Duże pomieszczenie znajdujące się na parterze, którego centrum jest ogromny kominek zawsze gotowy do zapewnienia mieszkańcom ciepła. W salonie można rozłożyć się na kanapie, albo przysiąść na fotelu. Tak jak reszta domu utrzymany jest w stylu drewniano-kamiennym. Oprócz sporych okien znajdują się tutaj drzwi tarasowe, przez które można wyjść do ogrodu.
Naprawdę nie mógł zrozumieć, dlaczego wszyscy zwariowali z powodu tego święta. Kwiatki, girlandy, jakieś kukiełki, wianki, śpiewanie, gotowanie, jakby cały świat po prostu oszalał, stanął na głowie i zaczął się zachowywać, jakby nic innego nie było ważne. Brzmiało to skończenie idiotycznie i Fredericka potwornie męczyło, bo naruszało jego zwyczajny rytm dnia, to wszystko, do czego był przyzwyczajony, co stanowiło dla niego bezpieczną normalność. Należał do tych ludzi, którzy nie znosili zmian, nawet drobnych, bo to, co mieli, było dla nich idealne, nie potrzebowali niczego innego i każde odstawanie od normy, jaką mieli przyjętą, po prostu ich drażniło. Nic zatem dziwnego, że od samego rana spoglądał krzywo na resztę rodziny, która robiła coś, co było dla niego niepojęte. Stroiła dom. Frederick wywrócił oczami, kiedy matka wcisnęła mu do rąk jakieś girlandy, próbując zagonić go na taras, żeby tam je rozwiesił i westchnął ciężko, niczym stara lokomotywa, oznajmiając, że miał pracę do wykonania. Nie zaliczała się do nich z całą pewnością dekoracja domu, czego ani nie umiał zrobić, ani nie znajdował w tym najmniejszej nawet przyjemności. Zaraz dostał za to po uszach, co ani trochę go nie zdziwiło i wyszedł na taras, żeby tam udawać, że zajmuje się faktycznie czymś, co miało związek z całym tym świętem, ale jedyne, co robił, to kręcił się z miejsca w miejsce, szukając tylko sposobności na to, by zniknąć matce z oczu. - Jakby aż tak ją to święto obchodziło - burknął sam do siebie, znikając za węgłem domu, mając ochotę powiedzieć, że dosłownie wszystko, co go otaczało, było nie takie, jak powinno. Nie podobały mu się te kwiaty, girlandy i cały cyrk, jaki miał tutaj miejsce. Właściwie nie podobało mu się nic, a naciski rodziców na to, żeby zabrał gdzieś Josephine, powodowały, że miał ochotę uciec do rezerwatu i zostać tam już na stałe. Mógłby być lisem. Na wieczność. To by nikomu zapewne nie przeszkadzało.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Walter nadal nie do końca wierzył, że wrócił do... domu? Nie był pewien, czy to miejsce kiedykolwiek zasługiwało na miano domu, ale w jego obecnej sytuacji chwilowe zakotwiczenie się w rezydencji Shercliffe'ów wydawało się najrozsądniejszym wyjściem, mimo że rozsądek nigdy nie był dominującą cechą Waltera, przynajmniej w kwestiach niedotyczących nauki. Chwilowo jego finanse przedstawiały się dość nieciekawie (zainwestował trochę zbyt dużo w badania dna norweskiego fiordu), ale lada dzień spodziewał się odmiany losu i wiadomości od wydawcy w tej sprawie. Pieniądze nigdy się go nie trzymały, ale trzeba przyznać, że nigdgy też nie były dla niego priorytetem, dlatego był bardzo zadowolony ze swojego życia, a przejściowe trudności finansowe zbywał pogodnym wzruszeniem ramion, stwierdzając, że pieniądze raz są, a raz ich nie ma, a jeśli ich nie ma, to trzeba jakoś je zarobić. Istniały jednak pewne granice, a jedną z nich była praca w rodzinnym rezerwacie - nawet gdyby się na nią tymczasowo zdecydował, miałby poczucie, że przegrał tę wieloletnią potyczkę z rodzicami. Jego powrót nie wywarł wielkiego wrażenia na pozostałych członkach rodziny. Wyskoczył na piwo z najstarszym bratem, być może spotkał się jeszcze z kimś, no i oczywiście spędził trochę czasu z rodzicami, ale nie udało mu się nawet porozmawiać z Frederickiem, mimo że młodszy brat mieszkał w ich rodzinnym domu. W jakiś przedziwny sposób ciągle się rozmijali (choć prawdę mówiąc Wally wprowadził się z powrotem dopiero dwa dni temu, z pewnym zdziwieniem i czymś na kształt niechętnego wzruszenia odkrywając, że jego rodzice nie zmienili jego dawnej sypialni w sładzik, zostawiając wszystko tak, jak było), bo każdy miał swoje sprawy i obowiązki, do czego dochodziły nienormowane godziny pracy i prosty fakt, że Wally i Fred niemal się nie znali ze względu na sporą różnicę wieku i podróże starszego z nich. Wiedział, że poprzedniego dnia Fredericka zaatakowała ciamarnica i szczerze mu współczuł - doświadczył tego kilka razy na własnej skórze i znał towarzyszące mu ból i wyczerpanie, dlatego nie zawracał bratu głowy, uznając, że na pewno znajdą jeszcze dość okazji, żeby na spokojnie nadrobić te stracone lata, jeśli Fred będzie tego chciał. Większość ranka spędził na pisaniu, jednak pamiętał o prośbie matki i kiedy zaczął odczuwać lekki ból kręgosłupa, uznał, że to dobry moment, żeby zrobić sobie przerwę i zabrać się za dekorowanie salonu kwiatami. Nie miał nic przeciwko, a uważał, że jest rodzicom coś winien, choćby taką drobną uprzejmość, w podziękowaniu za ich gościnę. O właśnie - czuł się jak gość, ale niekoniecznie jak ktoś, kto wraca do domu. Snuł tę refleksję, ostrożnie umieszczając girladnę z biało-żółtych kwiatów pod sufitem i dbając, żeby wyżsi domownicy nie zahaczali o nią głową. Można powiedzieć, że miał w tym osobisty interes.
