W tym miejscu leżą osoby, które wymagają dłuższej rekonwalescencji. Uwaga! Oporni pacjenci, którzy chcą się wymknąć stąd bez zgody pielęgniarki mają przeciwnika do pokonania, a jest nim... materac, na którym leży! Podobno, gdy zbieg chce czmychnąć, z materaca "wyrastają" niewidzialne ręce, które przyciągają pacjenta z powrotem do siebie i w takim uścisku czekają aż ten przestanie się wiercić i uspokoi.
Chłopcy nie wydawali się mocno zawstydzeni swoimi działaniami, ale cóż, przynajmniej znajomy Jacka się nie sprzeciwiał. Ani nie przedstawił, ale jego nazwiska pielęgniarka mogła dojść już samodzielnie. Ważne, że ostatecznie Nora otrzymała przeprosiny i miała nadzieję, że do głów obu Puchonów coś jednak dotarło... - Przyniosę drugie. - westchnęła, bo oczywiście, po co być ostrożnym i pilnować drogich leków? Nora wróciła z nową porcją znieczulającego eliksiru i dopilnowała, żeby Jack go zażył. Przez zakłócenia mogła mu niechcący sprawić jeszcze więcej bólu, a oboje na pewno tego nie chcieli. Poleciła Momentowi, żeby leżał spokojnie i rzuciła proste Episkey, które poskładało perfekcyjnie jego nos. Nie mówiła przy tym, chcąc skupić się na pracy. Chciała jeszcze na wszelki wypadek udrożnić drogi oddechowe chłopaka, żeby mógł swobodnie korzystać z naprawionych przegród, ale jej różdżka odmówiła posłuszeństwa. Przez chwilę mógł więc poczuć, że jego nos ponownie się zatkał. Blanc niezrażona spróbowała ponownie i tym razem Jack mógł cieszyć się świeżym powietrzem. - Środek przeciwbólowy zejdzie za godzinę, później nie powinno cię już boleć, aczkolwiek jeśli tak to po prostu oddychaj kilka minut przez usta. W razie czego zgłoś się do mnie. - poinstruowała chłopaka, zbierając swoje rzeczy i dając mu do zrozumienia, że może już opuścić skrzydło szpitalne. Życzyła mu jeszcze powodzenia w następnym meczu Quidditcha i tego, żeby kontuzja się już nie powtórzyła.
Kostka:3,1,2 (Episkey) 5,1,2 (Anapneo) Punkty w kuferku: • z uzdrawiania - w teorii 30 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z uzdrawiania - 3 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z uzdrawiania - 3
zt
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
To, że jego siostra miała rację nie było żadną nowością – nie był jednym z tych braci, którzy nie zgadzali się ze swoim rodzeństwem ze zwykłego uporu, czy też w imię jakiejś głupiej zasady; właściwie on i jego bliźniaczka częściej niż często myśleli i patrzyli na świat w bardzo zbliżony do siebie sposób. Tym razem przeszła jednak samą siebie. Miała świętą rację co do tego, że przydałoby im się nieco polepszyć umiejętności z zakresu magicznego uzdrawiania, co jasno wyraziła na ostatniej lekcji z profesor Blanc. Wniosek ten był tak słuszny, że nie tylko przyłożył się na tamtych zajęciach (choć nie była to szczególna nowość, bo zwykł przykładać się do wszelkich wykonywanych czynności, przejawiając tym samym ponadprzeciętną potrzebę osiągnięcia perfekcji w każdej dziedzinie swojego życia), ale i zaraz po nich zainteresował się kółkiem uzdrowicieli, choć uzdrowiciel z niego był żaden. I tak oto wylądował tutaj, pod skrzydłem szpitalnym, wahając się czy aby na pewno powinien wejść. Naszły go wątpliwości, bo bał się, że coś zepsuje. Z drugiej strony... przecież to tylko zmiana opatrunków, zwykły banał, z którym powinien bez problemu dać sobie radę. Zagryzł wargę, wpatrując się w drzwi jakby miały mu zaraz udzielić odpowiedzi. Te jednak uparcie milczały...
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
Cassie gnała do skrzydła szpitalnego w bardzo konkretnym celu. Dowiedziała się o brzytwotrawie dopiero co i była zmartwiona tym, że komuś działa się krzywda. Z tego powodu udała się do ofiar najpierw, choć była zdania, że trzeba przede wszystkim zlikwidować przyczynę kłopotów. Ale tym mogła się zająć za chwilę. Teraz pacjenci! Gnałą tak, nie patrząc na nic iiiii BUM! - Przepraszam! Ja... OH! - uśmiechnęła się promiennie. - Kapitanie! Jak dobrze cie widzieć! Ja... Ja przepraszam że nie poszłam na ten trening... A dostałam sowę i... No bo się działy rzeczy po prostu i nie mogłam... Ale na następne pójdę, obiecuję! Ale teraz do szpitala... Jesteś ranny? Ta brzytwotrawa podobno jest paskuuuuudna!
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Stał tak i kontemplował, licząc chyba na zbawienie albo znak prosto z niebios, kiedy coś małego, hałaśliwego i bardzo rozpędzonego wpadło na niego z impetem. Wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony odgłos, będący chyba usilnie tłumionym przekleństwem zamienionym w mamrotanie i spojrzał na dziewczynkę, zamieniając zdziwioną minę na uśmiech kiedy dostrzegł z kim ma do czynienia. Jego mała gwiazda. Kiedy nazwała go kapitanem, zagestykulował energicznie. – Sezon skończony, więc żadne kapitanie tylko Elijah. Eli. – roześmiał się pod nosem. – O, nie-nie-nie! W porządku, to było tylko przypomnienie, nie musisz się tym tak martwić. Zresztą trzeba przyznać, że to były naprawdę trudne zajęcia nawet jak na Limiera i może dobrze, że nie ryzykowałaś przyjściem. Jeszcze byś tam – tu wycelował palcem w drzwi, przed którymi wciąż stali. – wylądowała. Chociaż i na ziemi jesteś tego bliska, hmm? Gnasz jak na miotle, maleńka, gdzie Ci się tak spieszy? Rozgadał się i to bardzo, jeśli by wziąć pod uwagę jego normalny, raczej milczący sposób bycia. To chyba jej towarzystwo tak na niego działało – dziewczynka była tak energiczna i do tego bystra, że nie dało się jej nie lubić, a przy tym gadała tak dużo, że trudno było nie odpowiadać... choć równie trudno było za nią nadążyć. – O, nie, ja właściwie... przyszedłem pomóc, ale trochę się... och, wiesz co? Nieważne. Chodźmy, może się na coś przydamy, razem będzie nam raźniej. Damy przodem – powiedział, otwierając przed nią drzwi i nawet kłaniając się nieco, z uśmiechem czającym się w kącikach ust. Chciał potraktować ją jak prawdziwą kobietę, nawet jeśli w gruncie rzeczy była jeszcze dzieckiem. Wszedł do środka za nią i rozejrzał się z nietęgą miną. – Rzeczywiście nie wygląda to dobrze... skoczysz po potrzebne rzeczy do pielęgniarki? Zmienimy im te opatrunki.
