Musiała tutaj zadziałać jakaś magia, bo z daleka te budowle nie są widoczne. Starożytny hipodrom można odkryć dopiero kiedy już wejdzie się na jego teren. Zabudowania są bardzo rozległe, chociaż w dużej części zniszczone. Ogromny tor wyścigowy i kojne poziomy widowni w dużej mierze porośnięte są przez dziką roślinności wyspy, jednak wciąż jest to największa otwarta przestrzeń w okolicy.
Drugi mecz? Dobra! Zmotywowany wygraną ponownie podleciał do bramek i zaczął dookoła nich krążyć. Pogoda była kijowa i tym razem Zeus pomógł przeciwnikom. Zbyt późno zauważył lecący w kierunku pętli kafel i mógł jedynie zakląć pod nosem. No Edek, ogarnij się! Zanurkował po kafel i zaczął szukać kogoś z jego drużyny. W polu widzenia była Gemma, rzucił w jej kierunku kafla by zapoczątkowała ich miażdżąca kontrę.
Kostki: 3, 6 :(
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Dość szybko okazało się, że prawie nikt nie traktuje tego meczu jako zabawy, co troszeczkę ją przerażało. Bardzo nie chciała ponownie skończyć ze śliwą wielkości drugiej głowy i siarczysty bluzg z ust ich pałkarza trochę ją przeraził. Okej, byli razem w drużynie, ale jeżeli przeciwnicy podchodzili do tematu tak samo, to chyba będzie musiał odpuścić sobie wakacyjne selfiaczki. Mecz skończył się stanowczo za szybko, ale na szczęście sędzia ogłosił kolejny. Zanim znów zaczęli podleciała do Nany. - Dobra robota - klepnęła ją w ramię, i roześmiała się, bo usłyszała, co powiedział do niej Hipopo, czy jak mu tam było - Słyszałaś typa, nie bądź taka dobra. Dopełniwszy formalności, wróciła na swoją pozycję, przejmując kafla od obrońcy. Przeleciała z nim mniej więcej połowę boiska i tam podała do Theo.
No raczej, że grają drugi raz! Theo był oszołomiony tamtym zwycięstwem i dalej nie mógł uwierzyć w to, że gra u boku kogoś tak wspaniałego jak Naeris. Poważnie, ta dziewczyna powinna grać w jakiejś poważnej lidze, albo coś. No bo znicz w pierwszych minutach? Nie miał czasu się nad tym zastanawiać, znowu wzbili się w powietrze i Evermore był głodny kolejnego zwycięstwa. Wtedy udało mu się trafić do obręczy tylko raz i zamierzał to poprawić! Jęknął z niezadowoleniem, widząc jak kafel przelatuje przez obręcz, niezłapany przez Edmunda. Cóż, nie jego wina, prawda? Pogoda dawała się we znaki... Kafla przejęła Gemma, ale zaraz podała go do Theo... Chłopak chciał zrobić zwinny manewr i pomknąć do obręczy, ale kompletnie nie miał jak. Był zupełnie zablokowany z każdej strony! Zaklął pod nosem, odnalazł Puchonkę spojrzeniem, ale ona była w równie beznadziejnej sytuacji - czas podać do trzeciego ścigającego! - ERIC, DAJESZ! - wrzasnął do niego z całych sił, podając mu kafla.
Quiddtich. W roku szkolnym nie wszedłem na boisko nawet na sekundę podczas oficjalnego meczu, bo podstawowym zawodnikiem składu zostałem dopiero kilka tygodni przed zakończeniem semestru. I to właściwie tylko dlatego, że poprzedni ścigający zrezygnował, a pełnej drużyny wymagały oficjalne zasady rozgrywek. Mogłoby się to wydawać niezbyt budujące, ale dla mnie liczył się tylko fakt, że nareszcie, po pięciu latach starań byłem oficjalnym zawodnikiem. Stąd już tylko kilka kroków do stania się bożyszczem nastolatek, czyż nie? Oczywiście nie żeby jakoś wyjątkowo mi na tym zależało. Kochałem Quiditcha, ale skoro stwarzał też szansę na to by ludzie w końcu dostrzegliby we mnie kogoś więcej niż tylko jakąś tam szlamkę z środkowej Anglii, miałem zamiar to wykorzystać. Dobra, koniec farmazonów o mojej próbie pokazania jaki to jestem wspaniały jak mój kochany braciszek(no albo przynajmniej powyżej przeciętnej). Otrząsnąłem się z tych wszystkich zbędnych myśli i wzbiłem się w powietrze na mojej dość sędziwej miotle. Najszybsza to ona nie była, ale znaliśmy się doskonale i wiedziałem dokładnie czego mogę się po niej spodziewać. Rozejrzałem się po zgromadzonych w powietrzu zawodnikach i dostrzegłem kilka znajomych twarzy. Okazało się, że miałem grać z kapitanami krukonów i puchonów w jednej drużynie, i to w dodatku na tej samej pozycji. No to chyba by było na tyle jeśli chodzi o brak presji w udowadnianiu swoich umiejętności. Gdy mecz się zaczął przeciwnicy błyskawicznie przejęli kafel i oddali rzut na nasze pętle, ale obrońca nie zawiódł, a jakby tego było mało rozpoczął akcję po której objęliśmy prowadzenie. Właściwie nawet nie zauważyłem kiedy Gemma i Theo to zrobili, ale zrobili. Mecz toczył się dalej a Ja latałem w kółko za ścigającymi nie bardzo wiedząc co ze sobą począć. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo kilka sekund później usłyszałem gwizdek ogłaszający koniec meczu. Co? Ale jak to? Mój pierwszy mecz miał się skończyć po niecałej minucie gry? Zatrzymałem się tak gwałtownie, że prawie spadłem z miotły, zwłaszcza, że zaczynało padać i rączka była coraz bardziej śliska. Zdezorientowany rozejrzałem się po boisku i ku własnej uldze zauważyłem, że przynajmniej nie przegraliśmy. Okazało się, że znicz znalazł się w dłoniach szukającej Ravenclawu. Naeris była niesamowita, wiedziałem to już podczas obserwacji meczu Krukonów z Puchonami. Nie miałem pojęcia jakim cudem Sam zdołał sprzątnąć jej wtedy znicza sprzed nosa, a dziś tylko udowodniła swoją klasę. Mój kumpel był strasznych farciarzem, bez dwóch zdań. Dopiero gdy usłyszałem uderzający gdzieś w oddali piorun zdałem sobie sprawę z faktu, że zamiast podlecieć i pogratulować umiejętności jak zrobiłby to normalny gracz, gapiłem się na Naneris jak kretyn. *** Gwizdek. Gramy jeszcze raz. Dobra. Przetarłem rękawem twarz i podleciałem w stronę Theo i Gemmy. Chciałem być wsparciem, a nie kulą u nogi, albo czymkolwiek co zakłada się na miotłę, żeby wolniej latała. Właściwie nie miałem tutaj pomysłu na jakieś błyskotliwe porównanie, aczkolwiek w mugolskim świecie nie mieliśmy zbyt wielu porównań dotyczących latających mioteł, toteż nie miałem sobie zbyt wiele do zarzucenia. Mecz. Cholera. Jakaś dziewczyna przemknęła gładko obok całej drużyny i nawet Edmund, który do tej pory spisywał się świetnie, nie dał rady obronić. Nie ma się co jednak dziwić, ulewa nie ułatwiała mu zadania. Gryfon wydawał się być jednak zdeterminowany i natychmiast wznowił grę, niemal uderzając mnie piłką w głowę. Głupi deszcz. Okazało się, że podanie nie było do mnie, lecz do Gemmy. Spojrzałem w ślad za puchonką i zniżywszy nieco lot pomknąłem w jej stronę. Czekałem na ewentualne podanie, ale dziewczyna zagrała do Theo. Niestety gdy tylko dostał piłkę, pojawiła się przy nim połowa przeciwnej drużyny. Myślałem, że już po akcji, ale wtedy Krukon mnie zauważył i wypuścił piłkę, a Ja całkiem zwinnie ją przejąłem. Trochę zdziwił mnie fakt, że pamiętał jak mam na imię, ale chyba dodało mi to skrzydeł, bo jakimś cudem ominąłem całą obronę i pomknąłem w stronę pętli drużyny przeciwnej. Deszcz zacinał niemiłosiernie, ale Ja myślałem tylko o tym, żeby nie stracić piłki. Przez tę cholerną ścianę wody nie widziałem żadnego z pozostałych ścigających, dlatego gdy byłem już blisko wrogiego obrońcy, rzuciłem z całej siły w środkową pętlę. 1 i 4
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie sądził, że aż tak szybko da radę się wczuć, ale chyba obecność jego siostry zaważyła nad wszystkim innym. Leoś był wyjątkowo dumny i ogólnie podskakiwał w miejscu jak mała piłeczka, co jakiś czas tylko rzucając do Ezry "patrz", "o cholera", "trzymaj mnie bo mu przyjebię", albo "dalej, dalej". Przestał nawet zwracać uwagę na to, że jego przyjaciel kibicuje przeciwnej drużynie... Miał ochotę zapytać go, czy serio jest za nowym chłopakiem swojej byłej, ale uznał to za wyjątkowo chamski tekst. Powinien też pewnie wspierać Lysandra, swojego przyjaciela, ale no. Siostra. Jakimś cudem wszystko nagle pomknęło i do Leo dotarło, że jego śliczna modelka z Działalności Artystycznej złapała znicza. Nie potrafił się w pełni smucić, więc po prostu zawył radośnie, chociaż szkoda mu było Dreamy. No bo kurde, nawet w nikogo nie udało jej się przywalić... - Chyba - przytaknął z rozbawieniem, obserwując jak zawodnicy ściskają się i sobie gratulują. - Ej, ale grają jeszcze raz, nie? - Jak na zawołanie sędzia to ogłosił i Gryfon mógł znowu zaciskać kciuki, kibicując siostrze. - Ty, od kiedy my jesteśmy takimi wiernymi fanami quidditcha? - Zagadnął przyjaciela, szturchając go lekko łokciem. Drugi mecz, bardzo wierni...