Ciamarnica. Na dokładkę nie był w najlepszym stanie zdrowotnym po tym całym pływaniu w zimnej wodzie, które zawdzięczał oczywiście Mulan i jej pomysłom, które z jakiegoś powodu były w większości szalone i teraz miał tego idealny przykład. Nic zatem dziwnego, że w Mungu ostatecznie przepisano mu również eliksir pieprzowy, który miał postawić go na nogi przed zbliżającą się Celtycką Nocą. Trudniej było z kwestiami związanymi z ranami i bólem, jaki rozchodził się po całym jego ciele, który powodował, że chmurny do tej pory Frederick, przypominał zirytowanego kota, którego lepiej było nie dotykać. Do tego wszystkiego dochodziło niezadowolenie ojca, który wychodził z założenia, że coś podobnego nie było nawet godne zainteresowania, że było zwyczajnie błędem, jaki mógł popełnić nowicjusz, ale nie ktoś w jego wieku. I niechętnie słuchał o tym, że w rezerwacie działy się niepokojące rzeczy, zupełnie, jakby wychodził z założenia, że jego syn robił sobie żarty – jakby kiedykolwiek żartował – albo też przebywając nieustannie na dworze, zdołał już nawdychać się tyle pyłu wróżek, że zwyczajnie miał nieustanne halucynacje. Frederick nie wspomniał mu słowem o tym, co wydarzyło się przed feriami, kiedy nieoczekiwanie poczuł się, jakby wyrosły mu skrzydła, bo było to co najmniej absurdalne i nie prowadziło do niczego dobrego. Teraz zaś miał dodatkowo w domu kogoś, kogo właściwie nie znał, bo różnica lat pomiędzy nim a Walterem była na tyle znaczna, że tak naprawdę nigdy nie mieli okazji zawiązać jakiejś bliższej relacji. Inaczej było z Orionem, ale ten był od niego ledwie rok starszy, więc właściwie byli jak bliźnięta, tylko całkowicie niedobrane. Właściwie, to Frederick odnosił wrażenie, że oni wszyscy w tej rodzinie byli bardzo niedobrani, jakby każdy był z innej pary rękawiczek i nie bardzo wiedział, co miał z tym fantem zrobić. Właściwie, z wielu powodów, wolał zostawić to po prostu takim, jakie było i zbytnio nie przejmować się komplikacjami, jakie mogło to wszystko wywoływać. Nie chciał również przejmować się tą girlandą, którą jego starszy brat rozwieszał w salonie, a on przyglądał się temu spod przymkniętych powiek, pijąc herbatę, zastanawiając się, czy wszystko w tym domu musiało wywracać się do góry nogami w okolicach świąt, jakby mieli faktycznie co celebrować. Chyba że kolejne obrzucanie się błotem z powodu popełnionych, podobno, błędów. - Zakładasz, że czeka nas świąteczna kolacja, czy matka uznała, że masz się do czegoś przydać i zrobiła z ciebie kolejnego skrzata? – zapytał, unosząc lekko brwi, nie ruszając się z miejsca, w którym się znajdował.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Od lat nie brał udziału w obchodach Celtyckiej Nocy i w pewnym stopniu nawet się cieszył, zwłaszcza że słyszał o jakiejś większej imprezie w pobliżu Hogsmeade i zamierzał wziąć w niej udział, kiedy wszelkim obowiązkowym rodzinnościom stanie się zadość - przy założeniu że wytrwa do ich oficjalnego zakończenia, zamiast dać nogę przy pierwszej nadarzającej się okazji. Podobnie jak Frederick Walter był najbliżej związany ze swoim starszym bratem, choć nie można powiedzieć, żeby ich relacja wytrzymała próbę czasu. Z pewnością mieli do siebie sentyment ze względu na szkolne czasy, kiedy chcąc nie chcąc byli razem w Hogwarcie i wspierali się w iście braterskim stylu, ale potem Wally dał drapaka do Australii, a starszy z Shercliffe'ów podążył bardziej utartym szlakiem i teraz miał już gromadkę dzieci. To z nim Wally korespondował najczęściej, ale oznaczało to