Jedna z najsłynniejszych, czarodziejskich pracowni artystycznych, gdzie młodzi adepci sztuk, mogą szlifować swój warsztat. Prowadzona jest ona przez wiekowego staruszka, zawsze chętnego, nie tylko by pomóc swym podopiecznym, ale i bardzo surowo ocenić ich ewentualny talent. W miejscu tym, można nie tylko w ramach hobby poduczyć się rysunku, ale zdobyć cenne umiejętności zawodowe. Każdy w czarodziejskim świecie wie, że ten, kto ukończył owe kursy, jest zdolnym rzemieślnikiem.
Ostatnio zmieniony przez Effie Fontaine dnia Nie Sie 17 2014, 11:23, w całości zmieniany 2 razy
„Ożywienie jakiejkolwiek rzeczy materialnej jest nie lada sztuką. Tchnięcie w niej duszy powoduje przekleństwo nie raz tego, kto próbuje w nim zamknąć swą miłość. W ramach jest sztuka, nie porzucone życiowe pasje.” – który raz to słyszysz? Zapewne masz dosyć, ale zostanie kimś kto potrafi nie tylko namalować obraz, ale też ożywić go, jest dość nęcącą wizją. Przecież to dość chodliwy towar. Codziennie zamawiane są nowe sztuki, a realizacja jednego zamówienia wymaga czasem kilku tygodni niezłomnej pracy. Zatem jeśli cechuje Cię wielka cierpliwość, zamiłowanie do sztuki, budzenie do życia wiecznego, to zawód malarza z czarodziejskimi umiejętnościami jest dla Ciebie idealną profesją. Kto wie, może zapamiętają Twoje nazwisko na lata? Poza tym w dzisiejszych czasach i starzy, i młodzi są zmuszani do podnoszenia swoich kwalifikacji. Zatem możliwe, że nawet jeżeli ktoś w zawodzie jest już od wielu lat, to i tak został przymuszony do udziału w kursie.
Wymagania: • Kurs płatny: 80G (zapłać) • Poprawa: 5G • Do podejścia należy posiadać min. 5pkt z Działalności Artystycznej • Ukończona szkoła magiczna Ukończenie kursu: • Nagroda: +4pkt do Działalności Artystycznej • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie.
CZĘŚĆ PIERWSZA: Sięga ona praktyk, które odbywaliście u swojego mistrza. Niezależnie od tego czy kurs dotyczy młodych malarzy czy „starych wyjadaczy” wszyscy rzucają tymi kośćmi. Malarze z większym doświadczeniem po prostu zakładają, że wynik z kości dotyczy ich przeszłości. Tego iż odbyli takie praktyki jakiś czas temu, wciąż jednak to pamiętają.
Kości:
1 - Z zainteresowaniem przyglądałeś się poczynaniom swojego mistrza, który był tak zaangażowany w swoje projekty, że zwykle zapominał o Twojej obecności, aż do momentu w którym zrzuciłeś kubełek z farbami, które są tak zaczarowane, by nigdy nie traciły na jaskrawości. Po tym incydencie mężczyzna był Ci nieprzychylny i zwykle odsuwał Cię od poważniejszych zadań. Byłeś, więc zmuszony do zmiany mistrza, który nauczał Cię już z pasją owej profesji i ukończyłeś kurs z oceną Zadowalający. Przechodzisz dalej! 6,3 - Na początku towarzyszyły Ci wielkie pokłady energii, oczekiwałeś rzucania farbami na płótno i taniec w deszczu by zaklęcie ożywiające się udało? Nie za bardzo wiadomo, co Ci towarzyszyło jednak ten zapał bardzo szybko Cię opuścił tym samym dając Ci do zrozumienia, że mistrz nie jest chętny do zmiany tok nauczania. Wpierw podzielił się z Tobą kluczem od prywatnej biblioteczki, dopiero potem pozwolił dotknąć płótna. Miałeś zapewne wrażenie, że kurs się nigdy nie skończy. Przechodzisz dalej! 5 - Malowanie to przyjemność, jednak nie wtedy gdy idziesz na praktyki, a w środku oprócz mistrza jest jeszcze drugi upierdliwy uczeń, którego wzrost nie przekracza stu czterdziestu siedmiu cali. W końcu próbujesz go zignorować, ale jegomość ciągle zalewał Cię opowieściami o swoim życiu i o tym jak bardzo kocha malowanie, a ożywianie to w ogóle jego drugie imię. Wielka zawiść go bierze, gdy okazuje się że Twoje prace są o wiele lepszej jakości i są chwalone. Przechodzisz dalej! 2,4 - Kurs malowania bywa wyczerpujący. Wielokrotnie brakowało Ci już sił na to jak kończyć pracę we właściwy sposób, a do tego niebywale często nie potrafiłeś podołać „tchnięciu” duszy w obraz. To zdeterminowało dość niską ocenę ze szkolenia praktycznego. Zdobyta wiedza zmotywowała Cię jednak do ćwiczeń na własną rękę. Popraw kurs!
CZĘŚĆ DRUGA Obejmuje ona określenie Twoich wyników na WTMCC t. (Wielki Test Malarski Czarodziejskich Czynności teoria). To wyniki z tej części kursu są dla Ciebie bramką do uzyskania pożądanych kwalifikacji. Najwięcej kursantów oblewa ten egzamin i powtarza go przez to, iż zdarzają się tu pytania ze sztuki nie tylko malarskiej. Podobno najgorsza jest praca sięgająca ku historii, gdy z listy sześciu przykładowych postaci zostaje wylosowana jedna, a Ty musisz uargumentować dlaczego jest ona warta uwiecznienia na magicznym obrazie i opisać kolejno czynności, których podjąłbyś się do stworzenia jak najlepszego portretu danej osobistości. Wszak diabeł tkwi w szczegółach. Nic dziwnego więc nie ma w tym, że arkusz egzaminu, a raczej jego długość, jest nieograniczona i kończy się dopiero wtedy gdy uczeń przykłada koniec różdżki do pergaminu żegnając go słowami: „Finito”. Niby proste, a cieszy! Opisy znanych postaci magicznych znajdziesz tutaj.
Kości:
1 - Część egzaminu, w której miałeś odpowiedzieć na serię pytań dotyczących pradawnych sztuk, jak i tego co najważniejsze dla Ciebie w tej profesji, została przez Ciebie zbagatelizowana. Spodziewałeś się czegoś prostszego. Późniejszy temat pracy, gdy miałeś opisać jak uwieczniłbyś Artemisie Lufkin. Ciężko było Ci skojarzyć kim była ta kobieta, a w trakcie pisania zorientowałeś się cóż to za osobistość. Czas egzaminu dobiegł końca, a Ty nie byłeś zadowolony ze swojej pracy. Negatywne uczucia były prorocze, bo egzamin nie zakończył się dla Ciebie pomyślnie, a Ty musisz podejść do niego jeszcze raz i zapłacić za poprawę. (W przypadku gdy ponownie spotyka Cię kostka 1 dokonaj rzutu kostkami: 4,1,3 – udaje Ci się zdać egzamin 6,2,5 – nie zdajesz egzaminu i znów płacisz za poprawę.) 2,4 - Wchodzisz na egzamin pewny siebie w towarzystwie innych pięćdziesięciu adeptów magii, którzy starają się o te same kwalifikacje co Ty. Czujesz presję? Bardzo dobrze, że ją czujesz, to znaczy że nie uważasz się za mistrza, a skromność jest najważniejsza. Wykazujesz na egzaminie szeroką wiedzę na temat malarstwa czarodziejskiego, a późniejsza praca dotycząca Barnabasza Bzika staje się tylko dopełnieniem dziewięćdziesięciu sześciu procentów zgodności Twojego dzieła z kluczem odpowiedzi, co zapewniło Ci zdanie egzaminu teoretycznego. 6,5 - ”Cóż to za żarty?” – słyszysz wchodząc na salę gniotąc w dłoni pióro, którym zaczniesz pisać egzamin. Ludzie z Twojej grupy żwawo rozmawiają o żałosnym poziomie egzaminu i o tym z jaką łatwością go zdadzą. Natomiast Ci za Tobą snują spekulacje na temat tego ile prac zostanie specjalnie oblanych, ot tak „dla zasady”. Stres się w Tobie potęguje, w chwili rozpoczęcia egzaminu już nie wiesz, która epoka po której obudziła kubizm w sztuce magicznej i twarz którego czarodzieja ubrana została w kształty geometryczne. Praca na temat Felixa Summerbe to jakiś wielki koszmar. Nie masz pomysłu i nie wiedziałbyś jakie emocje obudzić na jego twarzy. Jednak udaje Ci się oddać pracę pięć minut przed zakończeniem egzaminu, gdy inni jeszcze wciąż gryzmolą. Jak myślisz, co z tego wyjdzie? (Rzuć ponownie kośćmi. Kostka parzysta – nie zdajesz egzaminu, ale następne podejście masz darmowe. Kość nieparzysta – zdajesz egzamin) 3 - Wchodząc na egzamin jesteś pewny swojej wiedzy, choć krew buzuje Ci w żyłach. Nie bój się jednak, wszak to cierpliwość w zawodzie czarodziejskiego malarza jest jednym z najbardziej istotniejszych elementów. Powtarzając to sobie jak mantrę odnajdujesz swoje miejsce na sali i piszesz. Słowo po słowie, litera po literze. Dobiegasz do kolejnych pytań, które nie są wcale takie trudne. Praca na temat Gifforda Ollertona nie jest jakimś wymysłem kosmicznym i radzisz sobie z tym całkiem sprawnie. Gratulacje, zdajesz egzamin teoretyczny WTMCC.
CZĘŚĆ trzecia Ocena tchnięcia duszy w obraz - całkowite ożywienie z nadaniem konkretnych emocji.
Kości:
3 - Idzie Ci całkiem nieźle. Powtarzasz niektóre zaklęcia nie uzyskując odpowiednio mocnego efektu. To znaczy, ze boisz się, że przesadzisz i nie wykorzystujesz całej mocy. To źle i dobrze. Dobrze, bo nie chcesz zepsuć efektów, które już osiągnąłeś. Źle, bo mówisz być odważny w czynach. Egzamin jest jednak zaliczony. 4,2 - Bywa czasem tak, że nieszczęście biega za człowiekiem. Myślisz zaklęcia i nie wiesz, co chcesz uzyskać. Właściwie to nic nie wiesz, bo wszystko Ci umyka. Nie ten akcent, nie ten ruch różdżką. Nie zdajesz, musisz powtórzyć egzamin. (Zapłać) 1,5 - Całkiem zacnie jak na kogoś, kto musi wykonać zadanie cały w stresie, bo egzaminator nawet zwraca Ci uwagę, że masz nogi z galarety. Boisz się, że pomyliłeś pewnie zaklęcia, bo nagle patrzysz na swoje stopy i dziabiesz przez przypadek płótno końcem różdżki. Jeszcze świeża farba się wchłania, a radosna twarz jest teraz spłaszczona. Cofasz to jednak zgrabnym ruchem i zdajesz egzamin. 6 - Masz do tego dar. W Twoich dłoniach kryje się wielki talent, a w głowie wyobraźnia i miliony emocji, które wkładasz w wykonywane zadanie. Wszyscy są pod wrażeniem. Gratulacje. Zdajesz egzamin.
