Musiała tutaj zadziałać jakaś magia, bo z daleka te budowle nie są widoczne. Starożytny hipodrom można odkryć dopiero kiedy już wejdzie się na jego teren. Zabudowania są bardzo rozległe, chociaż w dużej części zniszczone. Ogromny tor wyścigowy i kojne poziomy widowni w dużej mierze porośnięte są przez dziką roślinności wyspy, jednak wciąż jest to największa otwarta przestrzeń w okolicy.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Od razu, kiedy usłyszała o meczu, który miał się odbywać pomiędzy osobami uczestniczącymi w Hogwartckich wakacjach zdecydowała o tym, że będzie uczestniczyć. Nie chciała zapomnieć tych paru rzeczy, których nauczyła się w ciągu dwóch miesięcy uczestnictwa w treningach Ślizgonów, dlatego tez stwierdziła, że jej udział będzie konieczny. Zresztą chciała też podpatrzeć innych uczniów, ich technikę, sposób latania na miotle czy to jak bardzo się angażowali. Naboru nadchodziły, a ona chciała wiedzieć z kim będzie musiała konkurować w przyszłorocznych szkolnych rozgrywkach. Ona sama nie brała tego meczu na poważnie, ćwiczenia ćwiczeniami, jednak wypady na plaże zaczęły ją nudzić i potrzebowała, chociaż odrobiny sportu i zabawy innej niż ta pod wpływem alkoholu. Na hipodromie pojawiła się przed wszystkimi z miotłą pod pachą, wmaszerowała na sam środek boiska(?). Ojcu Dreamy udało się dosłać miotłę na czas, od razu, gdy dowiedziała się o meczu, stwierdziła, że fiuknie do niego w tej sprawie. Sowa nie zbłądziła i chociaż po tak długiej podróży była strasznie wyczerpana, to udało jej się podołać zadaniu. Stwierdziła, że nie będzie stać jak kołek więc siadła na trawie w oczekiwaniu na innych zawodników.
Wieść o meczu obiega całą wyspę i bardzo się cieszęe, że zabrałam ze sobą swoją najnowszą miotłę. Wyciągam z magicznie zaczarowanej walizki wszystkie potrzebne rzeczy: jest Nimbus, moja super pałka, rękawiczki z czegoś tam, nie pamiętam czego, ale są bardzo delikatne i dzięki nim nie robią mi się odciski na palcach, a mogę wywijać pałką ile wlezie. Nie wiem trochę w co się ubrać, bo niby jest gorąco ale quidditch to quidditch i przecież nie będę siedzieć na miotle w sukience. Wybieram więc mugolskie dżinsowe spodenki i różową bluzkę na ramiączka, to nie jest co prawda bardzo qudditchowy strój, ale powinno być mi wygodnie. Do tego różowe trampki i gdyby nie te wszystkie magiczne akcesoria, wyglądałabym całkiem jak mugol. Nie przeszkadza mi to jednak, w końcu jestem z Ameryki, a tam nie patrzy się na takie głupie rzeczy jak czystość krwi tak rygorystycznie jak tutaj. Ten hipodrom jest strasznie daleko od hostelu, więc zamiast iść - lecę. Całe szczęście, że to magiczna wyspa i nie patrzą się na mnie jak na ufo. Dotarcie tam nie jest taki łatwe, ale w końcu mi się udaje. Ruiny zachwycają, są naprawdę ogromne. Początkowo wydaje mi się, że nie ma tutaj nikogo, ale po chwili zauważam samotną postać z miotłą. Znam ją, nie znam? Czy to aby nie ślizgonka? Nie było mnie ostatnio na treningach ale coś mi świta. - Cześć, jesteś tą nową pałkarką? - Ląduję obok niej i chyba pałka w mojej dłoni wyraźnie mówi na jakiej pozycji gram. Obiło mi się coś o uszy, że jakaś nowa mnie zastąpiła.
Pan Hipopo miał dzisiaj sędziować mecz i był z tego powodu bardzo podekscytowany. Zmniejszył drzewo rosnące na środku, żeby gracze w nie nie powpadali, podobnie zrobił z obeliskami, a na końcach hipodromu wyczarował starożytne pętle. Trochę wyglądały, jakby zaraz miały się rozwalić, ale to nic! Gracze i kibice powolutku się zbierali, a razem z nimi nadciągały też ciemne chmury i coraz bardziej wiało. Zdecydowanie zapowiadała się na deszcz. Zaczęło kropić jeszcze nim Hipopo wyrzucił kafla w powietrze, jednak chyba nikt nie zamierzał z tego powodu zrezygnować z gry? Kafel został złapany przez ścigającego drużyny 2 i mecz się rozpoczął!
