C. szczególne : Liczne tatuaże na ciele, kolczyki, rozmaite naszyjniki, rockowy styl, intensywnie niebieskie oczy, gazelle legs, bardzo szczupły, acz nie anorektyczny.
Jedna z najbardziej znanych wytwórni płytowych w magicznym świecie. Nagrywały tu największe gwiazdy muzyki rozrywkowej czarodziejów. Znajduje się w niej sprzęt z najwyższej półki, a ludzie, którzy w niej pracują znają się jak nikt inny na swojej pracy. Studio składa się z dwóch pomieszczeń położonych obok siebie i oddzielonych grubo klejoną szybą. W jednym z pokoi znajduje się konsola mikserska oraz parę foteli, krzeseł i duża kanapa, a w drugim znajdują się wzmacniacze, mikrofony oraz wszystko to co jest potrzebne muzykom do nagrań. Oba pomieszczenia są odpowiednio wygłuszone, aby dźwięki wydobywające się z nich nie zakłócały pracy innych muzyków.
Dostałeś propozycję wzięcia udziału w nagrywaniu płyty jednego z młodych artystów, który pilnie potrzebował osoby grającej na gitarze. Miałeś dobre rekomendacje, więc wysłano propozycję razem z umową oraz wynagrodzeniem właśnie do Ciebie! To była szansa na dodatkową promocję własnej twórczości. W umówionym dniu chwilę przed czasem stawiłeś się w studiu! Rzuć Kostką! Możliwe Scenariusze: 1,2 Pulchny menadżer muzyka przywitał Cię radośnie, zapraszając na kawę w jednym z pokoi służących za garderobę, aby wyjaśnić kilka kwestii osobiście. Byłeś doskonale przygotowany i nauczyłeś się nut, przez co wszystkie prośby i wymagania co do dobrego brzmienia brałeś na spokojnie. Poznałeś młodą piosenkarkę i zaraz udaliście się do studia, gdzie dołączyłeś do jej zespołu. Mieliście chwilę na dogranie się, aby zaraz przejść do zapisu potrzebnego utworu. Poszło czysto i płynnie, zgraliście się perfekcyjnie i wyszło za pierwszym razem. Dałeś z siebie wszystko i ludzie byli zachwyceni, chcąc polecać Cię do współpracy z innymi artystami. Otrzymałeś dodatkową premię od menadżera za doskonale wykonane zadanie! Zgłoś się po 35 Galeonów w odpowiednim temacie!
3,6 Chyba wszyscy zapomnieli o waszym spotkaniu, bo nikt po Ciebie nie przyszedł i wystałeś się dwadzieścia minut w holu! Gdy poszedłeś do recepcji, okazało się, że Pani nie miała zarezerwowanej sali, a artystka, o której wspomniałeś — nie była jej znana! Nie dość, że zmarnowałeś czas, to jeszcze ktoś sobie z Ciebie żartował. Na nadmiar złego, wychodząc z budynku ze zdenerwowaniem wymalowanym na twarzy, potknąłeś się i przewróciłeś, spadając ze schodów i nabijając sobie siniaki! Na szczęście nikt tego nie widział i Twoja duma nie ucierpiała!
4,5 Wszystko poszło sprawnie i szybko! Nagraliście muzykę, zjedliście pączki i pożegnaliście się zaraz po tym, jak uregulowano Twoje wynagrodzenie. Pożegnałeś się i ruszyłeś w stronę wyjścia. Przemierzając korytarz i kierując się w stronę schodów, usłyszałeś, jak w jednej z sal ktoś gra na fortepianie. Drzwi były uchylone, więc zajrzałeś i okazało się, że to jakiś poczciwy staruszek! Uśmiechnięty dziadek zaprosił Cię do wspólnego grania, opowiadając przy okazji historię życia — o tym, jak sam był muzykiem i teraz pomaga przy montażu dźwięku! Dowiedziałeś się wielu ciekawych rzeczy, udzielił Ci kilka wskazówek dotyczących gry na gitarze, z którą też miał doświadczenie! Zyskujesz 1 punkt działalności artystycznej, zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! Gdy wychodziłeś po godzinie z uśmiechem i poszedłeś po kawę, okazało się jednak, że wypadło Ci z kieszeni 10 galeonów! Odnotuj stratę w odpowiednim temacie! To naprawdę słodko-gorzki dzień!
Nic się nie zmieniło - dosłownie nic. Poniekąd - zadowolony postanowił przyjść na spotkanie do studia nagraniowego. Potrzebowali gitarzysty - on zaś wręcz idealnie nadawał się do tego typu rzeczy. Nie mógł odpuścić - i wcale nie była to ogromna, niemożliwa do przezwyciężenia żądza zdobycia dodatkowych paru groszy. Prędzej zainteresowany był ludźmi, którymi miał okazję się otoczyć, wszak był otwarty dosłownie na wszystkie z możliwych istniejących wówczas pomysłów. Uśmiechnął się pod nosem, gdy o tym pomyślał. Jako typowy ekstrawertyk, wręcz potrzebował spotkań, a przede wszystkim kontaktu z innym człowiekiem. Był pozytywnej myśli, gdy postanowił skorzystać z uroków transportu do przedarcia się przez okryte błotem ulice londyńskich dzielnic, pozostając w swobodnej i słodkiej anonimowości przemierzania przez kolejne tereny, kostki brukowe oraz niezapalone, okoliczne latarnie. Niósł ze sobą swój sprzęt, nie mogąc zaufać temu, co będzie znajdowało się w Abbey Road Studio - jakby nie było, z sentymentu postanowił zadbać o swoje instrumenty, wcześniej przygotowując gitarę do zaoferowanego wzięcia udziału w nagraniu. Miał jednocześnie nadzieję na pomyślne zakończenie dnia, kiedy to się zjawił. I cisza nastąpiła. Cisza trwająca dłużej, niż mógł przypuszczać. Czyżby zapomnieli? Czyżby go kompletnie zignorowali? Mógł wzruszyć ramionami, błagać Boga na kolanach, co nie zmienia faktu, że i tak nikt nie przyszedł. I to dosłownie! Mógł się popytać, mógł się rozejrzeć po okolicy, aczkolwiek nikogo odpowiedniego nie znalazł, gdy miał dość spore nadzieje na znalezienie odpowiedniej grupki ludzi. Szczęście tego dnia nie chciało się do niego uśmiechnąć - a przynajmniej nie w sprawie poznania kolejnych ludzi. Owszem, stracił trochę czasu, ostatecznie jednak uznając, że spacer mu dobrze zrobił, gdy poprawił swoje ubranie wyjściowe, zapoznając się ponownie ze zimną atmosferą panującą na zewnątrz. To nie był ewidentnie jego dzień - oj tak. Przynajmniej się gdzieś przeszedł, nie pozostał w swojej chatce w Dolinie Godryka, choć to również było zaskakująco kuszącą propozycją - której zapewne nie mógłby sobie odmówić.