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
To była piękna chwila. Po ostatnim meczu naprawdę potrzebowała czegoś, co przypomniałoby Naeris, że nie jest taka bezużyteczna. Szkoda tylko, że nie był to prawdziwy mecz... Ale zawsze coś! Wpatrywała się w znicza z dumą, czując mokre włosy klejące się do czoła i skostniałe od zimna palce. Najlepsza była jednak reakcja drużyny, która podzieliła się swoją radością z Naeris. Pierwszego zauważyła Theo, rzuciła więc miotłę na ziemię i podbiegła do chłopaka. - THEO! - zdołała wydusić, ogłuszona wrzaskiem, tuląc się do Krukona najmocniej jak mogła, nie zwracając uwagi na to, że oboje ociekali deszczem. Cudownie było wiedzieć, że ktoś jeszcze cieszy się tak bardzo! Zwyciężyli! Byli zajebistą drużyną i nikt nie mógł tego podważyć. Z Theo była także niesamowicie dumna, bo znowu ratował drużynę swoimi strzałami do pętli przeciwników. Przytuliła chłopaka mocno, nie chcąc go puszczać, ale wypadało się trochę ogarnąć. Szczerzyła się przy tym jak nienormalna, czując gorąco na policzkach. Pomachała przy okazji trybunom, tuląc każdego zawodnika. Trzeba przyznać, że Etka, Lys, Eric, Edmund i Gemma odwalali kawał dobrej roboty i każdego chętnie by wycałowała. Nagle zaskoczona zobaczyła Liama i nim zdołała cokolwiek zrobić, już ją dopadł. - Dziękuję! - zaśmiała się, tuląc Deara mocno. Przez chwilę objęła jego szyję ramionami, gdy się tak z nią kręcił i od namiaru emocji czuła mocno walące serce. - Dziękuję! - powtórzyła, wtulając się, ale odsuwając po chwili. Musiała wracać do gry! Była gotowa na kolejne wyzwanie. Otarła mokre policzki i usiadła na miotle, otrzepując trochę szatę. Latała chwilę, obserwując co się dzieje i dopingując drużynę, kiedy miała okazję. Podleciała do Liama, który postanowił zostać szukającym przeciwników... Traciła go zaczepnie w bark. - Myślisz, że masz jakieś szanse? - parsknęła śmiechem i zanurkowała, chcąc szybko zniknąć z zasięgu wzroku Deara w poszukiwaniach znicza.
nie złapałam
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Hahaha! Nawet nie zdążyli zacząć, a już wygrali. Ettie rozejrzała się szukając ze złośliwą przyjemnością zawiedzionych spojrzeń przeciwników i kiedy napotkała wzrok Lope, pokazała mu wała. Miała nadzieję, że jeszcze pograją i tak też się stało. Zaraz ogłoszono kolejny mecz i ich drużyna szybko weszła w posiadanie kafla i kwestią sekund było, kiedy piłka poleci w stronę pętli. - LYS! - wrzasnęła podlatując do tłuczka - W GÓWNIAKA, W GÓWNIAKA! Odbiła piłkę do chłopaka, który był bliżej bramek i wstrzymała oddech.
Mimo wygranej byłem niezadowolony z przebiegu pierwszego meczu, bo zupełnie spartoliłem podanie od Etki. Tym razem miało być inaczej. Gdy usłyszałem, że Etka uderzając w tłuczek każe mi celować w małego obrońcę, od razu podchwyciłem wątek i odbiłem piłkę w stronę tego przebrzydłego kurdupla. Trafiłem! - ZAJEBIŚCIE! - rzuciłem przybijając przyjaciółce szybką piątkę w powietrzu. Dzięki nam temu maluchowi nie udało się obronić.
Deszcz całe szczęście trochę odpuścił i nie było problemów z widocznością. Wyglądało na to, że ma zamiar zrobić miejsce burzy, która szybko nadciągnęła do wyspy Agrios. Nim ktokolwiek zauważył, już się rozszalała nad hipodromem, a że gracze byli zdecydowanie najwyższym punktem to chyba mogli się spodziewać, że ktoś wreszcie dostanie piorunem. Ciężko było w końcu uciekać przed czymś takim. Błyskało niemal co chwilę, trafiając wyższe drzewa, starożytne kolumny... albo ludzi. Całe szczęście, że wśród kibiców znalazło się paru uzdrowicieli, bo w przeciwnym razie mogłoby być krucho z delikwentem, który będzie miał nieszczęście blisko spotkać się z piorunem.
