Właśnie tutaj, w jadalni, odbywają się wszystkie przyjęcia. Nieważne czy to urodziny, święta, albo zwyczajne spotkanie towarzyskie. Pomieszczenie jest jasne, posadzka zawsze lśni, a nad długim stołem mieszkańcy wznieśli niezliczenie wiele toastów.
Siedziała przy stole, popijając kawę i zerkając na zgromadzone na stole notatki. Wiedza przekazana jej przez Shawna była niezbędna do osiągnięcia sukcesu, jednak chciała włożyć w to więcej. Radziła już sobie z gromadzeniem energii w dłoni oraz stopniowym uwalnianiem, a także nie miała problemu z nadaniem magii jakiegoś kształtu — czy to niegroźnych iskierek, czy maleńkiego płomyka. Przed pełnym rzuceniem zaklęcia wciąż była jeszcze długa droga. Różdżka leżała na stole, a Lance przewróciła stronę opasłego podręcznika z księgozbioru swojego nauczyciela, czytając kolejny rozdział. Umiejscowienie przewodów magicznych w ciele było istotne. Zależnie od energii wewnętrznej i stabilizacji psychicznej, możliwe było skuteczniejsze rzucanie czarów. Odetchnęła, robiąc kolejny łyk kawy, po czym zsunęła się z krzesła, siadając po turecku na podłodze. Drewniany transmutator był dość blisko, aby rozpoczęła pracę nad praktyką. Wyjęła z kieszeni spodni guzik, kładąc go przed sobą, a następnie przymknęła oczy. Początkowo najważniejsza była koncentracja. Oczyściła umysł ze zbędnych rzeczy, skupiając się tylko na wyczuciu magii, tak, jak Reed ją uczył. Stopniowo odczuwała towarzyszące temu ciepło i wewnętrzną euforię, potrafiąc określić położenie kulminacyjnych punktów w ciele. Poruszyła palcami prawej — swojej przodującej — dłoni, czując gromadzącą się energię w ich okolicy. Kolejny oddech sprawił, że uwolniło się kilka mniejszych iskierek, które przecięły powietrze z cichym świstem, a ona uniosła powieki. Wbiła wzrok w guzik, unosząc dłoń z nagromadzoną magią i nakierowując ją w stronę guzika, wypuściła czar, mając w głowie zaklęcie zmieniające, najprostsze. Shawn mówił, że nie miała znaczenia dziedzina magii w treningu, ale ta, w której była najlepsza, mogła przynieść najlepsze efekty. Guzik poruszył się niespokojnie, podskakując na podłodze częściowo, zmieniając się w również drewnianą, szachową figurkę. To było jednak wciąż za mało. Nessa cieszyła się z każdego sukcesu, jednak wrodzona ambicja i chęć dalszego rozwoju sprawiały, że chciała więcej. Kolejny raz więc zgromadziła magię w palcach, pocierając nimi wzajemnie o siebie, powtarzając schemat i wypuszczając zaklęcie w stronę guzika, kolejny raz podbiła go wyżej. Tym razem dość szybko zmienił kształt, drżąc na podłodze kilka sekund, chociaż wciąż figurka była bardziej płaska, niż powinna. Uśmiechnęła się jednak pod nosem, zadowolona ze swojego małego sukcesu, jednak niepozwalająca sobie na jakiekolwiek rozproszenie. Przed nią był dość długi wieczór, podczas którego zamierzała pracować nad poprawą stabilności rzucanego czaru oraz prędkości rzucania czarów za pomocą dłoni, co było jak na razie znacznie wolniejsze, niż rzucanie tego klasycznym transmutatorem. Kolejna wiązka magii powędrowała w stronę zmaltretowanego guzika, nadając mu bardziej realne kształty figury szachowej — wieży. Tym razem uzyskana wysokość i pięknie zarysowany, górny mur były prawidłowe, co nie umknęło jej uwadze. Wyciągnęła figurkę, obracając ją w dłoni i przyglądając się jej, myślami powędrowała w stronę książki. Przerzuciła ją na lewą rękę, prawą unosząc i przywołując za pomocą magii bezrożdkowej znajdującą się metr wyżej książkę. Przynajmniej tak praktyczne rzeczy w niewielkiej odległości wychodziły jej płynnie! Położyła podręcznik na kolanach, szukając kolejnego rozdziału, a figurka wróciła na podłogę, gotowa do dalszych ćwiczeń.