Magiczny jubiler, jest zawodem niezmiernie ważnym. Może Ci się wydawać, że to zwyczajna praca fizyczna, nie wymagająca specjalnych kwalifikacji. Otóż nie! Aby zostać jubilerem, trzeba przez wiele lat studiować nauki o różnorodnych kruszcach, aby dopiero potem móc zajmować się ich wydobyciem lub importowaniem i przerabianiem, zgodnie z życzeniem klienta, jednak nie martw się - wszak to jedynie kurs doszkalający. Jeśli chcesz uzyskać odpowiednie kwalifikacje, musisz przebrnąć przez dwa etapy kursu i zaliczyć je z oceną pozytywną.
Wymagania: • Kurs płatny: 90G (zapłać) • Każda poprawa to 5G • Do podejścia należy posiadać min. 10pkt z Działalności Artystycznej • Ukończenie szkoły magicznej Ukończenie kursu: • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie. • Nagroda: +4pkt do działalności artystycznej
CZĘŚĆ TEORETYCZNA: Otrzymałeś stosy ksiąg, z których przyjdzie Ci zgłębiać bardziej szczegółową wiedzę, na temat magicznej obróbki metali i kamieni szlachetnych. Masz tylko kilka dni na zapamiętanie setek stronic, pełnych skomplikowanej terminologii, ale lepiej, abyś się do tego przyłożył. Bez porządnej podstawy, nie dasz sobie rady na zajęciach praktycznych.
Kości:
1 i 2 - Galwanizacja, puncowanie, repusowanie, cyzelowanie. Od terminów związanych ze zdobnictwem wyrobów metalowych, aż kręci Ci się w głowie. Nie potrafisz też zrozumieć co takiego mają ze sobą wspólnego filigran i granulacja i najchętniej położyłbyś się, dając tym samym trochę czasu na swobodne ułożenie się informacji w głowie, jednak wiesz, że nie masz czasu na odpoczynek. Spróbuj ponownie, uwzględniając w poście, że fabularnie kolejne podejście ma miejsce następnego dnia. (Nie musisz płacić za poprawę) 3 i 4 - Idzie Ci bardzo dobrze. Umiesz już wymienić trzy podstawowe metale, wraz z ich właściwościami. Pamiętasz nawet ciężar właściwy platyny, dlatego jesteś pewien, że z testem teoretycznym poradzisz sobie co najmniej dobrze. Gratulację, możesz przejść do części praktycznej. 5 - Uczyłeś się na pamięć już piętnastego kamienia szlachetnego z rzędu i miałeś serdecznie dosyć informacji o wpływie konkretnych jonów, na zabarwienie kamienia. Irytowało Cię także, że wiele z nich miało tendencję do silnego pękania, przez co są rzadko stosowane w wyrobie biżuterii, zwłaszcza, że nie radziłeś sobie z zapamiętaniem ich nazw, ale mimo wszystko nie poddawałeś się. Uczyłeś się tak długo, że zasnąłeś nad książkami, a heliodor, morganit, turmalin, biksbit i goshenit będą Ci się chyba śniły już do końca życia. Kolejna próba jutro. (Musisz zapłacić za poprawę) 6 - Podczas zgłębiania wiedzy na temat kamieni szlachetnych, natknąłeś się na wzmianki o szlifie fasetkowym, inaczej zwanym wielościennym. Było co prawda wiele form do nauki, ale barwne obrazki, jakie zostały zamieszczone w książce, sprawiły, że wiedza niemalże sama wchodziła do głowy. Aż chciałbyś już teraz przejść do części praktycznej i poćwiczyć szlif nożycowy! Gratulację, możesz przejść do części praktycznej.
CZĘŚĆ PRAKTYCZNA Polega na tym, że musisz zastosować nabytą na drodze nauki teoretycznej wiedzę w praktyce i wykonać zadanie, które wylosujesz na egzaminie. Jeśli Ci się nie powiedzie, fabularnie kolejne podejście odbywa się następnego dnia (rzucasz jeszcze raz dwiema kostkami).
Rzuć dwiema kostkami. Pierwsza z nich odpowiada za materiał jaki otrzymałeś do obróbki, a druga za to jak Ci poszło.
1 i 3 - Miałeś wykonać za pomocą konkretnego materiału jakąś dowolną biżuterię, jednak nie byłeś pewny jak się za to zabrać. Rozpocząłeś od szlifowania. Delikatne ruchy różdżką, które wykonywałeś, sprawiły jednak, że zamiast szlifu rozetowego, stworzyłeś idealny szlif kaboszonowy. Komisja, która nie wiedziała co chciałeś uczynić, była zachwycona, jednakże kompletnie spartaczyłeś umieszczanie kamienia w metalu. Co prawda wygiąłeś go odpowiednio, ale podczas zaginania krawędzi, kamień pękł paskudnie przez sam środek. Musiałeś zapłacić 15G za zniszczenie materiału (uiść opłatę w odpowiednim temacie), ale możesz spróbować ponownie jutro. (Nie musisz płacić za poprawę; jeśli ponownie wypadnie ta kostka, nie płacisz już za zniszczenia) 2 i 5 - Och, cóż za technika! Precyzyjne operowanie różdżką jeszcze nigdy nie szło Ci tak dobrze jak dzisiaj. Bez najmniejszego problemu nadałeś swojej biżuterii wymagany kształt, zwłaszcza, że praca z metalem była tak prosta, że aż się zdziwiłeś. Może miałeś dzisiaj dobrą passę? Efekt końcowy był oszałamiający i bez najmniejszego problemu udało Ci się zdać kurs. Gratulację, zdobyłeś dyplom czarodziejskiego jubilera! 4 i 6 - Obróbka kamienia poszła Ci średnio, gdyż szlif był krzywy, jednak dało się to zamaskować ułożeniem metalu. Udało Ci się opanować sytuację i komisja jest całkiem zadowolona z tego, co stworzyłeś. Kończysz kurs z pozytywnym wynikiem.
Nie miała jakoś mocno sprecyzowanych planów na przyszłość, wiedziała jednak, co chce zrobić w najbliższym czasie. A to obejmowało zakup sklepu jubilerskiego na Nokturnie, nie chciała jednak przejąć interesu od tak, nie mając żadnej wiedzy ani zdolności, a polegając tylko na pieniądzach. To nie do końca było w jej stylu. Jasne, byłoby prościej, ale nie mogła pozwolić, by jej podwładni mieli ją instruować w prowadzeniu własnego biznesu, bo ona by nie wiedziała, co robić i dlaczego. O nie. Na to była zbyt dumna. Odłożyła więc w czasie zakup sklepu, poświęcając część pieniędzy na kurs. Kurs, który zdecydowanie wystawił na próbę jej cierpliwość. Na początku dostała stos książek, których miała się nauczyć. Nigdy nie była dobra w nauce teorii i teraz nie było inaczej. Szybko traciła cierpliwość, zwłaszcza kiedy wszystko zaczynało jej się mieszać. Miała ochotę rzucić to w diabły, ale wiedziała, że nie może. To było ważne, by przejść przez całą tę katorgę i zdobyć dyplom, który w pewien sposób potwierdzi jej wartość. W końcu, przy trzecim podejściu, udało jej się przejść przez test. Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. Nie miała do tego cierpliwości. Na zmianę albo kamienie pękały, kiedy próbowała zamontować je w metalu, albo przeklęta platyna, na którą się uparła, nie chciała dać się odpowiednio wymodelować. Gdyby wierzyła w takie rzeczy, powiedziałaby, że los nie chce, by zdała ten kurs, miała to jednak gdzieś. Postanowiła, więc to zrobi. Akurat samozaparcia nie można było jej odmówić. I w końcu - w końcu! - drugie podejście do topazu okazało się być tym szczęśliwym. A może to kwestia siódmego podejścia? Cóż, tak czy inaczej, wreszcie dała radę. Biżuteria przez nią stworzona wyglądała oszałamiająco. Wreszcie! Satysfakcja nieporównywalna z niczym, tak właściwie. Także teraz nie pozostało jej nic innego, jak tylko wydanie pieniędzy na kolejny lokal i znalezienie kolejnego celu. Jak szaleć, to szaleć.
Kostki: {klik} ~ część pierwsza: 2 ~ część druga: 5, nieparzysta ~ część trzecia: 2 ~ część czwarta: 5 Opłata: {klik}
Saoirse brała udział w kursie malarskim dokładnie w tym samym czasie, kiedy podjęła się stażu w teatrze. Początkowo trudno jej było pogodzić obowiązki: poświęcała mnóstwo czasu nauce i malowaniu, jednocześnie starając się zapamiętać kwestie potrzebne jej do przedstawień. Była ambitną, młodą kobietą. Świeżo po studiach, nie miała na głowie szkoły, a jedynie przyszłą pracę, dom i narzeczonego. Chociaż często chodziła niewyspana i zmęczona, nie poddała się. Chciała osiągnąć coś wielkiego, chciała być artystką z prawdziwego zdarzenia. Dlatego też nigdy się nie poddała. Było trudno. Było bardzo, BARDZO trudno. Już od samego początku, od pierwszego dnia praktyk, malarstwo dawało pannie Horan w kość. Starała się z całych sił udowodnić mistrzowi, że jest dobra. Że będzie z niej materiał na najlepszego ucznia. Chodziła jednak z podkrążonymi w wyniku wyczerpania oczami, często odpowiadała pojedynczymi sylabami i mało z nią było kontaktu. Mistrz nie był specjalnie zadowolony z jej poczynań, docenił jednak starania. Saoirse starała się jak najwięcej ćwiczyć na własną rękę - w całym mieszkaniu, które dzieliła z narzeczonym, porozkładała płótna. Większość obrazów się ruszała, chociaż nie koniecznie tak, jak pragnęła tego Sirsza. Biały rumak uciekł z jednego obrazu i porwał księżniczkę z zamku, co powinien był zrobić rycerz. Smok usiadł przy stole z damą dworu i królem, chociaż powinien siedzieć w lochu. Nie wszystko było tak, jak powinno, ale miała wsparcie w ukochanym. To on powtarzał jej, że sobie poradzi. Że jej specyficzne spojrzenie na sztukę to atut. Praktyki zakończyła ze słabą oceną, ale dopuszczono ją do Wielkiego Testu Malarskiego Czarodziejskich Czynności. Zawsze to jakieś osiągnięcie, prawda? Do egzaminu podeszła w nieskrywanym stresie. Nasłuchała się od starszych kolegów, że wiele osób oblewa Test tylko dlatego, że nie mają pamięci do historii. Saoirse co prawda nie miała problemu z rozróżnianiem charakterystycznych cech każdej z epok i znała ich przedstawicieli, nie spodziewała się jednak wylosowania postaci niezwiązanej ze sztuką. Felix Summerbe? Kim on był? Myśli szalały w ślicznej główce Horanówny, kiedy nerwowo skrobała po pergaminie starym piórem. Z jednej strony miała nadzieję, że to, co pisze, ma jakiś sens. Z drugiej jednak wiedziała, że prawdopodobnie nie zna. W połowie egzaminu zaczęła sobie wyrzucać głupotę, bo nie skorzystała z książek historycznych, które w czasie praktyk podsuwał jej nauczyciel. Jakoś po dwudziestu minutach ją olśniło: przypomniała sobie, że mężczyzna, będący tematem jej pracy, stworzył eliksir rozweselający. Pojawiły się jednak wątpliwości co do ukazania jego twarzy. Powinna być szczęśliwa, czy raczej zawiedziona życiem? Może eliksir był sposobem na poradzenie sobie z własnym smutkiem? Saoirse z ciężkim sercem naskrobała dosyć długie wypracowanie, zabierając się za temat niepewnie i z przeświadczeniem, że obleje. Jakże wielkie było jej zdziwienie, kiedy po otrzymaniu wyników okazało się, że zdała! I to z całkiem niezłym wynikiem. Jak widać umiejętność lania wody czasem się przydaje. Część praktyczna egzaminu poszła Sirszy dużo lepiej. Nigdy nie była tak zadowolona ze swojej pracy: tchnęła w nią życie, uczucia, emocje. Przelała swoje myśli na płótno, tworząc coś, co niesamowicie do niej przemawiało. Podczas rysowania zastanawiała się, czy jury pozwoli jej zabrać pracę do domu. Tak bardzo chciałaby pokazać obraz ukochanemu! Chociaż temat dzieła średnio jej pasował, dała z siebie wszystko. Kolory nieba pięknie zgrywały się z doliną, a kroczące po dróżce trole tanecznym krokiem skakały z rogu do rogu płótna. I, o dziwo, nie opuszczały obrazu! Egzaminatorzy docenili jej umiejętność tworzenia obrazu o kompozycji zamkniętej, przez co skończyła z najlepszym wynikiem. Podczas ostatniej części kursu egzaminator trochę uwziął się na Sirszę. A przynajmniej takie miała wrażenie, kiedy cały czas krążył wokół jej stanowiska i wypominał najmniejszy błąd. Ostatecznie zacisnęła zęby i wzięła się do roboty, próbując opanować drżenie nóg. Wydawało jej się, że pędzel nie słucha, emocje nie są wystarczająco wyeksponowane, a obraz trochę jej się rozlazł. Z płótna przez większość czasu na Sirszę patrzyła uśmiechnięta twarz czarodzieja. Przynajmniej dopóki nie odwróciła na chwilę wzroku i niezgrabnie dotknęła płótna różdżką. Głowa wykrzywiła sie, usta rozpłynęły w dziwnym grymasie i dosłownie sekundę przed ostateczną oceną udało jej się cofnąć feralne zaklęcie. Z ulgą przyjęła słowa pochwały, przełknęła ślinę i z dyplomem opuściła pracownię, mając nadzieję, że malowanie nigdy nie będzie tak stresujące, jak w czasie kursu.