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
- Ufff to całe szczęście... - odetchnęła. Nie bardzo było wiadomo czy mówiła w tym momencie o treningu z Limiere czy o braku skaleczeń spowodowanych agresywną roślinką. - To dobrze, że dbasz o innych nawet poza treningiem, Ka... Eli! Ale łał jakie ładne imię! Mój tata kiedyś mi czytał o takim... Masz imię jak bohater powieści, to fenomenalne! Jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiałam! Pewnie je bardzo lubisz, nie? Ja lubię Cassandrę bo brzmi tak magicznie, zawsze tak uważałam, a potem się okazało że naprawdę jestem magiczna! Zachichotała na tak uprzejme zachowanie Krukona i dygnęła, trzymając rąbki szaty jak sukienkę. - Ależ dziękuję, proszę jaśnie pana! Ale z ciebie rycerz! I wparowała do środka. Pacjentów rzeczywiście było dużo... - Już lecę! - i pobiegła do pielęgniarki zgodnie z poleceniem.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Zachichotał jak mały chłopiec, zupełnie rozczulony jej słowami. Ba, jego włosy przeszły w delikatny, niewiele różniący się od platyny róż i choć był tego świadom, nie robił niczego z tą zmianą – nie przeszkadzała mu, a oddawała jego aktualne emocje lepiej niż jego mina. – Założę się, że istnieje jakaś bohaterka o imieniu Cassandra, brzmi walecznie. Pewnie jakaś bardzo samodzielna wojowniczka. Jeśli znajdę jakąś książkę, w której jest takowa, to od razu Ci o tym powiem. – podrapał się po brodzie, autentycznie zastanawiając się czy zna jakąś literacką Cassandrę... nie wiedział za to o jakim Elijahu mówiła dziewczynka. – Wiesz co? Chyba się nad tym nie zastanawiałem, ale kiedy teraz o tym myślę to rzeczywiście je lubię. Jest na świecie mało Elijahów, a oryginalność bywa przydatna. Poza tym „E” w podpisie pozwala na efektowny zawijas, nie sądzisz? – puścił do niej oczko. Żartował sobie, choć było w tym i ziarnko prawdy – lubił swój podpis, który wypracował sobie przez lata, dobrze oddawał jego charakter. Będąc już w środku, naprędce układał plan działania. Pokiwał głową kiedy Cassandra powróciła z bandażami oraz środkami dezynfekującymi. – Brzydzisz się krwi? – zapytał, bo nie był pewien czy mała Krukonka aby na pewno wie z czym będzie miała do czynienia. Nie wątpił w jej inteligencję, ale dzieci bywały naiwne i zdarzało im się zapominać o podobnych minusach. Podszedł do nieznanej mu dziewczyny i usiadł na skraju jej łóżka. Miała obandażowaną prawą nogę. – Cześć, jesteśmy z kółka uzdrowicieli, przyszliśmy zmienić Ci opatrunek. Mogę? – po uzyskaniu zgody, zaczął odwijać stary opatrunek.
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
- O tak, jest Cassandra! I też była magiczna, przynajmniej tak częściowo. Jest w mitologii greckiej. To takie ładne słowo, ta mitologia, nie?! Bardzo miło sie to wymawia. Mitologia! No i ona była wiesz, jasnowidząca. Bo jeden z bogów się w niej zakochał, ale ona go nie kochała i to było takie skomplikowane i tam się tyle działo, cała wielka wojna była o Helenę, tę ładną, znasz ją, prawda? W sensie wojnę Trojańską. Tata mi o tym czytał, to strasznie ciekawe! A Elijah to taki jakiś prorok, to było w Biblii, ale ona jest taaaka ogromna i często strasznie nudna. Kiedyś ją przeczytam, ale nie teraz, bo ona nie była o takiej magii jaką znamy, zupełnie. Chociaż pamiętam, że krzak tam sam płonął. Znasz jakieś krzaki które same płoną? Z zaplecza wróciła z całym naręczem środków odkażających i bandaży. A na pytanie pokręciła przecząco głową. - Ani trochę się nie brzydzę! Wiesz, byłam kiedyś w szpitalu i... W sumie nie widziałam wtedy krwi ani trochę, ale no, przewracałam się i rozcinałam sobie kolana wiele razy! Potem zajęła się pacjentką. - Hej! Ja jestem Cass, a to jest Eli i wiesz, on jest bardzo rycerski i jest kapitanem, z resztą na pewno go znasz. I znamy się na uzdrawianiu bardzo dobrze! Najpierw musimy odkazić, to może szczypać, ale bądź dzielna to wszystko będzie dobrze. Na przykład ja jestem bardzo dzielna, więc ty też dasz radę. Polała rankę jakimś środkiem, który zaczął się pienić. Dziewuszka jednak ani trochę nie skrzywiła się z bólu. Stwierdziłą tylko, że jest chłodne. - O, widzisz! To znaczy, że te magiczne są jeszcze lepsze niż te mugolskie, a mugolskie też są zupełnie dobre!
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Och, słyszał o tym Elijahu, ale nie przypuszczał, że taka mała czarownica może znać „bohaterów” Biblii. Sam nie wiedział o niej za wiele, choć trochę interesował się swoim imiennikiem. Niemniej, książka ta w istocie nie należała do najciekawszych, pomijając to, że mówiła o czymś niezwykle dla mugoli ważnym – o ich wierzeniach, które wcale nie pokrywały się z czarodziejskim światem. – No... płonący krzak właściwie. Serio. – zabrzmiało to jak cyniczno-sarkastyczna odpowiedź, ale przecież tak właśnie się nazywały te rośliny. Mitologia to kolejne wierzenia mugoli, które były dość zabawne, choć te przynajmniej były przyjemne jako zwykła lektura. Nie wczytał się w nie jednak wystarczająco dobrze, by pamiętać o Cassandrze i teraz zrobiło mu się trochę głupio. Nie na długo, bo obowiązki sprawiały, że szybko zapomniał o jakimkolwiek zawstydzeniu. – Bardzo dobrze znamy się na uzdrawianiu. – powtórzył za Krukonką, kręcąc z przekonaniem głową, choć wewnątrz śmiał się i płakał na zmianę. Odwinął do końca bandaż, odłożył go na bok aby potem go wyrzucić i pozwolił dziewczynce samodzielnie odkazić ranę. – Miałaś do czynienia z mugolskimi środkami? Och, wychowałaś się wśród mugoli? – nie potrafił ukryć zainteresowania jakie zabrzmiało w jego głosie. Mugole od zawsze bardzo go ciekawili i chętnie chwytał informacje na ich temat kiedy tylko miał ku temu sposobność. Przyłożył gazę do rany i obwinął ją szczelnie bandażem, posyłając pacjentce uspokajający uśmiech. – Byłaś rzeczywiście bardzo dzielna, mamy nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz. A teraz uciekamy do kolejnego pacjenta. – to mówiąc, wstał i podszedł do chłopaka, który poranioną miał o dziwo... rękę. Eli starał się nad tym nie zastanawiać. – Cześć, jestem Elijah, a to jest Cassandra. Ja jestem słaby, ale ona to prawdziwa specjalistka. – odezwał się do chłopaka.
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
- Dokładnie tak! O świecie czarodziejów dowiedziałam się dopiero w te wakacje, kiedy... Znaczy... - przełknęła ślinę, czując nagle gulę w gardle. Była zaskoczona jak nagle przygniotło ją to wspomnienie. zazwyczaj czuła się dobrze rozmyślając o tacie. Ale to otoczenie szpitalne... Krew... Nie, nie była tak obojętna na krew, jak jej się zdawało. Nagle wspomnienie wypadku zaczęło ją przytłaczać. - Od kiedy mieszkam z moją mamą. Ona jest czarownicą, tak jak moja pierwsza mama. Ale ja o nich nie wiedziałam wcześniej! Ale mama jest najlepsza, wiesz?! Po chwili smutku znów się uśmiechnęła. Po swojemu skupiała się na rzeczach dobrych. A mama była z pewnością naładowana pozytywnymi myślami. - Jest strasznie ładna i strasznie fajna! Bardzo ją kocham. - skupiła się na drugim pacjencie. - Hej! Jestem Cass! Musimy odkazić twoją ranę, żeby wyzdrowiała, wiesz? Ale zupełnie nie będzie bolało, to magiczny środek i zupełnie nie boli! A potem Eli ją zabandażuje, bo robi to najlepiej! I sprawnie przemyła ranę czarodziejskim płynem.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Na Merlina! Chyba nieopatrznie poruszył niechcący temat, który nie był dla małej najprzyjemniejszy, a to z całą pewnością nie było jego intencją. Chciał żeby uśmiechała się tak jak miała to w zwyczaju i tryskała swoją charakterystyczną energią. W życiu nie pomyślałby, że wspomnienie o mugolach może być dla niej w pewien sposób bolesne, a patrząc po jej smutnej mince i tonie głosu, który na moment się podłamał, tak właśnie było. W myślach obrzucił samego siebie wymyślnymi przekleństwami i obiecał sobie bardziej uważać, bo młody wiek wcale nie musiał oznaczać małego bagażu doświadczeń. – Moja piecze najlepsze ciastka korzenne – słodyczami starał się odwrócić jej uwagę – chociaż najwspanialsza na świecie i tak jest moja siostra. – nie wstydził się o tym mówić, nigdy nie miał z tym problemu. Kochał swoją bliźniaczkę ponad życie, bardziej niż rodziców, z którymi kontakty bywały... różne. Czasem za mało rodzinne, jak na jego gust. Ojciec wiecznie siedział w swoim gabinecie, pisząc kolejne książki, a matka przeżywała drugą młodość, traktując syna jak przyjaciela, co miało swoje plusy i minusy. Ale-ale! uzdrawianie! Odwiązał stary bandaż i powtórzyli procedurę, a kiedy rana była już pięknie przemyta, założył nowy opatrunek. – Wiesz co? Chodźmy razem na czekoladę. Nie ma jeszcze kolacji, ale znam skrzata, który na pewno nam taką zrobi. Masz ochotę? – zagadnął dziewczynkę kiedy skończyli już pracę z drugim pacjentem. Nie zrobili nic więcej, bo pielęgniarka oznajmiła, że z resztą poradzi sobie sama, a on za wszelką cenę nie chciał przeszkadzać profesjonalistom w ich pracy.