zapewne jakieś pięć-sześć listów na rok, bo ich życie było tak odmienne, że naprawdę trudno było im znaleźć wspólny język. Wstyd przyznać, ale Frederickowi tylko od czasu do czasu wysyłał kartkę na urodziny. Obejrzał się przez ramię, słysząc tę uwagę, i posłał bratu szeroki uśmiech. Zdaje się, że to Australia nauczyła go uśmiechania się w ten otwarty, pozbawiony brytyjskiej powściągliwości sposób, co u jednych budziło irytację, a u innych sympatię. - Szczerze? Nie mam nic przeciwko. Kręgosłup mi pęka od siedzenia przy biurku, a jeśli matce sprawi to przyjemność... mogę się poświęcić raz na kilka lat. Zwłaszcza że przygarnęli syna marnotrawnego pod swój dach - rzucił z właściwą sobie niefrasobliwością, opuszczając różdżkę i odwracając się przodem do brata. - Jak się czujesz, Fred? Słyszałem o twoim spotkaniu z ciamarnicą. Znam ten ból, nie zazdroszczę - rzucił, przyglądając się uważnie Frederickowi. Nie wyglądał dobrze, ale nie było w tym nic dziwnego - jad ciamarnicy mógł zwalić z nóg nawet najtęższego czarodzieja i na długo poważnie go osłabić. - Czego szukałeś w syrenim oczku... jeśli to nie tajemnica? - zagadnął, nie mogąc pohamować ciekawości i opierając się biodrami o kanapę. Wciąż nie podjął decyzji, czy zacznie badania nad trytonami od syreniego oczka, czy może od hogwarckiego jeziora. Miał nadzieję, że Frederick dostarczy mu jakichś informacji, które pomogłyby mu zdecydować.
Wdzięczność. Zdaje się, że to właśnie to kryło się za słowami starszego mężczyzny, chociaż Frederick nie był pewien. Być może chodziło również o wychowanie, jakie ten otrzymał, o to, że zostali nauczeni wdzięczności względem rodziców, niezależnie od tego, jak ci się zachowywali i czego od nich oczekiwali. Być może wiązało się to z czymś jeszcze innym, o czym młodszy Shercliffe nie miał pojęcia, by zwyczajnie nie znał swojego brata. Nie miał czasu, żeby faktycznie się do niego zbliżyć, słysząc o nim raz na jakiś czas, o tym, czym ten się zajmował, co chwilowo zaprzątało jego myśli. Byli tak naprawdę właściwie całkowicie obcy, znali się, wiedzieli o swoim istnieniu, ale nie byli w stanie nic więcej o sobie powiedzieć, nie do końca znając własne poglądy, nie wspominając zupełnie o pragnieniach. To, co w mniejszym lub większym stopniu ich łączyło, to fakt, że oboje znajdowali się pod butem rodziców, choć również nie w takim samym stopniu, nie w takim samym natężeniu, nie w tym samym czasie. Skoro jednak Wally rozwieszał girlandy, wyglądało na to, że rodzinne tradycje dosięgnęły również jego, chwytając z całej siły i nie zamierzając go puszczać. - Uważaj, bo zanim się obejrzysz, zostaniesz pełnoetatowym skrzatem domowym - stwierdził jedynie, jakby chciał mu powiedzieć, że był naiwny, jeśli sądził, że matka z jakiegoś powodu postanowi potraktować go inaczej. Frederickowi trudno było powiedzieć, czy rodzice byli dumni z jego starszego brata, bo wydawało mu się, że nikt z nich nie był idealny, że wszyscy byli równie beznadziejni i do każdego z nich można było mieć milion uwag, o jakich nie należało zapominać. To tyczyło się każdego z dzieci oraz wnuków i nie było od tego, co dość oczywiste, ucieczki. Tak po prostu. - Sądzę, że o wiele lepiej czułbym się na dnie jeziora - powiedział, mając świadomość, że wyglądał obecnie beznadziejnie i nie było właściwie sposobu na to, żeby to zmienić. Musiał poczekać, musiał zwyczajnie zebrać się w sobie, żeby stanąć na nogach, ale to nie było takie łatwe, jak można było się spodziewać, a on nie do końca miał chęć wykonywać swoje obowiązki. Jednocześnie jednak nie chciał siedzieć w domu, bo wiedział doskonale, czym to smakowało. - Powodu, dla którego wszystkie ryby w strumieniu padły. Mulan wymyśliła, że syreny na pewno będą w stanie nam coś o tym powiedzieć, ale jedyne, co mi powiedziały, to żebym zostawił ich skarby w spokoju.