Ostatnio zmieniony przez Saoirse Noelle Horan dnia Nie Cze 03 2018, 16:55, w całości zmieniany 1 raz
Wszystko w mojej głowie było misternie utkanym planem i doskonale wiedziałem, co musiałem zrobić, by osiągnąć swój cel. Praca w sklepie z amuletami sprawiła, że totalnie zajawiłem się ich tematem i chociaż wcześniej miernie zwracałem uwagę na działanie podobnych wisiorków, w jednej chwili zapragnąłem poznać techniki tworzenia biżuterii. Co, pedalskie? Trudno. Miałem to w planach tak czy siak, jednak wolałem zrobić to samodzielnie, bo wtedy jeszcze nie miałem pojęcia o istnieniu kursów z tej dziedziny. Wydawało mi się, że nikt się nie zajmuje doszkalaniem chętnych, że to się odbywa tylko na zasadzie praktyk u faktycznego jubilera, ale pomyliłem się. Znalazłszy kurs poświęcony nauce jubilerstwa, zapisałem się na niego bez mrugnięcia okiem, mimo że kosztował mnie w zasadzie większość moich oszczędności. Może nie było to zbyt mądre, wyrzucać tyle pieniędzy w ciemno - przecież nie wiedziałem, jak to wygląda, żaden z moich znajomych nigdy nie wspomniał mi o czymś takim, wobec czego rzucałem się na głęboką wodę. Postanowiłem jednak zaryzykować, w razie czego z głodu nie umrę, bo Hogwart dobrze dokarmia swoich uczniów i studentów. Na starcie dostałem masę książek, które musiałem przestudiować, uczyć się o rodzajach kruszców, szlifów, o właściwościach metali i naprawdę wielu, wielu innych rzeczach. Początkowo byłem zapalony do pracy i zaszywałem się w swoim mieszkaniu w Hogsmeade, pochylając nos nisko nad książkami i studiując ich zawartość. Chociaż szło mi opornie, starałem się jak mogłem. Nie miałem pojęcia, czym w ogóle są jony, wobec czego musiałem dokształcić się dodatkowo. Nie poddawałem się, bo wiedziałem, że to tylko wstęp do tej fajniejszej części kursu. Przydługi, nużący, frustrujący i męczący wstęp, ale mimo wszystko wstęp. Największy problem miałem z nazewnictwem, wszystko to było tak niepodobne do niczego, że wręcz nie chciało zostawać w mojej głowie. Heliodor? Biksbit? Goshenit? Jestem pewien, że tej nocy, której zasnąłem nad książkami, miałem koszmary, w której obrzucano mnie tymi kamieniami... Chyba nie muszę mówić, że zaspałem dość poważnie, przez co moje podejście do zdania części teoretycznej opóźniło się o całą dobę. Następnego dnia udałem się na zaliczenie, ale okazało się, że wszystko, czego się nauczyłem samodzielnie w domu nie było przeze mnie do końca zrozumiałe. Mężczyzna, który mnie egzaminował, wytknął mi, że mylę ważne pojęcia i zarzucił, że kompletnie nie zrozumiałem tekstów, które przecież tak intensywnie studiowałem! Zdenerwowałem się, ale podziękowałem, zapowiedziałem poprawę, po czym wróciłem do mieszkania, by utonąć w książkach po raz kolejny i spróbować dość do miejsca, w którym popełniłem błąd i naprawić go. Byłem już mocno znużony tym zakuwaniem i najchętniej poszedłbym spać, ale wiedziałem, że nie miałem czasu, gdyż jutro chciałem podejść do egzaminu po raz kolejny. To był wielki błąd. Nie dość, że byłem niewyspany, to jeszcze wszystko to, co tak uparcie powtarzałem wyleciało mi z głowy parę minut przed wejściem na salę. Wiedziałem, że sytuacja się powtórzy, normalnie czułem to w kościach. Byłem zawiedziony, ale nie zaskoczony. Po powrocie do mieszkania postanowiłem się zrelaksować i nie myśleć już o puncowaniu, galwanizacji czy też granulacji, bo gdybym spędził nad tym kolejną minutę, prawdopodobnie wybuchłby mi mózg. Chyba potrzebowałem odpoczynku, bo po dwóch dniach spróbowałem jeszcze raz. Miałem już wszystko poukładane w głowie, znałem nawet takie pierdoły jak ciężar właściwy platyny, więc nie wiedziałem, jakim cudem miałbym nie zdać tego testu. Istotnie, udało mi się, dzięki czemu odetchnąłem w końcu ulgą. Przejście do części praktycznej na pewno było dla mnie o wiele ciekawsze niż zakuwanie po nocach.
Część II. Praktyka wcale nie okazała się prostsza od teorii. Po cichu zadawałem sobie pytanie, po co w ogóle porwałem się na to - toż to był masochizm w najczystszej postaci. Może już wystarczająco powie fakt, że na pierwszych dwóch próbach spartoliłem sprawę i moje topazy pękały w pół... Uboższy o 30 galeonów na pokrycie strat związanych z moimi mało zręcznymi rękami, spróbowałem jeszcze raz. Poprzednio świetnie radziłem sobie ze szlifowaniem kamieni, a teraz niestety szlif wyszedł mi bardzo średnio, nieco krzywo i początkowo nie miałem pojęcia, co z tym zrobić. Uratowałem to dzięki ułożeniu metalu w odpowiedni sposób, przez co krzywizna nie była aż tak widoczna. Komisji najwyraźniej podobało się to, co zrobiłem (a tworzyłem coś w stylu dużego pierścienia), bo zaliczyli mi kurs. Odetchnąłem z ulgą, że w końcu po tylu tygodniach ciężkich zmagań miałem to za sobą, a oni chyba też mieli już dość oglądania mojej mordy, więc było to prawdziwe win-win.
kostki: 1 etap: 5, 2, 2, 3 2 etap: kamień:1 topaz (nie rzucałam za każdym razem, uznałam, że wszystko robił na topazie, a zresztą kamień miał małe znaczenie w tej części) próby: 1, 3, 6
Elias z czegoś musiał się utrzymywać. A kiedy dowiedział się, że ma możliwość pracy w pracowni plastycznej albo galerii sztuki, nic nie powstrzymywało go przed zrobieniem stażu. Na jego nieszczęście, nie zaczął go najlepiej. Chyba nigdy nie czuł się bardziej niezauważany, niż na tym stażu. Miał wrażenie, że jego szef nawet nie wie, kim jest Norweg i w jakim celu się tutaj pojawił. Właściwie, Elias sam nie ma pojęcia, jak wygląda właściciel. Jednak, chłopakowi nie robi to zbyt wielkiej różnicy - przyszedł zrobić ten staż, by dostać ukochaną pracę. Nie myślał o zarobkach, więc na żadną premię nawet nie liczył. Owszem, wypłata również jest ważna, w końcu nikt nie pracuje tu za darmo i jeśli trzeba by było, Krukon na pewno by się o nią upraszał. Sætre, gdyby wiedział, że szef zwraca uwagę, z pewnością bardziej przykładałby się do stażu. Jest dobrze, nie ma się o co bać, zwolniony na pewno nie będzie. Do tej pory zdążył tylko upuścić kałamarz z atramentem i zgubić jeden pędzel, jednak nie są to powody, za które mogliby go wyrzucić. W końcu, jest tylko człowiekiem, każdemu się zdarza, ot co. Jeśli chodzi o współpracowników, Elias, jak zwykle, nie spoufala się z nimi za bardzo, ale stara się być wobec nich miły i sympatyczny, dlatego dogaduje się z nimi całkiem dobrze. Podsumowując, nie jest najgorzej. Ale to dopiero pierwszy tydzień.
Pierwsze dwa tygodnie minęły Eliasowi bardzo gładko i szybko. W końcu, wybrał profesję, która naprawdę go interesowała i niezależnie od tego, co mówili mu na jej temat inni, on chciał w to brnąć. Będąc w rodzinnym domu w Norwegii, ciągle słyszał od ojca, że ze sztuki, chłopak nie wyżyje. Póki co, miał małe potrzeby, mieszkał samotnie i nie miał rodziny na utrzymaniu, ale czy bycie artystą będzie mu przynosiło takie zarobki, które by go satysfkacjonowały? Może tak, może nie, ale nie patrząc na to, co powtarzali mu najbliżsi, Elias postanowił w to pójść i nie rezygnować z pasji. Co ma do stracenia? Ma talent, ma wiedzę, więc teraz wystarczy to wszystko wykorzystać w praktyce. Na stażu nie działo się nic przesadnie interesującego. Do momentu, w którym Krukon w zupełnie niespodziewanym miejscu, odnalazł samonotujące pióro. Początkowo, tylko skrzywił się na jego widok - bo tak właściwie, to na co mu to? Notatek z lekcji nigdy nie robił, a nawet gdyby zaczęło robić to za niego pióro, to przecieź i tak by ich nawet nie przejrzał. Jednak, po chwili namysłu, uznał, że przywłaszczy sobie przedmiot. Przecież, znalezione nie kradzione, prawda? Kto wie, do czego może mu się przydać to cacko?