Zaczyna drużyna 2. Zasady są tam gdzie zawsze. Pamiętajcie o przerzutach, proszę o napisanie w pierwszym pości ile ich macie. Kibicie też mogą tutaj pisać, ale nie wbiegajcie na boisko i uważajcie na dziury w trybunach.
Theo pokochał quidditcha całym serduszkiem, chociaż kompletnie się tego nie spodziewał. Ogólnie był raczej fanem sportów indywidualnych, wolał strzelać z łuku niż trenować rzuty kaflem do obręczy. Jednak kiedy wciągnął się do drużyny Ravenclaw, kiedy został wypchnięty w ostatnim meczu na kapitana, kiedy poczuł jak to jest przynależeć do drużyny - wszystko się pozmieniało. Pokochał ekipę, którą ledwo znał, a do tego pojawiły się u niego jakieś dzikie ambicje, żeby w przyszłym roku dać z siebie jeszcze więcej. Kiedy usłyszał o "towarzyskim" meczu, rozgrywanym w Grecji, niemalże skakał pod sufit. Poważnie, cholernie ucieszyło go to, że może znowu wskoczyć na miotłę i znowu spróbować. Dalej nie uważał siebie za szczególnie wykwalifikowanego zawodnika, ale liczą się chęci, nie? Na poprzednim meczu szło mu zaskakująco dobrze, wbrew wyniku końcowego. Przyszedł w sam raz, żeby się nieco ogarnąć, wziąć parę głębszych wdechów i powitać znajomych szerokimi uśmiechami. Trzeba było też zapamiętać szybko, kto z kim gra, podczas gdy pogodę zapowiadano tragiczną. Tak czy inaczej, Theo był trochę zamknięty w swoim świecie, nie dopuszczając do siebie stresu i pozwalając jedynie na odrobinkę ekscytacji. Zresztą, kiedy odbił się od ziemi i wzniósł w powietrze, ogarnął go prawdziwy spokój. Kafel od razu trafił w jego ręce i Krukon uśmiechnął się pod nosem. Nagle zabrakło mu w pobliżu znajomych ścigających i chwila zawahania kosztowała go tak cenną piłkę. Skrzywił się, kiedy jakiś chłopak odebrał mu kafla i poszybował dalej. Dobra, tym razem mu nie wyszło... Ale śmignął za tamtym ścigającym, żeby jak najszybciej się odegrać!
Wyspa tętniła życiem, ale prawdziwe pobudzenie pojawiło się wtedy, kiedy rozprzestrzeniła się plotka o meczu. Coraz większe zniecierpliwienie ogarniało uczniów, chociaż nie miało to porównania z falą ekscytacji jaka zalewała Hogwart, gdy rozpoczynały się rozgrywki o Puchar. Teraz miało być niby spokojniej i luźnej, chociaż Lope wcale tak do tego nie podchodził. Bądź co bądź, to miał być pierwszy mecz Ślizgona jako kapitana (nie licząc Calpiatto). Wyjątkowo mocno zależało mu na wygranej - zmiażdżenie przeciwników nigdy nie było tak przyjemną wizją. Nie było mowy o przegranej - WSZYSTKO ALBO NIC. Z takim nastawieniem zjawił się dość wcześnie na miejscu, oceniając wzrokiem teren. Trochę niewygodny, ale to nic. Grał w każdych trudnych warunkach. Nawet w burzy, która zaczynała szaleć. Lope uśmiechnął się pod nosem, wiążąc sportowe rękawice, żeby nie zsunęły się mu z dłoni. Przywitał się z Dreamą, czochrając jej przy okazji włosy i skinął głową Daisy. Bardzo dobrze, że Slytherin również postanowił popisać się obecnością... Wiedział, że w jego drużynie będzie jeszcze jakiś Gryfon i miał nadzieję, że nie zepsuje im niczego. Inaczej marny jego los. Lope był dzisiaj w bojowym nastroju, gotowy do walki na śmierć i życie. Wsiadł na miotłę i wzbił się w niebo, mając nadzieję, że chociaż parę osób będzie go kryć. Zanurkował pod przeciwnikiem gładko, przeleciał trochę dalej i wypatrzył na swoją ofiarę Evermore'a - zrobił się wyjątkowo sławny po ostatnim meczu, kiedy naprawdę pokazał, że co nieco potrafi. Lope nie lekceważył tego gracza, chociaż szybko dostrzegł okazję do odebrania kafla. Łatwiutko go podszedł, wyminął i pomknął do odkrytej pętli z nadzieją, że wypuszczona piłka przeleci prosto przed obręcz. Wyprostował się na miotle, chcąc wszystko widzieć.
