Miejsce, gdzie trafiają osoby, których choroby mogą zarazić innych. Wchodzić tu można jedynie w maseczkach ochronnych oraz rękawiczkach.
Autor
Wiadomość
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
W istocie, o Whitehorn można było powiedzieć jedno - rzadko kiedy odpoczywała. A na pewno nie w ciągu dnia, kiedy tyle rzeczy pozostawało do zrobienia! O ile sama zajmowała wakat nauczycielki magii leczniczej i jednocześnie Opiekunki Hufflepuffu - to nie hamowało jej to przed braniem dodatkowych dyżurów w hogwarckim Skrzydle Szpitalnym. Nora Blanc mogła brać sobie wolne popołudnia do bólu, póki Perpetua była na straży. Ogarnianie szkolnego zaplecza medycznego w porównaniu do całego oddziału w Św. Mungu, to był naprawdę pikuś. Kilka niegroźnych przypadków na krzyż. W większości jakieś uczulenia, wysypki, zwichnięcia - ostatnio częściej przemęczenie przed egzaminami. Whitehorn chyba nigdy nie uwarzyła tylu eliksirów słodkiego snu w przeciągu tygodnia. To też właśnie robiła w tym momencie - a właściwie to przygotowywała odpowiednie ingrediencje. Izolatka była w tej chwili pusta - mogła więc w spokoju porozkładać wszystkie składniki i wziąć się za przygotowywanie wody miodowej i rozcieranie lawendy. Uwielbiała ten zapach - co z resztą było czuć, bo wszędzie ciągnął się za nią ogon zapachu mieszanki miodu, lawendy i... czegoś słonecznego. Ciepłego - niezależnie od pogody. Drgnęła, wyrwana z rozmyślań, kiedy ktoś zapukał do drzwi - podniosła jasne tęczówki na wejście do pomieszczenia, zakładając zbłąkany, złoty kosmyk za ucho. Dostrzegłszy w drzwiach Finnana - momentalnie uśmiechnęła się, w ten swój typowy, łagodny sposób. — Panie Gard, ależ oczywiście — podniosła się od zaimprowizowanego biurka, sięgając po swoją laskę - tę czarną, sprezentowaną od Shercliffe'a. Przygładziła materiał spódnicy, sięgającej jej do kostek - i ruszyła w stronę studenta, wskazując mu jednocześnie gestem, żeby wszedł do pomieszczenia. — Nie martw się, złotko, jest sterylne, od dawna nikogo tutaj nie mieliśmy. Doskonale znała przypadek młodego Garda - ten sprzed ośmiu lat zdecydowanie lepiej, niż ten obecny - a sama osobiście dbała o odpowiednią czystość w Skrzydle Szpitalnym. W jej gabinecie na biurku mógł panować papierkowy chaos, ale tam, gdzie leczyło się ludzi, musiał istnieć absolutny porządek i zorganizowanie. Stając kilka kroków od niego, oparła ciężar prawej nogi na lasce, wlepiając w niego ciepłe - absolutnie nie natarczywe - acz badawcze spojrzenie. Przekrzywiła delikatnie głowę, jakby w wyrazie zastanowienia. Gard był blady. Ściągnęła zatroskana brwi. — Musiałeś szukać mnie po całym skrzydle. Co się stało? — Perpetua zawsze pozostawała niezwykle wyczulona na aury innych, a zbliżając się do Puchona poczuła jedynie napięcie. W pierwszej chwili chciała zażartować, żeby rozluźnić tę atmosferę - ale intuicyjnie przeczuwała, że to nie był dobry moment.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Tak jak przewidział nie odmówiła mu chwili rozmowy choć była zajęta. W Huffelpuffie zawsze tak było - odmowy nie zdarzały się tak często jak w innych domach. W tym gronie roiło się od bezinteresowności i aury łagodności, a to zaczynało Finna mocno drażnić, bowiem odstawał od nich coraz to wyraźniej. Czekał nieruchomo aż nauczycielka sama podejdzie i nawet gdy wspomniała o sterylności to ociągał się z przekroczeniem progu. Dopiero gdy zapewniła, że nie miała tu żadnego pacjenta z chorobą zakaźną mógł się odrobinę przełamać do zaufania jej w tej drobnej kwestii. Zrobił te kilka kroków naprzód i zamknął za sobą drzwi, co było niejako niewypowiedzianym znakiem, że wolałby aby nikt im nie przeszkadzał. Tknęła