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
- Ciastka! O tak, ja z moją mamą też będę piekła ciastka! - zachwyciła się dziewuszka. Ależ to było cudowne! Wspólne gotowanie to takie cudowne zajęcie! Musiała to włączyć w repertuar swoich planów wakacyjnych. Może niekoniecznie pasowały jej smaki korzenne do lata, ale mimo wszystko... - A będziesz mógł mi wysłać przepis?! Proszę proszę prooooszę! Cassie absolutnie nie chciała, żeby Eli czuł się winny. Tym bardziej, że przyczyną było miejsce, nie rozmowa. Po prostu za dużo skojarzeń i w niezrozumiały sposób eskalującej tęsknoty Zapewne łączyło się to ze zbliżającą się wielkimi krokami pierwszą rocznicą śmierci taty. - Jesteś naprawdę dzielnym pacjentem! - pochwaliła starszego od siebie chłopaka, a potem razem z Elim odeszła od łóżek. Nie mieli tu nic więcej do roboty. Szybko poszło! - Czekolada! - zachwyciła się Cass. - Tak. Idźmy. Znaczy... Tak jest, kapitanie! - zaśmiała się i radośnie pląsając wystrzeliła ze szpitala równie szybko jak się w nim pojawiła.
Nessa zapisała się na kółko przez wewnętrzną potrzebę poprawienia swoich umiejętności uzdrawiających, które mogły okazać się niezwykle przydatne w jej przyszłej karierze. Naprawdę zastanawiała się nad aurorem coraz mocniej. Po uzgodnieniu z panną Blanc obowiązków, wybrała odpowiedni dzień i przyszła do skrzydła szpitalnego, wcześniej przedstawiając wszystko pracującej tutaj pielęgniarce. Wysłuchała wskazówek, a także obejrzała demonstrację, gdzie znajdzie właściwie eliksiry. Uśmiechała się, kiwając głową, a gdy w końcu wyszła, zostawiając ją na straży, odetchnęła z ulgą. Prefekt rozejrzała się po izbie, ruszając wolno w stronę zajętych łóżek, których na szczęście nie było dużo. Początek roku za nimi, upadki z mioteł zwykle były we wrześniu. Teraz pojedyncze zatrucie, złamanie, jakieś przedawkowanie euforii. To ostatnie wzbudziło jej dreszcz, kojarząc się z pewnym gryfonem, który jednak nie był już obecny w jej życiu. Zakasała jednak rękawy, biorąc się do roboty. Na szczęście miała ze sobą notatki z najbardziej praktycznymi zaklęciami, które mogły okazać się przydatne podczas jej dyżuru. Pacjentka z czwartego roku słodko spała, więc ruda zmierzyła jej tylko temperaturę, przygotowując później odpowiednią dawkę eliksiru. Mocno zatruła się jakimś posiłkiem nieznanego pochodzenia, które według pielęgniarki mogło być zepsute. Objawami były różowe wymioty, ból brzucha i mdłości, a dziewczyna przebywała w skrzydle od dwóch dni, wciąż delikatnie gorączkując. Zalecano jej odpoczynek, nie chciała więc przeszkadzać, a jedynie okryła ją kocem. Lance była obowiązkowa, więc od razu uzupełniała kartę pacjenta, aby nie robić pielęgniarce kłopotów. Rezerwowy z drużyny puchonów grał w ostatnim meczu, był poobijany. Złamania były już zagojone eliksirem, a siniaki musiały się po prostu zagoić. Według karty - jutro mógł rano wrócić do dormitorium i iść na zajęcia. Zgodnie z zaleceniem, sprawdziła wygojoną rękę, robiąc z nim jednocześnie kilka ćwiczeń, czy kość poprawnie się zrosła. Pamiętała, że to dość bolesny zabieg, gdy Pani Profesor opowiadała o nim podczas jednych z początkowych zajęć, a do tego wszystkiego sam eliksir śmierdział i był paskudny. Aż przeszedł ją dreszcz, jednak nie dała po sobie niczego poznać, jeszcze na wszelki wypadek stosując maść rozgrzewająca z hibiskusa, żeby dodatkowo napędzić wcześniej uszkodzone mięśnie. Ostatnia była studentka pierwszego roku, która przesadziła z eliksirem i spadła ze schodów. Ślizgona zmieniła jej bandaże za pomocą zaklęcia, a po usunięciu poprzednich przemyła ranę. Nie omieszkała udzielić jej wykładu o szkodliwości euforii. Czas w skrzydle mijał szybko, ciągle było coś do sprawdzenia czy podania, a poza tym leżący tu pacjenci byli znudzeni, więc zagadywali przy każdej okazji. Siedziała grzecznie rogu sali, pisząc raport dla panny Blanc, mając jednak podzielność uwagi. Gdy drewniane, ciężkie drzwi się otworzyły i stanęła w nich pielęgniarka, ruda pożegnała się i wyszła, pędząc do sowiarni aby wysłać pracę. Na szczęście trafiła na spokojny dzień, bo prosto po meczu lub szkolnej imprezie, w skrzydle szpitalnym musiały dziać się prawdziwe cuda.
I na co mu był ten mecz? Mógł się w ogóle nie zapisywać - nie byłby zmuszony do spotkania z Eliją (nawet jeżeli nie zamienili ani jednego słowa), nie musiałby sprawdzać nowej pozycji (do której - jak stwierdził - się nie nadawał), a co najważniejsze, nie skończyłby z twarzą rozkwaszoną na tłuczku. I chociaż wiedział na co się pisze, biorąc udział w działalności Krukońskiej drużyny Quidditcha, to do tej pory nie odnosił większych kontuzji. W momencie oberwania piłką nie myślał zbyt dużo. Zabolało cholernie, miał wrażenie, że mógł usłyszeć chrzęst swoich kości mimo okrzyków uczniów na trybunach. Po chwili przestał słyszeć cokolwiek, wzrok też zmizerniał, a on przyćmiony przeszywającym go bólem miał tylko wielką nadzieję, że nie zrobi sobie wielkiej krzywdy przy lądowaniu na zmarzniętym boisku. Oczywiście nie mógł zapanować nad miotłą, kiedy nic nie widział, ale skupił się na tyle, żeby spowolnić jej lot i móc bezboleśnie z niej spaść, kiedy zbliży się do twardej ziemi. Tak też było, uderzył lekko stopą w piasek i pozwolił sobie zsunąć się z kija, i opaść na murawę. Krew zalewała jego jasną koszulkę, którą miał pod szatą, a on sam trochę nie ogarniał co się dzieje. Każda próba powiedzenia czegokolwiek kończyła się bólem, nawet jeżeli powoli odzyskiwał pełną sprawność pozostałych zmysłów. Po chwili otoczyli go dorośli i studenci, a Nora coś tam do niego mówiła, starając się uśmierzyć jego ból. Rzuciła kilka zaklęć, po czym stwierdziła, że coś tam jej się nie zgadza w tym złamaniu i trzeba go zabrać do skrzydła szpitalnego. Nie narzekał, nawet sam się podniósł i chciał udać się tam o własnych siłach, jednak Nora szybko wpłynęła na niego i grzecznie dał się zabrać do Szpitala bez ryzyka zemdlenia po drodze. Miał wrażenie, że cały czas słyszał gdzieś Eliję, ale nie mógł go wypatrzyć. Zignorował więc ten głos biorąc go za urojenia. W końcu całkiem mocno go ten tłuczek pierdolnął. Leżał w łóżku w najdalszej części. Pielęgniarka postanowiłą najpierw zająć się innymi poszkodowanymi na meczu, więc rzuciła na niego zaklęcie, które miało uśmierzyć ból i spróbowała nastawić złamaną kość. Poważniejsze rzeczy jeszcze były przed nim, ale wyglądał trochę lepiej. Na szyi i koszulce były jeszcze ślady krwi, ale sam nie miał siły nic z tym zrobić, zwłaszcza, że jego różdżka została gdzieś na boisku.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Potrzebował chwili aby zebrać się w sobie. Po pierwsze pójście po Pandorę na trybuny zajęło mu trochę czasu, zwłaszcza dlatego, że w jej ramionach odnalazł spokój, którego nie miał ochoty prędko porzucić. Po drugie zaś ograniczał go strach – strach nie tylko przed tym co zobaczy, ale i przed tym jak na jego obecność zareaguje Gabriel, który unikał go ostatnio jak ognia. Co zrobi będąc w łóżku szpitalnym, kiedy nie miał możliwości ucieczki? Choć po odprowadzeniu Pandory do zamku pędził jak strzała, przed samym szpitalem zwolnił, jakby wcale nie był pewien czy wchodzenie do środka to dobry pomysł. Bo w istocie nie był. A mimo to pchnął drzwi, zaglądając przez szparę nim na dobre wszedł do środka. Powitała go pielęgniarka i właściwie wcale nie musiał tłumaczyć w czym rzecz – od razu został pokierowany do łóżka kuzyna; nawet Blanc wiedziała, że Swansea trzymają się razem. Oby miała rację. – Gabriel? – zawołał, z trudem panując nad drżeniem głosu. Chciał skupić na sobie uwagę kuzyna; chciał by ten spojrzał w jego stronę i mimiką jakkolwiek wskazał mu drogę. Był tu pożądanym gościem, czy nie? Powinien usiąść przy jego łóżku, czy wyjść stąd nim zrobi się nieprzyjemnie? Odepchnął od siebie te myśli – usiadł, nie zważając na reakcję kuzyna. Kim byłby, gdyby bał się swoich najbliższych? Gdyby odwrócił się do nich plecami kiedy przeżywali trudne chwile? – Bardzo boli? – zapytał, choć przecież odpowiedź była jasna. Na pewno go bolało, choć z pewnością dostał już jakieś eliksiry. Nie bardzo wiedział jak się w tym wszystkim odnaleźć. Przysunął krzesło tak blisko jego łóżka, że jego rant stykał się z materacem i nachylił się ku niemu, opierając łokcie na kolanach i splatając ze sobą dłonie. Nie patrzył na niego, uparcie wgapiał się w swoje własne ręce. Minę miał zmęczoną, a przede wszystkim zmartwioną.