W związku z całą tą sprawą z Cassem zrobiłam sobie przerwę od muzyki – w kilka godzin wszystkie czarodziejskie media obiegła informacja o odwołaniu koncertów, nagrań, wywiadów i spotkań. Zależało mi na względnym zachowaniu prywatności dlatego poprosiłam menedżera, żeby nie podawał powodów, mimo iż mogło to zostać źle odebrane przez fanów. Mimo jego starań do mediów i tak dotarła informacja o chorobie Cassiana i zapewne nie było w tym nic dziwnego, bo jako dziedzic bardzo wpływowego rodu był w świecie czarodziejów przynajmniej rozpoznawalny, niemniej nie czułam się z tym najlepiej. Nie obchodziły mnie sowy z listami wsparcia, powiedziałabym wręcz, że były dla mnie utrudnieniem, bo chciałam ten ciężki czas poświęcić wyłącznie rodzinie i narzeczonemu. Chyba po raz pierwszy naprawdę zrozumiałam jak uciążliwa jest sława. Niestety, odwołanie części obowiązków nie oznaczało jeszcze, że nie miałam do załatwienia kilku spraw – menager dwoił się i troił, żeby nikt mi nie zawracał głowy, wytwórnia również była dość przychylna i wspierająca, niemniej miałam świadomość iż byłam dla nich w główniej mierze nie tyle artystką, co źródłem zarobku, zaś moja nieobecność odbijała się na ich sprzedaży. Z tego powodu były sprawy, których nie dało się tak po prostu odwlec, a ja sama mimo absolutnego załamania naprawdę nie chciałam sprawiać kłopotów osobom, które zainwestowały w moją karierę pieniądze oraz czas. Pojawiłam się w studio już o dziewiątej, wcześniej zahaczając o szpital, bo choć Cass raczej nie chciał mnie widzieć to nie zamierzałam się poddawać. Musiałam dograć kilkanaście sekund do specjalnego wydania jednej z piosenek – całe szczęście, że była to wyjątkowo sentymentalna ballada ze smutnym przesłaniem, bo przekazanie odpowiednich emocji było w tym stanie zdecydowanie łatwiejsze niż w przypadku weselszego utworu. Powiedziałabym wręcz, że przez wypadek Therrathiela, a także nasz „konflikt” (nie byłam właściwie pewna jak to nazwać) poszło mi lepiej niż normalnie – odkąd zaczęło nam się układać byłam ciągle radosna, zaś stany smutku, a przynajmniej apatii były rzadkością. Dopiero teraz, pod wpływem bólu, który znowu łamał mi serce, byłam w stanie w stu procentach oddać nastrój brakującego fragmentu. Dzięki temu nagranie poszło naprawdę sprawnie i już po kilkunastu minutach miałam z głowy. Skoro byłam już w wytwórni pozostawały jeszcze sprawy formalne, które wolałam załatwić od razu wiedząc, że czeka mnie co najmniej kilka ciężkich tygodni, jeśli nie miesięcy. Choć moja kariera mogła przez to wszystko naprawdę ucierpieć to wytwórnia zdecydowała się przedłużyć ze mną kontrakt za co byłam im naprawdę wdzięczna. Jeszcze raz zapoznałam się z umową (choć prawnik zrobił to przede mną kilkanaście razy), po czym złożyłam podpis. Pozostawało mieć nadzieję, że ta cała sytuacja nie przybije mnie psychicznie na tyle, że nie będę w stanie śpiewać – mimo wszystko zerwanie umowy, nawet przy tak wyrozumiałych pracodawcach, mogło mnie kosztować naprawdę wiele – nie tylko w kwestii kariery, ale również pod względem psychiki i galeonów.
/zt
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Były późne godziny nocne, ale nie oznaczało to, że panna Kanoe miała wolne. Wręcz przeciwnie. Nie mając na głowie żadnych szkolnych zajęć mogła na spokojnie pracować w studiu muzycznym Abbey Road, gdzie od kilku godzin tkwiła już z pewnym producentem. Gdzieś na jednym ze stolików stały puste opakowania po jedzeniu zamówionym na wynos, a japonka właśnie brała kolejny łyk wody, gdy siedzący przy konsolecie mężczyzna wsłuchiwał się w dotychczasowe efekty ich nagrań. - Sama słyszysz jak to brzmi – stwierdził w końcu, odwracając się w jej stronę. – Ogólnie rzecz biorąc jest dobrze, ale myślisz, że mogłabyś przedłużyć ostatnią nutę refrenu? I wyciągnąć ją jeszcze, o co najmniej pół tonu wyżej. Myślę, że wtedy efekt byłby o wiele lepszy. Yuuko przytaknęła mu jedynie i odłożyła butelkę z wodą na bok. Jej przerwa dobiegła właśnie końca i nadeszła pora na to, aby udała się ponownie do kabiny nagraniowej, aby ustawić się tuż przed mikrofonem. Widziała jeszcze jak producent odlicza na palcach ostatnie sekundy przed puszczeniem na magiczne słuchawki podkładu muzycznego. W końcu muzyka rozbrzmiała, a Puchonka niemal od razu przystąpiła do wyśpiewywania odpowiedniego fragmentu tekstu, dbając o to, aby tym razem szczególnie się postarać i wyrwać ze swojego gardła wyższe dźwięki chórków, których oczekiwał od niej mężczyzna. Straciła już rachubę ile razy odśpiewywała już jeden i ten sam utwór, starając się wyeliminować wszelkie niedociągnięcia, ulepszyć go w jakiś jeszcze sposób, zmienić nieco brzmienie i dać producentowi więcej materiału, z którym mógłby pracować, aby złożyć finalnie najlepszą z możliwych wersji studyjnych piosenki, która miała znaleźć się na właśnie nagrywanym przez nią albumie. Presja była tym większa, że miał to być singiel promujący całą płytę. W końcu jednak po długich i męczących powtórzeniach zauważyła, że siedzący przy konsoli mężczyzna pokazuje je wyciągnięty w górę kciuk, najwyraźniej nareszcie zadowolony z efektów. - Mamy to – obwieścił nareszcie. – Chyba mam już wszystko to, czego potrzebuję. Możesz spokojnie udać się do domu i porządnie wyspać. Albo wziąć jakiś eliksir… Tak, niewykluczone, że w natłoku zajęć będzie musiała zacząć się wspomagać eliksirami, które miałyby maskować jej zmęczenie lub pozwolić na to, by nareszcie się wyspała. Podziękowawszy mężczyźnie, ruszyła ku wyjściu ze studia, aby finalnie przeteleportować się do Hogsmeade. To była naprawdę długa noc, a przed nią jeszcze ciężki poranek.