Każdy rzuca kostką. 1 oznacza trafienie piorunem. W takim przypadku osoba odpada z gry na najbliższe 6 rzutów, a jej akcja jest nieudana (w sensie, że np jeśli trafi obrońcę i międzyczasie podczas 6 rzutów będzie trafienie do pętli, to obrońca nie ma jak bronić). Można go ewentualnie zastąpić (o ile zastępca nie gra już w tej chwili na innej pozycji). Rzucamy kosteczką tak długo, aż kogoś trafi :*
Szybko porażka nieco zirytowała chłopaka. Oczywiście, to nie była jego wina. Szukający przeciwników okazał się po prostu lepszy od Gryfona. Ehh. Kto w ogóle wpadł na pomysł, by zaciągnąć zawodnika z domu Gryfa do Ślizgonów. Pewnie od początku pomagał przeciwnikom. No trudno. Piorun rozbrzmiał gdzieś w uszach chłopaka. Zgrał się z akcją Henleya i Pałakarzmi przeciwników. Nieco rozproszony chciał jeszcze spróbować obronić pętle przed punktem. Wszystko by było świetnie i nawet by mu się udało, gdyby nie cholerny Zakrzeswki. Tłuczek walnął prosto w Francuza, a ten zakręcił się trzy razy i tylko mógł patrzeć, jak kafel przelatuje przez pętlę. No świetnie, druga wpadka. -Kurwa. – zaklął cicho pod nosem, gdy zabierał kafla i podał go do Lope. Może kapitan coś odrobi…
Lope miał wrażenie, że padnie kiedy się tak posypało wszystko. Próbował być wszędzie i zagrzewać ludzi do walki, ale nie wychodziło za bardzo tak jak powinno. Nie obwiniał Monte o to, że przepuścił pierwszy gol, może troszkę. - RUSZAĆ SIĘ - krzyknął, mając nadzieję, że pałkarze trochę pomogą i sprzątną paru ścigających z drugiej drużyny. Nawet nie zdążył się porządnie rozkręcić, kiedy okazało się, że przegrali. Puścił długą wiązanką hiszpańskich przekleństw pod nosem, wściekle patrząc na drobną blondynkę, która zapewniła zwycięstwo tym cieniasom. Dodatkowo jakaś mała gnida pokazała mu środkowy palec. - PALEC PROSTYTUTKI JEST DLA MNIE ZA KRÓTKI, MAŁA. - upewnił się, że to usłyszała i uśmiechnął cynicznie, mknąc naprzód. Obrońca znowu był w tarapatach. - WSADZĘ CI TĄ PAŁKĘ ZARAZ W DUPĘ. - warknął do Zakrzewskiego, cudem powstrzymując się od faulu. Korciło go już mocno, żeby ich wszystkich pozabijać po prostu. Przejął kafla od Monte i wypruł naprzód. Zwinnie przeleciał między innymi zawodnikami, jednak zaraz został trochę zablokowany, więc przerzucił do Vivien. W tej błyskawicy cała nadzieja, dajesz Dear!
Natchniona poprzednim celnym trafem grałam coraz lepiej unikając kolejnych tłuczków, czego nie można było powiedzieć o biednym Monte, który nie obronił pętli, bo dostał tłuczka od tego kretyna Zakrzewskiego. Przez to całe zajście Henleyowi udało się trafić (chociaż w normalnych warunkach ten debil nawet by nie dorzucił). Po chwili pojawił się przy mnie Lope klnący strasznie na dwójkę Gryfonów. Przejęłam od niego piłkę i popędziłam na drugi koniec boiska. Uniknęłam ścigającą drugiej drużyny, kolejnego zawodnika zmyliłam zwodem i lekko podkręcając wyrzuciłam piłkę w stronę pętli.
Liam nie mógł oprzeć się pokusie, żeby po prostu zagrać, więc kiedy tylko nadarzyła się okazja, wskoczył na miotłę. Odetchnął z zadowoleniem, nie zwracając już nawet uwagi na koszmarną pogodę - i tak by teraz pewnie latał, nie? Po prostu ze skrzydłami, a nie z miotłą. Skoncentrował się na szukaniu znicza, co było w takich warunkach istnym koszmarem (jak Naeris to zrobiła?). - Daj spróbować... - Zaśmiał się jedynie na jej pytanie, po czym wrócił do swoich poszukiwań. Rozpętała się istna burza i mężczyzna starał się nie zastanawiać nad tym, czy to w ogóle bezpieczne... Co jeśli kogoś trafi piorun? Nie kontrolował co się dzieje z innymi zawodnikami, sam śmigał za każdym złotawym błyskiem w powietrzu. Przy okazji zerkał również w stronę Naeris, żeby przypadkiem nie ukradła mu znicza...