//przepraszam, uciekł mi ten odpis, bo nie odznaczyłam w arkuszu odpisowym, że moja kolej, a przez święta i "urlop" w Warszawie zapomniałam o bożym świecie xD
Nie wiedział zbytnio co się dzieje, kiedy wylądował w skrzydle i zajęła się nim Nora. Nie miał jeszcze na tyle poważnego wypadku, żeby musiała mu pomagać pielęgniarka, więc był trochę zlękniony. Nie lubił lekarzy, można było powiedzieć, że posiadał irracjonalny strach, że gdy Ci zaczną za mocno szukać, to znajdą każdą możliwą chorobę jaką chcą. Dlatego wybierał się po eliksir pieprzowy czy jakikolwiek inny tylko w ostateczności. Gdyby nie stracił na chwilę przytomności tam na boisku, to pewnie by się upierał, że nie potrzebuje hospitalizacji i mają go zostawić. Może to zrobił, pamiętał jednak, że nie opierał się jakoś mocno. Czyżby to ta tajemna moc Blanc sprawiła, ze tak bez gadania, a nawet z aprobatą wylądował w tym łóżku? Pewnie tak. Co prawda nie chciał, żeby ktokolwiek widział go w takim stanie, jednak w głębi serca miał jakąś tam nadzieję, że któryś Swansea się pojawi. Wiedział, że pewnie wszyscy siedzieli na trybunach - Elijah był w pierwszym składzie, a on był raczej lubiany przez większość rodziny. Musieli więc widzieć jak twarda piłka łamie gabrielową szczękę. Miał szczęście, że nie został bezzębnym piratem, szkiele-wzro podobno było paskudne. Merlin musiał wysłuchać jego modlitw, bo chwilę później słyszał jak Nora kogoś kieruje pod ostatnie łóżko w prawym rzędzie - jego łóżko. Podniósł się trochę, a kiedy zobaczył kto dokładnie idzie w jego stronę wielka gula pojawiła się w jego gardle, a on opuścił wzrok na swoje kolana, nie wiedząc jak sie zachować. Gabriel był zły na Eliję. Nie potrafił zrozumieć dlaczego ten woli spędzać czas z jakąś dziewczyną z wymiany, zamiast tak jak zwykle dotrzymywać mu towarzystwa. Nie poszli razem na festiwal, nie mogli nawet się złapać, bo albo nie mieli czasu, albo kapitan drużyny krukonów był już umowiony z rudzielcem. Gabs nigdy nie był zakochany na tyle, żeby zrozumieć kuzyna, był jedynie wierny rodzinie, przez co taka "zdrada" bolała go kilka razy bardziej. Najpierw stracił Iskierkę dla Rileya, potem Elijah uciekł do Doux. Czyżby każdy miał o nim zapomnieć w niedługim czasie? Podniósł wzrok, kiedy blondyn przemówił, jednak nie odezwał się. Pozwolił chłopakowi na przetaksowanie wzrokiem jego zbolałego spojrzenia i zalanej krwią koszuli. Nie wykonał żadnego ruchu, nie powiedział ani słowa. Po prostu się w niego wpatrywał, jak gdyby próbując przekazać wszystko co w nim siedziało głębią szarych tęczówek. Nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie właśnie przez ból, który wzmógł się podczas próby otworzenia szerzej szczęki. Eliksiry miały zacząć działać po dłuższej chwili, Nora mu tłumaczyła dlaczego właśnie tak, a nie inaczej, ale nie słuchał zbyt uważnie. Wydusił z siebie tylko coś w stylu "mhm" i opadł na poduszki, kierując swoje spojrzenie w sufit. Czy oni po prostu zamierzali tak siedzieć i nawet na siebie nie patrzeć? Jak nigdy cisza między nimi nie była komfortowa i dało się ją wręcz ciąć nożem. Jedyny plus był taki, że jego kuzyn przyszedł sam, nie zabierając ze sobą swojego rzepa. Gabriel doceniał to jak nigdy.
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Coś było nie tak. I żeby chociaż trochę nie tak, ale nie. Coś faktycznie się nie zgadzało, ale to nie tak, jakbym zjadła coś nieświeżego, bo brzuch mnie nie bolał. Bolało… coś innego. Jakby coś ruszyło się w piersi i dawało o sobie znać coraz bardziej. I nawet nie wiedziałam, czy to już postępująca choroba, a może coś ruszyło się w serduchu i chciałam się bezprzerwy szeroko uśmiechać, równocześnie unikając spojrzeń innych i czmychać niemal niepostrzeżenie korytarzami, nikomu nie rzucając się w oczy… Na brodę Merlina, czy ktoś postanowił dosypać mi coś do dyniowego soku przy śniadaniu? Choć nie wiadomo jak się starałam, przez usta nie chciało mi przejść ani jedno kurwa. Chichotałam niekontrolowanie, zakrywając przy tym usta. Nawet jak wiedziałam, że mnie nic tak naprawdę nie bawi, a to, co powiedział Jordan było po prostu żałosne. Nic nie mogłam z tym zrobić, zachowywałam się… No po prostu jak nie ja! Zupełnie nieśmiała, wycofana, mówiąca cichym głosikiem… Nawet nie miałam ochoty nikomu wyjebać. Jedynie chichotałam, chowałam twarz, cała się chowałam. Jakbym chciała po prostu zniknąć, a jednocześnie byłam tak ciekawa wszystkiego! Nie czułam potrzeby nikogo wyzywać, udowadniać swojej wyższości, dopraszania się o swoje racje gdy ktoś ostentacyjnie postanowił, kolokwialnie mówiąc, wpierdolić się w środek mojego zdania. Zamiast tego, chciałam się do wszystkich przytulać (nadal nie wiem, jak udawało mi się powstrzymywać tę potrzebę), mówić każdemu miłe słowa i śmiać się, tak radośnie się śmiać, ale cichutko. Chichocikiem zaznaczać swoją obecność w pokoju i konwersacji, nie wyróżniać się pośród wszystkich, po prostu być taką szarą, niewyróżniającą się niczym myszką. To jednak nie było najbardziej przerażające. W momencie, gdy coś w mojej głowie stwierdziło powinnam odwiedzić siostrę w skrzydle szpitalnym i się nią zaopiekować, coś zdało się krzyknąć gdzieś głęboko w środku mnie CO DO KURWY, JEAN? A wiecie, co było z tego wszystkiego najlepsze? Szłam do tego pierdolonego skrzydła szpitalnego, przy pomocy magii utrzymując miskę pełną ciepłego rosołu w powietrzu, a w drugiej ręce miałam duży kubek ciepłej herbaty. Tej, którą Violetta lubiła najbardziej. I kiedy normalnie już by mnie wykręcało na samą myśl, że robie to akurat dla swojej bliźniaczki, teraz czułam się z tym… dobrze? Miałam wrażenie, ze to normalne, że robię dla niej dobry uczynek. Ba, że tak powinno być zawsze! W końcu jest moją własną, jedyną, rodzoną siostrą, prawda? I jeszcze do tego preżyła atak wiwerna, bo głuptasek wpakował się do zakazanego lasu. Jak tu się taką zgubą nie zająć? - Hej Viola - powiedziałam cicho i z małym uśmiechem na twarzy, kiedy tylko znalazłam się obok jej łóżka. Miska i kubek znalazły się na niewielkim stoliku obok, a później uważnie, jakby z troską przyjrzałam się temu, jak wygląda. Jak gdybym faktycznie się o nią martwiła. - Jak się czujesz? Jest już lepiej? - i tak jak wiedziałam, że te słowa w życiu nie przeszłyby mi przez gardło, tak teraz było to takie… Naturalne. Zwykłe. Nie zapytać się siostry o samopoczucie i to po takim wydarzeniu? Tak się w ogóle godzi? - Przyniosłam ci herbaty i rosołu, mam też trochę czekoladek, jakbyś chciała… - faktycznie miałam kilka małych, czekoladowych batoników z nadzieniem dyniowym w kieszeni bluzy. Tylko dlaczego proponowałam jej tyle rzeczy? Dlaczego byłam dla niej taka… miła?