go myśl, że powinien zachować się bardziej uprzejmie i zapytać chociażby czy może coś takiego uczynić jednak z jakiejś przyczyny było to teraz nieistotne. Napięte mięśnie były wołaniem do zażycia uspokajacza, ostatniej porcji wsuniętej w kieszeni spodni. Zawsze jedną miał przy sobie, ale wczorajszego wieczoru wypił dwie i dzisiaj miał ostatnią. Dotknął swojej twarzy, gdy kobieta zwróciła uwagę na bladość jego cery. Miał nadzieję, że to jedynie deficyt słońca a nie efekt wczorajszych eliksirów czy dzisiejszych nerwów. Nabrał ogromnej potrzeby wyjścia na świeże powietrze, ale wolał najpierw skonsultować swoje myśli. Nie wiedział czemu padło akurat na Whitehorn, nie miał pojęcia dlaczego przyszła mu na myśl skoro to Walsh oferował swój czas. Poluzował krawat i powrócił wzrokiem do oszałamiająco pięknej kobiety. - Nie jestem pewien. - a zabrzmiał przy tym jak niespełna rozumu. - Wydaje mi się, że jest coś nie tak, ale nie mam pewności czy powinienem się tym przejmować. Nie poczułem się ani trochę bezp... - wykrzywił się i ugryzł mocno w język aż do krwi, urywając wypowiedź niemalże pod koniec. Przesłonił usta czując na nich metaliczny posmak krwi i odchrząknął - Każdy nauczyciel ma swoje metody nauczania, prawda? Niektóre są łagodne inne surowe i ostre. Ale czy w ich skład wchodzi jakakolwiek forma naruszania pamięci drugiej osoby? - chłodne, błękitne spojrzenie osiadło na twarzy nauczycielki i szukało tam wszelakich i najdrobniejszych reakcji na jego słowa. Ciężko było mu się do tego przyznać, ale poczuł lęk. Jego pamięć i umysł to jego forteca, w niej był bezpieczny a wizja, że ktoś mógłby to naruszyć po prostu go przerażała. Spiął barki, czekał, otarł kącik ust ścierając ostatnią kropelkę krwi. Język piekł, ale to dobrze. Powinien pamiętać o pilnowaniu się w towarzystwie nauczyciela nawet jeśli był wewnętrznie zaniepokojony.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Szczęśliwie, że do każdego swojego wychowanka - obojętnie z jakiego Domu by nie pochodził - zawsze podchodziła z tą samą uwagą, gdy tylko proszono ją na stronę i o rozmowę. A nie zdarzało się to znowu tak rzadko - była więc przyzwyczajona, żeby poświęcać odrobinę uwagi i służyć radom swoim uczniom. Ogólnie, była nawykła do dzielenia się sobą, swoim czasem i przemyśleniami - dla samej siebie zostawiając jedynie wieczory. Wiedziała z czym wiąże się praca nauczycielki - do tego Opiekunki Domu. Wiedziała też, z czym wiąże się jej obietnica złożona Antoniusowi Gardowi - a o której jego syn nie miał zielonego pojęcia. Szczęśliwie więc, że jej uwaga, poświęcona teraz Finnowi, nie była niczym niespotykanym - choć w istocie, coś szczególnego się za nią kryło. Perpetua miała w końcu możliwość rozmowy w cztery oczy z młodym Gardem - choć teraz jej myśli absolutnie omijały tematy poruszane swego czasu z Antoniusem. Zwyczajnie skupiła się na chwili obecnej - teraz już szczerze zaniepokojona sprawą, z którą Puchon do niej przyszedł. I jego zachowaniem. Ściągnęła usta w prostą linię, widząc doskonale, jak ten gryzie się w język. — To rozmowa między nami, Panie Gard — podkreśliła łagodnie, wymownie zerkając na drzwi, które młody mężczyzna wcześniej zamknął. — Przyszedł Pan do mnie po rozmowę, nie będę więc strofować, za jakieś... niepochlebne wyrażenia — dokończyła, choć zupełnie nie to miała na myśli - w końcu wątpiła, żeby Szwed miał zamiar kogoś obrazić. Widocznie jednak coś wyprowadziło go z równowagi. Albo raczej ktoś - i to ktoś konkretny, co tylko potwierdziły dalsze pytania studenta. Brew jej drgnęła w wyrazie konsternacji - zauważając koligację w pytaniach Finna między metodami nauczania - a naruszaniem