z|t
Anthony 'Moose' Grant
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1,83
C. szczególne : burza loków; ciemne i długie rzęsy; krzaczaste i nieuporządkowane brwi; kilka magicznych tatuaży; zgrubienia na palcach od strun
Wpadłem do studia całkowicie przemoczony, chociaż w ogóle nie zamierzałem się tym przejąć. Angielski deszcz mi kompletnie nie przeszkadzał, przecież Kanada też nie rozpieszczała pogodą. Przyznam jednak, że czasem tęskniłem do kalifornijskiego słońca i drinków na plaży. Nie miałem też pojęcia co myśleć o tym całym zniknięciu księżyca, chociaż świat chyba od tego wariował. Zrzuciłem jednak mokrą – nawet od wewnątrz – kurtkę i się wyszczerzyłem do pracowników, by całą swoją uwagę skupić na gitarze schowanej w pokrowcu. — Monica, mam nadzieję, że nic ci nie jest — zwróciłem się do instrumentu i upewniłem się, że na pewno nie ucierpiała w tej strasznej ulewie i dopiero potem przeniosłem swoje spojrzenie na Archiego — Mam nową gitarę! Patrz jaka wspaniała! — mówiąc to, wyciągnąłem gitarę z pokrowca i zaprezentowałem ją wszystkim obecnym w studiu, pokazując też chyba całe swoje niedoskonałe uzębienie w szerokim uśmiechu. — Nie dam ci dotknąć, bo masz pewnie jakieś brudne paluchy — rzuciłem rozbawiony, bo prawdopodobnie Darling miał najczystsze ręce spośród wszystkich tu zebranych, trochę też się podśmiewając z jego irracjonalnej fobii przed zarazkami, których i tak nie był w stanie się zewsząd pozbyć. Przewiesiłem sobie gitarę przez ramię i podszedłem do koordynatora tego całego naszego przedsięwzięcia, rozglądając się po studio, w którym chyba teraz przyjdzie nam pracować. Nigdy nie bałem się zmian, tak więc i tę traktuję jako świetną przygodę. Kiwnąłem głową, kiedy mężczyzna skończył przedstawiać mi plan działania, z którym Archiego zapewne zapoznał kiedy ja się spóźniałem. Jestem pewien, że mój przyjaciel doskonale jednak wie, że słuchałem tylko w połowie, bowiem ekscytacja aż się ze mnie wylewała, w dodatku nie mogłem się doczekać aż wypróbuję Monicę, tak naprawdę, nie jedynie w sklepie, w którym ją dorwałem. — Jasna sprawa, wszystko wiem — rzuciłem do niewiele starszego ode mnie chłopaka, który zaczął mi tłumaczyć jak działa studio, przecież nie byłem w takowym pierwszy raz — Arch, podrasowałem trochę środkową część tej nowej piosenki, której nadal nie nazwałeś, a którą zaraz wydajesz, tak przypominam. W każdym razie uznałem, że brzmisz jak koza, więc teraz trochę to podkręcimy, słuchaj — powiedziałem do Darlinga, przechodząc do części, w której spędzimy najbliższe godziny i podłączyłem Monicę do wzmacniacza. Wyjąłem też z kieszeni moją szczęśliwą kostkę i zagrałem część, o której mówiłem. Nigdy nie bałem się szczerości, zawsze za to uważałem, że jest ona między mną a Archiem niezwykle ważna, zarówno na stopie przyjacielskiej, jak i tej zawodowej, kiedy ze sobą współpracowaliśmy. Wiedziałem też, że przyjaciel nie weźmie sobie do serca moich docinek, najpewniej przewróci oczami, ale tego już nie widziałem, bowiem całkowicie skupiłem się na zmianie, którą chciałem do utworu wprowadzić. — Coś pięknego, Monica dajesz czadu — powiedziałem rozczulonym głosem i pogładziłem instrument, zupełnie tak jakby był żyjąca i czującą istotą.