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyglądało na to, że szczęście ostatnio się jej nie trzymało. Ledwo udało jej się wrócić do siebie po przeżytym ataku wiwerna, a już wpadła na... naprawdę durny pomysł. Chociaż nie był to do końca jej pomysł. Po prostu przegrała pewien zakład albo raczej dała się do czegoś podpuścić. Bo jak to: ona nie zje tych liści Raptuśnika? Dawajcie całą garść i patrzcie. Szkoda tylko, że delikatnie mówiąc Viola, chuja wiedziała o zielarstwie. Dlatego nie zdawała sobie sprawy z tego jakie mogą być konsekwencje spożycia liści owej rośliny. A o tym mogła się dosyć szybko przekonać w niedługim czasie. Nawet nie spodziewała się, że ogromna akromantula, którą zobaczyła na jednym z korytarzy Hogwartu była tak naprawdę wytworem jej wyobraźni, halucynacją stworzoną przez jej organizm poddający się powoli chorobie spowodowanej spożyciem nieprzygotowanego w odpowiedni sposób Raptuśnika. Dla niej było to niezwykle realne i poskutkowało niezwykle silnym atakiem paniki, przez który skuliła się gdzieś w kącie, czując przeraźliwe drżenie mięśni i kołatanie serca, które było spowodowane faktem, że nie potrafiła wziąć normalnego oddechu. Dusiła się, a to jedynie wzmagało jej panikę. Czuła się jak zaszczute zwierzę w klatce, przerażone, zdezorientowane i reagujące nerwowo na każdy nawet najmniejszy bodziec, docierający do ich ciał. Naprawdę paskudne uczucie. I tak oto trafiła do skrzydła szpitalnego, gdzie z początku podejrzewano coś w stylu PTSD, które mogło się striggerować samoistnie z jakiegoś dziwnego powodu. Bardzo poważnie rozważano kwestię ściągnięcia do sali psychologa, który mógłby pomóc pannie Strauss w radzeniu sobie z sytuacją, w której się znalazła, ale już po jakimś czasie postawiono zupełnie inną diagnozę. Amentis. Cholerstwo spowodowane przez te zachujałe liście, które tak ochoczo wpierdoliła. Milutko. Zalecenia przemiłej i cudownej pani Nory? Eliksir na uspokojenie co godzinę i powinno przejść, ale lepiej przez jakiś czas nie opuszczaj skrzydła szpitalnego. Naprawdę nie uśmiechało jej się faszerowanie co chwilę magicznymi specyfikami nawet jeśli miała to być forma lekarstwa. Jednak musiała to jakoś znieść. Nie spodziewała się tylko tego, że będzie miała gościa. Ze zdziwieniem patrzyła na to jak siostra przekracza próg sali, a za sobą ma uniesioną lewitującym zaklęciem miskę z rosołem. Co do chuja pana? Naprawdę nie mieściło jej się w głowie jakim cudem Jean w tej chwili odgrywa nie zwykle troskliwą i opiekuńczą siostrę. - Was zum Teufel? - spytała jeszcze, gdy Gryfonka podeszła bliżej i wciąż zachowywała się niesamowicie miło i przyjaźnie. No kurwa, lekko podejrzane. Violetta przyglądała jej się przez chwilę badawczo, wyczekując jakiegoś podstępu mającego być częścią kolejnego żartu bliźniaczki albo czegoś podobnego, ale nie. - Czekoladki? . . . Zwykłe czy czekoladowe żaby? - spytała jeszcze, żeby mieć pewność o jakim przysmaku rozmawiają. W końcu to miało ogromne znaczenie!
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Może to jakiś bakcyl latał w powietrzu? I to wszystko działo się przez niego? Mugole chyba nazywali to koronawirusem, ale czy on dostałby się do naszego świata? Czy była w ogóle jakakolwiek możliwość, że to właśnie przez niego czułam taką niepohamowaną potrzebę rozdawania miłości? Może to właśnie tak on działał na czarodziejów? Wywracał cały ich charakter do góry nogami, sprawiając, że czuli się jakby to nie byli oni sami? A jeżeli to nie było to, to naprawdę zacznę chyba uważać na to, obok kogo siadam i co tak naprawdę piję. Może nawet zacznę wylewać sok dyniowy, jeżeli nie będę trzymała kubka w rękach przez całe śniadanie. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś postanowił coś mi do niego wsypać czy dolać. Kto wie, czy nie byłoby to przypadkiem veritaserum, po którym przestałabym już być taka nieugięta, bo zamiast kłamać, zaczęłabym mówić całą prawdę. No ups? Nie byłoby chyba zbyt kolorowo. Przecież nawet teraz nie było. Stałam nad Violettą i kiedy normalnie już śmiałabym się pytając, co znowu odpierdoliła, czułam faktyczne zmartwienie. No cholera jasna, co jest? Co się tutaj odwaliło? Czemu czułam się w ten sposób, czemu nie chciałam robić tego, co robiłabym w normalnej sytuacji? To wszystko było jakieś pokręcone. Zupełnie nienormalne. Gdzie moje normalne zachowanie? Co, na brodę Merlina, stało się z moim charakterem? - Wiesz co… - sięgnęłam do kieszeni, czując w niej pudełko z tym przysmakiem, o którym mówiła. W tej sytuacji skłamałabym, zachowując słodycz dla siebie, ale tym razem… - Proszę - podałam jej pudełeczko, w którym była czekoladowa żaba, przy okazji też jednego batonika dyniowego. Przecież to była moja ukochana siostrzyczka, musiałam być dla niej miła, prawda? Usiadłam na brzegu łóżka, starając się nie naciągnąć jej kołdry i przy okazji nie zrobić jej żadnej krzywdy. I ciągle się uśmiechałam, patrząc na nią z taką dziwną troską w oczach. Dziwną dla mnie, w końcu, fuj, troszczenie się o własną bliźniaczkę? Kto to widział? - Potrzebujesz czegoś? Podać ci rosołu albo herbaty? Pójść po pielęgniarkę, albo po jakieś leki? - to nie było normalne. Wszystkie te pytania w życiu nie wydostałby się z moich ust w jej stronę. No, chyba że zrobiłaby sobie coś naprawdę poważnego. A co zrobiła sobie teraz? Przegrała jakiś zakład? Albo i wygrała? Na jej miejscu pewnie też wzięłabym w tym udział, ale czy dostałabym od niej pomocy? Ha, złotego znicza chyba.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
A cholera wie co w zasadzie się przytrafiło Jean. Jedno było pewne, a mianowicie to, że zdecydowanie dziewczyna nie zachowywała się normalnie i coś musiało się przydarzyć. O tym Violetta była przekonana w stu procentach. Inną opcją było to, że całe jej zachowanie to był jeden wielki wkręt, ale jakoś w to wątpiła... Wiedziała, że jej siostra raczej nie mogłaby zmusić się do takowego zachowania i zdawała sobie sprawę, że z pewnością zostałaby szybko przejrzana. Mimo wszystko wciąż była podejrzliwa. W końcu miała do czynienia ze swoistym mistrzem wszelkich intryg i żartów. Musiała zawsze być czujna i gotowa na kolejny wygłup. Tym bardziej jeśli wydawał jej się on mało prawdopodobny. Z niejaką nieufnością sięgnęła po pudełeczko, które zdawało się zawierać w sobie jeden z jej ulubionych czekoladowych przysmaków. Sięgnęła jeszcze po leżącą w łóżku różdżkę, by szybkim zaklęciem prześwietlić zawartość pudełka. Wszystko wskazywało jednak na to, że faktycznie dostała bez zbędnego proszenia się o to swoją słodkość. No proszę. - Dzięki. W ogóle... Co ci się stało, że taka miła dzisiaj jesteś? - spytała przesuwając się nieco na szpitalnym posłaniu, by zrobić siostrze miejsce, żeby mogła usiąść obok. - Też zeżarłaś jakąś dziwną roślinę? Musiała zadać jej to pytanie. Chociaż zawsze istniała możliwość tego, że nawet jeśli coś takiego miało miejsce to dziewczyna najnormalniej w świecie tego nie pamięta. Mimo wszystko warto było chociaż spróbować czegoś więcej się dowiedzieć. Ewentualnie sama nie zdawała sobie sprawy z tego, że mogła paść ofiarą czyjegoś kawału. Wreszcie by się doigrała, prawda? Z kolei na pytania o to czy wszystko w porządku i czegoś potrzebuje jedynie pokręciła głową. No cóż... Chyba właśnie zyskała nadopiekuńczą bliźniaczkę. Cudownie. - Nic nie trzeba, ale herbatę możesz dać - stwierdziła, wyciągając już rękę po kubek, kiedy nagle z odległego krańca pomieszczenia dało się słyszeć krzyk jednej ze studentek, pomagających w skrzydle szpitalnym. - STRAUSS! PAMIĘTAJ O ELIKSIRZE! POWINNAŚ GO ZARAZ WZIĄĆ! Krukonka przewróciła oczami na wzmiankę o eliksirze uspokajającym, który w kilku butelkach znajdował się na jej szafce nocnej. Tak, zdawała sobie sprawę z tego, że w tej chwili był to jej lek, ale jakoś nie zmieniało to jej niechęci związanej z przyjmowaniem specyfiku.
