Często tutaj nie bywała. Bo w sumie i nie miała po co. Doriena nie miała potrzeby odwiedzać w pracy, bo w sumie, jakby na to nie patrzeć, wszystko, co musiała z nim obgadać, obgadywała w domu. To samo, jeśli chodziło o ojca. Każdą sprawę mogła załatwić w domu, przy obiedzie, bądź idąc do niego do gabinetu, w którym zwykł przesiadywać. Tym razem było inaczej. Miała ważną sprawę do ojca, które nie mogła za bardzo czekać na to, aż on łaskawie wróci z pracy. Zresztą, ostanimi czasy wracał o tak różnorakich godzinach, że nigdy nie można było mieć pewności co do tego, kiedy w końcu się go spotka. Dlatego właśnie zdecydowała się na przybycie do Ministerstwa Magii osobiście, aby z nim porozmawiać. Nie do końca wiedziała, gdzie powinna się udać, gdy wylazła z kominka w atrium. Ojciec mógł przebywać dosłownie wszędzie. Najczęściej miał do załatwienia sprawy w każdym miejscu tego budynku i nie sposób było zgadnąć, gdzie w danej chwili będzie się znajdował. Puszczanie patronusa uwżała za bezcelowe, bo jak znała tatę to i tak nie miałby czasu jej odpowiedzieć. Najlepiej było go po prostu złapać na żywo, inaczej nici z jakiejkolwiek rozmowy. Zapytała pierwszego z brzegu, wyglądającego na obeznanego, czarodzieja o Jacoba Deara. Nie wyglądał na takiego, który to chciałby mieć kontakt z jej rodzicem. Szybko ją zbył natłokiem pracy i ruszył przed siebie. Bea wiedziała, że chodzeni po całym ministwerstwie i poszukiwanie było bezsensowne. W oddali zobaczyła dosyć młodą kobietę, ale wyglądała na taką, do której można było się odezwać. I która być może by jej pomogła. Ruszyła w jej kierunku, z pewną siebie miną, stukając obcasami butów, które dodawały jej pięć centymetrów do jej niewielkiego wzrostu. -Przepraszam - powiedziała, aby zwrócić na nią swoją uwagę i zatrzymać na chwilę. -Przepraszam bardzo, czy widziałaś może Jacoba Deara? - dodała, uśmiechając się delikatnie, co by nie wyjść na zbyt zadufaną w sobie. W końcu potrzebowała pomocy, a niemiłym osobą nikt nie pomagał.
Praca w Anglii była prawdziwym wyzwaniem, biorąc pod uwagę że przed wyjazdem praktycznie nie znała języka. Jej pracodawca jednak uznał że niemiecki jest znany nawet w tak hermetycznej społeczności jaką są czarodzieje i jakoś się dogada. Jakoś. Niestety, okazało się że większość nie rozumiała ani słowa z tego co mówi. Miało to plusy - mogła swobodnie wyzywać każdego przechodnia ulubionymi, kwiecistymi opisami i były marne szanse że ktoś ją zrozumie. Oczywiście, po za osobami z jej departamentu, bo tu jednak znali kilka podstawowych słów po niemiecku - sama zdążyła ich kilku nauczyć. Niechcący. Teraz spieszyła się wyjątkowo mocno, bo przez jakiegoś matołka na stażu musiała teraz gonić przez pół gmachu załatwiać nie swoje sprawy. Z jej znajomością angielskiego, poziomem frustracji i niezbyt przychylnym dziś okiem wyglądała jak blond burza przemierzająca korytarze. Mimo wszystko, ktoś zdecydował się ją zatrzymać. Nie zareagowała na pierwsze przepraszam, ale drugie, z lekkim zasłonięciem drogi już sprawiło że się zatrzymała. Uniosła brew do góry i zmierzyła wzrokiem swoją rozmówczynię. Ładna, ciemne włosy i oczy. Drobna. Lubiła ciemne włosy u kobiet, choć wolała gdy były wyższe od niej. - Was?- spytała mrużąc oczy i powoli analizując zdanie. - Ach, ja! - pokiwała głową - Dear, Departament Wypadków? - spytała powoli, starając się nie mówić z charakterystycznym akcentem, który zniekształcał jej słowa i używając ich najmniejszą możliwą ilość - dzięki temu była mniejsza szansa że się nie zrozumieją.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