Obrońca drużyny 2 to nie był jakiś tam nowicjusz! Uważnie obserwował początek meczu i wiedział dokładnie kto i kiedy ma kafla. Lecący w jego stronę Lołp wcale go nie przestraszył, chociaż mógł wyglądać całkiem groźnie dla niedoświadczonego gracza. Obrońca zrobi pięknego wigibasa i wykopał piłkę w przestworza, nawet nie było blisko do trafiania do pętli. Zaśmiał, się bardzo zadowolony z siebie. Nie z nim takie numery, żeby zdobywać punkty zaraz po rozpoczęciu meczu.
Obrońca 2 udana obrona
______________________
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Ten mecz miał być taki przyjemny. Szczerze powiedziawszy wcale nie lubiła być kapitanem - za dużo stresu i za duża odpowiedzialność. Nie porzuciłaby oczywiście drużyny, ale bardzo ją cieszyło, że w końcu będzie mogła zagrać dla przyjemności. Ucieszyła się widząc w swojej drużynie kapitana Ravu. - Tym razem przynajmniej na pewno się nie pozabijamy, nie? - krzyknęła do niego z uśmiechem, gdy już byli w powietrzu. Pogadać jednak nie zdążyli, bo zaraz zaczął się mecz. Zajebiście dynamicznie jak zwykle. Zdobyli piłkę jako pierwsi, ale zaraz ją stracili i Lope był już przy pętlach. Nie przejmowała się tym jednak nawet w 10 procentach tak bardzo jak ostatnio. Obrońca obronił i podał piłkę do niej. Nie poleciała z nią daleko. Odnalazła wzrokiem Theo i podała mu kafla, chcąc przypieczętować fakt, że tym razem współpracowali.
Prawie dostał zawału, kiedy ten Ślizgon pomknął do obręczy. Cholera jasna, dobry był! A Theo już prawie zrobił się z siebie dumny... Nie było jednak sensu w zamartwianiu się, mecz zaledwie się rozpoczął! Krukon pilnował bardzo wszystkiego, może nieco chaotycznie się przy tym miotając. Obserwował uważnie jak Gemma bierze kafla od obrońcy, któremu udało się wybronić przed rzutem Ślizgona. Evermore uśmiechnął się do Puchonki (choć pewnie tego nie widziała), bo przecież dopiero co toczyli zaciekłą walkę! A teraz mieli razem dążyć do zwycięstwa... Przyjął od niej piłkę i tym razem bez zastanowienia pomknął w stronę obręczy. Wymierzył i rzucił kafla z całej siły, modląc się w duchu, żeby wszystko poszło jak najlepiej. Lubił zaczynać ładnie mecze...
Dante zastanawiał się czy rzeczywiście chce się zapisywać na mecz. W Quidditcha nie grał rok, a nie chciał się skompromitować. Po chwili jednak zapisał się na listę, uważając, że takich rzeczy się nie zapomina i po szybkiej rozgrzewce powróci do formy. Zaciekawiony był jak wyglądają rozgrywki Quidditcha po roku nieobecności, czy poziom wzrósł, zmalał, czy może nie ma go wcale. On nigdy nie prezentował najwyższych, profesjonalnych rozgrywek, ale nie był też najgorszy - uważał ten sport za jakieś hobby, za nic wartego stresu i zgrzytu zębów. Pojawił się na umówionym miejscu, rozglądając się ciekawym wzrokiem po starożytnych zabytkach. W tej części nie był. Kilku uczniów już było, kiedy się pojawił i chwile potem zaczął się mecz. Wystartował w drużynie numer jeden i był z ludźmi, których nie znał, jak zawsze. Trochę go to dezorientowało, że tylko rok minął, a już nie znał nikogo. Gra wystartowała i on, jako szukający zaczął się oglądać za złotą piłeczką, lecz nie mógł się jej dopatrzeć. Szybował nad boiskiem, nie zwracając dużej uwagi nad tym co dzieje się wokół...