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Jakoś nie dziwiło mnie to, że nawet Violetta była zaskoczona moim zachowaniem. Co jak co, ale przez te osiemnaście lat to ona chyba miała ze mną najwięcej do czynienia, od małego. Zresztą, ja sama dziwnie czułam się w swoim własnym ciele, jakbym to nie była ja, tylko jakiś miły duch. Może wewnętrzny Puchon, którego w sobie nie miałam. Jakby ten demoniczny głos zupełnie zamilkł, choć krzyczałby w tym momencie coś na temat tego, jak bardzo powinnam zrobić jej krzywdę. Może i nie od razu coś dotkliwego, ale jednak jakiś mały żart, jak dolanie jej środków przeczyszczających do herbatki albo rosołu. Ale tego nie zrobiłam. I nie miałam nawet ochoty. Jakby obudził się we mnie prawdziwy, siostrzany instynkt, nakazujący mi opiekę nad bliźniaczką. No do cholery jasnej! Cisnęło mi się na usta halt die Klappe na słowa studentki, a jednak tego nie powiedziałam. Popatrzyłam tylko na siostrę, decydując się na podanie jej tego kubka. A jej pytanie… Cóż. - Wiesz co, nawet nie wiem. Coś tak od rana czuję, jakbym faktycznie miała serce. I jakąś misję, polegającą na byciu miłym dla wszystkich - spojrzałam na swoje dłonie, a właściwie na knykcie, które byłyby pokryte nową warstwą krwi i siniaków, ale nic z tego się nie mogło chyba dzisiaj wydarzyć. Były całe; no, przynajmniej rany nie były na nowo otwarte. - Nie zachowuję się jak ja, co pewnie już wiesz. Chichoczę od wszystkich żartów, zamiast kogoś po prostu uderzyć i… No kurde felek, nie mogę zmusić się do przeklinania - to ostatnie powiedziałam jakby z pewnego rodzaju bólem w głosie. Przeklinanie, głośne przeklinanie, szczególnie jak coś zabolało, było chyba swoistą częścią mnie, prawda? Było jedną z tych rzeczy, po której można było mnie zauważyć z daleka, jeżeli czarne włosy i aura wpierdolu tego wystarczająco nie załatwiły. Albo głośny śmiech po cudzym pisku czy krzyku. Teraz ta część mnie została mi brutalnie zabrana, ale czy na zawsze? O Merlinie, oby nie. - Możesz ten eliksir pić z herbatą? Może ci go po prostu doleję? - znowu ta cholerna troska. Sięgnęłam nawet już po jedną buteleczkę, przyglądając jej się trochę podejrzliwie. - Ta roślina… Chociaż wygrałaś ten zakład? - uśmiechnęłam się lekko, patrząc na siostrę z butelką eliksiru w dłoni. No co? To bardzo ważne pytanie! Przecież mi zawsze zależało na zakładach i tego mi nikt nie zabierze.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Chyba każdy byłby podejrzliwy, gdyby dobrze znana mu osoba zaczęła się nagle zachowywać zupełnie inaczej. I nie chodziło tu tylko o zmiany z ogólnie pojmowanej wredoty na niemalże aniołka, bo działało to w obie strony. Ogólnie rzecz biorąc Krukonka byłaby o wiele ostrożniejsza przy osobie, u której zauważyłaby jakieś zmiany osobowości. Bez względu na to czy była to jej siostra czy jakaś inna nie aż tak bliska jej persona. Sięgnęła po wyciągnięty ku niej kubek i przysunęła go do ust, by następnie umoczyć delikatnie wargi w cieczy, by sprawdzić jej temperaturę i ewentualny smak. I choć wydawało jej się to wciąż podejrzane to jednak nie wyczuwała, żeby coś było nie tak z podanym jej płynem. Chyba zaryzykuje i wypije nieco owej herbatki. - Oby to minęło, bo mnie lekko przerażasz - mruknęła jeszcze po czym siorbnęła łyk napoju. Faktycznie taka odmiana była niepokojąca co najmniej i niezwykle dziwna, a Krukonka miała nadzieję, że ten stan będzie się utrzymywał dosyć krótki czas i dane im będzie wkrótce powrócić do normalności. Na dosyć zmartwione pytania siostry po raz kolejny przewróciła oczami, gdy ta brała do ręki butelkę z eliksirem uspokajającym. Podobny ton naprawdę jej nie pasował. Przynajmniej nie w podobnej sytuacji, bo dla niej oczywistym było, że gdyby znalazła się w skrzydle szpitalnym z naprawdę poważnymi obrażeniami to podobne zachowanie byłoby dla niej co najmniej wskazane, ale tak? - A czy to ważne? Herbata ważniejsza - mruknęła, biorąc kolejny tym razem o wiele odważniejszy łyk. - Hmph... Tam nie chodziło o zwycięstwo. Nie miała ochoty o tym rozmawiać. Po prostu po raz kolejny nieco przeceniła swoje możliwości i przez to skończyła dosyć marnie, ale czy to miało teraz jakieś znaczenie? Według niej nie. Zamiast tego skupiła się na piciu zaparzonej przez siostrę herbatki. Jednak... czy jakiś dziwny cień nie mignął właśnie w rogu skrzydła szpitalnego?