pamięci. Skrzyżowała z nim jasne spojrzenie - nie kryjąc swojego żywego... zaniepokojenia. Jego pytaniami - i jego stanem. Kto mógł mu to zrobić? Stał przed nią rozbity - doskonale potrafiła rozpoznać człowieka obdartego z obronnej skorupy. — Każdy nauczyciel ma swoje metody — przyznała. — W końcu każdy jest inny, nauczamy różnymi sposobami, mamy odmienne podejście do uczniów... Ale każdy z nas jest nauczycielem. Mamy być dla Was mentorami. Wsparciem — odwróciła się od Garda jednak tylko na moment, żeby sięgnąć do jednej z szafek i wyjąć małą fiolkę eliksiru. Zaraz zwróciła się z nią do niego: — Odkażający — wyjaśniła, wręczając mu porcję i zaraz wracając do głównego nurtu ich rozmowy, chwytając swoją laskę oburącz, przed sobą: — Jednak w skład żadnej metody nauczania nie może wchodzić żadna forma modyfikacji pamięci — powiedziała dobitnie, mrużąc delikatnie oczy. — To naruszenie granic... ich pogwałcenie. Nie tyle w relacji uczeń-nauczyciel, co w każdej innej. Odjęła dłoń od laski, kierując ją ku swojej twarzy - by ostatecznie dotknąć palcem wskazującym swojej skroni. — To tutaj, skarbie — puknęła w skórę trzy razy, powoli, nieco przeciągając ów gest. — Należy tylko i wyłącznie do nas. I tylko i wyłącznie my możemy decydować co z tym zrobimy. Nikt nie ma prawa tam grzebać, nawet pod pięknym pretekstem nauki... Była szczególnie wyczulona na tematy ocierające się o sprawy psychiki - i etyki pracy. Nie tyle jako nauczycielka - co uzdrowicielka z tak potężnym stażem, doskonale zdawała sobie sprawę jak kruche i delikatne to były sprawy. Jak łatwo było tutaj zniszczyć człowieka doszczętnie - ileż to razy na oddziale urazów pozaklęciowych przyjmowała amnezjatorów po samoporażeniu różdżką? Profesjonalistów, których godziło własne zaklęcie - których osobowości potrafiły się rozsypać po utracie jednego, pozornie nic nie znaczącego wspomnienia.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Bardzo docenił słowa nauczycielki. Rodzaj rozmowy był dlań bardzo istotny i choć na terenie zamku nie ma czegoś takiego jak "rozmowa prywatna" między uczniem a nauczycielem to jednak węzeł w żołądku trochę się poluźnił. Zrozumiał też jak bardzo wymowne było te zamknięcie drzwi, o czego pozwolenie nawet nie pytał. Potrząsnął głową, bowiem nie zamierzał się niepochlebnie wyrażać o nikim. Nie był na tyle głupi aby to robić poza tym nie czuł ku temu potrzeby. Przyszedł tu skonsultować swoje wątpliwości i skonfrontować się ze swoimi myślami, aby zrozumieć, że propozycja profesor Cortez nie była ani trochę etyczna. Skoro dopuszczała możliwość używania zaklęcia czyszczącego pamięć w imię nauki to jaka jest pewność, że nie zrobiłaby tego ot tak? Wiedział już, że przy profesor Cortez nigdy nie będzie tak spokojny jak było to teraz przy Whitehorn albo Walsh. Widząc zaniepokojenie na twarzy nauczycielki (Dina też była piękna, ale profesor przebijała ją dojrzałością swojej urody i na Merlina, ciężko było to lekceważyć) zrozumiał, że dobrze zrobił przychodząc tutaj i wspominając o tym, co mogło zajść. Co by się stało gdyby się zgodził na grzebanie w pamięci? Na samą myśl dostał gęsiej skórki a nie był człowiekiem ani trochę płochliwym… a jednak Cortezowej to się udało. Przemowa o pedagogicznym wsparciu brzmiał już jak wykład dla młodzieży, mający zachęcić ją do dzielenia się sekretami z zacnym gronem pedagogicznym. Powstrzymał się przed wywróceniem oczyma pomny reakcji gajowego, gdy okazał wobec niego lekkie zlekceważenie. Odebrał eliksir odkażający, przez chwilę ważył w dłoni fiolkę, obrócił ją między palcami a następnie odkorkował i wylał trochę płynu na dłonie. Zwyczajne odkażanie a od razu jakoś tak pewniej