Ostatnie dwa tygodnie stażu minęły Norwegowi nadzwyczaj opornie. Mimo tego, że znajdował się w miejscu, gdzie mógł robić to, co kochał w życiu najbardziej i spełniać się w swojej pasji, narobił sobie sporych zaległości. Przyzwyczajony jest do tego, że w czasie, kiedy powinien wypełniać swoje obowiązki, czasami robi sobie odpoczynek, który wcale mu się nie należy. Zatem, ostatniego dnia stażu należało jakoś nadrobić tę całą robotę, której nie zdążył do tej pory wykonać. Na domiar złego, był to zdecydowanie zły dzień Eliasa. By jakoś nie ześwirować, Sætre podtrzymywał swój umysł regularnym piciem kawy, co poskutkowało później tym, że nagle zachciało mu się do toalety. I pewnie nic złego by w tym nie było, gdyby nie fakt, że któryś z jego dowcipnych kolegów przywiązał mu sznurówki do krzesła. Chłopak runął jak długi, uderzając przy tym głową o kant biurka i tracąc chwilowo przytomność. Oprócz dodatkowego stresu i kilkudniowej ranie na czole, na szczęście, nie stało się nic poważnego. Przynajmniej tyle dobrego. Pomimo tych wszystkich wypadków i chwilowych niepowodzeń, Krukon nie chciał rozstawać się z tym miejscem. Zdążył już dostatecznie przywiązać się do współpracowników, szefa, którego wcale nie znał i całego tego otoczenia. Ostatniego dnia, gdy Elias pojawił się w pracowni, by zabrać rzeczy, zauważył małą niespodziankę od jego współpracowników. Wygląda na to, że wszyscy dostatecznie mocno go polubili, zważywszy na to, jaki super prezent dostał. Przy jego stanowisku pracy leżał lewitujący kapelusz, który umożliwiał lewietację osoby, która go nosiła, na trzydzieści centymetrów. Taki przedmiot jest chyba naprawdę unikatowy, bo chłopak nigdy wcześniej nie spotkał się z takim gadżetem. Aż nie chciało się opuszczać tego miejsca!
Dlaczego właśnie ten kurs? Czarnkowski robił go raczej z przyjemności niż z konieczności, było to coś co zawsze chciał poznać. Możliwość podarowania takiego prezentu, zrobionego w dodatku własnoręcznie była nie do opisania. No i która kobieta by nie kochała błyskotek? Niestety zapał mu trochę zniknął kiedy dostał na dzień dobry kilka tomików lektury. Którą w dodatku miał zapamiętać całą. O tych wszystkich nazw kręciło mu się w głowie. Po którejś z kolei książce rzucił ją w kąt i dał sobie z tym spokój. Przez co nie podszedł do egzaminu. Zapłacił już, więc trochę marnotrawstwem byłoby to tak zostawiać. Wygrzebał więc książkę spod sterty ubrań i widząc ponownie jej zawartość, musiał iść sobie strzelić drina, bo na trzeźwo tego chyba by nie zdzierżył. Jak się okazało później na egzaminie teoretycznym. Picie podczas nauki wcale temu nie służy ponieważ nie zaliczył ponownie. A to dziwne, przecież przez cała studia pił i się tak uczył. Czyżby starość go już dopadła? Postanowił ponownie przystąpić do egzaminu lecz tym razem uczyć się bez procentów. Strasznie go nosiło, przez co znalazł sobie inną odskocznię jaką miały być całe kilogramy chipsów. Jak się okazało uczenie się na miękkiej kanapie też nie było najlepszym rozwiązaniem ponieważ przy uczeniu się kolejnego z kamieni szlachetnych zmęczenie wygrało i zamknięcie oczu na chwilkę, na "małą drzemkę" przerodziło się w strasznie głęboki sen. Obudził się już po egzaminie przez co ponownie musiał przystąpić w następnym terminie. Pierdolę to już! - pomyślał zamykając książki i odkładając je na półkę, posprzątał stolik w salonie. Po czym ruszył się wykąpać i ubierając poszedł na miasto do klubu gdzie pracował by się wyciszyć, pozbierać myśli i nieco odpocząć od tych książek. Wreszcie nadszedł kolejny dzień próby, a on wyspany, wybawiony i wyluzowany przystąpił do testu. W końcu zdał egzamin teoretyczny przez co mógł przystąpić do praktycznego. O tak! To zawsze była jego mocniejsza strona, zdolności manualne, pewność ruchów po raz kolejne miały go nie zawieść. Na egzamin wylosował akwamaryn, niesamowity fart lub też pech. Ten był przecież bardzo twardy i odporny na szlify, jednak z wiedzą jaką posiadał operował różdżką jakby miał kilkuletnie doświadczenie, nadając mu odpowiedni kształt, oraz wielkość dzięki czemu bez problemu umiejscowił go na srebrnym zdobionym pierścieniu w dopasowanej otoczce. Efekt końcowy według oceniających był oszałamiający. Przez co bez najmniejszego problemu zaliczył drugą część egzaminu.
Etap I 1,1,5,6 zdane za czwartym razem. Etap II Kamień - Akwamaryn Efekt końcowy - 2 Zapłata za kurs
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Nie spodziewała się jakich wielkich sukcesów. Od małego chciała malować, a ten kurs wydawał się jej uzupełnieniem. Może i nie malowała tak świetnie jak Lotka ale z pewnością potrafiła jej dorównać. Szczególnie gdy tylko się postarała. A wspominając już o tej małej, drobnej dziewczynce... Serce krukonki zabiło mocniej. Doskonale wiedziała, że nie powinna nic do niej czuć ale stało się. Jej uśmiech, to w jaki sposób pachniała, brudne ręce od węgla. Stop! Skup się Clarisso bo nawet nie zdołasz zaliczyć tego kursu. Pewna swoich zdolności weszła do środka. Egzamin... Czy właśnie w taki sposób powinien wyglądać? Chyba nie. A może się myliła. W końcu to tylko praktyka lecz jak okazało się później była ona pierwszym z czterech etapów do osiągnięcia dyplomu. Z trzęsącymi się dłońmi stanęła na przeciwko swojego płótna i zaczęła malować. Kurs malowania bywał wyczerpujący. Wielokrotnie brakowało jej już sił na to jak kończyć pracę we właściwy sposób, a do tego niebywale często nie potrafiła podołać „tchnięciu” duszy w obraz. To zdeterminowało dość niską ocenę ze szkolenia praktycznego. Zdobyta wiedza jednak zmotywowała Clarissę do ćwiczeń na własną rękę. Etap drugi nie był tak prosty jak na początku spodziewała się dziewczyna. Wszystkie postacie się jej pomyliły i w momencie gdy miała opisać Kate McNiven nie wiedzieć czemu ale napisała o Kirilij Sokolov. Przez ten głupi błąd oblała tą część, jednak pozwolono jej podejść do niej raz jeszcze. Na chwilę wyszła na korytarz aby odetchnąć powietrzem. Może i nie świeższym ale z pewnością mniej duszącym i powróciła do środka. Tym razem jej wybór padł na Gifforda Ollertona. Ucieszyła się z tego wyboru. Wiedziała o niej dość aby zabłysnąć. Był to czarodziej, znany z zabicia olbrzyma Hengista z Upper Barnton. Dopisała jeszcze kilka, a razcej kilkanaście linijek tekstu i skończyła pracę wypowiadając Finnite. Egzaminatorzy byli zadowoleni z jej pracy dzięki czemu mogła przejść dalej. Część trzecia dotyczyła egzaminu praktycznego. Dzieliła się na dwie części. W pierwszej byłą zmuszona do zaprezentowania swoich zdolności artystycznych, jeśli chciała w przyszłości tylko tworzyć nowe dzieła. Mogła z niej zrezygnować z, jeśli chciała posiąść kwalifikacje tylko z dziedziny ożywiania obrazów. Ona jednak chciała zaliczyć wszystko. Tak więc zabrała się do pracy. Kolejne smagnięcia pędzla jedynie cieszą się, bo to co było jej słabym punktem teraz jest najlepszą stroną. Wszystko idzie świetnie. Gobliny nawet kroczą ścieżką tak jak im wskazała ruchem różdżki po czym zaknęła ich pochód tuż przy drzewie. Kompozycja zamknięta jest umiejętnością nieco wyższą, co docenia jury. Clarissa była z siebie dumna. I ostatni etap. Ocena tchnięcia duszy w obraz - całkowite ożywienie z nadaniem konkretnych emocji. Robiła to parę razy na kursie jednak nigdy jej nie wyszło. Może powinna z tego zrezygnować...? Nie! obiecała sobie zaliczyć wszystkie etapy i tak też się stanie. Każde kolejne smagnięcie pędzla o płótno było magiczne. Nie spodziewała się, że pójdzie jej aż tak dobrze. Egazaminatorzy byli zachwyceni jej pracą.
Etap I: 4 ->odnośnik do kostek Etap II: 1 -> odnośnik do kostki, 3 -> odnośnik do kostki Etap III: 2 -> odnośnik do kostki Etap IV: 6 -> odnośnik do kostki
Opłata za kurs
Ostatnio zmieniony przez Clarissa R. Grigori dnia Pon Lip 06 2020, 22:38, w całości zmieniany 1 raz
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Była już tutaj tydzień. Robiła wszystko o co tylko poprosił ją szef, a mimo to i tak jej nie zauważał. Jakby byłą niewidzialna lub taka sama jak reszta. A przecież tak nie było. Jako jedna z nielicznych zdała najlepiej kurs dzięki czemu mogła pracować tutaj. W galerii. Może właśnie to denerwowało jej szefa. To, że była lepsza od innych i miała więcej zapału do pracy. Chyba nigdy nie była bardziej niezauważana przez swojego szefa niż na tym stażu. Nie wiedziała nawet jak on wygląda, a szef najwidoczniej nie miał pojęcia kim ona byłą. Skoro nie wiedział o jej istnieniu, to nie miała nawet co liczyć na jakąkolwiek premię. Dobrze byłoby też, gdyby upomniała się o swoją wypłatę, bo skoro nikt jej nie zauważa... To życie mogło ją zaskoczyć w przykry sposób! A potrzebowała pieniędzy. Miała już dość bycia kelnerką w tym klubie. No ok, Clary i Norbert chociaż tam z nią byli i miała się do kogo odezwać ale ledwo starczyło jej na życie. A As był coraz większy. Ze stażem jako tako też nie radziła sobie najlepiej. Było gorzej niż można było sobie wyobrazić. Koledzy po fachu non stop nazywali Clarissę „Pani Niezdara” i podśmiewali się z niej za jej plecami. Trudno, sympatii kolegów z pewnością nie uda się jej zyskać, ale musiała odrobinę bardziej popracować nad refleksem, ponieważ każda rzecz jaką złapała w swoje rączki, lądowała na podłodze. Jak tak dalej pójdzie, z pewnością wyrzucą ją z tego stażu. Załamana nie potrafiła się uspokoić.