O dziwo dziewczyna zareagowała na jej słowa. Ale zupełnie inaczej, niżby panna Dear się tego spodziewała. Słysząc mocne i bardzo ostre "Was" uniosła momentalnie jedną brew ku górze. Nie spodziewała się, że ktoś będzie do niej rozmawiał po niemiecku. Nigdy nie przepadała za tym językiem. Był bardzo mało wdzięczny i bardzo mocny przez co zyskiwał niewielu popleczników. Złośliwcy twierdzili, że każde zdanie wypowiedziane po niemiecku brzmiało jak rozkaz rozstrzelania. Bea po części się z nimi zgadzała. Ten język zdecydowanie nie pasował do osoby, która nim władała. Blondynka była szczupła, drobna, bardzo ładna, jeszcze delikatniejszej urody niż Beatrice. I o dziwo jeszcze od niej odrobinę niższa. Rzadko trafiały się takie egzemplarze. Nie mniej, Bea uśmiechnęła się do dziewczyny w miły sposób, który mógłby sugerować dobre zamiary. -Nie, to nie ten Dear. Szukam Jacoba Dear'a, jednego z członków Wizengamotu. Czy wiesz może, gdzie go znajdę? - dodała jeszcze próbując używać jak najbardziej neutralnych słów, które ktoś z obcego kraju na pewno je zrozumie. Po wstępnych słowach dziewczyny, nie mogła ocenić na jak zaawansowanym poziomie jest jej znajomość języka angielskiego. A ona naprawdę musiała znaleźć ojca.
/sorki za ten post, następny na pewno będzie lepszy :)
Tak, reakcja na niemiecki w jej ustach była zawsze taka sama. Nie dość że język był wyjątkowo ostry i nielubiany, to jeszcze dziewczyna miała dosyć niski głos jak na przeciętną kobietę, nie wspominając o tym, że jej aparycja nie wskazywała ani na jej pochodzenie ani też na aż tak niski głos. Zabawnym było, że przecież nie niemiecki, tylko norweski był jej językiem ojczystym, z uwagi na wychowanie, a nim nie posługiwała się wcale. Nienawidziła norweskiego i niczego co przypominało jej dzieciństwo. No i mimo wszystko, chyba lepsze były niemieckie wstawki, niż te w języku osób z wieczną pełną buzią, prawda? Kobieta uśmiechnęła się do Aury najwyraźniej zadowolona, że znalazła kogoś kto jej może pomóc i zaczęła mówić. Aurora rozumiała angielski całkiem nieźle, po roku przebywania, jednak z wysławianiem były gorsze problemy. Mimo wszystko, zaśmiała się. - Nie ten Dear? Dużo ich tam jeszcze czeka? - zaśmiała się. Zaraz jednak spoważniała. Wiedziała że Doriena ojciec też pracował w Ministerstwie. Wiedziała też, o dziwo, co teraz robił mężczyzna, bo właśnie od niego wracała. Zmarszczyła brwi. To ważny człowiek i nie powinno mu się przeszkadzać tak o. - A kto ty? Oczywiście, nie chodziło o to, że jest źle wychowana, niektóre sformułowania mimo wszystko były odrobinę trudne. - Przepraszam za mój angielski - dodała po chwili, reflektując się że jednak warto się wytłumaczyć.