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Nie zastanawiał się specjalnie nad tym, co nim kierowało, gdy spełniał prośbę matki. Jasne, w jakimś stopniu był pewnie wdzięczny, że rodzice zgodzili się przyjąć go pod swój dach, mimo że od lat grał niezgodnie z ich zasadami, czy raczej w ogóle odmówił udziału w ich grze. Powitanie z pewnością nie było serdeczne, ale nie było też wrogie, mimo wyrazu lekkiej dezaprobaty, która zawsze czaiła się gdzieś w kąciku ust matki i między brwiami ojca. Rzecz w tym, że Wally'ego już to nie wzruszało. Był panem własnego losu i mimo że chwilowy powrót na łono rodziny był najwygodniejszym rozwiązaniem, nie miał poczucia, że życie go do niego zmusiło. W każdej chwili mógł spakować manatki i wrócić do swojego życia włóczęgi - rozbić gdzieś swój wyjątkowo wygodny namiot albo z promiennym uśmiechem wprowadzić do któregoś ze znajomych. Może nawet do ich starszego brata. Robił tak wiele razy i miał wprawę w byciu zupełnie bezproblemowym współlokatorem, którego właściwie nigdy nie było w domu, bo wracał późnym wieczorem, a wyruszał w teren bladym świtem. To wewnętrzne poczucie wolności i niezależności sprawiało, że stać go było na tę drobną uprzejmość, jaką było udekorowanie salonu kwiatami. - Nie martw się - zanim do tego dojdzie, już mnie tu pewnie nie będzie - roześmiał się Wally, nie przejmując się szczególnie ostrzeżeniem brata, bo macki rodziców nie mogły go już dosięgnąć. Nawet teraz, kiedy mieszkał z nimi pod jednym dachem. Jego kariera była akceptowalna i raczej nie budziła zastrzeżeń, choć oczywiście byłoby lepiej, gdyby zajmował się rodzinnym rezerwatem, zamiast włóczyć się po świecie. Niemniej jednak jego sukces stanowił pewną tarczę, sprawiając, że tego aspektu jego życia zwykle nie krytykowali, a być może nawet raz czy drugi wspomnieli, że któraś z jego książek jest dość udana. Tym, co drażniło ich najbardziej i w co celowali z całą zawziętością, było jego życie prywatne, bo Walter w wieku trzydziestu siedmiu lat nadal się nie ustatkował, nie założył rodziny i najwyraźniej wcale nie miał takiego zamiaru. Co więcej, w zgodzie ze swoją wydrzą naturą, wyślizgiwał się zręcznie z zastawianych przez matkę sideł, nie dając się wmanewrować w żadną korzystną (w jej mniemaniu) znajomość z odpowiednią panną. Nikt nie znał jego prawdziwych powodów, dlatego po prostu założyli, że jest niepoważny, niedojrzały i zupełnie bezużyteczny, jeśli chodzi o powiększanie ich potężnego rodu. Grał zatem rolę czarnej owcy, ekscentrycznego wujka-podróżnika i mimo wymówek rodziców (na które nie narażał się zbyt często) było mu z tym nieźle. - Prawdopodobnie. Ale to przejdzie. Daj sobie czas na regenerację - pocieszył go Wally, patrząc na niego ze współczuciem, ale nie roztkliwiając się nad nim za bardzo. Uniósł lekko brwi. - Cholera. Brzmi paskudnie. Jak chcesz, pomogę ci to zbadać, jak poczujesz się na siłach. Swoją drogą... chciałbym zbadać wpływ wróżkowego pyłu na stworzenia wodne. Zwłaszcza trytony. Ale zastanawiam się, czy nie rzuciło ci się w oczy coś szczególnego, jeśli chodzi o magiczne wodne stworzenia? Coś, co sugerowałoby, że one też są podatne na halucynacje? - zagadnął, zaczynając rozwieszać kolejną girlandę za pomocą różdżki.