Zwykle jestem nieco sceptyczny co do nowych miejsc, w których mam pracować - matka mnie tego nauczyła, zawsze powtarzając, że kiedy już chodzi o nagrywanie i biznesy, to trzeba patrzeć ludziom na ręce i kontrolować każdy ich ruch. Abbey Road Studios nie jest jednak czymś zupełnie nowym czy nieznanym, bo kiedyś już tu byłem, a poza tym sława i polecenia tego lokalu sprawiają, że czuję się na całkiem stabilnej pozycji. Kiedy czekam w środku na mojego nieszczęśnie spóźniającego się muzyka, czuję się zadbany. Moja menadżerka nie jest tutaj potrzebna, moje słowa wybrzmiewają wystarczająco jasno i pewnie, a wszystkie plany muszą zostać najpierw przeze mnie zaakceptowane. - Chyba się cieszysz z mojego powrotu do Slytherinu, Łosiu - Zauważam, nauczony już tego, że instrumentom Granta należy poświęcać należytą uwagę, żeby przypadkiem żadnego z nich - to jest, ani właściciela, ani samego instrumentu - nie urazić. Prycham cicho z niedowierzaniem, bo przecież Krukon doskonale wie, że zaraz po wejściu tutaj musiałem subtelnie rzucić kilka kontrolnie czyszczących zaklęć, o dezynfekowaniu swoich dłoni nawet nie wspominając. - Jestem całkiem pewny, że nie brzmię jak koza, ale pokaż o co ci chodzi - zgadzam się odruchowo. Przysiadam na stołku i słucham go uważnie, nie biorąc tej uwagi jakoś personalnie, ale i tak się nią przejmując - potrzebuję brzmieć jak najlepiej i mieć to poczucie, że moje dzieła są dobre. Nie mam problemu z tym, że komuś nie pasuje mój styl, ale techniczne pomyłki są dla mnie nieakceptowalne i chociaż nie lubię tego przyznawać głośno, to właśnie tę szczerość cenię w Łosiu chyba najbardziej. - Podoba mi się, ale nie możemy teraz zmienić samego refrenu - stwierdzam z namysłem. - Zagraj od początku, z tym nowym refrenem? - Proponuję, podnosząc się już i wymijając magiczny wzmacniacz, by zgarnąć gitarę różdżkową, którą pożyczam z tutejszego sprzętu; chcę dołączyć do przyjaciela i sprawdzić, czy razem uda nam się osiągnąć płynne przejście. Decyduję się na odrobinę zmian, wpatrując się w Łosia właściwie cały czas, by móc zaobserwować jego reakcje i upewnić się, że też rozumie o co mi chodzi - podrasowany refren musi przecież pasować do całości.
Anthony 'Moose' Grant
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1,83
C. szczególne : burza loków; ciemne i długie rzęsy; krzaczaste i nieuporządkowane brwi; kilka magicznych tatuaży; zgrubienia na palcach od strun
Bardzo dojrzale pokazałem Archiemu język, kiedy ten wspomniał, że gitarę kupiłem na cześć jego powrotu do Hogwartu. Chociaż nie mogę ukryć, że bardzo się cieszę z tej decyzji, bowiem cały semestr musiałem radzić sobie tutaj sam i – na Merlina – przez pierwszy miesiąc prawie nic nie rozumiałem spod tego okropnego, brytyjskiego akcentu, który otaczał mnie zewsząd. Do głosu przyjaciela byłem już przyzwyczajony, poza tym mogłem teraz śmiało stwierdzić, że całe lata poza granicami Wysp Brytyjskich nieco zmyło z niego ten śmieszny, irlandzki akcent. Chwilę potem już byłem całkowicie skupiony na muzyce, bowiem kiedy tylko zaczynałem grać – miałem wrażenie, że cały świat znikał. Byłem pewny, że żadna fałszywa nuta nie wkradła się między wygrywane akordy i dumnie też spojrzałem na Darlinga, bo Monica spisała się znakomicie. Doceniałem fakt, że ani razu nikt nie skomentował imienia mojej nowej miłości – bo chociaż mój najlepszy przyjaciel już był do tego przyzwyczajony, nazywania każdej gitary imieniem, to inni zebrani w studio niekoniecznie. Czułem jednak, że chyba byliśmy dla nich zbyt ważnymi osobami, żeby jakkolwiek komentować nasze dziwactwa – ja przynajmniej nie rzucałem na wszystko zaklęć czyszczących! Oczywiście wcale nie miałem na myśli, że Archibald faktycznie jak koza brzmi, tak więc na ten cień pojawiający się w jego oczach – przewróciłem swoimi. Czasem miałem wrażenie, że wymagał od siebie za dużo i chociaż nie tylko on, bo przecież zarówno jego matki, jak i chyba praktycznie cały świat od niego wymagał wiele, to przecież od tego miał mnie, żebym śmiało mu powiedział co mogłoby być lepiej, a co już jest doskonałe. Żebym wychwycił te nieczyste dźwięki, które psuły całość. I których pewnie nikt normalny nie słyszał – za to ja normalny nie byłem. Nie potrzebowałem zbyt wielu słów i nut, żeby zacząć wygrywać melodię ponownie, dopasowując się do tego co gra przyjaciel. Pokiwałem głową, dając mu znać, że doskonale rozumiem co ma na myśli. Szeroki uśmiech wypełzł na moją twarz, kiedy tylko usłyszałem jak fantastycznie brzmi lekko zmieniony nowy singiel Archiego. — Dobre! A jakbyśmy dodali… czekaj — rzuciłem i wygrałem niewielkiego riffa na samym końcu, żeby nieco dodać dramaturgii na zwieńczenie utworu — Co myślisz? — zapytałem, patrząc wyczekująco na Darlinga — Ej, mogę tu palić? — zapytałem przyjaciela, ale i spojrzałem na ekipę od nagrań, a kiedy zaprzeczyli – westchnąłem zrezygnowany, już opuszczając różdżkę, którą zdążyłem podnieść, żeby przywołać sobie paczkę szlugów.
- Myślę, że chcę już śpiewać - przyznaję z rozbawieniem, bo żaden instrument w rękach nie jest w stanie uwolnić zamkniętej w moim ciele ekscytacji tak, jak robił to sam głos. Odkładam gitarę, nie chcąc się teraz rozpraszać, bo czując całym sobą, że nie skoncentruję się na odpowiednich akordach nawet w połowie tak, jak powinienem, dopóki nie będę miał pewności, że tekst jest idealny i ja przekazuję go dokładnie tak, jak sobie to wymyśliłem. - W studiu nagraniowym? Zwariowałeś, Łosiu? - Cmokam z dezaprobatą, nie oglądając się nawet na towarzyszącą nam ekipę. Jestem sceptycznie nastawiony do papierosów głównie ze względu na to, jaki wpływ mogą mieć na głos - przyzwyczaiłem się już do antkowego palenia i nie mam z tym większego problemu, ale zaklęciami rozpraszam dym z jego papierosów przy każdej możliwej okazji, a przebywanie w zamkniętym pomieszczeniu mogłoby mi to utrudnić. - Mam tytuł, tak swoją drogą - przyznaję, nieco niechętnie, bo wracają do mnie teraz wątpliwości. Sięgam po zwinięty pergamin z tekstem, na którego marginesach dalej znajdują się moje zapiski, gdy jeszcze zastanawiałem się co i jak zmienić. - If these walls could talk... - zdradzam, wzruszając lekko ramionami. - Ewentualnie fall from grace, ale mam wrażenie, że to wtedy nie brzmi... tak jak powinno? Sugeruje co innego, nie to chcę mieć zaakcentowane. Nie, zdecydowanie odpada - decyduję w tej chwili, pod wpływem moich własnych słów upewniając się co do wcześniejszego pomysłu. - Dobra, spróbujemy całości, twoja gitara i mój głos? Muszę to wreszcie usłyszeć całe, porządnie... - proszę, sięgając już po słuchawki. - Przerwij mi jak coś będzie źle - rzucam jeszcze, tak jak właściwie za każdym razem, bo nie widzę sensu marnowania czasu na dośpiewywanie do końca piosenki, która już na początku - czy nawet w połowie - nie brzmi odpowiednio.
