Osoby: Caesar T. Fairwyn & Nessa M. Lanceley Miejsce rozgrywki: Hogwart, dziedziniec. Rok rozgrywki: Początek Kwietnia 2012, Nessa III klasa, Caesar V. Okoliczności: Dzień, w którym Caesar miał (nie)przyjemność nawiązać bliższą relację z Nesską.
Wiosna z wolna okrywała swą szatą zmęczony zimą krajobraz. Zza ciężkich chmur snujących się leniwie po niebie wyglądały pierwsze promienie słońca, rzucające jasne światło na zamkowy dziedziniec. Na obrastających kamienne kolumny krzewach pojawiały się małe, zielone listki, a spod brukowanej posadzki zaczęły nieśmiało wyrastać źdźbła młodej trawy. Było popołudnie, zajęcia skończyły się niedawno i większość uczniów aktywnie spędzała czas wolny w bibliotece lub na błoniach. Mimo to znajdujące się tu kamienne ławki, których strzegły umieszczone na piedestałach gargulce i inne magiczne stwory, świeciły pustkami. Cieplejsze ubrania mogły zostać już w szafie, jednak chłodny wiatr uparcie przypominał o trwającej jeszcze kilkanaście dni wcześniej zimie i głupotą byłoby wychodzenie bez marynarki czy cienkiego swetra. Trzynastoletnia ślizgonka w milczeniu pokonała schody, przeszła przez salę wejściową i odetchnęła głębiej. Tym samym znalazła się na zewnątrz i zamykając za sobą ciężkie, drewniane wrota poczuła na twarzy podmuch chłodnego wiatru. Mosiężne zawiasy i zdobienia sprawiały, że te wydawały się jej istnym przejściem dla olbrzyma, odcinając się łagodną barwą drewna od szarych i brudnych murów. Obróciła głowę przez ramię, spoglądając w górę i lustrując wzrokiem monstrualną budowlę. Nieprzebyte korytarze, ukryte komnaty i pełne ludzkich sekretów miejsca sprawiały, że Szkoła Magii i Czarodziejstwa miała wyjątkową, a wręcz unikalną aurę. Nie była ona do podrobienia. Zamek sam w sobie był naprawdę cudowny, przy każdej zmianie pory roku odbierając mowę — tylko czemu zamieszkujący go uczniowie musieli to wszystko popsuć? Prychnęła cicho pod nosem, zaciskając dłonie w pięści i prostując głowę, ruszając wolno do przodu. Lanceley od małego miała silny i paskudny charakter, nie szczędząc wrednych komentarzy każdemu, kto miał okazję zabłysnąć głupotą lub zwyczajnie ją irytować. Mimo dobrych ocen, systematyczności i względnej sympatii od nauczycieli to z rówieśnikami szło jej znacznie gorzej. Tragicznie. Bycie ignorowaną i ignorowanie całego świata rudej w żaden sposób nie przeszkadzało, chociaż niewiele trzeba było wlać oliwy do ognia, aby spowodować apokalipsę. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się jednak katastrofą, bo poza ostrzejszą wymianą zdań z jakąś idiotyczną puchonką, nie działo się nic złego. Skręciła w stronę krużganków okalających dziedziniec, schodząc tym samym z głównego placu. Korytarz otwarty na zewnątrz arkadami i przykryty sklepieniem był doskonałym schronieniem przed wścibskimi oczyma, oślepiającymi promieniami słońca czy w przypadku znajdowania się bliżej głównego muru — wiatrem. Porośnięte bujnymi liśćmi robiły późną wiosną, latem i początkiem jesieni niesamowite wrażenie. Związane w długi, sięgający połowy pleców warkocz kołysały się leniwie przy każdym jej ruchu, usiłując wkraść się na jedno z ramion i opaść do przodu. Nessa była przestrzegającym regulaminu dziewczęciem, którego mundurek zawsze był nienagannie czysty i wyprasowany, zamiast krawatu pod szyją znajdowała się kokarda w barwach