czuł się w terenie izolatki. Zupełnie jakby Perpetua próbowała wyeliminować wszystkie negatywne bodźce z otoczenia, a przecież nie miała powodu aby doprowadzać do jego wspaniałego samopoczucia. Skinął głową w podziękowaniu, woląc zużywać słowa i głos na rozmowę dotyczącą konsultacji wątpliwości. Nie dało się ani trochę stłumić tego westchnienia pełnego ulgi, gdy przyznała, że to pogwałcenie wszelkich zasad. To było tak wymowne, że należało to skomentować chociażby w minimalny sposób. - Czyli to nieetyczne. Dobrze myślałem. Więc nikt nie ma prawa grzebać w mojej głowie, tak? - a to było dla niego cholernie ważne, jeśli nie mówiąc, że najważniejsze. Mimowolnie bawił się pustą fiolką w taki sposób jakby palce były przyzwyczajone do obracania jej we wszystkie strony. Ogrzewał szkiełko ciepłem swojej dłoni. Sekundę później Perpetua potwierdziła wszystko, co zostało powiedziane i pokiwał głową, trochę nieobecny, ale jedną nogą tu był. Milczał przez chwilę i zastanawiał się jak wiele może powiedzieć, ile powinien a ile chciał. Czuł, że trzymanie postępowania Cortez w tajemnicy za bardzo go obciąży. - Uhm… no więc… - nabrał powierza do płuc i zerknął kontrolnie na kobietę jakby wyraz jej twarzy miał pomóc mu w podjęciu decyzji. Może istotnie tak było? - Chwilę temu jeden z nauczycieli właśnie mi to zaproponował. Modyfikację pamięci w imię… ponownego opanowania pewnego zaklęcia. Dużo czytam o zaklęciach, pani profesor. I wiem, że po modyfikacji wspomnień osoba nie powinna być wówczas narażana na stres. A przy propozycji modyfikacji była opcja od razu wyćwiczenia lęku przed jakimś zmodyfikowanym boginem. - nie wiedział czy nie będzie żałować ofiarowania jej kredytu zaufania, ale z drugiej strony czuł się odrobinę lżejszy zrzucając to na barki kogoś bardziej doświadczonego, kto się może tym zająć. - Zależy mi na zaklęciach, ale taka cena… - zacisnął pięść na szkle fiolki, mocno, pewnie, na wpół świadomie. ... jestem w stanie zapłacić za nie wiele, ale nie wpuszczę do swojej głowy nikogo. - wykrzywił usta w grymasie, że w ogóle musiał o tym mówić. Domyślał się, że profesorka od razu pojmie o jakim zaklęciu mówił; nie trzeba było być krukonem aby to załapać. Nigdy w życiu nie chciał być postawiony w sytuacji, gdy walczy z własnym lękiem na oczach drugiej osoby nawet w ramach lekcji. Owszem, bogin miał być magicznie zmodyfikowany ale to wcale go nie zachęcało.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Naprawdę uważnie obserwowała Garda, starając się wyłapać wszystkie jego reakcje - których chłopak widocznie nawet nie ukrywał. Być może nie chciał, nie czuł potrzeby - albo był tak wyprowadzony z równowagi, że zwyczajnie nie był w stanie. Westchnienie pełne niewypowiedzianej ulgi, które wydobyło się z jego ust na jej słowa, zapaliło wszystkie możliwe czerwone diody w jej umyśle. Zmarszczyła brwi, teraz już nawet nie próbując zawoalować swojego zaniepokojenia. Na Merlina - kto tak bardzo zaburzył temu chłopakowi poczucie bezpieczeństwa, że szukał go aż tutaj? I to jeszcze wypytując o kwestie, które winny być oczywiste i absolutnie nie poddawane w wątpliwość. Kolejne jego słowa - a zwłaszcza wspomnienie o n a u c z y c i e l u, który zaproponował mu modyfikację pamięci, zwyczajnie zmroziły Perpetuę. Wyraźnie zesztywniała - nie odrywając jeszcze jasnych tęczówek od twarzy Finna. — Nikt nie ma prawa, żadnego, grzebać w Twojej głowie, złotko — czuła się bardzo dziwnie, musząc potwierdzać takie... oczywistości. Jednocześnie pod mostkiem rozpaliła jej się iskra - głębokiego gniewu, że ktokolwiek z kadry nauczycielskiej chciał się posunąć do takich metod - i to w stosunku do ucznia, ich