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Dobrze było wiedzieć, że nie dzieje się jej nic bardziej poważnego. Jakby uspokoiło mnie to, choć czy tak naprawdę byłam aż tak bardzo o nią zmartwiona? Dziwnie mi z tym było. Miałam ochotę ją przytulić i powiedzieć, że przecież wszystko jest okej, a jakby czegoś tylko potrzebowała, to przecież jestem obok i mogę jej pomóc, nie ważne, co by to było. Nawet mogłabym zrobić jej zadanie domowe, choć o to by mnie chyba w życiu nie poprosiła. To ona była tą mądrą, tą co się zna, tą co siedzi w książkach. Niejednokrotnie miała oceny o wiele lepsze od moich, a przecież nie musiała się do tego szczególnie przykładać. Chyba tiara wiedziała co robi, posyłając ją do Ravenclaw. - Czy ja wiem, czy to minie - westchnęłam tylko, jakby trochę tęskniąc za swoją gorszą połową, tą prawdziwą stroną mnie samej. Bo chyba ciężko byłoby przestawić się każdemu, nie tylko mojej własnej siostrze, na to, że Jean nie jest głośna, nieznośna i robi żarty, tylko jest milusia, skora do pomocy, uśmiechnięta i cicha. Coś tu naprawdę poszło nie tak, może i lepiej byłoby jakby to wszystko minęło. - Wiesz, jeżeli masz mieć objawy jakiejkolwiek choroby, czysto teoretycznie to może temu zapobiec, a nuż czułabyś się trochę lepiej niż teraz - zauważyłam, patrząc na nią przez moment, a później znów na butelkę. Nie chodziło o to, żeby wygrać. To po co się w ogóle zakładać? Wszystko dla zwycięstwa, albo nic dodatkowego. - Jeszcze zaczniesz mi się tu rzucać, wiesz co, ja ci to jakoś podam - i nawet rozejrzałam się w celu znalezienia jakiegokolwiek kubeczka, łyżeczki; czegokolwiek, w czym tak właściwie mogliby jej to podawać… - Dają ci to pić z zakrętki czy co? - może i było to bardziej pytanie retoryczne, bo czułam się zagubiona w tym wszystkim, ale jednak musiałam powiedzieć to na tyle głośno, żeby siostra usłyszała. O zgrozo, czy ja właśnie poprosiłam o pomoc?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie było powodów do obaw. Dotychczas nieważne w co takiego się Krukonka wpakowała to zawsze i tak wychodziła z tego raczej bez szwanku. Przynajmniej była takiego zdania. Zapewne jej psychika powiedziałaby coś innego, o ile w ogóle jeszcze istniała. Bo o ile zaklęcia lecznicze szybko i w miarę bezproblemowo rozprawiały się z obrażeniami fizycznymi to tak te psychiczne nieco ciężej było wyleczyć. Nawet jeśli Viol utrzymywała, że przecież nic jej nie jest i wszystko w porządku. - Wiesz... dziwnie mi tak z tym. Jednak przywykłam do ciebie w nieco innej odsłonie - przyznała, bo czuła się jakby dosłownie miała do czynienia z zupełnie innym człowiekiem, który jedynie przybrał postać jej siostry zupełnie jakby był to efekt wypicia cholernie dobrego eliksiru wielosokowego. Może z czasem przywykłaby do nowej odsłony Jean, ale tak nagła zmiana była dla niej naprawdę wielkim szokiem. Dużo większym niż ogromny nietoperz, którego dostrzegła kątem oka za jednym z parawanów. Czy on miał pysk wysmarowany krwią? Ludzką? Nie wiedziała skąd podobna myśl pojawiła się w jej głowie, ale jej ciało reagowało automatycznie na to, co widziała. Mięśnie spięły się odruchowo, a ona sama próbowała się zerwać z łóżka, ale paniczne i nieskoordynowane ruchu sprawiły, że niemalże z niego spadła, próbując się gdzieś wycofać. W tym czasie nawet nie zwracała uwagi na poprzednie pytania Gryfonki, skupiona jedynie na tym, co miała przed swoimi oczami. - CHOLERA JASNA, STRAUSS! - wrzasnęła krzątająca się po skrzydle szpitalnym studentka, która zauważyła całe to zamieszanie i podeszła do znajdujących się przy jednym z łóżek sióstr. Jej wzrok niemal od razu spoczął na eliksirze trzymanym przez Jean, której wydała niemal od razu polecenie. - Podaj jej to. Całą butelkę. Nasza księżniczka chyba jest zbyt charakterna, by brać regularnie eliksiry póki utrzymuje się ich działanie. - Spierdalaj, Raylene - warknęła w jej kierunku Krukonka, zaciskając pięści na szpitalnej pościeli i starając się zapanować nad ogarniającą ją histerią. Czuła jak klatka piersiowa ponownie zaciska jej się na płucach, sprawiając, że każdy oddech był ciężki i wywalczony z trudem. Jebany raptuśnik! Raylene jednak nie zamierzała odejść. Zamiast tego podeszła i odkorkowała jedną z buteleczek zawierających eliksir, a następnie podsunęła ją tuż pod sam nos brunetki, która niechętnie sięgnęła po nią drżącą ręką, by wypić całą zawartość fiolki. Efekt może nie był natychmiastowy, ale już po dłuższej chwili Krukonka zaczęła się uspokajać. Tajemniczy cień, który przybierał coraz bardziej przerażające formy niczym bogin wypuszczony na wolność również gdzieś zniknął, a ona sama opadła ze zmęczeniem na poduszki. Siostra wciąż trwała przy jej boku, ale Violetta była zbyt zmęczona minionym atakiem paniki, a eliksir również robił swoje. Dlatego też upiwszy jeszcze pół kubka przepysznej ziołowej herbaty usnęła, a Gryfonka mogła wrócić do swojego dormitorium.
z|t x2
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Miała nadzieję na to, że przynależność do Laboratorium Medycznego pomoże jej jakoś w bliższym zrozumieniu eliksirów, ale chwilowo nie bardzo mogła oddać się swoim badaniom teoretycznym w zakresie eliksirowarstwa. Chwilowo została oddelegowana do skrzydła szpitalnego, gdzie miała pomagać szkolnym nieudacznikom, którzy się połamali lub przeziębili. Mając na sobie jakże przydatny i przekonujący t-shirt z napisem “THEY CASTED SILENCIO ON ME” chwyciła jakąś podkładkę do pisania i w towarzystwie Blanc przeszła się po sali, w której znajdowali się pechowcy. Razem z pielęgniarką podeszła do jednego z łóżek, na którym siedział jakiś młody zasmarkany Gryfon, będący maksymalnie na drugim roku. Do tego był jeszcze jakiś taki niewyrośnięty. No, ale trudno taka praca. Całe szczęście, że miała przy sobie Norę, która mogła robić za jej pośrednika. - Witaj, Kyle. Dzisiaj zbada cię Violetta. Na początek zada ci kilka pytań - … albo i nie. Strauss spojrzała na nią jedynie z wyrazem twarzy mówiącym jasno serio, Blanc? po czym wskazała znacząco na swoją koszulkę. Czy ktoś tu dzisiaj nie łączył faktów? Nie miała jednak czasu na to, by wykłócać się z pielęgniarką. Zamiast tego wyjęła swoją różdżkę i przy pomocy odpowiedniego zaklęcia wypisała w powietrzu krótkie i treściwe pytanie WYPEŁNISZ? po czym podsunęła chłopaczkowi trzymaną ankietę z karty pacjenta. Nie mogę. Nadgarstek mnie boli - załkał chłopczyk, przyciskając swoją rękę do torsu. Krukonka westchnęła bezgłośnie i kucnęła tuż przed nim gestem dłoni nakazując mu, by pokazał zranioną kończynę. Gryfek niepewnie wyciągnął do niej rękę, którą Strauss ujęła dosyć delikatnie, starając się ignorować falę bólu, która ponownie ją przeszyła, gdy tylko poruszyła owiniętą świeżym bandażem dłoń z niegojącą się raną. W tej chwili bardziej skupiała się na tym, by zbadać uważnie nadgarstek młodszego ucznia. Przez cały czas Blanc przyglądała jej się z zaciekawieniem, oczekując diagnozy. Strauss jeszcze przez chwilę badała palcami strukturę nadgarstka nim zasmarkany blondynek nie wyrwał jej swojej ręki z głośnym krzykiem. - Aua! To boli! Violetta posłała mu jedynie karcące spojrzenie wyrażające tyle, co cisnące jej się na usta oddawaj rękę, ty mały kurwiu, jeszcze nie skończyłam. Niemniej chyba musiała skończyć. Jaka diagnoza, panno Strauss? Dziewczyna ponownie wykonała kilka ruchów różdżką w powietrzu wyczarowując krótki napis ZWICHNIĘCIE. Blanc pokiwała z uznaniem głową i kazała jej zająć się płaczącym chłopcem. Tylko czemu wpierw do kurwy miała go uspokoić? Jak miała to niby zrobić? Kompletnie nie wiedziała. jak miałaby to zrobić. Postanowiła podejść go podstępem i wpierw rzucić na nieosłoniętą część zwichniętego nadgarstka szybkie Duritio, by mały przestał odczuwać ból. Następnie przy pomocy Lapifors przemieniła jakiś pobliski przedmiot w królika,bo… dzieciaki uwielbiają zwierzęta, prawda? I chyba był strzał w dziesiątkę, bo dzięki temu uwaga Gryfona znalazła się nagle gdzieś indziej i kiedy ten jedną dłonią głaskał wyczarowanego kicajca, Strauss nastawiła mu kość szybkim Locus i rzuciła jeszcze Episkey, by wyleczyć uszkodzone w wyniku zwichnięcia ścięgna i więzadła. Na sam koniec poprosiła raz jeszcze chłopca o rękę, którą owinęła bandażem przy pomocy Feruli. Zapisała jeszcze szybko w powietrzu uwagę, by zasmarkany gówniarz nie nadwyrężał zbytnio ręki przez najbliższe dwa tygodnie i w zasadzie mogła go już puścić. Chyba się spisała, prawda?