W końcu przyszła pora na pierwszy mecz Francuza. Troszkę szkoda, że było to nieoficjalne spotkanie, ale mimo wszystko chciał się pokazać z jak najlepszej strony. Więcej takiej okazji mógł nie mieć. Zmotywowany do wygranej, zabrał swojego nowego Nimbusa i szybko udał się na stare greckie boisko. Okropna pogoda średnio podobała się trzynastolatkowi. Nie lubił, gdy mokre ubrania przylepiały mu się do skóry. Nieco spóźniony, nie miał zbyt wiele czasu, by przywitać się z resztą drużyny, bo jedyne co mógł zrobić, to wznieść się w powietrze i przygotować do spotkania. Gra zaczęła się bardzo szybko. Lope przeszedł do ofensywy i rzucił w kierunku pętli, ale niestety obrońcy udało się zablokować. Ślizgon szybko się wyluzował, z myślą, że to może być łatwy mecz, w końcu co złego mogła im zrobić jakaś mieszanka kilku przypadkowo dobranych zawodników na wyciecze. Jak szybko się okazało, bardzo dużo. Trzynastolatek nie spodziewał się tak zgranej akcji w wykonaniu kapitana Kurkonów i Puchonów. Pomimo starań Ślizgona, kafel przeleciał mu tuż obok ręki i wpadł do pętli. Oj kurwa, niedobrze. Wzrokiem szybko odszukał Lope na boisku. Ciekawe czy już go nienawidził? No trudno, mógł tylko wznowić grę podaniem do ścigających.
Kostka: 1 i 1 Przerzuty: 1/2
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nauczona doświadczeniami z zeszłych wakacji, tym razem wzięła własną miotłę. Tym bardziej, że nie była to byle jaka miotła i rozstanie z nią na prawie dwa miesiące byłoby dla niej zbyt dużym wstrząsem. Mecz miał być tylko towarzyski, ale z morderczym nastawieniem do rywalizacji dla Ettie był tak samo ważny jak każdy inny. Szkoda, że w przeciwnej drużynie grali jej współlokatorzy. To mogło oznaczać pogorszenie się ich stosunków... Szczerze powiedziawszy, Ette nie pamiętała meczu, który nie zakończyłby się w jej przypadku bójką. Tym się mimo wszystko na razie nie martwiła. W głowie szumiało jej od adrenaliny i myślała już tylko o tym, by uderzyć jakiś tłuczek. Kafel leciał w stronę pętli przeciwników i tam też krążyła Gryfonka. Naparzanie w obrońcę było jej ulubioną strategią. Tym razem nie mogła się jednak popisać tym zagraniem, bo zabrakło tłuczka. Szczęśliwie gówniak na obronie i tak puścił. Tłuczek podleciał nieopodal zaraz po tym, ale ścigająca, która była teraz przy piłce była już poza jej zasięgiem. Na szczęście był jeszcze Lys, z którym tworzyła zabójczy duet. Nawet nie musiała dawać mu żadnego znaku, wiedziała, że już pewnie czeka aż mu poda. Odbiła więc tłuczek w jego stronę.
Wleciałem na boisko bardzo spokojnie, lecz po chwili byłem już w wirze walki. Gra była naprawdę ostra. Zobaczyłem, że Etkę otoczyło dwóch brzydkich Ślizgonów, więc dałem jej znak, żeby odbiła lecącego w jej stronę tłuczka do mnie. Wycelowałem pałkę, tak by trafić w maleńką Ślizgonkę lecącą z kaflem. Odbiłem tłuczka, niestety ta dziewucha w ostatniej chwili mi się wysmyknęła. - KURWA MAĆ - krzyknąłem w przestrzeń. Rzuciłem przepraszające spojrzenie w stronę Hariette i pomknąłem w drugą stronę.