wychowanka, za którego zwyczajnie byli odpowiedzialni na terenie tej szkoły. Perpetua była bardzo wyczulona na takie kwestie - po pierwsze, jako była uczennica magipsychiatry, po drugie: jako pół-wila, która nawet swój wrodzony urok uważała za coś nieetycznego. Tymczasem jeden z p e d a g o g ó w wysuwał taką propozycję... Poczuła się dotknięta - zwyczajnie zła, co odmalowało się napięciem na jej twarzy - rysy ściągnęły się, nadając jej posągowego wyrazu. Jej gniew nie był jednak skierowany na stojącego przed nią studenta - nad nim miała ochotę roztoczyć swoje opiekuńcze skrzydła, byleby tylko przywrócić mu poczucie bezpieczeństwa. — To nigdy nie powinno mieć miejsca, Panie Gard. Nigdy — zacisnęła drobne dłonie na lasce, aż pobielały jej knykcie. Uśmiech już nie tańczył na jej wargach, zastąpiony przez wyraz absolutnej powagi. — Modyfikacją pamięci legalnie posługują się jedynie amnezjatorzy - nawet magipsychiatrzy nie korzystają z tej metody. Inaczej wszyscy chodziliby z dziurami w pamięci - nie wspominając już o wysokim prawdopodobieństwie nieudanego czaru. To zwyczajnie niebezpieczne. I skrajnie nieodpowiedzialne, nie wspominając już o kwestiach etycznych. Jasne oczy złotowłosej wyraźnie zmieniły swoją barwę na nieco ciemniejsze - kiedy płynnym ruchem, podeszła te dwa kroki do młodego Garda - zachowując jednak dalej komfortowy dystans między nimi. — Nikogo nie musisz wpuszczać do swojej głowy. Są inne sposoby na przywrócenie patronusa. — Oczywiście, że wiedziała o jakie zaklęcie Finnanowi chodziło - wystarczyło wspomnienie o boginie. I wiedza, z jakimi stanami młody mężczyzna musiał się zmagać. — Ja też nie byłam w stanie rzucać go przez pewien czas... po rozwodzie — skoro i Puchon odkrywał niektóre ze swoich kart, Perpetua czuła, że subtelne odsłonięcie swojej talii mogło być słusznym wyborem. Odetchnęła głęboko, opuszczając na chwilę spojrzenie na dłoń Finna - i zaciskaną przez niego fiolkę po eliksirze. Rysy jej twarzy zmiękły nieco, kiedy na usta znów wypłynął jej delikatny uśmiech. Poważny. — Wierzę, że niczego takiego nie zaproponował Ci profesor Voralberg. Ani Emerson, jest młody, ale rozważny — uniosła podbródek, chcąc uchwycić spojrzenie Garda. — Zmodyfikowany bogin brzmi dokładnie jak metody profesor Cortez, czy się mylę? Była niemal pewna, że się nie myliła - tym bardziej nie mieściło jej się w głowie jak kobieta z takim życiowym doświadczeniem mogła tak lekko podchodzić do modyfikacji pamięci. Choć nie powinno jej to ostatecznie zdziwić - nie mogła jednak pozwolić, jako pedagog i uzdrowicielka, żeby takie praktyki były w Hogwarcie tolerowane.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie w głowie było mu ukrywanie swojej rozterki. Była na to zbyt poważna, a naprawdę dokładanie sobie zmartwienia i to tuż przed wakacjami będzie dlań destrukcyjne. Gdyby zatrzymał to wszystko dla siebie to doszłoby do takiego momentu, że profesor Cortez całkowicie straciłaby w jego oczach respekt, poważanie i jakiekolwiek autorytet. Jego umysł traktowałby ją jako zagrożenie, a nie czarownicę od której miałby się uczyć. Pozostały mu dwa lata studiów, nie mógł pozwolić na to, że znienawidzi OPCM przez zachowanie nauczycielki. Uważał, że jeśli zrzuci to na ramiona innego pedagoga to będzie mu lżej. To sprawa kadry, nie jego. Umysł miał kruchy, podatny na bodźce (zwłaszcza negatywne), zmagał się z depresją od dwóch lat, a więc mieszanie mu w pamięci mogło skończyć się tragicznie. Lunatykował, nie pamiętał co się wówczas działo. Starał się chronić swoją głowę na wszelkie sposoby, a profesor Cortez wstrząsnęła nim, mówiąc z taką lekkością o modyfikowaniu pamięci, najlepiej tu i