Anthony 'Moose' Grant
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1,83
C. szczególne : burza loków; ciemne i długie rzęsy; krzaczaste i nieuporządkowane brwi; kilka magicznych tatuaży; zgrubienia na palcach od strun
— No to na co czekamy, tylko postaraj się nie brzmieć jak koza — rzuciłem z rozbawieniem i mrugnąłem jednym okiem do swojego najlepszego przyjaciela, żeby zbyć wywracanie oczami ekipy nagraniowej machnięciem ręki. No przecież zawsze tak działamy, od razu, bez zbędnych wstępów. Nie miałem pojęcia czy Archie już się jakoś rozgrzewał przed moim przyjściem, prawdę mówiąc to nawet nie sprawdziłem ile dokładnie się spóźniłem, co za różnica, przecież nie mogłem się spóźnić podwójnie, ale jakie to właściwie miało znaczenie, kiedy już byłem cały zwarty i gotowy i co więcej – już zacząłem pracować. — Zwariowałem już dawno, na punkcie Monici — powiedziałem żartobliwie i wygłupiając się przytuliłem do siebie gitarę. Strzeliłem dosłownie wszystkimi kostkami w palcach, przypominając sobie też słowa dziadka, który ostrzegał mnie przed reumatyzmem z tego powodu. Ciekawe czy czarodzieje miewali reumatyzm? Ta jedna myśl wystarczyła, żebym się rozproszył i by lekki uśmiech rozciągnął moje wargi. Postanowiłem napisać dzisiaj do dziadków, ale zaraz potem przypomniałem sobie – a raczej głos Archiego wyrwał mnie z zamyślenia – że przecież czas coś nagrać. Czekałem na to niemożliwie długo, nie chciałem tego przed nikim przyznać, ale kiedy przyjechałem tu na studia, bałem się, że to koniec mojej pracy z Archiem. Nic nie było w stanie opisać mojego szczęścia, kiedy ten tylko mi napisał, że wraca na Wyspy. — Niemożliwe — odparłem trochę z niedowierzaniem, bo byłem pewien, że Darling wybierze tytuł na samym końcu, kiedy czasu nie będzie miał już wcale. Podszedłem do niego, potykając się o kabel, ale szybko odzyskałem równowagę i zajrzałem mu przez ramię, spoglądając na tekst, który trzymał w ręce. Zmarszczyłem brwi i pokiwałem głową, bo pierwszy tytuł brzmiał bardzo fajnie, choć zdawał mi się być długi. — Pierwszy, tylko długi, może wyrzuć jakieś słowo, nie wiem, walls could talk? Nigdy nie bałem się rzucać swoimi pomysłami. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że to Archie jest gwiazdą numer jeden, że to na niego spada całe światło sławy – i nigdy mi to nie przeszkadzało. Ceniłem w przyjacielu jednak to, że słuchał moich słów, propozycji i czasem też mi się wydawało, że absolutnie respektuje moje uwagi. Nie lubiłem się chwalić, stawiałem na skromność, ale też nie mogłem powiedzieć, że jestem laikiem. Znałem się na muzyce cholernie dobrze, obcowałem z nią praktycznie od zawsze i nie bez powodu los obdarzył mnie słuchem doskonałym. Nie potrzebowałem za to reflektorów popularności, cieszyłem się z sukcesu przyjaciela. — Zaczynamy! — powiedziałem, idąc w ślady Archibalda zakładając słuchawki i dając znak ekipie nagraniowej, że mogą także zaczynać. Chwilę potem już grałem pierwsze dźwięki, uważnie słuchając tego co gram i jak współgram z wokalistą, odrobinę marszcząc brwi w skupieniu, zapominając o całym merlinowym świecie, bo nic się teraz nie liczyło, prócz piosenki, która rozbrzmiała w pomieszczeniu.