Wyjazd zbliżał się wielkimi krokami, wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i tak naprawdę pozostało im pakowanie. Z początku nie była pewna, czy powinna jechać, czy może rozsądniej było zostać i skupić się na praktykach. Maj oraz czerwiec był na tyle intensywny, że nie miała wiele czasu, trzeba było nadrobić. Przesunęła dłonią po stole w jadalni, przechadzając się po dużym domu z książką w ręku, bo rodzice nadal przebywali na Skye. Korzystała z ciszy. Czytany przez nią podręcznik był w rzeczywistości zaawansowanym do obrony przeciw czarnej magii, posiadający wzmianki również o magii bez transmutatora. Zabawna była wzmianka, że te właśnie były wynalazkiem typowo europejskim, przez co stare ludy oraz kultura nadal nie stosowała różdżek do praktyk magicznych. Indiańscy czarodzieje używali magii bezróźdzkowej w życiu codziennym, całkiem ignorując istnienie drewnianego patyka. Nadal również w Afryce czarowano od najmłodszych lat dłonią, czego uczyli ich w szkole. Ich księgi i metody były inne, wciąż opierali się na podziale zaklęć względem żywiołów, skupiając się na tych reprezentujących ziemię. Mało kto zdawał sobie również sprawę, że nawet tutaj — czarodzieje młodzi, przed jedenastym rokiem życia i zakupem pierwszej różdżki, posługiwali się w pewien sposób tym sposobem czarowania. Ich aura oraz energia magiczna reagowała na emocje, przez co moc sama w sobie była niestabilna i często nawet nie zdawali sobie sprawy, że udało się im rzucić zaklęcie. Czarodzieje o olbrzymim potencjale, predyspozycjach — wykazywali kontrolę od początku. Przykładem mógł być czarnoksiężnik Voldemort, matka jego pogromcy - Lily Evans czy jedna z najwspanialszych kobiet (zdaniem Nessy) w historii, była dyrektorka Hogwartu — Minerva McGonagall. Mistrzyni transmutacji nie dość, że opanowaną miała animagię, to bardzo szybko i młodo zdała sobie sprawę ze swojego talentu do magii praktycznej, korzystając z rzucania zaklęć bez transmutatora. Była jej największym autorytetem. Odetchnęła, przymykając oczy, gdy chwilę wcześniej spoglądała na zdjęcie starej czarownicy z zielonej szacie, która uśmiechała się surowo z tomiska. Odłożyła go na stół, podchodząc do okna i z jakąś determinacją, przesunęła palcami po szybie, przez co szkło pokryło się szronem. Skupiona anergia magiczna, uwolniona samoistnie, sprawiła, że ruda uśmiechnęła się pod nosem krótko, ruchem głowy zgarniając włosy do tyłu. Gdzieś w korytarzu przeszła Migotka, która również rzucała zaklęcia w sposób, nad którym ona tak ciężko pracowała. Rozchyliła usta, chcąc przez chwilę zapytać skrzata o to, jednak uświadomiła sobie, że to były całkiem zbyteczne. Ich potencjał, siła i magia były zbyt różne. Miała czas, była uparta — skoro tyle osób to opanowywało, to ona sobie też z tym poradzi. Była jednak pewna, że gdyby poświęciła temu całą swoją uwagę, porzucając resztę celów oraz obowiązków, dawno miałaby to opanowane do perfekcji, chociaż i tak bardzo szybko osiągała sukcesy. W końcu zawsze miała predyspozycje i talent, a przede wszystkim silne podstawy i sumienność. Machnęła dłonią, otwierając okno, czując na twarzy ciepły powiew wiatru.