domu. Plisowana spódniczka sięgała kawałek przed kolano, biała koszula na rząd guzików była w nią elegancko wpuszczona, a czarne buty na delikatnym obcasie uwieńczały dzieła. Miała również czarne, gładkie podkolanówki z nieprześwitującej bawełny. Z uwagi na swój niski wzrost, bo raptem metr i pięćdziesiąt centymetrów, dziewczyna była prawdziwą mistrzynią poruszania się na wysokich butach. Pogrążona we własnych myślach z początku nie zauważyła kroczącej za nią blond dziewczyny i jej dwóch koleżanek. Dopiero jej drażniąco słodki głosik, który niczym brzęcząca mucha irytująca ucho sprawił, że zatrzymała się z głośnym westchnięciem, kolejnym. Próbowała ugryźć się w język, uspokoić — dzisiejsze spotkanie nie miało mieć szczęśliwego zakończenia. - Lanceley, Ty mała wiewiórko! Tu się schowałaś! - rzuciła z rozbawieniem dziewczyna, pociągając pewnym ruchem ręki za warkocz ślizgonki. Poczuła gwałtowny skok ciśnienia, który wywołał urocze rumieńce na bladych licach rudej, natomiast dłonie zacisnęły się w pięści. Obróciła się gwałtownie, niczym porażona piorunem i zamachnęła się drobną, aczkolwiek umiejącą przywalić dłonią prosto w twarzy już nie aż tak szczęśliwej koleżanki. - Łapy precz ode mnie Ty ghulu! - syknęła, wbijając w nią wściekłe spojrzenie orzechowych oczu. Bardzo nie lubiła, gdy ktoś ją dotykał, a dotknięcie jej włosów.. Kończyło się właśnie tak. Uśmiechnęła się pod nosem, obserwując trzymającą się za nos dziewczynę, której pomiędzy palcami pojawiały się kropelki szkarłatnej, ciepłej krwi. Mimo delikatnego bólu pięści była z siebie zadowolona i zapewne skomentowałaby ją jeszcze, chcąc się obrócić i odejść napięcie. Stałoby się tak, gdyby nie towarzyszące jej dziewczęta, które zdecydowały się bronić przyjaciółki. Poczuła uderzenie w ramiona, które sprawiło, że drobna i niespodziewająca się takiego zagrania Ness uderzyła plecami o jedną z arkad, która podtrzymywała krużganek. Zmarszczyła nos, unosząc brwi i bezmyślnie wystrzeliła pięścią ponownie, celując w jedną z rówieśniczek. Druga natomiast — korzystając z odsłonięcia się przez rudą -popchnęła ją ponownie, aby jej cios nie trafił, przecinając jedynie powietrze. Dziewczyna zerwała przy tym kokardę z jej szyi, rzucając ją gdzieś na ziemię. Lanceley warknęła coś pod nosem, przeklinając siarczyście tak, jak damie nie przystoi. Poczuła przypływ adrenaliny, krew buzującą w żyłach i narastającą złość. Uśmiechnęła się paskudnie pod nosem. - Zamiast korzystać z pomocy innych, to może załatwimy sprawę same? Klasycznie. Honorowo amebo. Chyba że nie rozumiesz znaczenia tego słowa?- rzuciła w stronę uderzonej puchonki, zawieszając na niej spojrzenie. Gwałtownym ruchem chciała sięgnąć z kieszeni marynarki różdżkę, co jednak powstrzymała rosła, czarnowłosa dziewczyna, łapiąc ją wcześniej za nadgarstek. Blondynka przetarła krew spod nosa, sięgając swój magiczny patyczek i celując w rudą ze łzami w oczach i wymalowaną na twarzy złością. Im dłużej tak robiła, tym Ness bardziej miała ochotę dołożyć jej z drugiej pięści. Szarpnęła się, odsuwając od muru — nie na długo jednak, ale co miała zrobić jedna na trzy wyższe i grubsze dziewczęta? Nawet jak teraz oberwie to z pewnością jeszcze się zemści na tej irytującej larwie.