- A może to takie moje nowe brzmienie? Zwierzęce wstawki? Przy kolejnej piosence będę naśladował wściekłego łosia - podsuwam niby niewinnie, ale spoglądam na przyjaciela z zaczepnie uniesioną brwią. - Na moim punkcie... - poprawiam go z udawanym oburzeniem. Nie lubię przyznawać przed samym sobą tego, jak bardzo potrzebuję aprobaty od swoich bliskich i jak ważne są dla mnie miłe słowa kogoś, kto nie zawodzi mnie w kwestii swojej szczerości. Nie mogę wiedzieć o zmartwieniach Krukona, ale za to wiem doskonale ile kosztowało mnie napisanie do niego z propozycją nawiązania współpracy raz jeszcze, po tej przerwie, którą wymusiły studia. Nie pamiętam nawet jakim cudem nasze plany tak się rozjechały i dlaczego on zrezygnował z Ilvermorny właśnie wtedy, kiedy ja postanowiłem dać mu szansę - chyba po prostu zakładam, że był odważniejszy i potrafił dobitniej postawić na swoim, a ja nie potrafiłem wyrwać się na czas z Ameryki. - Moooże... dlatego się nad nim waham, ale mam wrażenie, że właśnie podoba mi się ta długość - przyznaję z namysłem. - Bardziej się wyróżnia, jest trochę bardziej znaczący... Nie chcę po prostu chwytliwego tytułu, chcę żeby właśnie wymuszał zatrzymanie się na chwilę - wyjaśniam, pozerkując na Łosia, by upewnić się po jego reakcjach, czy te myśli mają sens również poza moją głową. - Na szczęście mam jeszcze mnóstwo czasu na ewentualną zmianę - zauważam żartobliwie, bo prawda jest taka, że ustalony deadline zbliżał się wielkimi krokami, a ja bardzo nie chcę żadnych opóźnień. Już i tak studia sprawiają, że czas wydaje się przesypywać nam między palcami. Śpiewam, oddaję się piosence cały i nie wiem nawet jak bardzo wieszam się na magicznym mikrofonie, to w nim jednym znajdując jakieś połączenie z rzeczywistością; mam wrażenie, że zalewa mnie cała fala emocji, ale nie rozumiem ani jednej z nich, mogąc próbować je analizować dopiero wtedy, kiedy muzyka cichnie. Odwracam się do Łosia, po drodze uśmiechając się do ekipy nagraniowej; wiem, że przyjaciel po samym moim spojrzeniu pewnie umie już wywnioskować co myślę, ale i tak pochylam się do niego, by cicho zdradzić swoje odczucia. - Nie podobało mi się - oświadczam wprost. Nie chcę odgrywać roli niezadowolonej divy, nie chcę pokazywać mojej frustracji innym, ale prawda jest taka, że szybko się złoszczę, kiedy moje nadzieje zostają stłamszone już za pierwszym razem. - Było płytko i nijak - zauważam. - Coś się nie zgrywa, ale nie wiem- coś mi nie pasuje chyba w przedrefrenie, może jakby to nieco zwolnić? Refren sam w sobie brzmi teraz świetnie, ale dalej mam wrażenie, że nie wybrzmiewa tak, jak powinien. Rozciągnijmy ten fragment "so primitive", zbuduje lepsze napięcie? - Mówię szybko, rzucając pomysłami, bo licząc na to, że Anthony wyciągnie z nich coś sensownego - ma tendencję do tego, żeby naprawiać rzeczy, kiedy ja jeszcze nie wiem co jest zepsute. Rozpraszam się, żeby podziękować komuś, kto pyta, czy chcemy przesłuchać to pierwsze nagranie. - Nie, nie, spróbujmy od razu drugiego podejścia - decyduję, tym razem przysuwając sobie mikrofon i przystając przy nim tak, by móc patrzeć na przyjaciela.
Anthony 'Moose' Grant
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1,83
C. szczególne : burza loków; ciemne i długie rzęsy; krzaczaste i nieuporządkowane brwi; kilka magicznych tatuaży; zgrubienia na palcach od strun
Parsknąłem śmiechem na słowa Archiego i pokręciłem głową, doskonale rozumiejąc aluzję. Posłałem mu więc buziaka w powietrzu, drażniąc się z moim najlepszym przyjacielem i wcale nie przejmując się obecnością innych ludzi. Już dawno nauczyłem się to robić, nie sądziłem, że robili mi jakąkolwiek różnicę, będąc całkiem szczerym – nawet lubiłem kiedy ludzie gdzieś tam na mnie pozerkiwali. Zdawałem sobie sprawę, że zarówno swoim wyglądem, jak i zachowaniem przyciągałem spojrzenia. Nie tak jak Archie, rzecz jasna, a jednak mimo wszystko wyróżniałem się z tłumu. — Na twoim punkcie szaleje pół globu, dasz słowo, że nie złamiesz mi serca? — zapytałem, teatralnie chwytając się za klatkę piersiową i dramatycznie cofając się krok w tył, jakby chcąc mu pokazać jak bardzo będę cierpiał, jeśli faktycznie mi to serce złamie. Doskonale wiedziałem, że Archie potrzebuje zapewnienia, że wciąż jest świetny, że wciąż nikt nie dorasta mu do pięt i niedługo jego płyta zapewne pokryje się platyną na naszym magicznym, muzycznym rynku. — Czaję, cokolwiek nie wybierzesz i tak się sprzeda, jesteś zbyt dobry, żeby się nie sprzedało — powiedziałem i posłałem mu ciepły i pokrzepiający uśmiech, bo przecież nie znałem nikogo kto miał taki talent – zarówno muzyczny, jak i ten, który sprawiał, że Darling był dosłownie zwierzęciem scenicznym, porywał tłumy jak nikt inny, a to nie była umiejętność, którą każdy posiadał. Zmarszczyłem brwi, kiedy skończyliśmy grać, bo chociaż nie przerwałem w trakcie, to coś mi nie pasowało. Nie wiedziałem dokładnie co, nie potrafiłem nazwać tego co było nie tak. Po minie przyjaciela widziałem, że targają nim podobne odczucia. Westchnąłem więc i przeciągnąłem się, pozwalając Monice zwisać na pasku. Musiałem się zastanowić. — Zwolnijmy, wiesz, że zawsze dotrzymam ci tempa, ale może nie spieszmy się tak — rzuciłem i przyjąłem podaną mi butelkę wody, by upić z niej orzeźwiającego łyka — Oh, not everything is so primitive — zaśpiewałem cicho, pozwalając moim palcom tańczyć delikatnie na strunach gitary — Oh, but I'm giving in... i tu bym zrobił chwilę oddechu, zanim przejdziesz do refrenu? Skupisz wtedy uwagę na tytule — powiedziałem, właściwie już się przyzwyczaiłem do wybranego przez przyjaciela tytułu, więc nie byłem pewny, czy pozwolę mu go zmienić. Nie skomentowałem tego, że Archie nie chcial przesłuchać wcześniejszego wykonania. Nie zamierzałem podważać jego decyzji, wierząc, a właściwie wiedząc, że doskonale wie co robi. Sam bym pewnie przesłuchał je milion razy, żeby wyłapać dosłownie każdy błąd, który wkradł się do melodii. Nie uważałem jednak, żeby było to aż tak konieczne, byłem bowiem pewien, że jeszcze spędzimy tu kilka ładnych godzin, podczas których będziemy mieć dość słuchania i powtarzania tego samego. Kiwnąłem więc przyjacielowi głową, widząc jak wzbiera się w nim irytacja. Pod tym względem byliśmy podobni – wszystko powinno być idealne, wszystko powinno wychodzić od razu.