Kostki: 3, 2
Ostatnio zmieniony przez Clarissa R. Grigori dnia Pon Lip 06 2020, 22:40, w całości zmieniany 1 raz
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Zaraz po szkole pędziła do pracowni aby nie zawalić ani jednego dnia stażu. Robiła każdego dnia wszystko o co tylko poprosili ją przełożeni. Przynosiła kawę, proroka codziennego, obiad, przenosiła pudła, czy układała obrazy w kolejności alfabetycznej. Było to niezwykle męczące i często po powrocie do domu nie miała nawet czasu na naukę tylko od razu kładła się spać. Dziś jednak było inaczej. Przez przypadek dotknęła obrazu, którego najwidoczniej nie powinna dotykać. Był on oprawiony w czarne drewno, a na płótnie można było dostrzec stary dom na skale. Niebo również nie wyglądało zachęcająco. Było ciemne i ewidentnie zwiastowało wichurę. Nie wyglądało to najlepiej. Jednak nie o tym miałam pisać. Otóż Clari przenosząc ten obraz musiała paść ofiarą jakiejś klątwy. Jej ciało pokryło się czerwonymi krostkami. NIe wyglądało to najlepiej ale nie chciała opuszczać żadnego dnia pracy. Nawet nie udała się do uzdrowiciela. I to był jej błąd, gdyż kilka dni później zemdlała. Nie było to nic poważnego ale spędziła dwa dni w szpitalu. Niby zwykłe kroski, a doprowadziły ją do takiego stanu.
Z tej mąki chleba nie będzie, tak mówili. Gdyby nie przyrzekła kiedyś, że nie wpadnie więcej w furię, rozkwasiłaby nosy wszystkim pseudoznawcom sztuki, którzy zamiast patrzeć na jej obrazy patrzyli na nią i cmokali, słysząc nieznane, islandzkie nazwisko. Tacy z nich artyści jak z... słabi artyści, tak czy inaczej. Naprawdę chciała zostać malarką, ale nawet mistrz u którego miała się uczyć nie wyglądał na zainteresowanego; właściwie czegokolwiek by nie robiła, wciąż narzekał i kręcił nosem, sugerując brak talentu. Wiele można byłoby jej zarzucić, pewnie brak techniki, ale żadnych problemów z talentem nie posiadała na pewno. Ciągłe podważanie jej zdolności nie było jednak zbyt pomocne przy nauce i zszargane nerwy wykoślawiały jedynie malowane postaci. Zdecydowanie więcej mogła nauczyć się w domu, od ojca. Za to na Wielkim Teście Malarskim Czarodziejskich Czynności teoria przeszła samą siebie. Nie spodziewała się pytania akurat o Bzika, którego była całkowitą fanką (uczyć trolle baletu? genialne!), aż ledwo starczyło w arkuszu miejsca na opisanie jego wspaniałości i sposobu uwiecznienia jego męskiego podbródka. Pytania o malarstwo nie stanowiły najmniejszego problemu; gdyby ktoś wychował się z jej ojcem w otoczeniu tak licznych książek i oblał podobny test, musiałby być zwykłym idiotą. Na trzecią część może jeszcze kiedyś przyjdzie pora, jednak skupić musiała się z wewnętrznym rozżaleniem na czwartej - i może to ciągłe rozpamiętywanie porzuconych marzeń o malarstwie sprawiły, że pierwsze podejście okazało się kompletną klapą. Z trudem odpowiedziała na dzień dobry, a co dopiero mówić o skomplikowanym zaklęciu i jakiejkolwiek koordynacji wymowy (inkantacja brzmiała jak jakiś bełkot) z ruchem różdżki, kreślącej jakieś kanciaste wzory. Trudno było się dziwić, że zaprosili ją za tydzień; ledwo stała na nogach ze stresu, ale tym razem była w stanie rzucić przynajmniej zaklęcie. Ale czy to na pewno było to? A może zamieniła stopy w galaretę? Wytrącona z równowagi zerknęła w dół, przypadkiem atakując nos sportretowanego czarodzieja różdżką. Nie dała jednak egzaminatorowi określić egzaminu jako oblany; nim zdążył zareagować, cofnęła atak szybkim zaklęciem, pozostawiając finalnie wszystko zgodnie z planem. I zdanym kursem.
kostki: I (2), II (4), IV (4/1)
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Dzisiejszy dzień miał być tym dniem, który sprawi, że Grigori wyróżni się na tle innych pracowników, że będzie uważana za kogoś, kto ma głowę na karku i można go zatrudnić bez mrugnięcia okiem. Oczywiście tak się nie stało. Wszystkie jej marzenia legły w gruzie w momencie, gdy zgubiła strasznie poufny list, który miała dostarczyć jednemu ze swych przełożonych. Nie było szans, aby go znalazła, a prawdopodobieństwo, że trafi on w niepowołane ręce jest jeszcze większe. Nie mogła nic zrobić i wreszcie zdecydowała się na pójście do biura szefa i wyjaśnienie mu całej sytuacji. O dziwo, przyjął ją całkiem spokojnie, jednak na sam koniec powiedział dziewczynie, że gdyby w jego biurze było piętnaście wolnych miejsc pracy, wolałby wszystko robić sam niż zatrudnić ją do pomocy. Clarissa kompletnie nie przejęła się jego pogróżkami gdyż nigdy nie zamierzała składać tutaj podania o pracę.
Raz kozie śmierć. Gdy tylko ruda odkryła w sobie zamiłowanie do biżuterii, zaraz rozpoczęła przeglądanie ksiąg i kruszców, zapamiętywanie metali i sposobów jej obrabiania. Była zaskoczona, jak relaksujące to było! Prawda, wywoływało w niej naprawdę wiele skrajnych emocji, sprawiało, że potrafiła rzucić źle zaplecioną bransoletką przez okno czy brzydko oszlifowaną cyrkonią do śmietnika, jednak gdy przyglądała się efektom swojej pracy — była zadowolona. Musiało mieć to związek z darem do zdolności manualnych oraz artystycznych, który od pokoleń towarzyszył członkom rodziny Lanceley. Tworzenie instrumentów również wymagało ogromnej precyzji. Gdy doszła do wniosku, że warto spróbować i pomoże jej to znaleźć więcej inspiracji do muzyki, postanowiła udać się w ciemno na egzamin. Nessa była bardzo ambitna, więc kilka dni przed zaczęła przygotowywania i solidną naukę, chcąc zapamiętać najważniejsze detale. W dniu egzaminów wstała wcześniej, przywdziała elegancką, czarną sukienkę oraz zaplotła włosy w kłos, który opadał jej zadziornie na prawe ramię. Zabrała potrzebne rzeczy i teleportowała się prosto do jednej z pracowni artystycznych, gdzie odbywały się kursy. Z uśmiechem weszła do środka, omówiła cel swojej wizyty oraz opłaciła kurs, który miał przynieść jej dyplom i tytuł magicznego jubilera, twórcy biżuterii. Udała się do sali, gdzie odbywał się egzamin z wiedzy praktycznej. Usiadła za drewnianą ławką, biorąc w dłoń pióro i gdy egzaminator rozpoczął, zabrała się za czytanie arkusza i pytań. Uśmiechnęła się pod nosem, dochodząc do wniosku, że jest lepiej przygotowana niż na ostatnie zajęcia z run, co znacznie podniosło ją na duchu. Była pewna, że zda — metale i wagi platyny nie miały przed nią sekretów. Zaczęła pisać, szczegółowo odpowiadając na kolejne pytania, całkiem tracąc poczucie czasu. Wbrew pozorom, poszło jej naprawdę szybko i jako jedna z pierwszych oddała kartkę. Na szczęście pojawiła się na niej zielona pieczątka. Teraz musiała tylko czekać, aż pozostali skończą pisać i zostaną ocenieni. Nie trwało to na szczęście długo i zaraz potem niewielka grupka osób, która zdała egzamin z teorii, udała się do drugiej sali, gdzie wszystko było przygotowane do praktyki. Nessa dostała w przydziale piękny, Topaz. Kamień od razu zainspirował ją do stworzenia wisiorka. Tak więc nie chcąc marnować czasu, zabrała się do roboty. W skupieniu i ciszy obrabiała metal, a następnie zabrała się za szlifowanie kamyka. Czuła, jak przez zmęczenie trzęsą się jej ręce — była świeżo po nocce w pracy, a do tego nauka do egzaminów pochłaniała sporą część jej czasu. Niemniej jednak nie poddała się. Orzechowe ślepia z uwagą lustrowały powstające arcydzieło, poprawiając i dociągając szczegóły. Po dwóch godzinach pracy twór był gotowy.. Odetchnęła głośniej, patrząc na delikatną ozdobę i z nieco bladą twarz wstała, kierując się do stanowiska komisji. Cóż, nie wyszedł jej perfekcyjnie, ale chyba udało się jej zamaskować niedoskonałości i braki rzeczami, z których była dobra. Przyglądała się w milczeniu, jak oceniają, łypiąc surowo oczyma i szepcząc coś pomiędzy sobą. I naprawdę nie potrafiła określić, jak jej poszło! Po dłużej chwili ciszy, przewodniczący egzaminatorów wstał i pogratulował jej, wręczając dyplom. Promienny uśmiech ozdobił jej bladą buzię. Była z siebie naprawdę zadowolona, ekscytacja sprawiła, że na ciele pojawił się dreszcz. Podziękowała pięknie i po krótkiej konwersacji wyszła, kierując się następnie w stronę wyjścia z pracowni. Zlustrowała wzrokiem dokument o ukończeniu kursu, robiący z niej pełnoprawnego jubilera i zagryzła dolną wargę z tajemniczym uśmieszkiem, podnosząc spojrzenie na niebo. Odeszła gdzieś na bok, teleportując się.