/nie no, nie ma za co przepraszać, to ja powinnam, bo piszę po dwuletniej przerwie xD
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Beatrice niewiele znała języków obcych. A można wręcz powiedzieć, że nigdy ich się nie uczyła. Nigdy nie było jej to do niczego potrzebne. W końcu całe życie spędziła w Wielkiej Brytanii, gdzie królował język angielski. Jej rodzice stawiali na trochę inną edukację niż nauka języków obcych. Jeśli chodzi o te najpopularniejsze to znała kilka słówek po niemiecku, włosku, japońsku, hiszpańsku, tak, że niewiele by jej dały w spotkaniu z obywatelem danego kraju, ale obraziłaby ich całkiem dosadnie. I w sumie uważała, że nic więcej w obcych językach nie jest jej konieczne do zaznajomienia się. To co musiała była w stanie załatwić w swoim ojczystym języku. Jej brew uniosła się wyżej, kiedy usłyszała słowa blondynki. Cóż, w Ministerstwie Magii nie było na tyle dużo Dearów, aby wyrażać się o nich w taki sposób. A w dodatku, oboje, ojciec i brat, zajmowali się takimi aspektami życia w czarodziejskim świecie, że nawet dla kogoś, kto nie spędził całego życia w Anglii, to nazwisko musiało coś znaczyć. Nic więc dziwnego, że Bea była zaskoczona tym, z jaką łatwością kobieta wyrażała się na temat jej rodziny. Ale nie zamierzała tego w żaden sposób komentować. Wszak kobieta nie musiała od razu wiedzieć wszystkiego. - Nie, Dearów w Ministerstwie Magii jest dwóch. Mój ojciec i mój brat. - powiedziała spokojnym i wyważonym głosem. Takim, jaki w zupełności odpowiadał komuś jej pochodzenia. -Beatrice Dear, miło mi. - dodała, wyciągając w jej kierunku dłoń w geście powitania. Uśmiechnęła się delikatnie, a uśmiech ten nawet (o dziwo!) zahaczył o jej oczy, sprawiając że nie były tak zimne jak zazwyczaj. -A ty to kto? - zapytała, szczerze zainteresowana tym z kim miała w tym momencie do czynienia. Nie widziała nigdy wcześniej tej pięknej kobiety, więc nic dziwnego, że chciała o niej się dowiedzieć jak najwięcej. Taką po prostu już miała naturę brunetka, że lubiła wiedzieć dużo na wiele różnych tematów. -Nie przepraszaj, nie ma za co. - nie rozumiała, czemu dziewczyna ją przeprasza. Jeżeli jej znajomość języka, który był urzędowym w kraju, w którym się znajdowała, był na poziomie komunikatywnym, to Beatrice nie widziała podstaw, aby przepraszać za złą składnię gramatyczną. -Pozwól, że Ci pomogę. - dodała, biorąc od blondynki część papierów, które ze sobą taszczyła.
Nie sposób było nie zauważyć tej uniesionej brwi, na której widok Aura uśmiechnęła się delikatnie. No tak, mogło to zabrzmieć nieco... cóż, nie zbyt sympatycznie. Prawdę mówiąc, to nie spodziewała się że ktoś wpadnie do ministerstwa i będzie szukał TEGO Dear'a. Czy do niego nie wszyscy musieli być umówieni na minuty i spóźnienie choćby o pół powodowało stracenie terminu? Czy nie był to jeden z tych wiecznie nieuchwytnych ludzi w Ministerstwie, którym każdy chciał się podlizać, byle by zyskać ciepłą posadkę? Pomińmy oczywiście jej prywatną relację z młodszym Dear'em. Słysząc jej imię i nazwisko, uśmiechnęła się szerzej. -Ja, to wyjaśnia sprawę. - uścisnęła dłoń - Aurora von Schwarzenberg - przedstawiła się w odpowiedzi. Nie była pewna, czy dziewczyna będzie znała jej nazwisko, czy edukacja w rodach w Anglii obejmowała