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Przemoc mnie brzydziła; gdy tylko myślałem o krwi czy ludzkiej krzywdzie robiło mi się źle i słabo, nie potrafiłem i nie chciałem zrozumieć dlaczego ludzie tak często dochodzą do wniosku, że słowa nie są w stanie załagodzić konfliktu i jedyną odpowiedzą może być przemoc. Sam wolałem załatwić sprawę polubownie i najzwyczajniej na świecie nie lubiłem się kłócić; umiałem kłamać, byłem sprytny i przebiegły jak każdy ślizgon, ale nie chciałem krzywdzić ludzi bez powodu, bo i po co. Tamten dzień miał być spokojny, świeciło słońce było ciepło i przyjemnie, pierwsze promienie wiosennego słońca ogrzewały twarze uczniów spędzających czas na błoniach, a nie w dormitoriach i szarych ścianach szkoły i chociaż ją całą kochałem, to też nie chciałem spędzić tego popołudnia pomiędzy zimnymi murami. Wyszedłem na dwór na papierosa, szukałem spokojnego miejsca w odosobnieniu, w którym mogłem zaznać słońca i chłodnego wiaterku oraz po delektować fajeczką. Ten piękny dzień, przyjemny spacerek na błonie przerwał mi niezbyt przyjemny widok - jak już wspominałem na początku, nie lubiłem przemocy i za wszelką cene omijałem wszelkie bójki, jednak na to co tam się działo nie potrafiłem patrzeć bezczynnie. Akurat trafiłem na moment w którym ruda ślizgonka jest ciągnięta za warkocz i jednym prostym ruchem odwija rękę i uderza prosto w nos większej i chyba starszej puchonki. Bardzo nie podobało mi się to do czego tam zaszło i w pierwszej chwili nie miałem zamiaru interweniować, zresztą mała bestia (bo bestię teraz mi przypominała) radziła sobie naprawdę dobrze, dopiero po chwili zaczęła przegrywać i to dlatego, że puchonek musiało być więcej. Zabawne, po uczniach tego domu nie spodziewałbym się aż tak wielkiego tchórzostwa, a tu proszę, pozory mogły mylić. Zaczęło się robić dość niebezpiecznie, bo w ruch poszły różdżki, w gardle zaczęła narastać gula w gardle i ciężko było uwierzyć, że dzieciaki potrafią dopuścić się do tak złych rzeczy - nie potrafiłem, nie miałem innego wyjścia i chociaż nie chciałem, musiałem interweniować i obronić swą zieloną koleżankę. Z papierosem włożonym za ucho, pewnym krokiem podszedłem do zbiegowiska z różdżką w gotowości i marszcząc gniewnie brwi, głośnym i poważnym tonem, przemówiłem w stronę dzieciarni. - Dość - jedno machnięcie różdżką i wszystkie magiczne patyki powędrowały w moją stronę, one najwyraźniej nie spodziewały się jakiejkolwiek interwencji, bo trochę zajęło im przetworzenie nowych informacji. Przestraszone spojrzały na mnie wręcz błagalnie, domyślając się, że nie domieszkam donieść do opiekuna ich i naszego domu o całej sprawie. - Takim zachowaniem plamicie honor swego domu i całej szkoły - brzmiałem groźnie i dosadnie, chciałem je nastraszyć, chciałem by następnym razem przemyślały swe głupie zachowanie. - Ataki na kolegów z innych domów są czymś obrzydliwym - mówiłem dalej, coraz bardziej pogrążając w swej przemowie - przede wszystkim jesteście uczniami Hogwartu, dopiero potem swego domu - dodałem, a na moje usta wpłynął nieprzyjemny i sarkastyczny uśmiech - różdżki odzyskacie u opiekuna swego domu, a w bonusie najpewniej dostaniecie szlaban. - mówię na koniec pewny z siebie, bo wiem, że żaden z nauczycieli nie odpuści takiego zachowania uczniom swojego domu. Dziewczynki uciekły zawstydzone jeszcze zanim skończyłem zdanie o szlabanie, westchnąłem przeciągle i schyliłem po zieloną wstążkę jeszcze chwilę temu ładnie przyozdabiającą szyje dziewczyny. - Naprawdę warto było kusić los? - powiedziałem przeciągle i spojrzałem w dół wciskając ślizgonce w dłoń pozostałości po kokardce.