Nawet nie zauważam, że to kolejny mecz, już gramy dalej. Radość mi się przecież nie udziela, bo to nie my wygrywamy, ale też nie smucę się za bardzo, bo to przecież nic. Żadne ważne rozgrywki, tylko gra dla zabawy. Najprzyjemniejsze jest w tym wszystkim latania i uderzanie tłuczka z całej siły, że aż w czaszce dzwoni. Deszcz trochę ustaję i patrzę co się dzieje. Biedny mały Monte obrywa i przeciwnicy trafiają. Nie czuję co prawda jakiejś żądzy zemsty, ale nic nie zaszkodzi, żeby ich obrońcy również się dostało. Czekam cierpliwie na odpowiednią chwilę - i jest. Nasz ścigający leci z kaflem prosto na pętlę, a Edmund myśli, że mu się uda. Uderzam mocno i leci idealnie. Łup, kafel przelatuje przez pętlę. Nawet nie zauważam pioruna, który uderza wyjątkowo blisko mnie, ach te emocje. Gdyby nie one, pewnie bym się zsikała ze strachu.
No i wszystko poszło się jebać. Z nieba zaczęło walić piorunami, chyba Zeus się faktycznie na nich wściekł. Jeden mało co w niego nie trafił, przeleciał parę metrów obok aż poczuł pęd i ciepło. A jak nie pierdolnie! Edmund złapał się za uszy i jeszcze na dokladkę oberwał tłuczkiem. Super, po prosto pięknie...kafel! Po raz kolejny piłka przeleciala przez pętle. -PUTAIN! Wrzasnął i po raz kolejny zanurkował po kafla. Oddał go ścigającemu i zaczął mamrać coś pod nosem.
Piorun: 2
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
I jeszcze zaczęło napierdalać piorunami. O mamusiu, to ona już chyba wolała tłuczki. Przemokła tak, że była teraz pewnie ze dwa razy cięższa i tylko cudem miotła była w stanie jeszcze ją unieść. Widząc jednak jak bardzo zależy reszcie, ignorowała to jak niekomfortowo się czuła i starała się czerpać z gry przyjemność. Przejęła kafla od obrońcy, który tym razem puścił i nie oglądając się na nic, pochylona nad miotłą, pomknęła w stronę pętli. Kilka metrów przed nimi, cisnęła kaflem i nie zatrzymując się poleciała dalej. Nie widziała nawet czy trafiła.
Ten mecz zdecydowanie bardzie podobał się trzynastolatkowi. Gra była w miarę płynna i co najważniejsze prowadzili. Wszystko go wciąż bolało po uderzeniu tłuczka, ale uśmiech na twarzy chłopaka pojawił się, gdy obrońca przeciwników skończył podobnie jak on. Skupił się nieco bardziej, gdy ścigający wyprowadzali akcje. Tym razem nie miał zamiaru dać się pokonać Gemmie. Uważnie obserwował jak rudowłosa Puchonka pędziła z kaflem. Jej rzut był taki Prost. Celny, ale nawet dziecko było w stanie je obronić. Ruszył do boku, by pewnie złapać kafla w obie ręce. Cisza. Nic nie czuł, nic nie słyszał, a nawet nic nie widział. Zasłabł, umarł – nie wiedział. Bezwładnie zaczął opadać z miotły. W uszach mu szumiało. Fakt byli w Grecji, ale na pewno nie było to morze. Powoli tracił świadomość, gdy jak kłoda leciał na ziemie. Heh, zabawnie szybko skończyła się jego przygoda z tym niesamowitym sportem. Kostka: PIORUN
Nie wiedział, czy bardziej ma ochotę dojechać tych gnojków czy może ich dojechać. Obie opcje niezwykle kuszące. Latał jak wściekła osa, gotowa do użądlenia każdego, kto znajdzie się w pobliżu. Lope nie przejmował się tym, że zaczyna grać coraz brutalniej, niemal ocierając się o faule. Był zaślepiony wizją zwycięstwa i ciężko mu było zmuszać się do zachowywania spokoju. Wysilił się, żeby spokojnie ogarnąć wzrokiem sytuację. - Uważaj, Daisy! - rzucił do pałkarki, nie chcąc, żeby oberwała piorunem, ale zaraz ktoś inny miał tego pecha. - MONTE! - wrzasnął, naprawdę przerażony, kiedy chłopak dostał. Wywalił gdzieś kafla i nawet nie wiedział, kto go zabrał ani co się stało. Znalazł się przy obręczach chyba w dwie sekundy, nie mogąc złapać oddechu. Nie mógł pozwolić, żeby Noir uderzył o ziemię, więc złapał go i przytulił do siebie, czując jak drobny i lekki jest Ślizgon. Zapikował powoli w dół. - Monte! Monte, żyjesz? Oddychaj, zaraz ci ktoś pomoże. Chyba w głos Mondragóna wdarła się trochę panika. Oberwał piorunem! Mógł kurwa umrzeć! Lope zawołał uzdrowiciela i był przy chłopaku te kilka długich chwil, martwiąc się czy wydobrzeje. Ostatecznie chyba otrzymał dobrą opiekę... Mondragóna odesłano znów do gry, chociaż nadal przed oczami miał ten widok.