Mimo, że Monte nie obronił udało mi się przejąć kafla. Pomknęłam z nim tak szybko, że niemal bez problemu ominęłam dwóch ścigających i tłuczek, który wycelował we mnie ten dryblas Zakrzewski. Pokazałam Gryfonowi niezbyt cenzuralny znak i pomknęłam w stronę pętli wymijając jeszcze jednego z ich ścigających z pomocą zwodu. Gdy na mojej drodze nie stał nikt oprócz obrońcy z impetem rzuciłam piłkę w lewą pętlę licząc, że krążący przy prawej pętli Gryfon nie poradzi sobie z obroną.
Kostka: 6 Przerzuty 0/1
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Po small talku z Daisy wzbiła się w powietrze. Zanim się obejrzała mecz się zaczął. Atmosfera była dzika i jak Drama zauważyła mało kto brał ten mecz na luza. Ścigający latali od bramki do bramki i nie było czasu na zastanowienie. Zobaczyła, że Viv atakuje, więc stwierdziła, że może jej trochę pomoże, nie była jednak pewna swoich umiejętnosci i troche chciała sprawdzić Daisy, drugą ścigającą dlatego też, gdy tylko zauważyła w pobliżu tłuczek posłała go w stronę starszej koleżanki, mając nadzieje, że ta przywali bramkarzowi drużyny przeciwnej.
Mecz trwał w najlepsze, już zdobywano pierwsze punkty. Deszcz jednak nie zamierzał dalej kropić sobie tylko odrobinkę i przybrał na sile. Wydawało się jakby ktoś zrobił dziurę w chmurze pełnej wody, bo nagle okropnie runęło i wszyscy gracze w mgnieniu oka byli mokrzy, jakby wskoczyli w ubraniu do basenu. Koszulki przylepiały się do ciała, miotły latały jakby wolniej, a co najważniejsze - prawie nic nie było widać.
5 osób, które napiszą posta po tym poście, muszą rzucić dodatkową kostką. 1 i 2 oznacza, że postaci nie wychodzi cokolwiek co chciała zrobić.
______________________
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leonardo fanem quidditcha nie był, ale mecz to mecz i warto się wybrać. Dodatkowo chodziły plotki, że w jednej z drużyn na miotle zasiądzie jego młodsza siostrzyczka. Nie mógł tego przegapić! Dodatkowo zapowiadano złą pogodę, a to Gryfonowi psuło jakiekolwiek inne plany. No bo niezbyt chciało mu się pływać, kiedy pogoda była tak, krótko mówiąc, tragiczna. Postanowił podreptać sobie do tego miejsca, gdzie ustalono mecz. Przy okazji miał też nadzieję, że wpadnie na jakiegoś znajomego, bo samotnie było... no, samotnie. Na szczęście zaraz napatoczył mu się @Ezra T. Clarke, a z kim lepiej oglądać mecz, niż z przyjacielem? Niezbyt dał mu cokolwiek powiedzieć, nachrzaniając o tym, jaki to dumny jest z Dreamy, z której wyrośnie sportowiec. - No i przynajmniej nie muszę się zastanawiać, komu kibicuję! I ty też masz kibicować tej pierwszej drużynie. - Nakazał, wskakując na trybuny, które były cholernie dziurawe. Gryfon zachwiał się niebezpiecznie na jednym schodku, ale nie było co panikować. I tak coś czuł, że może wylądować na ziemi, bo nie był w stanie ustać w miejscu i tylko gapił się na zawodników śmigających w powietrzu.
Nie gadamy długo, bo szybko schodzi się reszta. Wskakuję na miotłę i sprawdzam czy rękawiczki leżą jak trzeba. Latam w tę i z powrotem, kiedy kafel przeskakuje z rąk do rąk. Interesuje mnie to tylko trochę, bardziej rozglądam się za tłuczkiem i czekam na okazję, żeby uderzyć. Okazuje się, że koleżanka Drama pierwsza go dosięga, widzę co chcę zrobić, więc ustawiam się tak, żeby mogła do mnie w razie co podać. I rzeczywiście tak robi, ale moje pozycja nie jest dostatecznie czysta, żeby celnie uderzyć. Międzyczasie zaczyna lać, aż muszę zamknąć oczy, wciąż jednak podaję tłuczek do Dramy i nawet udaje mi się zrobić to dobrze, że trafiając w kogoś z mojej drużyny. Nie przejmuję się za bardzo tym całym deszczem, chociaż włosy przylepiają mi się do twarzy i co chwilę muszę je odgarniać, żeby nie właziły do oczu.