Nie martwił się. Prawdę powiedziawszy, wiele w jego życiu nie zmieniło to, że w domu pojawił się jeden z jego braci, bo nadal znajdował się gdzieś na końcu łańcucha pokarmowego i właściwie nawet się z tym zgadzał. Nie wychylał się, nie robił oszałamiającej kariery, nie tworzył nie wiadomo czego i nie wiadomo po co, a zwyczajnie robił swoje, starając się dojść z samym sobą do porozumienia. Od czasu rytuału, kiedy przypomniano mu o tym, czego chciał kiedyś, kiedy jeszcze był w szkole, kiedy był częściowo niezależny, wszystko stało się jednak o wiele bardziej skomplikowane, a on zupełnie nie wiedział, jaką powinien podążyć ścieżką. A później Mulan wpakowała go do syreniego oczka wodnego, jakby zakładała, że pływanie w tej wodzie może cokolwiek zmienić, jakby zakładała, że dzięki temu będzie w stanie rozwiązać jakieś tajemnice. Wszystko było proste, a jednocześnie niesamowicie skomplikowane, i to właśnie w pewnym sensie irytowało Fredericka, który miotał się w kajdanach, jakby faktycznie był pomylony. Czas zdawał mu się uciekać, chociaż jednocześnie nie zdawał sobie z tego do końca sprawy, a może zwyczajnie nie wiedział, co dokładnie mu uciekało i z jakiego powodu. Relacje jego rodzeństwa z rodzicami niewiele go obchodziły, bo doskonale wiedział, że wszyscy mieli z nimi problemy. Nigdy nie byli tacy, jak powinni, a ponieważ jego i Wally’ego dzieliło sporo lat, nie czuł również współczucia związanego z tym, co go spotkało. Czasami po prostu tak było, a teraz naprawdę mieli okazji po raz pierwszy jakoś szczerzej, dłużej porozmawiać. A Frederick, jak to Frederick, był nieco zgryźliwy, zmęczony i nastawiony na to, żeby siedzieć w swojej bezpiecznej skorupie. Nigdy nie należał do dusz towarzystwa, by nie powiedzieć, że był raczej odludkiem i z całą pewnością było to teraz widać, kiedy bezgłośnie parsknął, uśmiechając się kącikami ust, co wyglądało w jego wydaniu, jakby wyrażał pogardę dla samego siebie. Nigdy się nie rozczulał, nie lubił współczucia, wiedząc, że zawsze ma być silny i nastawiony na działanie, więc nie mógł zostawać gdzieś w tyle. - Jeśli nudzi ci się w domu, możesz poszukać śladów w rezerwacie, zapewniam cię, że dzieje się tutaj więcej, niż możesz podejrzewać, tylko nikt nie chce mnie słuchać. Najwyraźniej mój brak stosownego wykształcenia powoduje, że jestem nie tylko głupi, ale również ślepy – stwierdził, a następnie uniósł lekko brwi i uznał, że jeśli jeszcze ktoś postanowi rozmawiać z syrenami, to chyba osobiście przerobi go na karmę dla ryb. Skoro jednak Wally bardzo chciał się pchać między młot a kowadło, nie miał nic przeciwko temu, żeby mu w tym pomóc. – Wszystko ulega pyłowi i podejrzewam, że przedostaje się go coraz więcej do wody. Skoro nawet hipnotynki szalały, tak samo, jak borsuki, to nie widzę powodu, dla którego wodne stworzenia miałyby pozostać daleko od tego – wyjaśnił, bo nie miał zwyczaju nurkować w każdej rzece, jaka znajdowała się w okolicy.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
W jakimś sensie fakt, że w swojej zwierzęcej formie Wally był właśnie wydrą, wiele wyjaśniał. Ciekawość, inteligencja, potrzeba wolności, ale i bycie z natury duszą towarzystwa - wszystko to zgrabnie wpisywało się zarówno w profil psychologiczny Wally'ego, jak i przeciętnej wydry. To, że Frederick był lisem, też miało głęboki sens i dlatego Walter nie próbował na siłę przebijać się przez pancerz brata, akceptując jego skrytość i prosty fakt, że po prostu się nie znali, a budowanie rodzinnych więzi nie było najmocniejszą stroną Shercliffe'ów, bo to, co dla innych było więzią, dla ich rodu było łańcuchem, którym ich rodzice próbowali przykuć ich do rezerwatu. Ale czy ktoś kiedyś widział wydrę na łańcuchu? Spojrzał na brata z uwagą. - Ja chcę cię słuchać, Fred. Dopiero co przyjechałem z Norwegii i nie mam pojęcia, co tak naprawdę tu się wyprawia. Raporty Ministerstwa są żałosne, a ja potrzebuję punktu zaczepienia - powiedział po prostu, z rozbrajającą szczerością, nie odnosząc się do gorzkiej autoironii brata. Jakaś przyzwoita część jego umysłu wypomniała mu, że jako starszy brat powinien był zadbać o to, żeby Frederick nie dał się spętać rodzicom i był niezależną jednostką, ale bardziej racjonalna część jego umysłu zauważyła trzeźwo, że Wally nie nadaje się na mentora i że branie odpowiedzialności za kogoś młodszego, potencjalnie podatnego na wpływy, to ostatnia rzecz, na jaką powinien się decydować ze swoim chorobliwym brakiem odpowiedzialności i stabilności. Był beznadziejnym starszym bratem, ale może teraz, kiedy obaj byli dorośli, istniała szansa, żeby zrehabilitował się po prostu jako... brat? - Szalały... jak? - zapytał z zaciekawieniem Wally, splatając ramiona na piersi i wpatrując się w brata z uwagą. - Wiesz, rozważam badanie tutejszych trytonów w formie wydry. To dużo ułatwia, bo jeszcze nigdy nie wpadły na to, że tak naprawdę jestem człowiekiem, więc po prostu mnie ignorują. Miałeś kiedyś halucynacje jako lis? - dopytywał się. - Jak poczujesz się lepiej, możemy skoczyć na piwo. Wiesz, wyrwać się z domu i tak dalej - dodał lekkim tonem, nie chcąc, żeby brat poczuł się osaczony. Jak lis w pułapce. Wrócił do wieszania girland, ale widać było, że bardziej zajmuje go osoba Fredericka i to, co miał mu do powiedzenia. Był urodzonym gawędziarzem, ale potrafił też słuchać, dzięki czemu często zdobywał interesujące materiały do swoich książek i artykułów naukowych. Kończył pracę nad swoją najnowszą książką, ale wiedział, że temat magicznego smogu i jego wpływu na magiczne wodne stworzenia był znacznie ciekawszy, a przynajmniej znacznie bardziej prestiżowy. A Wally wydał trochę za dużo na badania dna fiordów w Norwegii, więc zastrzyk gotówki byłby naprawdę mile widziany.