teraz. Mierziło go zwracanie się do niego "złotko", ale miał tę wiedzę, że Perpetua zwracała się tak do wielu osób. Podniósł na nią wzrok i zobaczył zmianę w jej tęczówkach. Przecież ona była pół wilą, a on (pomimo przyjaźni z Diną) nigdy nie widział tej sławetnej furii. Wydawało mu się, że rysy twarzy nauczycielki zmieniły się w taki niepokojący sposób. Nie odrzuciło go to, a wręcz przeciwnie - zaintrygowało. Zdenerwował ją swoimi słowami, podzieleniem się rozterką a reakcja Whiterun jednocześnie go uspokajała - dobrze zrobił przychodząc tutaj. Kierował się co prawda egoistycznymi pobudkami (nie pomyślał jeszcze o tym, że profesor Cortez mogłaby zaproponować coś takiego dwunastolatkowi, który jeszcze by się zgodził ze strachu), ale wychodziło na jedno - ktoś się tym zajmie, a on nie będzie musiał się tym martwić… chyba. - Też mi się tak wydaje. Mam na myśli, że to robota amnezjatorów a nie nauczycieli… - podrapał się po potylicy, a jego wzrok padł na jej pobielałe kłykcie. Drgnął, gdy postanowiła podejść jednak nim miał się spiąć to zatrzymała się w wygodnej odległości. Podniósł nań wzrok, bowiem od razu wiedziała o jakie zaklęcie chodzi. Słuchał jej melodyjnego głosu doprawionego miłą dla ucha zaciętością. Nie musiał nikogo wpuszczać do głowy. Wiedział, że musi istnieć jakiś inny sposób! Nie chciał zaakceptować rozwiązania podanego przez profesor Cortez, wypierał się obawiając się ryzyka i naruszenia jego najczulszej granicy prywatności - umysłu. Wstrzymał oddech zdziwiony jej wylewnością słowną - nie wiedział nawet, że się rozwiodła. Poczuł się jednak trochę zrozumiany przez co zyskała sobie jego większą uwagę i niejako… szacunek. - Profesor Voralberg? Nigdy w życiu. - zareagował od razu gotów stanąć w obronie człowieka, który zyskał sobie jego autentyczny podziw. Jego wiedza, doświadczenie, postawa… był wzorem do naśladowania - rzecz jasna w kwestiach ciskania zaklęć, bo resztą się nie interesował, a lubił Voralberga ze względu na jego olbrzymie umiejętności. Profesor Emerson nie robił na nim wrażenia, ale dedukcja Perpetuy była godna podziwu. Czuł na sobie jej wzrok więc dosyć niechętnie skrzyżował z nią spojrzenie. Już sam nie wiedział czy ona to z niego wyczytała czy po prostu jest inteligentna… albo i jedno i drugie. - Zmodyfikowany bogin jest umieszczony na siódmym piętrze i ludzie sobie na nim ćwiczą zaklęcie patronusa. - wzruszył ramionami, bo nie chodziło mu wcale o majstrowanie przy magicznym stworze. - Pytałem kilku nauczycieli o to zaklęcie i… cóż, istotnie, poszedłem do profesor Cortez wszak jest specjalistką tej dziedziny. - nie było sensu tego ukrywać skoro już i tak nauczycielka wszystko wiedziała, a nawet i wydawało się, że zdawała sobie sprawę jak go to wzburzyło. - Szukam na to odpowiedzi, ale nie spodziewałem się takiej oferty. - wykrzywił się i odstawił fiolkę na nieskazitelnie czysty blat szafki. Schował dłoń do kieszeni spodni. - Pani profesor… - odchrząknął bo czuł się już dziwnie pod jej spojrzeniem. Wpatrywała się w niego intensywnie, tak to odbierał. - Nie chcę żeby to brzmiało jak skarżenie się. Nie o to mi chodzi. - miał nadzieję, że jeśli to wyjdzie na wierzch to Profesor Cortez nie postanowi się na nim mścić przez pozostałe dwa lata studiów. - Mówię to pani, bo wydaje mi się to nie w porządku. Nie umiem już zaufać profesor Cortez. - nie powinien tego mówić, ale postawa Perpetuy zachęcała do mówienia. Kojarzyła się mu z zaufaniem i stabilnością, zapewne to kwestia jej urody, aury i łagodności. Zamrugał kilkakrotnie i wtłoczył do płuc powietrze. To, co z tym zrobi to już jej kwestia. Wyraził swoją wątpliwość i została ona przyjęta - mógł czuć ulgę.