3
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris po złapaniu znicza czuła się o wiele bardziej wyluzowana. Nareszcie mogła skupić się na czerpaniu przyjemności. Wiedziała, że jest dobra i nic tego nie zmieni. Opłacało się cały rok harować nad tym Quidditchem. Teraz w końcu odniosła jakiś mały sukces... Latając, uważała, żeby nie wznosić się zbyt wysoko, ale i nie wpaść na któregoś gracza. Niektórzy latali totalnie na oślep, ale nic dziwnego, bo widoczność wcale nie ulegała poprawie... Dzięki rozbłyskom piorunów było w ogóle coś widać. - Brawo, Lysander! - krzyknęła, widząc, że całkiem nieźle trafił tłuczkiem w obrońcę Ślizgonów. Gryfon świetnie się spisywał, a w połączeniu z Etką stanowili duet nie do pokonania. Niby ci ze Slytherinu mieli jakieś szanse? - Edmund, w porządku? - zapytała, orientując się nagle, że ich cudowny obrońca oberwał tłuczkiem. Podleciała trochę bliżej, może potrzebna mu była jakaś pomoc medyczna? Na magii leczniczej znała się przeciętnie, ale mogłaby pomóc na krwawiący nos chociażby... Jednak nie mogła nic zrobić, bo trochę wyżej dostrzegła złoty błysk i wyrwała się w tamtą stronę, jakby ją sam diabeł gonił. Uwielbiała gonienie tej złotej piłeczki, tą zabawę w kotka i myszkę. Zakręciła koło obręczy, beczką przedarła się przez zasłony deszczu i znów była wysoko przy ciemnym niebie. A niedaleko znalazł się jakimś cudem Liam. - Ale jesteś powolny! - zaśmiała się serdecznie, podlatując bliżej, bo znicz i tak zniknął. - Najwyższy czas się poddać, Liam, nie masz szans! Jakoś lubiła tak się z nim droczyć, chociaż oboje doskonale wiedzieli, że to jedynie zabawa. Jakby złapał piłeczkę byłaby równie szczęśliwa, co gdyby ona to zrobiła. A już na pewno bardzo dumna. Forów jednak Naeris dawać nie zamierzała! Nie zdołała zauważyć co się stało z Monte.
Ale na tym boisku się działo! Theosiowi wydawało się, że tylko lata z jednego końca boiska na drugi, pokrzykuje do zawodników (swojej drużyny, aby zagrzać ich do walki!) i tyle. Na kaflu swoich łapek zupełnie położyć nie mógł... Rozglądał się jak nienormalny, panikując coraz bardziej, bo przecież MUSZĄ WYGRAĆ! Kiedy jeden z zadowników przeciwnej drużyny został trafiony piorunem, Theo kompletnie zatkało. To był jakiś żart, tak? Nie powinni przerwać gry i może, tak jakby, ratować go? Evermore nie wiedział co robić, ale odruchowo rzucił się w stronę wrogiego obrońcy, mając lichą nadzieję, że złapie go nim ten uderzy o ziemię. Odetchnął z ulgą, kiedy ścigający Ślizgon złapał chłopaka i bezpiecznie dostarczył go na ziemię... Obejrzał się jeszcze, ale widok uzdrowicieli wbiegających na boisko nieco go uspokoił. Krukon poważnie nie chciał teraz robić takich chamskich akcji, bo sytuacja była przerażająca - ale kiedy przelatywał obok Lope, wyrwał mu kafla i pomknął dalej. Zaraz się to na nim odegrało, bo błyskawicznie stracił piłkę na rzecz ścigającej przeciwnej drużyny...