- Oczywiście, że dam ci słowo. Gwiazdkę z nieba bym ci dał, co się głupio pytasz w ogóle? - Śmieję się, potrząsając głową z niedowierzaniem; brakowało mi tego przekomarzania się, tych żartów i po prostu tej swobody, którą czuję przy Łosiu bardziej niż przy kimkolwiek innym. Nie mam pojęcia jakim cudem udało nam się tak dobrze zgadać, ale czasem zastanawiam się, dlaczego nie jesteśmy oficjalnym duetem i bawimy się w jakąś "okazjonalną" współpracę i inne tego typu głupoty. Fakt faktem, lecimy do siebie kiedy tylko jest taka możliwość i nie wiem, czy powinienem naciskać na mocniejsze rozsławianie Krukona - jest już przecież znany, ale trochę na innych polach, bardziej muzycznych, a nie celebryckich. Pewnie gdybyśmy razem zaczynali, to inaczej by się to wszystko potoczyło, ale nie zamierzam wciągać go na siłę na scenę i ganiać po spotkaniach z fanami. - I nie wiem czy takie znowu pół globu... znaczy no, byłoby super, ale Hogwart to chyba jakoś ominęło - przyznaję z namysłem. - Mam wrażenie, że mam tu jakoś mało fanów, więęęc... może to dobrze, że tu jestem? Podbiję mocniej brytyjski rynek - zauważam, bardzo chcąc trzymać się tej myśli. Prawda jest taka, że wcale nie jestem pewny, czy rzeczywiście jest taka różnica w mojej popularności tutaj - pierwszy raz mogę porządnie zaobserwować to, jak ludzie reagują na przechadzającego się po szkolnych korytarzach piosenkarza, bo w Ilvermorny spędzałem tak mało czasu, że szkoda gadać. - Dzięki - uśmiecham się po prostu, cholernie ceniąc takie komplementy, bo od bliskich odbierając je dużo personalniej i mocniej, niż od mniej sobie znanych osób. Przyglądam mu się w skupieniu i najpierw próbuję jeszcze "na sucho" powtórzyć zaproponowaną przez niego zmianę, jedynie wybijając sobie ledwo słyszalny rytm stukającym w brzeg mikrofonu palcem. Kiwam wreszcie po prostu głową i czekam na znak gotowości do rozpoczęcia. Moja frustracja tak szybko, jak się pojawiła, teraz znika - koncentruję się na słowach i na melodii, a kiedy przychodzi czas na refren, absolutnie nie mogę powstrzymać szerokiego uśmiechu na ustach. Obserwuję uważnie reakcje swojego przyjaciela, bo wiem, że ma dużo bardziej czułe ucho na ewentualne potknięcia, ale tym razem mam świadomość, że było nie tyle lepiej, co dobrze, więc wprowadzona przez nas zmiana zwyczajnie się sprawdza. - Co myślisz?
Anthony 'Moose' Grant
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1,83
C. szczególne : burza loków; ciemne i długie rzęsy; krzaczaste i nieuporządkowane brwi; kilka magicznych tatuaży; zgrubienia na palcach od strun
W końcu czuję, że wszystko jest na swoim miejscu, że jestem tam gdzie być powinienem i nawet nie chodzi o studio nagraniowe – chociaż w pewnym sensie także – to o fakt, że jestem tutaj razem z Archiem. Doceniałem te chwile bardziej niż byłem tego świadomy, uświadamiając sobie, że kompletnie nie rozumiem po co nam była ta rozłąka, skoro tworzymy razem tak zgrany zespół. Nie wiedziałem jednak czy oprócz naszej współpracy co jakiś czas, wypaliłaby taka na co dzień. Czasem miałem wrażenie, że jesteśmy stworzenia do wspólnego grania, by potem stwierdzić, że chyba idziemy w innych kierunkach. Szybko jednak uznałem, że byliśmy jak dwie strony tej samej monety i żaden z nas nie podetnie skrzydeł temu drugiemu. — Zabierz mnie w trasę i będziemy kwita — rzuciłem ze śmiechem tańczącym na ustach i mrugnąłem do swojego przyjaciela, mówiąc jednak jak najbardziej serio. Cholernie mi brakowało wspólnych tras, bo chociaż nie narzekałem na brak zajęć, przecież miałem ich mnóstwo, co było powiązane z moim coraz większym docenianiem w muzycznej branży, to nic nie mogło mi zastąpić trasy z Darlingiem. — Swoją drogą, na kiedy ją planujesz? — zapytałem ze szczerą ciekawością w oczach, bo nie do końca ogarniałem co znaczył ten powrót Ślizgona do normalności. Zamierzał zrezygnować z trasy na czas studiów? Jednocześnie jednak pracował nad nową płytą, wydawał singiel, a ja doskonale wiedziałem, że wydany singiel to oficjalna zapowiedź całej płyty. Z kolei nowy krążek równał się nowej trasie, taka właśnie była kolej rzeczy. — Wydaj tę płytę a podbijesz nie tylko wyspy, co cały świat, zaufaj mi — rzuciłem i odłożyłem Monicę, kiedy Archie próbował sobie mojej propozycji. Kiwnąłem w podziękowaniu dziewczynie ze studyjnej ekipy, która wręczyła mi kolejną gitarę różdżkową, porzucając kostkę na rzecz różdżki i przestawiając się na nieco inny sposób grania. Nigdy nie zamierzałem rezygnować z mugolskich instrumentów, czując, że są tak samo częścią mnie i mojego życia, jak wszystko co magiczne. Poprawiłem pasek od instrumentu na ramieniu i skupiłem się całkowicie, pozwalając, by muzyka pochłonęła mnie jak zawsze, by przemawiały przeze mnie jedynie wygrywane akordy, by melodia płynęła w moich żyłach razem z krwią. Zastosowałem się do własnej poprawki, a kiedy wygrywały ostatnie nuty, pozwoliłem sobie na szeroki uśmiech, doskonale odbijający ten Archiego. — Najpierw przesłucham — rzuciłem zadowolony z tego jak nam poszło i pozwoliłem gitarze luźno wisieć na kolorowym pasku, wziąłem dwie butelki wody i podałem przyjacielowi jedną z nich, by móc samemu napić się z drugiej — W ogóle pracuję nad czymś nowym, przypomnij mi potem, to ci zagram — skierowałem się do wyjścia z pomieszczenia, odkładając po drodze gitarę, bo chciałem dokładnie przesłuchać, to co wyszło spod naszych rąk. Założyłem słuchawki i dokładnie wsłuchałem się w każdy dźwięk, który docierał do moich uszu. — Zmienię jeden akord przy końcówce i mamy to, panie Darling — powiedziałem, odwracając się z uśmiechem do przyjaciela. Co prawda zmieniony akord dla większości będzie niesłyszalny, ale ja będę mógł spać spokojnie.