rody zagraniczne, ale nie miało to obecnie aż takiego znaczenia. - Wiem, gdzie jest pan Dear, Jacob, właśnie ... - w tym momencie brunetka zabrała od niej część dokumentów, na co Aurora zareagowała głębszym oddechem - Dziękuję. Właśnie wracam od pana. Muszę zanieść te dokumenty do biuro, moje. Tam podpisać i odnieść. Przepraszam, śpieszę mocno się. Mogę cię zaprowadzić dopiero gdy to zrobię, czyli jakieś 45 minut. Wiem, gdzie będzie wtedy, bo jestem umówiona. To była jedna z jej najdłuższych wypowiedzi w obcym języku ciągiem, więc odetchnęła, w nadziei że nie narobiła za dużo błędów. Pokiwała głową, jakby zadowolona z siebie i spojrzała wyczekująco na Beatrice, czy przyjmie jej propozycję, czy nie będzie zainteresowana i woli poszukać członka swojej rodziny na własną rękę.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie do końca była pewna, jak powinna zareagować na kolejne słowa, które Aurora skierowała w jej stronę. Uśmiech na jej twarzy sugerował, że to raczej pozytywna reakcja. Może doskonale wiedziała z jakiej rodziny Beatrice pochodzi? A konkretniej mówiąc, jaka jest jej rodzina. Jednak to, że znała ona ojca Bei musiało świadczyć o tym, że chociaż częściowo miała okazję zaznajomić się z tym faktem. Dearowie wiele znaczyli w Wielkiej Brytanii i wielu odnosiło się do nich z szacunkiem. W szczególności ktoś, kto miał okazję z kimkolwiek z tej rodziny pracować. A jeśli ktoś, tak jak ta kobieta tutaj, pracował, chociaż na chwilę, dla Jacoba, musiało to świadczyć o fakcie, że znała go. Beatrice wiedziała, jak bardzo czarujący potrafił być jej tatuś. Idealny w każdym calu, gdy tylko światła reflektorów są skierowane ku niemu. Niestety, niekiedy bywało inaczej, gdy w grę wchodziły relacje rodzinne. Potrafił zrobić bardzo dobre wrażenie. Trice zastanawiała się, czy i przed Aurorą miał już okazję się pokazać z tej najlepszej strony. Jej wyraz twarzy mógł sugerować, że i owszem, tak było. Nie miała jednak pewności. Przekrzywiła lekko głowę, a delikatny uśmiech poszerzył się, gdy słyszała słowa wypływające z ust panienki nie z tego kraju. Jej mocny akcent tak śmiesznie brzmiał w połączeniu z tak dźwięcznym językiem, jakim był angielski. Nic dziwnego, że wielu musiało zwracać na to uwagę i pewnie po części wypominać to Aurorze. Szczególnie było to słyszalne w tak długiej wypowiedzi jak ta, którą skierowała ona do Beatrice. -W takim razie, jeśli nie masz nic przeciwko, mogę spróbować Ci w tym pomóc. - powiedziała, nadal się uśmiechając. Prawda była taka, że nie miała na to najmniejszej ochoty. Chciała załatwić, co swoje i wyjść z tego gmachu czym prędzej. Ale miała świadomość, że bez cudzej pomocy, o wiele dłużej może zająć jej szukanie ojca, niż czterdzieści pięć minut. Ministerstwo było duże, ona była jedna, a Jacob Dear nie miał zwyczaju siedzieć non stop w jednym miejscu. To byłoby jak szukanie igły w stogu siana. -Prowadź zatem. - dodała przyglądając się z zainteresowaniem kobiecie. Jej narodowość była zagadkowa. Bea mogła tylko się domyślać, że Aurora pochodzi z okolic Niemiec, ale przypuszczenia nie były tym, co mogłoby ją usatysfakcjonować. Wolała mieć pewność, jak zawsze w swoim życiu. -Możesz mi zdradzić z jakiego kraju pochodzisz? - zapytała, ruszając razem z blondynką.