5
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Komentarze Leo mieszały się z ekspresyjnymi wyrazami własnych uczuć Ezry. Z jego ust poleciało kilka razy jakieś "kurwa", "dojeb mocniej w tego tłuczka", "ja pierdolę, co on robi" czy kilka innych mało cenzuralnych zwrotów (do czego oczywiście potem nie zamierzał się przyznawać) i niemal zawsze mieszały się one z wybuchem radości u Leo. Generalnie jednak Ezra był w doskonałym humorze, nieważne, kto akurat zdobywał punkty. W końcu był to tylko mecz dla zabawy, jego drużyna wygrywała, (choć oczywiście to nie miało aż takiego znaczenia. Ale wygrywała. Tak tylko warto przypomnieć) a poza tym był tu z Leo, więc nie mógł czuć się niezadowolony. Zaśmiał się lekko na pytanie Gryfona, wzruszając ramionami. - Nie wiem, ale zawsze fajnie poobserwować jak ludzie nawalają się tłuczkami - odparł, wzdrygając się lekko na niespodziewany huk z nieba. Wyglądało na to, że deszczyk przeradzał się w prawdziwą burzę. - To chyba nie jest za dobry pomysł, wsadzać takiego dzieciaka na obronę - Wskazał na Monte, który oberwał od Lysa. To musiało zaboleć nie tylko dumę... - Jak myślisz, kto pierwszy spieprzy się z miotły? - zapytał, uśmiechając się szeroko. I prawdopodobnie nie był to dobry tekst, bo tak jak w przypadku Leo, świat natychmiast zechciał podarować mu odpowiedź. Niebo przeszył piorun, który trafił prosto w obrońcę pierwszej drużyny. Chłopak bezwładnie zsunął się z miotły i gdyby nie interwencja Lope, prawdopodobnie uderzyłby o ziemię jak worek kamieni. Ezra natychmiast wychylił się za barierkę trybun, żeby dostrzec, co działo się tam na dole i przez chwilę zapominając o grze. - O cholera - rzucił tylko do Leo, czując że jego emocje nieco się ostudziły. Wrócił jednak wzrokiem na grających, dokładnie w momencie, kiedy Theo tracił kafla.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Wywróciła oczami słysząc odpowiedź Mondragona. Takie wierszyki to się stosowało w piaskownicy, litości. Ile on miał lat? - AŻ TAK CIĘ STARY ROZEPCHAŁ? - odwrzasnęła, ale w tym samym momencie rozległ się grzmot i nie była pewna czy usłyszał. Nawet ona, mimo swojej otwartej nienawiści do przeciwników, przestraszyła się, kiedy małego obrońcę trafił piorun. Mecz jednak nadal trwał, więc skupiła się na grze. Odbiła tłuczek w stronę Ślizgonki, która zabrała im kafla i kapitalnie trafiła ją w ramię. Zerknęła w dół upewniając się czy tamten obrońca przeżył i zobaczyła przejętego Lope. Uśmiechnęła się złośliwie, zapominając o dzieciaku. Poleciała do Hiszpana, krzycząc w locie. - TEN MAŁY MA DŁUŻSZE PALCE??? - mijając się z nim, sprzedała mu mocnego kopa w ramię. Burza szalała w najlepsze, więc raczej nikt nie powinien tego widzieć.
Tłuczek: 1 (po przerzucie; już nie mam) Faul: 5
Ostatnio zmieniony przez Harriette Wykeham dnia Sob 15 Lip - 19:17, w całości zmieniany 1 raz
Nasz obrońca leżał na ziemi trafiony przez piorun - sytuacja była naprawdę zła. Nie dość, że Monte był w bardzo złym stanie, to jeszcze nikt nie bronił naszych pętli. Rzuciłam się w stronę przeciwnej drużyny. Udało mi się zabrać kafel Theo. Zmieniłam kierunek pędząc ku przeciwnej pętli, gdy nagle dostałam tłuczkiem w w krtań - zabrakło mi tchu i mimowolnie puściłam piłkę, którą szybko przejął ścigający przeciwnej drużyny. Oddychałam z trudem, więc nie mogłam zapyskować, dopiero po chwili odzyskałam mowę, więc zaczęłam krzyczeć na pałkarkę: - W SZYJĘ? POJEBAŁO CIĘ? Poleciałam dalej licząc, że uda mi się odzyskać kafel.
Kostka: nie rzucam, tłuczek Przerzuty: 0/1
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Od kiedy podoba ci się taka brutalność? - Zaśmiał się z niedowierzaniem na stwierdzenie Ezry. Oj tak, tłuczki jego zdaniem sprawowały w quidditchu największą rolę. I zajmowała się nimi Dreama! Nie mógłby być szczęśliwszy. Ogólnie, obserwowało się fantastycznie, pomimo deszczu. Trochę cierpiał, kiedy jego drużyna cierpiała, ale dalej z tyłu głowy miał myśl, że hej, to jest towarzyska rozgrywka. Wiedział doskonale, że kiedy jest się w "ferworze walki", to ciężko o tym pamiętać... Dlatego nie dziwiło go, że zawodnicy dają z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej. Pogoda była tak nieznośna, że dodawała klimatu jak z horroru i to tylko potęgowało. Nie zdążył odezwać się co do biednego małego obrońcy, bo ten zaraz oberwał... piorunem. A szkoda, bo miał właśnie mówić Ezrze, że oby nie ten maluch, bo mógłby upadku z miotły nie przeżyć. Leo zatkało kompletnie, zamrugał kilkakrotnie i zerknął na swojego towarzysza, jakby chciał się upewnić, czy mu się to nie przyśniło. Dzieciak leciał na ziemię, jeden z zawodników go ratował, na trybunach wszyscy szaleli... - Kurwa, kocham ten sport - oznajmił jedynie z niedowierzaniem. Tłuczki, pioruny... dużo krwi, kontuzji i bólu. Moment, czemu Leo nie był na boisku?