Orzeźwiający wiatr uderzył w jej twarz, jakby mocniej chciał wbić ślizgonkę do muru. Czuła wbijające się palce w jej drobny nadgarstek, zagłębienia w skórze powstałe poprzez wbijanie w nią paznokci. Była jednak zbyt dumna na to, aby wydać z siebie najmniejsze nawet syknięcie, które świadczyć mogłoby o towarzyszącym temu bólu. Nessa może i była mniejsza od puchonek, ale charakteru i temperamentu to by im trzem zabrakło, aby dotrzeć do jej poziomu. Od dziecka ruda miała wysoką samoświadomość, a czystość krwi nie miała z tym nic wspólnego. Zadziorny, jadowity uśmieszek nie schodził jej z ust. Duże, orzechowe ślepia lustrujące te blond idiotkę, która odważyła się naruszyć jej przestrzeń osobistą, zdawały się aż iskrzyć niewysłowioną złością. Nie zamierzała jednak dać jej żadnej satysfakcji. Nie reagowała na wymieniane między nimi słowa czy spojrzenia, zajęta wymyślaniem paskudnych określeń na koleżankę i szukaniem sposobu na wyciągnięcie swojej różdżki. Wystarczyłby jej jeden ruch, gwałtowniejszy ruch mający wykorzystać element zaskoczenia i ona już dałaby im popalić. Poruszyła się gwałtownie, ponownie próbować się wyrwać i już miała otworzyć te swoją bezczelną gębę, kiedy ktoś dołączył od ich przedstawienia. Przekręciła głowę w bok, unosząc brwi i szukając źródła głosu i napotykając tym samym wzrokiem wysokiego, starszego od niej chłopaka. Zlustrowała go spojrzeniem od góry do dołu odrobinę zdziwiona, bo nawet jeśli kojarzyła jego twarz z pokoju wspólnego, to nie wydawał się jej personą wtrącająca się do czegokolwiek. Słuchała go w milczeniu, czując rozluźniający się uścisk i bijące od dziewcząt zdenerwowanie. Wszystko działo się tak szybko, że trzynastolatka nie zdążyła nawet skomentować, a puchonek już nie było. Odetchnęła głośniej, odsuwając plecy od zimnego muru i opuszczając głowę w dół, patrząc na swoje czerwone od uderzenia kostki i równie bordowe nadgarstki. Taki urok bladych ludzi — wszystko było zaraz widać. Nie miała jednak w zwyczaju marudzenia. Orzechowe ślepia zatrzymały się ponownie na twarzy ślizgona -Hmm?- mruknęła cicho w odpowiedzi, przenosząc wzrok z jego buzi na rękę, w której trzymał pozostałości po jej kokardce. Miał znacznie większe dłonie od małych rączek Nessy, w które wcisnął pięknie wyglądającą wcześniej wstążkę. Chłodny dotyk palców chłopaka sprawił, że po ciele nastolatki przebiegł dreszcz zawstydzenia. Zacisnęła dłoń na materiale, odchylając głowę do tyłu i ponownie skupiając się na swoim bohaterze. Nic dziwnego, że uciekły — jego wzrost w połączeniu z użytym przez niego tonem głosu sprawiał, że w oczach rudej był prawdziwym olbrzymem. To była jedna z tych sytuacji, gdzie nie bardzo potrafiła się zachować tak, jak przystało. Podziękować. Chociaż bardzo chciała! -Hej, poradziłabym sobie przecież! W końcu nadarzyłaby się okazja i mogłabym uwolnić rękę, aby dosięgnąć róźdzki. To nie była aż tak tragiczna sytuacja... Miałam jakieś szanse! Rzuciła przyciszonym, upartym głosem. Oczywiście, że było to beznadziejne położenie i z pewnością skończyłaby w skrzydle szpitalnym, gdyby nie interwencja kolegi -ale przecież nie powie tego głośno. Była jedną