Trzeba było przyznać, że uwaga starszego brata spowodowała, że Frederick w pierwszej chwili nie wiedział, co miał powiedzieć albo zrobić. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktoś się tak do niego zwrócił, kto wysunął w jego stronę takie zapewnienie, kto w ogóle przyznał, że miał ochotę z nim rozmawiać, czy też słuchać tego, co miał do powiedzenia. Przynajmniej nie pamiętał, by ktokolwiek zrobił to wprost, a już na pewno gdy chodziło jego rodzinę. Byli wszyscy uwiązani na łańcuchach i z różnych względów zwykli spoglądać na siebie spod byka, zupełnie, jakby widzieli w sobie zagrożenie. Na wiele podobnych kwestii Frederick zdołał się już uodpornić, ale wiele z nich pozostawało nadal tak samo nieprzyjemnych i bolesnych, jak wcześniej. Nie przepracował ich i jeśli był w stanie śmiać się z własnych zaręczyn, które traktował coraz mniej poważnie, tak nie umiał spokojnie przejść obok kwestii własnej edukacji. Jednak, co było dość oczywiste, nie zamierzał mówić o tym bratu, ani nie zamierzał tego jakoś szczególnie roztrząsać, bo nadal był rodziną, na dokładkę taką raczej mało znaną. - Jak zwykle - skwitował uwagę dotyczącą oficjalnych raportów, a później w końcu usiadł na kanapie, zbyt zmęczony, by być w stanie dalej prowadzić tę rozmowę z ten sposób. Sprawiał wrażenie jeszcze bardziej marudnego, niż zazwyczaj, chociaż jednocześnie trzymał fason, a przynajmniej bardzo starał się to robić, nie chcąc, żeby coś zaczęło mu przeszkadzać w sposobie bycia, żeby coś wytrąciło go z równowagi. Zamiast tego zaczął, dość sarkastycznie, opowiadać o wybudzonych ze snu zimowego zwierzętach, o owadach, które latały w rezerwacie w środku zimy, o młodych, które już przychodziły na świat, o ich matkach, które w większości w ogóle nie były na to przygotowane. Mimochodem wspomniał również o dziwnych śladach, sugerujących, że ktoś zrobił sobie z rezerwatu jakiś schowek albo czegoś tutaj szukał, ciekaw, czy ta przynęta zostanie złapana, czy nie. - Nie, nie halucynacje, ale wszystko jest wyraźniejsze, ostrzejsze, pobudzające. Budzi instynkt łowcy - wyjaśnił jeszcze w kontekście halucynacji w zwierzęcej postaci, chociaż nie miał bladego pojęcia, jak na podobne rzeczy reagowały wydry, a potem uniósł brwi, odnosząc wrażenie, że jego bratu doskwierała samotność. On zaś nie miał ochoty siedzieć w tym domu, skoro trwało jakieś szaleństwo przygotowania do świąt, chociaż nikt nie wiedział, skąd właściwie wzięła się ta myśl i pomysł. - Wolę ognistą - skwitował to markotnie, co mogło zostać odebrane, jako zgoda.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Istnieje duża szansa, że do Wally'ego w ogóle nie dotarły wieści o zaręczynach Fredericka, ale jest równie możliwe, że na śmierć o tym zapomniał, bo, jak już było to wspomniane, obaj Shercliffe'owie właściwie nie mieli ze sobą żadnej relacji, rozmijając się w czasie i przestrzeni. W jakimś sensie może to i dobrze - nie mieli zbyt wielu okazji, żeby się do siebie uprzedzić i teraz, jako dorośli faceci, mieli czyste konto, dające im szansę na zbudowanie pozytywnej relacji. Wally nie miał zamiaru włazić z butami w życie młodszego brata, ale chciał go poznać z całym szacunkiem wobec jego prywatności. Nie miał pojęcia o kompleksach Fredericka, ale gdyby o nich wiedział, pewnie powiedziałby mu, że mimo studiów w Red Rock najwięcej się nauczył podczas własnych obserwacji - i że Frederick prawdopodobnie ma większą wiedzę, niż sam przypuszcza. Może na takie rozmowy jeszcze przyjdzie czas, a może nie. Wbrew pozorom, Walter też nie zwierzał się każdemu i wiele jego sekretów nigdy nie ujrzało światła dziennego - nie dlatego że dotyczyły czegoś nielegalnego albo wstydliwego, ale właśnie dlatego że mimo wszystko był dość skryty i wiele spraw zachowywał dla siebie. Ten szeroki, australijski uśmiech był nie tyle maską, bo nie było w nim nic fałszywego, ile jedną z warstw osobowości Wally'ego. Dokończył dekorowanie salonu, po czym przysiadł naprzeciwko brata, nie chcąc nad nim górować i budować jeszcze większego dystansu. Słuchał go z uwagą, czasem tylko dopytując o jakieś detale i wszystko to odnotowując w pamięci. Uniósł