Miałeś doskonałe plany na ten wieczór? Hogsmeade z przyjaciółmi? Plotki w Pokoju Wspólnym, o tej nowej parze? A może po prostu pisanie zaległego wypracowania o buncie goblinów? Wygląda na to, że marzenia o idealnym wieczorze będziesz musiał przełożyć na kiedy indziej. Bez względu na to, czy prawdziwie zasłużyłeś sobie na ten szlaban, czy też zupełnie niewinnie zostałeś ukarany, pewnym jest, że teraz czekają Cię długie godziny poświęcone na doczyszczanie izolatki. Patol nie miał wobec Ciebie litości - kazał Ci ręcznie, bez użycia magii zdezynfekować pomieszczenie po osobach chorych na groszopryszczkę. To nie będzie łatwy dzień!
*Post powinien mieć 2000 znaków. Jeśli nie podejmiesz się wykonania szlabanu i nie pozostawisz poniżej posta, masz zakaz pisania wątków poza Hogwartem przez dwa tygodnie
Aby dowiedzieć się jak radzisz sobie ze szlabanem, rzuć kostką we właściwym temacie.
1 oczko - Czyścisz kolejną fiolkę wyjątkowo nieostrożnie, potrącasz przypadkiem inny lek, który lekko rozlewa Ci się na dłoń. Szybko sprzątasz po sobie, ignorując ból ręki, żeby pielęgniarka nie zauważyła co tutaj narobiłeś. Wracasz jakby nigdy nic do pracy, ale parzący ból pozostaje. Czerwona plama na Twojej skórze wydaje się być coraz większa. Kiedy nie możesz już wytrzymać, idziesz do pielęgniarki z czerwoną dłonią. Okazało się, że wylałeś na siebie jad tentakuli! Dostajesz antidotum na ranę, a lekko poirytowana pielęgniarka, odsyła Cię ze szlabanu. Cóż, może przez kilka godzin będziesz miał obrzydliwą dłoń, ale przynajmniej wcześniej skończyłeś. Możesz skrócić swój post do 1000 znaków! 2 oczka - z Twojego czoła lecą krople potu ze zmęczenia, gdy nagle w pomieszczeniu pojawia się profesor Marcy Fran. Nauczycielka najwyraźniej zabłądziła i na dodatek jest przekonana, że z własnej woli postanowiłeś wesprzeć skrzydło szpitalne, za co nagradza Cię 15 punktami dla Twojego domu. 3 oczka - Najwyraźniej masz więcej szczęścia niż rozumu - w pomieszczeniu znajdujesz czyjąś różdżkę. Z jej pomocą, możesz szybko uporać się ze szlabanem - otrzymujesz 1 punkt z transmutacji. Zgłoś się po niego w upomnieniach. 4 oczka - W czasie czyszczenia jednego z nocników, dostrzegasz błysk na podłodze. To 20 galeonów! Odnotuj swoje znalezisko w rozliczeniach. 5 oczek - podczas szorowania nocników i zmieniania pościeli, masz dużo czasu na przemyślenia i uporządkowanie ostatnio zdobytej wiedzy. Otrzymujesz jednorazowy przerzut na dowolnej lekcji prowadzonej przez @Adela Honeycott w tym roku szkolnym. 6 oczek - szlaban przebiega bez większych problemów, niemniej kosztuje Cię on bardzo wiele cierpliwości. W kolejnym wątku wspomnij o tym jak ciężki był to dla Ciebie czas.
