu gorszą pobudkę, chyba musiałaby się porządnie zastanowić. Oczywiście, przebudziła się od razu, kiedy jej głowa zanurzyła się pod wodą. Nie ogarniając co się dzieje zaczęła majtać nogami i rękoma, próbując wydostać się na powierzchnię. Wpadła w taką panikę, że nawet nie powiązała faktów, że to jedynie płytka fontanna i wystarczy, że podniesie się do siadu. Sięgnęła do swojej różdżki, ale ta musiała zostać na murku, bowiem nie wymacała jej w żadnej swojej kieszeni. Czy tak właśnie dokona swojego żywota? Nie dowiadując się dlaczego ten wilk tak wyje?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Przymknął na chwilę oczy opierając się plecami o kojąco chłodny filar dziedzińca. Jedna z jego nóg pozostawała zgięta, dzięki czemu mógł opleć ją swoimi przedramionami, a druga wyprostowana. W tej pozycji było mu wyjątkowo wygodnie, choć nie było na to żadnych logicznych podstaw. Kto jednak będzie kłócił się z kaleką na temat tego, jak powinien się układać dla własnego komfortu? Ano nikt. Szczególnie teraz, kiedy nikogo tu nie było, a przynajmniej tak sądził… do czasu, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Zerknął w tamtym kierunku z niemałą ciekawością i przewrócił oczami widząc niewielką (w sumie dla niego jak każdą), rudowłosą osóbkę siadającą na gzymsie fontanny i najwyraźniej nad czymś rozmyślającą. Czy ona nie powinna już siedzieć w szkole? Przewrócił oczami zastanawiając się nad sensem tych zasad, które wszyscy z tak wielką ochotą łamią. Odezwał się, pan i władca szkolnego regulaminu, mecenas prawa i herold przestrzegania go. Nie przerywał jej tej jakże angażującej czynności uznając, że zapewne za chwile sobie stąd pójdzie. Może właśnie przeżywała jakąś życiową tragedię – rzucił ją chłopak, ulewa nie jest jej siostrą, a strumień bratem albo straciła kilka punktów dla swojego domu. Kto ją tam wiedział. Potrzebowała samotności, to nie miał zamiaru jej przerywać, tym bardziej że nie oddalała się daleko, a jeśli on sam posiedzi sobie jeszcze kilka minut to nic mu się nie stanie. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby w tym planie się przeliczył, bowiem z jego własnych rozważań wyrwał go plusk fontanny. Znów zwrócił głowę w kierunku jeszcze-przed-chwilą-tam-będącej uczennicy patrząc jedynie jak niczym dorsz złapany na haczyk rwie się z objęć wody w dzikim szale. Zmarszczył brwi czekając aż po prostu się podniesie – przecież tam nie było nawet pięćdziesięciu centymetrów głębokości, jednakże, kiedy nie wydostawała się z krwiożerczych objęć akwenu, natychmiast podniósł się i podbiegł do monumentu, aby pewnym ruchem chwycić ją za ramię i postawić do pionu jak szmacianą lalkę. Poczekał aż wykasła co miała wykasłać, mając nadzieję, że nie będzie musiał jej w tym pomagać, a kiedy ogarnęła się na tyle, aby zrozumieć co do niej mówi, to mogła usłyszeć krótkie: - Wszystko w porządku? Przyjrzał się uważniej jej twarzy, dostając napadu dziwnego wrażenia, że skądś ją zna. Miał jednak szczerą nadzieję, że to nie jest ten typ znajomości, w którym nawalasz się do nieprzytomności i nie pamiętasz z kim spałeś, budząc się rano ja srogim kacu bez drugiej osoby, która uciekła zanim jeszcze się obudziłeś. Zaraz, co. Fakt, że wziął ją za uczennicę, w zasadzie nie pomagał mu w tej myśli. Potrząsnął głową pozbywając się jej niczym natrętnej muszki latającej obok oczu.