Pomysł na przyszły zawód przez jakiś czas krystalizował się w jego głowie. W końcu podjął decyzję, że to zawód tatuatora jest tym, który chce wykonywać przez większość swojego życia. W związku z tym poczynił bardziej poważne kroki w tym kierunku. Malować, rysować potrafił zawsze i w tym się cały czas doskonalił, ale jeśli chciał tatuować to musiał o tym pomyśleć poważniej. Poszukał odpowiednich kursów albo miejsc, gdzie mógłby rozpocząć swoją karierę jeszcze na studiach. We wrześniu zaczynał ostatni rok nauki w Hogwarcie i chciał już zacząć zarabiać na tym, co lubi. Znalazł pewne studio w Londynie, które wydawało mu się idealne, jednak najpierw musiał zrobić odpowiedni kurs na malarza czarodziejskiego. Gdy znalazł taki, który mu odpowiada od razu się na niego zgłosił. Kiedy pojawił się w miejscu kursu był zachwycony atmosferą, która tu panowała. Te sztalugi, płótna, wielokolorowe farby i pędzle... Ogromnie nie mógł się doczekać nauki. Jednakże... Nie było tak kolorowo jak mu się wydawało. Był bardzo zdolny, ale okazało się, że malowanie kryło przed nim jeszcze wiele tajemnicy. Porażki tak go zdemotywowały, że niemal odpuścił sobie resztę kursu, wynikiem czego była bardzo niska ocena z kursu, którą musiał poprawiać, jeśli nadal chciał być tatuażystą. Wziął się w garść. Ćwiczył całymi dniami, i na kursie, i na własną rękę. Jego kreska była teraz dużo pewniejsza i obrazy wychodziły dużo lepsze. Wrócił na kurs z o wiele większą motywacją i energią, choć mistrz niemal wyprowadził go z równowagi, kiedy najpierw kazał mu siedzieć w książkach i dopiero po jakimś czasie mógł dotknąć płótna. Na szczęście na koniec udało mu się zdać kurs i mógł przejść do kolejnego etapu. Czekał go egzamin WTMCC t. (Wielki Test Malarski Czarodziejskich Czynności teoria). Wszedł na salę egzaminacyjną nieco zestresowany. Nie zauważył nawet jak ze zdenerwowania gniótł w dłoni pióro, którym miał pisać egzamin. Miał ochotę zamknąć usta wszystkim dookoła, bo albo rozmawiali o tym jak egzamin jest banalny, albo o tym, kto obleje "dla zasady". Serce zaczęło mu mocniej bić, zacisnął szczękę, a stres niestety wziął nad nim górę. Miał wrażenie, że wszystko już mu się pomyliło, a test ten był z różnych dziedzin, z których niektóre tematy trzeba było wykuć na blachę. Pisząc egzamin nie mógł sobie przypomnieć czyja twarz została ubrana w kształty geometyczne i jakie emocje wzbudzić na twarzy Felixa Summerbe. Coś jednak wymyślił i oddał pracę pięć minut przed zakończeniem egzaminu. Czekał jak na szpilkach na wynik egzaminu i aż zaklął głośno, kiedy okazało się, że oblał. Nie wiedział czy dlatego, że informacje, które sobie przypomniał były jednak niepoprawne czy był jednym z tych, którzy oblali "dla zasady". Nie miał jednak zamiaru się poddawać. Podszedł do poprawy egzaminu i mimo podobnych emocji jak za pierwszym razem - udało mu się zdać. Odetchnął z ulgą. Jednak to jeszcze nie koniec. Czekało go jeszcze zaprezentowanie umiejętności praktycznych. Miał nadzieję, że tutaj pójdzie mu dużo lepiej, w końcu dużo ćwiczył, jego obrazy były dużo lepsze niż przed kilkoma tygodniami, a kreska pewniejsza i bardziej profesjonalna. Jednak na tym kursie pech go prześladował. Musi nauczyć się chyba panować nad stresem, bo miał wrażenie, że znowu go zjadł. Egzaminator wyglądał tak, jakby uważał go za debila i to rozproszyło Dominika. Nie ma co tego wspominać. Sam Rowle nie chce tego pamiętać, więc można jedynie powiedzieć, że nie udało mu się zdać egzaminu za pierwszym razem. Za drugim też. Co jest, do cholery, czy ktoś się na niego uwziął podczas całego tego kursu, czy co? Inni naprawdę wypadali duzo gorzej, a zdawali. Dominik miał ochotę coś rozwalić. Najlepiej sztalugę na głowie egzaminatora. Wziął jednak kilka głębokich wdechów i uspokoił się. Nie ma co patrzeć na innych. Jemu się nie udało, on miał pecha albo za mało umiejętności. Spróbował trzeci raz, dając z siebie wszystko. Egzaminator zaczął mu zwracać uwagę na wszystko, nawet na to, że jest zestresowany. Chłopak jednak zacisnął żeby i mimo małego błędu, który zaraz cofnął, udało mu się w końcu zdać egzamin. Dzięki temu udało mu się dostać certyfikat malarza czarodziejskiego. Kiedy to wszystko się skończyło odetchnął z ogromną ulgą.
Kostki część pierwsza: 2 -> poprawa 3 Kostki część druga: 5 -> parzysta 6; poprawa darmowa 6 -> nieparzysta 5 Kostki część trzecia: 4 -> poprawa 4 -> poprawa 1
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Po ukończeniu kursu Dominik zatrudnił się w studio, które wcześniej znalazł i gdzie chciał pracować. Na początku był raczej kimś w stylu "przynieś, podaj, pozamiataj". Nie do końca mu się to podobało, w końcu nie po to robił kurs, żeby teraz sprzątać! Jednak zaciskał zęby, bo dobrze wiedział, że takie są początki w pracy. Nie od razu zostanie dopuszczony do "poważnej" pracy. Talent i kurs to nie wszystko, liczy się też doświadczenie, które trzeba nabyć powoli i ogrom nauki. Na początku uczył się jak funkcjonuje studio, jak to wygląda od wewnątrz, w końcu mógł robić najprostsze tatuaże. W miarę upływu czasu mógł robić coraz więcej i jeszcze bardziej nabierać wprawy. Nadszedł dzień, kiedy Dominik ukończył studia w Hogwarcie i mógł przystąpić do oficjalnego stażu na artystę. Nie było źle, nawet całkiem dobrze, stabilnie. Nieco się stresował, bo w końcu teraz wszystko mogło wpłynąć na ogólną ocenę stażu i dalszą karierę w tym studio. W związku z tym co i raz mógł coś upuścić albo zadrżała mu ręka, ale nie były to rzeczy, przez które mógł dostać jakąś większą naganę. Traktował staż poważnie, ale postanowił starać się jeszcze bardziej, aby móc zasłużyć na pochwałę. Na szczęscie szef wyglądał na zadowolonego z jego pracy i uśmiechał się za każdym razem, gdy go widział. Dominik miał nadzieję, że to dobry znak i że jego praca będzie doceniana aż do końca. Dostał nawet premię w wysokości piętnastu galeonów!
Kostki co sądzi o tobie twój szef: 5 Kostki jak radzisz sobie ze stażem: 3
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Pierwsze dwa tygodnie stażu ciągnęły mu się w nieskończoność. Cały czas żył na lekkim stresie spowodowanym obawą o swoją pracę. Pracował w tym miejscu już jakiś czas wiązał z nim przyszłość. Podobało mu się i miał nadzieję, że staż pójdzie mu równie dobrze, jak ten ostatni rok pracy tutaj i będzie mógł tu zostać. Zwykle było co robić i Dominik nawet nie zauważał, kiedy mijał mu cały dzień. Tym razem, wyjątkowo, było inaczej. Nie działo się nic ciekawego. Kompletnie. NIC A NIC. Nie wiem, ludzie powyjeżdżali na wakacje czy co? W końcu był lipiec, mieli prawo. Ale przecież nie wyjeżdżał cały Londyn na raz, no błagam! Wcześniej zdarzały się, oczywiście, spokojniejsze dni, jednak zawsze było co najmniej kilku klientów. A ostatnie dwa tygodnie... Zdarzył się dzień, gdzie umówiony nie był nikt! Co tu się stało? Nie wiadomo. A Dominik pragnął, żeby odbyć ten staż jak najszybciej, żeby czas niemal galopował i żeby był już koniec miesiąc, zanim się obejrzy. Niestety, los nie był dla niego aż tak łaskawy, ale z drugiej strony - nie miał czego spieprzyć! W związku z tymi okolicznościami sporo czasu mógł poświęcić na porządkowanie i sprzątanie. Miał alergię na bałagan, a jego szef umiał w kilka chwil przemienić czysty pokój w pomieszczenie, w którym przeszło tornado. Chyba dbał o to, żeby pracownicy się nie nudzili, gdy nie ma klientów. Pewnego dnia sprzątał właśnie jakąś komódkę na zapleczu i różdżka niechcący upadła mu na podłogę i wturlała się pod mebel. Dominik ukucnął i oparł kolana o podłoge. Pochylił się, zanurzając dłoń pod komodą. Wymacał palcami swoją różdżkę, ale w tym momencie coś musnęło go w rękę. Syknął i błyskawicznie zabrał rękę spod mebla. Nie to, żeby był strachliwy, ale nie miał ochoty na spotkania w ciemno z owłosionymi pająki, czy coś. Nic nie wyszło na zewnątrz, więc Dominik ostrożnie zajrzał pod spód. Kiedy zobaczył co dotknęło jego palców zaśmiał się do siebie z ulgą. To tylko pióro. Jeszcze raz sięgnął pod mebel i wyciągnął pióro na światło dzienne. Zdmuchnął z niego warstewkę kuchu i kichnął, gdy kurz dostał mu się do nosa. Przyjrzał się temu, co właśnie zdobył. To chyba nie było zwyczajne pióro. Podejrzewał, że mogło to być samonotujące pióro, wyglądało dość ekskluzywnie i miało jadowicie zielony kolor. Obrzucił wzrokiem zaplecze i znalazł kawałek pergaminu. Pióro stanęło nad nim pionowo, gotowe do pisania. Dominik powiedział parę słów, sprawdzając czy jego podejrzenia się sprawdzą. I rzeczywiście pióro od razu zaczeło śmigać po papierze. Zastanowił się chwilę. Nikt tego pióra nie szukał, lezało zakurzone pod komodą, więc chyba nic nie stoi na przeszkodzie, aby je sobie wziął. Zabrał je więc ze sobą i schował do torby. Oczywiście, w pracy nie tylko sprzątał. Ćwiczył coraz bardziej, na sobie lub osobach, które zgodziły się być jego królikami doświadczalnymi. Wprawiał rękę, aby była coraz bardziej pewna i wymyślał nowe wzory. W końcu to jego praca i pasja, to, że w studio aktualnie nic się za bardzo nie dzieje, nie oznacza, że ma leżeć do góry... brzuchem.