podanie do dramy + 5 na deszcz
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Dreama spodziewała się deszczu, ale nie myślała, że dojdzie do sytuacji w której nie będzie nic widzieć. Trudno jej było utrzymac się w powietrzu, a co dopiero latać szybko i w miarę sprytnie. Nawet jeśli normalnie czasem miała z tym problemy, to teraz czuła ten okropny deszcz na policzkach, w oczach, włosach, na tyłku - wszędzie. Trochę za późno zauważyła, że Daisy uznała, że jej lepiej będzie uderzyć w tłuczek i zanim się zebrała ten zdążył trochę zmienić ruch lotu. Kiedy go uderzyła poszybował w stronę bramek, ale w ostatniej chwili wykonał nagły zawrót i poleciał gdzieś w drugą stronę. Wkurwiła się na siebie, czuła jak udziela jej się atmosfera i nie chciała zawieść drużyny, a tu takie kupsko.
kostka:5 na deszcz też 5 przerzut: 1/1
Ostatnio zmieniony przez Dreama Vin-Eurico dnia Sob 15 Lip - 17:17, w całości zmieniany 1 raz
Mecz na wakacjach? Podkręcamy bita! Edmund stęsknił się za quidditchem i dosłownie musiał wziąć udział w tym meczu. Pozycje ścigającego były już zajęte, z braku laku wybrał obrońcę. Polata sobie dookoła pętli i połapie kafla, nic trudnego. Kiedy mecz się zaczął gryfon uważnie obserwował przebieg gry. W pewnym momencie ujrzał pędzącą na niego ścigającą. Kątem oka widział też pałkarzy przeciwników gotowych przygrzać mu w brzuch by nie obronił. Ale z Edmundem nie te numery, bez problemu złapał kafla a tłuczek chyba się go przestraszył bo nie słyszał żadnego świstu obok.. Nawet Zeus nie pomógł drużynie przeciwnej, czy się widzi czy też nie, Edek zawsze obroni się!
Kostki: 4 obrona, 6 pogoda
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris nie posiadała się z radości - kto był tak genialny, żeby wpaść na pomysł organizacji meczu? W każdym razie od razu się zapisała. Liczyła na to, że będzie miała okazję szlifować swoje umiejętności z innymi graczami. Może trafi do fajnych zawodników? Na pewno czekała ją wspaniała zabawa, więc nie ociągając się zabrała Nimbusa i przyszła na miejsce. Zebrało się sporo ludzi, a Nae odnalazła Theo. Przynajmniej miała u boku kogoś sympatycznego i od razu nabrała większej nadziei na zwycięstwo. W końcu musiało pójść lepiej niż ostatnio! Nastawiła się bardzo optymistycznie. Ostatecznie jeśli przegrają to też nic wielkiego się nie stanie... Wzbiła się w niebo, czując rześkie krople na twarzy i wiatr targający włosami. Pioruny co jakiś czas rozświetlały horyzont, a Sourwolf wcale nie przejmowała się niebezpieczeństwem. Minęło zaledwie parę minut, ale ona od razu skupiała się na poszukiwaniach znicza. Nawet nie wiedziała co dzieje się w dole, chociaż próbowała wypatrywać Evermore'a. Niestety, widoczność była tragiczna, więc widziała jedynie przebłyski płaszczy zawodników i czasami śmignął jej przed nosem tłuczek. Jasnowłosa wzleciała wyżej, trochę ryzykując, że trafi ją jakiś piorun. Nagle coś złotego przeleciało tuż przed nosem Naeris, więc zakręciła ostro, czując jak wbija sobie boleśnie łokieć w żebra. Popruła przez deszcz naprzód za złotą piłeczką, wychyliła się, rękę wyciągając jak najdalej tylko mogła. Palce w rękawicach ześlizgiwały się z mokrego trzonka, a wiatr znacznie utrudniał sterowanie. Jęknęła z wysiłku, ale znicz nadal był tak blisko... Przecież da radę! Musi dać radę. Wydusiła z siebie ostatnie przyspieszenie i nieoczekiwanie zacisnęła palce na złotej piłeczce. Przytuliła się do miotły, żeby nie spaść. Opadła powoli, nie mogąc uwierzyć w to, że naprawdę złapała znicza... Łopotał delikatnie w ręce Krukonki. W pierwszych minutach! Uśmiechnęła się szeroko, przepełniona szczęściem i pomachała energicznie do Theo, mając nadzieję, że wszyscy już zauważyli zwycięstwo drużyny numer 2!