Aurora oczywiście miała już możliwość poznać ojca dziewczyny. Właściwie, to dzięki niemu udało się jej zachować posadę w Ministerstwie i od jakiegoś czasu nie była specjalnie męczona ani swoim akcentem, ani ... niczym właściwie. Zastanawiała się kilka razy, czy to był wpływ pomocy Dear'a seniora, czy raczej miała farta... a może to właśnie szczęście nakierowało ją na Jacoba? Pokiwała głową słysząc ofertę pomocy. Nie za bardzo miała ochotę ją przyjąć, ale jeśli dziewczyna rzeczywiście była córką Dear'a to niestety, sporym nietaktem było by prosić ją o to by poczekała gdzieś sobie, albo próbowała własnych sił w szukaniu ojca. - Pochodzę..? - powtórzyła pytanie za nią, zastanawiając się nad odpowiedzią. Zerknęła na nią, idąc korytarzem do windy i milczała dłuższą chwilę. - To nie takie proste. Błyskawicznie trafiły do biura Aurory, gdzie dziewczyna pieczołowicie zamknęła drzwi z wywieszką "Ambasador Austrii". Biuro było niesamowicie czyste - niemal sterylne, z idealnie poukładanymi dokumentami w odpowiednich miejscach, choć biurko samo w sobie było puste - była jedynie plakietka z imieniem i nazwiskiem, podpisanym stanowiskiem i kałamarz wraz z piórem. Blondynka na biurku umieściła dokumenty które przyniosły i podzieliła je na poszczególne grupy. Wystarczyły trzy ruchy ręką, by z szuflady wyfrunęła pieczęć rządu Austrii i zaczęła stemplować jedną z grup dokumentów. - Usiądź proszę - dziewczyna wskazała krzesło naprzeciw swojego biurka, jedno z tych drogich, drewnianych krzeseł które z całą pewnością nie było własnością Ministerstwa (podobnie z resztą jak piękne, stare biurko), a sama usiadła na drugim, swoim, obrotowym, ale również drewnianym. Pozostały jeszcze dwie, nieruszone kupki z dokumentami - jedną dziewczyna bez słowa schowała do szuflady w biurku, a drugą przysunęła bliżej siebie. Nie chciała kłopotać dziewczyny swoją pracą, wyciągnęła więc kolejne dwie pieczęci - jedną "zatwierdzono" i drugą "nie zatwierdzono" i zaczęła pozornie na chybił-trafił przystawiać pieczątki na kartkach. Szło to na prawdę sprawnie, choć nie można było mieć pewności, czy rzeczywiście wykonuje swoją pracę porządnie. Choć może tak? W końcu, zgodnie z zasadą działania wszelkich urzędów, na kartce częściej pojawiał się napis "nie zatwierdzono". - Zastanawiam się, twój papa, nie możesz rozmawiać w domu z nim? - spytała bez przerywania pracy, wodząc wzrokiem po tekście. Przystawiła kolejną pieczęć i dopiero wtedy podniosła wzrok - Wybacz że pytam, nie mój biznes. I wróciła do pieczątek. Nie była królową rozmów i konwersacji, a już zwłaszcza nie gdy przychodziło do pracy. Po jakichś piętnastu minutach Aurora odłożyła skończoną kupę i zabrała się za tą, na której były już przystawione za pomocą zaklęcia pieczęci Ministerstwa Magii i zaczęła je parafować. - Jeszcze chwilę i skończę. Pan Dear ma zawsze specyficzny typ zadań dla mnie... - po jej beznamiętnym tonie nie można było stwierdzić, czy się cieszy, czy raczej ją to irytuje. Bardziej brzmiało to jak fakt, który powiedziała na głos, niż opinia. A może po prostu chciała podkreślić w ten sposób, że zazwyczaj jej praca nie polega tylko na czytaniu, pieczęciach i podpisach...