z tych niezależnych kobiet. Uniosła wolną dłoń i przejechała opuszkami palców po rozpiętej od góry koszuli, w której brakowało dwóch guzików, które odpadły przy okazji ciągnięcia kokardy. Zawsze mocowała ją do najwyższych zapięć, aby stała w miejscu. Westchnęła znów, zagryzając na chwilę dolną wargę w zastanowieniu. - Skoro doniesiesz ich opiekunowi, to znaczy, że ja też mam przechlapane? Poza tym.. - przerwała jakby w poszukiwaniu odpowiednich słów. Zastanawiała się, jak mogłaby się odwdzięczyć chłopakowi za pomoc. Z racji tego, że był starszy korepetycje i pomoc z lekcjami nie była dobrym planem. Wydała z siebie kolejne mruknięcie zastanowienia, krzyżując ręce pod biustem i szukając rozwiązania. Widać było, że dziewczyna nie jest ani przestraszona, ani też zawstydzona zaistniałą sytuacją. - Nie wyglądasz na osobę, która wtrąca się w sprawy, które jej nie dotyczą. Chcesz coś w zamian?
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Na twarzy rudej widziałem szczerze zdziwienie i nie mogłem się dziwić; raczej wolałem się nie wychylać, obserwowałem sytuację z boku, śledziłem każdy krok innych ludzi, bo do dziewczyn starszych lub w moim wieku zawsze wstydziłem się odezwać. Ona była młodsza, więc nie miałem tego problemu, dzieciak, pakował się w kłopoty i najwyraźniej głęboko w poważaniu miał to, że bójka zawsze zostaje surowo ukarana. Bez różnicy czy sprowokował ją bardziej pokiereszowany, czy nie — każdy był karany równie mocno, a na stratę punktów nie mogłem pozwolić. Była ślizgonką, baardzo pewną siebie, ale w walce z trzema osobami nie miała szans, nawet jeśli walecznością dorównywała gryfonom. Na szczęście sytuację udało się załagodzić; widziałem czystą nienawiść w oczach puchonek, ale ani trochę nie obchodziło mnie to, co o mnie sądzą, zrobiłem co powinienem i tyle, byłem z siebie zadowolony — bójek i bijatyk akceptować nie chciałem, bo od zawsze brzydziła mnie przemoc. Pretensja w jej głosie dała mi do zrozumienia, że również nie jest zbyt zadowolona, westchnąłem ciężko, bo najwyraźniej musiałem wytłumaczyć rudowłosej, o co chodzi, dlaczego jej zachowanie było zupełnie nielogiczne i totalnie nieodpowiedzialne. Gdy prowadziła swój monolog, schyliłem się po zieloną wstążkę i jednym machnięcie różdżki naprawiłem kawałek zielonego materiału. Ciągle dzierżąc go w dłoni, spojrzałem w dół i uśmiechnąłem przyjaźnie. - Nie musisz dziękować - wzruszyłem ramionami; mój głos był spokojny, miły i uprzejmy, tak jak zawsze zresztą - i nie, nie poradziłabyś sobie. Nie możesz być aż tak pewna siebie, bo nie zajdziesz zbyt daleko, - była pierwszą przedstawicielką płci pięknej, z którą zamieniłem więcej niż dwa słowa od bardzo długiego czasu. Zazwyczaj ograniczałem się do towarzystwa Theo, a jego również nie otaczał wianuszek dziewcząt i bardzo dobrze się z tym czułem. Nie potrzebowałem niepotrzebnego dodatku do życia w postaci kobiety, bo życie nauczyło mnie, że w większości są albo upierdliwe, albo interesują się zupełnie innymi rzeczami niż ja — zresztą krępowały mnie okropnie, wszystkie i nie byłem w stanie zamienić z nimi więcej niż dwa, trzy słowa.. No nie potrafiłem się przemóc i tyle. - Gdyby się postarały, mogłyby Cię połamać czy poważnie uszkodzić jakimś paskudnym zaklęciem. O ile złamania leczy się łatwo i bezboleśnie, to z klątwami nie jest tak