Kostki na przygody: 5
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
W końcu nadeszły ostatnie dni stażu. Dominik miał już dość bycia pod ostrzałem spojrzeń, bardziej natrętnych niż wcześniej. Chciał już w spokoju pracować bez stresu czy przejdzie dobrze staż, czy tu zostanie czy nie. Cóz, jesli nie to nie będzie spokojnie pracował, bo nie będzie miał gdzie, dopóki nie znajdzie nowej pracy albo nie otworzy swojego studia. Ta ostatnia opcja bardzo go nęciła, ale stwierdził, że najpierw musi nabrać doświadczenia. Tak zatracił się w tych rozmyślaniach, że nie zauważył, że zrobiła się późna godzina, a on miał zanieść jeszcze jeden list. Bardzo tajny, bardzo poufny, bardzo ważny. Sięgnąl po niego rękę, ale natrafił na pustkę. Spojrzał uważniej na biurko, na którym - był pewny - położył list, ale rzeczywiście go tam nie było. Zmarszczył brwi i podrapał się po karku. Postawiłby swoją różdżkę, że go tutaj kładł. Jeszcze spokojnie podniósł leżące na biurku papiery, żywiąc nadzieję, że może list zawieruszył się między nimi. Nic. Spojrzał pod biurko, na podłogę - nic. Zaczął się denerwować. Nerwowo zaczął przeszukiwać całe studio. Nie ma. Przejrzał wszystkie miejsca, w których dziś był. Potem te, w których nie był. Nie znalazł listu. Czuł jednocześnie wściekłość i panikę. Ten list był bardzo ważny, szef podkreślał to mnóstwo razy. Dominik odłożył list na jakiś czas, bo musiał dokończyć to, co robił i w tym czasie on niespodziewanie zniknął. Jak to się stało? Sam nie wiedział. Kręciło się tu w tym czasie parę osób, ale nic im nie wiadomo o żadnym liście, nikt nic nie zabierał. Dominik usiadł, podpierając brodę dłonią i zastanawiając się usilnie, gdzie list może się znajdować. Nic mądrego nie wymyślił, nadal był pewny, że kładł go w tamto miejsce i później nie ruszał. Zaklął i pochylił głowę, łapiąc cią oburącz za kark. W końcu wyprostował się i westchnął głęboko. No, nic, trzeba powiedzieć szefowi. Nie może udawać, że zaniósł list, bo przecież to jest najłatwiejsze do wykrycia kłamstwo. Pomysły z wyimaginowanym napadem czy listem zjedzonym przez psa też nie brzmiały najlepiej. Jedynym wyjściem było przyznanie się do zagubienia przesyłki. Dominik nie chciał myśleć o tym, że może ona wpaść w niepowołane ręce. Wyprostował się i ruszył do szefa. Ze skruszoną miną opowiedział całą sytuację. Spodziewał się awantury i wyzwisk, ale szef przyjął to całkiem spokojnie. Dominik niemal odetchnął z ulgą, kiedy szef powiedział, że nie ma zamiaru go przyjąć na dalszą pracę. Rowle poczuł niemal jak zawala mu się świat. Jeszcze nigdy nie stracił pracy, to mało przyjemne uczucie. Z poczuciem winy i zawodem samym sobą wyszedł do studia. Miał jednak nadzieję, że szef powiedział tak tylko dlatego, że był na niego zły. Może uda się go jakoś udobruchać. Kiedy nadszedł ostatni dzień stażu Dominik wszedł do pracy z poczuciem, że to jego ostatni dzień tutaj. Miał jednak postanowienie, że postara się chociaż przekonać szefa i dalszy angaż. Nie wyobrażał sobie teraz opuścić tego miejsca. Okazało się, że był to, mimo wszystko, wesoły dzień. Szef chyba wybaczył mu ostatni błąd i wszystkie problemy poszły w zapomnienie. Był w dobrym humorze i jako upominek na koniec stażu dostał od niego aż sto galeonów! Dominik był w szoku, ale cały czas mają z tyłu głowy plan rozmowy skorzystał z okazji, że szef jest uśmiechnięty. Idąc za ciosem zapytał go o dalszą pracę tutaj. Ku radości Dominika szef zgodził się i chłopak mógł dalej pracować w tym studiu. Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. To był dobry dzień. Koniec stażu, początek prawdziwej pracy.
1998 Po kilku dniach siedzenia w pracowni mam dosyć. W porównaniu do reszty praktykujących idzie mi co najmniej średnio. Chodzę wyczerpany i nie jestem w stanie wystarczająco dobrze kończyć prac, nie mówiąc już o magicznym poruszeniu obrazu. Otrzymuję niską ocenę i prowadzący informuje mnie, że mogę powtórzyć kurs. Po kilku tygodniach podchodzę do kursu ponownie. Wśród innych praktykantów jest jeden upierdliwy typek, który godzinami mówi o tym jakim jest utalentowanym malarzem. Nie mam czasu na wdawanie się w tego typu pogawędki, bo chcę wypaść jak najlepiej, więc po prostu się przykładam. Efekt jest oczekiwany, a moja ciężka praca popłaca. Okazuje się, że moje prace są dużo lepsze niż tego snoba i to ja kończę praktyki z pomyślną oceną. Na egzaminie teoretycznym czuję stres, ale mimo wszystko jestem pewny swojej wiedzy. Skupiam się ślepo na pisaniu i spod mojego pióra powoli wychodzi praca na temat obrazu przedstawiającego Gifforda Ollertona, który zasłynął pokonując olbrzyma Hengista z Upper Barnton. Problemem okazuje się jednak egzamin praktyczny. Ożywienie obrazu po raz kolejny nie idzie po mojej myśli. Ze stresu mylę nie tylko formułę zaklęcia, ale również ruch różdżką. Niezadowolony oblewam i od razu idę zapłacić za poprawkę. Tydzień później podchodzę do egzaminu na trzęsących się nogach. Popełniam mały błąd, ale na szczęście udaje mi się go wycofać i zdać egzamin.
Część I kostka: 6 Część II kostka: 5 i 5 Część III kostka: 4, 3
Bianca wciąż szukała swojego mistrza, kogoś kto da jej to czego oczekiwała, pokaże jak może się doskonalić, co zrobić, by wciąż się rozwijać. Na kolejny kurs, w którym zamierzała uczestniczyć przyszła z niewiarygodnym zapałem. Miała przeczucie, że tym razem to będzie właśnie to. Nie mogła się bardziej pomylić. Już na samym początku zauważyła, że jej „mistrz” jest godny pożałowania. Przecież ten kurs był tak chwalony! Nieszczęście jednak jej towarzyszyło, a każda godzina spędzona z nauczycielem w pracowni była katorgą i niemiłosiernie się dłużyła. Bianca była przekonana, że nigdy tego kursu nie skończy. Czasem dodawała coś od siebie, ale jej komentarze były uciszane karcącym i pełnym pogardy spojrzeniem. Nic więc dziwnego, że szybko jej się odechciało. Jedyne co trzymało Zakrzewski na tym kursie to wydane galeony. Już nawet nie chodziło o to, by kończyć to co zaczęła. Kiedy przyszło do egzaminu teoretycznego była załamana. Prawie nic nie pamiętała z wcześniejszych lekcji, nie pomagał nawet fakt, że była pasjonatką historii sztuki i malarzy podzielonych ze względu na epoki mogła wymieniać nawet obudzona w środku nocy. Będąc wzrokowcem miała obrazy wyryte w głowie, każdy z podpisem artystów i krótką adnotacją. Cóż, słysząc komentarze osób z jej grupy, stres osiągnął maksymalny poziom, a jej wszystko wyleciało z głowy. Ściskała mocno pióro w ręce i twardo patrzyła w pytania na pergaminie, próbując sobie przypomnieć, która epoka po której obudziła kubizm w sztuce magicznej i twarz którego czarodzieja ubrana została w kształty geometryczne. Miała wrażenie, że za chwilę się rozpłacze jak mała dziewczynka kiedy przyszło do napisania pracy o Felixie Summerbe. Na poprzednie pytania wymyśliła jakąś odpowiedź, ale tutaj? Była załamana, kreśliła słowo po słowie, nie będąc pewnym ani jednego. Oddała pergamin zmęczona, i zdenerwowana. Na siebie, na ten głupi test i idiotyczny kurs. Po co jej to było? Kiedy dostała wyniki nie mogła w to uwierzyć – zdała! Może jednak szczęście nie opuściło jej aż tak bardzo? Nadszedł czas na najlepszą, ale zarazem najtrudniejszą część egzaminu. Bianca wiedziała, że jest świetną malarką, ale tutaj liczyły się inne umiejętności. Dlatego też przesuwała pędzel po płótnie z niebywałą pewnością. Dopiero później w siebie zwątpiła. Przecież teoria poszła jej paskudnie, cudem zdała, zupełnym przypadkiem. Na kursie przestałą uważać, będąc znudzoną nauczycielem i jego sposobem nauczania. Wyjęła różdżkę nie bardzo wiedząc co chce zrobić. Czując na sobie wzrok egzaminatorów pomieszała zaklęcia i wyszło z tego jedno wielkie nic. Kiedy wchodziła na salę po raz drugi, była dwa razy bardziej zestresowana niż za pierwszym razem. Musiała zdać. Co powie ojcu i bratu? „Wybaczcie jednak jestem malarką do bani i nic mi nie wychodzi”? Przekraczając próg stwierdziła, że jeżeli nie zda – rzuca malowanie i zacznie robić coś innego. Chyba tylko myśl, że miałaby porzucić część swojego życia i swojej osoby ją uratowała. Nie była pewna tego co robi, ale zdała. Właśnie to się liczyło.
Spełnianie marzeń - mogło wybrzmiewać w jednym kierunku drżące od naiwności; z drugiej strony zaś - rzeczywiście, zdołało nasycić ułamek duszy Bergmanna. Tworzenie - opanowywał od dawna, koncentrując się jednak w zdecydowanej mierze na napisanych słowach oraz zgłębianiu zaklęć. Poszerzał swe horyzonty umysłu dzięki czytanym stronicom; rysował jednak bezwiednie, rysował - podczas spontanicznego kreślenia swoich notatek, płynięcia zgodnie z niezwykle wartkim strumieniem swej świadomości. O malowaniu - jednakże myślał od dawna. Dopiero teraz - miał okazję nauczyć się już wszystkiego. Od podstaw. Nie lubił władzy nad sobą - zwłaszcza teraz, w nabytym poprzez dekady bagażu wielobarwnych doświadczeń - aczkolwiek, musiał się z nią pogodzić. Jego prace dwukrotnie były też odrzucone - starał się to przyjmować z największym, godnym opanowaniem. Całe szczęście, determinacja nie opuszczała mężczyzny w żadnym z obecnych etapów - poprawiał, starał się aby mistrz spoglądał nań z satysfakcją. Wyjątkowo upierdliwy, drugi uczeń, wywyższający się początkowo - zaginął (na całe szczęście) w blasku chwilowych pochwał, kiedy nareszcie - Daniel Bergmann był w stanie przejść dalej. Teoria okazała się znacznie bardziej przychylna - nic zresztą dziwnego - od dawna bowiem studiował różnych malarzy, zdobywał szczeble wtajemniczenia w style, bywał na wernisażach i podejmował się niebanalnych dyskusji o wystawionych pracach. Nadawanie emocji było ostatnim do wykonania wymogiem, ostatnim z oczekujących progów - które to pozwalały nabycie w pełni malarskich zdolności. Początkowo, niestety odniósł niemiłą klęskę, później - całe szczęście - w uśmiechającej się nieprzyjemnie, zagrażającej porażce udało się jemu sprawnie zareagować. Odczarował wtem twarz oraz zyskał oczekiwany ton aprobaty. Ostateczny? Nie, to dopiero początek.