lekko brwi na wzmiankę o śladach. - Jakiejś podejrzenia? Myślisz, że to jakiś nielegalny handlarz albo ktoś od Fairwynów? - zapytał pro forma, bo mimo że nie pałał do Fairwynów taką nienawiścią, jaką większość jego rodziny, to zabijanie zwierząt, by pozyskać rdzenie do różdżek, budziło w nim ogromny sprzeciw. - Intrygujące... Właściwie chciałbym tego doświadczyć. Zdarzyły mi się już halucynacje w ludzkiej postaci i było to... hm, kłopotliwe. Ale w zwierzęcej wydaje się przede wszystkim ciekawe - uśmiechnął się Wally, jak zwykle zaciekawiony wszelkimi anomaliami w przyrodzie i własnej naturze. Być może faktycznie czuł się nieco samotny i, choć pewnie nie przyznałby się do tego głośno, to, że wrócił do rodzinnego domu, pogłębiało poczucie wyobcowania. Jego starzy znajomi jakoś dziwnie rozpierzchli się po świecie i łatwiej było ich spotkać w różnych dziwnych zakątkach globu, ale niekoniecznie w Wielkiej Brytanii. Poza tym naprawdę chciał poznać lepiej swojego brata, a miał dziwne wrażenie, że w domu obaj czują się nieswojo, jakby fakt, że w każdej chwili do pokoju mogli wkroczyć rodzice ze swoimi pretensjami i wiecznym niezadowoleniem, jeszcze bardziej utrudniał nawiązanie nici porozumienia. Uśmiechnął się. - Dawno nie piłem porządnego piwa - mam wrażenie, że tylko tutaj potrafią robić naprawdę dobre. Może przemawia przeze mnie sentyment. Ale dobrą ognistą też nie pogardzę - przyznał pogodnie, nie zdradzając się z zadowoleniem, że brat nie odrzucił jego propozycji. To już coś.
- Wydaje mi się, że czegoś tutaj szukają albo coś próbują tutaj schować, więc do wyboru do koloru, najciemniej jest pod latarniami, więc może mamy w rezerwacie stworzenia, o których nie wiemy albo które tracimy, bo nie jesteśmy w stanie się ich doliczyć. Opcji jest wiele, a miejsc do sprawdzenia zbyt dużo. Jedyną osobą, która w to wierzy, jest Mulan. Ma też teorię, że trytony mogą coś wiedzieć, więc jeśli masz chęć, złapiesz ją jutro na porannej zmianie – powiedział Frederick, tonem sugerującym, że prowadzi rozmowę na temat obecnie panującej pogody, a nie o czymś niesamowicie poważnym. Nie był człowiekiem, który się emocjonował i będąc dokładnym, nawet kiedy był wściekły, jego furia przyjmowała obraz zimnej, lodowatej ściany, a jego słowa potrafiły być naprawdę ostre. Teraz zaś wychodził z założenia, że jeśli jego brat chciał się interesować sprawą, to nie było powodu do tego, żeby mu tego zabraniać, żeby mu to jakoś blokować albo uniemożliwiać. Nie śmiał się, chociaż jednocześnie Frederick był na to przygotowany, bo przeżył dostatecznie wiele razy wytykanie palcami, żeby wiedzieć, jakie to może być koszmarne i jak bardzo nie jest mu do niczego potrzebne. Ale jedyne, co pozostawało, to zachować spokój, zakładając, że Walter mógł wykazać zainteresowanie sprawą, a co za tym idzie, mógł jednak jakoś osiąść w domu i zająć się tym, czym zajmowali się inni. Na razie. - Jeśli chcesz na zawsze zostać wydrą, dlaczego nie – stwierdził nieco kąśliwie, bo doskonale wiedział, jak wtedy wyglądał świat i jaki był kuszący, jak bardzo człowiek chciał się w nim zanurzyć i może zapomnieć o tym, że był człowiekiem. Ale skoro jego brat chciał czegoś podobnego doświadczać, to kim był, żeby mu tego bronić. Można było wierzyć, że wie, co robi, skoro był starszy i przecież niewątpliwie bardziej doświadczony. Tego jednego nie można było mu w żaden sposób odmówić. Pytaniem jednak pozostawało, jak z tą kwestią czuł się Frederick, który zawsze miał problem z podobnymi sprawami i nie radził sobie z nimi najlepiej. - Pamiętaj tylko, że tu wciąż trwa kuratela rodzicielska – zauważył na jego uwagę młodszy mężczyzna, uśmiechając się krzywo, samym kącikiem ust, wskazując wyraźnie na to, że ich rodzice nie mieli najmniejszej ochoty na to, żeby wypuszczać ich z rąk i pozwalać na to, żeby robili, co im się podobało. Tutaj nie miało znaczenia, ile miało się lat, tylko kim było się w rodzinnym ogonku.