przyjemnie. - miałem nadzieje, że nie uzna mnie za jakiegoś dziwaka-mądrale, co to wsadza nos w nieswoje sprawy, ale okazja, która mi się nadarzyła, okazja do umoralnienia i może naprowadzenia człowieka na tą dobrą stronę kusiła zbyt mocno. Korzystałem więc z okazji ile tylko mogłem, pozwalając sobie na istny potok słów. - Chyba że lubisz spędzać tygodnie w Skrzydle Szpitalnym i opuszczać miliony lekcji, a potem nadrabiać cały materiał w samotności, bez pomocy nauczyciela - dłonią przeciągnąłem po głowie i uniosłem brwi do góry. Kolejne pytanie trochę wywróciło cały mój światopogląd, okazało się, że jednak do końca nie wiem co zrobić. Na początku planowałem donieść tylko na puchonki, napadły na ślizgonkę i chociaż sądziłem, że pewnie miały ku temu powody, to nie potrafiłem zaakceptować tego czynu; gdybym wyśpiewał wszystko, to mimowolnie nauczyciel szukałby rozwiązania całej tej sprawy, a udział dziewczyny wyszedłby na jaw - ślizgoni i tak oberwaliby po punktach. Delikatnie zmarszczyłem brwi skonsternowany i dyplomatycznie rzekłem. - Zróbmy tak, jeśli chcesz mogę powiedzieć o tym opiekunowi puchonów, ale musisz liczyć się z tym, że również możesz oberwać. Naszemu nie mam zamiaru nic przekazywać, bo po pierwsze, w żaden sposób nie sprowokowałaś dziewczyn - przerwałem na chwilę, by całkowicie rozluźnić twarz i dodałem - a przynajmniej nie na moim oczach. - takie rozwiązanie całej sprawy wydawało mi się najbardziej logiczne i spójne. Jeśli chciała, mogła iść sama i opowiedzieć o wszystkim jakiemuś nauczycielowi, ale nie wyglądała na taką co się skarży, raczej rozwiązywała sprawy własnoręcznie przy użyciu siły, czego ja — pacyfista i liberał nie potrafiłem zrozumieć. Prychnąłem, gdy zapytała, czy wymagam czegoś w zamian, przez chwilę zastanowiłem się nawet, co mogłaby mi zaoferować, aczkolwiek nic nie przychodziło mi do głowy — robiłem to całkowicie bezinteresownie i dopiero pytanie rozbudziło we mnie tą inną ciekawości. - Nie wydaje mi się, że jest rzecz, którą mogłabyś dla mnie zrobić — ponownie wzruszyłem ramionami, by ponownie machnąć różdżką i doprowadzić koszulę do poprzedniego stanu; guziki wróciły na swoje miejsce, wstążka zawiązała na szyi - mam nadzieje, że nie zawiązało się zbyt ciasno - rzuciłem na koniec, chowając różdżkę do kieszeni, koniec czarów, przynajmniej na razie.
Uczucie niepokoju wcale nie chciało opuścić nastolatki. Pomimo przyjemnej barwy głosu, spokojnego tonu i miłego wyrazu twarzy ślizgona, miała wrażenie, że kryło się za tym wszystkim drugie dno. Bo po co się fatygował? W dzisiejszych czasach ludzie byli zaangażowani jedynie w działania, które mogły im przynieść korzyści. Dlatego właśnie nie pozwalała sobie na zbyt wiele, minimalizując dział towarzyski w swoim życiu. Zresztą i tak nikt nie potrafił znieść jej bezpośredniości, nie mieściła się ona bowiem w kanionie zachowań uznawanych za normalne. Była obserwatorem, często przesiadywała w najdziwniejszych miejscach w zamku pogrążona w lekturze, a jednak zawsze dostrzegała coś, czego przeciętna osoba nie potrafiła. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś w ogóle zwracał na nią uwagę i jeszcze dobrowolnie pomagał, a co dopiero taki cichy wężyk jak Fairwyn. Zmarszczyła nos, nie spuszczając wzroku z twarzy chłopaka. Jej orzechowe ślepia nieco złagodniały jakby za sprawą jego moralnego kazania. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że są jak równoległe linię — podobni, a jednocześnie skrajnie różni, niemalże niezdolni do kompromisów. - Nieważne ile razy się upada, dopóki jest siła i chęć wstania z każdej porażki wyciągnąć można jakieś zwycięstwo. Jak raz dasz wejść sobie na głowę, to potem inni będą to wykorzystywać. Nieśmiali biorą to, co daje im życie, a pewni siebie dyktują warunki i sprawiają, że dzieje się niespodziewane.- zaczęła w końcu dość cicho, po dłuższej chwili milczenia. Zrobiła krok w jego stronę, chowając ręce za siebie i splątując ze sobą dłonie. Starała się ignorować denerwujące szczypanie i pieczenie, które jak na złość rosło z każdą minutą. Lanceley była jednak małym, dumnym, wojownikiem i nie potrafiłaby pokazać żadnej słabości. Jej potargany warkocz, który był przyczyną całego tego zamieszania, którego chłopak był świadkiem, pod wpływem delikatnego nachylenia się przez nią do przodu, zakołysał się leniwie w powietrzu. Uśmiechnęła się w charakterystyczny dla siebie, niezwykle zadziorny i uparty sposób.- Jestem świadoma, że prędzej czy później dosięgną mnie konsekwencję. Potrafię je przyjąć, więc działaj zgodnie ze swoim sumieniem. Niezależnie od powodu, ja jestem wężem, a one borsukiem. Ich jest więcej, im uwierzą. Tak to działa. Kontynuowała z delikatnym wzruszeniem ramion, odwracając w końcu wzrok gdzieś na bok. Wpatrywała się w przestrzeń przed sobą w jakiś sposób pełna podziwu dla jego wysokiego poziomu poczucia sprawiedliwości i braku akceptacji dla przemocy. Nessa nigdy nie sądziłaby, że ktoś jego rozmiarów może być tak niewinnym i uroczym stworzeniem. Miała brzydki zwyczaj oceniania książki po okładce. Westchnęła, przymykając na chwilę oczy, czując w tym samym momencie ingerencję magii na jej ubraniu. Guziki wróciły na miejsce, wstążka perfekcyjnie zawiązała się pod szyją i zniknęły zagniecenia z materiału. Poczuła kolejny podmuch wiatru na twarzy, kręcąc jednocześnie z niedowierzaniem do swoich myśli. Wyprostowała się, podchodząc do niego na wyciągnięcie ręki i zostawiając jedną z dłoni na biodrze. Drugą zaś wyprostowała, dotykając palcem jego klatki piersiowej, zadzierając głowę i patrząc mu w oczy. Nieświadomy, że jego akt odwagi mógł okazać się przywiązaniem do siebie rudzielca niczym za pomocą magicznego, niezniszczalnego łańcucha. Była okropna i wymagająca, a jego cierpliwość miała zostać poddawana wielu próbom. - Zdecydowałam. Oznajmiła krótko, przekręcając głowę nieco na bok i nie ruszając się z miejsca. Wtedy właśnie cierpienia młodego Caesara miały się rozpocząć. Miał pecha. Dominujący charakter Nessy kontrastował z jego usposobieniem, mając powodować naprawdę wiele sytuacji, w których będzie chciał przekląć ten dzień. Drgnęła nagle, robiąc kolejny krok do przodu. Wyciągnęła rękę do góry i wspięła się na palce, głaszcząc go po głowie z rozbrajającym uśmiechem. Jak gdyby był to najbardziej naturalny gest, jaki mogła akurat w tym momencie wykonać. Następnie opadła na całe stopy, cofając dłoń i opuszczając ją luźno wzdłuż ciała.- Ty pomogłeś mnie, więc ja pomogę Tobie. Jeszcze do końca nie wiem jak, ale zawsze spłacam swoje długi. Nawet jeśli Ty tego tak nie postrzegasz, to dla mnie wszystko musi być wymienione na coś równo-wartego. Więc jeśli byłoby coś, co mogłabym dla Ciebie zrobić..