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Skoro nie chciała odpowiadać na zadane przez Beatrice pytanie, to kobieta nie zamierzała naciskać. Bo i po co? Tak naprawdę nie interesowała ją ta kwestia. Poruszyła ją raczej tylko po to, aby nie siedzieć w dosyć niezręcznej ciszy. Jak dla niej to blondynka mogłaby i pochodzić nawet z Madagaskaru o ile będzie skłonna zrobić to, o co prosiła ją Bea. Tylko panna Dear nie mogła zrozumieć jednej sprawy. Dlaczego tak właściwie ta kobieta nie mogła jej po prostu powiedzieć, gdzie może odnaleźć ojca? Można by było wtedy uniknąć całej tej sytuacji, co za tym idzie, obie miałyby już siebie z głowy. Czyżby po prostu chciała pobyć w otoczeniu takich osób jak Bea? Innego wyjaśnienia tej sytuacji w obecnej chwili nie widziała. Weszła za Aurorą do gabinetu, który, swoją drogą, nie był tak przestrzenny jak te, do których Beatrice przywykła. Usiała na wskazanym miejscu i zaczęła rozglądać się z ciekawością po pomieszczeniu. Widać było od razu, że ta kobieta nie może należeć do jakiejś biednej kasty, której cudem udało się dostać do ministerstwa. Ale tego nie zamierzała Beatrice mówić głośno. Słysząc pytanie skierowane w jej stronę, spojrzała Aurorze prosto w oczy. Jedna jej brew uniosła się ku górze. Dla niej samej oczywistym był fakt, że gdyby tylko mogła to zrobić, to by to zrobiła. Ale sprawa, z którą przyszła do ojca, nie mogła czekać wieczora. A gdy ją zobaczy Jacob, będzie wiedział, że faktycznie tak jest. Nie nawykła latać do niego z byle głupotą i zawracać mu głowę w momencie, gdy jest to najbardziej niewskazane. -Gdyby to była kwestia, która może czekać do późnego wieczoru, aż mój papa w końcu pokaże się w domu, z pewnością nie byłoby mnie tutaj w tym momencie. - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Mogła sprawiać wrażenie wywyższającej się osoby, ale tak w rzeczywistości nie było. Po prostu dziwił ją nieco fakt, że musiała tłumaczyć tak oczywiste rzeczy komuś, kto powinien być bystry, zważywszy na pracę którą wykonuje. -Spokojnie, nic nie szkodzi. - dodała z lekkim uśmiechem, jakby po to, aby polepszyć wrażenie, które musiała wywrzeć na kobiecie. Nie przeszkadzała jej cisza, która zaległa w pomieszczeniu, gdy Aurora wróciła do pracy. Wręcz przeciwnie. Nie lubiła konwersacji o niczym i usilnego podtrzymywania tematu, więc taki obrót sprawy był jej wręcz na rękę. -Tak właściwie, to czym się zajmujesz w Ministerstwie Magii? - zapytała po chwili znów spoglądając na Aurorę. Była szczerze ciekawa. W końcu, jej ojciec nie współpracował we wszystkimi działami. -Wybacz to pytanie, ale po prostu zaintrygowało mnie to, że znasz mojego ojca i wykonujesz dla niego jakąś pracę.
/Okej, jako że kompletnie mi nie szło to pisanie, nie ogarniałam kiedy, co, gdzie i na co, to zróbmy tak, że domknijmy to do tych 6 postów i skończmy tą waść, wstydu mi oszczędźmy.