Polubił ten skład, chociaż nie był on tak cudownie krukoński jak ten z poprzedniego meczu. Theo musiał przyznać, że z Gemmą fenomenalnie gra się w jednej drużynie, że Lysander i Harriette to najlepsi pałkarze, że Edmund na obronie to skarb, a Naeris poszukująca znicza to największy atut tej ekipy. Zaczął się już poważnie rozczulać, podbudowany swoim trafieniem i grą, która po prostu była ładna. Druga drużyna przecież też niesamowicie sobie radziła! Nie zauważył w pierwszej chwili tego, co zrobiła panna Sourwolf - zajęty był wypatrywaniem kafla i unikaniem tłuczków, które jak zwykle próbowały narobić jak największych szkód. Kiedy dotarły do niego wrzaski pełne szczęścia lub rozpaczy, zaczął się dopiero rozglądać. Ani na chwilę nie ogarnęło go zaniepokojenie, bo wiedział, że nikt inny nie mógł zakończyć meczu tak szybko. Pomknął na ziemię i zeskoczył z miotły tak szybko, że o mały włos się nie przewrócił. Przyciągnął jednak do siebie blondynkę, zamykając ją w mocnym uścisku. - KURWA NAERIS JESTEM TAKI DUMNY - wrzasnął przy tym. Prawdziwym zaszczytem było granie u boku tak niesamowitej zawodniczki! Wyściskał ją solidnie, gratulując przy tym jak nienormalny, ale ostatecznie musiał ustąpić miejsca innym... No i halo, grają dalej? Bo on jest gotowy, żeby drugi raz wygrać!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Obserwując mecze quidditcha, Ezra zawsze zastanawiał się, czy nie fajnie byłoby też chociaż spróbować zagrać. Tym bardziej teraz, w wakacje - to była idealna okazja żeby się sprawdzić! Potem jednak Ezra przypomniał sobie, że duże wysokości nie były jego mocną stroną i jednak lepiej się czuł, mając grunt pod stopami. Kibicowanie całkowicie mu wystarczało. Tym razem jednak nie miał ochoty nawet zasiadać na trybunach, bo przecież zapowiadano nieciekawą pogodę i w ogóle to nie wiedział komu kibicować, bo w obu drużynach znajdowały się osoby, które lubił. Chcąc wrócić do pokoju, zupełnym przypadkiem natknął się na swojego Gryfońskiego przyjaciela, który szedł w zupełnie innym kierunku i nie dając Ezrze dojść do słowa, zgarnął go ze sobą. Cały czas opowiadał przy tym o swojej niebywałej dumie z Dreamy, (sportowa rodzinka, huh?) więc Ezra tylko gorliwie potakiwał. - Jasne, że pierwszej - potwierdził ze śmiechem, tylko dlatego, że jeszcze nie zdążył ogarnąć, kto tam jest kim. Zaraz jednak zmarszczył brwi i się poprawił: - Chociaż nie, czekaj. Tam gdzie jest Theo, Lysander i Naeris to druga chyba... Nie zrzuć mnie z trybun za to, ale to im kibicuję - poinformował chłopaka, wzruszając przepraszająco ramionami. Kiedy Gryfon zachwiał się na schodku, Ezra automatycznie zrobił gest, jakby chciał go podtrzymać, ale na szczęście nie było takiej konieczności. Zaraz jednak skupił się na latających punkcikach, próbując się zorientować, kto właściwie teraz wygrywa. A ten deszcz wcale w tym nie pomagał! Nie dało się jednak nie zauważyć tego tryumfatorskiego chwytu Naeris. Ezra wydał z siebie głośny okrzyk zachwytu, bo to przecież były dopiero pierwsze minuty! - No cóż, wychodzi na to, że dobrze wybrałem faworytów. Ale twoja drużyna też sobie bardzo dobrze radzi - rzucił zaczepnie do Leo. Obstawiał, że drużyny zagrają jakąś dogrywkę - emocje przecież jeszcze nie opadły i czas też był. A Ezra powoli zaczynał się wkręcać!