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Słuchał go z uwagą, zaintrygowany i zaniepokojony, mimo że jego twarz również nie wyrażała zbyt intensywnych emocji. W przeciwieństwie do Fredericka jego podstawowym wyrazem twarzy był przyjazny uśmiech, co wynikało zarówno z jego usposobienia, jak i czasu, jaki spędził w Australii. - Chętnie z nią pogadam. To niepokojące... ale może uda się coś ustalić. Próbowałeś wywęszyć jakieś anomalie jako lis? - zapytał rzeczowo, ale w jego głosie brzmiało zainteresowanie, a nie nagana czy pouczenie. Nie miał zwyczaju nikogo strofować, jakby w kontrze do tego, co przez całe życie robili ich rodzice. Miał zamiar prowadzić badania i pisać swoją książkę, ale nie wykluczało to przecież zaangażowania w sprawy rezerwatu. Dotyczas nie zdecydował się poprosić rodziców o zatrudnienie i nie zamierzał tego robić, ale przecież nie oznaczało to, że nie mógł trochę pomóc Fredowi, a przede wszystkim zwierzętom - prawda? - To kusząca perspektywa, prawda? Uciec od tych wszystkich... komplikacji międzyludzkich. Skupić się tylko na tym co tu i teraz. Ze wszystkimi tego konsekwencjami - mruknął z lekkim uśmiechem Walter, patrząc na brata porozumiewawczo. Obaj wiedzieli, że życie w zwierzęcej formie jest pod wieloma względami prostsze, choć i bardziej ryzykowne. Zawsze był bardzo ostrożny, gdy chodziło o przemianę w wydrę - pilnował, żeby się w tym nie zatracić, nie zgubić gdzieś po drodze swojego człowieczeństwa, bo mimo wszystko lubił swoje ludzkie życie i nie chciał go porzucać. Wolał czerpać radość z obu światów w obu formach niż uwięzić się w jednej. Roześmiał się cicho. - Wydaje mi się, że wszystko smakuje lepiej i cieszy bardziej, gdy nie podoba się rodzicom. Już zapomniałem, jaka to przyjemność trochę ich podrażnić - wyznał z błyskiem w oku, zastanawiając się, czy jego brat podziela jego punkt widzenia, czy też może przedkłada święty spokój nad radość z nadepnięcia rodzicom na odcisk. Całe jego życie było jednym wielkim protest songiem, wyśpiewywanym na całe gardło, choć z wdziękiem i kunsztem, bez nieprzyjemnych kiksów. W końcu był wydrą i wyślizgiwanie się z ram z uroczym wyrazem pyszczka było jego specjalnością.
Żyli z maskami, ale takie życie było pod wieloma względami łatwiejsze i nie dało się tego ukryć. Najzwyczajniej w świecie mogli wtedy udawać, że nie wszystko jest tak, jak być nie powinno, mogli żyć w zgodzie z czymś, co uważali za właściwe. Niektóre sprawy były również łatwiejsze, kiedy patrzyło się na nie z pewnej odległości, nie do końca pokazując to, kim się było. Chociaż w przeciwieństwie do Waltera Frederick faktycznie swoje życie dedykował ciszy, irytującej szczerości i sarkastycznym uwagom, które doskonale wychodziły mu zawsze wtedy kiedy ktoś go denerwował. Łatwo było mu ukryć się w tej skorupie, w tym idealnym, spokojnym wyglądzie, z daleka od innych ludzi. I wygląd ten pozwolił mu również całkiem skutecznie odstraszyć narzeczoną, która nie próbowała nawet pokazywać mu się na oczy, zapewne koncentrując się na swoim życiu. - Nie – odpowiedział prosto. – Jedyne, co bym wywęszył, to więcej pyłu i zapewne zostałbym pierwszym lisim baletmistrzem – zakomunikował zgryźliwie, bo wydawało mu się, że brat nie do końca słuchał tego, co mu mówił. Obecnie krycie się pod postacią zwierzęcia wcale nie było takie dobre. Ułatwiało pewne sprawy, pozwalając podejść blisko pozostałej zwierzyny, ale jednocześnie blokowało wiele możliwości, nie pozwalając na pełne zachowanie trzeźwości umysłu. Pył wróżek był na tyle fascynujący, że nie chciało się od niego uciekać i podążało się za nim z wielką przyjemnością. A jako zwierzę miało się jeszcze mniej możliwości obrony, choć jednocześnie było w tym coś kuszącego, uciec od tego świata i wymagań, jakie były przed człowiekiem stawiane. Jak w tej chwili. Częściowo. - Bardziej niż drażnienie ich, kuszące jest zostanie na zawsze lisem – dodał dość chłodno, rzucając spojrzenie w stronę kuchni, z której zaczęły dobiegać go niepokojące odgłosy, sugerujące, że matka była w domu i najpewniej właśnie zaczynała się rządzić pośród wszystkich, przygotowując się do obchodów czegoś, co nie miało dla niej znaczenia. A on zdecydowanie nie chciał wchodzić jej w paradę, więc całkiem bezprecedensowo podniósł się i oznajmił, że idzie się mimo wszystko położyć, bo czuł się, jak przeżute i wydalone jabłko.