z|t
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Laboratorium Medyczne - stwierdziła, że działalność w nim może być naprawdę dobrym pomysłem. W końcu dzięki temu mogłaby chociażby w praktyce wykorzystać wiedzę wyniesioną z zielarstwa. I w dodatku nauczyłaby się całkiem przydatnych praktycznych rzeczy. Tym razem została wysłana przez panią Whitehorn do skrzydła szpitalnego, gdzie miała pomagać w obowiązkach pani Blanc, przyjmując pacjentów i oceniając ich stan, a tych pomimo początku roku szkolnego było dosyć wielu. Zamieniła kilka słów z pielęgniarką odnośnie tego w jaki sposób mogłaby jej pomóc i co powinna zrobić przy czym została skierowana do łóżka, na którym spoczywała nieco przestraszona pierwszoroczna Ślizgonka. Pani prefekt podeszła do niej z promiennym uśmiechem. Może dzięki temu dziewczynka poczuje się nieco lepiej? - Hej. Jestem Yuuko. A ty jak masz na imię? - zagadnęła, uznając, że to całkiem dobry sposób na zaczęcie rozmowy ze znajdującą się przed nią jedenastolatką. - Lucille… - odpowiedziała niepewnie dziewczynka, a jej głos nieco zadrżał od zduszonego płaczu. - Lucille? Masz naprawdę ładne imię - stwierdziła, przysuwając sobie stołek, który znajdował się tuż przy łóżku. - Powiesz mi dlaczego tu jesteś? Lucille skinęła głową po czym opowiedziała jej pokrótce o małym wypadku na lekcji eliksirów, w którym uczestniczyła. Rozcięła sobie w jego wyniku dłoń oraz poparzyła przedramię. Kanoe wolała nawet nie myśleć jakim cudem do tego doszło. Zamiast tego wysłuchała jej do końca po czym sięgnęła po swoją różdżkę. - Pokaż mi tę rękę. Obiecuję, że nie będzie bolało - zapewniła ją i chyba zabrzmiało to przekonująco dla Ślizgonki, która posłusznie wyciągnęła w kierunku studentki zranioną rękę. Yuuko przyjrzała jej się po czym rzuciła Fringere na oparzenie, by chociaż nieco zminimalizować szkody wywołane przez wrzący eliksir, a następnie użyła Duritio na obszarze, gdzie widniało dosyć paskudne rozcięcie. - Przemyję teraz ranę odpowiednim eliksirem, ale nie powinnaś nic poczuć. Po prostu będzie to chłodne - powiedziała jeszcze do Lucille, chcąc na bieżąco informować ją o swoim postępowaniu.Stwierdziła, że dzięki temu dziewczynka może się mniej denerwować, a sama Kanoe sięgnęła po eliksir czyszczący rany, by delikatnie pomimo działania zaklęcia znieczulającego przemyć ranę dziewczynki, którą następnie zasklepiła przy pomocy Episkey. - Proszę. Już nie ma po niej śladu! - Lucille z zainteresowaniem spojrzała na swoją rękę i rozpromieniła się nieco na widok gładkiej skóry w miejscu, gdzie jeszcze niedawno widniało długie rozcięcie. Puchonka natomiast sięgnęła po jedną z maści znajdujących się na półeczce niedaleko łóżka i nabrała ją na palce, by zacząć rozprowadzać ją w miejscu oparzenia. - To powinno pomóc na oparzenie. Skóra tam będzie wrażliwa, więc uważaj na siebie i smaruj ją tym dwa razy dziennie. Rano i wieczorem - poleciła jeszcze młodej Ślizgonce. Wyglądało na to, że kryzys był zażegnany. Dosyć szybko uporała się z tym przypadkiem, a i mina Blanc wskazywała na to, że pani prefekt poradziła sobie dość dobrze. Posłała jeszcze nikły uśmiech pielęgniarce po czym przeszła do kolejnego przypadku, chcąc pomóc jeszcze kilku osobom nim w końcu będzie musiała opuścić skrzydło szpitalne.
z|t
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
W trakcie trwania sezonu quidditchowego skrzydło szpitalne stawało się dla Brooks może nie drugim domem, ale tym jednym sąsiadem, do którego zawsze wpadało się po zakupach na kawę. Młoda Krukonka miewała już strzaskane kości, wstrząsy mózgu, jak i zwykłe obicia czy naciągnięcia. Dziś przyszło jej stanąć po drugiej stronie barykady. Opiekunka Laboratorium Medycznego – Perpetua Whitehorn postanowiła pozwolić uczniom przetestować zdobytą wiedzę w praktyce. Choć rok szkolny dopiero co się zaczął, w skrzydle szpitanym zawsze było, co robić. Uczniowie nie patrzyli na dzień czy porę roku. W kwestii przypadków i wszelkich wypadków wykazywali się niezwykłą tolerancją i robili sobie krzywdę przez cały rok. Julia skończyła właśnie swoją krótką przerwę, którą poświęciła na zjedzenie kanapki i napicia się wody. Od samego rana miała ręce pełne roboty. Właściwie, to od początku roku miała ręce pełne roboty – jak nie ćwiczyła latania na miotle, to szukała zaklętych pucharów po Hogwarckich lochach. Wystarczyło, że wróciła na salę, gdy poczuła na sobie spojrzenie pielęgniarki. – O, tu jesteś, moja droga – powiedziała kobieta, przywołując ją do siebie. Kiedy dziewczyna do niej podeszła, wskazała jej młodego gryfona siedzącego na łóżku. Chłopiec ledwo co odrósł od ziemi. Trzymał się za rękę i dzielnie powstrzymywał łzy. – Zajmij się nim – poleciła pielęgniarka, po czym sama podeszła do kolejnego z młodych pacjentów. Julia pokiwała głową, po czym podeszła do gryfona. – Cześć, młody – powiedziała, uśmiechając się ciepło do chłopca. – Widzę, że ładnie zaczynasz rok szkolny. Co się stało? – Zagapiłem się na pewien obraz i spadłem ze schodów. – Chłopiec spojrzał na nią ze wstydem wymalowanym na twarzy, kiedy Krukonka go doglądała. – Tak jak myślałam – westchnęła do siebie. – Masz coś z ręką. Chłopiec, chcąc nie chcąc uśmiechnął się, słysząc tę wnikliwą diagnozę, ale uśmiech zniknął mu z twarzy, gdy Brooks dotknęła spuchniętej ręki, a z oczu poleciały mu łzy. – Taaak… złamałeś kość promieniową. Na szczęście złamanie jest zamknięte, więc powinieneś szybko się wylizać. Tak więc mówisz, że zagapiłeś się na obraz? Niefortunnie, naprawdę niefortunnie – uśmiechnęła się wymownie. Chłopak poczerwieniał jeszcze bardziej, ale nic nie powiedział. Kiedy podeszła do nich pielęgniarka, Julia była gotowa przedstawić swoją diagnozę. – Wygląda na to, że kość promieniowa jest złamana, choć złamanie było czyste i nie nastąpiło otwarcie rany. Zaczęłabym od miejscowego znieczulenia Duritio. Następnie nastawiłabym złamaną kość zaklęciem Locus, a na koniec usztywniła kończynę zaklęciem Ferula. No i, co równie ważne, nakazałabym przyjmowanie produktów z dużą ilością wapnia, aby wspomóc proces regeneracji kości. Pielęgniarka pokiwała głową, choć nie wiadomo było, czy zgadza się z diagnozą, a tymczasem gryfon nieco pobladł, słysząc o nastawianiu kości. Dziewczyna podejrzewała taką reakcję i była na nią przygotowana. Sama również odczuwała dyskomfort za każdym razem, gdy tylko sobie pomyślała o przykrościach związanych z dochodzeniem do zdrowia. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – pocieszyła go i podała mu pucharek z sokiem dyniowym, do którego dolała kilka kropel eliksiru uspakajającego. – Pij do dna, dobrze ci zrobi. Chłopak posłuchał bez szemrania starszej koleżanki. Ledwo co zanurzył usta w kielichu, strach z jego oczu ustąpił miejsca chłodnej obojętności.
/zt
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Czw 24 Gru 2020, 09:16, w całości zmieniany 1 raz