Hipopo nawet nie zauważył kiedy złapano znicz, pewnie zorientował się, kiedy ludzie zaczęli wrzeszczeć z radości. - Jeszcze raz! - zarządził i przywołał wszystkie piłki, nie czekając nawet aż kibice i gracze nacieszą się z wyniku. Nie przejmował się zupełnie, że wciąż tak samo lało. Wypuścił tłuczki i znicza znowu ze środka boiska, kafla wziął pod pachę. - Żeby teraz nie było tak szybko, pograjcie chociaż trochę - powiedział do Naeris i tego drugiego szukającego. Wyrzucił piłkę i okazało się, że tym razem drużyna 1 go złapała i mogli zaczynać. A deszcz? Oberwanie chmury trwało dalej. Dodatkowo, gdzieś w oddali słychać było grzmoty i niebo co jakiś czas jaśniało białym światłem. Wydawało się, że burza jest coraz bliżej.
Znowu najbliższe 5 osób rzuca kosteczkami na udanie akcji :* 1 i 2 - nieudana
Merlinie, jak Liam kochał quidditcha! W ogóle nie było dla niego żadnej innej opcji, jak wybrać się na ten mecz i poobserwować. To jest, najchętniej by pograł, ale jakoś dziwnie było mu się aż tak przyczepiać do uczniów. Chociaż chyba było już na to trochę za późno... Tak czy inaczej, poszedł w odpowiednie miejsce i jakoś tak się stało, że miał tę miotłę, ten odpowiedni strój i ogólnie, gotów był wkroczyć na boisko. Ustalił sobie w myślach, że jeśli zabraknie jakiegoś zawodnika, to po prostu go zastąpi i tyle. Emocjonował się jak nienormalny, kibicując swoim ukochanym podopiecznym i tylko trochę faworyzując Krukonów (nie oceniajcie, dobra?). W każdym razie kiedy tylko dostrzegł, że jedna z jego najlepszych uczennic śmiga na pozycji szukającej, serducho zabiło mu mocniej. Niech wygrają, niech wygrają! Ostatnia przegrana Ravenclaw była okropna, chyba tego drugi raz nie zniesie... Sam nie wiedział, kiedy @Naeris Sourwolf wylądowała na ziemi ze złotą piłeczką w dłoni. Wszystko jakby wybuchnęło radością (i porażką, ale to Liama nie obchodziło). Uczniowie rzucili się przytulać uzdolnioną zawodniczkę. Sam Dear również wyskoczył na boisko, po drodze rejestrując, jak gracze przeciwnych drużyn pokazują sobie mało sportowe symbole i ewentualnie rzucają jakieś słówka. Wyczekał, aż blondynka zostanie na chwilę sama i, w wyjątkowo głupim odruchu, postanowił jej pogratulować w mało profesorski sposób. Przytulił ją mocno, tym samym podnosząc do góry i obkręcił lekko. Pozostawało mu jedynie mieć nadzieję, że wszyscy są zajęci drobnym świętowaniem i nie zwrócą na niego uwagi. - Gratulacje, wspaniała gra! Brawo! - Zawołał jeszcze do niej, odsuwając się z szerokim uśmiechem. Potem umknął na bok, ale kiedy usłyszał o drugim meczu, bez zastanowienia wskoczył na pozycję szukającego. Z Naeris jako przeciwniczką pewnie nie ma szans, ale przynajmniej trochę sobie polata!
Mimo przegranej w pierwszym meczu nie zniechęcaliśmy się - wiedziałam, że muszę się postarać i nie mogę zawieść Lope i reszty drużyny. Gdyby nie starania kapitana nigdy by mnie tutaj nie było, bo to tylko dzięki niemu kilka miesięcy temu przekonałam się, że miotły nie gryzą. Gdy zaczęliśmy drugi mecz niemalże od razu złapałam kafel i zanim ktokolwiek się za mną obejrzał popędziłam w stronę pętli, gdzie czyhał ten sam obrońca. - TY GRYFOŃSKA SZUJO! - rzuciłam lecąc w jego stronę wściekła, że za pierwszym razem obronił. Zrobiłam zwód i z całych sił wycelowałam w środkową pętlę.