Zasłużył sobie na ten szlaban, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie zmieniało to jednak faktu, że wizja całego wieczoru w towarzystwie Patola nie napawała chłopca optymizmem. Wraz z poranną pocztą dostał list z informacją, że po kolacji ma się stawić w skrzydle szpitalnym. Od razu stracił apetyt. Nie był jednak na tyle głupi, by zignorować karę nałożoną przez najbardziej mściwego nauczyciela w szkole. Stawił się więc o wyznaczonej godzinie niczym skazaniec czekający na ścięcie. Cokolwiek czekało na niego w skrzydle szpitalnym z pewnością nie należało do przyjemnych. Nie pomylił się. Gdy tylko dostrzegł sadystyczny uśmieszek na twarzy wicedyrektora, Terry wiedział, że Patol przygotował dla niego coś wyjątkowo paskudnego. Pięć minut później stał bez różdżki w pustej izolatce, która wyglądała tak, jakby przeszedł tędy huragan. W powietrzu unosił się nieprzyjemny smród zgnilizny i jakiejś wyjątkowo śmierdzącej maści leczniczej. W pomieszczeniu było duszno, jakby nie wietrzono tu od dłuższego czasu. Chłopak opanował zawroty głowy i zabrał się do pracy. Nie zamierzał narzekać, w końcu jego mama pracowała w szpitalu i robiła takie rzeczy na co dzień. Co by to o nim świadczyło, gdyby zaczął kręcić nosem i wymigiwać się od pracy. Nie był przecież typem zrzędy – miał zadanie do wykonania, więc zamiast marudzić wolał wziąć się do roboty i skończyć karę najszybciej jak to możliwe. Czcze gderanie i tak nie pomoże. Zaczął od otwarcia okien i wywietrzenia pomieszczenia, a następnie zabrał się za uporządkowanie walających się po podłodze prześcieradeł, koców i szmat. Rzucił je w kąt, gdzie nie będą przeszkadzały podczas dalszego sprzątania, licząc, że któryś ze skrzatów domowych zabierze je do pralni zanim wróci Patol. Znając życie, nauczyciel kazałby mu prać to wszystko ręcznie. Już sięgał po stojące obok jednego z łóżek wiadro, kiedy dostrzegł, że spod materaca wystaje… Nie, to nie może być... Ktoś zostawił w szpitalu różdżkę? Jak to w ogóle możliwe, przecież różdżka była nieodłącznym towarzyszem każdego czarodzieja i czarownicy. Zostawić ją i nie zorientować się, że czegoś brakuje? Terry pokręcił głową z niedowierzaniem. Wyciągnął różdżkę i już zamierzał odnieść ją do kanciapy pielęgniarki, kiedy do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Patol co prawda zabronił mu używać czarów i kazał wyczyścić izolatkę ręcznie, ale… Chłopak rozejrzał się dookoła. Był w sali sam, Patol wróci zapewne dopiero za godzinę lub dwie, mógłby więc wykorzystać okazję. Nigdy wcześniej nie rzucał zaklęć za pomocą cudzej różdżki, wydawało mu się to w pewien sposób niestosowane, prawie jakby pożyczał szczoteczkę do zębów. Prędko przekonał się, że różdżka najwidoczniej też nie miała ochoty służyć komukolwiek poza właścicielem. Była kapryśna, a rzucane przez chłopaka zaklęcia nie zawsze osiągały zamierzony efekt. Niemało natrudził się, nim wreszcie udało mu się uprzątnąć całą izolatkę, choć i tak zaoszczędził masę czasu, niż gdyby musiał ręcznie szorować każdą powierzchnię. Czekając na powrót nauczyciela Terry zajął się zaległymi pracami domowymi. Niemal skończył esej na zielarstwo, kiedy usłyszał na korytarzu zbliżające się kroki. Wrzucił szkolne przybory do torby i sięgnął po przygotowaną wcześniej ściereczkę, udając, że właśnie kończy polerować jedną ze szpitalnych szafek. Grymas niezadowolenia przepełnił Puchona niemałą satysfakcją, nie dał jednak tego po sobie poznać, udając okropnie zmęczonego długą i ciężką pracą. Odebrał swoją różdżkę i czym prędzej pognał w kierunku borsuczych kwater, ani myśląc czekać, aż Patol przyczepi się do czegoś jeszcze.