- Romantycznie - stwierdzam, wcale nie protestując, bo akurat trasa z Łosiem brzmi dość idealnie - chociaż pewnie powinienem poinformować go, że nie wydarzy się to jakoś superszybko. Teoretycznie moglibyśmy próbować pogodzić trasę z zajęciami na studiach, bo magia bardzo ułatwia szybkie podróżowanie, ale jednak wychodzę z założenia, że temu lepiej oddać się w całości... Zresztą, tylko tego brakuje, żebyśmy nie zaliczyli jakichś durnych przedmiotów i siedzieli na studiach dłużej, niż jest to przewidywane. - Mmm, zobaczymy jeszcze - odpowiadam wymijająco, bo z terminami mi ostatnio nie po drodze, a i matki mają tak różne wizje, że ciężko się dogadać. - Ale nie bój nic, przy ustalaniu dat na pewno uwzględnię twoje preferencje - obiecuję, posyłając mu w powietrzu buziaka. - Czyli ci się podoba! - Cieszę się głupio, dobrze wiedząc co znaczy ten uśmiech i chęć doszukiwania się błędów na nagraniu - nie miał niczego konkretnego, co od razu przychodziło mu na myśl, a to znaczyło dla mnie naprawdę wiele. - Jasne - przytakuję, po tym jak wypijam duszkiem pół butelki wody, bo nawet jeśli mnie nie suszy, to automatycznie czuję potrzebę nawodnienia i nawilżenia, żeby nie zaschło mi w gardle choćby na pół sekundy. Zgarniam drugą parę słuchawek i przymykam oczy, gdy wsłuchuję się uważnie w doskonale sobie znane dźwięki. - Tylko jeden akord? Na Merlina, robimy się coraz lepsi - chwalę nas ze śmiechem i zaraz już wracamy do grania. I chociaż kolejne nagranie to już jest nasze "to", nam się wcale nie spieszy do wyjścia, bo mamy zarezerwowane studio jeszcze na trochę czasu. Możemy się pobawić, potestować, poplanować i wreszcie zacząć przeciągać kolejne minuty, dopóki ekipa nie zaczyna nas subtelnie wypraszać.
Aktorska praktyka wymaga naprawdę sporo elastyczności, której rzecz jasna mi nie brakuje. Na każdym kroku zmieniam wygląd, zdobywam nowe umiejętności i robię wszystko, by coraz skuteczniej wcielać się w postacie. Czasem jest to wymagające, ale kocham te nieustające wyzwania, zmiany i życie, które wymaga ode mnie więcej niż od zwykłych ludzi.
Ostatnio sporo grywam w musicalach. Nie jest to dla mnie nic nowego, a rozwijanie głosu, dbanie o aparat mowy i ćwiczenie śpiewu są z perspektywy aktora czymś naturalnym i pożądanym. Z drugiej strony dotąd musicale były pojedynczym elementem mojej pracy, przypadającym od czasu do czasu, teraz grywam je często i przygotowuję dwa kolejne. Być może niektórym wydaje się, ze musicale nie są tak ambitne, jak np. "Baron Royale", ale wedle mnie - są niedoceniane i wymagaja dużej wszechstronności - aktorstwa, tańca, śpiewu, czy gry na instrumentach. Z tego powodu, choć w teorii umiem śpiewać, chodzę na dodatkowe zajęcia do Abbey Road Studios. Choć to w głównej mierze wytwórnia, to wielu realizatorów ma też doświadczenie w pracy z głosem, więc nie pierwszy i nie ostatni raz korzystam z ich wskazówek.
Pracę zaczynamy od rozgrzewski aparatu mowy. Choć w teatrze robię to na co dzień, nie tylko przed spektaklami, ale i przed wszystkim próbami, to tak czy siak dostaję od mojego nauczyciela niezły wycisk, tak że po wszystkim boli mnie przepona i cały aparat mowy. Rozgrzewka przypomina mi jak odpowiednio oddychać, jak dbale wymawiać poszczególne głoski i przede wszystkim - jak nie zrobić krzywdy swojemu aparatowi mowy, który przecież w moim zawodzie jest ważniejszy nawet od mojej wspaniałej twarzy.
Gdy głos jest odpowiednio rozgrzany, a moje możliwości wokalne wyciagnięte do obecnego maksimum, mogę zabrać siędo śpiewania. Wybieramy z nauczycielem piosenkę, a raczej on narzuca mi uwielbiany przez nas obu utwór zespołu The Ministress. Od razu robię się spięty. Uwielbiam tę piosenkę, ale jest ona dla mnie sporym wyzwaniem, bo nie mam takiej skali głosu. Choć wiem, że to konieczne, by rozwijać wokal, to jednak nie lubię nie być najlepszy. Zazwyczaj to ja krytykuję, więc czy jestem gotowy na krytykę ze strony mojego nauczyciela?
Daje sobie dwie lub może trzy minuty na rozśpiewanie. Tekst znam na pamięć, melodia mogłaby mnie budzić o każdej godzinie, ale jednak badam poszczególnie tony, próbując przełożyć utwór na tonację dopasowaną do moich możliwości. Nie jest to łatwe, więc sięgam po pół środki. Prowadzi to do tego, że próbując śpiewać kaleczę utwór - może i śpiewa mi się go łatwiej i wszystko brzmi poprawnie, ale jednak brakuje tu tego, co cenię sobie w piosenkach zespołu najbardziej.
Omawiam z nauczycielem, to co mogę poprawić, no i cóż - próbujemy dalej. Śpiewam w różnych tonacjach i kombinacjach, starając się osiągnąć pożądany efekt. W końcu, po wielu próbach i bólu krtani, śpiewam tak jakbym chciał. Daleko mi oczywiście od mistrzowskiego wokalu uwielbianego wokalisty, ale jest w porządku, dobrze. Będę w stanie zaśpiewać coś podobnego na scenie, jeśli będę dbał o ćwiczenia. Wysiłek, choć naprawdę ogromny, był wart tego spektakularnego efektu. +