Powrót do Wielkiej Brytanii był czymś kompletnie czasochłonnym oraz trudnym do zrealizowania - oczywiście wpadł tylko na chwilę, kiedy to okazało się, że otrzymał dość interesujące zaproszenie na trwające wówczas święto. Nie oznacza to, że Aaron postanowił się lenić na lewo i prawo, zamiast tego zwiedzał kulturę brytyjską pełną parą - swobodnie, kiedy to przebywał przez krótką chwilę w jednym z hoteli, gdzie to musiał się zadomowić na parę dni. Możliwość zwiedzenia świata była czymś niesamowitym w jego odniesieniu, aczkolwiek zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że to potrafi po prostu męczyć. O ile deportowanie oraz podróże za pomocą świstoklików nie stanowiły większego problemu, o tyle doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, w jaką się wpakował. Aaron jednocześnie nie spodziewał się tego, iż zdoła osiągnąć sławę większą niż w okolicznych lokalach, które doskonale kojarzył i które z sentymentem odwiedzał, dowiadując się wielu ciekawych historii, kiedy to właściciele nudzili się najwidoczniej pod jego nieobecność. Zawsze uśmiechnięty oraz nastawiony optymistycznie artysta muzyczny dotarł zatem do jednej z wielu pracowni artystycznych - które zaciekawiły go w dość spory sposób; zawsze sam tworzył okładki do własnych płyt, chociaż patrząc na mistrzów zrozumiał, że te są po prostu dziecinne i na pewno wymagają większej ilości skupienia. Bez zastanowienia zatem wszedł do środka, pogadał z osobą zajmującą się praktykami oraz przystąpił do nich bez większych problemów. O mistrzu mógł powiedzieć tyle, że ten był po prostu dziwny - intrygujący człowiek, chociaż czuł się dość dziwnie w jego obecności, kiedy to ktoś zwyczajnie dopatrywał tego, jak mu idzie malowanie oraz zapoznawanie z różnymi typami płótna. Ciche westchnięcie przeszło z płuc na zewnątrz, gdy zrozumiał, że o dziwo osoby przyglądające się temu, co maluje za pomocą farb, powodowały u niego dość spore rozproszenie. To właśnie spowodowało, że praca w tym miejscu była na tyle wyczerpująca, iż zwyczajnie nie zdał pierwszego etapu, gryząc się dość mocno w język. Drugie podejście również wydawało się być dość dziwne, niemniej jednak po uzyskaniu dostępu do prywatnej biblioteczki mistrza udało mu się zdać, choć rzeczywiście wydawało mu się, że zwyczajnie nie idzie to zbytnio w parze z przeciągającym się kursem. Ważne, że udało mu się przejść do następnego etapu! Czuł presję, kiedy to przeszedł do następnej części tego wydarzenia, pozostając pod wpływem chęci zdania go tym razem bez większych oznak słabości. O ile był człowiekiem skromnym, o tyle jakoś głupio do twarzy mu było z porażkami wynikającymi z prostego roztargnienia pod wpływem tego, jakby ktoś zaglądał mu przez duszę na tyle wnikliwie, iż wiedział dosłownie o każdej przelatującej przez jego umysł myśli. Całe szczęście, że temat był wyjątkowo łatwy - wykazując się tym samym wiedzą artystyczną, w wyniku czego z łatwością opowiedział trochę szczegółowo o historii Barnabasza Bzika, który, jak wiadomo, próbował nauczyć trolle baletu, co było dla niego dość komiczną myślą. Potem pozostało wykazać się wiedzą przy ożywaniu malunków umiejscowionych na płótnie - teoretycznie coś prostego, w praktyce bywało z tym różnie. Na szczęście O'Connora - udało się, zaś o dziwo jego praca była wyjątkowo podziwiana, tym bardziej że w głowie pojawiło się milion myśli oraz milion pomysłów, dzięki którym udało mu się uzyskać odpowiedni efekt. Mówiąc wprost - zdał!
KURS: MALARSTWO. Kilka lat temu, gdy jeszcze byłem szczylem...
Nie byłem jeszcze tak wyszczekany, dlatego też pozwoliłem jakiemuś IDIOCIE na mówienie mi w jaki sposób powinienem malować. Do tej pory dziwię się, że rodzice pozwolili mi zapisać się na taką żenadę, zamiast samodzielnie uczyć mnie w rodzinnej posiadłości. Będę wypominał im to jeszcze przez kilka najbliższych lat, ale wracając do kursu... Kilka lat temu byłem znacznie niższy niż teraz. Toteż wielogodzinne wystawanie przy sztaludze nie zawsze sprawiało mi taką przyjemność jak w domu, gdy mogłem pozwolić sobie na kwadrans odpoczynku co godzinę. Wyciąganie ręki ponad głowę i muskanie pędzlem bladego płótna przy akompaniamencie krzyków mistrza nie sprawiało mi przyjemności, a to zawsze znajdowało odbicie w moich dziełach. Podobnie było z umieszczaniem duszy w obrazie. Nie pomagał mi także pewien imbecyl, który nieustannie gderał mi nad głową, a robił to tak długo, aż nie wsadziłem mu brudnego pędzla prosto w gębę. Trochę szkoda mi było mojego sprzętu, ale mina obydwu (nauczyciela i debila) była warta tych kilkudziesięciu galeonów. Na szczęście okazało się, że potrzebowałem jedynie odrobiny praktyki oraz ciszy i spokoju. Zaliczyłem pierwszy etap za drugim podejściem! Nienawidzę historii magii i do tej pory kompletnie nie rozumiem, dlaczego muszę znać na pamięć nazwiska i twarze jakichś zgrzybiałych staruchów, aby przejść przez drugi etap kursu. Nie malowałbym nagiego Dumbledore'a nawet gdyby jeszcze żył, nie ma szans. Na egzaminie dałem upust swojemu niezadowoleniu, w wyniku czego zamiast opisywać Artemise Lufkin, zapełniłem pergamin szeregiem uprzejmych skarg i donosów czyli propozycji zmian egzaminu na jakiś sensowniejszy. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego nie zostało to docenione i wysłano mnie na poprawki. W komisjach siedzą sami zazdrośni kretyni! Drugie podejście było równie nieudane. Banda impresjonistycznych mazgajów, płaczących nad poziomem egzaminu, tak mnie zirytowała, że skoncentrowanie się na pisaniu nie miało już zupełnie racji bytu. Całe szczęście, że za trzecim podejściem już nikt nie zawracał mi gitary. Dzięki potędze spokoju, udało mi się poradzić sobie z tym całym Giffordem i ostatecznie zaliczyłem WTMCC. I CO Z TEGO, ŻE POMYLIŁEM JEDNĄ FORMUŁĘ?! No dobra... CO Z TEGO, ŻE POMYLIŁEM TRZY?! Przecież udało mi się nadać obrazowi te cholerne emocje. Ale nie, Pan Upierdliwy już musiał odesłać mnie z kwitkiem. Gdybym był starszy, z pewnością powiedziałbym mu co sądzę o jego zarozumiałej gębie, a tymczasem jedynie musiałem obejść się smakiem. Jako szczyl byłem odrobinkę lepiej wychowany. Odrobinkę. Bo gdy przyszło do poprawki, zakląłem szpetnie, gdy pomyliłem się po raz drugi! Na szczęście tym razem trafiłem na gościa, który tak się zdziwił, że znam taki język, iż nawet nie zauważył jak cofnąłem nieudany efekt zaklęcia. Dostrzegł tylko idealny efekt końcowy. Świetnie! Mając papier w garści mogłem wreszcie opuścić ten znienawidzony gmach i nareszcie oddać się PRAWDZIWEMU malarstwu.
I etap: 4, 5 II etap: 1+2, 5+2, 3 III etap: 4, 5
Ignatius Peregrine
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 1,85m
C. szczególne : Proteza prawego przedramienia i dłoni, czasem skrzypi.
Kurs miał być jedynie kolejnym środkiem do udoskonalenia moich zdolności malarskich, jednocześnie wchodząc na poziom wyżej – w szpitalu nie miałem możliwości, by tworzyć dzieła sztuki, które egzystują, żyją własnym życiem i można by odnieść wrażenie, że za płótnem jest inna osoba, prawdziwa istota z duszą. Nie przedłużając, zapisałem się na zajęcia i już w tym samym tygodniu miałem się stawić w pracowni artystycznej w Londynie. Tam też zostałem przydzielony do jednego mężczyzny o sędziwym już wieku, który wyglądał, jakby nie widział na prawe oko, a słuchu to już w ogóle nie posiadał. Podpierał się starą, drewnianą laską, która gwałtownie postukiwała o podłogę za każdym razem, gdy się dziadek niepotrzebnie denerwował na coś. Wolałem ignorować humorki staruszka, aniżeli wdawać się z nim w niepotrzebną wojnę słowną, którą koniec końców wygrałby on, ze względu na swój autorytet w tym miejscu. Nie wiem co on tu tak naprawdę robił, jeśli mnie spytać. Był już w takim stanie, że nadawał się może do muzeum, na dziale starożytnych grobowców i sarkofagów, gdzie mógłby być bardzo dobrą charakteryzacją gołej mumii. No, ale skoro już tu był i uczył, to spodziewałem się, że może zaskoczy mnie umiejętnościami malarskimi. A gdzie tam. Zanim w ogóle coś zdołaliśmy zrobić, nagadał się dziad tyle, że mu prawie bokiem wyszło to gderanie o wspaniałości pociągania pędzlem po płótnie. Znudzony, nie mogłem doczekać się praktyki, która okazała się nie tyle ćwiczeniem, co nagrodą za całą pierwszą część kursu. Wspaniale.
Etap II
Następnie przyszło mi pisać egzamin WTMCC, który według różnych opinii, był cholernie trudnym testem, przez wgląd na postacie historyczne, które również trzeba było znać. Nie byłem jakoś zestresowany, ani nie bałem się o wyniki sprawdzianu – w razie jakby pytania miały mi nie podejść, mogłem podejść do egzaminu raz jeszcze, do skutku. Pierwsze pisanie rzeczywiście mi nie poszło. Jakbym miał pustkę w głowie, to nie był zdecydowanie mój dzień. Oblałem z kretesem, zachęcony, by wrócić jak się douczę. Zamiast tego, poszedłem do baru, trochę wypiłem i pogadałem z okolicznymi grajkami Jazzu i następnego dnia wróciłem, by napisać test raz jeszcze. Tym razem ukończyłem go z sławetnymi dziewięćdziesięcioma sześcioma procentami. Co dziwniejsze, jak opuszczałem salę, egzaminator powiedział, że 1/6 zdających dostaje równo 96%. Zignorowałem tę ciekawostkę, nie uważając jej za nic cudownego i przeszedłem do kolejnego ćwiczenia i zarazem ostatniego, którego mieliśmy nauczyć się na kursie.
Etap III
Ostatnim etapem było przelanie magii na obraz i wprawienie go w ruch, tak żeby stał się niemal żyjącą istotą. Pierwsze próby były niezwykle pechowe – nic mi nie wychodziło, co ostatecznie skutkowało powtórzeniem egzaminu. Nie zareagowałem na to szczególnie emocjonalnie, po prostu podszedłem do egzaminu raz jeszcze. Lepiej mi szło, choć też bez szału, egzaminator coś starał się do mnie zagadać, choć chyba dobitnie mu pokazywałem, jak bardzo mnie on nie interesował. Przez jego zagadywanie przez przypadek dziabnąłem obraz w nos, spłaszczając mu go lekko. Skrzywiłem się nieco na nowe upośledzenie pana w cylindrze, którego malowałem i by oszczędzić mu dalszych cierpień, cofnąłem efekt zaklęciem i dokończyłem dzieło, które było wystarczające, by zakończyć kurs z sukcesem. Wyszedłem bez pożegnania, odbierając poprzednio kwitek, dowodzący, że miałem tę kilka dni nauki za sobą.