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Kiedy rozległ się głośny huk z przerażeniem spojrzała w tył. Bez władne ciało Monte spadało na ziemię, widziała, jak prawie wszyscy zgromadzeni tracą oddech i jak Lope oraz ścigający krukon z przeciwnej drużyny pędzą na zabój, byle tylko młody nie walnął o ziemie. Na szczęście udało się, ślizgon go złapał, a ona mogła westchnąć z ulgą. I znów próbowała posłać tłuczka w stronę Erica, nie udało się, jednak tłuczek tylko o centymetry minął jego głowę. W głębi serca dziękowała, że chłopak jednak nie dostał w twarz, bo najprawdopodobniej również skończyłby na ziemi.
Zamiast wrócić na pozycję, albo zrobić cokolwiek pżzytecznego, śledziłem lot ciśniętego przeze mnie kafla. Niestety już po ułamku sekundy zdałem sobie sprawę, że przeciwnik bez problemu obroni. Jego reakcja była błyskawiczna, instynktownie ustawił się w pozycji idealnej do przechwycenia piłki, dlatego straciwszy nadzieję zrobiłem zwrot i cofnąłem się na własną część boiska uznawszy, że przydam się Edmundowi przy ewentualnym kontrataku. Wtem usłyszałem za swoimi plecami głośny jęk bólu. Serio głośny, byle jaki jęk bólu nie przebiłby się przez hałas tej burzy. Nie obróciłem się by sprawdzić co go spowodowało, ale reakcje moich kumpli z drużyny były całkiem czytelne. Trafiłem. Nie wiem jak, ale właśnie zdobyłem pierwsze dziesięć punktów w swojej szkolnej karierze. I to do tego pierwsze dziesięć punktów w tym meczu. Poczułem jak przekręcają mi się wszystkie kiszki a serce podchodzi do gardła. Miałem ochotę wrzasnąć z radości, ale uznałem, że to co właśnie uczyniłem było nawet lepsze. Rzuciłem kafla i ledwie zaszczyciwszy spojrzeniem obrońcę, obróciłem się i poleciałem w stronę własnych pętli. Jakby trafienie miało być dla mnie czymś naturalnym, oczywistym. Byłem jak cholerny James Bond odwracający się plecami do wybuchającego budynku. Tak, to porównanie było całkiem dobre, chociaż mugolskie. Kątem oka spojrzałem tylko w stronę trybun. Miałem nadzieję, że zobaczę tam jakieś dziewczyny wzdychające z zachwytu nad moją grą, ale przez głupią ścianę deszczu nie widziałem zbyt wiele. Przytuliłem się mocniej do miotły by zmniejszyć opór powietrza i wróciłem do kontynuowania planu powrotu pod swoje pętle. Niestety nie zdało się to na zbyt wiele, bo ta sama dziewczyna, która już raz pokonała Edmunda, pojawiła się praktycznie znikąd i oszukawszy moją obronę rzuciła kaflem w stronę pętli. Zakląłem w duchu gdy zdobyła kolejne dziesięć punktów, ale natychmiast wróciłem do gry i podleciałem do Gemmy by wspomóc jej akcję, która jak się później okazało zakończyła się sukcesem. Dziewczyna oddała świetny rzut, a warunki pogodowe tylko troszkę jej pomogły. Trochę się wystraszyłem, gdy obrońca drużyny przeciwnej spadł z miotły, ale Qudditch, to Qudditch. Nikt nie przerywa meczu z tak błahych powodów jak niebezpieczeństwo utraty życia zawodników. Nim jednak wróciłem do gry przez dobrych kilkanaście sekund gapiłem się w poszukiwaniu nadchodzącej pomocy medycznej. Dopiero gdy takowa nadeszła pomknąłem by przejąć kafel od ścigającej przeciwników. Z determinacją pomknąłem prosto na dziewczynę i gdy znalazłem się dostatecznie blisko, pięścią wybiłem jej kafel z chwytu. Niestety zrobiłem to tak mocno, że nie dałem rady go złapać i kafel poszybował ku ziemi. Zanurkowałem za nim, ale wiedziałem, że było już za późno. Jak się później okazało, było to szczęście w nieszczęściu, bowiem mój nieudolny manewr sprawił, że cudem uniknąłem nadlatującego w moją stronę tłuczka. Gwizdek? Znów? Nie mogłem w to uwierzyć. Tym razem graliśmy dwie minuty? I to do tego przegraliśmy. A zapowiadało się tak pięknie. Wylądowałem w miejscu w którym wylądował kafel, podniosłem go i podawszy sędziemu poleciałem w stronę własnej drużyny. -Rozwalimy ich w następnej rundzie – rzuciłem wzruszywszy ramionami i uśmiechnąłem się.