Aurora pokiwała głową, przyjmując jej słowa. Najwyraźniej Beatrice nie była osobą, która zajmowała rodzicom głowę każdą pierdołą. Było to zgoła inne zachowanie niż dzieciaków w Norwegi, gdzie się wychowała. Mimo wszystko tam populacja ludzi, nie tylko czarodziejów, była bardzo niska, więc rodziny rzadko kiedy miały więcej niż jedno dziecko... a to jedno już było wystarczająco rozwydrzone, by zajmować swoją osobą cenny czas. Niewielki research mówił jej, że w Wielkiej Brytanii ludzie byli bardziej, hm, powściągliwi, więc może stąd wynikało takie odsunięcie dzieci od rodziców... a może to zależało od tej konkretnej rodziny? Po chwili ciszy i pracy którą wykonywała z wyuczoną beznamiętnością, skończyła i zaczęła układać dokumenty. Część z nich została schowana do jej biurka, a pozostałe zaczęła układać na zgrabną wieżyczkę. - Nie mogę mówić co robię dla niego - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie była to praca ściśle tajna, ale jednak nie powinna mówić, bo miała związek ze stanowiskiem jej ojca. - Pracuję jako ambasador Austrii... Ale to że znam twojego ojca, jest proste. Podniosła dokumenty i wskazała podbródkiem drzwi. Wychodziły. Gdy znalazły się po za jej apartamentem i szły wąskim korytarzem prowadzącym do najbliższej destynacji Jacoba Deara. - Jestem wysokiego rodu... Jak to..? - mruknęła do siebie i po krótkim, "aa" dodała - Czystokrwista. Schwarzenberg była duża rodzina, przed wielką wojną z Czarny Pan. Teraz jestem tylko ja - wzruszyła ramionami, jakby to nie było specjalnie ważne, choć czuła żal, że ona nie może spotkać swojego ojca w Ministerstwie, gdy coś się wydarzy. - A ty? Co robisz? - spytała przywołując windę.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
/wybacz, ale zupełnie o tym zapomniałam! Masz rację, zakończmy to, bo to bezsensu xD
Nie, Beatrice zawsze była uczona, aby chociaż próbować radzić sobie samemu. Nic dziwnego, jej rodzice mieli sporo dzieci. Każde potrzebowało uwagi, jakiegoś rodzaju atencji, więc niemożliwym było, aby każde z nich miało jej tyle, co w znacznie mniejszych rodzinach. Nic dziwnego, że dziewczyna szybko nauczyła się radzić sobie sama, bądź z naprawdę niewielką pomocą rodziny. Nie wnikała. Skoro nie mogła mówić, nie zamierzała nalegać. Rozumiała, że w takiej pracy, jak ta w Ministerstwie Magii, są normy, których należało bezwzględnie przestrzegać. W innym wypadku można było przynajmniej bardzo mocno odczuć swoją niekompetencję. -Rozumiem i nie naciskam na poznanie odpowiedzi. - uśmiechnęła się delikatnie, ale pomimo tego, że kobieta wydawała się być bardzo przyjemną osobą, uśmiech Bei nie sięgał jej oczu. Nie umiała tego wytłumaczyć. Może to wynikało po prostu z faktu, że raczej nigdy nie nauczyła się od tak otwierać przed obcymi jej zupełnie osobami? Wolała pozostać powściągliwą, nie pokazywać wszystkiego o sobie tuż przy pierwszym spotkaniu. Tak było łatwiej i stosowniej. Nie wspominając o tym, że dzięki temu, szybciej można było wyłapać ciekawe niuanse wynikające z osobowości potencjalnego rozmówcy. Wstała z zajmowanego siedziska i jakby w odruchu poprawiła sukienkę, którą na ten dzień przywdziała. Złapała za swoje okrycie, torebkę i wdzięcznym, zapewne dobrze wypracowanym ruchem, przewiesiła je przez prawe przedramię i wyruszyła za kobietą w głąb korytarza. Zdziwił ją fakt, że Aurora od tak zaczęła opowiadać o swoim rodzie i o swoim pochodzeniu. Niewiele powiedziało Beatrice jej nazwisko, ale nie zdradziła się z tym faktem przed Austriaczką. Nic dziwnego, kobieta nieszczególnie interesowała się rodami pochodzącymi z innych krajów niż Wielka Brytania. -Cóż, pracuję w rodzinnej firmie zajmującą się produkcją eliksirów na krajową skalę. Dearowie przede wszystkim z tego zasłynęli. - nie wiedzieć czemu, zawsze wolała mówić o tej części rodzinnego majątku, wynikającej z ciężkiej pracy matki, niż chwalić się kolejnymi członkami rodziny pracującymi w Ministerstwie Magii. -Może miałaś kiedyś okazję o nas słyszeć, największy sklep znajduje się w Dolinie Godryka. - dodała, z niewielkim uśmieszkiem na ustach, próbując zagaić jeszcze jakoś rozmowę. W końcu kobiety rozstały się i każda poszła w swoją stronę.